Pokazywanie postów oznaczonych etykietą eurokonstytucja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą eurokonstytucja. Pokaż wszystkie posty

sobota, marca 15, 2008

Jak nie zostałem właścicielem Agory

Włączyłem godzinę temu przypadkiem radio i usłyszałem - ach, jakże subtelne i pełne niepodważalnej logiki! - ubolewania na temat tego, że PiS'owska preambuła jest po prostu sprzeczna z Konstytucją, bo daje vetu Prezydenta zbyt wielkie uprawnienia... I takie tam. Tego typu argumentów z pewnością jest co niemiara, a będzie jeszcze więcej, choć mnie one akurat mało podniecają, więc ich nie śledzę. Czemu mało, spyta ktoś? Ponieważ nie widzę prawa, przynajmniej tego ziemskiego, tego które rozstrzyga się w sądach, z Sądem Konstytucyjnym włącznie, jako czegoś absolutnego, zawsze słusznego w każdym szczególe, obiektywnego i od Boga danego.

Widzę to raczej tak, jak chyba widział to m.in. Karl Marx - choć na szczęście nie tylko on, bo bym się chyba ze wstydu pod ziemię zapadł. ;-)

Prawo zawsze komuś służy, jakiejś oligarchii, jakiejś klasie... Tak było, jest i będzie. Narzucanie ogromnej większości normalnych ludzi "tolerancji" wobec wybranych arbitralnie seksualnych zboczeń, oraz wobec, absurdalnych przeważnie, uroszczeń zboczeńców, jest dokładnie takim samy przejawem przemocy aktualnie silnych wobec aktualnie słabych, jak powiedzmy palenie heretyków. (W tym ostatnim, tak całkiem na marginesie, celowali akurat protestanci, i oni mają zarówno spopielonych ich-zdaniem-heretyków, jak i usmażonych czarownic najwięcej na swym sumieniu.)

A więc traktowanie takiego czy innego zapisu w Konstytucji III RP, nie mówiąc już o takiej czy innej jego interpretacji, jako czegoś w rodzaju Prawa Boskiego, to po prostu absurd i bezczelność. Tym bardziej, że przecież sam udział Polski w tym całym Ojro... Nie wiem nawet jak tego biurokratyczno-totalitarnego molocha należałoby oficjalnie nazwać - jedni mówią, że to "Unia", inni że "Wspólnota", jeszcze inni, że na razie ani to ani to... A ja chciałem akurat być ścisły i oficjalny. Ale widać się nie da.

Więc przypomnijmy sobie, jak to wyglądało. Czy była jakaś autentyczna dyskusja na temat naszego w tym czymś udziału? Nie było! Czy była przed tą dyskusją, co to jej nie było, jakakolwiek autentyczna, oparta na obiektywnych faktach, podana w zrozumiałej dla normalnego człowieka, pozbawiona elementów perfidnej propagandy, informacja? Nie było! Czy informacja była w miarę równo serwowana zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników naszego przystąpienia do tego czegoś? Oczywiście że nie!

Czy "informacja", jeśli by tak już to nazwać, serwowana polskiemu społeczeństwu przez euroentuzjastów, była w sensownej mierze obiektywna, pozbawiona podszczuwania, zawstydzania wątpiących, budzenia histerycznych emocji, obietnic całkowicie bez pokrycia - kłamstw wreszcie? (Kłamstw! Wymówmy wreszcie to brzydkie słowo!) Czy więc była? Oczywiście że nie!

Nasze przystąpienie do tej... dla uproszczenia napiszę "Unii", było już przesądzone - takie przynajmniej wrażenie odnieść musiał każdy, kto choć trochę obserwował tę "debatę" - na wiele lat przed samym faktem, przed samym referendum, gdy to naród oficjalnie o chęć tego przystąpienia zapytano. A więc o czym było decydować w tym referendum, skoro już wszystko było przesądzone?

Referendum, jak niektórzy pamiętają, było dwudniowe. Zazwyczaj nie lubią nam o tym przypominać, ale ostatnio przypominają, bo nowe ew. referendum w sprawie Ojrokonstytucji też ma być, oczywiście, dwudniowe. Żadne inne dwudniowe nie bywają, a już z pewnością nie to, w którym naród głosował za lub przeciw powszechnemu uwłaszczeniu obywateli - a które postkomuna i uwole, wraz z Kwaśniewskim prezydentem, zamierzali zgodnie uwalić. No i uwalili, jak na uwoli przystało. Z powodu braku wystarczającej frekwencji referendum to okazało się być nieważne. Jednak te, które sprzyjają Ojropejskiej Unii, nie mają prawa mieć zbyt małej frekwencji.

Na razie są dwudniowe, gdyby to miało nie wystarczyć, to co za problem zrobić referenda tygodniowe... miesięczne... półroczne... roczne... dziesięcioletnie (fakt, sama Unia tak długo może nie pożyje, ale w teorii przecież jak najbardziej)... nieustające nawet! "I tak trzymać towarzysze - żadne głupie i ciemne bydło nie będzie przeszkadzało Siłom Postępu w realizowaniu Demokracji!"

A czy przed tym tam referendum oglądało się jakieś antyojropejskie plakaty? Koszulki? Znaczki na ubrankach? Albo powiedzmy naklejki samoprzylepne na samochodach? Ja nic takiego nie widziałem, widywałem za to ogromne ilości wszelkiego rodzaju "europejskiej" propagandy, w tym flag z tymi tam gwiazdkami. ("Na razie bez sierpa i młota, ale to się ew. później doda, towarzysze! Kiedy bydło się całkiem spacyfikuje. Tak towarzyszu, cyrkiel też dodamy!)

Skoro mówimy o znaczkach i naklejkach, to przypomniał mi się taki drobiazg z mojego własnego przedunijnego życia... Który być może wyjaśnia, dlaczego ich nie było. Lubicie Państwo teorie spiskowe? Ja nic nie sugeruję, mówię jak było, a interpretacje pozostawiam Państwu. Otóż ja, w swej nieskończonej antyunijnej zapiekłości i w ogóle z paskudnych pobudek - jak to facet, który mógłby czytać Gazetę Wyborczą, bo Polska Ludowa dała mu wykształcenie, w każdym razie wyciągła go z analnego betyzmu, ale on tego z własnego wyboru nie robi, moher jeden i kułak imperialistyczny! - postanowiłem na jakiś rok przed owym referendum zadziałać tak, by przechylić jego wynik na stronę oszołomstwa i Bałej Rusi.

Skontaktowałem się wiec z pewnym biznesmenem, posiadającym zakład produkujący wspomniane naklejki na samochody i inne dobra doczesne, oraz plakaty. Zaprojektowałem ci ja osobiście kilka rodzajów antyojropejskich znaków... I mieliśmy to zacząć wyprodukować. Wszystko się dość ładnie kręciło, w fazie wstępnej znaczy, ale skutek był żaden, ponieważ mój biznesmen nagle zmarł na serce. Zapewne przypadek, stres, zbyt obfite i patologicznie smaczne jedzenie... Wiem, tak musiało być. Nic nie sugeruję. Pan od śrub na pewno wtedy jeszcze zajmował się hobbystycznie, powiedzmy, majsterkowaniem karmników i domków dla ptactwa. Albo rapem. A w ogóle to z pewnością dusza człowiek, muchy by nie skrzywdził, czyta "Gazetę" od deski do deski i nie opuszcza żadnego białego marszu.

Ale jakoś tak dziwnie wyszło, a ja ani nie miałem szansy sprawdzić, czy bym się na znaczkach antyojro nie dorobił (imponując tym liberałom, co nie jest bez znaczenia, choć zajadle udaję że mi to obojętne), oraz czy z ich powodu nie zacząłby się może jakiś ferment... jakieś coś... jakiś ruch... że ktoś zacznie nieco się zastanawiać, ludzie się zaczną porozumiewać: "Masz pewne wątpliwości? To się zabawnie składa, bo ja też... Więc może jednak nie wszystko jest aż tak różowe? Albo właśnie ZBYT różowe, nie sądzisz?" Te rzeczy. Coś takiego jak się zapowiada teraz.

Więc wiecie teraz, dlaczego żadnej antyojro-propagandy nie było, bo gdyby mi i temu facetowi się udało, to jakaś w końcu śladowa jej ilośc by była. A może nawet nie śladowa, bo jak by się ludziom spodobało, to byśmy rozkręcili produkcję... Nie tylko na kraj, ale i na całą Europę! Po paru latach mielibyśmy firmę większą od Agory... Którą byśmy zresztą kupili, czy wrogo przejęli, a potem... Na drzewo z Agorą!

W każdym razie, gdybyście spotkali pana od śrub, na przykład w zakładzie leczenia falami mózgowymi, to powiedzcie mu, że tak się nie robi! Choć fakt, że gdyby nie on, nie mielibyśmy teraz całej tej zabawy z pieniącym się Chlebowskim, histerycznym Tuskiem i niezmiennie dętym bucem Komorowskim. Kto w ogóle by znał tych zabawnych i sympatycznych panów? Ale mimo wszystko łza mi się w oku kręci.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, marca 14, 2008

Jarosław Kaczyński, Eurokonstytucja i Oblicze Trzeciej Rzeszy

Autentyczny polityk tym się różni od gadatliwego ideologa, że wie, iż w polityce nie da się w ogóle rozważać celów w oderwaniu od środków służących ich osiągnięciu. (Takie jest zresztą, w mojej opinii, zasadnicze przesłanie sławnego, choć mało czytanego i jeszcze mniej rozumianego, dzieła Machiavellego.) Autentyczny polityk zdaje też sobie sprawę z tego, że nieczęsto będzie miał możliwość realizowania jakichś z góry powziętych idei, ponieważ okoliczności - zagrożenia, trudności, a nawet czasem znienacka pojawiające się nieoczekiwane szanse - zburzą mu większość tego rodzaju planów.

W związku z powyższym nie potrafię rozstrzygnąć na ile eurosceptycyzm Jarosława Kaczyńskiego jest w sumie wątły - jak na to by wskazywały dotychczasowe działania tego polityka - na ile zaś kierował się on cały czas zarysowaną tu na wstępie przeze mnie zasadą. Z której naturalny praktyczny wniosek musiał być taki, że skoro rodzimy ludek Unię Europejską uwielbia, spodziewając się po niej cudów niewidów przy zerowych kosztach, a dużej części tego ludku Polska jest całkiem po prostu do niczego nie potrzebna, z drugiej zaś strony Polska jest tak spenetrowana przez obce służby i agentów, oraz ma tak do szpiku kości służalcze "elity", to nie ma rady.

Jedna z odwiecznych chińskich ludowych mądrości głosi podobno, że "jeśli nie możesz zapobiec temu, by cię zgwałcono, to leż i ciesz się tym gwałtem". Co właśnie czynił PiS i jego szef. Zgoda, nie sądzę, by ich i jego niechęć do Unii była porównywalna z na przykład moją. Nie sądzę też, by Jarosław Kaczyński snuł podobne do moich historiozoficzne rozważania (w moim przypadku poparte dość ekstensywną lekturą złożoną z całkiem ortodoksyjnych książek na temat historii i pokrewnych dziedzin), z których by, jak z moich, wynikało, że Unia Europejska staje się w błyskawicznym tempie imperium, a w dodatku tworem z natury totalitarnym.

W dodatku, co również wynika z moich własnych analiz, ten totalitaryzm ma wszelkie dane stać się czymś, przy czym wszystkie dotychczasowe - niezależnie od ich brutalności, ale przecież i w przypadku Unii nie mamy absolutnie żadnych gwarancji, że zawsze będzie tak "słodko i łagodnie" - to była tylko "wstępna gra miłosna".

Ponieważ prawdziwy totalitaryzm, o czym już wielokrotnie wspominałem, wymaga, do sprawowania totalnej kontroli, totalnej komputeryzacji. A więc potężnych komputerów, mikroczipów, sieci informatycznych. Oraz "obywateli" (w cudzysłowie, bo w totalitaryźmie to przecież nie jest obywatel) zarówno przyzwyczajonych do posługiwania się nimi - we własnym interesie czy dla własnej rozrywki, ale przede wszystkim w odpowiedzi na życzenie, czy "łagodną zachętę", ze strony władzy.

Władzy, która dzięki temu staje się jeszcze bardziej anonimowa... A raczej chyba tak by należało powiedzieć, że może ukryć swe prawdziwe (mniej lub bardziej) ludzkie oblicze przed "obywatelami", dając im w zamian marketingową kreację stworzoną przez specjalistów od piaru i usłużnych (nie za darmo przecież) mediów.

A zatem, wracając do głównego wątku, naprawdę nie sądzę, by Jarosław Kaczyński - moim zdaniem prawdziwy mąż stanu, jakiego drugiego śladu nie ma w Polsce w ostatnich kilkudziesięciu latach i zapewne niestety nie będzie, zakładając nawet że będzie jeszcze Polska - niezależnie od tego, że wcale nie wszystkie jego poglądy podzielam i nie wszystkie jego działania wzbudzają mój zachwyt - widział sprawę Unii Europejskiej dokładnie tak jak ja. Nie jest nią jednak zachwycony, a to już sporo, szczególnie wobec bezwarunkowej, psiej czołobitności rodzimych "elit", która z pewnością jest tym, czego unijna biurokracja oczekuje i zamierza obficie generować.

Co mówi Joachim Fest, w swej książce "Oblicze Trzeciej Rzeczy"? Książce wydanej w PRL i którą studiowałem jako młode chłopię gdzieś około sławnego, przynajmniej w ostatnich tygodniach, roku 1968? Dokładnie wtedy, gdy tylu innych, z narażeniem życia i dostępu do stółowki w KW, walczyło o naprawę socjalizmu, o powrót to korzeni - do Lenina, Trockiego i Rosy Luxemburg... A studiowałem ją - słuchajcie ludkowie! - by zrozumieć naturę nie tyle Trzeciej Rzeczy (choć teraz widzę, że i to mogłoby mi się w tych zabawnych czasach rozkwitu i jednoczenia się Europy przydać), co przodującego ustroju. Taki byłem moherowy oszołom już wtedy, a fe!

Otóż Fest pisze coś w tym duchu, że "totalitaryzm przede wszystkim zajmuje się wymuszaniem spontanicznego poparcia". Radziłbym to parę razy przeczytać i dobrze się wczuć, warto! Ja tę właśne tezę zapamiętałem najlepiej z całej fascynującej książki, którą naprawdę polecam, choć wydana została w PRL'u i chyba nie po to, bym ja mógł czynić pierwsze kroki w sowietologii.

Choć Fest w swych bardziej generalnych analizach pisał, z tego co pamiętam, właśnie o "totalitaryźmie", nie zaś po prostu o "naziźmie" czy (zgodnie z kominternowską terminologią, wg. której i socjaldemokracja to "faszyzm") "faszyźmie". Co było dość wywrotowe, tyle że oni byli po prostu zbyt widać durni, by to zrozumieć. Zaraz... Taka myśl - a może to dlatego właśnie nastąpiła ta partyjna dintorja i w 1968 wywalono z Partii, a potem z Najweselszego Baraczku Obozu Postępu, tych wszystkich (no nie, nie wszytkich, niestety!) Michników i jemu podobnych?!

Za NIEUDOLNOŚĆ! Za brak rewolucyjnej czujności! A konkretnie za wydanie książki analizującej w b. inteligentny i bezkompromisowy sposób realny komunizm, zamiast w powiedzmy południowoafrykański apartheid czy amerykański imperalizm?!

W każdym razie to właśnie stwierdzenie Festa totalitaryzmu nasunęło mi się - po tylu latach! - gdym ujrzał panikę rodzimych politycznych "elit", że oto Europa może dostrzec w nadzorowanym przez nich mołochu pewien brak entuzjazmu dla idei integracji europejskiej. Nieważne, że od zawsze było wiadomo, że co najmniej kilkanaście procent ludzi musi w Polsce być po prostu wrogo nastawionych do Unii - a więc znacznie więcej, niż potencjalnych Biedroniów w najbardziej optymistycznych dla sił postępu szacunkach... Nieważne, że o integracji, traktacie lesbijskim, samej Unii i przyszłości w niej Polski nie da się nawet przecież publicznie debatować, bo wyszedłby na jaw ten zdrożny brak autentycznego entuzjazmu...

Ale żeby tego nie potrafić zamieść pod dywan?! Nie potrafić wymusić?! Nie potrafić czegoś tam, jakiegoś geszeftu, czegokolwiek... W końcu procedury i standardy europejskie dopiero się kształtują, docierają. Ważne w każdym razie, żeby inni od tych krnąbrnych Polaków "obywatele" zjednoczonej Europy o niczym się nie dowiedzieli. Ale te żałosne tuski, te nieudolne platfusy, te cienkie TW Bolki - nawet TEGO nie potrafią Unii dać? Na drzewo z takimi namiestnikami!

Takie muszą być nastroje w Brukseli. I Berlinie. I we wszystkich innych europejskich stolicach, gdzie europejska elita z zapartym tchem, i stolcem, czeka na dalszą korzystną (a jakże!) integrację. A lud? Po co niby miałby cokolwiek wiedzieć? Nie mówiąc już o pytaniu go o zdanie.

Jak się dopracuje europejskie standardy, wartości i procedury, to lud - spokojna głowa! - będzie spontanicznie wyrażał poparcie... Mniej czy bardziej chętnie, ale gorąco, głośno i spontanicznie. W końcu jeśli wszystkie dotychczasowe totalitaryzmy, prędzej czy później, nie wzdragały się przed przemocą na wielką skalę i masakrowaniem niepokornych, to dlaczego my (tak sobie myślą w Brukseli i Berlinie, ale aż im się policzki i trzecie podbródki z wściekłości trzęsą na tych durnych Polaków) mielibyśmy być gorsi?

Dlatego też, żeby tę pokrętną, choć finezyjną, gawędę w zrozumiały dla każdego (poza wykształciuchem ale nie jestem przecież Duchem Świętym, żeby czynić cuda) podsumować, powiem tak: Jarosław Kaczyński to mimo wszystko wielka klasa, a Platfusy Obywatelskie to kompletne dno i targowica, która by się od Szczęsnego Potockiego mogła uczyć patriotyzmu. Co do samej zaś Unii, to wedle Festa jest to JUŻ TERAZ totalitaryzm jak złoto. Co gorliwie stara się nam właśnie uzmysłowić "Obywatelska" Platforma, o reszcie tych mend w rodzimym parlamencie i mediach już nawet nie spominając.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, listopada 02, 2007

Zapraszam na poczęstunek z okazji ojrokonstytucji

Jakby ktoś potrzebował ładnego znaczka na bloga, czy gdzieś, a poglądy na Europejską Unię i jej @#$% konstytucję miał podobne do moich, to proszę bardzo - można się częstować! To są ino miniaturki, kliknięcie pokaże obrazki w ich naturalnej wielkości i krasie.



A tutaj wszystkie są zapisane w jednym obrazku, więc trzeba by je chyba porozcinać. Ale za to łatwiej wszystko hurtem ściągnąć. A jak ktoś je już porozcina, to sam chętnie bym je dostał.

Można też oczywiście wykorzystać je w jakiś inny sposób, choć umieszczenie czegoś takiego na koszulce mogłoby pewnie wywołać rozruchy albo coś. Lud jest u nas paskudnie durny i ojro kocha bardziej, niż wszystko inne. Ale może mu kiedyś przejdzie.


Ten pochodzi z innego źródła i przybył chwilę później. (Warto więc zaglądać, może będzie ich przybywać.)

A tu właśnie takie, które znalazłem nieco później:







A to jest z kochaną Unią związane, choć nieco bardziej pośrednio:


Zachęcam do tworzenia własnych tego typu obrazków, symboli i emblematów, a co najmniej zapisywaniu pomysłów, do wykorzystania przez bardziej plastycznie uzdolnionych i lepiej wyekwipowanych w odpowiedni sprzęt i oprogramowanie.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, lipca 21, 2007

Teoria spiskowa - czyli o partnerstwie strategicznym Rosja-Niemcy

Przeżywam znowu okres potężnego zwątpienia w sens tego typu działalności, czyli znowu "ściana wychodka" i te rzeczy, jeśli ktoś wie o co chodzi. Wirtual po prostu wydaje mi się być mało kompatybilny z prawicowością, a gadanie, z którego nic nie wynika... Lepiej już nic nie powiem. Przedwczoraj zakończyłem życie swego bloga na Salon24, i to nawet nie bezpośrednio dlatego, że Salon24 to lewacka instytucja, tylko dlatego, że moje uczucie, iż jestem tylko kolejną małpą w werbalnym cyrku, robiącą zabawne wściekłe miny, stało się już zbyt dojmujące. Jasne, że gdyby Salon24 był firmą prawicową, to te 10 tys. wizyt, które miałem przez niecały miesiąc, oznaczałyby coś nieco innego i ich wartość byłaby inna... Ale właśnie nie jest i dlatego te wizyty oznaczają to, co powiedziałem.

Nie chce mi się w tej chwili nic pisać nawet tutaj, ale ponieważ poczuwam się do czegoś wobec tych wszystkich, którzy mają do mnie linki i/lub ten blog odwiedzają, a sprawa eurokonstytucji zawsze będzie mi leżeć na sercu, więc wklejam znakomity tekst na ten temat, który przed chwilą znalazłem na prawica.net.


Mirosław Kokoszkiewicz

Teoria spiskowa - czyli o partnerstwie strategicznym Rosja-Niemcy

Pogoń za postępem, dobrami doczesnymi, tolerancją, równouprawnieniem, prawami mniejszości, prawem do eutanazji i aborcji doprowadziła światły lud do niemal całkowitej szczęśliwości.

Ogłupiani przez media i różne autorytety tubylcy różnych krajów odłożyli do lamusa rozum, dekalog i inne tam niepotrzebne do niczego dyrdymały.

Elity przecież postanowiły, że podstawą podejmowania decyzji nowego człowieka powinna być pokusa i emocje. Posługiwanie się rozumem przez plebs może okazać się niebezpieczne, więc najlepiej jeżeli ten skomplikowany instrument będzie jak najmniej eksploatowany. W trosce o nasze dobro nowoczesna Europa podobnie jak reklamy najrozmaitszych produktów żeruje na prostych ludzkich odruchach i instynktach.

Pierwsza nieudana próba przeforsowania eurokonstytucji wywołała szok. Fiasko, koniec marzeń o jednym państwie europejskim, lamentowano. Cóż, pewność siebie i jakaś buta kazała myśleć orędownikom eurosojuza, że społeczeństwa są już wystarczająco odmóżdżone i wystarczy do przyklepania utopii uaktywnić w każdym kraju odpowiedników naszej Róży Thun i Geremka.

Europejskie „elyty” jak pospolici oszuści próbowali wcisnąć gawiedzi agrest mówiąc, że to winogrona. Przykład Francji i Holandii pokazał, że narody Europy to jeszcze nie bezmyślne stado baranów idące na każde skinienie europasterzy.

Głowni rozgrywający, Niemcy postanowili bardzo szybko wcisnąć nam wszystkim ten sam znany już agrest goląc jedynie nieprzyjemne włoski. Usunięto z projektu hymn i flagę, inaczej wabić się będzie prezydent i minister spraw zagranicznych nowego tworu.
Jest jednak coś nowego.

Wiadomo, że partnerstwo niemiecko-rosyjskie ma się świetnie, więc od czego ma się wypróbowanych przyjaciół. Skoro niewdzięczni europejczycy już raz zawiedli to trzeba w celu zagonienia stada do wspólnej zagrody zaangażować owczarka i postraszyć wilkami. I tu bratnią niemiecko-rosyjską przyjaźń potwierdza Wołodia Putim, człowiek kochający wolność słowa i demokrację jak twierdzi zatrudniony przez niego były kanclerz RFN.

Oficer i były szpieg KGB w to postać wielka. Tak przynajmniej mówią media w Polsce. Dżudoka i wielki umysł, który jak prawdziwy polityczny szachista przewiduje kilka ruchów naprzód. Te same media prezydentów USA i Polski przedstawiają jako maluczkich i prymitywnych ludzików nie dorastających Putinowi do pięt. No cóż, różnie można pojmować rację stanu.

Wszystko zależy od tego kto zapewnia dostęp do konfitur. Czołowym żurnalistom wcale nie przeszkadza, że w kraju tego kochającego demokrację przywódcy trup wśród dziennikarzy ścieli się gęsto. Strzela się do nich jak do kaczek, wylatują seryjnie przez okna wieżowców, a niektórzy giną bez śladu. Stary sprawdzony przyjaciel wszystkich Niemców w tym i tych z dawnej STASI zaczął robić za wilka u Angeli Merkel.

Do 2009 roku przecież trzeba zagonić stado baranów do wspólnej zagrody. A jak to zrobić? Wiadomo. Skoro większość europejskich obywateli nie posługuje się rozumem lecz emocjami to trzeba umiejętnie ich postraszyć.

I zaczęło się.

Groźba rozmieszczenia rakiet, bombowce strategiczne w pobliżu strefy powietrznej GB, ostra retoryka. Przy pomocy braterskich europejskich mediów pompowany jest na naszych oczach olbrzymi balon rosyjskiej mocarstwowości.
Tam gdzie problematyczne zdaję się być sprzedanie nawet ogolonego agrestu jako winogron rolę swoja spełni rosyjski wilk. Ludzie skutecznie zaniepokojeni odradzającym się imperializmem rosyjskim wybiorą bezpieczną przyszłość i pomaszerują gdzie karzą. Teraz tylko trzeba zatrudnić sprawdzonych prawdziwych europejczyków w charakterze owczarków.

U nas już czekają w blokach startowych. Już trwa odliczanie do momentu w którym o jedynej szansie na ocalenie czyli o wcieleniu do nowego federacyjnego państwa zaczną tokować Żakowscy, Węglarczyki, Olejniki, Smolary, Mazowieccy, Wałęsowie, Kwaśniewscy, Bartoszewscy i reszta gorących patriotów.

A będą to mowy patetyczne. Coś w stylu Kto nie z nimi ten zdrajca narodu nie rozumiejący dziejowej chwili. Jedyne ocalenie to wspólne europejskie państwo, Zaufajmy niemieckim przyjaciołom Jednym słowem wyzbycie się suwerenności ma zapewnić rozwój i bezpieczeństwo dla przyszłych pokoleń Polaków.

Dzisiaj jeszcze dla wielu wydaje się to absurdem, ale jutro coraz więcej obywateli straszonych wilkiem i obszczekiwanych przez owczarki obudzi się we wspólnej zagrodzie. Kiedy to już się stanie czaka nas drugi etap działalności tak owocnego partnerstwa strategicznego Niemiec i Rosji.

Wtedy to nastąpi płacz i zgrzytanie zębów. Obym się mylił.

Oryginał tutaj: http://prawica.net/node/7721/

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.