Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lustracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lustracja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, kwietnia 22, 2008

Buzek znowu podnosi łeb, więc nie ma rady...

Nie każdy mieszka w Gdańsku i nie każdy przypadkiem trafił na pewien program w lokalnej TV. To wszystko można zrozumieć i wybaczyć. Jednak, skoro cienias Jerzy Buzek znowu jest na świeczniku, warto by może było przytoczyć to, com pisał na jego temat niemal rok temu:

niedziela, maj 13, 2007


Polskiego piekła nie będzie

Czy ktoś z Państwa zastanawiał się dlaczego te wszystkie zdecydowanie antylustracyjne dotąd siły - do których dołączam także Platformę Cieniasów, mimo wielu jej deklaracji to the contrary - tak skwapliwie godzą się teraz na całkowite (lub niemal całkowite) ujawnienie zasobów?

Kilka przyczyn jest stosunkowo oczywistych: zwłoka, jakiej zrealizowanie tego radykalnego projektu będzie wymagało, wydaje się najoczywistszym. Kiedy toczy się walka, w której idzie nam nie po naszej myśli, zawsze warto grać na czas, przewlekać, czekać na nieoczekiwaną zmianę losu. Porównania z meczem piłkarskim nie są tu oczywiście specjalnie adekwatne - tutaj bowiem żaden sędzia nie gwizdnie na zakończenie meczu po 90 minutach, choćby dodawszy do nich nawet 5 minut za przestoje. W dodatku wiadomo przecież, że obecna koalicja siedzi dość chwiejnie na swej wysokiej gałęzi - po pierwsze atakowana na wszelkie sposoby przez rodzimą opozycję, agentów i całą masę różnych lepiej lub gorzej zakamuflowanych obrońców III RP, po drugie zaś stale narażona działania ze strony "Europy", która, mówiąc oględnie, orgazmu na myśl o Kaczyńskich nie dostaje.

Jest też zapewne przekonanie, że skoro teczki tych NAPRAWDĘ ważnych dotąd się nie ujawnily, w każdym razie nie na tyle kompromitujące (czytaj "pełne"), by kogoś doszczętnie skompromitować, to widocznie jednak ich na terenie Polski nie ma. Są oczywiście w Moskwie i zapewne nie tylko tam, ale zabezpieczenie się przed nimi nie wymaga przecież blokowania lustracji.

Najbardziej interesującym jednak powodem, dla którego ci wszyscy ludzie - umaczani przecież w ogromnym procencie po uszy w komuniźmie z jego zbrodniami, w agenturalności i w aferach - nie oponują przeciw ujawnieniu archiwów ubecji, jest to, że po prostu wiedzą, że bardzo niewiele wyniknie z tego dla nich zagrożeń czy przykrości. Polacy to ludek dobrotliwy, a w każdym razie mający bardzo krótką pamięć i z łatwością dający odwrócić swą uwagę w pożądanym kierunku. Po prostu trzeba mieć dostęp do mediów, a najlepiej pełną nad nimi władzę.

Wtedy, niczym na rodeo, gdzie poprzebierani w pstrokate łachmany klauni odwracają uwagę byka, kiedy kowboj ma jakieś problemy, się ogłosi jakiś sukces Gołoty, jakiś nowy "Taniec z Gwiazdami", dla poważniejszych jakąś nową aferę (czemu nie z udziałem Braci Kaczyńskich i Anety K.?)... I tyle, ludek przestanie się sprawami czyjejś agenturalności zajmować. W końcu, gdyby go to naprawdę interesowało, gdyby był w dodatku zdolny do wzięcia komuny za pyski, to by przecież nie przełknął Okrągłego Stołu, Grubej Kreski, no i nie dałby się tak dziecinnie łatwo przynęcić obiecanym mu przez płatnych i po prostu durnych euroentuzjastów czekającym go w zamian za utratę niepodległości rogiem obfitości.

Zbyt ogólne? Zapewne zgoda. Przydałby się jakiś konkret, jakiś dowód? Fakt, chyba by się przydał. A więc przejdźmyż do konkretów...

Co by Państwa zdaniem się wydarzyło, gdyby się nagle okazało, iż Premier "Jedynego Prawicowego Rządu III RP pomiędzy rokiem 1992 a 2005" był esbeckim agentem? Rozpętałaby się burza, tak? Otóż ja twierdzę, że nie stałoby się ABSOLUTNIE NIC! Głupoty opowiadam, tak? No to proszę słuchać...

Parę lat temu, może ze cztery albo trochę więcej, oglądałem sobie na lokalnej gdańskiej telewizji wywiad z byłym premierem Buzkiem. Niezwykle przymilnie nastawiony do swego rozmówcy dziennikarz (który przeprowadzał także b. czułe wywiady z Lechem Wałęsą, chodząc z nim w tym celu m.in. na ryby) poruszył w pewnej chwili kwestię deklaracji o współpracy z SB, którą były premier podpisał był w tzw. stanie wojennym. Wszystko w jak najuprzejmieszej atmosferze, żeby było jasne. Praktycznie wkładając byłemu premierowi słowa w usta, dziennikarz ten tłumaczył, że prof. Buzek, działając ostro w podziemiu, nagle był zmuszony podpisać zgodę na współpracę z SB, ponieważ jego córka bardzo potrzebowała zagranicznego lekarstwa.

całość tutaj.

I jeszcze, na ten sam częściowo temat, o miesiąc późniejszy mój tekst:

środa, czerwiec 13, 2007


Błogosławieni cisi zdrajcy, albowiem ich będzie królestwo biało-czerwone

Przed chwilą włączyłem się na dyskusję autorytetów na WSI24, z udziałem jednego porządnego człowieka - Bronisława Wildsteina. Dyskusja była o Bolku Wałęsie i na samo zakończenie Wildstein podsumował sprawę w tym duchu, że (cytuję z pamięci): "Nikt nie odbierze Wałęsie tych wspaniałych rzeczy, których dokonał, ale popełnił wielki błąd, że kręcił na temat swej przeszłości. Największą winę ponosi za to, co robił już po odzyskaniu niepodległości, kiedy większość tego, co robił, wynikała właśnie z jego lęku przed ujawnieniem prawdy o własnej przeszłości."

Cholera, takie pierdoły można chyba tylko w Polsce wygadywać! W kraju, gdzie ludzie gnojeni, często okaleczeni, czasem tacy, którym zamordowano najbliższych, bez przymusu oświadczają publicznie "ja nie chcę żadnego rewanżu, nie chodzi mi o zemstę, ja chcę tylko, żeby prawda wyszła na jaw". I dlatego właśnie jesteśmy od stuleci w takim szambie, w jakim jesteśmy. Ale Polacy nie zrozumieją, że żaden aniołek nie będzie nas na tym ziemskim padole głaskał po główkach i chronił przed wszystkimi przykrościami i zagrożeniami, tylko dlatego, że słodkie z nas dzieciątka, które by muszki nie skrzywdziły, co dopiero ubeka czy Jaruzela. Tfu! Mimo, że np. Wildsteina uważam za porządnego i niegłupiego człowieka, rzygać mi się chce słysząc tego typu pedalskie brednie.

O co konkretnie mi chodzi? A o to, o czym pisałem poprzednim razem. Oto zresztą bezpośredni link, proszę: Bolek się urwał?.

I o tym samym pisałem parę tygodni temu, w tekście, gdzie naprawdę były i fakty, i poglądy... Ale nie było żadnych DJ'ów ani pląsających córek byłych prezydentów, więc logiczne i naturalne, że pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Oto link: Polskiego piekła nie będzie.

Powiem to więc jeszcze raz, krótko i prosto:

Człowiek, który zrobił coś takiego, że brzydcy ludzie mogą go tym potem szantażować, NIE MA PO PROSTU PRAWA angażować się w żadną tajną działalność, ponieważ automatycznie stanowi dla wszystkich w nią zaangażowanych zagrożenie! Samo to, że można go do czegokolwiek skłonić groźbą ujawnienia tych spraw, ustawia go z góry na równi pochyłej, na której nie wiadomo, gdzie i kiedy się zatrzyma, a najprawdopodobniej nie zatrzyma się nigdy - po prostu trzeba go odpowiednio postraszyć.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, października 31, 2007

Oto najszybszy sposób na pisanie biężączek w akcji!

Kto chce zobaczyć, co mam do powiedzenia na temat tego nowego tuskowego kandydata na ministra pt. Boni, niech obie naciśnie "control-F", potem zaś wpisze w odpowiednie pole "buzek". Skutkiem czego znajdzie sobie w prawym menu ze słowami kluczowymi jedno "premier Buzek" i jedno "Jerzy Buzek". Kliknie, no i tam to jest, bo Buzek, jak zapewne większość gwiazd rodzimego platfusiarstwa, to także esbecki agent. O czym wciąż b. mało ludzi zdaje się wiedzieć, choć Buzek sam się do tego publicznie przyznał.

A zresztą, co mi tam! Dam tu po prostu linki... Polacy w końcu do zbyt mądrych nie należą, co wykazali w niedawnych wyborach. A więc proszę:

http://bez-owijania.blogspot.com/search/label/premier%20Buzek

http://bez-owijania.blogspot.com/search/label/Jerzy%20Buzek

Gorąco zachęcam do przeczytania tych dwóch hiperaktualnych tekstów. Miłej lektury! ;-)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, maja 13, 2007

Polskiego piekła nie będzie

Czy ktoś z Państwa zastanawiał się dlaczego te wszystkie zdecydowanie antylustracyjne dotąd siły - do których dołączam także Platformę Cieniasów, mimo wielu jej deklaracji to the contrary - tak skwapliwie godzą się teraz na całkowite (lub niemal całkowite) ujawnienie zasobów?

Kilka przyczyn jest stosunkowo oczywistych: zwłoka, jakiej zrealizowanie tego radykalnego projektu będzie wymagało, wydaje się najoczywistszym. Kiedy toczy się walka, w której idzie nam nie po naszej myśli, zawsze warto grać na czas, przewlekać, czekać na nieoczekiwaną zmianę losu. Porównania z meczem piłkarskim nie są tu oczywiście specjalnie adekwatne - tutaj bowiem żaden sędzia nie gwizdnie na zakończenie meczu po 90 minutach, choćby dodawszy do nich nawet 5 minut za przestoje. W dodatku wiadomo przecież, że obecna koalicja siedzi dość chwiejnie na swej wysokiej gałęzi - po pierwsze atakowana na wszelkie sposoby przez rodzimą opozycję, agentów i całą masę różnych lepiej lub gorzej zakamuflowanych obrońców III RP, po drugie zaś stale narażona działania ze strony "Europy", która, mówiąc oględnie, orgazmu na myśl i Kaczyńskich nie dostaje.

Jest też zapewne przekonanie, że skoro teczki tych NAPRAWDĘ ważnych dotąd się nie ujawnily, w każdym razie nie na tyle kompromitujące (czytaj "pełne"), by kogoś doszczętnie skompromitować, to widocznie jednak ich na terenie Polski nie ma. Są oczywiście w Moskwie i zapewne nie tylko tam, ale zabezpieczenie się przed nimi nie wymaga przecież blokowania lustracji.

Najbardziej interesującym jednak powodem, dla którego ci wszyscy ludzie - umaczani przecież w ogromnym procencie po uszy w komuniźmie z jego zbrodniami, w agenturalności i w aferach - nie oponują przeciw ujawnieniu archiwów ubecji, jest to, że po prostu wiedzą, że bardzo niewiele wyniknie z tego dla nich zagrożeń czy przykrości. Polacy to ludek dobrotliwy, a w każdym razie mający bardzo krótką pamięć i z łatwością dający odwrócić swą uwagę w pożądanym kierunku. Po prostu trzeba mieć dostęp do mediów, a najlepiej pełną nad nimi władzę.

Wtedy, niczym na rodeo, gdzie poprzebierani w pstrokate łachmany klauni odwracają uwagę byka, kiedy kowboj ma jakieś problemy, się ogłosi jakiś sukces Gołoty, jakiś nowy "Taniec z Gwiazdami", dla poważniejszych jakąś nową aferę (czemu nie z udziałem Braci Kaczyńskich i Anety K.?)... I tyle, ludek przestanie się sprawami czyjejś agenturalności zajmować. W końcu, gdyby go to naprawdę interesowało, gdyby był w dodatku zdolny do wzięcia komuny za pyski, to by przecież nie przełknął Okrągłego Stołu, Grubej Kreski, no i nie dałby się tak dziecinnie łatwo przynęcić obiecanym mu przez płatnych i po prostu durnych euroentuzjastów czekającym go w zamian za utratę niepodległości rogiem obfitości.

Zbyt ogólne? Zapewne zgoda. Przydałby się jakiś konkret, jakiś dowód? Fakt, chyba by się przydał. A więc przejdźmyż do konkretów...

Co by Państwa zdaniem się wydarzyło, gdyby się nagle okazało, iż Premier "Jedynego Prawicowego Rządu III RP pomiędzy rokiem 1992 a 2005" był esbeckim agentem? Rozpętałaby się burza, tak? Otóż ja twierdzę, że nie stałoby się ABSOLUTNIE NIC! Głupoty opowiadam, tak? No to proszę słuchać...

Parę lat temu, może ze cztery albo trochę więcej, oglądałem sobie na lokalnej gdańskiej telewizji wywiad z byłym premierem Buzkiem. Niezwykle przymilnie nastawiony do swego rozmówcy dziennikarz (który przeprowadzał także b. czułe wywiady z Lechem Wałęsą, chodząc z nim w tym celu m.in. na ryby) poruszył w pewnej chwili kwestię deklaracji o współpracy z SB, którą były premier podpisał był w tzw. stanie wojennym. Wszystko w jak najuprzejmieszej atmosferze, żeby było jasne. Praktycznie wkładając byłemu premierowi słowa w usta, dziennikarz ten tłumaczył, że prof. Buzek, działając ostro w podziemiu, nagle był zmuszony podpisać zgodę na współpracę z SB, ponieważ jego córka bardzo potrzebowała zagranicznego lekarstwa.

Obaj panowie bez cienia trudności zgodzili się, że było to postępowanie absolutnie naturalne, wytłumaczalne, a jakiekolwiek krytyki byłyby tutaj calkowicie nie na miejscu. Po czym już nie pamiętam, co było - albo najspokojniej w świecie zmienili temat, albo też najspokojniej w świecie program się zakończył.

Ja, jako człek prymitywny i mściwy, rozumiejąc wprawdzie milość do dziecka (w dodatku przyszłej chyba gwiazdy i aktorki grającej nawet u Wajdy, wow!), odczuwałem jednak pewien niedosyt i pewien głód informacyjny. Pewien znakomity, już nieżyjący od dawna zresztą, dzialacz podziemnej Solidarności w tzw. stanie wojennym, powiedział mi kiedyś w rozmowie, że "jeśli tylko nie ścisną mu j.j w szufladą, to na pewno na współpracę nie pójdzie". Ja sam być może złamałbym się jeszcze nieco wcześniej, to kwestia odporności na ból i przywiązania do rodowych klejnotów.

Tym niemniej jednak naprawdę bym nie chciał, by ode mnie w tej sytuacji nie oczekiwano żadnego oporu, bym np. wiedział, że mnie pogłaskają po główce za pójście na współpracę, bo mi zagrożono uderzeniem pałką po plecach. W takiej podziemnej organizacji, sorry, ale nikt by chyba nie chciał działać. Co nawiasem mówiąc sugeruje, do czego ci wszystcy łatwo wybaczający zdradę dążą w sprawach polskiej obronności. Fakt, ze "Europa" nie będzie broniona z ani o włos większym poświęceniem na razie nie jest dla mnie wystarczającą pociechą.

W sprawie byłego premiera jest tak: Dobra, mogę się zgodzić, że podpisał. Jeśli, jak twierdził, naprawdę nie współpracował, to niech mu tam. Choć trochę się tym ubekom dziwię, że załatwili mu ten lek dla córki nie czekając nawet to pierwszego realnego wykazania się nowego współpracownika. Byliżby aż takimi idiotami? Czy był to raczej humanizm? (Warto by było może spytać o opinię red. Maleszkę.)

Podpisał, ale nic dalej nie robił... Nie zawiadomił więc także o fakcie oficjalnej zgody na wspópracę kolegów i współpracowników z podziemia? Dziwne, wydawałoby się, że to absolutnie niezbędny warunek, by człowiek, który podpisał, mógł nada być uważany za porządnego! Plus oczywiście całkowite odsunięcie się od jakiejkolwiek dalszej działalności konspiracyjnej - to się chyba rozumie samo przez się. O tym jednak także żaden z miło konwersujących przed kamerami gdańskiej telewizji panów nie wspomniał. Dziwne... Podpisał, lekarstwo dostał, nikomu z kolegów z konspiracji słowa nie powiedział, nadal brał we wszystkich tych nielegalnych działaniach udział, a SB nie miało z tego cienia korzyści, najmniejszej informacji... Naprawdę są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło nawet filozofom!

No dobra, to by było na tyle. Mógłbym to teraz podsumowywać na setkach stron, ale wszystko w zasadzie jest jasne. Były ("prawicowy") premier przyznał się do - takiej czy innej, trudno nam niestety dokładnie określić jej typ i zakres - współpracy z SB w stanie wojennym. Nie pofatygował się skladać wyjaśnienia, które mogłyby go niemal całkowicie oczyścić. Po co? Nikt inny nie zadał sobie trudu postawienia mu tych pytań. Po co? Tyle jest ważniejszych i bardziej interesujących spraw, prawda? A skoro tak, to dlaczego przypuszczać, że całkowite otwarcie esbeckich archiwów wywoła cokolwiek więcej, niż dwa lub trzy dni mało sensownej, jałowej i nikomu w sumie nic szkodzącej gadaniny?

Nie rzucam żadnych oskarżeń, bo nie wydłubałem znikąd żadnych tajnych materiałów, nie podrzucono mi też żadnej tajnej teczki (jak chyba wygląda ogromna większość "dziennikarstwa śledczego" w naszym kraju). Nie oskarżam byłego premiera, bo być może postąpił zgodnie z zasadami przyzwoitości, tylko mnie to z jakichś niewyjaśnionych przyczyn umknęło. Prędzej już chyba oskażałbym nasze media, a konkretnie dziennikarzy, którzy, o ile wiem, nie pofatygowali się do byłego premiera, aby prosić go pilnie o odpowiedzi na zasygnalizowane tu przeze mnie pytania. Nie ma też oczywiście pretensji to Polaków, że ich te sprawy nie interesują - w końcu nie wypada śmiać się z...

Nie, nie będzie żadnego medycznego epitetu, po prostu przyjmę, że absolutnie nikt nie oglądał tego wywiadu w lokalnej gdańskiej telewizji. Nawet kamerzyści mieli z pewnością korki w uszach, widać taka była wtedy moda w eleganckim świecie. Nurtuje mnie tylko jedno pytanie - skoro absolutnie nikt takich programów nie ogląda, to po co się je za nasze pieniądze produkuje? Żeby sobie jeden redaktor mógł połapać ryby wspólnie z Lechem Wałęsą? A bez kamer i mikrofonów by się nie dało? Ale to tak na marginesie, widać długoletnia lektura "NCz!" zostawiła jednak we mnie jakieś ślady.

A więc Drogi Czytelniku - żeby jeszcze przed końcem wrócić do głównego wątku i sensownie ten długi tekst podsumować - jeśli jesteś jeszcze ze mną, to chyba nie masz już cienia wątpliwości, że ŻADNEGO "POLSKIEGO PIEKŁA" z powodu otwardzia teczek NIE BĘDZIE! A w każdym razie na pewno NIE DLA UBEKóW I ICH AGENTóW. Czemu by więc tow. Olejniczak z herr Tuskiem mieli protestować?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
P.S. Przypomniało mi się zbyt późno (taki esprit d'escalier - w końcu nie tylko tow. Geremek zna francuski, choć mnie akurat za naukę nie płaciły komunistyczne służby) więc tu dopiszę w post scriptum. Oczywiście nowonawróceni zwolennicy otwarcia WSZYSTKIEGO dodatkowo nie muszą się niczego bać, bo Trybunał Konstytucyjny już pokazał, że się na nic takiego nie zgodzi. Zaś Cieniasów nikt przecież nie zmusi do przyłożenia ręki do zmiany konstytucji, która by lustrację umożliwiła. Gadać różne rzeczy można, ale dobrowolnie stryczek na szyję?

P.P.S. Jeszcze jedna ważna kwestia pozostaje w zasadniczym watku poruszonym w tym tekście. Otóż Jerzy Buzek, jeśli był umaczany, choćby tylko minimalnie - a do tego przecież się sam publicznie i bez bicia przyznał - nie miał po prostu prawa przyjmować stanowiska premiera. A przyjąl je, nie będąc w dodatku jedynym kandydatem, po prostu ten drugi był "zbyt prawicowy". (Nie był to przypadkiem Wyszkowski? Ktoś na "W" w każdym razie i chyba profesor.)

P.P.P.S Ten wywiad chyba miał miejsce więcej, niż cztery lata temu. Może z sześć.

sobota, maja 12, 2007

Trybunał Konstytucyjny zrobił nam europejskie kuku

Należałoby jakoś skomentować werdykt Trybunału Konstytucyjnego, bo to w końcu wydarzenie historyczne. Jak Targowica, Jałta, Okrągły Stół czy Nocna Zmiana. Tyle, że co tu gadać. No ale dobra, w końcu blogi są do gadania a nie np. strzelania, więc powiem co mi się wokół tego tematu nasuwa.

Po pierwsze, nasuwa mi się - po raz nie wiem który zresztą - myśl, że miałem jednak całkowitą rację twierdząc jeszcze w otchłani tzw. "stanu wojennego", że komunizm w Polsce skończy się z powieszeniem Urbana. Oczywiste było też dla mnie, że potem będą musiały nastąpić dalsze egzekucje i samosądy, które w końcu zostaną przez nową władzę jakoś wyhamowane i kilkadziesiąt tysięcy komuchów trafi do mamra czy jakichś obozów pracy z długoletnimi wyrokami. Reszta będzie szczęśliwa, że żyje i może zarabiać na chleb pracując na odpowiedzialnych stanowiskach ekspedientów czy obnośnych sprzedawców.

To oczywiście nie nastąpiło i skutki są dokładnie takie, jakich się wtedy zpodziewałem, a które to przekonanie - przyznam ze wstydem - nieco mi się w ostatnich latach zamazało. Nie odczuwam dumy, że miałem rację, jak zresztą w paru innych b. istotnych sprawach dotyczących polskiej i światowej polityki. Co z tego w końcu, że człowiek potrafi nieźle przewidywać, skoro i tak nie ma to żadnego przełożenia na opinie innych ludzi, o skutecznych działaniach już nie mówiąc. (No ale wtedy nie było jeszcze blogów! Alem się uśmiał! Choć oczywiście wcale nie jest mi wesoło.)

Druga refleksja jest taka, że papierowe konstytucje niewiele znaczą - liczy się tylko realny układ sił. Albo wróć! Konstytucje mają pewną moc i pewną pozytywną wartość (której nie warto jednak przeceniać): są niczym Rubikon, po przekroczeniu którego przez jakąkolwiek siłę wiadomo, że mamy do czynienia z wojną. (Niekoniecznie w sensie krwawym i skrajnym, ale jednak otwartym konfliktem.) Dopóki tego Rubikonu się nie przekroczy, mamy do czynienia albo z (niechętnym przeważnie) koncensusem i ("zgniłym" przeważnie) kompromisem, albo z prawnymi kruczkami i manipulacjami, które skrzywdzona akurat strona czuje się zmuszona znosić, nie czując się dość silna, by ten kłamliwy pozór odrzucić.

Polska, szczególnie od czasu przystąpienia do Unii Europejskiej przestała być bytem suwerennym, dzięki czemu lewactwo, postkomuna i związani z nimi aferzyści są w niej teraz bezkarni i niemal wszechmocni. Komu kibicuje Unia Europejska chyba wyraźnie widać, jeśli zaś ktoś - poniekąd słusznie - nie do końca dowierza tasiemkom informacyjnym TVN24 pokazującym stosunek "Europy" do lustracji, dekomunizacji, polskiej suwerenności i obecnego naszego rządu, to służę innego rodzaju informacją:
Dwie piąte szwedzkiej młodzieży twierdzi, że komunizm przyniósł światu dobrobyt.

Szwedzka Organizacja Informacji o Komunizmie zamówiła sondaż o stosunku młodzieży do komunizmu. Ogłoszone wczoraj w dzienniku “Dagens Nyheter” wyniki są zdumiewające.

43 proc. młodych Szwedów uważa, że liczba ofiar represji komunistycznych na całym świecie nie przewyższa miliona. A jedna piąta badanych była przekonana, że liczba ofiar nie przekracza 10 tys. osób.

40 proc. młodzieży zza Bałtyku uważa, że komunizm przyczynił się do wzrostu dobrobytu na świecie, a 22 proc. postrzega go jako demokratyczną formę rządu.

Informacja ta pochodzi z liberalnego szwedzkiego dziennika "Dagens Nyheter" i opublikowano ją 11.05.2007. Podaję ją na podstawie wątku na Forum Frondy, ale naprawdę dobrze znam Szwecję i te dane, choć przerażające, szczególnie w naszej obecnej sytuacji - wcale mnie przesadnie nie dziwią.

Naprawdę wyznam, że nie widzę wyjścia z tego koszmaru. Żadnych marokańskich oddziałów kolonialnych nigdzie nie widać - ani w Hiszpanii, ani tym bardziej w Polsce. Unia czuwa i w razie czego poda nam pomocną dłoń, a tabuny rodzimych lewaków, aferzystów, euroentuzjastów, cieniasów i Lech Wałęsa będą ich witać kwiatami i wskazywać mieszkania ludzi, których trzeba zaaresztować (jeśli nie gorzej).

Przyznam, że do niedawna obawiałem się o przyszłość naszej zachodniej cywilizacji - troskałem zagrożeniami wynikającymi z terroryzmu, pacyfizmu, globalnej gospodarki, kruchej moim zdaniem jak skorupka jajka... Od pewnego czasu jednak myśl, że wszechwładza i bezczelność wielkiego kapitału, rozkład wszelkich wartościowych międzyludzkich więzi, zalew najwulgarniejszej "rozrywki" i, przede wszystkim może, z każdym dniem coraz więcej najcyniczniejszych kłamstw - ryczących ze wszystkich głośników, mizdrzących się ze wszystkich ekranów, wsączanych do dziecięcych krwioobiegów z pominięciem kory mózgowej...

Kłamstw które z każdym dniem coraz więcej ludzi musi powtarzać udając, do czasu, że w nie wierzy, żeby w ogóle mieć szansę w życiu... Kłamstw na temat "wolności", "demokracji", "prawa", "piękna"... Myśl, że to wszystko kiedyś się skończy - a skończy się z całą pewnością, choć nie za mojego życia, pewnie nie za życia moich dzieci, ale się skończy, bo ten obłędny i na niczym solidnym nie oparty, a z każdą sekundą niemal coraz bardziej skomplikowany globalny system po prostu kiedyś osiągnie kres swych możliwości homeostazy - myśl ta jest dla mnie coraz bardziej słodka.

Oczywiście, będzie to ogromna katastrofa dla całej naszej cywilizacji, z której zresztą i tak bardzo niewiele pozostało - Europa to galwanizowany trup; USA to niemal samo Oświecenie, które już zaczyna gonić w piętkę; zaś w Ameryce Łacińskiej nagle, po starciu cieniutkiej warstwy politury, okaże się, że b. niewiele tam z naszej cywilizacji. Nie ma więc właściwie czego żałować. Nie, oczywiście jest czego żałować - Polski. Bo Polska niemal z całą pewnością nie przetrzyma tej katastrofy.

Tyle, że nie przetrzyma też obecnej fazy, tych wszystkich (i wielu innych) wspomnianych tu przeze mnie przed chwilą rzeczy - tych rzeczy, które od pewnego czasu określam mianem "realnego liberalizmu". (Mianem, które uważam za niezwykle wprost celne, proszę nie myśleć, że to kolejny językowy koncept, kolejny żarcik, kolejny prztyczek w stronę np. Korwina! Zamiast sobie to wmawiać, warto się raczej zastanowić nad sensem tego określenia.)

A więc Polska... Zapewne nic z niej wkrótce nie zostanie, poza wspomnieniem kraju stojącego nierządem, prześladującego niewinne mniejszości i najszlachetniejsze elity jakie cudem jakimś mu się przydarzyły, totalnie odpornego na wszelkie racjonalne argumenty, dostającego w dupę we wszystkich wojnach, które zresztą sam zawsze rozpętywał... Tak niemal na pewno będzie, ale mimo wszystko NIEMAL. Więc opuszczenie ramion i poddanie się takiemu akurat fatalizmowi byłoby podłe, tchórzliwe i głupie. Jedyną nadzieją jest nie mieć żadnej nadziei, zgodnie z celnym zdaniem jakiegoś antycznego historyka.

Im dalej zabrnie ta globalizacja, integracja, liberalizm, tym mniejszą będziemy mieli szansę, by cokolwiek z tego, co dla nas - wstecznych i opętanych nienawiścią do wszystkiego co piękne i postępowe oszołomów - uratować. Nikt nie może przewidzieć, kiedy to, co nas tak niszczy, nagle z hukiem padnie. Nie ma jednak cienia wątpliwości, że padnie i że z hukiem. Powinniśmy działać z myślą o tej chwili, jednocześnie opierając się z całych sił "postępowi", "integracji", a także syrenim śpiewom piewców różnych libertariańskich utopii, nawet tych, którzy mają dość sprytu, by ubierać swe śpiewy w tryle i fioritury różnych szemranych "monarchizmów", "katolicyzmów" czy "patriotyzmów", które to oni jednak mają wyłączne prawo interpretować i tylko ich wykładnia jest tą prawdziwą.

Jedyne, co nam wypada, to walczyć. Siły wrogów są przeważające, ale sami wrogowie to przecież głupie i tchórzliwe mentalne pokraki. Spójrzmy więc im ostro w oczy, dojrzymy w nich obłędny strach o własną skórę, fakt, że zmieszany z pewnością zwycięstwa. Jak jednak stwierdził pewien współczesny amerykański historyk analizując bitwę pod Maratonem (cytuję z pamięci): "Persowie popełnili ten najgorszy ze wszystkich błędów, jakie można popełnić na polu bitwy - chcieli zabijać, ale sami nie ginąć. Dlatego zostali pokonani i zmasakrowani."

Polecam tę myśl wszystkim, których jak mnie przygnębiła wczorajsza decyzja Trybunału Konstytucyjnego (choć przecież tylko takiej można się było spodziewać, prawda?) i obecna sytuacja - teoretycznie "patowa", ale w której jednocześnie z każdym dniem jesteśmy dokładniej ośliniani i kawałek dalej połykani.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.