Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka wojenna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka wojenna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, grudnia 26, 2016

Clausewitzem w targowicę (oj dana dana!)


Obita buzia - sześć kolejnych stadiówNa temat naszego dziś uroczego tytułu mógłbym sporo i mnie kusi, ale zostawimy to sobie ew. na
koniec, albo też opowiem to jedynie przez telefon jednej takiej Marysi, która mi od jakiegoś czasu zastępuje ekspresję na blogu ekspresją przez telefon, dzięki czemu wy, dobrzy ludzie, nie musicie tyle tego czytać i wszyscy są szczęśliwi.

Czemu tak? A dlatego, że mam coś dzisiaj do powiedzenia w miarę poważnego, dla zbudowania i ukształtowania tygrysicznego narybku, więc nie chcę znowu się zboczyć w jakąś japońską stylistykę i dowcipasy. (Tak mi dopomóż!) Przechodzimy więc do dania głównego...

* * *

Co lubi Tygrysista? Całym zdaniem? Tak, proszę! Więc Tygrysista, Panie Psorze, lubi się uczyć, choćby od diabła. Bardzo dobrze! No a co on lubi JESZCZE BARDZIEJ, niż się uczyć od diabła? Całym zdaniem, tak? Całym! No to on lubi, ten Tygrysista, Panie Psorze, uczyć się na błędach innych. Acha, no i oczywiście także uczyć się od Wielkiej Trójcy Tygrysizmu Stosowanego - Panów S., A. i (last but not least, choć przecież właśnie least, tylko stojącego na barkach tamtych Olbrzymów) Pana T. To właśnie lubi, i to bardzo. Brawo! No to jeszcze powiedz nam, Mądrasiński, co on lubi NAJBARDZIEJ?

Najbardziej to on lubi, ten Tygrysista znaczy, uczyć się na błędach takich, których nie znosi i którymi gardzi, szczególnie jeśli te błędy są bolesne i dostarczają widzom masę radości. BRA-WO Mądrasiński, widzę w tobie mojego przyszłego, za jakieś sto pięćdziesiąt lat, jak mnie już może nie stanie, następcę!

I tak by można, ale przejdziemy teraz do hiper-konkretnych konkretów i mięsa (bez kości). Otóż ten cyrk, który nam z takim zapałem prezentuje to smętne coś, które ludzie dobrze wychowani po naszej stronie wciąż określają mianem "opozycja", nadaje się do edukowania młodzieży. Świetnie się nadaje!

Weźmy Clausewitza i jego "geometryczną metodę" analizowania spraw taktycznych. Choć po prawdzie, to Clausewitz trafił do naszego tytułu nieco na wyrost - trochę dlatego, że ładnie się rymuje, a trochę, i więcej, dlatego że to w końcu on wymyślił - jeśli nie samą "geometryczną" metodę - to z pewnością samą jej nazwę. To o czym chcę mówić wyczytałem, na ile pamiętam, nie u niego, tylko u Liddell-Harta, ale o tym to wy nawet nigdy nie słyszeliście i słabo się gość, na swoje nieszczęście, rymuje.

Chodzi o to, że na poziomie TAKTYCZNYM często warto jest pozwolić się już pobitemu wrogowi wycofać, zamiast go koniecznie chcieć wybijać do nogi. Dlaczegóż to, spytacie? No bo, jeśli to mimo wszystko wartościowe wojsko, to nie mając innego wyjścia, niż zastosować zasadę "nie mamy żadnej nadziei, poza brakiem nadziei" (to nie jest głupie, choć trochę jak koan z Zen, no i ładnie brzmi po łacinie), może się ten wróg nagle okazać nieprzyjemny i czymś niemiłym nas zaskoczyć. Było tego trochę fajnych przypadków w historii, które przytacza wspomniany tu wcześniej Liddell-Hart, choć w tej chwili żadnego z głowy wam nie podam.

To ma jednak sens i uwierzcie mi proszę na słowo, że tak to jest! Z drugiej jednak strony, jeśli przeniesiemy się na wyższy poziom - poziom, który sobie określimy jako STRATEGICZNY (żeby już się nie wdawać w pokrętne żargonowe terminologie z poziomami OPERACYJNYMI itd., każdy to i tak ma poklasyfikowane inaczej), to historia zna sporo przypadków, gdy poważnie zemściło się niedobicie pokonanych w bitwie wojsk, które potem się zreorganizowały, ochłonęły i narobiły po jakimś czasie swym wcześniejszym taktycznym zwycięzcom sporo kłopotu. Lub jeszcze sporo gorzej.

Nawet chyba Kościuszce zarzuca się takie coś w jednej wygranej bitwie (chyba Maciejowice to były), choć na swoją obronę mógłby przytoczyć masę potężnych argumentów - od braku amunicji we własnych oddziałach, po ogrom zasobów ludzkich i materialnych wroga, którego żadna pojedyncza bitwa nijak nie mogłaby zniszczyć, a co dopiero bitwa toczona na wrogim dlań terytorium. Dlatego też Kościuszkę przytaczam tu nie żeby mu cokolwiek wytykać, tylko dlatego że to akurat pamiętam i ktoś może wie o tym coś więcej. Nie tak jak o Sullach, Mariuszach i Bitwach pod Kadesz.

Widzimy z powyższego, że w przypadku, gdy uda nam się szczęśliwie (choć nie bez własnej przecie zasługi) wstępnie pobić wroga w bitwie, mamy do rozważenia kwestie zarówno taktycznej, jak i strategicznej sytuacji, oraz podjęcie decyzji w leninowskim języku ujętej w dźwięcznym "szto diełat'?"

No i teraz historia i militarna teoria usuwają się nieco, robiąc miejsce BIĘŻĄCZCE... Ktoś tak bystry, jak Mądrasiński, mógłby już po prawdzie dostrzec, iż analogiczna sytuacja jest ci taraz w kwestii tej @#$%^ "opozycji" i naszej ukochanej PiSowskiej władzy. Te pacany siedzą tam jak idioci (czyli dokładnie tak, jak do nich pasuje) na tej sali, wiedząc, bo nawet do ich mózgów musi dochodzić, że ten wybuch, ten majdan, ta arabska wiosna spaliły na przysłowiowej panewce... (Choć wstyd przyzwoitą panewkę z tym towarzystwem łączyć. Nocnik lepiej pasuje, choć też zbyt wysokie progi.)

Jednak wiedzą też, a w każdym razie ci, którzy tym sterują - bo to przecież nie jest ta od "dyktatury kobiet", jak idiotyczna nie byłaby ta cała reszta i te ich działania - że to ich ostatni strzał wedle podobnych reguł, a co do innych reguł, to nie ma wielkiej pewności, czy się uda, bo to i cholernie skomplikowane, mocno ryzykowne, a czas nie czeka i coraz z tym będzie trudniej...

Więc oni tego swojego idiotycznego "protestu" nie przerwą, bo to by było przyznanie się do porażki, a po tym całym cyrku, a szczególnie po tym jazgocie w wykonaniu wszystkich tych sławnych w świecie i ach-jakże-wpływowych Bulów, Bolków i zdRadków, że "oni się boją" i "śmiechem ich zabijamy", plus kawałki o wyprowadzaniu dwóch milionów na ulicę, wyskakiwaniu przez okna, i o amnestii dla tych członków PiS, którzy dość szybko oprzytomnieją...

No jak oni mogą nagle zwinąć co tam mają do zwinięcia i z podkulonymi ogonami, których zresztą nie mają... Zacząć żyć w miarę, jak na takie smętne przypadki, "normalnie"? No jak? Tak że mamy dzięki nim przepiękny spektakl - jeśli ktoś wie na co patrzeć i patrzy bardziej na wektory i mechanizmy, niż na te ponure mordy i pokręcone ciałka - a także okazję do edukowania przyszłych pokoleń Tygrysistów Stosowanych.

Tak że, w dodatku do standardowych życzeń, które z niewielkim opóźnieniem niniejszym wszystkim fajnym ludziom składam, i do świątecznego jajeczka, możemy także wykrzyknąć Dzięki Ci Panie Boże za tych pajaców! Bo Bóg wie przecie, że Tygrysizm Stosowany nawet takie coś potrafi z pożytkiem zutylizować i za to go słusznie kochamy. (A teraz, po tym niesamowitym naprężeniu intelektualnych muskułów, możecie spokojnie wrócić do Dżingle Bellsów i Renifera Rudolfa z Czerwonym Nosem. Ja nie chcę nic o tym wiedzieć, ale drona na was za to nie naślę. Choć mnie faktycznie kusi, nie da się ukryć.)

No dobra, a gdzie tu ten taktyczno-strategiczny dylemat, spyta ktoś? Dylemat, przynajmniej w teorii, to ma PiS - czy niszczyć tę swołocz do końca już teraz, nie idąc na żadne ustępstwa, czy też bać się, że zdesperowani coś tam osiągną. W końcu są wkurwieni ubecy z TeTetkami, jest Unia, są nasi sąsiedzi i przyjaciele... Jednak na miejscu PiSu szedłbym na całkowite zniszczenie - nie robiąc już właściwie nic radykalnego w tej sprawie, choć wnioski prokuratorskie i inne takie sprawy należą się im jak psu zupa, szkoda że wciąż nie dotyczy to tych najwyżej postawionych...

A w każdym razie na pewno nie cofając się w kwestii ponownego głosowania budżetu, bo to by lemingi rozbestwiło i podbechtało. Jak danie palca. Choć fakt, że ktoś, chyba u Kuraka, zaproponował inne fajne, w teorii przynajmniej, rozwiązanie - powtórzenie mianowicie wszystkich tych głosowań z poprawką w ustawie dezubekizacyjnej, tak by ubecja dostała nie 2 badyle, tylko powiedzmy 850 złotych miesięcznie. Wyrafinowane by to było, ale jak na real jednak zbyt wyrafinowane, a przez to ryzykowne. Słodko pomarzyć, ale niech się NASI trzymają gry pewnej i prostej!

triarius

P.S. No cóż, nie doczekaliście się dowcipasów wyjaśniających sens i wdzięk naszego dzisiejszego tytułu. Poza blogaskowaniem jest jeszcze życie, jest także leberalizm z całą swą ponurą ohydą... Może kiedyś, może interaktywnie. Może nigdy. Zapewne nawet. Przeżyjecie!

poniedziałek, grudnia 22, 2008

Latareczką w mrok historii

Ktoś się może zastanawiał dlaczego w XIV w. nie było Tusków, Kwaśniewskich i Borrelli, a jeśli nawet byli, to nie groziło im eksponowane miejsce przy samej orkiestrze, a najwyżej połamany zydel tuż obok toalety? Właśnie przeczytałem u Barbary Tuchman mały uroczy fragmencik, który może zawierać część przynajmniej odpowiedzi na to fascynujące pytanie. Oto on (mój własny przekład, ze szwedzkiego, żeby było zabawniej, rozbite na dwa akapity dla czytelności - w oryginale był jeden):

* * *

Marcia Ordelaffi, która sama kierowała obroną Caseny, kiedy jej porywczy małżonek (ten co mieczem zabił syna) bronił innego miasta przed papieskimi siłami, mimo ponawianych ataków, zaminowania* murów, bombardowania w dzień i w nocy przez kamienie z maszyn oblężniczych, odrzuciła wszystkie propozycje pertraktacji, jak też wezwania swego ojca by się poddała. Kiedy podejrzewała, iż jej doradca w tajemnicy pertraktował o poddaniu się, kazała go aresztować i ściąć.

Dopiero kiedy właśni rycerze powiedzieli jej, że upadek cytadeli będzie oznaczać ich śmierć i zamierzają skapitulować za jej zgodą czy bez, zgodziła się na pertraktacje, pod warunkiem, że sama się nimi zajmie. Uczyniła to tak zręcznie, że uzyskała wolność opuszczenia twierdzy dla siebie wraz z rodziną, oraz dla całej służby z rodzinami, i dla żołnierzy, którzy ją wspierali. Mówiono, że jedyną rzeczą której się boi, był gniew jej męża - nie bez powodu, bo pomimo całego gadania o courtoisie ("dworskość", stąd oczywiście "kurtuazja"), rycerze znani byli z bicia swych żon w nie mniejszym stopniu niż mieszczanie.

-------------------

*
Co tutaj najprawdopodobniej oznacza podkopy, a nie miny w dzisiejszym rozumieniu. 'Une mine' to po francusku i dzisiaj m.in. kopalnia, a kiedyś właśnie takie militarne podkopy. Stąd zresztą wzięła się właśnie nazwa tych wybuchowych min, na które było chyba wtedy nieco zbyt wcześnie. Dla bezpieczeństwa wolałem jednak zostawić to brzemienne w przeróżne treści słowo i uzupełnić wyjaśniającą notką.

Uzupełnione po latach: Jednak zabawa z takimi podkopami polegała m.in. na tym, że się podpalało w końcu rusztowania, które to wszystko podtrzymywały i część murów miała runąć, runąć runąć i pogrzebać stary świat. Zresztą w tych czasach tam mogły też być jakieś niewielkie ładunki prochowe czy coś, choć to, samo w sobie, chyba nie byłoby jeszcze dość potężne do rozwalenia fortecy.

Fajne?
;-)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.