Pokazywanie postów oznaczonych etykietą schizofrenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą schizofrenia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, marca 15, 2021

Tygrysiście może właśnie najtrudniej...

... będzie uwierzyć, że tak późno, jak w roku 1976, przy całej tej ohydzie i powszechnym zidioceniu (jednak nie takim by far, jak w 2000, jak początkowo myślałem, czy turpe dictu teraz), mogła pojawić się nowa, absolutnie genialna książka - a mówię o poziomie Magnum Opus Oswalda Spenglera i pracowicie zamilczanych czterech esejach Roberta Ardreya... Jednak to niewiarygodne okazuje się faktem. (Nawiasem, książka, o której mówię jest bez porównania łatwiejsza do zrozumienia, niż Spengler, choć w b. subtelny sposób implicite zdaje się pięknie potwierdzać pewne Spenglera intuicje, np. te na temat powstania języka i konstrukcji naszej psychiki. Ardreya zresztą też, kiedy np. czytamy jak wiele potrafi dokonać psychika całkiem bez udziału świadomości.)

Kończę (ci ja) właśnie czytać coś absolutnie rewelacyjnego, i o tym właśnie mówię...Coś, choć nie chciałbym budować pomników za życia ich... Niech będzie "pierwowzorów", chyba się rozumiemy... (A tym mniej nazywać ich imionami lotniska. Jednak nie ma problemu - gość zmarł był, jak właśnie przeczytałem, w '97, i to jego jedyna książka.) To jednak to dzieło kwalifikuje się do kanonu Tygrysizmu, obok Panów S. i A.!

O jakiej książce mówię? Tytuł "The Origin of Consciousness in the Breakdown of the Bicameral Mind", autor Julian Jaynes. (Nawiasem, polecił mi to ktoś w jednym dawnym komęcie, który ostatnio wygrzebałem, za co pragnę mu wylewnie podziękować i niech się zgłosi po żółty pas.) W dodatku ten autor wydaje się być całkowicie, choć bez nachalstwa, "nasz", w odróżnieniu od różnych takich, co to najpierw w odruchu intelektualnej przyzwoitości coś tygrysicznego napiszą, a potem przez resztę życia naprawiają swą winę całując Molocha w dupę.

Bicameral Mind

Tajemnica się wydała, więc oto macie stosowny obrazek. Oczywiście książka jest po angielsku (jak spuszczanie wody i wiązanie butów, moje ludki!), zaproponowałem zresztą wydawnictwu, że ją przetłumaczę, z czego oczywiście nic nie wyniknie... W każdym razie nigdy bym nie uwierzył, iż w tych podłych, schyłkowych czasach można jeszcze napisać coś tak przełomowego!

No to jeszcze na zakończenie linek - nie do książki, ale wrzucicie sobie w wewnętrzną wyszukiwałkę i wyskoczy - tylko do https://www.scribd.com/g/cir13, gdzie można ją, nawet za darmo, przeczytać. No to właśnie był linek. No to całkiem już na zakończenie, dowcip... Nasza książka to "National Book Award FINALIST"! Czyli nie wygrała! Cholernie jestem jednak ciekaw tego, co ją w tym konkursie pokonało!

triarius

P.S. 1 Jak się okazuje Jaynes jest naprawdę kultowy, oczywiście nie jak jakaś Lady Gaga, ale jest. Jakim cudem gość mi dotąd umykał?!

P.S. 2 A teraz wychodzimy pojedynczo i galopem, w taki czy inny sposób, dorywamy omawianą książkę (Uważać na ogony!)

piątek, marca 07, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (6)

A więc udowodniliśmy sobie, że rozwój cywilizacji polega między innymi na odcinaniu się od obiektywnej rzeczywistości leżącej poza nią, a coraz większym koncentrowaniu się na tym, co sama ta cywilizacja generuje. Mówię oczywiście o nauce, religii, literaturze, edukacji, wszelkich formach propagandy - nie da się chyba zaprzeczyć, że zajmują się one w coraz większym stopniu tą cywilizacją, wychodząc od niej jako od pierwotnych założeń, dorabiając do nich z coraz większym zapamiętaniem metafizyczne i quasi-metafizyczne uzasadnienia.

Oczywiście istnieje też, przynajmniej w naszej zachodniej cywilizacji, czysto praktyczna nauka, pozostająca w służbie technologii i zmagająca się z realnymi problemami. Jednak i ona służy - w swych celach - potrzebom w coraz większym stopniu generowanym przez daną cywilizację, w coraz większym zaś stopniu ignorując potrzeby inne, bardziej "obiektywne".

Czy jest w tym element skrajnego upraszczania obrazu świata, o którym mówiliśmy w związku z teorią metabolizmu informacyjnego i schizofrenii? Ograniczając się do analizy naszej własnej cywilizacji, z pewnością należy stwierdzić, że tak! Kiedyś ludzie różnili się rasą i stanem społecznym - teraz już w coraz mniejszym stopniu dostrzegamy takie zmiany, a w każdym razie za coraz mniej je istotne uważamy. I tak to naprawdę wszyscy odczuwamy, bo oficjalnej, sączonej nam bez przerwy "z góry" propagandzie "równości i braterstwa" już nawet nie warto w tym kontekście wspominać.

Podobnie jest z płcią - kilkadziesiąt lat temu każdy odruchowo widział kobietę jako coś innego od mężczyzny, niezależnie oczywiście od tego, że są ludźmi i wobec Boga mają równą wartość. Jednak były to dwie odrębne kategorie i nawet nie trzeba było tego głosić, co robi np. Ortega y Gasset, bo było to oczywiste. Czy tak jest dzisiaj? Z pewnością nie! Z każdym niemal dniem coraz mniej szokuje nas teza zwolenników kapłaństwa kobiet, że "Bóg nie zwraca przecież większej uwagi na taki drobny szczegół". I nie chodzi mi tu o kwestię religijną, tylko o sprowadzanie kwestii płci do "jednego małego szczegółu". Nas to jednak, jak powiedziałem, z każdym dniem szokuje i śmieszy coraz mniej.

Czy jest w tym to uproszczenie obrazu świata, o którym mówi teoria doktora Kępińskiego? Z pewnością jest. Czy jest ono w jakimś przynajmniej stopniu schizofreniczne? To kwestia osobistej oceny, dla mnie jest w tym rzeczywiście niemało ze schizofrenii. Pamiętając, że upraszcza ona w sumie obraz świata i że ten obraz u schizofrenika staje się coraz prostszy, coraz "logiczniejszy". I że jest prostszy i "logiczniejszy" niż u człowieka schizofrenią nie dotkniętego.

Albo weźmy coś, co nie bez racji można by uznać za największe w sumie intelektualne osiągnięcie naszej cywilizacji: znalezienie "wspólnego mianownika" dla wszystkich dosłownie rzeczy i zjawisk, istniejących lub potencjalnie istniejących, w ich cenie rynkowej. Mamy już dzisiaj wszyscy, my ludzie zachodniej cywilizacji, głębokie przekonanie, że tak właśnie jest.

Chłopska chata i poletko to nie jest już kwestia ślepego, zwierzęcego niemal, irracjonalnego przywiązania, zakorzenienia, kontynuacji krwi i nazwiska... To jest przede wszystkim kwestia ceny, kosztów, opłacalności. Tak samo zresztą jak z rodzeniem i płodzeniem dzieci przez nas, ludzi przeważnie już żyjących w miastach. Nie tak kiedyś było, całkiem jeszcze niedawno!

I nie chodzi mi tutaj o wygłaszanie jeremiad, tylko o konstatację faktu, że to się wszystko uprasza. Że wszystkie przejawy życia, i nie tylko życia - wszystko dosłownie - da się w bardzo istotnym aspekcie sprowadzić do jednej liczy, ceny rynkowej.

Cenę rynkową ma dzisiaj osobista godność - wystarczy włączyć telewizor. Cenę rynkową ma dzisiaj powiedzmy dziewictwo - wystarczy nieco poszukać w internecie. Cenę rynkową ma życie rodziców. Cenę rynkową ma dziecko. Cenę albo koszt - to przecież ta sama sprawa, tylko znak przeciwny.

Nie ma dziś praktycznie rzeczy, która by nie miała, choćby teoretycznie - bo nie wszystko znajduje się na razie na rynku i nie wszystko ma cenę, która normalnego śmiertelnika może realnie zainteresować - swej ceny czy kosztu, wyrażonego w jakiejś walucie, waluty zaś są oczywiście między sobą przeliczalne.

Nicoás Gómez Dávila mówi coś w tym duchu, że: "Dla prawdziwego arystokraty to co ma cenę, nie ma wartości. Dla burżuja tylko to co ma cenę ma wartość". Kiedyś było tak to widział każdy w miarę przyzwoity człowiek, dziś brzmi to jak paradoks, piękny, przynajmniej dla niektórych, ale nieżyciowy. Wszyscy więc jesteśmy zgodnie z tą tezą burżujami... Co także potwierdza sugestię, iż nasz generowany przez cywilizację świat się upraszcza.

Kiedyś było wiele rodzajów ludzi, teraz wszyscy są burżujami. Można to zresztą nazwać inaczej, wedle gustu - na przykład mówiąc, że "dziś wszyscy jesteśmy braćmi", albo "wszyscy jesteśmy demokratami". (Czy liberałami zresztą.)

Jeśli tego do końca nie udowodniłem, to w każdym razie mam nadzieję, że przedstawiłem nieco materiału do przemyśleń. I że nie było to całkiem bez sensu.

Na zakończenie chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej interpretacji tezy, że "Cywilizacja jest jak schizofrenia rozumiana zgodnie z teorią metabolizmu informacyjnego". Nikt już z pewnością nie pamięta wczesnych odcinków tego długiego cyklu, i wątpię by wielu Czytelników teraz się rzuciło do ich czytania. Jednak wspominałem tam o "zaletach" schizofrenii, która to choroba wcale nie jest tak po prostu ruiną umysłu. W każdym razie nie od razu.

I o tym, że jej przebieg często zaczyna się od pewnego "olśnienia", bardzo głębokiego przeżycia z nagłym "dostrzeżeniem prawdy". (Wspomniany już Nietsche, także być może słynne "olśnienie" Słowackiego, oraz wiele innych podobnych, i szeroko znanych, tego typu zdarzeń.) Potem często następuje okres dużej kreatywności, który w niektórych przypadkach daje naprawdę wartościową i interesującą twórczość artystyczną czy literacką. W końcu jednak następuje stopniowy zanik władz umysłowych, jakby się coś w umyśle, w psychice chorego wypaliło.

No i powyższe bardzo mi przypomina opis przebiegu Kultury/Cywilizacji w ujęciu wspomnianego już tu wielokrotnie i niezwykle przeze mnie cenionego Oswalda Spenglera. Nie będę już nawet tego się tutaj starał jakoś bliżej wyjaśnić, w końcu dzieło Spenglera ma niemal 1000 stron i jest naprawdę gęste od treści, a ten tekścik stał się już dość długi. Jednak powiem, że zarówno to początkowe "olśnienie", ten okres kreatywności, jak i to końcowe wyczerpanie sił witalnych... Z którym pacjent może jednak żyć naprawdę długo, jeśli mu się pozwoli... Ogromnie mi przypomina typowy przebieg schizofrenii opisywanej w książce Antoniego Kępińskiego "Schzofrenia".

Sam Spengler oczywiście nic takiego nie mówi, ale wiele rzeczy, o którym mówi, daje się znakomicie dopasować do dużo nowszych odkryć i całkiem nowoczesnych naukowych koncepcji. hrPonimirski zachwyca się, z tego co wiem, Spenglera "cybernetycznym" podejściem i jego fantastycznym zrozumieniem nauk ścisłych i ich historii. Nawet coś na ten temat, o ile mi wiadomo, skrobie i zamierza opublikować. Ja zderzyłem tu Spenglera akurat z teorią metabolizmu informacyjnego pochodzącą z psychiatrii.

Jeśli ktoś chce sam to skonfrontować, a ma czas, ambicję i masę energii, a do tego zna angielski lub niemiecki, może sobie przeczytać Spenglera w sieci. Linki sa po prawej stronie mojego blogu http://bez-owijania.blogspot.com. Może też sobie sprowadzić za niewielką sumkę np. z http://alibris.com. Wcale nie wypada to drogo, szczególnie przy obecnym kursie dolara. Ale przypominam - mówimy o PEŁNYM, NIEKASTROWANYM wydaniu "Der Untergang des Abendlandes" (angielski tytuł "The Decline of the West", polskiego wymieniać nie warto, bo wszystkie rodzime wydania są perfidnie skastrowane)!

KONIEC

No, ciężko było, ale skończyłem, co jest i tak niezwykłe i chwalebne. Uff! W razie czego dopiszę jeszcze uzupełnienie, ale do niczego się już nie zobowiązuję!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, marca 01, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (4)

A więc, mamy cybernetyczną teorię schizofrenii, autorstwa doktora Kępińskiego, którą sobie nieco rozszerzyliśmy. Dzięki czemu tego samego mechanizmu - upośledzenia funkcji pobierania informacji z otoczenia i wynikającej stąd nienormalnej dominacji funkcji porządkującej umysłu - dopatrzyliśmy się także u ludzi z klinicznego punktu widzenia zapewne zdrowych, jednak wykazujących swego rodzaju psychiczne narowy.

Coś, co moglibyśmy, zależnie od dziedziny, gdzie to się objawia, nazwać "schizofrenią ideologiczną", czy powiedzmy "schizofrenią intelektualną". Czyli swego rodzaju psychiczne zaburzenie objawiające się (względną) ślepotą na obiektywne fakty, w połączeniu z dogmatyczną wiarą, iż świat realny rzeczywiście jest tak prosty, ja się danemu... Chciałem powiedzieć "pacjentowi", ale niestety, to, w tych przynajmniej czasach, nigdy nie są pacjenci, a często wręcz przeciwnie, bo osoby bardzo wpływowe.

Takie upraszczanie świata, tworzenie modelu - który ze swej natury musi być bardzo prosty i na tym w końcu polega jego wdzięk i wartość - gdyby odbywało się jako świadoma intelektualna działalność, nie ma w sobie nic złego. Nie mam pretensji do Newtona, że stworzył względnie prosty model wszechświata. Nie mam nawet prentesji do oświeceniowych mędrków, którzy ten newtonowski model starali się zastosować do ludzi i życia społecznego. Voltaire nie dlatego jest dla mnie dość obrzydliwy, że tego właśnie próbował dokonać, a z całkiem innych przyczyn.

Różne tam D'Alemberty, Condorcety, nie mówiąc już o Szkotach, takich jak Malthus, Adam Smith, czy Hume, dokonywali całkiem wartościowych rzeczy - nieważne, czy ich skłonność do tworzenia prostych modeli była uwarunkowana jakimiś psychicznymi przechyłami, czy po prostu tak im wyszło. Z realnego świata widzieli i tak dość sporo, a modele stworzyli interesujące, nadające się w każdym razie jako materiał do dyskusji i dalszej obróbki.

Cały problem z tym, że dalszej dyskusji nie ma, a obróbka jest taka, że chce się płakać. To nie Oświecenie jest tak straszne, tylko to, że my już wyjść poza nie nie potrafimy, choć minęło dobrze ponad 200 lat. (Dávila zresztą wyraźnie mowi w jednej ze swych scholiów, że potrzeba nam nowego Oświecenia. I na pewno nie chodziło mu o to, by jeszcze pogłębiać obecne lewactwo, bo to nie był tego rodzaju facet, wręcz przeciwnie.)

Przywołałem już w tym tekście Oswalda Spenglera, o wiele zbyt wsześnie, ale teraz wreszcie do czegoś nam się przyda. Otóż, gdyby pojechać Spenglerem, to nie tyle Oświecenie jest winne, co po prostu faktem jest, iż Oświecenie było końcem naszej zachodniej ("faustycznej" wedle terminologii Spenglera) Kultury (w sensie tej wcześniejszej, organicznej fazy, co już wyjaśniałem we wcześniejszej części tego tekstu), zaś teraz mamy już od 200 lat Cywilizację (czyli fazę niejako mechaniczną i coraz bardziej skonstniałą).

Wobec czego trudno się dziwić, że nie udaje nam się już stworzyć w dziedzinie myśli czegoś żywego i oryginalnego, a tylko coraz bezmyślniej powtarzamy to, do czego Oświecenie, w swym zapale niszczenia wszystkiego co stare i "nieracjonalne" - doszło. "Nieracjonalne" przeważnie zresztą było to właśnie dlatego, że organiczne. Czyli powstałe ewolucyjnie, nie zaś wymyślone od A do Z przez znajdującego się - przynajmniej wedle własnych i kolegów po fachu zapewnień, którym człowiek (nomen omen) cywilizowany wierzyć przecież musi! - w bezpośrednim, intymnym kontakcie z Istotą Najwyższą "mędrca".

Rzecz w tym, iż takich "oświeceniowych mędrców" mamy dziś nieprzeliczoną ilość, i im większy ma ktoś wpływ na nasze życie, tym większym "oświeceniowym mędrcem" się z pewnością okaże. My zaś tego już nawet nie zauważamy, bo tak nas od tych ponad 200 lat wytresowano, że poruszamy się jedynie w wąskiej przestrzeni pomiędzy oświeceniowym lewactwem Michnika, a oświeceniowym... naprawdę nie wiem czym, Korwina. Czy kogoś dziś razi słynne określenie Le Corbusiera, że "mieszkanie to po prostu maszyna do mieszkania"?

Czy ktoś, choćby był architektem lub studentem architektury, widzi w tym coś nienormalnego? Obraźliwego dla nieszczęśnika, który w takiem "maszynie" zmuszony będzie "mieszkać"? Czy ktoś, na przykład historyk sztuki, zastanawia się dzisiaj dlaczego nasi przodkowie na tę genialną myśl nie wpadli? Dlaczego dla nich mieszkania nie były "maszynami" i dlaczego dawało się w nich żyć - i nie chodzi mi teraz o trywialny argument wygód, zależny w końcu od wielu różnych rzeczy, tylko o ludzką... powiem brutalnie - godność? "Jestem robotem, czy jakimś powiedzmy manometrem, i mieszkam w maszynie" - albo też "jestem człowiekem i mieszkam na pewno nie w maszynie". Tertium, do q...wy nędzy, non datur!

No dobra, ale pohasaliśmy sobie na oświeceniowym poletku, porozmawialiśmy o ludziach, którzy świat ŚWIADOMIE starają sie upraszczać, organizować... Czyli z pewnościa intensywnie korzystać z funkcji porządkowania zawartej w ich mózgach, jak zresztą przecież w mózgach nas wszystkich... Ale czy to już "schizofrenia", zgodnie z teorią doktora Kępińskiego?

Ocena musi zależeć od tego, czy się upraszcza świadomie - mówiąc sobie: "zbuduję model, wiem, że to cholernie skomplikowane, ale model na pewno ułatwi analizę", czy też człek upraszcza, bo tak mu działa jego informacyjny metabolizm, a potem wykrzykuje: "Eureka! To przecież takie proste! Że też te cholerne irracjonalisty/mohery/reakcjonisty/socjalisty/katoliki/Polaki/itd. itd. (niepotrzebne skreślić) tego nie widzą! Po prostu trzeba wziąć to bydło za mordę i narzucić tolerancję/liberalizm/socjalizm/internacjonalizm/europejskość/racjonalność/itd. itd. (niepotrzebne skreślić)."

No, wtedy to już jest z całą pewnością coś nie tak z metabolizmem informacyjnym danego towarzysza. Nie tylko dlatego, że chce narzucać coś, czego ja nie lubię - inaczej się jakoś nigdy nie zdarza - tylko dlatego, że wyraźnie ma problemy z pobieraniem informacji z otoczenia, skutkiem czego świat staje się dlań prosty, "logiczny", symetryczny, i ach jakiż elegancki! ("Żeby tylko chcieli to zobaczyć, ale się zmusi!") No i to nie jest już jakaś intelektualna gra, nie jest to świadomie skonstruowany model, służący jakimś w miarę konkretnym celom - praktycznym czy czysto intelektualnym.

To już jest psychopatologia. Od intelektualnego modelu różni go fanatyzm. Ten swój - absolutnie schizofreniczny, zgodnie z teorią metabolizmu informacyjnego - obraz świata traktuje się jako jedyny prawdziwy. I zadziwiająco wprost często narzuca się go, przemocą czy podstępem, innym.

c.d.n.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, lutego 29, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (3)

No dobra, w(s)tręty w(s)trętami, wstawki wstawkami, ale do ad remu! Czyli do wyjaśnienia kwestii dlaczego cywilizacja jest jak schizofrenia. A w każdym razie jak schizofrenia wedle teorii "metabolizmu informacyjnego" przedstawionej przez doktora Antoniego Kępińskiego w książce "Schizofrenia" (łatwo nawiasem mowiąc dostępnej w sieci).

Co bystrzejszy czytelnik pewnie już zaczął się domyślać gdzie moim zdaniem leży odpowiedź. Tym bardziej, że skoro taki pilny, to mógł także zwrócić uwagę, iż już kilkukrotnie analizowałem istotę lewactwa - a w każdym razie jego intelektualnej wersji, w odróżnieniu od różnych ogłupiałych od rapu i "Szkła Kontaktowego" hunwejbinów, czy ordynarnej rodzimej postkomuny - właśnie jako skutku nienaturalnej dominacji funkcji porządkującej umysłu nad funkcją pobierania informacji z otoczenia. W oparciu o teorię schizofrenii stworzoną przez doktora Kępińskiego właśnie.

Skutkiem czego, mówimy znowu o tych intelektualnych lewakach i ich charakterystycznym zaburzeniu, obraz świata takiego kogoś jest nie tylko zbudowany z fałszywych cegiełek, ale także stanowi konstrukcję z pozoru prostą, logiczną, "elegancką" (co wielu intelektualistów i estetów zachwyca, poniekąd nie bez przyczyny), no i zachęcającą do wprowadzania tam poprawek. Oraz budzącą w dotkniętym tą przypadłością poczucie, że: "cała ta głupia moherowa banda nic ze świata nie rozumie, stoi tylko z rozdziawionymi gębami, modląc się do jakichś przedpotopowych bożków... A oto ja - wszystko rozumiejący, wszystko potrafiący wytłumaczyć, wszechmocny!"

Tak to widzę całkiem od dawna. Właściwie mógłbym to powiedzieć znowu i na tym poprzestać, bowiem to i tak sporo i niemało owocnej dyskusji powinno to na prawicy naszej kochanej wywołać. (Choć nie wywoła, bo prawica ma, jak zwykle, większe problemy.)

Mógłbym też dodać, z nieco mniejszą wprawdzie satysfakcją, ale cóż - amicus Plato i te rzeczy - że ten specyficzny rodzaj ideologicznej schizofrenii, jak należałoby tego typu przewagę funkcji porządkujących umysłu nad funkcjami służącymi pobieraniu informacji, nie dotyczy jedynie czystej krwi lewaków. Dotyczy także różnych innych (mniej lub bardziej) świeckich gnostyków, ludzi wierzących ślepo i fanatycznie w Postęp, w Prawo (pisane Z Dużej Litery), w Ludzkość...

W ogóle pojęcia pisane Z Dużej Litery są nieco podejrzane, jeśli to nie konkrety, którym należy się naszym zdaniem szacunek, tylko jakieś abstrakcje. Bo wtedy, turpe dictu, robią się z tego hipostazy. Czyli pojęcia abstrakcyjne "przerobione" na rzekome byty realne.

(Wyjaśniam, że sam piszę sporo rzeczy z dużej litery, ale, o ile to nie dla ich wykpienia, to po to, by odróżnić jakąś b. konkretną definicję tych rzeczy od ich ogólnorozumowej interpretacji. Bowiem np. "Cywilizacja" u Spenglera, to nie to samo, co po prostu "cywilizacja". Zresztą u np. Konecznego też tak jest, i w wielu innych miejscach. Robię to zatem jak najbardziej w zgodzie z dobrą intelektualną praktyką.)

I niestety, ten rodzaj ideologicznej schizofrenii, pogającej - przypomnę raz jeszcze, bo chyba warto - na słabym kontakcie z rzeczywistością przy dużej aktywności umysłu, nie jest wcale monopolem tego, co się zazwyczaj za lewicowe uważa. Co ja uważam za lewicowe, albo taki np. Spengler co nazywa socjalizmem, to już inna sprawa, o której sobie może kiedyś porozmawiamy. Ale jeśli byśmy mieli oprzeć definicję lewicowości właśnie na teorii metabolizmu, nie zaś na różnych pokrętnych, przeważnie ekonomicznych czy mętno-ideologicznych, kryteriach, to trzeba by sobie powiedzieć, że lewicą stałoby się w naszych oczach (moim zdaniem słusznie) sporo dzisiejszych prawicowców, z paroma rzekomych "hiper-prawicowcami" na czele.

Proponowałbym, choćby tytułem intelektualnej gimnastyki, rozważyć różnych ideologów, politykow i publicystów pod tym właśnie kątem. Zresztą, nawet jeśli się nie zgodzimy, że tego typu zaburzenie to lewicowość - albo coś b. zbliżonego, jak świecka gnoza, czy fanatyczne przekonanie, że cały świat da się w istocie wytłumaczyć przez jeden łatwo uchwytny parametr - to i tak nie będzie to czas zmarnowany. Mówię o analizie różnych ludzi pod tym kątem. W końcu marny kontakt z rzeczywistością, a konkretnie zaburzenia w odbieraniu informacji z otoczenia, bo o tym teraz mówimy - to naprawdę jest poważny problem i poważny, jak sądzę, handicap dla, powiedzmy, polityka.

To tak, jakbyśmy mieli superkomputer - jakiegoś Craya nie-wiem-ile (bo już straciłem rachubę, który jest numer najnowszego) - i dawali mu na wejście same informacyjne śmieci. Albo też, kazalibyśmy mu przetwarzać zawartość komórek własnej pamięci, niezależnie od tego, czy w tych komórkach byłaby jakaś sensowna informacja, czy też nie. Przecież taka, w dużym przybliżeniu, jest sytuacja umysłu dotkniętego upośledzeniem funkcji pobierania informacji z otoczenia, czyli - zgodnie z teorią doktora Kępińskiego - schizofrenią (lub stanem bardzo do niej zbliżonym, żeby zachować należytą ostrożność).

A więc, czyż nie warto sobie zadać pytania, Polska Prawico, czy genialne, uniwersalne, do każdej sytuacji pasujące, proste i eleganckie rozwiązania, reguły, rzekome "prawa" rządzące spełeczeństwem, polityką, państwem czy historią... Czy one zatem, miast budzić nasz zachwyt, nie powinny raczej wzbudzać nieco niepokoju? Niepokoju o to, czy mówiący te wszystkie piekne rzeczy, tym bardziej jeśli sam w nie wierzy, nie daje powodu by niepokoić się o jego psychiczne zdrowie? O to, czy nie doktnęło go, w jakimś przynajmniej stopniu, upośledzenie informacyjnego metabolizmu, opisane przez doktora Kępińskiego? Dające, co z przykrością muszę jeszcze raz przypomnieć, objawy schizofrenii.

c.d.n.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lutego 28, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (2)

Teraz muszę coś galopem wyjaśnić. Widząc tytuł tego cyklu, ten czy ów z pewnością pomyśli, że zamierzam lansować "powrót do natury", że będę wychwalał Jana Jakuba czy innego (Biało)Rusa. Otóż nie! Wajraki (czy jak mu tam, temu nadrzewnemu świrowi na usługach Gazownika) i wszelkie inne ekolofile tego świata są mi wstrętne. A nawet Andrzej Gwiazda, którego charakter, dokonania, a przede wszystkim analizy naszej (?) bananowej III RP, bardzo sobie cenię - nawet on podpadł mi okrutnie, kiedy wlazł nad Raspudą w celach ekolofilnych na drzewo.

To naprawdę nie o to tu chodzi! I nie chodzi nawet o rzucanie takich sobie obelg bez wielkiego pokrycia na cywilizację, naszą obecną, czy jakąkolwiek. Zresztą schizofrenia, jak wykazuje doktor Kępiński, to na swój sposób wzniosła i poniekąd piękna choroba. Która ma zresztą różne fazy, nie wszystkie aż tak koszmarne, jak można by sądzić. (A co, nasze "normalne" życie nie jest często koszmarem?) Fakt, że przeważnie kończy się demencją, czyli całkowitym wyniszczeniem psychiki chorego... Ale też jej początkowa faza całkiem często przejawia się autentyczną kreatywnością, nierzadko na naprawdę wartościowym poziomie.

Nie tylko malarską kreatywnością zresztą, o czym już było, ale przypomnijmy choćby Nietschego, który doznał "olśnienia" wiedząc zarzynanie dwóch koziołków przez ojca i syna w górskim szałasie, po czym miał długi okres naprawdę nie byle jakiej płodności intelektualnej i literackiej, który zakończył się smutno - nagłym załamaniem i całkowitą, dożywotnią demencją. I tak to przeważnie ponoć wygląda, choć oczywiście poziom kreatywności nieczęsto jest aż taki.

Bezpośrednią przyczyną tego końcowego załamania Nietschego też zresztą było brutalne traktowanie zwierzęcia, w tym wypadku dorożkarskiego konia, co właściwie słabo się wiąże z mym zasadniczym tematem, ale jest interesującą sprawą, której jednak nikt, o ile wiem, dotąd nie zauważył. Choć z drugiej strony pokazuje to ten charakterystyczny idealizm schizofrenika, ten jego poważny stosunek do życia, bezinteresowność - tę "wzniosłość" właśnie, która tak go różni od np. histeryka czy innego neurotyka, a co wyraźnie podkreśla Kępiński.

A więc, moje porównanie cywilizacji ze schizofrenią to nie jest jakaś obelga czy druzgocąca w założeniu krytyka. Mam nadzieję, że to w wystarczającym stopniu wyjaśniłem.

Przywołam teraz drugiego niezwykle mądrego człowieka i zajmę się, wreszcie, problemem cywilizacji. Człowiekiem tym jest Oswald Spengler, największy moim zdaniem intelekt z jakim się kiedykolwiek zetknąłem i autor najwspanialszej książki jaką moim zdaniem kiedykolwiek napisano. Oczywiście nie mówię o tym skastrowanym ogryzku, zawierającym może 20% co mniej interesujących fragmentów jego mangum opus (co i tak daje b. interesującą książkę, ale to jednak nie jest to), który jest nam w dzisiejszej Europie dozwalany i czasem można go dostać, nawet po polsku.

Wielkiego, tysiącstronicowego dzieła Spenglera - mówię oczywiście o jego najbardziej znanej (?) książce o "schyłku Zachodu" - nie da się nijak w paru zdaniach streścić, ale spróbuję w przedstawić maksymalnie syntetyczną koncepcję cywilizacji, która się z niej wyłania. A właściwie koncepcję "Kultury" i "Cywilizacji", bo Spengler, jak chyba i wielu innych niemieckich historiozofów, nazywa "Kulturą" wcześniejszą, żywotną, organiczną niejako fazę rozwoju tego, co normalnie nazywa się "cywilizacją", "Cywilizacją" zaś nazywa jej fazę późniejszą, pozbawioną już zasadniczo kreatywności, sił żywotnych... I w coraz większym i większym stopniu je tracącą, aż do nieuniknionego końca, który jednak nie ma, wbrew temu co poczciwe ludziska sądzą, żadnej ścisłej daty czy przepisanego terminu.

W Kulturze "to coś" to jest żywy organizm, w Cywilizacji zaś to już zasadniczo jedynie maszyna. (Warto zapamiętać te terminologiczne rozróżnienia, jeśli ktoś zamierza np. ze mną, albo z kimkolwiek, na tematy historii filozofii rozmawiać.)

I teraz, w największym skrócie i w najbardziej syntetycznym ujęciu - proszę mi wierzyć, u Spenglera to naprawdę nie jest takie proste ani trywialne! - Kultura (w znaczeniu stosowanym przez Spenglera) jest pewnego rodzaju organizmem. Który, jak każdy organizm, rządzi się własnymi prawami, przede wszystkim zaś, przy braku przesadnie wielkich nacisków z otoczenia, rozwija się wedle swego "przepisanego", choć w bardzo ogólnym tylko zarysie oczywiście, scenariusza. Czy raczej programu.

A propos programu... Antoniego Kępińskiego, lekarza, zajętego przede wszystkim przecież medycyną i swymi pacjentami, możemy i powinniśmy podziwiać za jego "cybernetyczną" par excellence teorię schizofrenii. I nie tylko przecież schizofrenii - bo metabolizm informacyjny nie tylko jej dotyczy, lecz także psychiki w ogóle. Nawet nie tylko ludzkiej.

Co jednak powiedzieć o Spenglerze, który pisał swoje wielkie dzieło w latach '20 ubiegłego wieku, a zmarł w roku 1936? On przecież nigdy nie słyszał o cybernetyce! Kiedy więc opisywał swe "Kultury" jako żywe organizmy, miał za wzór jedynie autentyczne, czyli z białka, z węgla i azotu złożone, żywe stworzenia. Dzisiaj mógłby przecież, w glorii naukowości, mówić np. o "samouczących się systemach z homeostazą". O ileż łatwiej by mu było robić za naukowego autoryteta! A tak naprawdę nie było mu łatwo ludzi przekonać, iż cywilizacje cokolwiek z organizmami mają wspólnego. Większość dzisiejszych "mędrców" zresztą do dziś pozostała nieprzekonana.

Czy to zresztą dziwne, skoro cóż może być odleglejsze od panującego nam miłościwie Oświeceniowego - mechanicznego, opartego przecież całkiem świadomie przez Voltaire'a i jego wyznawców na newtonowskim modelu wszechświata - modelu ludzkich społeczeństw? Który stał się już co najmniej takim samym fundamentem miłościwie nam obecnie panującej religii praw człowieka i światłego liberalizmu, jakim system Ptolemeusza był dla Kościoła okresu "awiniońskiej niewoli papieży".

Co najmniej tak samo trzeszczącym w szwach, co najmniej tak samo pełnym tłumaczonych ad hoc i przy użyciu magii wyjątków... I tak samo, co najmniej, narzucanym ogółowi. Jedna istotna różnica, że średniowieczny kościół nigdy, z tego co wiem, nie głosił ani "demokracji", ani "wolności wypowiadania opinii", ani "swobody badań naukowych", ani nawet jakiegoś kultu empirycznych nauk.

c.d.n

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Cywilizacja jako schizofrenia (1)

W swej fascynującej książce "Schizofrenia", doktor Antoni Kępiński, na podstawie ogromnego klinicznego doświadczenia psychiatry i ogromnej osobistej empatii, wnikliwie i fascynująco przedstawia świat schizofrenika i różne aspekty jego choroby. Podaje też swą własną teorię schizofrenii, opartą na również własnej koncepcji "metabolizmu informacyjnego".

Teoria ta jest czysto cybernetyczna w swej naturze i w istocie niezwykle prosta. Jeśli cokolwiek w ogóle z ludzkiej psychiki i związanych z nią spraw rozumiem, to jest ona także zasadniczo słuszna.

Na czym więc polega ta teoria doktora Kępińskiego? Otóż mówi on (przywołuję to z pamięci, po dziesięcioleciach od czytania, ale to jest chyba w sumie cenniejsze, niż gdybym teraz sięgał i wypisywał słowo po słowie), że każda ludzka (a z pewnością i nie tylko ludzka) psychika posiada pewien naturalny poziom "metabolizmu informacyjnego", czyli wymiany informacji z otoczeniem.

Sam zajmuje się w swej książce raczej tylko informacyjnym "anabolizmem", czyli pobieraniem informacji, pozostawiając (z tego co pamiętam) problem informacyjnego "katabolizmu" czyli przekazywania informacji na zewnątrz na boku. Z pewnością dlatego, że do "cybernetycznego" wyjaśnienia schizofrenii wystarcza analiza pobierania informacji, czyli własnie "anabolizmu".

Zaznaczam, że tę wspaniałą książkę czytałem parę dziesiątków lat temu i przedstawiam to, co do mnie trafiło i utkwiło mi w pamięci, własnymi słowami. Sam Kępiński, z tego co pamiętam, nie mówi o swojej teorii jako o cybernetycznej, nie pamiętam też by używał słów anabolizm i katabolizm w odniesieniu do wymiany informacji (choć nie jest to wykluczone, po prostu tego nie pamiętam).

Każda psychika dąży, wedle tej teorii, do utrzymania odpowiedniego dla siebie poziomu metabolizmu informacyjnego, a ograniczenie dopływu informacji z zewnątrz powoduje schizofrenię (jeśli jest wywołane zaburzeniami samego organizmu), lub zbliżone do schizofrenii objawy (jeśli jest wywołane sztuczną, narzuconą przez czynniki zewnętrzne, deprywacją bodźców zmysłowych).

Dlaczego miałoby się tak dziać, spyta czytelnik. Otóż dlatego, że psychika z tego punktu widzenia jest mechanizmem pobierania, organizowania i przekazywania na zewnątrz informacji. (Czyli naprawdę czysto cybernetyczne ujęcie, co moim zdaniem cudownie świadczy o doktorze Kępińskim, który w końcu nie był zawodowym cybernetykiem, ani jakimś robotem, tylko lekarzem i autentycznym, na co wszystko wskazuje, człowiekiem.)

No i, w przypadku zbyt wątłego strumienia informacji napływających do psychiki, zaczyna w tej psychice dominować drugi jej najważniejszy mechanizm - czyli mechanizm organizacji i porządkowania informacji. Co skutkuje tym, że cała wizja świata danej osoby staje się przesadnie logiczna, nienaturalnie symetryczna, nieludzko uporządkowana... Czyli dokładnie taka, jaki jest świat schizofrenika.

Bowiem, wbrew utartym opiniom, świat schizofrenika nie jest chaosem bez żadnego sensu. Wręcz przeciwnie! To świat pełen wewnętrznej logiki, logiki która całkowicie triumfuje nad nieuporządkowaniem obiektywnego świata i wszystkim co organiczne, a przez to nie dające się układać w proste, logiczne formułki.

Kępiński swoją teorię przedstawia tylko niejako na marginesie, większość jego książki poświęcając analizie realnych pacjentów z rozpoznaną schizofrenią. Dużo uwagi poświęca też, słusznie uznawanej za fascynującą, sztuce tworzonej przez schizofreników. I w tej właśnie sztuce Kępiński ukazuje nam dobitnie ów triumf porządkującej funkcji umysłu nad funkcją służącą pobieraniu informacji z otoczenia.

(Nawiasem mówiąc, tworzenie sztuki to wedle teorii Kępińskiego byłby właśnie "katabolizm" informacyjny. Warto by było nieco tę drugą stronę jego ujęcia podrążyć, choć może to się okazać znacznie trudniejsze niż z "anabolizmem".)


Sztuka ta, a mówimy przede wszystkim o malarstwie czy rysunku (które wydają się być ulubionymi artystycznymi mediami ludzi ze schizofrenią) pełna jest na przykład symetrii. Jeśli schiozofrenik namaluje łabędzia, to duża szansa, iż z drugiej strony, niczym lustrzane odbicie, będzie drugi łabędź, z taką samą wygiętą szyją. (To akurat jest przykład podany przez samego Kępińskiego.)

Charakterystyczne jest, iż w sztuce schizofreników, jak to ukazuje Kępiński, nie ma także niemal pustych przstrzeni - każda potencjalnie pusta przestrzeń zostaje wypełniona jakimś motywem, powtarzanym tylokrotnie, ile jest to potrzebne, by ją wypełnić. Tym motywem wypełniającym bardzo często są oczy, choć dlaczego tak jest teoria metabolizmu informacyjnego w swej obecnej postaci chyba nie wyjaśnia, i bardzo możliwe, że wynika to z innych, bardziej pierwotnych, instynktów, które dochodzą wtedy do głosu.

Nie da się tego oczywiście jednoznacznie wszystkiego w tej sztuce wytłumaczyć tak od ręki, bo przecież tego typu cechy występują także, w mniejszym lub większym stopniu, także w sztuce różnych kultur. Jednak faktem jest, iż schizofrenik, wraz z zapadnięciem na tę przedziwną chorobę, b. często odkrywa w sobie powołanie np. malarskie, że jego dzieła są dla nas, ludzi w miarę normalnych, często fascynujące, i że mają pewne wspólne cechy, sugerujące dominację wewnętrznej, porządkującej funkcji psychiki nad zmysłem obserwacji.

A zatem, żeby podsumować tę część naszego wykładu, zgodnie z naszkicowaną przez doktora Kępińskiego teorią metabolizmu informacyjnego, schizofrenia byłaby skutkiem upośledzenia mechanizmu pobierania informacji z otoczenia, skutkującego ograniczeniem dopływu tych informacji do psychiki, co z kolei powoduje w niej nienaturalną dominację innego mechanizmu - tego, który służy organizowaniu zgromadzonych już informacji.

Mówiąc inaczej, nasza psychika pozbawiona świeżych i w miarę obiektywnych - czyli niezależnych od naszych psychicznych mechanizmów i zawartych w naszej psychice treści - informacji "z zewnątrz" (co wcale nie musi oznaczać "spoza ciała", choć z pewnością oznacza "spoza własnej psychiki") - zaczyna się żywić tym, co już ma w sobie. A więc tym, co dotychczas zdążyła zgromadzić z "obiektywnych informacji", które jednak już zostały doszczętnie przetrawione, zgodnie z mechanizmami, które tym rządzą.

Oraz zapewne pewnymi (żeby pojechać Kantem) "strukturami umysłu" i "danymi a priori"... Być może też różnymi pra-ludzkimi, czy może nawet przed-ludzkimi, prawdami, którymi nasi odlegli przodkowie żyli przez tysiące pokoleń, i z których coś (a zapewne całkiem sporo, wbrew różnym światłym mędrcom) z pewnością musiało w nas pozostać. I tutaj, mówię o tym ostatnim, jest zapewne miejsce na te wszechobecne oczy z malowideł schizofreników...

Jaki to ma wszystko związek z cywilizacją? Powinno się wkrótce wyjaśnić, proszę poczekać do następnego (Deo volente) odcinka.

c.d.n.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.