Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Vaticanum Secundum. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Vaticanum Secundum. Pokaż wszystkie posty

sobota, marca 16, 2013

Habamus papus

Zacznę od tego, że jakoś tak mam od dłuższego czasu wrażenie, iż blogaskowanie - to "istotne" - bardziej już wpada w oczy, i serca, różnym tam ubecjom, tajnym, widnym, dwupłciowym, jakoż i różnym Mossadom, niż komuś, dla kogo warto by było pisać. Jest to jeden z zasadniczych powodów, dla których nie mam ostatnio zapału do blogaskowania. No, ale poblogaskujmyż jeszcze trochę, skoro paru ludzi (i Łubianka) wciąż nas z jakichś względów odwiedzają... Tak? Czy może jednak już nie?

* * *

Alleluja, dostaliśmy chyba całkiem idealnego papieża! O czym zdaje się także świadczyć ów dziki, nawet jak na tę trzodę, skowyt wszelkiej lewizny - od rozczulającego "to nie jest nasz papież" tego tam płciowo niedookreślonego stwora pt. "Środa", po konsekwentną już międzynarodową kampaniię oskarżania Ojca Świętego o różne brzydkie - w przekonaniu lewizny (zakładając, że lewizna ma tego typu przekonania, a nie tylko "mądrość etapu", co wydaje mi się bardziej jednak prawdopodobne) - uczynki.

Oskarżeniami lewizny oczywiście nie ma się co przejmować, z wielu zresztą powodów o różnej wadze i ogólności. Najogólniejszym i najbardziej "filozoficznym" jest ten, który wynika z pewnej b. mądrej sentencji de La Rochefoucauld. Sentencji, o której warto by było "naszej prawicy" bardziej pamiętać, a już szczególnie, gdy ma do czynienia z lewizną. (Włączając w to oczywiście także leberałów.)

Jaka to sentencja? Nie chce mi się szukać oryginału, by potem dosłownie tłumaczyć, ale sens jest dokładnie taki, że: "Kiedy ktoś ci coś mówi, zastanów się, jaki ma powód, by w ogóle do ciebie mówić, oraz jaki ma powód, by ci powiedzieć prawdę. Uwierz mu jedynie wtedy, kiedy ma dobry powód ci powiedzieć prawdę."

Powie ktoś, że przecież to samo mogłoby dotyczyć prawicy. Ale to nie całkiem tak: po pierwsze, prawica to przecież MY. I to (wbrew różnym mędrkom) przesądza. Po drugie zaś, dla prawicy prawda jest sama w sobie wartością, i to nie byle jaką. Dla lewizny (a mówimy o tej wściekłej lewiźnie, która np. tak fajnie zareagowała na nowego papieża, nie o porządnej lewicy, która od nas różni się w sumie jedynie nieco priorytetami) prawda nie jest żadną istotną wartością - a w każdym razie w porównaniu z "przyszłym szczęściem ludzkości", "nowym człowiekiem" (hodowlanym i mrówczo posłusznym światłemu przywództwu), itd., jest to wartość pomijalnie drobna.

Tak że, jeśli komuś jeszcze trzeba to tłumaczyć, od razu było wiadomo, że jeśli nowy papież nie będzie lewiźnie po myśli, zacznie się opluwanie, szczucie, haki i biały szum informacyjny. Przyznam, że papież Latynos był moim marzeniem (jak nie wiecie czemu, to pytajcie!), choć oczywiście w tym przypadku istniało spore ryzyko, że załapie się jakiś lewak - teologia wyzwolenia, czy inne tego typu sprawy. Tak się mi przynajmniej wtedy wydawało, kardynałowie jednak wykazali się szokującą dla mnie mądrością i troską o dobro Kościoła i wiernych.

Afryka jeszcze zbyt młoda, w sensie katolicyzmu, papież "kolorowy" po Obamie to już by i tak nie było wielkie coś. Trochę "odgrzewany kotlet", co swoją drogą nie brzmi przesadnie subtelnie. Przyjdzie i na to czas (Deo volente), ale nie ma co się na siłę spieszyć. Zresztą "ludy kolorowe" generalnie też trochę jeszcze jakby w tym kontekście "przymłode". Ew. jakiś Filipińczyk mógłby się nadać, jeśli nie Latynos. Ale zrobiono (o ile nas jeszcze coś b. nieprzyjemnego nie zaskoczy, ale wierzę, że nie) najlepiej jak się dało.

Gość nawet włoskojęzyczny z domu ("Od Apeninów do Andów" się przypomina, jedyna fajna książka ulubionego przez Brixena i znienawidzonego od przedszkolnych czasów przeze mnie Amicisa), co w sytuacji, gdy będzie teraz mówił głównie po włosku, daje mu dotatkowy atut elokwencji.

Nie wiem, na ile nowy papież będzie odkręcał Vaticanum Secundum, które usobiście uważam za koszmar i dzieło wyjątkowo pokracznego Belzebuba, ale wygląda na to, że na jakiś czas odsunęła się bezpośrednia groźba, iż KK stanie się jakąś mało istotną filantropijną doczepką do światowego establiszmętu, który nas tak pragnie uszczęśliwić, już nie mówiąc o uszczęśliwieniu naszych ew. wnuków, a na katolików będzie się bezkarnie polować z nagonką i eksponować z dumą ich skalpy.

Zresztą, o ile dobrze zrozumiałem sens jednej z pierwszych wypowiedzi papieża Franciszka... Mniejsza, że to były obce języki, bo na jakiejś obcej telewizji - jeden włoski oryginału, a na to nakładało się jakieś inne, nie pamiętam już jakie, tłumaczenie, no ale przede wszystkim wzruszenie... To rzekł on explicite coś takiego, że "Bez Chrystusa Kościół to byłaby tylko dość marna organizacja charytatywna". Czyli, o ile właściwie zrozumiałem istotę wypowiedzi, dokładnie to, o czym mówiłem.

Może obejdzie się bez "katolickich talibów", co by musieli z establiszmętem nieco konkretniej porozmawiać, może się nie obejdzie, ale jeszcze nie teraz, w każdym razie jest nadzieja, że Kościół przestanie się płaszczyć przed każdym, odnajdować "głęboką prawdę" w najbardziej sprzecznych z jego własną doktryną ideologiach i religiach. No i przede wszystkim - pozostawiać swoich wiernych na pastwę rozpasanych leberałów i ich psychopatycznych hunwejbinów, nadstawiając za każdym razem drugi policzek, tyle, że nie całkiem własny. (Oczywiście, ściśle rzecz biorąc, to nie "Kościół" tak postępował, tylko co najwyżej jego hierarchia. Ale też niespecjalnie mi się to podobało.)

Słowo daję - mógłbym jeszcze sporo na ten temat i co najmniej część z tego nie byłaby pozbawiona sensu i wartości, ale na tym na razie poprzestańmy. Jak coś, to sobie jeszcze kiedyś te kwestie obgadamy. Zresztą nie sądzę, by lewizna tak łatwo dała za wygraną. W końcu ONI NAPRAWDĘ BYLI PEWNI, ŻE, PRZYNAJMNIEJ NA TYM "RELIGIJNYM" ODCINKU FRONTU, BÓJ TO JEST ICH OSTATNI.

I  OSTATNI BÓJ KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, jeśli to, co się ostatnio działo, w ogóle można "bojem" nazwać. I pewni byli, że nie może być już cienia wątpliwości, kto zwycięzcą, kto zaś pokonanym. A tutaj... Patrz pan, taki okrutny psikus!

* * *

W komęcie pod niedawnym tekstem Sea*** (Seamana? Seawolfa? któregoś z nich) na szalomie, zresztą naprawdę fajnym, ktoś podał takie oto info na temat sprawozdania na żywo z wiadomych wydarzeń na TVN. Cytuję to, co ten ktoś zacytował:
Red. Oliwnik: Jest, jest, biały dym! A zatem habamus papus!
Prof. Szwarcman (nieśmiało): Habemos papes...
(Wytłuszczenia moje.) Przyznam, że  mnie szczególnie zachwyciło to drobne "nieśmiało", w subtelnym nawiasie, choć cała reszta też zwala z nóg. Znajomość łaciny ostatnio nie jest mocną stroną Polaków, bez czego dość chyba trudno w pełni ocenić śmieszność i głupotę powyższych "łacińskich" zwrotów, ale proszę mi uwierzyć na słowo - to jest po prostu obłęd! To coś jeszcze o wiele pięter poniżej wszelkiej "łaciny kuchennej" z dawniejszych czasów. No, ale też - co wtedy były za autorytety?

Jeśli jest w tym cokolwiek z prawdy, to ci ludzie powinni się do końca swego nędznego życia chować w mysiej dziurze i ze wstydu nikomu nie pokazywać. (Fakt, że wielu powinno, a zamiast tego mamy weekendowego samobójcę i radosne autorytety moralne.)

Ani jedno słowo nie jest tu tak, jak powinno, a w końcu to tylko dwa niezbyt trudne słowa, których można się było nauczyć na pamięć, tym bardziej, że miało się komentować wybór papieża. Nie wiem - może gość z tego komentarza przesadził, ale coś chyba musi być na rzeczy. Obłęd!

Cieszmy się (znowu ten mój historiozoficzny pesymizm!) tym, krótkim zapewne, okresem, kiedy oni jeszcze sobie nie zdają sprawy z tego, jakie mało imponujące w nas wzbudzają wrażenia, a już te wrażenia wzbudzają i możemy się, zamiast bać, pośmiać. Jak się w końcu zorientują, jakie z nich "autorytety", to zaczną wsadzać (łagry, psychuszki) i/lub strzelać. Nie będą po prostu mieli innego wyjścia.

No, chyba żeby się to skończyło tak jak w przypadku niezapomnianego Black Addera ("Czarna Żmija" on się chyba nazywał po polsku, co zresztą miało akurat sens), który zorganizował sobie ekipę najgorszych bandziorów, aby zniszczyć swego wroga - wyjątkowego skurwiela i zbrodniarza. Ci dzielni ludzie zadali sobie jednak szybko dość oczywiste pytanie: "A dlaczego mielibyśmy służyć tej łamadze, zamiast facetowi takiemu, jakim sam każdy z nas pragnąłby zostać?" I dali Black Adderowi popalić, nawet dość ostro i w naprawdę wyrafinowany sposób. Oby!

* * *

Byłem sobie na rynku i (oprócz paru pisemek komputerowych) kupiłem sobie dwa, całkiem niedawne, egzemplarze "Najwyższego Czasu!" Przyjemne zaskoczenie. Oczywiście nadal masa o "wolnym rynku", "liberatarianiźmie" i tego typu pierdołach, nadal jest tam (a mieli się pono kłócić, czy nie?) niezawodny Korwin, ale parę rzeczy całkiem interesujących.

Na przykład przegląd najnowszych osiągnięć światowej lewizny. Najbardziej mi się spodobało, jak to w Szwecji ostatnio choremu na raka dwudziestotrzylatkowi urzędasy kazali podać szacunkową datę jego śmierci, stawiając to jako warunek wypłacenia mu zasiłku. Cóż, uszczelniamy system! (Swoją drogą, czy to się liberałom rynkowym nie powinno przypadkiem właśnie podobać?!)

Drugą fajną rzeczą w "NCz!" - i w dodatku cykliczną, obecną chyba w każdym numerze - są korespondencje z Izraela gościa o imieniu (czy też ksywie, nie wiem) Kataw Zar. Są zabawne, przenikliwe, b. złośliwe wobec tego państwa... Po prostu, gdyby to nie był certyfikowany (z całą pewnością) Żyd, to by łowcy anysemitników, hasbary i reszta tej trzody, mieli używanie. A tak to nie mogą, biedaczyny.

Wrzucę tu drobny przykład tego, co ów korespondent "NCz!" z Izraela pisze. Strasznie mi się ten fragmencik spodobał - a ile w nim podtekstów i wieloznaczności!
Religijna prasa pisała po hebrajsku, ale myślała w yidisz, podając, że "premier to i owo obiecał, ale nie zobowiązał się dotrzymać słowa". Trudno tej definicji odmówić uroku, zalatującego atmosferą galutu (rozproszenia).
Owo "rozproszenie", to chyba musi być słynna "diaspora", tylko tym razem nie po grecku, a w jakimś bardziej tubylczym narzeczu. Premier zaś to wcale nie Tusk (choć nie żeby do niego też ładnie nie pasowało), tylko ten tam ich Neta... njahu? Czy jakoś. (Którego Kataw Zar nazywa zresztą Bibijahu, co pewnie ma jakiś powód i coś zabawnego oznacza, ale dla mnie jest niejasne, bo nie w każdym numerze niestety to autor objaśnia, a moja znajomość zarówno yidisz, jak i hebrajskiego, jest niemal zerowa.)

* * *

I to by było na tyle. (Żeby zacytować niezapomnianego Jana Tadeusza Stanisławskiego. Co zresztą każdy robi, ale ja przynajmniej podaję tym razem źródło. Warto czasem takich ludzi przypomnieć.)

triarius

poniedziałek, listopada 02, 2009

Jeszcze nieco na temat religii...

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż całym celem Vaticanum Secundum było uczynienie z katolicyzmu kolejnej wersji późnego, bezzębnego protestantyzmu - tym razem w stylu jarmarczno-cepeliowskim.

Na szczęście KK broni się jeszcze w kilku bardzo istotnych sprawach, co pozwala mu nadal kibicować. Ale wielkich powodów do optymizmu nie dostrzegam.

* * * * *

Dzisiejsze zachodnie chrześcijaństwo zdaje się polegać na tym, że każdy "wierny" posiada własny zestaw do majsterkowania "Zrób to sam - mały teolog", oraz kilka kartek instrukcji. Na dwóch pierwszych kartkach znajdują się, w zinfantylizowanej i rozwodnionej formie, niektóre tradycyjne dogmaty - wraz z wydrukowanymi tłustym drukiem ostrzeżeniami, by ich nie brać zbyt poważnie.

Na ostatniej kartce jest instrukcja, jak za pomocą zestawu "Zrób to sam - mały teolog" wyprodukować sobie dużo bardziej zaawansowany zestaw "Zrób to sam - mały deista". Kiedy sobie nasz zdolny majsterkowicz go w końcu zmajstruje, będzie mógł "Małego teologa" i wszelką tradycyjną religię wyrzucić na śmietnik. Lub na dno szafy.

Czemu? Ponieważ w końcu pojmie, że prawdziwa religijność polega na odczuwaniu rozkoszy, kiedy nasze uczucia wibrują w doskonałej harmonii z uczuciami milionów innych ludzi, których uczucia z kolei, jak i nasze zresztą, wibrują w doskonałej harmonii z tym, co mówią nam z telewizji czy gazet różne światłe autorytety, którym na sercu leży dobro ludzkości i które lubi władza.

* * * * *

Polecam to, co napisał w swym komentarzu pod poprzednim wpisem Amalryk. Jest tam nieco jego osobistych refleksji z lektury Spenglera, jak też obszerny i interesujący cytat z Bierdiajewa. Linku się do tego komęta nie da dać, więc anonsuję. Oczywiście wszystkim innym komentatorom (!) też bardzo gorąco dziękuję i proszę o jeszcze!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 01, 2009

Końska Liturgia i Kościół Katolicki

Na początek remanenty i sprawy organizacyjne. Nie wiem czy to widać, ale pisać od urodzenia nie znoszę. Kiedyś, kiedy naprawdę nic się w moim życiu nie działo, a miałem masę wolnego czasu, postanowiłem stworzyć tego bloga - raz żeby sprawdzić, czy w ogóle potrafiłbym działać jako przyzwoitej klasy publicysta, dwa żeby wylansować Roberta Ardreya.

Roberta Ardreya, którego, jak to mówiłem wielokrotnie, uważam za absolutną PODSTAWĘ jakichkolwiek prawicowych poglądów. OK, ktoś kto dzień w dzień grzebie się w koniach częściowo arabskich, może faktycznie wie na takie, związane z biologią, tematy więcej od kogoś, kto z biologią ma kontakt jedynie za pośrednictwem lekarstwa na zgagę, a w porywach za pośrednictwem kastrowanego kota swojej ciotki. Ta różnica nie jest jednak moim zdaniem aż tak wielka (jakieś 15% góra).

Dodatkowo, nawet gdyby taki ktoś był w sprawach o których Ardrey mówi skończenie mądry, to i tak nam to nie wystarczy. Rzecz w tym, że do sensownej debaty trza mieć uzgodnione definicje - to absolutna podstawa! - ale nie tylko. Ponieważ życie jest krótkie, a doba zazwyczaj nie ma więcej niż 35 godzin, istotne są pewne intelektualne prefabrykaty, że tak to określę. Ja też bym się aż tak często nie powoływał na Spenglera, czy kogo tam, gdyby nie to, że wtedy po prostu ktoś kto też przeczytał i zrozumiał, od razu ma, w pigułce, cały skomplikowany często, wywód. I od tego miejsca możemy dalej maszerować.

Oczywiście ten prefabrykowany wywód, do którego dostęp uzyskujemy za pomocą słowa kluczowego (keyword, tag) - powiedzmy "Prawda w sensie spenglerycznym" - też nie musi być w całości bez żadnej krytyki akceptowany. Możemy sobie go ew. dyskutować, próbować uzgodnić, co w nim komu nie do końca pasuje, jak by należało zmienić itd. Jednak TAK WŁAŚNIE wygląda życie intelektualne - gdyby było inaczej, za każdym razem musielibyśmy "wynajdować na nowo koło" i np. zamiast rzec "to jest coś w rodzaju świata platońskich idei", musielibyśmy napisać samemu Timaiosa i większość pozostałych dzieł Platona.

Albo jakieś ich odpowiedniki, w każdym razie alegoria o cieniach w pieczarze musiałaby być zaserwowana w całości, bo bez tego nijak. Dlatego też, skoro poszedłem już w tę (istotną!) dygresję o znaczeniu Ardreya, z naciskiem podkreślam, że upieram się przy jego ważności, a jeśli komuś czytanie po angielsku wciąż sprawia trudności, to niech się, do kurwy nędzy, nauczy, albo wynajmie sobie studenta. Ba, nawet absolwenta może se wynająć, skoro podobno bezrobocie wśród absolwentów uczelni (są jeszcze takie w tym nieszczęsnym kraju?) wynosi obecnie 44%.

Do czego zmierzam? (Bo zawsze zmierzam, choćby to nie było na pierwszy rzut oka oczywiste.) Do tego, że jak to widzę, dyskusja, choć dyskutantów niezbyt wielu, jest tu o wiele bardziej interesująca od samych moich wpisów. Przynajmniej dla mnie. Tym bardziej, że ten ostatni cykl to czysta perwersja, bo do istoty sprawy nie dojdę w tym ziemskim życiu, w reinkarnację trydenckiemu katolikowi nie wypada przecież wierzyć, a to co na razie jest to pozbawione formy przemądrzałe wywody na tematy, które aż się dziwię, że kogoś zainteresowały.

W końcu jeśli naprawdę ktoś lubi czytać, co ja... Zamiast podać w ogromnym skrócie jak to od katolicyzmu nasza cywilizacja przeszła do różnych pokracznych religii w rodzaju "Religii Nauki", czy "Religii Praw Człowieka", oraz jak się do tego mają wierzenia w rodzaju wiary w "Wolny Rynek"... Więc jeśli ktoś lubi czytać, co ja zrozumiałem z rozróżnienia Spenglera między Prawdami i Faktami (i całą masą spraw, które się z tymi dwiema ściśle wiążą), to powinien se przeczytać samo Magnum Opus, a potem ew. ze mną na te tematy podyskutować.

Może ten mój wieloodcinkowy wywód miał jakieś zalety, ale miał też i wady. Na przykład kompletny brak formy i chaotyczność. Co było przy takiej jego postaci nie do uniknięcia. Naprawdę nie przyjmuję zarzutu, który tutaj jeden z komentatorów postawił, że mam nieuporządkowany umysł - raczej przeciwnie - ale tak to może wyglądać.

Kiedyś faktycznie pisywałem coś, co można było uznać za w miarę dopracowane felietony (minus korekta, minus cięcia redakcyjne), ale już dawno przestało mnie to bawić. (Tak samo, jak pisanie limeryków czy świńskich fraszek. A miałem kiedyś krótki okres, kiedy się sprawdzałem w takich dziedzinach i - thank you very much! - nieźle mi szło. Niektórzy to wiedzą. Ale dzisiaj bym już nie potrafił, bo i mi nie ma powodu zależeć.)

OK, w sumie chciałbym rzec, że bardziej mi się na tym blogasku podoba dyskusja w komętach, niż sama treść (żołądkowa). Może by po prostu zamiast blogaska założyć forum, na którym by się dyskutowało różne sprawy? Nie znikałoby to tak łatwo jak tutaj - gdzie jeden pisze pod odcinkiem 3, a inny pod odcinkiem 5, i nigdy się nie spotkają... Co jest, przyznajcie, durne!

Oczywiście dłuższe wpisy też by się tam, na tym forum, dało wpisywać. W sumie byłoby po prostu lepiej. Albo też, radykalnie - zlikwidować tego blogaska... Względnie zostawić go odłogiem. I tyle. I pogadać se w razie czego na Skype. (Mówię popisać, przynajmniej na razie bo mam coś z kartą dźwiękową i nie chodzą mi mikrofony.)

W podsumowaniu powyższego, zacytuję to, co mi tu w komęcie wpisał Amalryk:
Trochę na boku, ale do rzeczy; przypomniałem sobie słowa z przedmowy do "Historii wierzeń i idei religijnych" M.Eliade "(...)przez wiele lat planowałem wydanie dzieła krótkiego i zwartego(...)Niestety, owa księga, krótka i zwięzła, jeszcze nie powstała(...).
Dokładnie tak to tu było! Z jednej strony mi wstyd, że wyszedł taki kulfon. Z drugiej dziwię się, że tylu bystrych ludzi tego kulfona jednak doceniło, więc może jakąś tam wartość on jednak ma?

Jeśli ktoś coś ma do powiedzenia na temat mojej sugestii forum, czy czegokolwiek, bardzo proszę! Pamiętajcie też, że to ostatnie lata takich figlów w sieci, więc jeśli ktoś zamierza wnukom kiedyś (na ucho oczywiście) opowiadać, jak to knuł i podgryzał korzonki Globalnego Państwa Ojromrówek, to ma tu jedną z ostatnich okazji.

Oczywiście po drodze będzie musiał uniknąć rozpoznania Europejskiej Schizofrenii Bezobjawowej i wynikającej z tego eutanazji, ale to już nie mój problem. A raczej - problem jak najbardziej mój i się zmartwię, jeśli się dowiem, ale co ja mogę w tej sprawie? Módlcie się i dbajcie, żeby wam proch nie zamókł - tyle wam mogę doradzić.

* * * * *

No dobra... Żeby nie było, że ja tu tylko własny ogon konsumuję i zajmuję się wyłącznie sprawami organizacyjnymi...

Od niedawna zacząłem się uczyć portugalskiego. Dlaczego? Toć coś trzeba na starość dłubać, a w dodatku ten język mnie fascynuje od dawna swoją niesamowitą fonetyką (jakaś być może pre-indoeuropejska, niewykluczone Cro-Magnon, łał!), do tego Boska Amália, do tego BJJ. A mam tu akurat bardzo fajnego młodego Portugalczyka - wygląda jak lewak, ale wydaje się być b. sensowny. (Mam niepłonną nadzieję, że to nie taki meksykański student, który swego czasu przynęcił się do Trockiego. Jak coś, to będziecie wiedzieć!)

No i tak sobie się rozglądać, gdzie by tu złapać więcej tej dziwnej i fascynującej luzytańskiej fonetyki... Aż tu okazało się, że na takim ojrokanale dla lemingów o nazwie "Euronews" naprawdę działa wybieranie podstawowego języka! Wiec tam gadają różne lemingi i europejsy w różnych narzeczach, ale lektor gada po luzytańsku właśnie. Fajne!

Treści oczywiście (żołądkowe) są takie, jakie uwielbiają lemingi, natomiast faceci w moim stylu znacznie mniej. No, ale za to człek poznaje co oni tam mędzą. (Jakby i tak nie wiedział.) Mimo wszystko jednak te lemingopejsy przed chwilą mnie zapłodniły, a w dodatku ta sprawa ma związek z moim światłym tekstem o Historii Religii.

W dziale "Kultura" ci lemingopejscy manipulanci pokazali mianowicie coś, co się nazywało "Liturgie Equestre", czyli "Końska Liturgia" (albo może "Konna"). I były to takie różne sprawy jak "Cesarska Wiedeńska Akademia Jeździecka" (czy jak się tam to po naszemu nazywa), tyle że na awangardowo i nowocześnie. Więc takie piękne, tłuste hiszpańskie ogiery, a na nich młode niebrzydkie kobietki z długimi końskimi ogonami... Ujeżdżanie w takiej rokokowej formie - konie tańczą, tworzą zbiorowo różne dynamiczne wzorki. Żadnego szarpania, żadnego skakania przez wysokie przeszkody - za to capriole i courbetty. Do tego tzw. "klasyczna" muzyka, z Bachem włącznie.

Różne takie, w zamierzeniu awangardowe, całkiem na oko zresztą urodziwe, rzeczy... Które ewidentnie miały być jakąś... No, może nie całkiem "liturgią", choć kto tam ich wie? Ale w każdym razie wyrafinowaną FORMĄ i jakimś odpowiednikiem tego, co reprezentuje Kościół Katolicki.

Jaki jednak Kościół Katolicki? Przecież nie ten posoborowy! Tak się składa, że moje gadki o kościele trydenckim to nie są jakieś takie sobie z sufitu wzięte rojenia - ja naprawdę jestem tak stary, że świetnie pamiętam, jak wyglądały... Jak brzmiały i pachniały trydenckie nabożeństwa... I procesje... I wszystko.

Kiedy dziś słyszę kazanie wygłaszane praktycznie gazetowym językiem... Kiedy widzę tę "sztukę sakralną", która swym tandetnym gemütlichkeit mogłaby rywalizować niemal z ogrodowymi krasnalami naszych zachodnich przyjaciół... Kiedy widzę ten knajpiany szynkwas, na którym teraz dokonuje się... Sami wiecie! Kiedy mi mówią, że teraz "ksiądz stoi PRZODEM DO WIERNYCH", a ja widzę, że stoi (excusez le mot) DUPĄ DO OŁTARZA... Naprawdę nie chcę nikomu pluć do zupy, więc nie rozwinę.

Jednak tak mi cholernie brak ks. Wujka i łaciny, prawdziwej sztuki sakralnej (bo ja w tamtych czasach mieszkałem w Krakowie, więc ten kościół był całkiem tradycyjny, żadne tam baraki czy "łódź odrywająca się od ziemi" z betonu piankowego), prawdziwej muzyki sakralnej (chór a capella, organy)... Co ja tu się zresztą będę rozwodził.

Zabawne, powie ktoś, kto mnie już nieco czytał - gada to przecież gość w sumie przecież niewierzący! Zgoda, racja. Jednak zobaczcie - Kościół Katolicki, będący ostatnią i jedyną ostoją FORMY w tym naszym upadającym, amorficznym świecie, DOBROWOLNIE (choć oczywiście nie wiemy, jakie tam były naciski i ilu agentów udało się już do wyższej kościelnej hierarchii wprowadzić przed upiornym V2) z niej REZYGNUJE... Aby się "unowocześnić"... Aby się dopasować do współczesności...

A w jakiś czas potem różne obskurne, semi-totalitarne (mówiąc b. oględnie), zajadle antykatolickie, lewackie po prostu siły - wskakują na jego miejsce, próbują przejąć nie tylko samą ideę LITURGII, nie tylko FORMĘ jako taką, ale zapożyczają po prostu całe wielkie partie z tej autentycznej (trydenckiej oczywiście, bo posoborowej przecież nie ma) katolickiej... W celu DOKŁADNIE PRZECIWNYM do tego, który miał Kościół! No bo nie oszukujmy się - na kanale "Euronews" to nie konie są istotne, nie muzyka Bacha, czy choćby Czajkowskiego - tam się wykuwają WIELKIE IDEE, tam się wykuwa NOWY ŚWIAT, tam się tworzy NOWY CZŁOWIEK...

A Kościół, w imię nowoczesności, w imię obłędnego ekumenizmu, w imię "dotarcia do mas"... Oddał tym ludziom i tym siłom całe pole. Oddając im przy okazji wypracowane przez stulecia środki i formy, bez których tamci mieliby przecież o tyle trudniej! Czyż nie ma w tym czegoś po prostu diabelskiego? Nie mówiąc już o tym, jak cudne spiskowe teorie można by tutaj snuć.

Zaprawdę powiadam wam - upadek nigdy nie jest piękny, choćby tak nam się mogło wydawać, gdyśmy w przaśnym i szarym prlu czytali o schyłku Rzymu i takich sprawach... A czy może istnieć coś, co ten upadek pokazuje nam dobitniej, niż zestawienie owej "Końskiej Liturgii", tak skutecznie, z pomocą technicznych osiągnięć naszej cywilizacji, lansowanej przez jego otwartych przecież wrogów, z posoborowym kościołem, który dobrowolnie stał się miejscem, które może ewentualnie rywalizować z tym czy owym serialem, z gazetowym horoskopem - ale na pewno nie z jakąkolwiek inną religią, a co dopiero mówić o "Końskich Liturgiach" i - podbijającej dziś, m.in. za ich pomocą, świat - lewackiej, totalitarnej i otwarcie przecież chrześcijaństwu wrogiej ideologii?

Gdybyście jednak, wy - autentyczni, w odróżnieniu ode mnie - chrześcijanie, takie rzeczy zauważali i reagowali, nie byłoby przecież tego upadku... A on chyba po prostu być musi, bo nasza cywilizacja jest już bardzo stara i bardzo zmęczona. Nie podoba się komuś ten determinizm? A czy ja wam ludzie zabraniam pokazać mi, i światu, że on jest fałszywy? Ale jednak NIE pokażecie, jestem tego dziwnie pewien.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, sierpnia 10, 2009

Bonmoty sierpień 2009

Na czele Polski stoją dzisiaj tacy ludzie, że gdyby im w odpowiednio ogólnych słowach opisać Konfederację Targowicką i rozbiory, wykrzyknęliby, że to jest dokładnie to, czego Polska potrzebuje, i że oni to właśnie realizują!

W tej drugiej kwestii mieliby zresztą całkowitą rację.

* * * * *

Bóg nie istnieje, skoro pozwolił na Vaticanum Secundum.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.