czwartek, lutego 28, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (2)

Teraz muszę coś galopem wyjaśnić. Widząc tytuł tego cyklu, ten czy ów z pewnością pomyśli, że zamierzam lansować "powrót do natury", że będę wychwalał Jana Jakuba czy innego (Biało)Rusa. Otóż nie! Wajraki (czy jak mu tam, temu nadrzewnemu świrowi na usługach Gazownika) i wszelkie inne ekolofile tego świata są mi wstrętne. A nawet Andrzej Gwiazda, którego charakter, dokonania, a przede wszystkim analizy naszej (?) bananowej III RP, bardzo sobie cenię - nawet on podpadł mi okrutnie, kiedy wlazł nad Raspudą w celach ekolofilnych na drzewo.

To naprawdę nie o to tu chodzi! I nie chodzi nawet o rzucanie takich sobie obelg bez wielkiego pokrycia na cywilizację, naszą obecną, czy jakąkolwiek. Zresztą schizofrenia, jak wykazuje doktor Kępiński, to na swój sposób wzniosła i poniekąd piękna choroba. Która ma zresztą różne fazy, nie wszystkie aż tak koszmarne, jak można by sądzić. (A co, nasze "normalne" życie nie jest często koszmarem?) Fakt, że przeważnie kończy się demencją, czyli całkowitym wyniszczeniem psychiki chorego... Ale też jej początkowa faza całkiem często przejawia się autentyczną kreatywnością, nierzadko na naprawdę wartościowym poziomie.

Nie tylko malarską kreatywnością zresztą, o czym już było, ale przypomnijmy choćby Nietschego, który doznał "olśnienia" wiedząc zarzynanie dwóch koziołków przez ojca i syna w górskim szałasie, po czym miał długi okres naprawdę nie byle jakiej płodności intelektualnej i literackiej, który zakończył się smutno - nagłym załamaniem i całkowitą, dożywotnią demencją. I tak to przeważnie ponoć wygląda, choć oczywiście poziom kreatywności nieczęsto jest aż taki.

Bezpośrednią przyczyną tego końcowego załamania Nietschego też zresztą było brutalne traktowanie zwierzęcia, w tym wypadku dorożkarskiego konia, co właściwie słabo się wiąże z mym zasadniczym tematem, ale jest interesującą sprawą, której jednak nikt, o ile wiem, dotąd nie zauważył. Choć z drugiej strony pokazuje to ten charakterystyczny idealizm schizofrenika, ten jego poważny stosunek do życia, bezinteresowność - tę "wzniosłość" właśnie, która tak go różni od np. histeryka czy innego neurotyka, a co wyraźnie podkreśla Kępiński.

A więc, moje porównanie cywilizacji ze schizofrenią to nie jest jakaś obelga czy druzgocąca w założeniu krytyka. Mam nadzieję, że to w wystarczającym stopniu wyjaśniłem.

Przywołam teraz drugiego niezwykle mądrego człowieka i zajmę się, wreszcie, problemem cywilizacji. Człowiekiem tym jest Oswald Spengler, największy moim zdaniem intelekt z jakim się kiedykolwiek zetknąłem i autor najwspanialszej książki jaką moim zdaniem kiedykolwiek napisano. Oczywiście nie mówię o tym skastrowanym ogryzku, zawierającym może 20% co mniej interesujących fragmentów jego mangum opus (co i tak daje b. interesującą książkę, ale to jednak nie jest to), który jest nam w dzisiejszej Europie dozwalany i czasem można go dostać, nawet po polsku.

Wielkiego, tysiącstronicowego dzieła Spenglera - mówię oczywiście o jego najbardziej znanej (?) książce o "schyłku Zachodu" - nie da się nijak w paru zdaniach streścić, ale spróbuję w przedstawić maksymalnie syntetyczną koncepcję cywilizacji, która się z niej wyłania. A właściwie koncepcję "Kultury" i "Cywilizacji", bo Spengler, jak chyba i wielu innych niemieckich historiozofów, nazywa "Kulturą" wcześniejszą, żywotną, organiczną niejako fazę rozwoju tego, co normalnie nazywa się "cywilizacją", "Cywilizacją" zaś nazywa jej fazę późniejszą, pozbawioną już zasadniczo kreatywności, sił żywotnych... I w coraz większym i większym stopniu je tracącą, aż do nieuniknionego końca, który jednak nie ma, wbrew temu co poczciwe ludziska sądzą, żadnej ścisłej daty czy przepisanego terminu.

W Kulturze "to coś" to jest żywy organizm, w Cywilizacji zaś to już zasadniczo jedynie maszyna. (Warto zapamiętać te terminologiczne rozróżnienia, jeśli ktoś zamierza np. ze mną, albo z kimkolwiek, na tematy historii filozofii rozmawiać.)

I teraz, w największym skrócie i w najbardziej syntetycznym ujęciu - proszę mi wierzyć, u Spenglera to naprawdę nie jest takie proste ani trywialne! - Kultura (w znaczeniu stosowanym przez Spenglera) jest pewnego rodzaju organizmem. Który, jak każdy organizm, rządzi się własnymi prawami, przede wszystkim zaś, przy braku przesadnie wielkich nacisków z otoczenia, rozwija się wedle swego "przepisanego", choć w bardzo ogólnym tylko zarysie oczywiście, scenariusza. Czy raczej programu.

A propos programu... Antoniego Kępińskiego, lekarza, zajętego przede wszystkim przecież medycyną i swymi pacjentami, możemy i powinniśmy podziwiać za jego "cybernetyczną" par excellence teorię schizofrenii. I nie tylko przecież schizofrenii - bo metabolizm informacyjny nie tylko jej dotyczy, lecz także psychiki w ogóle. Nawet nie tylko ludzkiej.

Co jednak powiedzieć o Spenglerze, który pisał swoje wielkie dzieło w latach '20 ubiegłego wieku, a zmarł w roku 1936? On przecież nigdy nie słyszał o cybernetyce! Kiedy więc opisywał swe "Kultury" jako żywe organizmy, miał za wzór jedynie autentyczne, czyli z białka, z węgla i azotu złożone, żywe stworzenia. Dzisiaj mógłby przecież, w glorii naukowości, mówić np. o "samouczących się systemach z homeostazą". O ileż łatwiej by mu było robić za naukowego autoryteta! A tak naprawdę nie było mu łatwo ludzi przekonać, iż cywilizacje cokolwiek z organizmami mają wspólnego. Większość dzisiejszych "mędrców" zresztą do dziś pozostała nieprzekonana.

Czy to zresztą dziwne, skoro cóż może być odleglejsze od panującego nam miłościwie Oświeceniowego - mechanicznego, opartego przecież całkiem świadomie przez Voltaire'a i jego wyznawców na newtonowskim modelu wszechświata - modelu ludzkich społeczeństw? Który stał się już co najmniej takim samym fundamentem miłościwie nam obecnie panującej religii praw człowieka i światłego liberalizmu, jakim system Ptolemeusza był dla Kościoła okresu "awiniońskiej niewoli papieży".

Co najmniej tak samo trzeszczącym w szwach, co najmniej tak samo pełnym tłumaczonych ad hoc i przy użyciu magii wyjątków... I tak samo, co najmniej, narzucanym ogółowi. Jedna istotna różnica, że średniowieczny kościół nigdy, z tego co wiem, nie głosił ani "demokracji", ani "wolności wypowiadania opinii", ani "swobody badań naukowych", ani nawet jakiegoś kultu empirycznych nauk.

c.d.n

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz