Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gazeta Wyborcza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gazeta Wyborcza. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, października 31, 2011

O dłoniach i uczłowieczaniu małpy (część 4)

Stoimy sobie zatem na owym wzgórku - wyniosłym, schludnym, wręcz stworzonym na miłych harców przystań lubą... (Żeby zacytować Poetę, w polskim przekładzie pewnego utalentowanego Skurwiela.) Nieopodal zaciszny śliczny gaik (i ta sama parka). My jednak nie mamy głowy do miłych harców, ponieważ trwa wykład. W dodatku zapada już mrok, Artur M. Nicpoń domaga się "więcej treści, żeby było w co wbić zęby", jeden z uczestników kursu wpadł do rozpadliny...

Bo tam, zaraz obok, jest taka wąska ale głęboka rozpadlina, wąwóz właściwie, opadająca wraz ze zboczem, a na dnie chyba jakieś źródełko, bo coś pluszcze. Facet po coś polazł do zacisznego gaiku i wpadł do tej szczeliny. Będzie go trza spróbować wyciągać, choć na razie wrzeszczy, żeby go zostawić w spokoju, bo mu dobrze, i że się chce żenić. Szkoda kolegi, więc tylko krótka modlitwa i wznawiamy wykład. Ale co to?

Oto na wschodniej stronie ciemnego już nieba pojawiają się wielkie ogniste litery! Spontanicznie, niemal jednogłośnie, odczytujemy tajemnicze słowo... YAWARA. Gdzieś z dołu słychać ciche chóralne zawodzenie licznych starców, a z góry grzmoty i anielskie harfy.

Bierzemy laptopa, wrzucamy tajemnicze słowo "yawara" w gugla i wikipedię. Co odkrywamy? Odkrywamy, że Pan Tygrys jest zdecydowanie ZA i uważa to coś za niemal optymalne rozwiązanie naszych problemów z nachalnym lewactwem, nie wykluczając wnucząt dobrych hitlerowców z NRD, sprowadzanych tu przez duchowego potomka Ersta Röhma z Gazety Wyborczej (nawet z pyska podobny!).

Zostawiając na chwilę Poezję na uboczu, a naszego Kolegę jęczącego w Rozpadlinie, powiedzmy sobie nieco konkretów na temat tej yawary. Otóż jest to stara japońska broń (zapewne, jak większość z tych prowizorycznych broni, rodem z Okinawy), składająca się z patyczka. Tyle - to wszystko! patyczek ma jakieś kilkanaście centymetrów, albo nieco więcej, i jest trzymany w dłoni.

Patyczek yawara ma młodszego braciszka, stosunkowo niedawny wynalazek, o imieniu KUBOTAN. (Od nazwiska wynalazcy, pana Kuboty.) Ten to króciutki patyczek, ale swoje kilkanaście centymetrów jednak ma, "upozowany" na breloczek do kluczy. W tym sensie, że mamy do niego przyczepiony pęk naszych kluczy (od domu, samochodu, kochanki, piwnicy sąsiada itd.) Więc z jednej strony jest to hiper legalne, bo kto może obywatelowi zabronić kluczy z patyczkiem jako breloczkiem?

A z drugiej malutkie, poręczne, a te klucze dają dodatkową możliwość, bo trzepnięcie lewizny na przywitanie przez ryłko (z oczkami na czele) tymi luźnymi kluczami nieco ją zdekoncentruje i da nam szansę na różne dalsze ciągi. Istnieją kubotany proste i budzące u osób postronnych mało skojarzeń z jakąkolwiek bronią (dopóki ich nie zaczniemy używać w tym wzniosłym celu), oraz bardziej wyrafinowane, a nawet przerafinowane - np. z dodatkowymi prostopadłymi szpikulami, czyli w sumie niemal regularny kastet (plus te klucze, chyba że się ich nie przyczepi).

Zarówno "yawara" (albo "yawara stick" jeśli po angielsku), jak i "kubotan", warto sobie wrzucić w różne gugle i wikopedie. A także np. w różne allegro. Bo właśnie na allegro, i w innych podobnych miejscach, można sobie znaleźć fajne yawary i kubotany, czasem wprost za grosze. I więcej powiem! Uroda takiej yawary polega w znacznej mierze właśnie na tym, że - jako po prostu niewielki patyś trzymany w łapce - mogą to w istocie być b. różne rzeczy. Niektóre porażająco niewinne, do których nie sposób się przyczepić. A jednocześnie, całkiem często, b. dobrze spełniające swoje marsowe zadania.

Że wspomnę tu różne mini-latarki. Takie w typie "MagLite". Długość od kilkunastu centymetrów (minimum, w mojej ocenie, to 13 cm) do jakichś powiedzmy 25 cm, średnica gdzieś od 8 mm (ale raczej wyraźnie więcej) do gdzieś poniżej 20 mm. Takie coś ma zazwyczaj takie coś, klamerkę, czy jak to nazwać, jak automatyczny ołówek, że można sobie to zaczepić w kieszeni, więc nosimy to sobie w kieszonce na piersi z dumą, a w razie czego...

Niektóre mają też z tyłu oczko do sznurka, gdzie sobie, jeśli chcemy, możemy przyczepić nasz pęk kluczy. Nie, żeby to było super maskowanie, ale jeśli podoba nam się pomysł walenia na przywitanie kluczami po ślepkach, to mamy możliwość.

Na allegro znalazłem też właśnie fajne markery, minimalnie "podrasowane" (głównie przez oświechtanie papierem ściernym, żeby mniej śliskie) markery, za jedyne 2,95 zł od sztuki (dostawa 5 zł nawet za większą ilość), które, choć jeszcze ich w realu nie widziałem, zdają się być idealną yawarą. I nawet są jako yawara oficjalnie sprzedawane - jeśli ktoś zainteresowany, niech wrzuci w wyszukiwarkę na allegro "yawara" i się rozejrzy.

Do takiego markera polecam wziąć sobie do kieszeni parę karteczek papieru i w razie czego - choć naprawdę nie sądzę, by jakieś "w razie czego" mogło tu nastąpić, z tym, że nie chodzi mi o okazję do zastosowania, tylko o podejrzliwą psiarnię i niezawisłe sądy - oświadczamy z niewinną miną, że niedawno wywieszaliśmy gdzie się dało ogłoszenia, bo np. zginął nam kotek, i zapomnieliśmy wyjąć.

Te latarki to dość standardowy pomysł na podręczną i nierzucającą się w oczy yawarę (dodatkowo można czasem lewaka oślepić, w sensie poświecić w oczęta, nie mówiąc już o po prostu świeceniu), te markery fajny mniej typowy pomysł, ale w sumie masa rzeczy nadaje się do wykorzystania w tym charakterze. Z naszą ukochaną Gazetą Wyborczą włącznie! W końcu kawał Gazownika, mocno zwinięty, zgięty we dwoje, daje, przy długości o jaką nam tu chodzi, naprawdę twardy patyś!

Mówiliśmy już o tym zresztą kiedyś, rozmawiając o Floro Fighting System, ale tutaj jest jeszcze łatwiej, bo te patysie przeważnie są krótsze, więc i sztywność większa. Swoją drogą Floro Fighting System znakomicie nadaje się także do wykorzystania z yawarą! Czemu się trudno dziwić, skoro daje się go ładnie wykorzystać nawet z telefonem komórkowym, kartą kredytową, o Gazowniku nie zapominając! (Nie mówiąc już o śrubokręcie, pilniku, czy podstawowym narzędziu w FFS, czyli nożu.)

No, tośmy sobie nieco powiedzieli co to ta yawara i co może w jej charakterze służyć. A także skąd to sobie zdobyć. Pozostaje istotna kwestia - jak to wykorzystać w praktyce. Tutaj pomocą mogą, i powinny, być nam gugle i YouTube'y tego świata, gdzie na ten temat jest sporo. Jeśli  ktoś zdecydowanie woli to usłyszeć ode mnie, to, specjalnie dla niego, parę słów o tych sprawach teraz powiem.

Po pierwsze - choć to tu wcale nie jest najważniejsze - trzymając taką yawarę (czy kubotan zresztą) mocno zaciśnięty w pięści, bardzo zwiększamy tej pięści odporność na uszkodzenia przy uderzaniu. Do tego, jeśli ktoś ma pojęcie o boksie, bez trudu zrozumie, ile dodatkowej radości może dać taki patyś trzymany w dłoni, podczas zadawania ciosów mniej lub bardziej bokserskich.

Np. cios prosty "nieco niecelny" w pysio - przed którym przeciwnik, jeśli boksuje, może nawet się celowo nie bronić - a tu nagle koniec naszego patysia wali go w oko czy kość skroniową! No, ale boks to wyższa szkoła jazdy, więc dotyczy nielicznych.

Podstawowe zastosowanie naszej yawary (czy to będzie latarka, czy breloczek do kluczy, czy marker, czy Gazownik, czy coś) to, czego się nietrudno chyba domyślić, dziabanie każdym z tych obu końców wystających nam z dłoni po bokach. Przy czym ten koniec od strony małego palca jest częściej używany, bo i przeważnie uderzenia tą stroną są mocniejsze, i więcej do nich okazji.

Często najlepszym uchwytem jest taki, gdzie koniec wystający od strony kciuka trzymamy między kciukiem i palcem wskazującym. Innym użytecznym uchwytem jest taki, kiedy wystaje nam to od strony małego palca, a my blokujemy drugi koniec kciukiem. Takie zmiany uchwytu są zresztą niemal naturalne i nie sprawiają problemu.

Także naciskanie na punkty wrażliwe (wie ktoś, jakie to są?) to standardowy sposób walki yawarą. Jeśli np. nas lewak czule obejmie i chce, powiedzmy, zaciągnąć do łóżka, jak to oni. Jak to robić konkretnie? Długo by było opisywać, co ew. zrobię, gdyby ozwało się spore zainteresowanie, na razie odsyłam do gugli i YouTube.

Na koniec wrócę na sekundę do FFS, o którym sobie już wspomnieliśmy. Otóż do tego nasz patyś-yawara powinien być przesunięty maksymalnie w stronę małego palca, a kciukiem możemy sobie blokować ten drugi koniec, żeby nam się urządzonko nie przesuwało. (O takim chwycie już zresztą przed chwilą wspominaliśmy.) Na czym polega FFS? Kiedyś już o nim pisałem, a nawet było do ściągniecia, niestety linki już dawno nie są aktualne i kto nie ściągnął sam jest sobie winien.

W każdym razie tym patysiem wystającym od strony małego palca, jeśli chcemy robić coś w stylu FFS, zadajemy szybkie niczym kobra, luźne dziabnięcia w przód (!). W twarz, z oczyma na czele, w szyję, ale w tułowiszcze też, jeśli wyżej się nie da, tylko trza mocno. Jeśli będzie zapotrzebowanie, to se jeszcze ew. o tych sprawach pogadamy. Nawet ew. te linki można by znowu uruchomić i możliwość ściągnięcia.

To by było na tyle. Życzę wszystkim P.T. Czytelnikom WESOŁEGO LEWACTWA.

Oraz oczywiście, jak zawsze zresztą: Mnogich Uśpiechów W Pracy Zawodowej I Życiu Osobistym. No i, broń Boże, nie zapominajcie, że Arbeit Macht Frei! (Przynajmniej w leberaliźmie.)

triarius

P.S.  No to może jeszcze bonmot, com go wymyślił już po napisaniu. (Zadedykowany Nickowi i oczywiście zainspirowany Pattonem.)

Bez poświęceń się oczywiście nie da, ale nie chodzi o to, żeby się umartwiać, a o to, żeby umartwiać wroga. Aż mu się odechce, albo aż nie będzie w stanie.

niedziela, lipca 24, 2011

Wysoki blondyn o skandynawskim wyglądzie

Kochana Władzo!

Z takim jakimś niepokojem, oraz wstydem, uprzejmie donoszę, że ja także, niestety, jestem wysokim blondynem o skandynawskim wyglądzie. Gdyby Kochana Władza chciała na mnie na przykład zapolować z nagonką, albo coś w tym guście, to ja się oczywiście dostosuję, ale będzie mi przykro i przyznam, że się nawet trochę boję. Nie tak, jak za krwawych rządów PiS oczywiście, kiedy to poza tym było mi duszno, ale jednak trochę.

Skandynawski wygląd mam po szwedzkich przodkach, wzrost także, choć nie tylko. Włosów praktycznie już nie mam, choć kiedyś były blond. Nie wiem, czy to jakoś mi pomoże, bo chyba Kochana Władza takich fryzur nie lubi, choć oczywiście nic nikomu w takich kwestiach nie narzuca, bo to by było nieeuropejskie i tak dalej.

To z tym skandynawskim wyglądem, z tymi Szwedami znaczy, się stało na długo przed moim urodzeniem i gdyby to o tej odpowiedzialności zbiorowej (co tak ładnie się czyta i w ogóle od razu człowiek ma takie europejskie myśli!) jeszcze obowiązywało, to ja bym prosił uwzględnić w moim przypadku jako okoliczność łagodzącą.

W końcu wymordowanie Kanaanejczyków, co to kiedyś podobno, nic pewnego, też już dawno przedawnione, i jakże słusznie! Choć to było o wiele dawniej, niż moi szwedzcy przodkowie, więc nieco się jednak boję.

Z drugiej jednak strony ci moi kompromitujący przodkowie byli jednak dawniej, niż ten niewinny figiel naszego wspaniałego Reżysera z trzynastolatką - tego z którego Polska jest tak dumna - a który to figiel przecież wszyscy ludzie rozumni słusznie zapomnieli i jeszcze słuszniej wybaczyli. I jest w tym niewzruszona dziejowa logika, że im bardziej nienawidzili pedofilii, tym skwapliwiej wybaczyli i z większą dumą to ogłaszali, bo też z humanizmu dumnym być należy, a najbardziej pryncypialni i niezłomni towarzysze byli przecież także największymi humanistami.

Przykładem towarzysz Dzierżyński, no i oczywiście sam towarzysz Stalin, o którym tak pięknie pisała nasza Noblistka, nie wiem dlaczego tak trudno teraz to znaleźć? Albo, już w wolnej Polsce, pan Michnik. Co innego, niestety, skandynawski wygląd. Którym, jak powiedziałem, sam jestem niestety dotknięty - mimo codziennego, naprawdę dokładnego, czytania Gazety Wyborczej.

Niepokoję się, wstydzę zresztą też, tym bardziej, że moje poglądy też dotychczas nie były całkiem pozbawione prawicowych naleciałości. Niestety, nikt z rodziny nie był w KPP, ani nawet w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, nikt nie zadbał, żebym miał słuszne poglądy, jakie się stamtąd wynosiło. Kiedy Polska odzyskała wolność próbowałem jakoś się urządzić, zamiast na przykład działać w młodzieżówce SLD i budować swój humanizm od podstaw. (Na swoje usprawiedliwienie powiem, że Platformy wtedy jeszcze nie było, ale, z drugiej strony, to także i ja ją w końcu wymodliłem.)

Ja się tego wszystkiego wstydzę, przysięgam! Ale naprawdę nic się nie dało zrobić. Gdyby to o odpowiedzialności zbiorowej jeszcze obowiązywało, to ja bym naprawdę prosił, żeby to jakoś może uwzględnić? (Tylko nie chcę tego stale powtarzać, bo przecież Kochana Władza i tak ma wiele do roboty.)

Co do wyglądu, to ja naprawdę się postaram to zmienić i uczynię absolutnie wszystko, co w mojej mocy, żeby wyglądać jak panowie Kuczyński, Kwaśniewski, a gdyby skleroza i inne wzbudzające szacunek oznaki dorosłości jednak wzięły górę, to chętnie jak pan Bartoszewski. Obiecuję, że od dziś będę się co najmniej przez 4 godziny dziennie wpatrywał w zbiorowe zdjęcie tych panów i natężał wolę, żeby się do nich upodobnić! Tak mi dopomóż łagiewnicki Bóg i mój patron - św.p. biskup Życiński!

(Przepraszam pana Michnika, którego codziennie czytam i w ogóle uwielbiam, że go tutaj nie wymieniam, ale jednak on nie ma tej najtypowszej urody genetycznego humanisty. Choć nic mu oczywiście nie chcę ujmować, bo rodowe nazwisko i zasługi jego i jego wspaniałej rodziny wyrównują ten brak z nawiązką!)

Co do terroryzmu, to nigdy się nim nie zajmowałem, ani też nie byłem jego zwolennikiem, niestety rozumiem, że Kochana Władza nie może się zajmować każdą pierdołką i przed polowaniem z nagonką mnie taki drobiazg nie może uratować, bo gdyby tak Władza uwzględniała takie różne duperele u każdego obywatela, zamiast robić swoje, surowe prawo ale prawo i tak dalej, to by całkiem nie miała czasu na działalność statutową. I w ogóle.

W ostatnich słowach mojego listu powiem jednak, ponieważ przed Kochaną Władzą nie mam nic do ukrycia, a to może Kochanej Władzy ułatwić (jak każda zresztą informacja, którą sobie na temat obywatela skądsiś wygrzebie), że nie jestem masonem, ani też jakimś bardzo namiętnym syjonistą.  (Mimo oczywiście pilnego czytania Gazety Wyborczej, która jest moją codzienną duchową strawą, i oglądania TVN24.)

Chodzi mi o to, że źle, że nie jestem, ale chyba, mam nadzieję, dobrze, że sam o tym mówię. Bez polewania wodą, wyrywania paznokci czy strzelania w tył głowy. W końcu to zajmuje czas i niepotrzebnie Kochaną Władzę męczy. (Choć co ja tam, skromny leming, znaczy obywatel, mogę wiedzieć!) Wiem, że to tylko duperele, ale gdyby je Kochana Władza zechciała uwzględnić w charakterze okoliczności łagodzących, byłbym niesłychanie zobowiązany i kochał Kochaną Władzę jeszcze bardziej, niż dotychczas.

Jednak jeśli Kochana Władza woli urządzić sobie na mnie łowy, pozamykać do więzienia, może nawet postrzelać, nasłać brygadę dzielnych antyterrorystów (o założeniu podsłuchów nawet oczywiście nie wspominam), to ja się oczywiście, jako lojalny obywatel, podporządkuję.

Ale będzie mi trochę przykro, bo przecież tylu wrogów Kochanej Władzy i ludzkości w ogóle chodzi sobie tam na wolności i knuje! Przykro nawet nie tyle z mojego własnego powodu, ale dlatego, że Kochana Władza mogłaby (jeśli mogę wyrazić swój obywatelski postulat) wykorzystać swoją energię lepiej, na przykład strzelając do tych wszystkich paskudnych PiSowców! (Co mówią o mnie leming, a o panu Tusku to w ogóle wstydzę się powtórzyć, co mówią.)

Pozostaję Kochanej Władzy uniżonym sługą

podpis nieczytelny

P.S. A co do fryzury, to właśnie zacząłem zapuszczać sobie taką, jak miał towarzysz Kociołek. Myślę, że się Kochanej Władzy spodoba, choć to jeszcze trochę czasu zajmie.

sobota, marca 19, 2011

Nowe inteligentne zastosowania GWybu, własnej ręki, śrubokręta...

Hej - wielbiciele skatologii! Spokojnie, możecie przestać czytać. To nie dla was! Czyż nie powiedziałem wyraźnie "NOWE zastosowania"? To nie to co myślicie. Jasne, tamto jest wciąż zastosowaniem PODSTAWOWYM, ale przecież nie będę pisał o tak oczywistych sprawach. Tym bardziej, że do waszego klubu nie należę i należeć nie zamierzam.

Dobra, teraz, kiedy już pozbyliśmy się oszalałych z podniecenia fanów skatologii, możemy sobie porozmawiać jak ludzie. (Nieważne, czy ktoś z miasta, czy ze WSI.) Za-czy-na-my zatem...

Facet wygląda, jakby muchy nie potrafił skrzywdzić, a jednak pokazuje naprawdę interesujące sposoby wykorzystania weekendowego wydania Szabesgoj Cajtung (słyszę jakiś napalony rechot? jeszczeście tu? a sio!) i sporej ilości innych przedmiotów życia codziennego.

Przedmiotów w rodzaju: kijka, latarki, plastikowej butelki, karty kredytowej, parasola... Nie zapominając do dłutku, gdyby się takie pod ręką akurat znalazło, śrubokręcie, czy... Wykrztuśmy to wreszcie - noża. Zresztą tego ostatniego ze szczególnym zapałem używają amerykańskie elitarne oddziały, wśród których Floro Fighting System - bo o nim tu mówimy - robi, z tego co wiem, od jakiegoś czasu zawrotną karierę.

Czemu się osobiście nie dziwię, bo sprawa jest skuteczna (wiem to nie tylko z oglądania, bo nieco tego trenowałem, zanim się niestety rozpadło), wysoce oryginalna, pełna wdzięku, i w sumie naprawdę wyjątkowo (jak na te sprawy) prosta. No i uniwersalna, skoro w razie czego można ze śmietnika wyjąć GWyba (którego ktoś tam, nie myśląc widać o rychłych odwiedzinach w toalecie i związanych z tym potrzebami, umieścił (po wyjęciu płyty z filmem "Seks w wielkim mieście", czy programem "Rozliczamy PIT'y na wesoło"), zwinąć ją błyskawicznie i...

Zachęcam do ściągnięcia, obejrzenia i ew. zapo-sobie-ćwiczenia. Tylko, ludzie, nie zróbcie sobie krzywdy. Ani drugim. Skoro nawet GWybem można napastnikowi (nazwijmy go tak umownie) coś zrobić, to tym bardziej żonie, matce, wujowi, czy siostrze! Jeśli chcecie zrobić sobie takie coś, co tam udaje tego GWyba czy inny śrubokręt, to pytajcie, a powiem Wam jak znaleźć przepis. Jeśli zależy Wam na urodzie - własnej, siostry, matki, czy z im tam trenujecie - to przy poważnych sparringach hokejowy hełm z drugiej ręki też jest zalecany. Z maską! Za to może być używany, np. z allegro.

No, chyba że nie idziecie na całego, to też możliwe. Sparring to zawsze rzecz bezcenna, ale tutaj i bez sparringu można nieźle, w krótkim czasie, czegoś się nauczyć. Korzystajcie szybko, dopóki jeszcze to możliwe! I zanim będzie Wam to pilnie potrzebne do zachowania życia, zdrowia czy mienia (a ma ktoś z tutaj obecnych jakieś "mienie"?) Jest to po angielsku (b. dobrą zresztą angielszczyznę ma ten Filipińczyk), ale w sumie chyba wszystko i tak widać, nawet bez znajomości tego narzecza. (Swoją drogą... Ech, nieważne.)

Oto linki:

http://www.filesonic.com/file/286258841/The_Essential_Ray_Floro_1.zip

http://www.filesonic.com/file/286259831/The_Essential_Ray_Floro_2.zip


Enjoy! (Dopóki jeszcze.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, marca 22, 2010

Kolor domeny, czyli Co nowego w Gazowni?

Naprawdę nieczęsto czytam czy słucham, co lewizna ma nam do powiedzenia, ale skoro Iwona Jarecka kazała mi właśnie przed godziną przeczytać najnowszy płód niejakiego Wojtka Orlińskiego na jego blogu, a ja to ulegle, bo dama prosi, zrobił, to niech teraz coś z tego chociaż mam! I niech i inni także ze mną pocierpią.

Oto linek, jakby ktoś zapragnął: http://wo.blox.pl/2010/03/Kolor-domeny.html.

Najpierw wstęp ogólny, na temat moich wstępnych wrażeń (w końcu pierwszy raz widzę ten blog i niewykluczone, że ostatni) i związanych z tym refleksji. Imię autora Wojtek Orliński.... "Wojtek"... Ileż to budzi wspomnień! Kiedy mieszkałem w Uppsali, iluż tam było Wojtków, Kazików i Zenków! Głównie ich było widać w sferach uniwersyteckich i dziennikarskich. (Niewykluczone, że i ze sfer byłych stalinowskich sędziów i ubeków by się jakiś znalazł, ale to było mi wtedy nieco trudniej ustalić.)

Tak - mieli związek z Polską. Nawet w pewnych latach dość chętnie się do niego przyznawali - konkretnie, kiedy "Solidarność" była jeszcze tam popularna. (Dlaczego była? Dlaczego przestała? Mówiąc skrótowo, początkowo uważano ją za organizację lewacką, a potem już coraz mniej.) Jechali tak do tego Izraela, jakoś tak im się złożyło, że przez Uppsalę... I widać na bilet im zabrakło, bo tam zostali.

Widzimy też buzię autora. Nie chciałbym być zbyt złośliwy, bo w końcu nie każdy musi być ładny, ale jednak... Ktoś kiedyś dowcipnie, ale i słusznie w moim głębokim, stwierdził, że "Ktoś, kto dobrowolnie zakłada muszkę, dobrowolnie rezygnuje z tego, by go brać na poważnie". Cóż zatem rzec o kimś, kto dobrowolnie pokazuje ludziom swoją - tak banalną i tak eunuchoidalną - buzię?

Wiecie o czym pisuje w Gazowniku Wojtek Orliński? O grach komputerowych. Z jego tekstu także wynika, że go to - komputery i stronki internetowe znaczy - kręci, że się na tym, przynajmniej we własnym pojęciu, zna i uważa tę wiedzę za sprawę wprost kluczową. Dlaczego więc ten blog tak koszmarnie wygląda, że spytam? Dlaczego tekst jest tak nieczytelny - zielony na czarnym tle? Ma to pewnie ewokować stare pecety z lat '80. Ale kto to dzisiaj pamięta? To raz. A dwa - czy Wojtek Orliński nie wie, że taki wygląd i taka czytelność są po prostu NIEPROFESJONALNE i NIEGRZECZNE (żeby nie powiedzieć CHAMSKIE) wobec ew. odwiedzającego? Który może np. mieć problemy ze wzrokiem. Albo, powiedzmy, oszczędzać energię ze względu na dziurę ozonową.

Sam Wojtek Orliński profesjonalizmem - na razie mówimy o stronkach i interfejsach, bo nic śmy jeszcze z jego publicystyki nie przeczytali - nie grzeszy, ale to i tak nic przy tym, co pokazuje sama platforma blox.pl! (Podejrzewam na tej podstawie, że to musi być własność Agory.) Rzućcie ludzie okiem na te cudowne linki pod mini-bannerkiem "Blox" tam po prawej. Przecież ich całkiem nie widać! No i ani Wojtkowi Orlińskiemu, ani samemu Bloxowi (czyli zapewne Agorze) to nic nie przeszkadza! (Jakżesz inaczej wyglądają niepoprawni.pl, bmpl24.pl, czy, tak strasznie dręczące naszego Wojtka, Tekstowisko!)

Wojtek Orliński, jako dziennikarz owej gazety... A jeśli to nie jej, to jako sławny i ceniony bloger na Bloxie, mógłby przecież powiedzieć właścicielom, adminowi, czy komuś, że to jest do dupy, kompromituje, szkodzi ew. czytającym na wzrok... Ale czy to zrobił? Oczywiście że nie! Nie takie obyczaje panują na Bloxach i w Agorach tego świata!

No dobra, tośmy se wstępne sprawy załatwili, przechodzimy do samego światłego tekstu Wojtka Orlińskiego, dziennikarza Gazety Wyborczej i znawcy problemów wszelakich, z grami komputerowymi na czele.


Kolor domeny <-- to tytuł
Zaniedbywałem trochę cykl „Psych Watch”,
A! Jednak "Red Watch", "Bufetowa Watch" i "Tusk Watch inspirują" panów zdrobniałych dziennikarzy!
tymczasem dogorywa właśnie jeden z bardziej żałosnych klonów Psychiatryka24: tekstowisko.
Może nie koniecznie "bardziej żałosnych", ale faktycznie inne są wyraźnie lepsze. A także, Wojtku Orliński, PRAWICOWE, w odróżnieniu od Tekstowiska, gdzie aż roiło się od lewizny, a prawicy było jak na przysłowiowe lekarstwo. (Dowodem czego może być choćby to, że ja tam wytrzymałem bardzo krótko.) Skąd więc ta złość? Przecież oczywiste jest, że na lewo od Gazety Wyborczej i tak nic się znaleźć nie może, więc czego Wojtku oczekujesz?
Przywitałem go kpiarską notką ze stycznia 2008, równo rok temu odnotowałem najpoważniejszy dotąd rozłam, czas chyba na kpiarskie pożegnanie.
No właśnie - i to jest to, co mnie fascynuje... Panowie zdrobniali dziennikarze z Gazownika NAPRAWDĘ NIE MAJĄ WIĘKSZYCH PROBLEMÓW, niż jakiś rozłam w mało znaczącym i niezbyt długo istniejącym blogowisku. Tylko dlatego, że tam pisze Jacek Jarecki, od którego pragnęliby nauczyć się pisania, ale ich nadzieja chyba już w końcu sczezła i stąd ten smutek, stąd ta złość?
Pod tą pierwszą kpiną objawiła się trójka ojców założycieli serwisu. Sergiusz napisał, że tekstowisko jest płatne, bo przełamuje „anachroniczne, socjalistyczne w swej istocie tabu darmowości w Internecie”.
Czemuż więc ta wrogość? Czemuż ten brak, że spytam, tolerancji? Czyli wynika z tego,  że ten Sergiusz to liberał rynkowy... Nie żadna prawica, prędzej coś jak red. Michnik czy red. Urban. Czemuż więc nasz zdrobniały dziennikarz gazetowy tak się sroży? Przecież wolny rynek powinien mu być bliski. (Red. Maleszcze i całej reszcie paczki też zresztą.)
Igła wrzucił coś na szybko w charakterystycznych dla siebie jednoakapitowych zdaniach. 
Poinformował nas mistrz pióra i subtelny znawca psychologii jednocześnie - zdrobniały Wojtek od gier w Gazowniku.
Jacek Jarecki podał linka do swojej odpowiedzi w tekstowisku.
Link prowadzi teraz donikąd, od czego zacznę trzy lekcje, jakie blogosfera powinna wyciągnąć z agonii Tekstowiska. Główny problem z amatorskimi platformami blogowymi jest taki, że linki są na nich nietrwałe. Dziś jest, jutro nie ma, bo się wszystko posypało przy jakiejś reorganizacji.
Bloger, który planuje swoją działalność na lata, powinien to brać pod uwagę. Ja nawet kiedy nic nie piszę, mam na swoim blogu ruch generowane przez notki sprzed lat - bo gdy na jakimś forum pojawi się wątek typu „co to znaczy, że człowiek wykorzystuje 10% mózgu”, „co to znaczy sic!” lub „polskiego Billa Gatesa zarżnęli zawistnicy”, ktoś linkuje odpowiednią notkę. I na zdrowie, po to ją pisałem.
Stąd lekcja pierwsza: jeśli planujesz działalność na lata, załóż bloga na platformie, której stabilność gwarantuje duża instytucja. Unikaj serwisów założonych przez paru kumpli jako „Niezależne Media Obywatelskie Spółka Cywilna”.
Dzięki ci Wojtku Orliński za te światłe rady! Nie wątpię, że to z samej głębi twego profesjonalizmu i aż się dziwię, że się z nami nimi dzielisz tak za darmo. Profesjonalizm twój, Wojtku, poznaliśmy już rzucając okiem na twój wspaniały blog, więc teraz nie wiemy po prostu, jak ci, Wojtku, dziękować!
A tak przy okazji, skoro pan się tak znasz na tej ekonomii... Jakichś rad dla swoich kochanych pracodawców byś pan, panie Wojtek, nie miał? Nienajlepiej im się przecież ostatnio ta ich gazetka sprzedaje, prawda? I nawet pańskie światłe teksty o znakomitych akapitach nie pomagają za bardzo...
Czas na drugą lekcję. Sergiusz miał w Tekstowisku ambicje bycia głównym doktrynerem, pisał napuszone teksty programowe o tym, że blogi nie mają przyszłością, bo przyszłością są „multiblogi” (wtf?). Morał: unikaj doktrynerów, którzy nie rozumieją obcych słów wplatanych we własne wywody.
Jest i druga lekcja od naszego profesjonalisty, łał! Aleśmy dzisiaj rozpieszczani! Zapłać za jedną, dostań dwie. A w dodatku wszystko za darmo. Łał! Z tym o multiblogach w każdym razie Wojtek Orliński się NIE ZGADZA, więc zapamiętać - MULTIBLOGI SĄ BE!
No i Igła. Lekcja trzecia: skomponowanie tekstu w akapity ma pokazać jego strukturę myślową. Kto nie umie układać swoich wypowiedzi w akapity, nie umie myśleć - ma kłopoty z myślą wykraczającą poza pojedyncze zdanie.
Powiedział nam mistrz stylu i heros struktury myślowej, zdrobniały Wojtek O. (Nie mówiąc już o mistrzostwie w akapitach i, jak tuszę, w "Warcraft" na SEGA.)
Pierwszy z tej trójki odszedł Jarecki, który wszędzie już był i z wszystkimi się pokłócił. Jakiś czas temu wrócił i ogłosił wielkie jednoczenie prawicowej blogosfery. No i w ramach tego jednoczenia prawacy pozakładali u siebie nawzajem „blogi gościnne”.
Czym to się skończyło? Oczywiście kłotniami o to, kto jest bardziej prawicowy. Jedna z nich była gwoździem do trumny Tekstowiska.
Ja tam żadnych kłótni, panie dziennikarzu gazowniczy Wojtku, nie zauważył. (Ani nawet "kłotni".) Założyli i mają. Poważnie, chyba pan masz nie całkiem aktualne informacje. Walnij pan pięścią w stół, bo ten Mąka chyba sobie z wami w... pogrywa, nieważne w co. No a poza tym - jakiej "prawicowej blogosfery"? Skoro Tekstowisko nijak nie da się określić jako prawicowe, a nawet i sam Jarecki to całkiem po prostu lewica - tyle, że, w odróżnieniu od pana, panie Wojtek, uczciwa i patriotyczna (i chodzi o Polskę, panie Wojtek, jakby coś).
Igła poczuł się w tych kłótniach szykanowany. Z właściwą dla prawicowej blogosfery poetyką porównał siebie do ofiary rzezi na Ukrainie. Wywołując odpowiedź Sergiusza „co ty k... pierdolisz” (sic! - tym razem prawidłowe).
Igła to prawica? Ciekawe dlaczego ja nigdy w życiu tego nie zauważył?
Dalsza dyskusja to świetna próbka mentalności tego środowiska.
Którego konkretnie? Tego, które nie ma nic lepszego do roboty, niż zawracanie sobie i drugim dupy wyimaginowanymi w dużej części problemami innych ludzi? Wyimaginowanymi, a w każdym razie niewielkimi, problemami takiego Jacka Jareckiego, któremu Wojtek do górnej części podeszwy nie sięgasz - w pisaniu na pewno, a poza tym zapewne i we wszystkim innym? Że Jarecki to trochę takie urocze duże dziecko, które raz się pokłóci, odejdzie, potem się pogodzi i wróci (o czym Wojtki tego świata już nie raczą ludzi informować, zgodnie z wypracowaną przez lata procedurą, która częściowo tłumaczy także i obecny sukces wydawniczy Gazety Wyborczej).
Po tylu latach powinni już na przykład wiedzieć, że na prawicowej blogosferze nie da się zarobić
Po pierwsze - jakiej "prawicowej", skoro chodzi o Tekstowisko? Po drugie zaś - i co z tego miałoby wynikać, jeśli by się nie dało na nich w III RP zarobić? Jeśli ktoś NIE jest liberał rynkowy, to czego to miałoby mu dowieść? Że III RP to syf? On to już wie, jak każdy! Po trzecie zaś - jak mówiłem, popracuj epiej strategię marketingową dla Agory, skoroś taki mądry! Wojtku.
- Psychiatryk i jego klony działają w permanentnym deficycie. Od początku jednak ci ludzie żyją w paranoicznym lęku, że ktoś chce ich sprzedać, kupić, w każdym razie „zrobić na nich biznes”.
"W paranoicznym lęku"? Skąd pan to wiesz, panie Wojtek? Musi projekcja, jak się to fachowo określa. Ja tego lęku nie zauważyłem. Mówimy tu o jakichś WROGICH PRZEJĘCIACH, tak? No bo przecież inaczej można NIE sprzedać, jak się nie chce, a poza tym... Komu by się nie przydał milion ojro? Założy se potem nowe blogowisko i od nowa!

Wiesz Wojtek co? Dam ci 250 tysięcy zł za twojego bloga - chcesz? Ale od ręki, bo mi się spieszy.
Takie oskarżenia rzucał w tym wątku Jarecki pod adresem Sergiusza, a żona Jareckiego - która ku rozpaczy lewackich szyderców nie kontynuuje niestety powieści o mulierystkach -
Acha, "lewackich szyderców"... A jak tam ze świętą świeckością Jacka Kuronia, że spytam? Bo prawaccy szydercy też, widzisz Wojtek, mają swoje powody do wesołości. Poza tym, że kompletnie nie rozumiem, czym mieliby się ci twoi szydercy tak cieszyć - tymi trzema krótkimi odcinkami o Mulierystkach, które Iwona dawno temu napisała? Naprawdę nie macie lepszych powodów do radości? A, fakt... Agora tonie, Gazownika nikt już nie czyta, wstyd się z nim na ulicy pokazać. Biedny Wojtku, przyjdzie ci chyba z grania na SEGA żyć na stare lata! Zobaczymy czy potrafisz.
wyciągnęła jakąś historię sprzed roku, kiedy to Sergiusz miał jej założyć „domenę” („jak mi koś osobiście, znaczy TY piszesz i każesz do domeny wybierać kolory, to rozumiem, że za chwilę ta domena będzie”).
Z tłumaczeń Sergiusza („Nie miałem żadnych kluczy bo Triarius nie przepisał tej domeny wtedy czy coś, panel admina gdzieś tam nie wykazywał tej domeny i na tym stanęło”) wynika, że Przywódczyni Mulierystek nie rozumie różnicy między „blogiem” a „domeną”. Same tłumaczenia pokazują jednocześnie żałosną indolencję całego tego środowiska. Jak właściwie mulierystki miałyby zadać ten ostateczny cios feministkom, a Niezależne Media Obywatelskie zatriumfować nad korporacjami medialnymi, jeśli jak przyjdzie co do czego, do Triarus nie przepisze a Sergiusz nie założy?
Jest tu więc i, pośrednio, o mnie. Hurra! Tyle, że oczywiście kłamstwo, bo Triarius przepisał bez żadnych sztuczek. Po prostu Jarecki akurat się o coś na niego dąsał i dał to do zrobienia temu Sergiuszowi, czy też tej Igle. Czyli żadnej tam "prawicy". A ci sprawę spieprzyli, jak to oni. (Jednemu zresztą po drodze syn umarł na białaczkę, panie subtelny i taktowny!)

Jako m.in. niegdysiejszy inż. konstruktor w telekomunikacji, programista i gość, który zrobił w życiu nieco stronek, naprawdę nie mogę zrozumieć, co jest takiego szokującego, że miła, ale jednak kobietka, nie rozróżnia domeny od stronki. Mógłbym jej to w 30 sekund w każdej chwili wyjaśnić, skutecznie, ale skoro jej to do niczego nie było potrzebne, no to po co? Napisała nieco bez sensu i co z tego?

Nie jest to całkiem coś jak wyśmiewanie się z kalekiej dziewczyny odmawiającej różaniec przez feministkę Szczukę, ale naprawdę żałosne. Wy tam, lewizno, macie całą masę bab zupełnie kompromitujących, a jednak nie sądzę, bym akurat do czegoś podobnego przyczepił się u RRK, Szczuki, Środy, czy tej kopniętej komuchy z Gazownika - tej z twarzą Tartuffe'a, co to jeździ na wózku. To po prostu nie jest żaden wielki powód do kpin i marnie o was świadczy, że nie macie lepszych. W ogóle żałosne jest takie żerowanie na ludziach piszących od was milion razy lepiej, żeby cokolwiek swym wybrednym gościom w ogóle do jedzenia podać.
Za co ci ludzie się nie wezmą, to wychodzą im urodziny Walentynowicz. Czy coś i na tym stanęło.
Lewizna zaliczyła więc kolejny ogromny sukces. Gratulacje! Jeszcze tylko zrób pan coś z tą sprzedażą Gazownika, bo nikt niedługo nie zrozumie, co znaczy "dziennikarz Gazety Wyborczej", a to by było przecież szkoda.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, kwietnia 27, 2009

Do Unii też należeć chcę... czyli Totalitaryzm grafomański

W dzisiejszym przeglądzie prasy tygodnika "Wprost" naprawdę ciekawe rzeczy. Na przykład taka wiadomość, że (jak donosi "Nasz Dziennik") sześciolatki są teraz w zerówce uczone wierszyków na chwałę Unii, na przykład takiego: "Do Unii też należeć chcę, to drugi dom, więc cieszę się". Cóż, wyjaśnia się powoli dlaczego już sześciolatki muszą chodzić do szkoły, ale ja tu dostrzegam jeszcze znacznie więcej materiału do refleksji.

Wykrzyknie ktoś: "tak, tak, ktoś na tym zarabia, korupcja, kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze!" A ja odpowiem: "sorry, ale gdybyż to tylko o to chodziło!" Na to tamten się spieni, nadmie, jak to oni mają w zwyczaju. Wyjaśniam: bonmota, że zawsze chodzi o pieniądze, uważam za błyskotliwego i całkiem głębokiego... Jeśli odniesie się go do właściwego kontekstu. Czyli do życia prywatnego i zawodowego geszefciarzy, szczególnie tych określonego, choć niewymawialnego, pochodzenia. (I to nie jest żaden anty, nie tym razem!)

Oczywiście - jakiś urzędnik ma szwagra grafomana, więc mu załatwił napisanie wierszyków dla nowoczesnej, europejskiej zerówki. Szwagier se na tym zarobił, odwdzięczył się urzędnikowi. Zgoda, ale jeśli ktoś mi powie, że to jest cała tajemnica, uznam go za durnia. W każdym razie za politycznego durnia. To tak nie działa! Ci co mówią, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze" - odnosząc to do polityki - to albo polityczni idioci, albo też agenci wpływu. Po prostu, tertium non datur!

Nie wierzy ktoś? Cóż, skoro ten ktoś zadał sobie dość wysiłku, by dotąd doczytać, wypada mi zadać sobie też nieco trudu i spróbować mu wyjaśnić co i jak. A więc próbujmy!

Oczywiście, że mały urzędniczyna (tak nawiasem, jeśli on jest mały, to jacy jesteśmy my, "obywatele" Unii?) robi swoje małe, brudne interesiki, kosztem naszych dzieci! Jednak tak właśnie ma być - to stanowi część wielkiego planu! Ktoś nie wierzy w wielkie plany? Naprawdę trudno mi w to uwierzyć, ale spróbuję sceptyków przekonać.

Co mamy dziś na czołowym miejscu, na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej"? (Nie, nie czytam, po prostu widzialem wywieszone na kioskach, a zresztą pisze także o tym "Wprost", oto link.) Tytuł "Lubimy być piratami", a zaraz potem jak to 5 milionów Polaków radośnie ściąga piracką muzykę i oprogramowanie. Dlaczego taki akurat temat na tym właśnie, najbardziej eksponowanym miejscu tej specyficznej gazety?

No to proszę się zastanowić, czy to nie ma przypadkiem - czy może w ogóle nie mieć - związku z tym, że Unia w najbliższych dniach ostro zabiera się za kontrolowanie internetu, do czego oczywiście eleganckim i nie płoszącym zwierzyny pretekstem jest skala tzw. "piractwa". Można sobie o tym poczytać tutaj i np. tutaj. (Warto to także rozpropagować. Ta stronka jest w wielu językach, więc także wśród znajomych za granicą, jeśli ktoś takich ma.)

Zaawansowanym koneserom teorii spiskowych polecam to. Naprawdę, jeśli w kraju tak "świadomym swych zagrożeń", namawia się akurat papieża, by zrezygnował ze swych zwykłych, i jak dotąd niezawodnych, środków bezpieczeństwa, to coś to oznacza. Czy ktoś sobie wyobraża, co by się stało, gdyby papież tam zginął w zamachu? Widać jednak ktoś ocenił, że to co by się stało, miałoby, z jego punktu widzenia, więcej zalet niż wad. Inaczej tego się nie da ocenić. No, chyba, że ktoś należy do wesołej gromadki powtarzającej jak mantrę, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, z pewnością chodzi o pieniądze".

Wszystko tu się ze wszystkim zazębia! Wszystko jest kontrolowane z góry. Co z tego, że mały urzędniczyna tych wszystkich subtelności nie rozumie? Jego po prostu popycha się, kijem i marchewką, w odpowiednim kierunku... Jemu się po prostu umożliwia pewne działania, innym zaś się uniemożliwia inne działania - takie, które by spowalniały postępy projektu.

Pogadaliśmy sobie o zaletach i wadach sentencji i tym, że "jak nie wiadomo... to..." - sprawa zasługuje moim zdaniem na wyjaśnienie, ale teraz chciałem przejść do sprawy, dla mnie przynajmniej, najistotniejszej w tych żałośnie grafomańskich, za to czołobitnych wobec Unii, wierszykach.

W każdej walce, a polityka nie jest tu wyjątkiem, niezwykle ważne jest, by mieć inicjatywę. Mieć inicjatywę, oznacza, że to my za każdym razem decydujemy, jaki wykonamy ruch, przeciwnik zaś musi dopiero znaleźć nań odpowiedź. Nie ulega dla mnie cienia wątpliwości, że w walce pomiędzy Unią i związanymi z nią (mniej lub bardziej formalnie i mniej lub bardziej ściśle) Siłami Postępu, a ich przeciwnikami, to Unia i Siły Postępu mają całkowitą inicjatywę. Powiedzmy sobie zatem, co z tego faktu dalej wynika.

Wynika to, co w każdym przypadku walki, w której jedna strona ma cały czas inicjatywę - to, że ta strona ocenia, jaki stan chce i jest w stanie osiągnąć w następnym ruchu ("ruchu" w takim sensie jak w szachach: raz ty, raz ja, choć oczywiście tutaj to jest raczej w czasie rzeczywistym), i to dyktuje jej podejmowane decyzje.

Profesjonalny gracz w bilard nie tylko wbija te tam kule do tych tam dziur, ale także przewiduje ich ułożenie po wykonaniu uderzenia. Szachista, jak każdy wie, przewiduje wiele ruchów naprzód. Wyszkolony bokser zadając cios, przewiduje już własną pozycję i pozycję przeciwnika, przygotowując swój następny cios czy obronę. Każdy to chyba wie, tyle, że nie w polityce, bo tam różni cwani macherzy uczą nas mądrości w rodzaju, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze".

No i teraz zadajmy sobie pytanie: jakiegoż to stanu oczekuje Unia skutkiem przymusowego uczenia sześciolatków wierszyków w rodzaju tego, któryśmy sobie tu na początku zacytowali? Że dzieci staną się euroentuzjastami, tak? Z całą pewnością to także. Co dalej? Że rodzice wielu z tych dzieci, ci kochający Unię, dostaną z tego powodu orgazmu. Zgoda, pewnie dostaną, choć po prawdzie nie wiem, czy tego by się nie dało zorganizować znacznie prostszymi środkami.

Istnieje bowiem - mówię teraz czysto teoretycznie - ryzyko, że jakaś część rodziców tych dzieci, niech to będzie 20%, niech to nawet będzie i mniej - gnana elementarnym poczuciem smaku wyśmieje przy dziecku ową grafomańską a wobec Unii czołobitną "poezję". Jakaś drobna część może także przekazać dziecku swoje zastrzeżenia i argumenty z przyczyn merytorycznych - uważając na przykład, że taka indoktrynacja małych dzieci jest po prostu obrzydliwa i typowa dla reżimów totalitarnych.

Zgoda, to będzie mniejszość. Cóż jednak, jeśli ta mniejszość nie da się przekonać? Nie da się ugłaskać? Jeśli trwać będzie w swych sprośnych, antyunijnych błędach niezależnie od wszystkiego? A w dodatku... aż się włos jeży, może się, teoretycznie oczywiście, zdarzyć tak, że Unia z jakichś powodów straci nieco ze swego nieodpartego uroku... Jakiś kryzys, jakaś świńska grypa dotykająca brukselskich urzędników i ich lokalnych kolaborantów... Był AIDS, którego się nikt przecież w radosnych latach wolnej miłości i kwiatów nie spodziewał, może być i taka grypa...

No i tutaj mamy znowu gambitową sytuację. Coś takiego, jak z tym papieżem w Izraelu, który nie ma chronić się w papamobilu... Nie wiadomo oczywiście dlaczego nie ma, ale jeśli się człek zastanowi, co z tego może wyniknąć, to sprawa staje się dziwnie jednoznaczna... Coś jak ta dzisiejsza tytułowa strona w "Gaziecie Wyborczej".

Jeśli ktoś zastrzeli papieża, w końcu, choćbyśmy przyjęli, że prawdopodobieństwo jest minimalne, to po co i tak je zwiększać, prawda? Jeśli byśmy przyjęli, że zawsze istnieje ryzyko, iż ludzie, których nachalna unijna propaganda skierowana do małych dzieci - w dodatku przy pomocy żałosnej grafomanii - Unię tę kompromituje... Że ci ludzie zdołają do swej opinii przekonać innych ludzi, ci zaś następnych... Po co ryzykować? Prawda pani minister?

No właśnie, rozumowanie jest słuszne, ale tylko pod warunkiem, że się przyjmie, iż jest tu jakieś ryzyko. Co wcale nie jest jednak takie pewne. Bardzo prawdopodobne bowiem jest, iż Unia - ci którzy to wszystko jakoś na parę ruchów naprzód przewidują, ci którzy to jakoś wszystko koordynują, oczywiście nie ten mały urzędas, co to swemu szwagrowi załatwił grafomańską fuchę! - ryzyka żadnego tutaj nie dostrzegają. I że mają w tym rację.

Po prostu ci ludzie tak to widzą, że oporu nijakiego nie będzie... Że ci, którzy swoim dzieciom mieliby przekazywać antyunijne treści, czy powiedzmy wyśmiewać prounijną "poezję", szybko się, pod naciskiem faktów, opamiętają. Nikt przecież nie chce swoim dzieciom zamknąć drogi do wykształcenia - kiedy już praktycznie każdy ma wyższe studia, nasze dziecko ma zakończyć edukację na... Zerówce, chciałem powiedzieć, ale przecież nikt nie powiedział, że takie dziecko, co to nie potrafi nawet wyrecytować prostego i duszoszczipatielnego prounijnego wierszyka w ogóle tę zerówkę ukończy!

TW Bolek szkół nie kończył i jest euromędrcem, fakt - jednak kto zagwarantuje, że nasze dziecko drugim Bolkiem zostanie?! A to przecież nie wszystko. Jeśli rodzice sami stracą pracę... Jeśli zostaną publicznie napiętnowani... Jeśli nie będą mieli czasu nic dla siebie i dziecka zrobić, będą bowiem ciągani do szkoły... Albo i po sądach, czemu nie? Pobrykają, pobrykają, ale w ciągu paru lat się nauczą. A potem wymrą, zaś dzieci, wychowane na prounijnych wierszykach urosną, zajmą przysługujące im miejsca w społeczeństwie, no i będą dalej głosić i egzekwować miłość do Unii.

I o to przecież tu chodzi - nie o żadne pieniądze dla szwagra! To jest pierwszy krok... No, nie całkiem pierwszy, bo takich kroków była już przecież masa i wciąż mamy nowe... To jest kolejny krok na drodze, którą Unia idzie całkiem świadomie... A przynajmniej ci, którzy wiedzą, którzy koordynują, od których coś (poza fuchą dla szwagra) zależy.

Jeśli Unia może sobie pozwolić na tak wulgarne, tak totalitarne postępowanie wobec małych dzieci, oraz ich rodziców, to widać ma opracowane dalsze ruchy. To zaś świadczy jednoznacznie o tym, że Unia ma opracowany plan wprowadzenia całkowitego totalitaryzmu. Ja sam nie mam co do tego wątpliwości od całkiem dawna, ale może cała ta powyższa analiza przekona o tym kogoś następnego. Oby!

P.S. Już po napisaniu tego tekstu znalazłem tutaj całość wierszyka, a w każdym razie większą porcję. Otóż idzie on tak:

Do Unii też należeć chcę,
to drugi dom, więc cieszę się.
Dwa domy mam tak bliskie mi,
w jednym chcę żyć, w drugim chcę być.

Nic dodać, nic ująć, prawda?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, maja 16, 2008

Dwie zagadki dla umysłowo aktywnych i coś tam kojarzących

Zagadka pierwsza...

Pytanie:

Dlaczego chłopcy gazownicy od Maleszki i Michnika tak często dodają do swojego szmatławca filmy w postaci cyfrowej?



Odpowiedź:

Zgodnie ze sprawdzoną rzymską zasadą "DVD et impera".

* * * * *
Zagadka druga...

Pytanie:

Dlaczego tak jest w tym nieszczęsnym kraju, że za elitę mamy samych narkomanów? No bo wystarczy spojrzeć: premier - marycha (jeśli jeszcze nie przeszedł na coś cięższego). Do tego rozrzedzone powietrze Andów. No i dym kadzidła, o tym też nie można zapomnieć. Nieźle, jak na tak odpowiedzialne stanowisko! Reszta elit narkotyzuje nam się WAADZĄ (sic! copyright tow. Rakowski), forsą, poklepywaniem po plecach przez obcych dygnitarzy i pochlebnymi wzmiankami w prasie (też najlepiej obcej). I czym tam jeszcze może. No więc dlaczego tak jest?


Odpowiedź:

Bo cała reszta Polaków, poza elitą znaczy, też się od niepamiętnych czasów narkotyzuje - własną słabością i bezsiłą!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, marca 21, 2008

Konsensus uczonych mężów nad zwłokami suwerennego ludu

Gdyby ktoś chciał znać moją opinię, to będę się upierał, iż największym naukowym osiągnięciem roku 2007 nie było nic za co Kungliga Svenska Akademien przydzieliła Nagrodę Nobla, tylko moje własne odkrycie, iż system polityczny, w którym Zachód od dziesięcioleci żyje, to realny liberalizm - w tym samym sensie i mniej więcej w tym samym stopniu "realny", w jakim "realny" był "realny socjalizm". Wszystkie zaś, rzekomo ogromne, różnice pomiędzy "socjalizmem", "socjaldemokracją", "demokracją liberalną" i powiedzmy "chadecją", są niemal czysto kosmetyczne i propagandowe.

Ta moja obserwacja jest rewolucyjna i rewelacyjnie prosta - jak wiele genialnych odkryć. Po prostu trzeba było podejść do sprawy z odpowiedniej strony, nie tylko masować łeb uderzony jabłkiem, ale także zacząć się zastanawiać nad mechanizmami. Prosta jest ona z pewnością, jednak nie na tyle, by nie zawierała jeszcze nieco uzupełnień. Jedną z najistotniejszych jest ta, że ci wszyscy "prawdziwi liberałowie" - tak głośni, tak pewni swego, tak zajadli w rzucaniu obelg i wygłaszaniu mantr - również znajdują swój ścisły odpowiednik w realnym socjaliźmie. Są to bowiem po prostu liberalni rewizjoniści.

Ich podobieństwa z "prawdziwymi" rewizjonistami, czyli: trockistami, czcicielami "młodego Marksa" (najlepiej skrzyżowanego z Freudem i podlanego feministyczno-lesbijskim sosem), koncesjonowanymi "dysydentami" ze ścisłych obrzeży rządzących za pomocą totalitarnego terroru i totalitarnego kłamstwa monopartii, i całą pozostałą lewacką florą i fauną, która akurat nie znajduje się w najbezpośredniejszej bliskości żłobu, jest uderzające.

Długo by o tym można było mówić, i z pewnością długo by o tym mówić należało, jednak w tej chwili chciałem tylko ukazać drobny przykład na potwierdzenie mojej tezy - stanowiącej jeden z bezpośrednich wniosków z mojego odkrycia - że liberalizm zasadniczo jest jeden, wszelkie w jego ramach różnice są niemal kosmetyczne, socjalizm (w sensie MARKSIZM) jest jego zaprzeczeniem jedynie w tym sensie, że jeden stosuje propagandę mającą trafić do pracobiorcy, drugi zaś do pracodawcy.

Co w praktyce oczywiście nie ma żadnego znaczenia, ponieważ realny liberalizm opiera się na realnej wszechmocy wielkiego ponadnarodowego kapitału, który dzięki wbudowanym w ten system mechanizmom "legalnie" korumpuje, zastrasza i działa obok - za pomocą przede wszystkim nawały propagandowej - "legalnych i demokratycznych" władz poszczególnych krajów (oraz mniejszych od nich społeczności).

Za to autentyczny (czyli z zębami i hormonami) konserwatyzm stanowi dla liberalizmu - wszelkiego! - największego wroga. Z czego miedzy innymi wynika, że pokraczne twory w rodzaju "konserwatywnego liberalizmu" to jedynie intelektualne odpowiedniki potwora Frankensteina i produkty mózgów dotkniętych ostrą schizoidią.

Mam tu drobny ale dobitny, a do tego hiper-aktualny, przykład na potwierdzenie faktu, że liberalizm takiego Janusza Korwin-Mikke - uważanego powszechnie za "hiper-prawicowca" - wcale nie tak wiele różni się od liberalizmu "Gazety Wyborczej". I nie mówię tu o faktach, w rodzaju tego, że obie te instytucje opowiadają swym wielbicielom niestworzone historie, jednocześnie starając się, per fas et nefas, zarobić maksimum forsy. A tym mniej o jeszcze mniej dla nich obu pochlebnych przypuszczeniach, które muszą się człowiekowi stojącemu z boku i niedotkniętemu ani jedną ani drugą schizofrenią narzucać.

Nie, weźmy sobie problem prawa, suwerenności narodu, władzy ludu, demokracji. Otóż na swym blogu w salonie24 Rybitzki "Cierpiący PiSowiec" umieścił dzisiaj stosowny tekst przedstawiający jak by dzisiaj wyglądał sąd nad Jezusem. Z facetem przypominającym red. Lisa zamiast Piłata. Na to ozwał się niejaki Paweł Wroński...

Czyli jedna z najpotężniejszych luf w "dziennikarskiej" baterii "Gazety Wyborczej". Czy może być coś dalszego od Korwina? "Oczywiście że nie!" - wykrzyknie zaraz z zapałem, oraz oburzeniem, każdy niemal polski prawicowiec. Ja jednak twierdzę, że argumenty, o poglądach w przypadku tych panów trudno mi bowiem mówić, mówię więc do argumentach. Dla ciemnego luda. Które są bardzo podobne.

Zakładam, że poglądy Janusza Korwin-Mikke na temat prawa, suwerenności narodu i demokracji są Czytelnikowi dość dobrze znane. Jeśli nie są, to ten tekst chyba nie jest tak bardzo dla niego, może powinien go przeczytać za jakiś czas. Cóż więc mówi Paweł Wroński, "dziennikarz" bez cienia wątpliwości lewicowej (żeby nie wgłębiać się w szczegóły i niuanse) "Gazety Wyborczej". Na temat Piłata sądzącego Chrystusa, przypominam. Dajmy sobie nawet zdjątko tego pana, gdyby komuś się gębusia nie kojarzyła, oto proszę:
Przyznaję, że p. Rybitzky zdenerwował mnie bardzo tym wpisem, dlatego postanowiłem zabrać głos. Nie, nie chodzi o to, że p. Rybitzki napisał coś co kłóci się z pojęciem smaku, jest agresywne i nieprawdziwe. Logika wywodu ma strukturę kryształu, a wniosek wydaje się oczywisty. 
Właśnie jednak z tego powodu podobny sposób rozumowania jest bardzo groźny. Przedstawia bowiem w bardzo atrakcyjnej formie sposób zwulgaryzowany sposób widzenia współczesnej demokracji. 
(No, tośmy się dowiedzieli! Nie igrać ze współczesną demokracją! Może poodrąbywać ręce. Czyż nie brzmi to, swoją drogą, dokładnie tak samo, jak pogróżki i obietnice złotoustego Korwina?) 
Rybitzki w istocie zadaje pytanie, które już kiedyś zadał kardynał Ratzinger, obecny papież. Pytał on, czy Piłat był liberalnym demokratą, który skazując Jezusa postąpił zgodnie z zasadamu dokryny. 
Otóz nie. 
Poncjusz Piłat jako procurator miał władzę nie tylko administrowania, ale i sądzenia. Stał przede wszystkim na straży prawa. 
W liberalnej demokracji istnieje zasada, że prawo stoi ponad wolą ludu, choć i lud poprzez swoich przedstawicieli to prawo może zmienić, aż do konstytucji włącznie. Władza może poruszać się wyłącznie w ramach przez prawo ujętych. 
Poncjusz Piłat, gdyby w istocie był liberalnym demokratą tej zasadzie się sprzeciwił. Wydał, a raczej zatwierdził wyrok niesprawiedliwy. 
Oczywiście postąpił tak, jak wielu innych ludzi słabych postępowało wcześniej, czy później, ale nawet w czasach rzymskich zdarzało się wszak, że byli i prawdziwi sędziowie. Np. święty Paweł, gdy chciano go sądzić zaprotesował przypominając, że jest obywatele, Rzymu (sądzić obywateli Rzymu można było tylko w Rzymie) i tę zasade uszanowano. 
Więc sprawa z liberalną demokracja jest daleko bardziej skomplikowana niźli ilustuję ja wskazany przykład. 
(Z pewnością ZBYT skomplikowana dla ciemnego luda, prawda? Tym się muszą zająć mędrcy, pokroju co najmniej TW Bolka.)

Przy okazji życzę Wesołych Świąt 
(Ach, jakżem wzruszony! A o jakie święta konkretnie chodzi łaskawemu panu?)
Jak można Pawła Wrońskiego nie lubić? "Wesołych Świąt" przecież życzył. Nie powiedział wprawdzie o jaką hanukkę mu chodzi, ale za to jego własny blog nosi tytuł "Tu jest Polska", więc ja tam się domyślam.

Link do oryginału tutaj. Sam to rozbiłem na akapity, dla czytelności, sam też niektóre rzeczy wytłuściłem. Poza tym nic jednak nie zmieniłem, pisownia też jest oryginalna. Oczywiście te niebieskie zwischenrufy są moje własne, alem nie mógł się wprost powstrzymać.

Ciekawe, swoją drogą, czy jak ten kanadyjski pedał Prezydenta, pan Wroński poda mnie teraz do sądu za wykorzystanie bez uprawnienia jego "dóbr intelektualnych".

No dobra, teraz analiza. Co my tu mamy? Mamy "prawo" stojące nad wolą ludu. Naprawdę nie wiem, kto je tam postawił, bo zawsze mówiono mi o demokracji, o tym, że lud jest suwerenem... Widać jednak jakoś ci panowie doszli do wspólnych wniosków z Korwinem-Mikke. Wprawdzie Paweł Wroński słowa "prawo" z dużej litery nie pisze, nie głosi też konieczności wprowadzenia monarchii, o "wzięciu za mordę i wprowadzeniu liberalizmu" już nie wspominając. Ale to chyba tylko dlatego, że Paweł Wroński nie musi - on już to wszystko ma!

Paweł Wroński to bowiem, wedle mojej terminologii, która naprawdę daje całkiem nowe i niesamowite perspektywy poznawcze, liberał realny, Korwin zaś Mikke - liberalny rewizjonista. Który musi krzykiem i pieniactwem kompensować sobie brak realnych możliwości oddziaływania na cokolwiek. Cóż ma bowiem do stracenia? Podczas gdy u Pawła Wrońskiego taka jest akurat teraz mądrość etapu, że "prawo" z dużej litery się nie pisze i o wzięciu za mordę się nie wspomina. Do następngo rozkazu, ma się rozumieć.

Wielu ludzi, dotkniętych już niestety korwiniczną mózgową zarazą... Jak to powiedział Triarius the Tiger? Acha: "Tyle już mówiliśmy o ukąszeniu heglowskim, że najwyższy czas zacząć rozmawiać o ukąszeniu korwinowskim." Więc dla tych dotkniętych może nie wszystko będzie jeszcze jasne. Cóż jest złego w "Prawie" przez duże "P"? Dlaczego prawo, nawet pisane przez małe "p" nie ma stać ponad wolą ludu?

Otóż "prawo" jest hipostazą - bytem abstrakcyjnym, który się bez powodu uważa, albo wmawia innym że się uważa, za byt realny. Całkiem jak, powiedzmy, świecka świętość Jacka Kuronia. Prawo jest od początku do końca stanowione przez konkretnego kogoś, i jeśli tym kimś nie jest Bóg, to jest to człowiek czy grupa ludzi. Na temat Boga się tutaj nie wypowiadam, Paweł Wroński też zresztą nie, więc w tej akurat sprawie w tej chwili nie ma dyskusji. Faktem jednak jest, że jeśli najwyższą władzą jest lud, to ten lud może sobie każde prawo zmienić w dowolnej chwili, nie ma żadnej legalnej siły, która mogłaby mu tego zabronić.

Proszę o tym tylko chwilę pomyśleć, przecież to oczywiste! Kto ma prawo zabronić suwerenowi zmienić coś, co poprzednio zapisał? Prawnik interpretujący konstytucję? A kimże on jest? Interpretatorem zapisanych na papierze formułek, które nijak się przecież nie mają do majestatu i władzy, którą rzekomo pełni suwerenny lud, czy naród (jak byśmy tej grupy ludzi nie nazwali).

Wszelkie inne twierdzenia w tej sprawie to po prostu kłamstwa i mamienie naiwnych za pomocą mętnego języka i mętnej logiki. Oraz czynienia ze służebnej wobec władzy - którą, przypominam Pawłowi Wrońskiemu i jego poputczikom, w demokracji jest lud - grupy (czy niestety kasty) prawników, jakichś "uczonych w piśmie", otrzymujących skądsiś, z góry, z nieba, niedostępne ludowi wprost, za to bez porównania wyższe od jego woli, "prawdy".

Bo ja, prosty człowiek, jakoś cały czas mam wrażenie, że prawnicy są tylko ludźmi, jak każdy inny; że prawo to po prostu zbiór reguł obowiązujących dopóki ktoś ich nie zmieni albo nie zignoruje - to po prostu kwestia aktualnego układu sił; a w dodatku "każde prawo, które nie jest po prostu sformalizowanym poczuciem sprawiedliwości, jest", by przywołać Dávilę, "po prostu bezprawiem".

Co więcej, chodzi tu o poczucie sprawiedliwości w miarę zwykłych, normalnych, sensownych ludzi - nie "elit" które biorą się nie wiadomo skąd ("przez kooptację" podobno, ale to bardzo niewiele tutaj wyjaśnia) . Naprawdę chciałbym wiedzieć - co na temat tej myśli Dávili miałby do powiedzenia Paweł Wroński? Zresztą Janusz Korwin-Mikke też mógłby się łaskawie wypowiedzieć, choć oczywiście obaj ci panowie czują ponad takie wyjaśnienia czegokolwiek prostym prolom.

Ja bym jednak, zanim zacznę wielbić zarówno jednego, jak i drugiego z tych liberałów (!), bardzo prosił o wyjaśnienie mi takich oto spraw:

1. Co to konkretnie za bóg, czy jaka inna metafizyczna władza, od którego płynie to "prawo" stojące ponad wolą ludu, do niedawna, wedle demokratycznej doktryny, będącego najwyższą władzą?

2. Jak ten boski przekaz konkretnie dociera do tych ludzi, którzy nam go głoszą i to boskie prawo dla nas interpretują? I dlaczego nas, malutkich, aż tak całkowicie on omija? Mamy tu może wolę boską przejawiającą się w konsensusie uczonych i szlachetnych mężów? A konkretnie prawników i Pawła Wrońskiego, plus paru innych? Inaczej mówiąc mamy tu konsensus "uczonych w piśmie" (bardzo bym chciał wiedzieć, w jakim to konkretnie piśmie), który decyduje o tym, co jest a co nie jest prawdą?

Jest w tym sporo z Jana Jakuba Rousseau, co pewnie Pawłowi Wrońskiemu nie przeszkadza, jest to coś, co już bardzo wyraźnie zalatuje totalitaryzmem - i to nawet w samych ideologicznych założeniach, nie musimy nawet czekać na praktykę... No i jest coś, co zalatuje całkiem inną i obcą naszej zachodniej cywilizacji cywilizacją. Jakąś taką bliskowschodnią jakby. Co też zapewne "Gazecie Wyborczej" pasuje, mnie jednak i innym gojom znacznie mniej.

3. Kto, kiedy, dlaczego i jakim prawem ustanowił, że to już nie lud jest najwyższą władzą? I że teraz jest nią to nowe coś, czyli albo "Prawo", albo - jak w innych, równie pokrętnych i równie zalatujących totalitaryzmem propagandowych kawałkach, które się ostatnio ludowi kropla po kropli sączy w wykonaniu różnych Wołków, Lityńskich i właśnie Wrońskich - nie wiadomo wprawdzie kto rządzi, ale za to mamy teraz "demokrację przez kooptację", czyli "demokrację elitarną". Kto jednak o tym zadecydował? Kiedy dotychczasowy suweren, czyli lud, oficjalnie i legalnie zrzekł się swej suwerennej władzy? Kto wybrał i kto zatwierdził te nowe elity, które zastąpiły poprzedniego suwerena?

4. To już nieco puerilistyczne pytanie, zgoda, ale widać jestem młody duchem i kocham jak się coś fajnego dzieje. Więc pytam: czy były z powodu tego oficjalnego zrzeczenia się przez lud swej suwerenności jakieś szumne uroczystości? Musiały przecież być, co za naiwne pytanie! Ale czy były co najmniej tak szumne i tak radosne jak te, które niedługo zobaczymy w Pekinie? Szampan lał się z pewnością strumieniami? Powszechny orgazm na słodko - cały lud się cieszył! No a nuty "Ody do Radości" wibrowały w powietrzu niczym bąki, prawda? Widzę to oczyma duszy i aż się odruchowo uśmiecham, a kolana mi miękną. Dziwne tylko, że nic takiego nie pamiętam bym to widział w realu...

Musi byłem wtedy w jakiejś śpiączce. Szkoda, to musiała być niezwykle wzruszająca uroczystość! A jakieś oficjalne dokumenty ten lud przecież podpisał? Pergaminy z pewnością, z pieczęciami i złotymi sznurami, ach! Mógłbym je może łaskawie zobaczyć?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 18, 2007

Pierdząc miękkim siedzeniem... Czyli dzień z życia Oberredaktora Maleszki

Pierdząc miękkim siedzeniem w miękkie siedzenie, Oberredaktor Maleszka przymknął z rozkoszą oczy, rozparł się w swym niezwykle kosztownym dyrektorskim fotelu, z lubością smakując słodką pewność, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. I że - co jeszcze istotniejsze - naczalstwo wie, że on tym właściwym człowiekiem na właściwym miejscu jest. Kilkunastosekundowa przerwa w dostawie gazu wyrwała go jednak wkrótce z tego rozkosznego stanu. "Będę musiał przejść na inną dietę", powiedział sam do siebie półgłosem, "ta jest jednak zbyt mało wydajna".

Nagle wyprostował się i w jego oczach pojawił się stalowy błysk. Zdecydowanym ruchem sięgnął po dużą zalakowaną kopertę z trupią czaszką. Złamał pieczęć. W środku, jak co dzień, był rozkaz dzienny, a wszystko kończyło się utartą formułą, że "po przeczytaniu zniszczyć, a w przypadku gdyby dokument wpadł w niepowołane ręce, nastąpią bezlitosne represje, nie oszczędzające nikogo z mających z tą sprawą jakikolwiek kontakt".

Rozkaz, który teraz trzymał w ręku, nie różnił się niczym specjalnym od innych dziennych rozkazów. Po prostu należało wykonać normalne dziennikarskie zlecenie. Czyli napisać, co było do napisania. No i jeszcze, jak zwykle, należało wybrać jeden z licznych swych avatarów. Mówiąc prostszym językiem - figurantów, jako że Oberredaktor Maleszka od dawna nie podpisywał już nic własnym nazwiskiem.

"Kogo my tu mamy? Kto jest w tej chwili dostępny?", mruczał sam do siebie Oberredaktor. "No więc, jest Stasiński... Nadaje się?" Oberredaktor zamknął oczy i zaraz oczyma wyobraźni ujrzał krótko ostrzyżonego człowieczka w średnim wieku o charakterystycznym wyrazie twarzy. Zupełnie, jak ktoś, komu znienacka, w czasie rozmowy (lub telewizyjnej debaty) wsadzono w odbyt z metr grubego kija od szczotki, a on zupełnie nie wie, czy to najpiękniejszy dzień jego życia, i teraz już zawsze chce z tą szczotką... Czy też całkiem mu się to nie podoba. A jednocześnie - i tu jest jego mistrzostwo! - cały czas wygłasza drętwym głosem nudne postępowe kwestie. Mistrz, tego się nie da ukryć! Ale może przez to i konkurent? Szukajmy więc dalej...

"Wygląd ma tutaj znaczenie, nie dajmy się omamić politycznej poprawności", mruknął Oberredaktor. "Przykopiemy tym obrzydliwym Polakom na łamach - za ksenofobię, homofobię i wszelkie inne niesłuszne fobie, zgodnie z rozkazem dziennym... A potem będzie się iść za ciosem w telewizji. Tak, wygląd ma znaczenie. Stasiński oczywiście pasuje, ale czy jest najlepszy?" (A może ten z tą szczotką to Pacewicz? Z pewnością nasz bohater ich rozróżnia, ale autor tego tekstu nie za bardzo.)

"Może Kalukin?" I Oberredaktor ujrzał oczyma wyobraźni człowieka dość młodego, rozczochranego i w ogóle jakby niedobudzonego ze stuletniego snu, ale za to wstrząsanego ustawicznymi drgawkami i robiącego przedziwne grymasy. O zezie już nie mówiąc. Ani o jąkaniu. Cóż, z pewnością nieślubny syn Adama, jeszcze jeden powód, by dać mu tę szansę... Ale jeśli zaśnie na planie?

Sprawdził się nieźle jako 'kataryna', choć w sumie akcja spaliła na panewce, z powodu tego cholernego oszołoma... Jak mu tam? Niebieskiego kota sobie wybrał jako emblemat, eurosceptyk cholerny i w ogóle reakcja! No dobra, w tej sprawie trzeba będzie coś zrobić, a na razie bez nerwów... Mamy zadanie do wykonania! Więc, młodzi, wykształceni, z dużych miast, wierzący w cuda i drugą Jap... Irlandię, Kalukina lubią. Może do tego pasować lepiej, niż Pacewicz. Choć gdyby tak znienacka zastosować kij od szczotki, mogłoby być jeszcze lepiej...

Wroński? Oberredaktor uczynił wysiłek, by usunąć ze swej wyobraźni podrygującego i czyniącego grymasy Kalukina, a na jego miejsce przywołać subtelnego dziennikarza o wyglądzie i manierach ulubionego syna koszernego rzeźnika z Nalewek, który się dorobił na fałszowaniu koszernej kiełbasy psim mięsem, nadgniłą wieprzowiną i po prostu chrzcząc ją wodą z kranu. "I ta niezwykle rzadka bródka! Całkiem jak u eunucha! Włosek od włoska co najmniej 8 milimetrów! Łał! Taka bródka, to autentyczna rzadkość w skali światowej! To się MUSI podobać tym idiotom, co nas czytają! W dużej części z pewnością wywołuje natychmiastowy orgazm.

A może od razu z grubej rury? Może warto do tego użyć samego Adasia? Żeby jednak się nam nie zdewaluował... Co będzie, jeśli np. jutro przyjdzie rozkaz, że idziemy na całego? Że ruszamy z posad bryłę świata? Wot problema! Ciężkie jest życie Oberredaktora. Żebyście wy durnie o tym wiedzieli - wy, którzy mi zazdrościcie i piszecie donosy! Ech żizń!.

I postanowił Oberredaktor, że po zakończeniu tej aktualnej roboty pójdzie się upić. A przedtem poszuka sobie hipermarkecie jakichś bardziej wydajnych z punktu widzenia gazownictwa produktów spożywczych. W końcu praca to nie wszystko, trzeba także móc się trochę zabawić! Ale na razie pozostawała decyzja do podjęcia... A więc kto spośród standardowych figurantów pana Oberredaktora ma zostać autorem najnowszego cyklu demaskujących Polaków artykułów?

Tak rozmyślał w swym zacisznym (bo tylko cichy szum aparatury klimatyzacyjnej było już słychać, jako że gazu już definitywnie zabrakło, a zresztą chwila była przecież zbyt poważna na tego typu bezpretensjonalne rozrywki) gabinecie Szef Propagandy na Priwislinskij Kraj, Oberredaktor Maleszka. Tymczasem, setki kilometrów dalej, w prywatnym pokoju bez klimatyzacji, ktoś łamał sobie głowę nad tym, jak pokrzyżować plany Oberredaktora Maleszki i jego mocodawców. Ale o tym może już innym razem...

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, listopada 12, 2007

Nienawiść na tle rasowym... w PROKURATURZE ! ! !

Byłem właśnie na salonowym blogu u Artura M. Nicponia i w oko wpadła mi pewna dość zastanawiająca rzecz...

Otóż, co chyba każdy wie, Artur miał tam kiedyś motto mówiące:

"ZALEGALIZOWAĆ STRZELANIE DO LEWAKÓW"

Jakiś lewus, wykazując zdrową rewolucyjną czujność, zakablował gdzie trzeba, i teraz Artur ma nieprzyjemności z prokuraturą. Sprawa wlecze się od dawna i każdy tu o tym chyba słyszał. Ale dopiero teraz zauważyłem, iż ta prokuratura wysmażyła w tej sprawie taki oto dokument, który Artur tam cytuje:
Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów prowadzi czynności sprawdzające w sprawie D-V-9690/07, 6Ds-1301/07/I dotyczące zamieszczania na stronach internetowych treści propagujących przemocy i nienawiści na tle rasowym.

"I nienawiści na tle rasowym" - jak w pysk strzelił! Zwracam uwagę, że tam jest "i". A więc "i" przemoc "i" nienawiść na tle rasowym. Bo inaczej to by tam było "albo", wzgl. "lub". Ale jest "i". Więc interpretacja, jakkolwiek byłaby niewiarygodna, może być tylko jedna... Przerażająca i odrażająca jednocześnie.

Przecieram oczy, wciąż nie mogąc uwierzyć. Nadal to samo! Dziwne! Szczypię się w tyłek... Chyba jednak, o zgrozo, nie śpię. Dziwne cholernie i jakby nie całkiem ten tego, prawda? Jakoś mi to zapachniało różnymi brzydkimi rzeczami. Czy Jego Eminencja Prokurator nie stara się aby zasugerować, że lewactwo to jakaś specjalna rasa, która wśród Polaków znajduje się niejako w gościnie, choć nie zawsze o tym pamięta?

Artur wprawdzie coś tam kiedyś mówił, że lewacy to specjalne ludzie, ale, po pierwsze, tego z pewnością nikt z prokuratury nie czytał, a po drugie... Specjalne, ale przecież nie znaczy, że jakaś specjalna rasa! Tylko, że coś mają nie tak, być może już wrodzone.

Ta sprawa po prostu bardzo, ale to bardzo brzydko pachnie... Nie ma rady. Dziwię się nawet, że dotąd żaden Ambasador nie interweniował. Artur też nic nie wspomniał, by jego sprawą, i tym naprawdę paskudnym, całkowicie nieuprawnionym, skojarzeniem lewactwa z jakąś specjalną rasą ludzi, zajęła się na przykład "Gazeta Wyborcza". Widać nikt dotychczas nie doniósł, więc Ambasador (nie wiem wprawdzie jakiego konkretnie kraju, ale stawiam na Papua Nowa Gwinea) i "Gazeta Wyborcza" po prostu nie mieli szansy.

Tutaj nawet dziennikarstwo śledcze sprawy nie załatwi, a zresztą kto by tutaj rzucił na biurko te tajne dokumenty? Skoro nawet Ambasador nie wiedział. Bo jak by wiedział, to by przecież podniósł raban, zagroził, głowy by poleciały, 60 miliardów byśmy zapłacili... I znowu byłoby wszystko cacy!

Cóż, donosów nie lubię, ale w TAKIEJ sprawie donos jest po prostu obywatelskim, europejskim obowiązkiem każdego z nas! Czyż nie?

A więc, niniejszym formalnie zgłaszam zawiadomienie, do ministra in spe Ćwiąkalskiego, (co mi tam!) i do "Gazetnika Wyborczego" (jak już, to już!), iż ktoś w prokuraturze - a za pracę podwładnych odpowiada chyba sam Jego Eminencja Prokurator - pozwolił sobie na wyjątkowo podły żart. Albo gorzej niż żart, bo na podłą, rasistowską insynuację. godzącą w grupę ludzi i być może podżegającą do przemocy wobec nich.

A tak przy okazji, zadaję pytanie, głośno i dobitnie: co pan, czy może pani, prokurator robił/robiła w roku 1968?

piątek, czerwca 08, 2007

Czyżbym przebił katarynę osikowym kołkiem?

Napisałem nie tak dawno temu tekścik w odcinkach pt. 'Czy "kataryna" to gazownik Kalukin?' I nawet go jeszcze nie dokończyłem - jednego odcinka wciąż brakuje, ale to po pierwsze niemal formalność, po drugie mam ostatnio sporo innej roboty, po trzecie zaś znowu mam sporo wątpliwości z cyklu "powrót na zewnętrzną ścianę wychodka".

Te dwa odcinki, które są już napisane, można znaleźć tutaj: Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 1 ) i Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 2 ).

Tekścik jest na serio w jakichś 90-95%. To znaczy prawdopodobieństwo, że to rzeczywiście jest Kalukin oceniam zdecydowanie niżej, choć gość mi z wielu względów do tego pasuje. Jednak najistotniejszą kwestię, czyli to, że "kataryna" to lewacka, zapewne gazownicza, prowokacja, traktuję w sumie całkiem poważnie. Zachęcam zresztą do zapoznania się z tymi dwoma istniejącymi już odcinkami cyklu.

Najzabawniejsze jednak jest to, że ostatni tekst na przesławnym blogu "kataryny" powstał 13 maja i traktuje o, z pozoru rzeczywiście przedziwnej, zmianie poglądów Adama Michnika w sprawie ujawnienia teczek. Można zresztą kliknąć i samemu sprawdzić: Michnik: "Teczki dla wszystkich". Jakby nic istotnego się od tamtego momentu nie wydarzyło...

Przyznam, że obserwuję tę systuację na przesławnym blogu od dłuższego czasu, z coraz większym zainteresowaniem i coraz większym rozbawieniem. Kataryna bywała na Forum Frondy, gdzie postawiłem swą przewrotną tezę, a potem broniłem ją przed zgrają oburzonych i pełnych pogardy szermierzy. No i sprawa jest o tyle zabawna, że jeśli moja gambitowa teza byłaby słuszna, to samo jej ujawnienie - nawet na tak mało znanym blogu, jak mój - zniszczyłoby cały sens tej przemyślnej (hipotetycznej) manipulacji.

Co zresztą jest właśnie jedynym powodem, dla którego starałem się tę tezę rozpropagować - żeby nie można było potem kiedyś manipulacji ujawnić i obśmiać prawicowych internautów, prawicowych blogerów i prawicy w ogóle: "jacy to durni i jak łatwo łapią się na byle fałszywkę, byle używała ulubionych słów kluczowych".

Wyobrażacie sobie, co by się działo? Wyobrażacie sobie, jak byśmy się potem czuli? I to nie tylko wszyscy namiętni i całkiem liczni wielbiciele "kataryny", ale po prostu wszyscy, dla ktorych poglądy gazownika i innych demokraci.pl są głupie i obrzydliwe. Pomyślcie tylko! Czy nie warto było sprytną paradą zapobiec czemuś takiemu?

No bo teraz - o ile oczywiście mam co do "kataryny" rację - nie będzie można już nas bezkarnie wyśmiewać, bo zawsze ktoś w odpowiedzi może powiedzieć: "No ale przecież jeden facet przejrzał całą tę grę na oczy, prawda? Więc chyba nie całkiem chodzimy stadem, nie zawsze nabierzemy się na każdą farbowaną lipę".

No więc w sumie, każdy kolejny dzień, nic nowego nie pojawia się na blogu "kataryny" sprawia, że bardziej na serio zastanawiam się, nie tylko czy jednak nie mam racji, ale także, czy moje na ten tamat pisanie nie nie stało się dla "kataryny" osikowym kołkiem. No bo po co dalej miałby się Kalukin i Agora wysilać, skoro manipulacja spaliła na panewce? Natomiast w innym przypadku, dlaczego nagle "kataryna" zaczęła na swym blogu publikować raz na miesiąc, zamiast jak dotychczas nie rzadziej niż co parę dni?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, maja 19, 2007

Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 2 )

Moje początkowe wątpliwości Pierwszą mą wątpliwością na temat "kataryny" była, być może całkiem niesłusznie zresztą, ta że jej sława znacznie przekracza moim zdaniem rzeczywiste zalety czy zasługi jej blogu. (Nie mówię oczywiście o moim, który w ogóle nie jest normalnym blogiem, a poza tym z pewnością nie zawiera żadnego śledczego dziennikarstwa, a tylko moje idiosynkrazje, żarciki i takie tam). Dowód? Twardych dowodów oczywiście nie dam, bo de gustibus i tak dalej, ale proszę sobie na przykład porównać blog "kataryny" choćby z tymi kilkoma, których linki mam na swoim. A potem z ewentualnie tamtych, przez linki, do jeszcze innych prawicowych blogów. Jeśli to zbyt trudne zadanie, to proszę po prostu kliknąć tutaj: http://jacek-jarecki.blog.onet.pl/ i zobaczyć jak rewelacyjnie, jak zabawnie i jak mądrze pisze jego autor Jacek Jarecki! Jego blog jest stosunkowo nowy, nie jest oczywiście nieznany, ale kudy mu pod względem popularności do blogu "kataryny"! Oczywiście, blog "kataryny" nie jest byle jakim blogiem - zawiera dość sporo informacji z aktualnej prasy, która dla wielu ludzi może być interesująca, plus, choć już nie zawsze, dogłębne i drobiazgowe wyniki studiowania prasy dawnej, wszelkiego typu archiwów itd. Poza tym jest pisany dobrą polszczyzną, bez błędów, po prostu profesjonalnie. (Nie, nie jest to zakamuflowany atak, choć rzeczywiście ta profesjonalność nie podważa mojej - ryzykownej, zgoda - tezy. Nawet jeśli nie uznamy, że ją wzmacnia.) Blog "kataryny" jest po prostu dość... pardonnez le môt, nudny, a w naszych słodkich czasach, gdy wszyscy są przyzwyczajeni do migających obrazów, skaczących lasek, wykrzykujących raperów itd. itd. trudno mi jakoś uwierzyć, by rzeczywiście sam z siebie doprowadził on masy surfujących po sieci do aż takiej ekstazy. Bez jednego obrazka, bez jednego pliku video, bez żadnej animacji? Słaba moim zdaniem szansa, że bez wsparcia potężnych środków, tak się samo z siebie stanie. Zaś dla ludzi poważnych, którym obrazki i raperzy nie są potrzebni, to przecież - powtarzam - dość monotonny w sumie, bardzo monotematyczny, politycznie w sumie centrowy, czyli nijaki... Czym tu się można AŻ TAK podniecić? I żeby jeszcze był często aktualizowany, ale nie jest. Następną sprawą jest "kataryny" niewytłumaczalna przemiana - czyta sobie dzień w dzień Gazownik, wierzy mu, wszystko jej się w nim podoba i pasuje do widzialnego świata, aż tu pewnego dnia łuski spadają z oczu, widzi, że Gazownki łże i zmienia światopogląd o 180 stopni. Po pierwsze, mało to prawdopodobne psychologicznie. Dorośli ludzie nie zmieniają nagle bez b. poważnego powodu światopoglądu o 180 stopni, nie odrzucają nagle swych najzaufańszych autorytetów... To się po prostu prawie nigdy nie zdarza. Człowiek dwudziestoparoletni jest już niemal na pewno pod względem światopoglądu ukształtowany. Jasne, Św. Paweł na drodze do Damaszku - tyle, że on jednak miał pewien konkretny powód, "katarynie" zaś, z tego czego się dowiedzieliśmy, po prostu otworzyły się oczy. Poza tym, kiedy człowiek doznaje jakiegoś nawrócenia - a przecież tutaj można mówić o swego rodzaju nawróceniu - to wahadło przeważnie wychyla się dobry kawał w drugą stronę i człowiek staje się przysłowiowym "gorliwym neofitą". Nic takiego wyraźnie nie wystąpiło u "kataryny" zmieniła poglądy o 180 stopni, ale pozostała niemal w tym samym miejscu, czyli, wedle mojej, wysoce subiektywnej co prawda, oceny, gdzieś po lewej stronie POPiS'u. Co najwyżej w jego centrum. A takie coś już przecież przerabialiśmy - AWS swobodnie sterowany przez Unię Wolności. I Michikowi całkiem to się przecież podobało. Pewnie, że Unia z SLD byłaby jeszcze piękniejsza, ale przecież... Gdzie tutaj ta radykalna zmiana poglądów, skoro "kataryna" parę miesięcy temu z radością witała, niedostrzeżoną zresztą przez nikogo poza nią, śladową możliwość powstania POPiS'u. Następna wątpliwość jest oczywista dla niemal każdego, kto w ogóle zastanowił się chwilę nad sprawą "kataryny". Jej całkowita, nieprzenikniona anonimowość! Jakby to łatwo było się w naszej rzeczywistości, w polskiej sieci, tak całkowicie utajnić! Takiej sobie zwykłej, niezbyt chyba obeznanej z hakerskimi sztuczkami kobietce (z całym szacunkiem dla kobietek!) ukryć się przed ciekawością potężnych, bogatych, wyćwiczonych w szperaniu i dochodzeniu do różnych tajemnic (nie mówiąc już o ew. szemranych kontaktach) agencjom medialnym, dziennikarzom... No i hakerom przecież - co to by była za miła dla takiego hakera sprawa, móc urbi et orbi ogłosić, że nikt nie potrafił, ale ja owszem. Kolejna sprawa także jest dość oczywista, choć nie stanowi jakiegoś miażdżącego dowodu. Zgoda, żaden z dotychczasowych argumentów nie stanowi, ale tej jest taką sobie po prostu wątpliwością. Po prostu "kataryna" musiałaby być bardzo nietypową osobą, by robić taką solidną dziennikarską robotę z zacisza własnego domu, do tego sporo udzielać się na różnyc forach... Skąd ma na to czas? Fakt, że mogłaby mieć jaką np. rentę inwalidzką i nie musieć pracować. Skąd ma jednak te profesjonalne umiejętności? Moim zdaniem jej talent nie jest błyskotliwy, nie ma w jej blogu nic specjalnie fascynjącego, ale jest to bez wątpienia dobra i inteligentna robota, nie mówiąc, że wymagająca cierpliwości i rzetelności. (Zakładam oczywiście, że wygrzebane przez "katarynę" w archiwach i opublikowane fragmenty są autentyczne, nic jednak nie wskazuje, by nie były.) Ostatnią z moich wątpliwości, jeszcze sprzed głośnej awantury o krytykę "kataryny" przez lewactwo z salon24 i opuszczenia przez nią tego towarzystwa, była właśnie ta łatwość, z jaką ktoś, kto rzekomo odrzucił gazownicze i salonowe kłamstwa, brata się nadal z tym towarzystwem. Znowu nie jest to żaden miażdżący dowód, bo ciągle przecież oglądamy stosunkowo przyzwoitych dziennikarzy jedzących sobie z dzióbków z ewidentnymi skurwielami. (Ale właśnie dziennikarzy.) Na tym kończę omawiać moje początkowe wątpliwości, które - mówię to otwarcie i wyrażnie - wcale nie były specjalnie wielkie, bo w "katarynę" jak najbardziej wierzyłem i bardzo mi się nawet w sumie podobała. Była to pewnie dość nudna część mojego tekstu, mam nadzieję, że następne będą ciekawsze, ponieważ w następnym mam zamiar omówić kwestię tego kto i po co miałby tworzyć "katarynę". (Jeśli naprawdę nie jest to po prostu miła, bystra i niezwykle pracowita osoba, która w jakiś cudowny sposób przejrzała na oczy, a przy tym zachowała taką słodycz charakteru, że do najpaskudniejszego nawet komucha nienawiści nie czuje i może uprzejmie rozmawiać z każdym michnikoidem.) Oraz tego, jakim zagrożeniem byłoby, gdyby rzeczywiście była ona gazowniczą kreacją (żeby nie powiedzieć prowokacją), a my byśmy dali się na to naiwnie nabrać. c.d.n (Deo volente) triarius --------------------------------------------------- Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 1 )

Jeśli śledzisz, Drogi Czytelniku, całą tę fascynującą i tajemniczą sprawę blogerki-widma, podpisującej się "kataryna"... Jeśli wciąż starasz się odgadnąć rysy jej twarzy... Jeśli w rannej mgle, w szarpanym przez wiatr Cirrusie czy pulchnym Cumulusie zdajesz się dostrzegasz zarys jej nigdy nie widzianej sylwetki... I jeśli Ci ten jaskółczy niepokój, ta paląca ciekawość, zaczęły utrudniać normalne, codzienne życie... Spójrz na fotografię po lewej, ponieważ to właśnie może być twarz, którą tak pragniesz poznać!

Jeśli jakimś przedziwnym trafem nie znasz Czytelniku całej tej fascynującej sprawy, to oto w każdym razie link do "kataryny" blogu: http://kataryna.blox.pl/html.

Nie, nie podrzucono mi na biurko żadnej teczki. Nie mam takich kontaktów. (Gdybym je miał, nie zabawiałbym się pisaniem błahych kawałków, które przeczyta pięć osób, tylko bym balował z Kulczykami tego świata i... nie, ten to już przesada!). Nie przeprowadziłem setek wywiadów z sąsiadami, nie mogę nawet przysiąc, że na sto procent Kalukin to właśnie "kataryna" - nie jest bowiem do końca wykluczone, że jest to jakiś inny pracownik Gazety Wyborczej, albo jeszcze prawdopodobniej - cały team pracowitych i oddanych sprawie gazowników.

Istnieje też pewna, niewielka ale jednak, szansa, że się mylę i "kataryna" naprawdę jest niewiastą siedzącą sobie w pokoiku i robiącą to, co robi, a nikt, łącznie z potężnym koncernem medialnym, choć stara się jak nie wiem, co, nie jest w stanie jej namierzyć i zidentyfikować, więc tylko skarży się przejmująco i nawołuje "katarynę" by się ujawniła. Może i tak być, tyle że prawdopodobieństwo czegoś takiego oceniam na pomijalne. Przedstawię teraz moje argumenty w całej tej fascynującej sprawie, a także nieco w jaki sposób do tego wniosku doszedłem. Zacznę od tego drugiego, bo to jest proste i łatwe do przedstawienia.

Jednak przedtem jeszcze oświadczenie: Nie mam najmniejszej pretensji do jakiegokolwiek blogera, że chce pozostać anonimowy i mu się to udaje!. Tak właśnie wygląda ta gra, i ta anonimowość jest jedną z naszych niewielkich przewag w walce z dysponującymi milionowymi budżetami, mającymi kontakty i prawników medialnymi kłamcami. Zresztą nietrudno zauważyć, że ja także piszę pod pseudonimem, choć pewien jestem, że zidentyfikowanie mnie nie zajęłoby jakiejś Agorze dwóch godzin, gdyby z jakiegoś powodu jej na tym miało zależeć. To było niezbędne wyjaśnienie, teraz powiem jak spłynęła na mnie intuicja na temat tożsamości "kataryny".

Otóż na pewnym forum, w dyskusji nad tożsamością "kataryny", jaka musiała się wtedy toczyć na bardzo wielu forach, a pewnie nadal się toczy, powiedziałem, właściwie żartem, że "kataryna to przecież Kalukin z Gazownika". Nie żebym całkiem się wcześniej nie zastanawiał nad pewnymi dziwnymi aspektami z "kataryną" związanymi, ale to jednak było swego rodzaju olśnienie. Olśnienie, bo zaraz potem wszystkie elementy tej układanki wskoczyły jakby na swoje miejsce...

Po prostu ta hipoteza (bo jest to hipoteza, co do tego chciałbym być dobrze zrozumiany!) wydała mi się od razu znacznie bardziej prawdopodobna od tej, że "kataryna" to rzeczywiście jakaś całkiem niezależna blogerka, której z niewyjaśnionych przyczyn parę lat temu spadły z oczu łuski i przestała wierzyć Gazecie Wyborczej, i żeby to odpokutować siedzi przy kompie, robiąc profesjonalne (choć nieprzesadnie ekscytujące i nieprzesadnie prawicowe) dziennikarstwo, a do tego tak cudownie myli za sobą ślady, że naprawdę nikt nie był jej w stanie namierzyć.

Co spowodowało jednak, że przyszedł mi wtedy do głowy ten forumowy żarcik? W końcu to nie musiał być Kalukin, mógłby być np. Maleszka czy sam Wielki Językoznawca, zgoda? Otóż ta akurat część mojej teorii, czy może mojego satori, wynikła przede wszystkim z faktu, że "kataryna" dziwnie łagodnie potraktowała brutalny atak na siebie i swoją anonimowość dokonany przez Kalukina właśnie, podczas gdy tuż przedtem dużo ostrzej zareagowała na łagodniejszy znacznie atak jakiegoś profesorka (Sadurski mu było, czy jakoś tak). W dodatku "kataryna" nazwała Kalukina "całkiem sympatycznym", co... Zaiste jest nieco dziwne, przynajmniej w tej sytuacji, chyba że się jest Kalukina matką... Albo właśnie samym Kalukinem.

Przejdźmy teraz do analizy czynników, które sprawiają, że moja hipoteza wydaje się znacznie bardziej prawdopodobna od wszystkich, które spotkałem w sprawie "kataryny" dotychczas. Ale to już w następnym odcinku. Mogą tak robić tabloidy, mogę i ja. Szczególnie, że sprawa jest i tak zbyt długa na jeden blogowy tekst.

c.d.n. (Deo volente of course)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, maja 17, 2007

Patrzcie ludzie do czego prowadzi wasza wredna głupota!

Proszę kliknąć na poniższy zrzut ekranu, by obejrzeć go w całej krasie i w naturalnej wielkości, przez co czytanie zamieszczonego tam tekstu stanie się po prostu rozkoszą.



No i patrzcie ludzie, coście zrobili! Całkiem już się zbiesiliście, durne polaczki (z małej litery!). Wam się wydaje, że demokracja to znaczy, że ma być tak, jak sobie ciemny lud życzy? Niedoczekanie! W dodatku z tego waszego populizmu światłe elity całkiem tracą nerwy i wychodzą im coraz przedziwniejsze rzeczy. Takie, jak na załączonym obrazku. Wstydźcie się wstrętne oszołomy!

A najzabawniejsze jest to, że w chwilę po zrobieniu przeze mnie tego zrzutu ekranu stronki Gazownika, STRONKA TA PO PROSTU PRZESTAŁA SIĘ OTWIERAĆ! Czekam, czekam, już z kadrans, a okno przeglądarki wciąż blade i puste. I nic nawet nie próbuje się otwierać. (Fajnie, że pomyślałem o tym zrzucie, jestem z siebie dumny!) Może to ci sami ruscy hackerzy, którzy zaatakowali Estonię? Jak to było? "Proletariusze wszystkich krajów..."? Jeśli ktoś chce sprawdzić a się nie za bardzo brzydzi, to oto link: http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,3959852.html

Widzicie ludzie do czego doprowadzacie?!

Acha, to może jeszcze dwuwiersz, który całkowicie spontanicznie (przysięgam!) wypowiedziałem, gdym do domu wrócił i żem zobaczył spęd Obrońców Demokracji:

Cała swołocz w jednej sali,
Oby im się dach zawalił!


Czego Państwu i sobie życzę. (Bez urazy z tymi głupimi i wrednymi polaczkami, tak? Sami wiecie, że czasem trzeba was lekko skarcić, dla waszego własnego dobra. Jesteśmy teraz przecież w Europie i musicie się starać podciągnąć!)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 28, 2006

Wróbel z Lizutem, czyli Świąteczne Gazowanie

Przez parę ostatnich dni nie śledziłem polityki zbyt dokładnie, i nie było to zapewne bez związku ze świętami. Od normalnego TVN24 obrzydliwsze jest bowiem tylko TVN24, które:

- opłakuje jakąś narodową katastrofę, albo...
- mizdrzy się w związku z jakimś świętem

Ze świąt zaś Boże Narodzene jest bez tu porównania najgorsze. Oficjalnego mizdrzenia się nie znoszę po prostu, od Chopina (nawet samego w sobie) mnie mdli, a co dopiero, gdy puszczają mi go jako tło do dożynek z tow. Gierkiem albo tańców wokół europejskiej flagi. Do tego wszędzie oczywiście pełno tych paskudnych czerwonych, wielkich i otyłych krasnali z brodą z waty, oraz "Jingle Bells", więc w ogóle w święta nie pozostaje nic innego, jak odciąć się od mediów i czytać w kącie książkę.

Zresztą, kiedy na TV Puls, na zakończenie niezłego patriotycznego programu z udziałem Gwiazdów, Anny Walentynowicz i sporej ilości innych porządnych ludzi, słyszę "Stille Nacht" - wprawdzie po polsku, ale jednak - to też się zaczynam zastanawiać, gdzie właściwie żyję. Naród nieprzesadnie mamy muzykalny, ale akurat pięknych kolęd Polakom nie brakuje.

Dzisiaj jednak na TVN24 to już nie świąteczny nastrój, bo cały dzień wydaje się (z mego urywkowego oglądu) poświęcony robieniu dzikiego rabanu, w spółce z Gazownikiem, na temat ciążowej ankiety ministra Giertycha. Tutaj już TVN24 się nie mizdrzy tylko szaleje, jak za swych najlepszych czasów, choć pretekst do ataku wydaje się po prostu wyjątkowo cienki.

To jednak nie przeszkadza, by przeprowadzać liczne i nabrzmiałe oburzeniem wywiady z politykami opozycji i masą innych światłych ludzi. Starałem się na to nie patrzeć, ale mimo to obejrzałem sporą część rozmowy dziennikarzy Wróbla i Lizuta z Gazownika na tamat wspomnianej ankiety.

I nie - oczywiście Lizut bije Wróbla w obrzydliwości o cztery (wróble) głowy, ale wcale nie dręczy mnie sumienie, iż na forum prawica-niet zapytałem kiedyś "czy to ten mały pedałek?" (bo naprawdę wtedy nie wiedziałem, który to Wróbel), co przyczyniło się walnie (obok TW Bolka, za co również nikogo nie zamierzam przepraszać) do zabanowania mnie z tego prześwietnego forum. Cóż, jeśli polska prawica tak się stara o jedność i stworzenie jakiegoś frontu, to co ja mogę?

Wróbel rzeczywiście dość żałosny, szczególnie, gdy zaczął coś ględzić o "pytaniu swoich uczennic o ich okres". Tego bloga nikt nie czyta (bo to jest taka moja prywatna, odważna jak na szufladę, szuflada, do której sobie piszę, w ramach treningu), więc mogę powiedzieć, że takie kobiece sprawy wcale mnie nie odstręczają, wręcz przeciwnie, ale na wszystko istnieje czas, miejsce i człowiek, zaś TVN24 i Wróbel w tym temacie to żenada.

W ogóle ta rozmowa pogłębiła moje obrzydzenie do dziennikarskiej profesji. Jakąś rację miał Spengler, mówiąc, że "nie chodzi o wolność prasy, tylko o wolność OD prasy". Nawet najporządniejszy dziennikarz będzie jadł z dzióbka, w dodatku na wizji, najgorszej i najbardziej kretyńskiej dziennikarskiej szui, i bronił jej przed wszelkimi atakami. Jeśli to nie jest super-korporacyjne zachowanie, to nie wiem, co nim może być. Zabawne też, że większość tych naszych (?) dziennikarzy zdaje się uważać za liberałów.

Gazownik zdaje się napisał bardziej ewidentne, niż w większości przypadków, kłamstwa, i tak tym rozzłościł min. Giertycha, że może przyjdzie mu (Gazownikowi znaczy) za to wreszcie beknąć. Gazowniczy dziennikarze (nie wezmę tego w cudzysłów, bo to słowo jest samo w sobie dość obraźliwe) wykręcają kota ogonem, nawijając brednie o tym "jak to gorliwy, chcący się ministrowi podlizać dyrektor może zinterpretować pytania zawarte w ankiecie".

Na taki bełkot, Wróbel, gdyby był porządnym i sensownym umysłowo człowiekiem, a nie dziennikarzem związanym z każdą inną dziennikarską szmatą więzią bandyckiej lojalności, powinien odpowiedzieć, że "a jeśli durny, jak to oni, czytelnik Gazety Wyborczej zinterpretuje to, co ta gazeta napisała JESZCZE bardziej nieprawdziwie i niesprawiedliwie?" Tego jednak Wróbel oczywiście nie zrobił, wolał razem z Lizutem rzucać konceptami na temat ciąż i okresów uczennic.

Tak Moi Państwo... Sam fakt, że do utrzymania przy życiu (choć prawdę mówiąc co to za życie?) realnego liberalizmu potrzeba "wolnej prasy", jeszcze bardziej pogrąża ten system w moich oczach. Obrzydliwość środków sprawia, że cel także coś z tej obrzydliwości nabiera, tutaj zaś cel także za piękny nie jest. Nie jestem, jak już to wielokrotnie mówiłem, wrogiem demokracji jako takiej, ale widok tych wszystkich polityków merdających ogonkami przed byle dziennikarzyną jest naprawdę obrzydliwy i obraźliwy dla obywateli. Zgadzam się w tym z ludźmi piszącymi d*kracja i podobne głupoty. Tyle, że ja nie przypisuję tego obrzydlistwa demokracji, tylko realnemu liberalizmowi właśnie.