Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jerzy Urban. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jerzy Urban. Pokaż wszystkie posty

czwartek, sierpnia 08, 2013

O nicnierobiącej ekipie Tuska i psychopatycznym polowaniu na mamuty (część 1)

Wiele głupot mówi się na naszej "patriotycznej prawicy", ale mnie wyjątkowo wprost wnerwiają teksty o "nieudolnej i leniwej ekipie Tuska". Czemu? A dlatego, że świadczą albo o kompletnie bezmyślnym powtarzaniu zasłyszanych frazesów, albo też o absolutnym niezrozumieniu przez mówiącego całej tej naszej (jakże paskudnej) sytuacji.

Ale może zacznijmy od początku. Albo może jednak nie od samego początku, by wyszedł by nam filozoficzny wstęp rozmiarów Magnum Opus Spenglera w nieocenzurowanej liberalnie wersji. Więc raczej tak gdzieś od środka, albo i poniżej.

Jakie są rodzaje agresji? Powie ktoś (i powie słusznie), że mamy agresję czynną i bierną, ładną i brzydką, słuszną i wręcz odwrotnie. Choć są i tacy (że tu zrymuję) rodacy, dla których wszelka agresja jest szpetna, a ładne jest tylko nadstawianie drugiego policzka.

W każdym razie agresja w wykonaniu Polaków jest be, a agresja obcych wobec Polaków taka aż straszna nie jest, bowiem ma jedną ogromną zaletę - daje Polakom szansę do nastawiania drugiego policzka (i nie tylko policzka), przez co przeanielają się JESZCZE BARDZIEJ i w ogóle są super, a JP2, siedząc sobie na chmurce, cieszy się tym widokiem! No ale to już jest (moim chamskim i wulgarnym, oczywiście, zdaniem) zupełna psychopatologia, i tym się nie będę szerzej zajmował.

Wracając do tych mniej patologicznych poglądów, to oczywiście: bierna agresja, czyli np. żona leżąca jak kłoda pod sapiącym małżonkiem, żeby mu za coś odpłacić... I czynna agresja, czyli po pysku, albo słowem gładkiem... Czy raczej wulgarnym i po mamusi. (Bo przecież nie o pedałach! Te czasy odeszły wraz z... Wiadomo!)

Brzydka i ładna, słuszna i nie - tośmy sobie, mimochodem, pokrótce też wyjaśnili. Mnie jednak nie o to chodziło. "A o co?" - spyta ktoś. No to ja mu odpowiem, że agresja dzieli się na: Społeczną, Aspołeczną i Antyspołeczną. To nie ja to wymyśliłem, nawet nie jakiś Fromm ze Szkoły Frankfurckiej...

(Tu bym splunął z obrzyczeniem, gdyby to nie było anty. Co jest bardzo, ale to bardzo, be! Bycie anty znaczy.) Może sobie kiedyś wyjaśnili kto tak to podzielił, co jeszcze on sobą reprezentuje, i co z tego wynika, ale na razie jednak nie chcemy się oddalać zbytnio od... O Jezu! Muszę to znowu wymówić... Tuska. I jego wesołej gromadki.

No dobra, mój słodki Czytelniku, skoro jeszcze tu jesteś, to pewnie czujesz gotowość dowiedzenia się co to za rodzaje agresji te Społeczne agresje z przedrostkami i bez. (Zgadłem?) Tak więc, Agresja Społeczna (bez przedrostka) to wszelka agresja (nie dało się tego powtórzenia bez akrobacji słownych uniknąć), która polega na walce o szeroko pojętą "Pozycję w Stadzie". Tutaj "samce alfa", które ostatnio nawet totalna lewizna kocha wrzucać do konwersacji. I takie tam sprawy.

Człek to, jakby nie było, istota społeczna, która przez ogromną część historii swego gatunku żyła w takich czy innych stadach. Czy to były plemiona, czy mniejsze grupy, czy załogi okrętu wikingów, czy jakieś getta w małych średniowiecznych miasteczkach, czy słynne (już nie dzisiaj) dziesięciotysięczne "wędrujące polis" Ksenofon(t)a*. I zawsze kiedy dwóch facetów okłada się po pyskach, albo chociaż postponuje mamusie, w rywalizacji o miejsce na parkingu - to jest właśnie to!

Przykładów na Agresję Społeczną można wszędzie znaleźć masę. Wystarczy zresztą chwilę pomyśleć, przypomnieć sobie jakikolwiek film, czy wydarzenie z własnego życia. Niemal na pewno będzie tam jakaś forma Społecznej Agresji. Dla nas problem leży nie tyle w tym, że ona tam jest, tylko w tym, że wielu ludzi, TAKŻE NA PRAWICY, JEŚLI NIE PRZEDE WSZYSTKIM, całkiem nie rozumie, że Agresja Społeczna nie jest jedynym możliwym, i jedynym występującym w przyrodzie, rodzajem agresji.

I wynika z tego niezrozumienia wiele smutnych rzeczy. Z których niejedna wiąże się z naszym (mało atrakcyjnym, żeby to łagodnie określić) tematem. I nie mówię o mamucie, tylko o tym ryszawym pokurczu, którego wszyscy tak kochamy.

Agresja Antyspołeczna (żeby teraz ją wziąć na warsztat) to będzie np. gość, który już ma całkiem dość (liberalnego raju), więc strzela na oślep do wszystkiego co się rusza. Z zamiarem wykończenia potem siebie, albo i nie. Zresztą tego typu zamiary wobec siebie także często można by widzieć jako przejaw Agresji Antyspołecznej właśnie. W końcu "ja" to część jakiegoś społeczeństwa, itd.

To jednak nie jest jedyny sposób na przejawienie Agresji Antyspołecznej. Nie chciałbym, z wielu powodów, robić tu psychoanalizy różnym Urbanom czy Maleszkom, ale całkiem prawdopodobne, że w ich obrzydliwym postępowaniu (i takimż charakterze) dominuje właśnie ten rodzaj agresji. Choć nie jest to takie znowu pewne, bowiem Agresja Antyspołeczna to agresja skierowana przeciw "swoim", a wcale nie jest powiedziane, że ofiary tych obskurnych indywiduów są dla nich "swoimi".

Co nas, z kolei, zbliża do trzeciego, i najbardziej dla nas tutaj interesującego, rodzaju agresji - Agresji Aspołecznej. Przedrostek "A" oznacza tutaj "brak związku z".

Ale jeszcze dorzućmy coś do tematu Agresji Antyspołecznej, mówiąc, że ten rodzaj agresji przejawiałby każdy bezinteresowny zdrajca. Czyli taki zdrajca, który czuje się częścią tej grupy, którą zdradza, i którego cieszy fakt, że tej właśnie grupie szkodzi. (O co akurat podejrzewam Maleszkę.) Tutaj fascynacja złem, diabolizm i te rzeczy.

OK, teraz Agresja Aspołeczna. Jest to taka, w której aspekt społeczny nie odgrywa roli. W tym sensie, że przejawiający (czy tam choćby odczuwający) ten rodzaj agresji po prostu NIE CZUJE SIĘ członkiem "tego samego stada", co jej, faktyczna czy zamierzona, ofiara. W każdym razie nie czuje się w danym momencie, kiedy tę agresję przejawia, czy tam ją odczuwa.

Jak to w ogóle możliwe i o co tutaj miałoby chodzić? Oczywiście - można się spierać, czy kiedy pasterz podrzyna owcy gardło, to jest to "agresja", czy też coś całkiem innego. Trochę to dla mnie byłoby śmieszne, gdyby ktoś tam potrafił całkiem agresji nie dostrzec, ale zgoda, że ten podrzynający wcale nie musi odczuwać przy tym nienawiści do swej (nie bójmy się tego słowa!) ofiary. Ani w ogóle żadnych "agresywnych uczuć". Co, zdaniem wielu, przesądza o braku agresji w tej sytuacji.

Jest tu jednak, jak sądzę, spore pomieszanie pojęć, tak niestety częste na naszej "patriotycznej prawicy". Agresja to miałyby być jednocześnie czyny, i uczucia. Kiedy ktoś kopnie staruszkę w kostkę, zamiast ją przeprowadzić przez ulicę, każdy powie, że to agresja. Nie domagając się (o ile nie jest postmodernistycznym literatem, oczywiście), żeby mu najpierw - zanim zdoła ocenić, czy to agresja - dokładnie opisano stan uczuciowy i umysłowy kopiącego. Prawda?

Kiedy nas w końcu najadą przyjaciele zza Odry, dla jednych będzie to wymarzona bratnia pomoc, dla drugich jednak agresja - niezależnie od tego, co się tam w duszy każdego z owych szkopów dzieje. Prawda? Nie ma więc sensu mówić, że agresja bez "agresywnych uczuć" to nie agresja. Czyny w końcu też się, nawet i w sądach, jeśli wyższe okoliczności nie wchodzą w grę, liczą. A nawet jakby przede wszystkim.

Tym bardziej, że czymże się owa agresja/nie-agresja wobec owcy różni od:

1. agresji naszych przodkow (wcale nie tak odległych) wobec mamuta, niedźwiedzia (ładnie opisane w "Panu Tadeuszu", "Krzyżakach"), wilczycy z wilczętami, itd.?

2. agresji PSYCHOPATY, który, z takiego czy innego powodu, morduje swą ofiarę - nie rywalizując z nią ani o miejsce na parkingu, ani o tytuł Mistrza Takiej-Czy-Innej-Organizacji w Wadze Półśredniej - tylko po prostu... traktując ją, tę ofiarę, jak bryłę mięcha, którą należy odpowiednio spreparować?

W obu tych punktach agresor - aspołeczny - może odczuwać, i często z pewnością odczuwa, lube podniecenie, ale całkiem niekoniecznie, o ile w ogóle, "agresję" taką, jakiej się spodziewamy przy szarpaninie o miejsce na parkingu... I jaką, w naszym (w dużej mierze odgórnie generowanym!) intelektualnym pomieszaniu, zwykliśmy uznawać "po prostu za agresję".

c.d.n. (albo i nie, Deo et Triario volente)

triarius

* Piszę tak, bo mnie wkurza, że w oryginale jest Ksenofon, a u nas dodaje się to niepotrzebne "t". To tak, jak robienie z Alkibiadesa "Alcybiadesa". Tylko gorsze. Pewnie jestem pedant i/lub snob, ale nie lubię.

środa, listopada 07, 2012

Histeria wygrała z wolnym rynkiem? No i co z tego?

Ucieczka, nawet nie "do przodu", tylko raczej na oślep, "byle gdzie, byle gdzie indziej", wygrała właśnie z "wolnym rynkiem". O czym mówię? Oczywiście o wyborczym zwycięstwie i drugiej kadencji Obamy. Czy mnie to dziwi? Nie, w każdym razie nie bardzo. Zwycięstwo Romneya (bo tak mu chyba, zresztą jakie to ma teraz znaczenie?) oznaczałoby, że większość Amerykanów nadal wierzy w "wolny rynek" i to, iż wszystko dokoła nich "w sumie działa w miarę jak należy, tylko chwilowo coś zaszwankowało, ale niedlugo się naprawi i będzie znowu super".

Ja się im specjalnie nie dziwię, że tak nie uważają. Dla mnie to nie jest żaden po prostu "kryzys gospodarczy" - dla mnie to jest jeden z gwoździ do trumny "kapitalizmu" i "demokracji" jakie dotychczas znaliśmy. A nawet koniec Realnego Liberalizmu, ze wszystkimi jego paskudnymi cechami, zakłamaniem, ale jednak także i realnymi zaletami. Zaletami, za którymi niedługo będziemy zapewne płakać.

Oczywiście "koniec kapitalizmu" to, wedle oficjalnych przekazów, cholernie lewicowy pomysł, czysta brednia i w ogóle. Ja się jednak z tym nie zgadzam. "Kapitalizm" to albo bardzo teoretyczny model, więc o czym tutaj, poza ew. akademickimi katedrami, w ogóle rozmawiać? Albo też, jeśli realny, to całkiem nie to, co w tym modelu i nie to, co tak jego wyznawcy uwielbiają i wysławiają. Już w 1929 nie wiadomo, jak by się to z tym "kryzysem" i z "kapitalizmem" skończyło, ale przyszła wojna...

Po której zresztą, ani "kapitalizm", ani "demokracja", nie były już takie jak poprzednio. Nie każdy sobie to uświadamia, nie każdy się z tym poglądem zgodzi - a już na pewno nie standardowy czciciel "kapitalistycznego" bożka - ale, jeśli się np. uwzględni, że "kapitalizm" i "demokracja" bez mrugnięcia oka oddały miliony ludzi, całkiem nieraz takich samych jak ci, których tak namiętnie starały się uszczęśliwić, Sowietom - to raczej rozsądny człowiek musi się z tą moją opinią zgodzić.

(Fakt, że leberały i różne zideologizowane świry wynajdują setki dowodów, że ci oddani Sowietom ludzie wcale nigdy nie byli tacy sami, nie byli żadną autentyczną częścią "kapitalistycznego" i "demokratycznego" Zachodu, w sumie zasługiwali na swój los, a w ogóle to nie stała im się jakaś krzywda, niewiele tu oczywiście zmienia, bo to są mózgowe akrobacje wyjątkowo już marnej, nawet jak na liberałów, klasy, i po prostu kłamstwa.)

Tak że dla mnie mamy teraz, w związku z Obamą: HISTERIA - WOLNY RYNEK 2 : 0.

A co to jest ta histeria, spyta ktoś. W końcu sami się tu czepiamy nieprecyzyjnych definicji, więc to pytanie jest jak najbardziej OK. Odpowiadam zatem. Z głębi mojej domorosłej, ale, głęboko wierzę, nie byle jakiej psychologicznej intuicji i wiedzy. Histeria to jest dla mnie taki przez Mamę Naturę stworzony amalgamat ucieczki na oślep i wołania rodziców na pomoc. W sytuacjach kiedy, psychologicznie, nie ma już żadnych racjonalnych sposobów uratowania się przed zagrożeniem, albo kiedy sytuacja wydaje się tragiczna i bez wyjścia.

Często także, kiedy jakaś koszmarna sytuacja trwa długo, a końca nie widać. (Tutaj Urban Jerzy z jednej strony, a np. mesjanizm i niektóre nasze, polskich patriotów znaczy, obecne zachowania. Całkiem liczne, choć nie chciałbym tutaj akurat kogokolwiek urazić, więc na razie o tym nie mówimy.)

Wołanie rodziców na pomoc - w sposób dziki, niekontrolowany, "histeryczny" właśnie - jest w przypadku, kiedy dziecko zostaje nagle chwycone za nogę przez krokodyla, jak najbardziej zrozumiałe. Więcej - wydaje się to w sumie najlepszą z możliwych, w przeciętnej takiej niemiłej sytuacji, reakcją. Kiedy dorośli ludzie przejawiają tego typu zachowania, a szczególnie kiedy robią to zbiorowo, nawzajem się niejako nakręcając itd., sprawa staje się znacznie bardziej złożona i trudna do interpretacji.

Korzyść z takich zachowań też wydaje się być z reguły o wiele mniejsza, a do tego istnieje też możliwość, że, w odróżnieniu od dziecka złapanego za nogę przez krokodyla, taki dorosły ktoś, lub taka złożona z dorosłych zbiorowość, mogłyby, w teorii przynajmniej, znaleźć jakieś rozsądniejsze i skuteczniejsze rozwiązanie.

Skuteczniejsze od tego, co nazwaliśmy tu sobie "histerią", a co konkretnie w takich sytuacjach przejawia się w: 1. ucieczce na oślep, byle dalej; 2. (a) poszukiwaniu "mesjasza", (b) namiastki silnego i rzekomo wszechmocnego ojca, albo też namiastki mądrego, silnego, czasem także cwanego jak cholera, opiekuńczego starszego brata (jak w przypadku Obamy i wielu innych postpolitycznych polityków, z Tuskiem włącznie).

Czy Obama nic Amerykanom nie daje? Otóż daje, sądząc po tym, co mi mówili mieszkający w Ameryce znajomi i Amerykanie mieszkający w Polsce. Na przykład ta sprawa ze służbą zdrowia, na którą my się tak tutaj oburzamy, albo co najmniej, wedle niektórych, powinniśmy się oburzać - jako prawica - w praktyce jest dla tych ludzi błogosławieństwem.

Albo może ostrożniej to wyrażę - nie tyle JEST, co SIĘ WYDAJE. W każdym razie ta "wolnorynkowa" sytuacja w owej sferze, ta sprzed Obamy, jest dla nich, którzy z tym na co dzień żyją, koszmarem. No a kim ja jestem (Korwinem może?), żeby tym ludziom na siłę wduszać, co dla nich w sprawie chodzenia do lekarza i leżenia w szpitalu dobre?

Politykę zagraniczną, jak wiadomo nie od dziś, ogromna większość Amerykanów ma w nosie, a w każdym razie na tyle, że całkiem im wystarcza to, co im media i Hollywoody raczą w tej sprawie propagandowo zaserwować. Czym się zresztą niezbyt różnią od naszych tu rodaków, którzy, jako o wiele bardziej "przez historię" doświadczeni, wystawieni na o wiele większą ilość przykrości i zagrożeń, wydawałoby się, powinni mieć z tym łatwiej. I przejawiać nieco więcej rozumu. Ale nie przejawiają.

Czy ja się, żeby już zmierzać do zakończenia, bardzo tym zwycięstwem Obamy martwię? Trochę się martwię, ale nie aż tak. Romney (czy jak mu tam, zresztą jakie to ma teraz znaczenie?) niezbyt do mnie trafiał, a już szczególnie od kiedy zawalczył o poparcie Polonii wchodząc w tyłek Tuskowi (co niby można jeszcze zrozumieć, bo piastuje funkcję) i Bolkowi. Po tym było dla mnie jasne, że ten gość to polityczny idiota i żadna wielka nadzieja dla nieszczęsnej Polski.

Stosunki z Rosją? Być może. Trudno w tym kogoś gorszego od Obamy, fakt. Ale za to Obama dziwnie opieszale atakował Iran i akurat, być może, w sprawie służenia interesom Izraela on jest lepszy od większości realnie możliwych "prawicowych" konkurentów. Z tym zaś Izraelem, jego tam problemami, "potrzebami" i ambicjami wcale nie jest jakoś prosto i jednoznacznie.

Całkiem możliwe, że my bylibyśmy tym mięsem armatnim, do tego oskubywanym, opluwanym, a niewykluczone że i niedługo wprost okupowanym, i jeszcze byśmy na siebie ściągali ostrze nienawiści różnych nadaktywnych i nieprzebierających w środkach sił. Nie jest wprawdzie powiedziane, że bez Obamy z tym musiałoby być gorzej - teoretycznie w nagrodę za to, żeśmy mięsem armatnim, mogliby nam wreszcie odpuścić i się od nas łaskawie na wieki wieków odpier... Ale ja jakoś słabo w to wierzę.

Tak że, zamiast epoki po Obamie, mamy drugą kadencję tego laureata Nobla na zachętę... Cóż, trzeba z tym żyć. Jeśli tym, co miało go pokonać miał być "wolny rynek", to ja się jednak nie za bardzo dziwię, że Obama, mimo "kryzysu" znowu wygrał. I wystarczy mi sobie jedynie wyobrazić zmartwione buźki różnych rynkowych fanatyków - bardziej, mam nadzieję, zmartwione, niż buźki patriotów - z jednym takim panem na czele... Zapluwające się, śmieszniejsze niż nawet jego norma przewiduje, teksty tego właśnie pana... (A w ogóle to chyba się przemogę i pójdę czytać, co też ten gość ma w tej chwili do napisania.)

Tak więc, jeśli wam ludzie smutno z powodu Obamy, to mówcie sobie:  
HISTERIA - WOLNY RYNEK 2 : 0. Żadna z tych dwóch spraw nie jest w końcu ani naszym bratem, ani swatem. Tym bardziej, że histeria, na odmianę, co jest miłe, akurat nie nasza, tylko Amerykanów. I, w dodatku, jeśli oni tak wołają tych rodziców, jeśli oni tacy zagubieni, to rysuje tu się przecież jakaś szansa, żeby im to jakoś zapewnić... I tak dalej.

No bo przecież, nikt się chyba z nas tu nie oszukuje - Obama im tego wszystkiego nie zapewni. Obamą oni się, prędzej czy później rozczarują. Tak, jak się rozczarowali "kapitalizmem" z jego "wolnym rynkiem", i jak rozczarowani są niemal wszystkim, co ich otacza, choćby nawet mieli wciąż problemy z tego sformułowaniem. Tak że nie jest aż tak źle. Wielu możliwości wprawdzie tutaj nie było, bo tylko dwie, ale to nie od samego Obamy zależy przyszłość świata, Polski i nasza osobiście. Tamten drugi też pewnie nie dałby nam wcale aż tak wiele. W końcu czego rozsądny człowiek może dzisiaj oczekiwać od "liberalnej demokracji" i całego tego cyrku dla lemingów?

triarius

P.S. Od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel.