Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cnota. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cnota. Pokaż wszystkie posty

niedziela, grudnia 06, 2015

Dzień święty święcić... definicją!

Okrutnie mnie dziś @#$% liberalizm dręczy. (Komu, @#$%^, przeszkadzało "pamiętaj, byś dzień święty święcił"?) Tyram, a po głowie chodzą mi różne przemyślenia. Niektóre mogłyby (kto nie chce, niech nie wierzy) wstrząsnąć bryłą świata, inne mogłyby wywołać melancholijny uśmiech na twarzy melancholika...

Większość nie nadaje się do pokazania na przyzwoitym (i to jak!) blogu, masowo przecie czytanym przez ludzi, którzy ślubowali czystość i zamierzają ślubu dotrzymać, oraz ich czyste (!) przeciwieństwa - czyli takich, którzy ślubowali stracić wreszcie tzw. "cnotę", ale za nic im się to nie udaje.

(I w tych podłych czasach ja ich nieźle rozumiem - niby cholernie łatwo, a jednak wiąże się z tym jakiś absmak. I to wcale nie ten judeochrześcijański, co podobno powinien. Że to niby "a po wszystkim smutno", jak śpiewał zresztą Kelus.)

A do tego mamy tu przecie masy ministrantów, sporo absolutnie nieskalanych, myślą nawet, dziewic, oraz zastępy wdów z gatunku tych, które codziennie po kilka razy padają na kolana i modlą się w te mniej więcej słowa: "Dzięki Ci Panie, że od pasa w dół to już nareszcie całkiem nic, bo to był koszmar i obraza Boska. (Nie śmiałabym Cię oczywiście, Panie, krytykować, ale chyba można było wymyślić jakiś przyzwoitszy i milszy sposób na produkowanie dzieci. Amen.)"

Wracając do naszych wdów... Wszystko od pasa w dół cudownie martwe - poza chodzeniem do toalety of course, ale o tym nasze wdowy, jako szczere damy, nie lubią wspominać. My zresztą też, a co dopiero w rozmowach z samym Bogiem. Zresztą damy chyba tylko chodzą tam pudrować nosek, n'est-ce pas?

Co by kto nie myślał o tym moim wnikliwym opisie różnych ludzkich postaw - w każdym razie z naciskiem podkreślam, że wszystkie wspomniane tu Osoby ogromnie cenię, serdecznie pozdrawiam i całym sercem jestem z nimi. (I niech dalej mnie czytają, bo się wkurzę!)

Upadłe panie, o ile oczywiście nie są liberalnie wulgarne i bezpłciowe, tylko np. takie jak Mari i Aiano, także pozdrawiam. Drogie Panie... Teraz z kolei mówię do tych cnotliwych... Drogie Panie i Kochani Ministranci - a gdzie tolerancja i miłość bliźniego?

Żeby się na chwilę oderwać od tego pracowitego liberalnego koszmaru, zaserwuję wam (drogie wdowy, ministranci, dziewice i ew. P.T. Reszto) dwie definicje, które mi w tych trudnych godzinach przyszły do głowy. (Jedna to nieoczekiwany dla was bonus, bo w tytule mamy przecie jedną.) Wydają mi się być zarówno istotne, jak i całkiem niegłupie. A więc jedziemy...

* * *

POPULIZM - wszelkie działanie Proli godzące we wszechwładzę globalnej lewackiej biurokracji, która nam miłościwie nastała. (Czy jak to kurestwo, z przeproszeniem kurw, nazwać. Ale wszyscy tu chyba wiemy o co chodzi.)
 

* * *

LEMING - Prol któremu z tym dobrze. 

(Często zresztą po prostu dlatego, iż nie zdaje sobie sprawy, że jest tylko Prolem. Jak i, @#$%, my zresztą nim jesteśmy. Niestety!)

* * *

Zastanowić się, ew., jeśli się wyda dorzeczne, nauczyć się na pamięć, a potem traktować tym lemingi - jak obuchem przez łeb; zaś rodzinę, przyjaciół i ukochane źwierzęta łaskotać tym niczym delikatnym piórkiem w nozdrza. I gdzie tam sobie lubicie. Dixi!

triarius

P.S. A teraz módlcie się za biednego Pana T., bo ta kurewska robota się nie kończy.

niedziela, sierpnia 31, 2008

Jaś-Kuba Ruso - pisarz znaczący (cześć 3)

Wiem, że to co piszę psa z kulawą nogą nie obchodzi, ale mam właśnie zamiar dokończyć publikację przetłumaczonej przeze mnie charakterystyki Jean-Jacques'a Rousseau przedstawionej przez Stanleya Loomisa w jego książce "Paris in the Terror". Nawiasem mówiąc książka ta w czasie mej drugiej jej lektury po naprawdę wielu latach b. mi się podoba - czyta się lekko, poglądy autora są dokładnie takie jak lubię (żadnego leberalnego lewactwa i niezdrowego człowiekolubstwa, ale i żadnych hiper-monarchistycznych obsesji), sporo interesujących i wyglądających rzetelnie informacji... Tylko po co ja wam to mówię?

W każdym razie kończę co zacząłem, a to zawsze jest coś warte. Oto linki do dwóch poprzednich odcinków: odcinek 1, odcinek 2, a poniżej odcinek trzeci i w sumie ostatni. (Podzieliłem to na mniejsze akapity sponte mea.). Mogę dodać, że cholernie mi się podoba szczególnie zakończenie, bo sam miałem podobne myśli na parę zbliżonych tematów. (I nikt tego oczywiście nie potrafił zrozumieć, ale Loomis widzi to podobnie jak ja, co mnie cieszy.)


Rousseau pisał swe sentymentalne powieści klarownym, łatwym i zmysłowym stylem, który padał na wysuszoną glebę osiemnastowiecznej Francji, kraju wyczerpanego cynizmem i zmęczonego racjonalizmem, cienkim dowcipem i paradoksem, jak łagodny, miły deszcz dostarczający pustyni upragnionej świeżości. Pojawiając się wtedy, gdy się pojawiły, dzieła Rousseau przemawiały do najszerszych kręgów. Do ubogich, ponieważ Rousseau uszlachetnił ich kondycję, jednocześnie przepowiadając jej odmianę. Do bogatych, ponieważ bogaci, jak zwykle, byli znudzeni. (Był to okres, gdy w projektowaniu pejzaży we Francji zaczęły się pojawiać wioski i młyny, jako uzupełnienie, a w niektórych przypadkach zastępując sztywne klasyczne projekty Lenôtre'a.)

Do cnotliwych, ponieważ Rousseau wygłasza namaszczone kazania o rozkoszach cnotliwości - zaś cnotliwi zawsze stanowią znaczniejszy segment każdego społeczeństwa, niż to się zazwyczaj uważa. Do wyuzdanych, ponieważ czystość jest najbardziej zniewalająco uwodzicielską rzeczą ze wszystkich. W libertyńskim społeczeństwie zawsze najniewinniejsza prostytutka uzyskuje najwyższą cenę, a pruderia, umiejętnie eksponowana, wzbudzi zainteresowanie najbardziej zblazowanego rozpustnika. Dla ludzi mających wyobraźnię, dla samotnych, dla idealistów, dla wszystkich, dla których życie było okrutne lub niepełne, powieści Rousseau stanowiły narkotyk najbardziej oszołamiającego rodzaju.

Gdyby autor "Nowej Helojzy" zadowolił się opisywaniem problemów swych nieszczęśliwych postaci, Rewolucja Francuska mogłaby się inaczej potoczyć lub przybrać inny charakter, niż to naprawdę miało miejsce. Niestety, w swych płaczliwych wędrówkach, stworzone przez Rousseau postaci muszą co drugą stronę przystawać, by rapsodyzować, filozofować i wygłaszać solenne kazania na temat ludzkiej kondycji. Rousseau uważał sam siebie, i zaczął być uważany, raczej za filozofa i politycznego teoretyka, niż pisarza. Jak i ich autor, postaci z historii stworzonych przez Rousseau, są niedojrzałe i - by zapożyczyć określenia ze słownika naszej własnej epoki - dodatkowo "z zaburzeniami".

Ani humor ani zdrowy rozsądek - dwie cechy, które Racjonaliści, jakiekolwiek by nie były ich wady, zazwyczaj posiadali - dają się kiedykolwiek dostrzec u Rousseau. "Nastolatki", dawne czy dzisiejsze, rzadko wyróżniają się swym poczuciem humoru. Tak samo jest i z Rousseau. Czy to w jego powieściach, czy w politycznych traktatach, wszystko jest solenne - jak gdyby ciężkość w zachowaniu była w jakiś sposób tożsama z wagą idei - naiwne i bardzo nie-francuskie założenie, przypominające nam, że Rousseau, w końcu nie był Francuzem, tylko Szwajcarem, i to w dodatku z kantonu Kalwina.

W swych politycznych traktatach Rousseau wychodził zza pleców swoich postaci i mówił co miał do powiedzenia. Te dzieła, w szczególności zaś "Umowa społeczna", miały największy z możliwych wpływów na sposób myślenia jego współczesnych. Kiedy w sierpniu roku 1789, po szturmie na Bastylię, nowouformowane Zgromadzenie pragnęło dać wyraz wysokim celom, ku którym będzie się kierować, stworzyło Deklarację Praw Człowieka, szlachetny i, w owym czasie, wzruszający dokument, zbudowany w większości z zaleceń i ideałów Jean-Jacques'a Rousseau.

Wyrażenie tego credo zostało przyjęte z entuzjazmem, a nawet z histerią, jaka miała spotkać wydanie większości deklaracji, konstytucji i reskryptów Rewolucji: kapelusze wylatywały w powietrze, wylewano łzy wzruszenia, płacząc jeden deputowany ściskał drugiego płaczącego deputowanego, aż wiele tego typu dziwnych par zaczęło tańczyć po sali, "całując i ściskając jeden drugiego ze wzruszeniem".

Niestety, kiedy gorączka opadła, a ambicje, zazdrość i wzgląd na osobistą korzyść znowu zapanowały w Zgromadzeniu, nikt już nie zwracał więcej uwagi na Prawa Człowieka, niż na którąkolwiek z konstytucji które po nich przyszły, a które zostały spisane na najwspanialszym pergaminie, pismem pełnym zawijasów i ozdobników. Potrzeba czegoś więcej, niż idealistyczne frazy i wzniosłe postanowienia, by na dłużej zwrócić ludzkość z jej zwykłej drogi.

Rousseau pisał swoją fikcję i swoje traktaty z założeniem, iż ludzie są tacy, jacy być powinni - zadowoleni, na przykład, na łonie rodziny, lub, jeśli zaistnieją odpowiednie warunki, chętnie żyjący w harmonii ze swymi sąsiadami. Gdyby choćby przez chwilę zbadał swe własne serce, zżerane podejrzliwością i zawiścią, albo gdyby spojrzał na niemiłe fakty w swym własnym życiu - na swe dzieci, na przykład, które oddał do adopcji - potrafiłby zauważyć znaczące różnice pomiędzy idealnym życiem, jakiego można by pragnąć, a życiem, jakie ono rzeczywiście jest.

"Człowiek rodzi się wolny i wszędzie jest w okowach". To najbardziej znane sformułowanie charakterystyczne jest dla Rousseau. Ma brzmienie budzące w sercu emocje, a do tego dźwięczy miło dla ucha. Fakt, że nie jest prawdziwe, że człowiek, całkiem przeciwnie, rodzi się w niemal całkowitej zależności od innych i musi w tym stanie pozostać co najmniej do dziesiątego czy dwunastego roku życia, to coś co wahamy się wspomnieć w obliczu grzmiącego zapewnienia Rousseau, iż jest odwrotnie.

Idealizacja natury przez Rousseau, jego zalecenie, by ludzie wrócili na jej łono dla utrzymania się i po inspirację, są równie dalekie od świata realiów. Możliwe, iż właściciele posesji nad brzegiem Jeziora Genewskiego widzieli naturę jako coś "odświeżającego", wątpliwe jednak by tak ją postrzegali mieszkańcy Afryki, Azji, czy dwóch kontynentów Nowego Świata.

Istnieje ważny związek, który można bezpośrednio i wyraźnie określić, między tego typu myśleniem, łączącym w sobie słabość sentymentalizmu z uporem przekonania, a burzą, która miała się rozpętać nad Francją podczas rządów Terroru. Robespierre był pośród najbardziej namiętnych wielbicieli pism Rousseau.Tak jak Charlotte Corday, należał do cnotliwych uczniów filozofa i odnalazł na gwałtownych stronach Rousseau hołd dla swej własnej czystości, albo, jak Rousseau wolał to nazywać - straszne słowo, które będzie straszyć podczas Terroru - swej Cnoty*.

"Terror bez Cnoty jest krwawy**, Cnota bez Terroru jest bezsilna." To brzydkie zdanie brzmiałoby inaczej, gdyby Robespierre nie był czytał Rousseau. Ze swymi częstymi nawiązaniami do "czystości", "cnoty" i rozkoszy prostego domowego życia, przemówienia Robespierre'a nie tylko pozostają wyraźnie w konwencji pism Rousseau, ale zostały także uformowane przez to samo nieuporządkowanie myśli*** i ten sam sentymentalizm, maskujące najniebezpieczniejszy ze wszystkich luksusów: samooszukiwanie.

Robespierre bez przerwy rzuca podniosłe słowa: "wolność", "cnota", wolność", ale dokładne definicje tych pojęć, od których zależała jego wrogość lub przychylność, podporządkowane były doraźnym potrzebom chwili. Przez "wolność" Robespierre zazwyczaj rozumiał wolność jaką w danym momencie dostrzegał. Rousseau śnił swój sen. Robespierrowi, który przez pewien czas miał nad ludźmi władzę życia i śmierci, dana była możliwość, by ten sen próbować wprowadzić w życie. Nigdy się jednak nie nauczył, nie bardziej niż Rousseau, że ludzie nie za bardzo dają się uwodzić, ani też specjalnie długo, abstrakcjami.

Fakt, że wielu ludzi, ułomnych istot, nadal podążało za tak wulgarnymi celami, jak seks i pieniądze, smucił go i wprawiał w gniew. Aby wtłoczyć ludzi w sztywny kształt swej Utopii, konieczne było nieco ich pocisnąć, aż w końcu, gdy stawiali opór, nie chcąc się dopasować do ustalonego kształtu, odciąć oporne części.

Tym, co czyni Utopie Rousseau i Robespierre'a wyjątkowo nieatrakcyjnymi, jest fakt, iż owe społeczeństwa ukształtowane zostały nie tylko za pomocą wadliwej oceny, ale także w znaczniej mierze za pomocą złego smaku. Przypominają ilustracje na pudełkach pralinek albo w kalendarzach rozsyłanych przez małomiasteczkowych przedsiębiorców pogrzebowych. Ludzie zarzynali innych ludzi w imię różnych przekonań, ale "prawdy" Rousseau, przefiltrowane przez Robespierre'a, uderzają jakąś fałszywą nutą wśród wszystkich tych znanych z historii masakr, ponieważ są to najprostszego rodzaju banały - mętne, sentymentalne drobnostki. Wiele z nich w oczywisty sposób fałszywe.

Ofierze jest raczej wszystko jedno, czy się ją zabija w imię Trójcy Świętej, czy w imię wartości niższej klasy średniej. Jednak ktoś, kto studiuje historię, może pozwolić sobie na nieco bardziej bezstronne spojrzenie. Wcale nie najmniej uderzającą rzeczą w rządach Terroru jest to, iż korzeniami jego filozoficznego uzasadnienia jest ten naiwny, niedojrzały i wulgarny idealizm, który Jean-Jacques Rousseau zawsze namiętnie odczuwał i często namiętnie wyrażał


* W oryginale rozróżnienie między "chastity", co oznacza cnotliwość seksualną, "czystość", a "virtue", czyli rzymską virtus - tą od Virtuti Militari. Tutaj nie udało mi się tego całkiem precyzyjnie oddać.


** E, chyba tutaj jednak było coś więcej: "... jest tylko krwawym barbarzyństwem" - czy jakoś tak. Tak pamiętam, to raz. A zresztą, przecież terror nawet z cnotą był w wykonaniu Robespierre'a dość krwawy. Jak na tamte czasy i możliwości, ma się rozumieć, bo zrobiliśmy od tamtych czasów spory krok do przodu.

*** Dosłownie "looseness of thought", czyli "luźność myśli".


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.