Pokazywanie postów oznaczonych etykietą psychobiologia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą psychobiologia. Pokaż wszystkie posty

niedziela, marca 30, 2008

Plemię Ik i my (czyli spory kawał Roberta Ardreya)

Proszono mnie o jakieś fragmenty Ardreya, więc wyszukałem z jego ostatniej książki (z 1976) The Hunting Hypothesis ("Hipoteza łowiecka") pewien fragment i go przetłumaczyłem. Wydaje mi sie interesujący, także dlatego, iż leberały znajdą du sobie bez trudu zgubny przykład rządowej ingerencji - z czym ja akurat całkowicie się zgodzę (!). Ale jednak nie tylko, oj nie... Bo jak nieco mocniej poskrobać, to widzimy tutaj dużo istotniejsze sprawy.

Leberały zapewne zresztą ich nie dostrzegą, bo w końcu jakby były takie spostrzegawcze, to by nigdy nie zostały leberałami. Jednak ludzie w miarę przytomne zauważą chyba, iż argumentów przeciw leberałów ukochanej ideologii jest tu wielokrotnie więcej, niż tych, które by ją jakoś wspierały. No bo, kochane leberały "konserwatywne" - gadać to sobie można różne rzeczy, fakt. To niewiele kosztuje. Jednak realne skutki pewnych działań nie oglądają się na wasze gadanie, ino na fakty. Te zaś nie są przesadnie urocze, nawet wy chyba się zgodzicie.


Oto ten fragment (wytłuszczenia moje własne):

W roku 1972 Colin Thurnbull opublikował The Mountain People ("Ludzie z gór"). Thurnbull należy do najzdolniejszych amerykańskich antrolopogów. Jego wnikliwe studium Pigmejów z głębokich lasów Konga, opublikowane we wcześniejszej książce The Forest People ("Leśni ludzie"), nie tylko zdobyło mu reputację, ale zainspirowało go też do studiowania społeczeństwa łowieckiego żyjącego w radykalnie innych warunkach środkowiskowych. Wybrał plemię Ik, lud nigdy wcześniej nie badany, żyjący w górach północnowschodniej Ugandy. Tak mało o nich wiedziano, że nawet nie znaliśmy ich nazwy i nazywaliśmy ich Teuso. Zaś Turnbull miał odkryć, że myliliśmy się także co do ich łowiectwa, ponieważ już nie polują.

Wcześniej było inaczej. Od tak dawna jak gatunek sapiens sapiens zamieszkiwał ten obszar, Ik (wymawiane tak jak się pisze) prawdopodobnie mieszkali i polowali w tych górach. Jak niektórzy Pigmeje polowali za pomocą sieci. Jest to technika wymagająca by cała społeczność trzymała rozpostartą sieć, podczas gdy naganiacze wpędzają w tę pułapkę zwierzynę. Ten wspólny wysiłek znacznie bardziej przypomina dawne czasy polowań grupowych, za pomocą ręcznej broni, niż polowania bardziej indywidualistycznych ludów stosujących dmuchawki, włócznie, albo łuk i strzały. Plemieniu Ik przytrafiła się jednak tragedia. Niezależny rząd Ugandy przeznaczył ich terytorium łowieckie na rezerwat zwierzyny, gdzie polowań zakazano. Pozbawieni swego tradycyjnego sposobu życia i opartego na nim społeczeństwa, plemię Ik rozpadło się na poszczególne jednostki, i jeszcze gorzej. Tak to wyglądało kiedy przybył tam Turnbull.

The Mountain People to naukowa książka bez przypisów, uczciwe sprawozdanie, opowiedziane przez inteligentnego, objektywnego i ogromnie współczującego obserwatora. Jest to też najbardziej przerażające świadectwo, jakie można wydobyć z zasóbów ludzkiej nauki. Czytane na choćby najbardziej powierzchownym poziomie, książka ta ukazuje, co głód - to zaś musi nas dotyczyć - może uczynić z ludźmi.

Kiedy Turnbull przybył, plemię Ik, rozprzestrzenione w swych niewielkich, otoczonych palisadą wioskach, było gromadą głodnych ludzi. Pozbawiono ich ich odwiecznego życia myśliwych. Rząd zaopatrzył ich w sadzonki oraz nieco instrukcji na temat sadzenia i uprawy roślin jadalnych. Myśliwi niezbyt łatwo poddają się dyscyplinie, której wymaga rolnictwo. Ik byli obojętni. Poza tym była akurat susza i ten niewielki wysiłek, który w uprawę włożyli, został w większości zmarnowany. Panowała wojna - mężczyzna przeciw mężczyźnie, mąż przeciw żonie, rodzice przeciw dzieciom. Jeśli istnieje w ludzkości jakiś altruistyczny gen, to w plemieniu Ik się nie ujawniał. Turnbull pisze, iż wdzięczny jest plemieniu Ik, że nie traktowali go gorzej, niż siebie nawzajem.

Ukazuje jednak bardziej drastyczne wnioski. Na temat rodziny, pisze: "Plemię Ik zdaje się nam mówić, że rodzina wcale nie jest taką podstawową jednostką, jak zazwyczaj uważamy... Dzieci są bezużytecznymi dodatkami, tak samo jak starzy rodzice. Każdy, kto nie umie sam o siebie zadbać, jest obciążeniem i zagrożeniem dla innych". Uważają więzy rodzinne za szaleństwo. "Inną życiową wartość, którą my uznajemy za niezbędną - miłość, plemię Ik odrzuca jako coś idiotycznego i ogromnie niebezpiecznego."

W niebyt odeszła, w co nie potrafi uwierzyć żaden znawca naczelnych, nawet pierwotna więź pomiędzy matką i dzieckiem. [ _ _ _ ]

Matka z plemienia Ik opiekuje się dzieckiem przez trzy lata, potem zaś je wyrzuca. Raczkujące dziecko dołącza się do rówieśników i prowadzi egzystencję polegającą na poszukiwaniu i zjadaniu odpadków. Pośród wielu przerażających historii [Turnbull] opisuje jak pewna matka położyła niemowlaka przy wodopoju, gdzie porwał go lampart i z nim uciekł. "Była zachwycona. Pozbyła się swego dziecka i nie musiała już nosić go ze sobą ani karmić, a poza tym oznaczało to, że lampart był w pobliżu i będzie spał po swym posiłku, dzięki czemu będzie można łatwo go zabić." Miała rację. Mężczyźni znaleźli śpiącego lamparta, zabili go, ugotowali i zjedli - z do połowy przetrawionym dzieckiem i wszystkim.

Jednak to nie była wyłącznie kwestia głodu. Była tam pewna matka, której raczkujące niemowle zbliżało się coraz bardziej do plemiennego ogniska. Mężczyźni przyglądali się w cichym napięciu. Kiedy dziecko się oparzyło i zaczęło krzyczeć, mężczyźni wybuchli śmiechem. Matka z zadowoleniem zabrała dziecko, które tak rozbawiło mężczyzn.

Głód był wystarczającym problemem i większość komentatorów tej książki podchwyciło ją jako ilustrację tego, co się dzieje z ludźmi doświadczającymi braku żywności. Był tam jednak i głębszy poziom degradacji, wprowadzony przez coś, co można by było nazwać trzecim aktem. I został on niemal całkowicie przez komentatorów zignorowany. Turnbull wrócił do plemienia Ik kiedy susze już się skończyły, kiedy plony były obfite, kiedy na palisadach wokół wiosek wisiały gnijące pomidory i dynie, a dojrzewającą kukurydzę zjadały pawiany. Jednak plemię Ik, jeśli to w ogóle możliwe, zachowywało się jeszcze gorzej, niż kiedykolwiek. Nowa pomoc rządowa dostępna była w stacji pomocy odległej o kilka mil. Mieszkańcy górskich wiosek, chodzący by ją odebrać, mieli nas swej drodze powrotnej postoje, gdzie najadali się tak, że wymiotowali, szli dalej, stawali, jedli aż wymiotowali... Celem było to, by możliwie jak najmniej pozostało w chwili powrotu, kiedy będą musieli się podzielić.

Był to świat Hobbesa - każdy przeciw każdemu - z którego Hobbes wydedukował konieczność wszechmocnego państwa. Jest to koncepcja, którą ja zawsze odrzucałem, z bardzo dobrych powodów. W społeczeństwach zwierząt coś takiego jak plemię Ik nigdy nie mogłoby się wydarzyć. Odrzucając obcych, zwierzęta dbają o swoich. Jednak Turnbull w swej książce zastanawia się nad możliwością tego, że oszukujemy się w kwestii tej jedynej unikalnie ludzkiej cechy. Swój wniosek formułuje tak: "Plemię Ik uczy nas, iż nasze, tak wychwalane, ludzkie wartości, nie są wcale jakąś wrodzoną cechą ludzkości, tylko są związane z pewną konkretną formą przetrwania, którą nazywamy społeczeństwem, i że wszystkiego, nawet samego społeczeństwa, można się pozbyć".

Colin Turnbull jest uczciwym graczem i swe zejście w głąb tego specyficznego ludzkiego piekła przedstawia nam w swej książce wraz z taką galerią horrorów, czemu żaden uczciwy czytelnik nie może zaprzeczyć. Jednak uczciwy czytelnik nie może także zaprzeczyć, iż zbadaliśmy jedynie bardzo mały fragment ludzkości, zmagający się ze specyficznymi warunkami, i że budowanie na tak drobnej podstawie dalekosiężnych konkluzji na temat ludzkiego losu jest absurdalne - tak samo w istocie absurdalne, jak, w bardziej romantycznym duchu, odkrycie pacyfistycznego, łągodnego, nieagresywnego, plemienia zabłąkanego gdzieś w filipińskiej dżungli i okrzyknięcie ich Szlachetnymi Dzikusemi, ludźmi pierwotnymi. Tym niemniej powinny się nam zapalić ostrzegawcze lampki. Wyjątkowe okoliczności, które dotknęły lud Ik, mogą się w przyszłości okazać wcale nie aż tak wyjatkowe. Utrata społecznych tradycji - w ich przypadku w wyniku utraty łowieckiego trybu życia, z jego emocjami, przepisanymi zachowaniami, obowiązkową współpracą, z jego niebezpieczeństwami, niepowodzeniami, triumfami - to coś, co może się przydarzyć także nam wszsytkim. Plemieniu Ik Colin Turnbull wróży niewątpliwe wymarcie.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.