Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nowa arystokracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nowa arystokracja. Pokaż wszystkie posty

piątek, września 24, 2021

Rozkoszne emocje polowania na jelenia... czyli Benala i inne Dworczyki

We Francji wybuchła niedawno straszna afera... O ile oczywiście o "wybuchnięciu afery" można dzisiaj mówić, gdy media niemal całkowicie zamilczają sprawę, a kiedy coś już powiedzą, to (jak to one) bez żenady kłamią. W każdym razie całkiem tego nie dało się już ukryć i sprawa wlecze się już nawet po jakichś sądach. "O co chodzi?" pytacie gromkim chórem, a ja odpowiadam: "Biężączka, ludkowie moi rostomili doczekaliście się kolejnej wymarzonej biężączki!" "A na serio?" (to znowu wy). 

"Na serio", odpowiadam, "to było tak..." I dalej już bez cudzysłowów, najprościej jak się da, bo nie cudna forma tu jest istotna, tylko szpetna treść! Otóż b bliski współpracownik Microna, tego co we Francji teraz robi za Msjy ly Prezidą... (Wymowę oddałem tak wiernie, jak sie dało, jeśli gdzieś widzieliście inaczej, to pamiętajcie, że to ja miałem babcię hrabiankę po Sacré-Coeur, a nie tamten niedouk! Wygłupiam się, ale w uroczy sposób, bo udawać Spenglera w tak podłych czasach to by był bezsens, no i ubek ma trochę trudniej, co też się liczy.)

Więc ten facet, niejaki Benala - spory, lekko tłustawy, z brodą, pewnie jakiś Algierczyk, sprawdźcie sobie sami! - przez lata był nagrywany komórkami, jak przebrany za to ichnie, znane z brutalności ZOMO, jeszcze od reszty brutalniej bił i poniewierał antyrządowych demonstrantów. Nagrywali go przez chyba półtora roku przez tę jego plastikową przyłbicę i w końcu został rozpoznany. Niezbyt to dobrze świadczy o dzisiejszych Francuzach, bo typ mordę ma charakterystyczną, jest spory i rozpoznanie powinno być łatwe. Jak już się za gościa nie dało oficjalnie nie wziąć, okazało się jeszcze, że chodzi z bronią na którą nie ma pozwolenia, posługuje się oficjalnymi dokumentami, do których już nie ma prawa, i temuż podobnież.

Napisałem ci ja teraz o tym dlatego, że Kurak dzisiaj ujawnia, iż najgorszego rodzaju internetowe trolle, walczące z "szurami", z samym Kurakiem itd., zachowujący się zarówno podle i nielegalnie, aż do lekko zawoalowanych "gróźb karalnych" włącznie, jak i nie do uwierzenia infantylnie, co których od dawna wiadomo, że są podwiązani pod kowidowy przemysł i firmy od 5G, to wysocy ministerialni urzędnicy i nawet jeden minister, zapewne znany skądinąd Dworczyk. (W rękach takich indywiduów jest nasz los!)

No i mi się to wszystko cudnie zazębiło z czymś, com napisał wieki temu, a mianowicie z takim tekstem pod tytułem "Robin Hood i pedofile", gdzie przedstawiłem hipotezę, że oto ta nowa arystokracja... (Tfu, wypluj to słowo!)... Że ta swołocz pretendująca do zostania nową... Nowymi "nobiliores", już zaczyna się całkiem od proli odróżniać, na przykład uzurpując sobie prawo praktykowania do pedofilii, podczas gdy prole pod pretekstem walki z nią będą jeszcze totalniej inwigilowane, a prawa rodziców zredukowane do poziomu płatnego opiekuna w osiedlowym przedszkolu. T całkiem tak jak kiedyś z przywilejem polowania na jelenia, za co prola natychmiast wieszano, bo to był przywilej najwyższej elity. Tak się właśnie zaczęła kariera Robin Hooda, i stąd jego imię w tamtym tytule.

Przykładów na takie zachowania jest więcej, np. wszystkie te bale bez "maseczek" czy "dystansu społecznego" uprawiane przez celebrytów i elity tenkraju, podczas gdy prol w pięć sekund po zdjęciu z twarzy pieluchy "morduje babcie i wnuczków" samym swym istnieniem! Przypomnijcie sobie ile tego już było, a przecież nie o wszystkim wiemy! 

Można też się w wolniejszej chwili zadumać nad rodzajem tych dreszczy, których pragną różne segmenty i różni przedstawiciele elit na przestrzeni dziejów: dawno temu polowania i turnieje, dzisiaj we Francji bicie bezbronnych ludzi w obstawie i ekwipunku ichniego ZOMO, w tym naszym smętnym bantustanie zaś anonimowe obrażanie i szantażowanie lepszych od siebie w sieci. 

No i nie zapominajmy o tej dzisiejszej wersji polowań na jelenie, czyli seksie z dziećmi. Nie każdy z nich jest aż tak pewien swej pozycji, by się z tym aż obnosić, ale to właśnie to, a nie kpiny z kowidowego terroru i proli mu poddanych stanowi chyba dziś prawdziwą elitarną rozrywkę, separującą elitę, prawdziwą, tę od proli. Może kiedyś to się zmieni, pogłębi czy coś, ale na razie to wciąż chyba jeszcze to.

triarius

sobota, sierpnia 27, 2016

O husarii, husarskości i husaryźmie (3)

Sumo, czyli w pewnym sensie japońska piesza husaria
Trochę remanentów i zaległych wyjaśnień... Pytają mnie ludzie co z tymi 400 starszymi i mądrzejszymi husarzami. Więc sprawa polega na tym, że jak nam otworzyli to Muzeum Starszych i Mądrzejszych, bez którego nie wiem w ogóle jak dotąd udało nam się przeżyć, to na jego otwarcie przyjechał jakiś taki zagraniczny gość i, jak czytałem w sieci, opowiedział historię o tych 400 swoich rodakach, co to rzekomo stanowili trzon.

Nie wiem ilu w sumie mieliśmy husarzy, nie mówiąc już o tych pierwszego sorta i pierwszego rzutu, czyli towarzyszy husarskich (swoją drogą niemal współczesne upodobanie niektórych do słowa "towarzysz" musiało się od tego właśnie wziąć, bo inaczej jak ci ludzie mieliby się aż tak zakochać w tym pięknym polskim słowie?). ale zdziwię się, jeśli mi powiedzą, że było ich jednorazowo na jakimś polu walki więcej niż 2 tysiące, w każdym razie towarzyszy, więc 400 to jednak spora część część całości i nasuwają się rozliczne pytania.

Jednak moje (brzydkie) podejrzenie raczej jest takie, że ten nasz szanowny gość raczej zaczerpnął swą informację z Radia Erewań. Jakoś tak: "Nie czterystu, tylko całe ćwierć miliona. I nie całkiem prawda, że husarzy, bo chodziło o ubeków". Wtedy to ma sens! Niestety nasz gość nie do końca wysłuchał i nie wszystko zrozumiał.

Druga sprawa... Mówi mi komentator (dzięki!), iż na temat husarii sporo informacji podaje niejaki Radosław Sikora. (Mam nadzieję, że to nie jest tylko błąd drukarski w nazwisku tego pana, bo mamy przecież takiego interesującego... Jak go nazwać... Co się nazywa niepokojąco podobnie i jakoś tak dziwnie mi się zbiera, jak to widzę, choć niby nie ma powodu.)

Tygrysizm Stosowany jednak niestety nie czytał tego pana (mówię o tym porządnym, od husarii), więc Tygrysizm Stosowany musi się to posłużyć swoją sławną w świecie kobiecą intuicją i pewną jednak wiedzą na temat takich tam historyczno-militarnych spraw. Plus pewną znajomością spraw końskich (oczywiście kudy mu do takiego np. Nicka!) i fizycznych konfliktów też.

Cóż więc Tygrysizm Stosowany z głębi tych swoich zasobów ma do powiedzenia na temat husarii, husarskości i husaryzmu? Oczywiście, jeśli ktoś ma z tego doktorat, a przy tym dorabia sobie jako lewoskrzydłowy w tych tam skrzydlatych przebierańcach, które tak istotną pełnią rolę w dzisiejszej polskiej armii  - to niech się łaskawie z moich intuicji i byle jakiej wiedzy nie śmiać, tylko grzecznie, łagodnie pouczyć i poprawić. Dobra?

A teraz wreszcie przechodzimy do konkretów... Ustaliliśmy już sobie, że pod względem czystej jakości, husaria to było to, co najlepsze i nie sposób tu się przyczepić. Nas jednak interesuje przede wszystkim taka oto kwestia - na ile to było genialne militarne rozwiązanie, jakieś tam Wunderwaffe tamtej epoki; jaka to była konkretnie ta nisza, w której husaria okazywała się taka bezkonkurencyjna, oraz jak wiele tego, co się w ówczesnych wojnach na tych ziemiach działo wypadało POZA ową dla nas szczęśliwą niszę...

Sprawa zatem kosztów, i to w każdym możliwym sensie; ilości; zastosowań: taktycznych czy właśnie strategicznych? Takie rzeczy. Chwyćmy więc byka za rogi i zadajmy, sobie oraz światu, pytanie o to, czy husaria to była jazda ciężka, czy też lekka, albo może coś pomiędzy.

Z mojej, ach jakże odległej, młodości, i to naprawdę wczesnej, praktycznie przedpubertalnej, kiedy to Mówią Wieki nie było jeszcze własnością Agory i ja ten miesięcznik czytałem, pamiętam, że wyrażano tam pogląd, iż husaria wcale nie była żadną ciężką jazdą, tylko całkiem przeciwnie - lekką niczym piórko, mimo że faktycznie dość opancerzoną.

No to ja się zapytowywuję, kto właściwie był tą naprawdę ciężką jazdą, jeśli nie husaria. Oczywiście, i do tego mam zamiar (Deo volente) w końcu dojść, w mojej opinii jazda ciężka od lekkiej różni się nie tyle, nie przede wszystkim, wagą i opancerzeniem, tylko funkcją, sposobem walki i takie tam. Jednak z tymi rzeczami faktycznie wiąże się także dość ściśle waga i rodzaj uzbrojenia, pancerz lub jego brak...

Jeśli to nawet nie jest to, co powinno decydować przy tej ocenie, to oba te aspekty są praktycznie nierozdzielne i na podstawie wyglądu, wyposażenia, uzbrojenia potrafimy rozpoznać z kim mamy niewątpliwą przyjemność. Ten materialny aspekt jest znacznie prostszy do analizowania, więc zacznijmyż od niego. Husaria nie była ciężką jazdą? No to kto był?

Na pewno późnośredniowieczny zachodni rycerz w pełnej zbroi ważącej jakieś (jak pamiętam) 40 kg, choć ta waga też była tam nieźle rozmieszczona, wszystko było mistrzowsko wykonane, więc te wszystkie historie, że w takiej zbroi nie dało się nawet chodzić, to brednia. Jednak to ciężka jazda z pewnością była, zgoda! Tym bardziej, że także koń był opancerzony i w ogóle musiał to być jakiś niesamowity perszeron, więc o galopowaniu wśród pól i lasów z rozwianym włosem, wśród śpiewu skowronków nie było raczej mowy.

Zresztą jej zasadniczy sposób walki także był specyficzny i jazda lekka nie potrafiłaby tego w ten sposób z sukcesem robić, a z drugiej strony nadawałaby się do wielu innych, i bardzo ważnych, działań, do których ciężka się nadawała marnie.

Także wczesnośredniowieczni perscy katafrakci byli ciężką jazdą, choć ich zasadniczą bronią był łuk, co nieco gwałci naszą klasyfikację, ale ta ich kolczuga kryjąca jeźdźca i konia całkowicie, aż do samych końskich pięt, nie da się całkiem ignorować i jazdą lekką trudno ich nazwać. Z drugiej jednak strony fakt, że po obrzydzeniu wrogowi życia za pomocą strzał szarżowali oni z potężną włócznią w garści, czy może nawet pod pachą, tę ich "ciężkość" potwierdza.

W okresie, na odmianę, znacznie późniejszym, bo w XIX wieku, tacy francuscy kirasjerzy byli uznawani za ciężką jazdę - w odróżnieniu od lansjerów czy huzarów (nie mylić z husarzami, choć źródłosłów z pewnością ten sam!) - bowiem nosili półpancerze i stalowe hełmy, no i służyli do nieco innych celów, o czym sobie za chwilę porozmawiamy. Walczyli zaś pałaszem.

(Tak przy okazji, to wie ktoś, dlaczego kirasjerzy z owej późnej, jak na kawalerię, epoki, choć wcale, jak się okazuje, nie późnej jak na pancerze, nosili tylko pół pancerza, co chroniło jedynie przód? Przyczyną nie było to, że wróg nie miał prawa oglądać ich pleców, bo zawsze dumnie nadstawiali pierś, w każdym razie nie jedyną i nie najważniejszą. Nie to także, żeby plecy oddychały, albo z oszczędności.)

Żeby ten kolejny odcinek zakończyć jakimś, choćby prowizorycznym, podsumowaniem, powiem, że pogląd, iż husaria to nie była ciężka jazda, wydaje mi się błędny. Choć oczywiście przyznaję, że oni sobie nienajgorzej w tych swoich stosunkowo lekkich pancerzach radzili także ganiając po stepie, a nie tylko że krótka szarża na polu bitwy z najeżoną kopią, po której perszeron tak czy tak ledwo zipał, a w każdym razie ledwo się ruszał, jeśli nawet przeżył, więc z konnicy robiła się bardzo ciężka piechota i tak to szło.

Co przecież jednak - poza faktem, że husarskie konie, nie będąc tak strasznie przeciążonymi perszeronami, mogły funkcjonować znacznie dłużej, więc różnych fajnych możliwości nasz dzielny husarz miał o niebo więcej - taki właśnie sposób walki był dla husarii podstawowym. Czyż nie?

Potrafili robić wiele innych fajnych rzeczy, szczególnie gdy zostawili w obozie pięciometrowe kopie i może jeszcze sporo innych fajnych bibelotów, ale ich zasadniczy sposób walki - ten którym zwyciężali pod Kircholmem i pod Wiedniem, to była właśnie szarża z najeżoną kopią. Po której oczywiście działy się różne inne interesujące rzeczy, ale tak było przecież zawsze, także w przypadku Crécy czy Azincourt.

Tak że, unikając fetyszyzowania tego pojęcia, należy, moim skromniutkim zdaniem, stwierdzić, że jednak husaria to była jazda ciężka. Nie musimy w tym celu wcale jej ważyć - szarża z trzymaną pod pachą pięciometrową kopią jako zasadnicza metoda walki, czyli "taktyka szoku", plus oczywiście dość pełne opancerzenie, o tym przesądza. Nic w tym złego, że ktoś jest jazdą ciężką, serio!

Powie ktoś, i powie bez sensu, ale nie każdy musi się znać, że przecież ułani, posługujący się lancą, na pewno nie byli ciężką jazdą, a raczej jednoznacznie lekką. Tyle że lanca, moje kochane ludzie, była patyczkiem długości dobrze poniżej 2,5 metra, jeśli pamiętam, i niezwykle wprost lekkim. Z ostrzem i proporczykiem oczywiście, ale to nam nic tu nie zmienia.

W tej fantastycznej monografii 8. Pułku Ułanów, o której kiedyś tu pisałem - tej którą moja rodzina posiadała nie bez powodu, a która z głodu (rym!) trafiła w końcu, razem ze srebrną zastawą z hrabiowskimi koronami, do jakiegoś chama z "nowej arystokracji", czy innego potomka tamtych nowoodkrytych 400 husarzy, autor opisuje, jak ćwiczył władanie lancą wedle przedwojennych regulaminów, ale lancę sam sobie z drewna wykonał, a potem w końcu otrzymał autentyczną lancę i kiedy nią machnął (chodziło zdaje się o sławną komendę "lancą boki chroń!"), omal nie spadł z konia - to taka była lekka!

Lancą to była autentyczna szermierka, podczas gdy kopia - czy to ta spod Grunwaldu, czy to ta husarska, to było długie, z konieczności ciężkie (choć w większości wydrążone), coś, co w dodatku MIAŁO się wbite w czyjś brzuch złamać... Przy lancy siła uderzenia brała się z ruchu ręki, szwung konia mógł co najwyżej ją zwiększyć (lub właśnie zmniejszyć), podczas gdy przy kopii, trzymanej nieruchomo, tylko szwung źwierzęcia dawał broni zdolność unicestwienia wroga.

To by na razie było tyle, c. d. Deo volente niewykluczone, że n, a jakby ktoś nie wiedział dlaczego obrazek mamy na temat sumo, to niech pomyśli i może dojdzie, a jeśli nie, to po prostu niech się tym obrazkiem cieszy, bo życie jest krótkie i post iucunda iuventutem, post molesta senectutem (albo odwrotnie, jak to bywa), nos habebit humus.

triarius