Bez wskazywania kogokolwiek palcem, powiem, że się z nim zgadzam w kwestii rozlicznych zalet i pożytków postrzelania sobie z działka i pojeżdżenia sobie różnego rodzaju opancerzonym blaszanym szmelcem, na jakich te działka często bywają. Tyle, że ja te zalety i pożytki widzę jednak inaczej, niż owa osoba. Dla mnie chodzi przede wszystkim o pożytki, że tak to określę, ardreyiczne. Czyli psychologia, prawdziwa prasamcza męskość, radzenie sobie w sytuacjach, umiejętność dania popalić jakby coś, i te rzeczy.
Perspektywę, że przy pomocy takich blaszanych pudełek, choćby i na kółkach, albo nawet na gąsienicach, choćby i z szybkostrzelnym działkiem, uda się zrobić jakąś sensowną kontrrewolucję, albo pomóc cokolwiek temu nieszczęśliwemu krajowi, oceniam jako niewielką. Niewiele większą, niż powiedzmy szansa na to, że człek zginie w wypadku lotniczym, która jest taka, że jakby latać codziennie, to trzeba by poczekać średnio z 12 tysięcy lat na swój śmiertelny wypadek. (Co oczywiście jest w wielu istotnych kontekstach wysoce pozytywne.)
A zatem (jak zwykle) - ardreyizm i te sprawy TAK, ale kontrrewolucje jednak nie tak się robi, jak sobie niektórzy wyobrażają. (Jeśli się oczywiście grubo nie mylę, co teoretycznie też nie jest całkiem wykluczone.) Dlaczego tak jest? A raczej - dlaczego tak uważam?
Otóż dlatego, że dla mnie ta wojna... Nie macie ludzie pojęcia, jak przykro mi to mówić, jak bardzo chciałbym ochronić wasze słodkie malutkie serduszka przed tak niemiłą prawdą - a i mnie samemu wcale ona z przyjemnością przez gardło nie przejdzie... Ale ta wojna, drogie ludzie, już jest od dawna definitywnie przegrana.
Na terenie w wąskim i ścisłym sensie polskim - ponieważ Polska... I co właściwie to słowo miałoby dzisiaj znaczyć? Bandy lemingów? "Elity" na których tle Szczęsny Potocki jawi się jako polityczny geniusz i bohaterski patriota? Już chyba raczej punkt przecięcia linii sił różnych - jak najbardziej nie-polskich - agentur i zagranicznych wpływów.
No więc ta Polska (jeśli przyjmiemy, że to słowo jeszcze w ogóle, tak bez dodatkowych komentarzy czy kwalifikatorów, daje się sensownie używać) jest teraz zbyt słaba, zbyt zależna, zbyt przeżarta wszelkiego rodzaju syfem, by w ogóle mogła - w przewidywalnej perspektywie i w warunkach nie różniących się całkiem radykalnie od obecnych - o sobie stanowić.
Tym bardziej, że, jak i w reszcie zachodniego świata, ale raczej w większym stopniu, znaczna większość naszych rzekomych "rodaków" to ludzie o niczym innym nie marzący, niż o życiu sytego i bezpiecznego niewolnika, a istniejący system, mimo wszystkich swoich braków, słabości, i całego dawania prostemu człekowi w dupę, wciąż taką możliwość tym ludziom, i to ze sporym marginesem, zostawia.
I zostawiać ją będzie jeszcze zapewne bardzo długo - mimo "kryzysu" (czy raczej, jak sądzę, końca "kapitalizmu" wraz z "demokracją"), mimo zapewne rychłego upadku waluty ojro i niewątpliwej porażki rządzącej Europą lewacko-urzędniczej "elity". Która jednak, z pomocą i na plecach owych (nie bójmy się tego słowa!) lemingów sobie w końcu poradzi i tak dociśnie ludowi (w tym lemingom) śrubę, że ten będzie żałośnie jęczał - zamiast, jak teraz, wznosić entuzjastyczne okrzyki i głosować jak trzeba.
Na czym to się zresztą skończy - mówię teraz o reakcji ludu na dociśnięcie śruby, wzięcie za mordę i na ścisłą dietę - a biurokratyczno-lewacka elita wyjdzie z tego wzmocniona, z o wiele większą władzą... I syf będzie o wiele gorszy niż obecnie. No, chyba, że to wszystko naprawdę szybko i skutecznie się zawali. I wtedy trudno cokolwiek w ogóle teraz przewidywać.
A Smith & Wesson zakupiony za poniżej stówy na Allegro (swoją drogą serdecznie polecam!) i tak zapewne będzie miał o wiele większe zastosowanie - w rękach zwykłych ludzi, o tym teraz mówię, w tym i ew. kontrewolucjonistów, a nie pacyfikujących głodny i sterroryzowany lud sił zbrojnych - niż jakiekolwiek blaszane Skoty z działkiem, czy jak to się teraz wabi.
Z ową osobą, cośmy sobie o niej na początku (i którą w sumie b. cenię, choć przydałoby się jej więcej mózgowej dyscypliny) nie zgadzamy się także w kwestii szeroko pojętej propagandy. Owa osoba uważa, jak ja to rozumiem, że propaganda załatwia nam praktycznie wszystkie problemy - trzeba tylko nieco rozbudzić tych wszystkich zwykłych ludzi, którzy RZEKOMO już są i tylko czekają... Nie mając, of course, absolutnie nic wspólnego z żadnymi lemingami... Itd., itd.
Podczas gdy ja kompletnie tych ludzi nie widzę. 50%, co najmniej, rzekomych "rodaków" to zadowoleni, w sumie, ze swego statusu syci niewolnicy. Może ze 30% z reszty to niewolnicy niespecjalnie syci i niespecjalnie zadowoleni, ale jednak i tak o niczym innym naprawdę nie marzący, niż żeby sytymi i zadowolonymi się stać. Plus ew. JP2, plus ew. nieco "śpiewów narodowych" z martyrologią na czele. Takie same lemingi jak tamte, tylko gorzej im się powiodło.
No i reszta... Ile nam zostało? 20%, tak? No więc ci coś by tam chcieli zmienić, piszą zatem sobie na blogach, gaworzą na forach, puszczają baloniki i głosują na opozycję. Tyle! Dużo więcej z tego NIGDY nie będzie, bo ci ludzie po prostu lubią robić to co robią i nigdy nic zdecydowanie innego robić nie będą. Chyba że się ich zmusi, ale kto niby miałby ich zmusić? I jak? Raczej nie my, już znacznie prędzej tow. Mąka, Barroso, Putin, Cohn-Bendit. I kto tam jeszcze.
Skrajny defetyzm to co ja tu mówię, tak? Plus plucie porządnym ludziom do zupy? Cóż, przykro mi, ale prawda jednak - choć sama z pewnością nie wyzwoli - lepsza jest od idiotycznych ckliwych bajd na własny temat i na temat własnych możliwości. Tym bardziej, że ten mój obraz nie jest tak co końca, ze szczętem, jednoznacznie mroczny.
Jest pewien procent ludzi - jak zawsze chyba i wszędzie - którzy się ze statusem sytego i bezpiecznego (do czasu, do czasu!) niewolnika tak czy tak nie pogodzą. Po prostu to jest sprzeczne z ich naturą. Nie mogą, choćby chcieli, a chcieć też nie mają jak. No i ci ludzie jakoś tam walczyć (w mniejszym lub większym cudzysłowie) nadal będą.
Mądrze i skutecznie, albo głupio i bez skutku. I sporo tu zależy od tego, czy będą sobie wmawiać, że ta wojna jeszcze wciąż jest do wygrania - "tylko jeszcze jeden zryw, tylko powiem sąsiadowi, że Tusk jest be, że Komorowski to idiota"... Czy też uświadomią sobie, że tutaj już się niewiele da zrobić i zaczną się przygotowywać do NOWEGO EWENTUALNEGO (da Bóg!) STARCIA.
No bo to jest tak, że w irracjonalnym oporze przed dopuszczeniem do siebie myśli, że TA wojna już jest przegrana, jest chyba wcale nie więcej zdrowej bojowości i chwalebnego bohaterstwa, niż umysłowego wygodnictwa i rozmemłania? Czemu tak? Przecież to wydaje się być bez sensu!
A jednak - jeśli się z tego typu faktem nie pogodzimy (oczywiście ze stosownym bólem, bo w klęsce nie ma i nie może być nic przyjemnego!), to po prostu będziemy cały czas walczyć (to wariant hiper-optymistyczny, bo u nas nikt w żadnym sensie raczej teraz nie walczy, co najwyżej gada) wojnę z przeszłości, zamiast TĘ PRZYSZŁĄ! Bo do przyszłej, choć niepewnej i nie wiadomo kiedy, trzeba się przygotowywać - nie do tej, która była i którą już ze szczętem przegraliśmy.
W dzisiejszej "Polsce" (żeby to tak prowizorycznie nazwać) nie ma już żadnej prawdziwej wojny, żadnej prawdziwej walki - jest okupacja i są zabory. A patrioci, i w ogóle ludzie etycznie i psychicznie zdrowi - ludzie przyzwoici wedle kryteriów które 70 lat temu były dla każdego normalnego człowieka oczywiste - są uciskaną mniejszością. Z poważnym ryzykiem, że niedługo mogą się stać mniejszością po prostu prześladowaną i tępioną. No i trzeba się do tej sytuacji przystosować, jeśli marzy się o przyszłym zwycięstwie! Nie ma niestety na to innej rady.
Tyle, że tutaj żadna propaganda, żadne filmy czy seriale, nie pomogą. Na pewno nie tyle, ile nam potrzeba. Choćby dlatego, że ci, którzy jeszcze - mimo całego naporu mediów, ekonomii, "edukacji" i gołej przemocy (np. sądowej) jeszcze do szczętu lemingami nie zostali, TO SĄ WŁAŚNIE LUDZIE NA PROPAGANDĘ Z NATURY ODPORNI. Gdyby odporni nie byli, to dawno byliby lemingami. (Wystarczy liznąć nieco Spengleryzmu Stosowanego, żeby to było oczywiste. Fajny przykład przewagi książki nad serialem, by the way!)
No więc dobra, sporo tego już napisałem, choć temat daleki od wyczerpania. Resztę zostawimy sobie na ew. "zaś" i dokonamy błyskawicznego przeskoku. Słowa kluczowe to: "pozytywny snobizm", "nie ma sukcesu bez poświęceń, trzeba z czegoś zrezygnować, żeby coś osiągnąć", "tężyzna fizyczna", "czuj duch, pręż się!", "rozwój osobisty", "wychowanie", "wpływ na otoczenie", "budo" (tak Mustrum - właśnie chuju muju!).
* * *
No więc... Kiedyś gadaliśmy o łacinie i pytano mnie o fajny podręcznik lub kurs. Wydaje mi się, że ta książka (plus płyta CD), co ją sprzedają tutaj ==>; http://www.jezykiobce.pl/lacina-dla-poczatkujacych,551.html <== , jest fajna. I na pewno niedroga. Mówię to na podst. dostępnych tam fragmentów, plus ich kursu japońskiego, co go posiadam. Nie będę tu rapsodyzował na temat znaczenia łaciny, ale można by sporo. Zachęcam do się zainteresowania, poduczenia się, zarażenia rodziny...
I co tam jeszcze. Sama BEZINTERESOWNOŚĆ takiego hobby oddala nas psychicznie od lemingów, a od czegoś trzeba przecież zacząć, bowiem lemingoza, w mniejszym lub większym stopniu, wisi nad każdym z nas jak przysłowiowy miecz Damoklesa.
* * *
Wrzućcie se w jakiegoś gugla "Skazany na trening" i kupcie se tę książkę! (Autor Paul Wade, jeśli mnie pamięć nie myli.) My to już z niektórymi kolegami znamy od dość dawna - w amerykańskim oryginale i w postaci ebooka pod tytułem "Convict Conditioning". Naprawdę warto się tym zainteresować!
* * *
Nigdy się nie ogłaszałem specem od rodzimej historii - z różnych względów w tej właśnie specjalnie obryty nie jestem - ale coś tam się w mym długim życiu przeczytało, i jakoś wszystko dotąd pozostawiało pewien, czasem spory, niedosyt. A to zbyt ckliwe, istne "śpiewy narodowe" i "czytanki ku zbudowaniu dziatwy" (w skrajnych przypadkach ze słowianofilią, JP2 i Wałęsą na dokładkę), a to nadmiar martyrologii (każda jej ilość do dla mnie nadmiar!), a to propaganda sprzed stu lat robiąca u nas za poważną historię... W najlepszych przypadkach raczej publicystyka, niż prawdziwa historia. A jeśli historia, to wycinkowa i przeważnie dość nudna.
Ale akurat kupiłem sobie całkiem niedawno "Dzieje Polski w zarysie" Michała Bobrzyńskiego no i pierwszy raz jestem usatysfakcjonowany. Ma ona niemal ze sto lat (autor zmarł w 1935), ale i tak to jest coś - w jednym, niezbyt wielkim tomie - co można z przyjemnością i pożytkiem przeczytać, nie wzdrygając się bez przerwy z obrzydzenia, nie zastanawiając cały czas gdzie nas autor (z głębi swego patriotyzmu) zwodzi und oszukuje.
Jasne, że to TEŻ nie jest żadne słowo Boże, tylko krótka historia Polski, zrobiona przez autentycznego historyka, pracującego na autentycznych źródłach, który to historyk do tego potrafi syntetycznie i głęboko rozważać historyczne trendy, politykę przez duże P, itd. Serdecznie polecam - dla was ludzie, dla waszych dziatek, a nawet kobiet, jeśli która aż tak mózgowo rozwinięta!
Co najmniej jako odtrutkę na pseudo-nacjonalistyczne przekłamania, prymitywne ideologizowanie historii, martyrologię, "śpiewy narodowe" i inne takie, których, jak chyba wszyscy wiemy, w naszej historiografii (o "historiozofii" już litościwie nie wspominając) nieprzeliczona masa.
I to by było na razie na tyle.
triarius
P.S. A teraz idź i przytul lewicowca. (Przyzwoitego lewicowca - nie lewaka albo leminga!)
a która kobieta dla Ciebie tak mózgowo rozwinięta? Sorry, ale...
OdpowiedzUsuń@ Iwona Jarecka
OdpowiedzUsuńTy akurat jesteś. Aż trochę za bardzo.
(Skoro już się napraszasz na komplementy. Zresztą nieco, u bab, wątpliwe. ;-)
Ale mówiłem serio - bez żadnej ironii.
Całuję czule (Jacka też, ale jego w nos)
dzięki za "wątpliwe komplementa". bardzo dobry tekst...co ja mogę, jak zawsze uważam, że Twoje teksty, to klękajcie narody!
OdpowiedzUsuń@ Tygrys
OdpowiedzUsuńCóż by tu dodać do tej beczki dziegciu? No może to, że tej przegranej wojny, tak naprawdę to nigdy tu nie było - No! Nie w tym czy zeszłym stuleciu.
Oświeceniowe miazmaty i pofrancuskorewolucyjne ideolo oto fundament na którym uparcie próbowano odbudowywać Rzeczpospolitą.
A komunizm, wbrew natchnionym pieniom zaklinaczy rzeczywistości, udało się zainstalować tutaj nad wyraz gładko!Późniejsze "wolnościowe zrywy", i to te "sztandarowe" z '56 i '80 - gdy tak dłużej poskrobać, to za każdym razem, spod grubej warstwy lakieru, ukazuje się nam zawsze na końcu sylwetka dziarskiego funkcjonariusza esbe.
Przyszła wojna będzie z kosmatymi kosmitami, a my będziemy tam pełnić różne ciekawe zadania bojowe, np. kucanie w trawie jako przynęta na uzbrojonego w lasery ufoludka.
OdpowiedzUsuńNo i po której stronie stanąć? I to nie jest takie głupie pytanie, jak mi się samemu wydaje. (Mam nadzieję). A to dlatego, że takie dylematy mogły mieć i pewnie miały miejsce w historii. Przykładem niech będą plemiona bodajże Tlaskali, które prowadziły wojnę z Aztekami.
Aztekowie do Mesoameryki nadciągnęli gdzieś z północy i na nowym terytorium szybko podporządkowali sobie rzesze tubylczych plemion, których jeszcze ciepłymi serduszkami karmili swoje psy.
No a parę stuleci później przypłynął Cortes ze swoją brygadą, do którego przyłączyli się Tlaskaltekowie. I od tamtej pory mamy nową jakość: np. mleczną czekoladę, która smakuje o niebo lepiej niż tradycyjny napój Azteckich królów.
Pytanie: czy przyłączylibyśmy się do zielonego czy też żółtawego ludka, godząc się jednocześnie na nową dietę skłądającą się z porcji ryżowego puddingu w zamian za widok powbijanych na pal buzków, barrosów i rotschildów?
@ Amalryk
OdpowiedzUsuńWojny w zasadzie to u nas faktycznie nie było, co nie zmienia faktu, że wielu wciąż tę wojnę jeszcze toczy. (A raczej "toczy", bo co to za toczenie.)
Ja tu mówię, że w sumie dajmy se spokój z nadzieją na naprawienie Polski, bo tej Polski w żadnym realnym sensie po prostu już nie ma. Dla każdego z nas to słowo, oczywiście, coś tam znaczy i jest ważne, ale jednego sensownego znaczenia w świecie realnych faktów (są inne?) już to nijakiego nie ma.
Moim zdaniem (choć Bóg mi świadkiem, że to dla mnie nic przyjemnego) trza się pogodzić z globalnym imperium (albo prawie globalnym, w każdym razie ponadnarodowym), albo też, co nie od nas zależy, globalną wojną i mega-chaosem. I na to się orientować.
Żeby się ew. (ach, chciałaby dusza!) stać globalną elitą (spenglerystów i Polaków) i ew., jeśli coś by się nagle pojawiło, wykorzystać.
Co do wszystkich tych "polskich miesięcy", "zrywów" i "S" to święta racja.
Rozpłakałem się parę dni temu, niemal, słysząc Morawieckiego na TV Trwam, mówiącego coś w stylu: "I tak właśnie pokonaliśmy komunę".
Z takimi przywódcami (że o Tuskach już nie wspomnę, i to nie litościwie, a z obrzydzenia) - kto potrzebuje kagiebistów?
Pzdrwm
@ julek
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Sam się akurat z kimś (prywatnie, w każdym razie nie tutaj) kłócę, że polityka jak najbardziej z etyką związana. Ten ktoś twierdzi, że absolutnie nie ma związku.
Ale to chyba wynika z mieszania etyki z (judeo-***) moralnością. Etyka to samą jądro i sama esencja polityki i takich wyborów, o jakich mówisz, zawsze w niej cała masa.
Oczywiście ja też się nad tym zastanawiam, bo i trudno nie. Sprawa jest dodatkowo skomplikowana przez spójną i niemal bezalternatywną propagandę naszych kochanych... Jak ich nazwać? Niech będzie Barrosów...
Nigdy ktoś próbujący realnie ROBIĆ kontrrewolucję nie był tak skutecznie i grubą warstwą opluty, jak dzisiaj. I, niestety, wiele z tego przylega - TAKŻE W JEGO WŁASNYM SUMIENIU. Co jest koszmarne.
Ardrey o tym pisze (szkoda że nikt nie czyta). Chodzi mi o te sprawy na temat "etyki" u źwierząt. O psychicznej kastracji, o tym, że kot zwycięża w bójkach kocurów na swoim terenie, a dostaje w dupę na cudzym od właściciela...
Cały czas mamy tu, taką czy inną, etykę. Bez tego polityka staje się czymś po prostu... Nie da się tego nawet chyba wyrazić. Nawet Barrosy mają jakąś tam swoją, choć obrzydliwą. Nawet takie szczury, jak Tusk (z przeproszeniem szczurów) też sobie swoje zachowania wzniośle interpretują ("lojalność wobec Europejskiej Idei und Jedności", "obrona przed tym", "padcziorkiwanie tamtego").
Bez etyki się po prostu nie da. Tylko nie można jej mylić z (smętną i pedalską) "moralnością".
Pzdrawm
@ WSIe w Mieście
OdpowiedzUsuńLudzie, zobaczcie to:
http://gawker.com/5877892/newspaper-editor-israel-should-consider-assassinating-obama?tag=assassination
Pzdrwm
Bo dla większości ludzi etyka to takie intelektualne baju-baju, uzasadniające altruizm bez obiecywania pośmiertnych kar i nagród. A dla Ciebie Triariusie Tygrysowiczu etyka/religia to zespół reguł rządzących ludzkim i zwierzęcym życiem, czyli to co inni nazywają raczej "etologią". Oczywiście reguły jakimi RZECZYWIŚCIE kieruje się dany człowiek są zazwyczaj zupełnie inne od tych deklarowanych (chrześcijańskich czy socjaldemokratycznych w naszym kręgu K/C), tym niemniej całe "wyrachowanie/biurowy makiawelizm lemingów" czy całe to "módl się i bacz by naboje nie zamokły" prawicowych napinaczy jest na dłuższą metę równie kastrujące jak oficjalne deklaracje Posoborowia i Prawoczłowieczyzmu.
OdpowiedzUsuń@ Tygrys
OdpowiedzUsuńMuszę Ci Tygrysie powiedzieć że luknąłem sobie do Nicka, i oczy przecieram bo cóż widzę?! Nasz dyżurny, polonocentryczny hurraoptymista puszcza, w tekściorze o Katzenbrunnerze, w wielkim finale, jakieś tony o (horrible dictu)kolejnym rozbiorze!!! No niech mnie - świat się kończy, czy co?
Co do fazy imperialnej naszej K/C to ona trwa w najlepsze, tylko drogi Adi swym pokracznym, przedwczesnym wystąpieniem "spalił" instytucję cezara i jako regułę mamy teraz kierownictwo kolektywne.(A o jakimś powrocie do państw narodowych, to nawet nie ma co marzyć. Ta epoka już przeminęła, wraz z okresem "Walczących Królestw".)
Państwa nie, ale narody może jeszcze trochę pociągną. Na tym etapie walczą jednak tzw. demokracje.
OdpowiedzUsuńNo i taka myśl mnie nawiedziła, że ta nasza demokracja, jeżeli już porównujemy twory społeczne do organizmów, to przypomina swoim zachowaniem atrakcyjną blondi, o którą biją się alfonsy tego świata. Tzn. biją się może o lepsze miejsce w szeregu, może o jedną rozrywkową noc, albo o nową pracownicę do uszczęśliwiania swoich gości, a nasz blondi myśli, że oni to tak z miłości. Ktoś kiedyś lapidarnie podsumował: "Jesteśmy w piździe". I właśnie zrozumiałem o co w tym chodzi.
A teraz idź i pośsij cycka.
Tygrys! Czy mógłbyś coś o tym powiedzieć, proszę?:
OdpowiedzUsuńhttp://www.multipliedforce.com/realpoints/
@ julek
OdpowiedzUsuńCyca? Dawaj! Cyc dobra rzecz, czego nie da się powiedzieć o większości nad otaczających zjawisk.
Co do do tej stronki, to nie znałem tego. Stronka wygląda amatorsko, co jednak o niczym nie przesądza... Trza by poposzukiwać tych ludzi w Guglu. Street fighters nie są łatwi do zaklasyfikowania pod kątem jakości.
Może to jest taka europejska wersja TFT, co ją zrobili, angażując do pomocy paru znanych (albo i nie) ulicznych zabijaków? Co by nie musiało koniecznie być złą rzeczą.
W razie czego proszę o info, albo i więcej. Na razie zapisałem się na ich biuletyn.
No i muszę rzec, że zainteresowanie tego typu sprawami w każdym razie słuszne. Dobrze, że wreszcie zaczyna docierać do ludzi (sorry za "ludzi"!) świadomość, że coś trza ze swymi praludzkimi talentami zrobić, bo być może, a nawet na pewno, otaczająca nas pierzynka sczeźnie, a my wymoczki i baby.
Pzdrwm
@ julek (i WSIe)
OdpowiedzUsuńW każdym razie to, co jeden z tych pono kontrybutorów, niejaki Trevor Roberts, pokazuje na YT jest b. sensowne.
Konkretnie tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=pc4RmvRj9Wk
Jeśli tam jest więcej tego typu technik, to to może mieć sens, choć tanie nie jest.
(Nawiasem mówiąc, tę samą technikę pokazuje jeden z Gracie'ch w swoim kursie walki "ulicznej". Widziałem też gdzieś piękny nokaut przy jej pomocy w walce MMA, co nie jest byle co. Nie pamiętam który Gracie, ale imię ma na R ;-)
Ja od nich dostaję newsletery i fajnych rzeczy się dowiaduję.
OdpowiedzUsuńZobacz te dwa uderzenia:
http://www.youtube.com/watch?NR=1&feature=endscreen&v=4q1HQWmVc8Y
http://www.youtube.com/watch?NR=1&feature=endscreen&v=7meO4E1RW-8
...no i na tubie będzie tam pewnie tego jeszcze trochę, a poza tym ciekawą dyskusję można sobie poczytać tu:
http://www.martialedge.com/forum/japanese-martial-arts/pressure-points/
Jeszcze jeden ciekawy link, który od nich dostałem.
OdpowiedzUsuńhttp://www.fightfreeview.com/APillageGunting.html
@ Tygrys, Julek
OdpowiedzUsuńCzyżby koledzy byli miłośnikami jakiś korespondencyjnych kursów walki i obrony?
@ Amalryk
OdpowiedzUsuńYes, yes, yes!
A co?
Oczywiście real - choćby (i raczej wolę) w formie dobrego, silnego, ale w sumie nam sprzyjającego nam partner/przeciwnika - jest nieoceniony, ale samo info też sporo robi.
Tygrysizm polega m.in. na tym, że, plując z przekonaniem na leberalizm i jego kłamstwa, jednocześnie wysysa się z niego co najlepsze. A nie da się ukryć, że pewne sprawy, w rodzaju BJJ, TFT, kursu bluesowej harmonijki Davida Harpa, Tygrysizmu Stosowanego... No nie, tutaj chyba przeholowałem...
Są, w każdym razie, absolutnie szczytowym osiągnięciem w skali Historii (Ludzkości, ach!).
Sama informacja, możliwość przemyślenia und przeanalizowania, także jest masę warta. Plus wizualizacja. Oczywiście nie wolno zapominać, jak się to w realu czuje (niespecjalnie przyjemnie, zapewniam!), więc bez realu w sumie nijak. Ale bez teorii, co najmniej w przypadku bystrych ludzi, też marnie.
Chciałbyś może zgłosić votum separatum? ;-)
Pzdrwm
@ Tygrys
OdpowiedzUsuńŻe tak kolokwialnie powiem; lepszy rydz niż nic ale...
Znasz może kogoś kto korespondencyjnie nauczył się pływać, albo jeździć na nartach?
Choć pono pływanie jest naszą "naturalną" umiejętnością (pomijam, że wszystkie małpy tzw człekokształtne w wodzie toną); a i walka chyba też??
Wiedza, oczywiście, (jak to mawiał Benny Urquidez)jest siłą - ale tylko potencjalną; nie wyzwolisz jej bez umiejętności praktycznych, szlifowanych w pocie czoła i w spychanym do podświadomości bólu, pod okiem mistrza.
@ Amalryk
OdpowiedzUsuńBól tak, ale z mistrzem bym nie przesadzał. Przydaje się, ale nie jest moim zdaniem absolutnie konieczny. A potrafi nawet szkodzić, poza tym, że nie zawsze jest dostępny w odpowiedniej ilości i jakości.
Jasne, że nie zostaniesz bokserem nie biorąc rękawicą po nosie czy żebrach, ale tu nie musi chodzić o zostanie bokserem, bo samoobrona to jednak coś sporo innego. Informacja jest bezcenna, plus metody treningowe, a walką z cieniem czy grapplingowymi ćwiczeniami solowymi można naprawdę daleko zajechać.
(Fakt, że to lepiej działa POMIĘDZY okresami "prawdziwego" treningu i sparringu, a nie ZAMIAST, ale i tak.)
Informacji nic nie zastąpi, a solówki to spora część treningu.
Zresztą ja akurat ćwierć życia spędziłem na różnych matach, nieco też na ringach, i o wiele więcej, niż chciałem tłukąc się w realu, tak że naprawdę oderwania od rzeczywistości nie możesz mi zarzucić.
Zaś np. po starannym przestudiowaniu książki o Total Immersion, ew. pomachaniu kończynami na sucho, i paru godzinach w basenie byłbyś zapewne o wiele lepszy, niż po tygodniu taplania się w basenie, choćby i pod kierunkiem jakiegoś guru po AWF, stosującego standardowe i toporne metody. Wiem coś o tym. Mówię oczywiście o całkiem początkujących.
No a ludzie wygrywali poważne zawody w grapplingu na jedynym (słownie JEDNYM) sparringu w ciągu roku - za to masa ogólnorozwojówki i wizualizacji.
(Swoją drogą, to coś jednak nie jest podkradzione TFT, bo w TFT ciosy zadaje się całkowicie inaczej - b. awangardowo, choć poniekąd dziecinnie prosto. Ta "fala", której oni tam chyba uczą, to dość popularna ostatnio rzecz, np. w ruskiej "Systema". Dla mnie rzecz naturalna od urodzenia zresztą.)
A co do bólu i przeciwnika - daj mi ich! Nie miałem gotówki, nie zapłaciłem na czas, a teraz oni mają za dużo ludzi, za mało szafek, i nie mam szansy ani się pokulać, ani pookładać po mordach. Tragedia! Mniejsza już o mistrza, choć też oczywiście dobry taki ma swoją wartość.
Pzdrwm
@ Tygrys
OdpowiedzUsuńJakiegoś koszmarnego sporu tutaj między nami nie ma. Poboczną sprawą, która przy okazji nam się ujawniła to fakt, iż nie może przetrwać system ,który za darmo rozdaje wszystkim swe najcenniejsze skarby. Coś co było onegdaj tajemnicą strzeżoną niczym umiejętność budowy katedr, możesz sobie dzisiaj całkiem przyjemnie obejżeć z detalami przy porannej kawie.
Z drugiej strony dość się naoglądałem efektów "pracy" różnych szrlatanów nazywających siebie trenerami, abym nie wiedział, iż zły nauczyciel to znacznie większe przekleństwo niż jego kompletny brak.Choć z drugiej strony prawdziwy mistrz i nauczyciel w sportach technicznych jest zaprawdę nie do przecenienia.
A w walce szczególnie istotny jest charakter. To nie ten co pyta czy mata jest dostatecznie miękka a temperatura i wilgotność powietrza odpowiednia i czy nie zrobi sobie podczas ćwiczeń jakiegoś "ziazi" tu cokolwiek osiągnie.Odporność na ból i wysiłek, samozaparcie i wytrwałość, owo "szlifowanie umysłu w krwi i w pocie czoła" - oto co czyni wojownika, oto co kształtuje charakter.
A na co kolega nie uiścił? Jakieś MMA czy BJJ, i na ile tam was w Trójmieście szyją? Bo tu w okolicy tzn w Krakowie to masz tego skolko ugodno, ale każdy próbuje sprzedać nazwisko póki jeszcze jest w jakiej takiej cenie choć z towrem to już bywa różnie (w MMA Tomcio Drwal w boksie Mariusz Wach w Muai Thai Simi, tzn Rafał Simonides, że o dziesiątkach innych nie wspomnę).
Ale się porobiło: lemingi i prawicowi napinacze ramię w ramię maszerują przeciw ACTom, a tymczasem NIK wkrótce uzyska prawo do weryfikowania i gromadzenia "danych wrażliwych" typu orientacja, narodowość, wyznanie itd. bo nawet politycznie poprawni socjolodzy i kryminolodzy muszą przyznać, że właśnie te czynniki decydują o skłonnościach antypaństwowych lub ich braku.
OdpowiedzUsuńNasi prawacy się mocno zdziwią, jak się okaże że cały tę ich wyśnioną "rewolucję konserwatywną" i "cezaryzm" wybudują potomkowie KPP.
@ Amalryk
OdpowiedzUsuńOstatnio boks (wersja dla dzieci, ale jak się sparuje raz na pięć lat i ma ich tyle, co ja, to trudno o wiele wyżej) i grappling, czyli BJJ bez piżamy. Ale mają tam jeszcze K1, Krav Magę itd., po prostu na razie byłoby tego zbyt wiele.
Chwilowo jednak muszę się zadowalać domową ogólnorozwojówką, co mnie wkurwia, choć obiektywnie ma swoje zalety. Trochę się jednak boję, że to już koniec moich kontaktów z biciem ludzi, bo i wiek nie po temu, i to mnie nie cieszy. Mógłbym niby pewnie wrócić tam do Gdyni, ale masa dojazdu i jakoś tak nie bardzo mam przekonanie.
A co do mistrzów i krwi... Wydaje m się, że istnieje całkiem sporo różnych (wcale nie tylko bicia ludzi, ale np. muzyki) kursów, z których pomocą można sobie świetnie poradzić bez mistrza. Wiem, bo paru rzeczy sam się nienajgorzej nauczyłem, a kiedyś przecie to nawet nauka języka bez mistrza uchodziła za curiosum.
Krew zaś... A co nam niby przeszkadza zaangażować na partnera siostrę albo szwagierkę? Wtedy będziesz miał krew, pot i łzy. (Jak ktoś ma, oczywiście, sensowną siostrę, a nie np. tylko brata pływającego na desce z żaglem, grającego w tenisa i kpiącego piłeczkę. A, narty jeszcze!)
Co faktycznie w sumie jest najważniejsze. Psychika w sumie, jak zawsze.
Pzdrwm
Cześć Tygrys, mam nadzieję, że nie zaśmiecam Ci forum. Próbowałem Ci to wysłać na priva, ale odesłał mi to demon. Wklejam więc tu. A jest to naprawdę ciekawa teoria. Nie wiem czy te nowe acta mogą tu mieć zastosowanie. Jeżeli już to zachowaj sobie linki, a mój komentarz wyczyść.
OdpowiedzUsuńAlmaryk, dobrze prawisz. Ale mnie interesuje teoria. A poza tym może Ty, jako fachowiec, odpowiedziałbyś mi na słynne pytanie: kto z dwójki B.Lee - Tyson położyłby drugiego do snu.
Pzdr.
http://www.fightfreeview.com/APillageFinger.html
http://www.fightfreeview.com/APillageTemple.html
http://www.fightfreeview.com/APillageWrist.html
http://www.fightfreeview.com/APillageTechnique.html
http://www.fightfreeview.com/APillageFinger.html
www.fightfreeview.com/APillageWarmer.html
http://www.fightfreeview.com/APillageGunting.html
@ Julek
OdpowiedzUsuńA skąd Ci do głowy przyszło że jestem w dziedzinie anestezjologi jakimś fachowcem? Co prawda znam, znałem paru facetów którzy się ze szkolenia innych w biciu ludzi utrzymywali, utrzymują, ale sam się do eksperctwa raczej nie poczuwam.
No i daruj - tej klasy pytania, to służą najczęściej młodzieży, do propagandowej afirmacji dziedziny sportu, sztuki walki, którą się lubi, lub którą się gdzieś tam, najczęściej przez pół roku, kiedyś niby uprawiało.
A w konfrontacji knajpiano-ulicznej z Mike'm T. mało kto miałby "wysokie loty", toż to stamtąd jego ród... (Zresztą onegdaj pewien znany mi niepozorny ,ok 75kg,ale dość "utalentowany" i szalenie niebezpieczny w tej dziedzinie młodzian, sprał na ulicy jak bezdomnego psa 120kg'owego byłego zapaśnika, mimo że tamten go w końcu uchwycił - ot wyjął wówczas kastet i się sprawnie uwolnił, pozostawiając drugiego zawodnika na chodniku w stanie silnie ograniczonej świadomości. I co? Że nie po sportowemu? No cóż, tym gorzej dla sportu.)
Zgoda. I o to chodzi. Oczywiście miałem na myśli ulicę, a nie ring, bo przecież o tym chyba jest ten blog.
OdpowiedzUsuńJaki sens miałoby to całe Kung-Fu, gdyby po kilku(nastu) latach solidnego treningu wyrafinowanej techniki uderzeń, bloków, uników, itp. nie mogło poradzić sobie z mocno walącym po mordzie bokserem, ot chociażby poprzez sprawne umieszczenie palca w oko.
@ julek
OdpowiedzUsuńŻe się wetnę (ale zęby zjadłem na studiowaniu tej problematyki).
60-kilowy Bruce Lee nie miałby cienia szansy z niemal stukilowym, silnym jak cholera, a przy tym piekielnie szybkim i (jak to zawodowy bokser) wytrzymałym Tysonem.
Tyson by po prostu doskoczył i uszkodził go, ew. przez gardę, a potem wykończył. Zobacz jak szybko ten gość doskakiwał do przeciwników, a w tył to Lee jednak aż tak szybki by nie był.
Nawet tańczeniem wiele by - w sensie agresji - nie zyskał, bo Tyson, jako się rzekło, kiedy był w formie, miał sporo kondycji.
Za to dobry grappler, taki od catchu, miałby raczej wyraźną przewagę nad Tysonem. I tak np. w "słynnej" walce Alego z Inokim, ten ostatni explicite miał zabronione wchodzenie w nogi.
Czego skutkiem żadnej walki faktycznie nie było, bo Ali nie dał sobie zrobić krzywdy, kiedy przeciwnik padał na plecy i próbował go kopnąć, a Inoki wolał się nie narażać na uderzenia. Gołą pięścią, co nie jest specjalnie miłe, choć dość niebezpieczne i dla uderzającego.
Ale taki np. Farmer Burns załatwił w parę sekund ówczesnego mistrza świata w średniej Billy'ego Pappke, wchodząc mu w nogi i zakładając mu jakiś chyba toe-lock, kiedy się pokłócili na temat wartości swoich metod walki. I takich przypadków jest dość w historii sporo.
Także np. Michalczewski kiedyś rzekł, iż na ulicy to dobry zapaśnik miałby nad nim przewagę. No a co powiedzieć o chłopkach od MMA, którzy potrafią i uderzać (piąchą, łokciem i czym tam jeszcze), kopać (także kolanem), obalać, dusić, łamać kończyny, a także (specjalność zapaśników w tym kontekście) okładać gościa leżącego na ziemi.
Jeszcze ew. ktoś wyszkolony wprost w metodach realnej walki "ulicznej" mógłby ew. wchodzić w grę. Chodzi o rzeczy w stylu brytyjskie Combatives z drugiej wojny, TFT... Zakładając b. wysoki poziom i znakomite FIZYCZNE WYTRENOWANIE, jeśli miałaby to być walka z kimś na codzień ostro walczącym w ringu czy na macie.
A swoją drogą kupcie se na allegro Smith & Wesson za tych parę dych (poszukajcie, powinno być zaskoczenie!), i/lub jakieś fajne alternatywy, np. z plastiku. I/lub fajną yawarę/kubotan. Oczywiście TO TEŻ TRZEBA UMIEĆ. No to się nauczcie! ;-)
Pzdrwm
@ julek c.d.
OdpowiedzUsuńDodam, bo zapomniałem, że Burns miał wtedy coś z 45 lat, a Pappke był mistrzem świata w średniej. W czasach, kiedy to jeszcze coś znaczyło.
Pzdrwm
@ julek
OdpowiedzUsuńŻe się wetnę, znowu.
No nie, nie lekceważ boksu! To jest absolutnie autentyczny kunszt. A że tam jest może mniej technik, niż w różnych kungach-fungach? 10 naprawdę dobrze opanowanych technik daje o wiele więcej, niż 1000 marnie opanowanych, a życie ma swoje ograniczenia i nie da się tysięcy super opanować.
Zresztą sam Bruce Lee miał wiele szacunku dla boksu, a JKD, czyli eklektyczna sztuka walki stworzona przez niego, naprawdę sporo z boksu bierze. A co dopiero mówić o późniejszych wariantach JKD, tych współczesnych, które reprezentują Inosanto i tacy tam, partnerzy treningowi i uczniowie Bruece'a zresztą.
Wsadzenie palca w oko byłoby faktycznie jedną z b. niewielu opcji, jakie Bruce by w starciu z Tysonem miał. (Tutaj kłania się filozofia i metodyka TFT - uszkodzić, a potem kontynuować, korzystając z wiedzy o reakcji na konkretne uszkodzenie.)
Ale trafienie w oko szybko doskakującego w (walczącego stylu zbliżonym do pick-a-boo) boksera, z wysoką gardą, i ruchliwą pochyloną głową, byłoby niezwykle trudne. Przynajmniej na tyle mocno, żeby go na parę sekund zatrzymać, bo ułamek sekundy i tak nie starczy. Kopnąć w jaja raczej się nikt przytomny, kiedy już walczy, nie da. Kopanie po nogach przy tej różnicy wagi/siły nic mu nie da.
Uderzenie w szyję ew. - kantem w tętnicę, albo od przodu w tchawicę - ale całkiem nie dostrzegam takiej możliwości w tym konkretnym przypadku. Raczej chwilowy paraliż w wyniku paniki, kiedy Tyson na ciebie skacze, a jego sierp leci spoza pola widzenia.
Przykro mi! Kungi-fungi mają sporo wdzięku (i tu nie należy zapominać, że wielu jego nieco późniejszych mistrzów miało kontakt z zachodnim boksem), można je fajnie wykorzystać w realu, ale codzienne zadawanie, a przede wszystkim odbieranie, autentycznych ciosów, plus całe to bokserskie wyszkolenie i ogólnorozwojówka, są nie do zastąpienia.
Amalryk ma o tyle rację, i to masę, że częstego oko w oko z groźnym i chcącym ci naprawdę zrobić, pewną przynajmniej, krzywdę przeciwnikiem, nie da się niczym zastąpić. Czy to w knajpie, czy to na macie, czy to w ringu. A najlepiej wszędzie (poza ew. ulicą). Ew. klatka musi dawać niemal wszystko z tego bukietu. (Choć czasem MMA też używa ringu.)
Z drugiej strony, na ulicznego bojca, albo niewyszkolonego osiłka, to nie ma jak Combatives z II WW, TFT, albo może to, co Ty tutaj pokazujesz. (Linków jeszcze nie sprawdziłem, bom zajęty, ale dzięki!)
Pzdrwm
Nikt już tego nie przeczyta, ale powiem...
OdpowiedzUsuńNie dalej jak wczoraj obejrzałem videoclip z YT, gdzie dwaj sławni Gracie (szkocko-brazylijska rodzina, która stworzyła BJJ i wciąż jest w tym wielka) fajnie dyskutują kwestię tego jak trenować do dziewiećdziesiątki.
No i tam jest taka koncepcja, którą oni nazywają "Boyle's belt", czy takoś tak, polagająca na tym, że 10 lat (powyżej chyba jakiejś trzydziestki) to jakby o jeden pas niżej, a 20 funtów (czyli jakieś 9 kg, zaokrąglamy do 10) mniej tak samo. Przy czym trza pamiętać, że w BJJ istnieje tylko 5 kolorów pasów, a nawet najniższy poza białym dla początkujących, jest całkiem trudno dostać. (Ja mam do niego pewnie jeszcze lata, choć faktycznie najwięcej trenowałem bez piżamy, a judo kiedyś jakieś tam miałem, choć nie czarne.)
Tak że nawet w czystym grapplingu gość 40 kg cięższy ma ogromną przewagę, której żaden Bruce Lee w normanej sytuacji nie może zniwelować, tym bardziej że Tyson to nie był byle jaki bokser, nie mówiąc już że to nie był byle prawicowy bloger.
Pzdrwm