Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wieloryby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wieloryby. Pokaż wszystkie posty

czwartek, maja 28, 2015

Żegnaj włochaty pustynny wielorybie! (3)

 Poprzedni odcinek:  bez-owijania.blogspot.com/2015/05/zegnaj-wochaty-pustynny-wielorybie-2.html

Była zaś w owym Trójmieście skała (mało) wyniosła (wyższa jednak niż w Radomiu, gdzie w ogóle ten zamek jest dziwny), na której Turek Osmańczyk wybudował był cytadelę, a Włoch-faszysta uczynił w niej muzeum. I rzekł Pan (Tygrys, choć to nieco później): "Co by tu?" Trochę jakby mu brakowało bowiem nowych wrażeń... Poza upałem, znaczy. I mówili mu: "Idź i zobacz to muzeum, może ci się spodoba, istny gabinet osobliwości". I rozważał tę sprawę w sercu swoim, a potem im rzekł: "Pójdę ja do tego muzeum, może stwora tam jakiegoś osobliwego upolowanego znajdę, albo coś".

I poszedł. Muzeum zaś było spore, mroczne, chłodne... (Co zazwyczaj miało tam swój wdzięk, choć były wyjątki, bo raz tam nawet miałem śnieg, a w domu matki, któren całkiem do chłodów nie był przystosowany, marzłem tak okrutnie, że zgroza!) Nie pamiętam czy praktycznie całkiem puste, czy też pustawe, ale pełne to ono nie było - tubylców to nie kręciło (wielu zresztą, jeśli chciało, to studiując sobie luźno na Zachodzie za kadaficzne pieniędze, mogli sobie pooglądać bardziej imponujące), a gastarbajterzy mieli cały czas w głowach przelicznik dinara, więc na takie absurdalne i nie-całkiem-darmowe chęci nie było już tam miejsca.

"No i co tam było, w tym gabinecie osobliwości?" - pyta niecierpliwy Czytelnik. (Zgadłem?) No więc, raczej dedukcja niż pamięć pozwala mi rzec, że były tam dzidy. Fajna rzecz, nie przeczę, ale (choć nie chcę się, broń Boże!, wydać cyniczny lub zblazowany) jeśli ktoś widział ich, powiedzmy 500... Niech będzie 620, dla równego rachunku... To właściwie widział je wszystkie. Ja zaś widziałem już wcześniej sporo, bo okrutnie mnie takie rzeczy w dzieciństwie kręciły, a w takim np. Krakowie, gdzie dzieckiem mieszkałem, było tego wbród.

Były też niewątpliwie (też w sumie dedukcja, ale za to jaka!) siodła na wielbłądy. Nie jest to złe, ale dla mnie już wtedy nie było to niczym specjalnie nowym. Jedno takie siodło poznałem nawet intymnie. Było za podstawkę pod doniczkę. Mogę wam ludzie zdradzić tajemnicę. Otóż takie siodło nienawidzi polewania wodą. Oj jak nienawidzi! Co może też częściowo wyjaśniać dlaczego ich naturalnym habitatem jest pustynia. I dlaczego nigdy niemal nie włażą na plecy fokom uchatkom, tylko zawsze wielbłądom. Choć tam krzywo i kiwa. Wielbłąd, musicie wiedzieć, to pustynna bestia, która do wody (jakby ktoś nie wiedział) wprawdzie aż wstrętu nie czuje, ale nie ma na jej temat obsesji. Kwiatków też nie podlewa.

To było w sumie odtworzone dzięki dedukcji, bo aż tak mi się w pamięć nie wryło. Teraz przechodzimy (uwaga!) do rzeczy, które mi się wryły. Więc były tam szkielety z gruźlicą kości. Nie wiem à propos czego, ale były. Pamiętam to aż za dobrze i do dziś czasem mnie to budzi w nocy z krzykiem, zlanego zimnym potem. (Potem co? Potem zasypiam, ale już cholernie ostrożnie i z lękiem.) Była to rzecz tak niesamowicie paskudna... Nie da się opisać. Dobrze że nie poszedłem na medycynę!

Żeby jednak nie wydać się despotycznym i apodyktycznym w tych moich opiniach, nieco to stonuję... Było to paskudne nie do opisania - te kości z tymi naroślami... Jednak de gustibus non est disputandum, i komuś się to na przykład mogłoby ogromnie podobać. Nie rozumiem jak, ale skoro taki Korwin znajduje amatorki na swoje wdzięki. Skoro taki Komorowski ditto. Urban też miał żonę, czy nawet kilka (ponoć ta ostatnia lała go okrutnie, ale chyba co najmniej przez papierek, I hope?) Wiem że mają malutkie móżdżki, wiem że przy zgaszonym świetle, ale jednak. Więc, nikomu nie narzucając swojej opinii, powiem, że te gruźlicowane kości dla mnie osobiście były potworne.

No i był tam też ON... Buduję nastrój: Półmrok, brak ludzi, chłód, cisza, pusta duża sala ze sklepieniami, w niej jedynie ogromne akwarium, w którym pływa sobie pustynny, włochaty wieloryb. "Pływa" w sensie bardzo, przyznaję, ogólnym, bo gdyby zrobił ruch ogonem, rozkwasiłby sobie ten filuterny nosek o szybę akwarium. (Cholera wie, co by było, może nowy Potop?) Do tyłu to samo, choć one chyba do tyłu nie pływają. I na boki toże. W sumie - powiedzmy sobie to wreszcie jak na dojrzałych mężczyzn przystało - wieloryb pływal w jakiejś tam formalinie (niewykluczone, że rozwodnionej, ze względu na koszty) i był absolutnie martwy. (Takie w każdym razie robił wrażenie, może spał?)

Jego martwota pamiętała zapewne jeszcze Mussoliniego, czy kto tam konkretnie stworzył to muzeum i podarował mu tę jego gwiazdę. Czy duży był ów wieloryb? Nie miałem zbyt wiele do czynienia z tym gatunkiem - może wśród innych wielorybów wielkością się specjalnie nie wyróżniał, albo nawet był za karzełka... W każdym razie przy sardynce, a nawet przy wielkanocnym karpiu czy wigilijnym zajączku - to był OLBRZYM. Coś tak jak autobus średniego wzrostu. (Nie przegubowy, bez przesady!)

Dlaczego on miałby być "pustynny"? - spyta ktoś. Fakt, upolowali go zapewne, przyznaję, nie na pustyni, muzeum od pustyni (choć sporej) stało dobrych parę kilometrów, bliżej było do morza... Jednak Trójmiasto, tamto afrykańskie, to przecież nie jest żaden Nantucket czy inna stacja wielorybnicza, ani północny Atlantyk, prawda? Klimat tam był całkiem pustynny, rzeki w tej Libii płyną tylko zimą po wielkich deszczach - przez resztę roku to były puste piaszczyste koryta, pełne zardzewiałych samochodowych wraków. Jak na wieloryba, to ten mój był całkiem zdecydowanie pustynny - i o to tutaj nam chodzi!

"No niech będzie", powie nasz niedowiarek, "ale dlaczego włochaty?" Niezłe pytanie, przyznaję. Nie opisałem go wam jeszcze bardzo dokładnie i faktycznie możecie mieć wątpliwości. Wyjaśnię to poglądowo, drogą niejako okrężną. Chodził ktoś z was do szkoły? Nie wiem jak teraz, ale w mrocznych latach w szkołach były gabinety biologiczne, a w nich eksponaty. Różne tam szkielety (choć z gruźlicą kości nie pamiętam i całe szczęście, bo bym szkoły nie skończył!), bebechy w formalinie i takie tam. Szkielety bywały ludzkie, a także takich małych czworonogów - zawsze sobie wmawiałem, że to jakiś zając, choć to oczywiście były koty, a ja koty cholernie lubię.

No i te różne rzeczy w formalinie... Przyjrzał się ktoś kiedyś czemuś takiemu? Za moich czasów pamiętało to chyba co najmniej Hansa Franka, albo może cara, więc ta formalina była mętnawa, pływały w niej okruchy tego tam eksponatu - za to ten eksponat jakiś taki powyżerany. Były w nim i drobne otworki, i jakieś takie zadry. Które, gdyby było ciemniej, mogłyby bez trudu sprawić wrażenie owłosienia. Układ pokarmowy ptaka (na szczęście moja miłość do kur nie jest przesadnie rozbuchana) z włosami - czy to nie piękne?

No i, wracając do naszego (bo wierzę głęboko, że teraz, kiedy już was z nim zapoznałem, on jest NASZ - NAS WSZYSTKICH TUTAJ) pustynnego stwora, to on właśnie robił nieco takie wrażenie, że jest owłosiony. Nie były to z całą pewnością tak imponujące włosy, jak u Pana Tygrysa np. na przedramieniu, że już o klatce nie wspomnimy, ale jak na wieloryba, to to była całkiem niczego sobie fryzura. (Jeśli krótkie i rzadkie - to już nie włosy? Toż to najczystszej wody WŁOSIZM i gwałt na tolerancji!) No i o to nam właśnie chodziło. Wieloryb, a jednak niezwykły, bo pustynny i włochaty. Jednocześnie! (Choć martwy jak kłoda też, zgoda.)

Nie wiem jak wam teraz, kiedy zdradziłem tajemnicę - może ktoś jest rozczarowany... W każdym razie, jaki by ten wieloryb nie był, pomyślcie jednak o sprawach WIELKICH, dalekosiężnych, wysokopiennych - o Historiozofii i takich tam. Otóż jestem dziwnie przekonany (a wy ze mną, prawda?), że ten wieloryb już albo przestał istnieć, albo wkrótce przestanie, albo też, gdyby jakimś cudem zachowano go przy, powiedzmy, "życiu", to i tak go w tym Trypolisie nie odwiedzicie. Choćbyście się wściekli. Ani ja zresztą. (Tu drobna melancholijna łezka.)

Co pokazuje, jak na naszych oczach zmienia się ten świat, bo przecież Libia i ten Trypolis nie są od nas daleko, kiedyś były dostępne, a nawet wiele radości potrafiły sprawić... A teraz koniec. Finito! I jeszcze ktoś się zamierza kłócić, że Spengler z tym "schyłkiem" nie miał racji, że panikował, że krakał? Oczywiście - TAKIEGO smętnego spedalenia, jakie dziś nastało, przewidzieć nie mógł, to i historię włochatego pustynnego wieloryba ja wam dopiero musiałem opowiedzieć... Tak czy tak, historia piękna, dająca powody do zadumy, a, jak się chce, to i pouczająca. Zgoda?

I to jest koniec naszej opowieści.

triarius

sobota, marca 28, 2015

Nie żebym śledził, ale wam powiem...

Absolutnie nie śledzę krajowych wydarzeń, a już szczególnie kampanii prezydenckiej, ale coś mi się czasem o ucho lub oko obije, więc poczęstuję was biężączką z głębi mojej sławnej intuicji. (A moje intuicje mają się zwyczaj sprawdzać w takim stopniu, że... Wolę nie podpowiadać różnym takim. Co parę dni mam, w każdym razie, fajne na to dowody.)

No więc usłyszałem ci ja przed chwilą, z obcego telewizora, taką tam wyborczą reklamę, nie wiem czyją (choć tutaj raczej w sumie nietrudno się domyślić), że oto: "Także przystąpienie Polski do euro rozstrzygnie się w tych wyborach". Coś mi się w mózgu (czy gdzieś) zapalaliło, niewykluczone że lampka.

Postawiłem już tu kiedyś tezę, że te wszystkie dotychczasowe trzy Bolki, czyli  Bolek Właściwy, Olek-Zgubił-B-Bolek, i ten obecny ortograf Bulek, służą, temu czemuś, co naprawdę ma coś do powiedzenia w tym nieszczęsnym bantustanie (z przeproszeniem wszelkich przyzwoitych bantustanów, ale już mi brakuje epitetów), przede wszystkim do KOMPROMITOWANIA POLAKÓW za granicą. 

I, w mniejszym stopniu, do wkurwiania wegetujących jeszcze tu i ówdzie oszołomo-patriotów - żeby się powściekali, dostali wrzodów na dwunastnicy albo wylewu. Albo może zdjęli w robocie przy ludziach spodnie. Ew. rozwalili jakiś samolot. Takie rzeczy zawsze się ładnie da wykorzystać. Ale przede wszystkim jednak do kompromitowania.

Może zresztą tej tezy w końcu tak naprawdę nie postawiłem, bo, pamiętam, zacząłem ją tu elokwentnie wyrażać, ale potem się zboczyłem w jakieś pastisze japońskiej klasyki literackiej. Więc ją tutaj właśnie niniejszym stawiam.

No i teraz to co przed chwilą usłyszałem w tej telewizji dla lemingów... Ale jeszcze moment! Niewiele w tym nieszczęsnym kraju zostało już do zrabowania czy rozkradzenia. (Lubię te rozróżnienia: "kradzież - rabunek", "morderstwo - zabójstwo", taki ze mnie prehistoryczny dinozaur!), ale jeśli nam tu wprowadzą to ojro, to niektórzy, niezbyt już raczej liczni, tak się obłowią, że na ośmiorniczki z "Biedronki" po badyla za deko starczy im do siódmego pokolenia w przyszłość. Tego możecie być pewni!

Jak na tym, natomiast, wyjdą tzw. "zwykli Polacy", czyli w znacznej części żałosne lemingi, tych niezbyt szkoda - ale także i ci porządni - to chyba nawet nie muszę opowiadać. Gdyby ktoś miał wątpliwości i potrzebował mojej opinii, no to mówię - wyjdą na tym tak, że pan Zabłocki z mydłem się chowa w tę i z powrotem, Słowo Indianina!

No i mamy tego Komóra, któren, z tego co słyszę, dalej się na każdym kroku kompromituje... Kompromituje się, kompromituje... Z nami na czele, jak te Bolki zawsze... Ale jednak, zapewne, niestety w końcu te wybory wygra. Tak? No to wtedy będzie można, urbi et orbi, ogłosić, że oto: "Polacy wprawdzie Bula za bardzo nie szanują, a nawet z tym lubieniem to była poniekąd ściema"... W każdym razie puścić oko i dać do zrozumienia, bo wprost to raczej tylko w "naszych" (hłe hłe, pozdrowienia dla Jaruzelsko-Ziemkiewiczów!) tzw. mediach nie można...

Więc, w każdym razie, że: "urok i charyzma Bula ludu aż tak nie poraża, ale jednak było przecież powiedziane, że NAPRAWDĘ to chodzi o ojro... Więc Polacy ojra pragną jak powietrza, jak wody, jak Tańców niemal z Gwiazdami, więc to ojro (tarira ojra, tarira raz dwa trzy!) musimy im raz dwa dać. To się nazywa DEMOKRACJA, moi, wciąż niedorastający, wciąż-mimo-wysiłków-autorytetów-słabo-uświadomieni, lecz przecież ukochani, Rodacy!"

Fajne? "No dobra", spyta jakiś Niewierny Tomasz: "a po co oni w ogóle mieliby takie podchody robić? Skoro mogą zrobić TO, to mogą się w ogóle nie obcyndalać, prawda? Więc albo zrobią to w "majestacie prawa" (przez Ogromne P i przy błogosławieństwie sędziów Nakrętek i prokuratorów Jakmutam tego świata), albo na chama i bez-się-obcyndalania." Coś w tym jest, ale to nie całkiem tak działa.

Ci ktosie działają przecież z pewnym wyprzedzeniem. Nie mogą być pewni, czy, za parę miesięcy lub lat, ktoś nie zechce np. wykorzystać (tych dzielnych, szarmanckich i jakże romantycznych, ach!) Polaków do czegoś... W jakimś zakątku grobu... Tak mi się napisało! Freud jakiś?! Zakątku "GLOBU", chciałem rzec. W każdym razie istnieje, choć śladowa, możliwość, że nagle Polacy staną się JĘZYCZKIEM U WAGI w walce realnych sił...

Albo coś. A wtedy jednak to przekonanie, np. owych nielicznych, i już z głodu i martyrologii ogłupiałych, patriotów, że ten durny leming naprawdę chciał, albo niemal chciał, tego ojro, oczywiście temu patriocie, razem z jego nielicznością zresztą, zwiążę ręce i w ogóle. Nie żeby komuś tu groził od razu jakiś Jemen czy inny Budapeszt '56, ale po co?

Po co w ogóle ryzykować, skoro można kolejny raz wykorzystać wiernego Bula - i to w jego klasycznym emploi, ale jednak w nieco innej... Nie tyle "roli", bo ta jest ta sama (rubasznego idioty, za którym nie wiadomo kto, ale na pewno mało sympatyczny, stoi)), tylko, powiedzmy, "funkcji".

I to by w zasadzie było na tyle. No, może nie całkiem, bo podpuściłem was tu nieco, kochane ludzie, mówiąc o rabowaniu i kradzeniu. Nic takiego w tej naszej (?) Polsce nie ma - nie było co najmniej od '39, i raczej szybko się nie pojawi.

To jest po prostu ZAPŁATA, czy może, brutalniej, ŁAPÓWKA, dla tych, którzy ten bantustan za mordy bezpośrednio i na codzień trzymają, nim tu sobie, zgodnie z instrukcjami, manipulują, i tych nieszczęsnych tubylców golą, strzygą i co tam jeszcze... Powiedziałbym może nawet, że to "jałmużna" - gdyby to jednak nie były tak ogromne sumy, w porównaniu z tym, co ma szansę spotkać na swej drodze jakikolwiek przyzwoity Polak.

Od tych, którzy te instrukcje wydają, i od których naprawdę coś istotnego w bantustanie owym nieszczęsnym zależy. (Tylko trza pożeraczom ośmiorniczek z obcego narzecza przetłumaczyć.) W tym kraju, w tym nieszczęsnym bantustanie, nie da się nic ukraść - z definicji. Polacy są do strzyżenia, dojenia... Może nie tylko, ale i tego by mogło wystarczyć. Jak Irokezi, choć o wiele mniej bojowi i nie poradzą sobie w żadnej puszczy.

Zresztą gdzie tu puszcza? Dlaczego akurat Irokezi? Nie z inspiracji Michalkiewicza, bynajmniej, który faktycznie do nich Polaków porównuje. (Megalomiania narodowa jakaś chyba. To nie były lemingi! Ale chodzi chyba o nastawienie tych drugich - wtedy zgoda.)

Tak mi się skojarzyło, kiedy niedawno obejrzałem fajny kanadyjski program o historii ich kraju, gdzie było m.in. o tym, że te niesamowicie długie lufy tych tam strzelb - w rodzaju sławnego Kentucky Rifle opiewanego przez J. F. Coopera (choć on tej nazwy nie wspomina) - dlatego były takie długie, bo Indianie płacili za nie skórami bobrów ułożonymi w stos sięgający szczytu lufy.

Logiczne, nie? Zresztą to tylo drobiazg na marginesie, ale dlaczego się nie pochwalić, skoro wiem? A że potem się po krzakach z taką długaśną lufą nie bardzo dało biegać, ładowało się godzinę, to już ich problem, a zresztą to raczej białym cwaniakom pasowało.

(Swoją drogą, wiecie dlaczego skóry bobrów były aż tak cenne? Podobno z powodu filcu na kapelusze, które wtedy każdy powyżej prola nosił. Nie że coś. Po prostu piece of info. Ta moda była paneuropejska, ale - słuchajcie, słuchajcie! Wyszła z Anglii... A skądby miała? Kołnierze i szuby mniej tu ponoć znaczyły. Tego to wam nawet Coryllus nie powie! Albo o dorszach i wielorybach w XIX w. A dorsze akurat bałtyckie, więc to nie taka sobie błaha sprawa.)

Wracając jednak do naszych rezerwatów i zarażonych wszawą ospą kocy... Żeby była kradzież - coś by musiało być naprawdę NASZE. A nie jest, nie było, zapewne nigdy nie będzie, i to w ogóle nigdy nie było w taki sposób pomyślane.

Podobnie było w różnych tropikalnych koloniach, i teraz mamy tych kolorowych polityków mówiących angielszczyzną przy której nasi... Miejscowi, chcialem rzec, oksfordczycy mogli by się schować pod stół. (Gdzie akurat, dobrze się składa, spadła jedna macka biedronkowej ośmiorniczki, lekko tylko nadgryzona.)

Teraz to się wszystko zaczyna gwałtownie walić - wcale nie wtedy przy "dekolonizacji", tylko dopiero teraz, a to tylko skromny początek, Wtedy właśnie te skorumpowane elity tym tam krajom instalowano, a teraz, nie żeby to wszystko budziło mój entuzjazm, ale jednak odwrotnie... Tyle że Polski to raczej nie dotyczy. To znaczy dotyczy o tyle, że zainstalowano, ale żaden Jemen czy coś.

I teraz to by już NAPRAWDĘ było na tyle. Fęks za uwagę! (Mimo wszystko ja też ten lengłydż posiadłem, może nie jak afrykański polityk, ale na pewno lepiej od miejcowych "Ministrów SZ", i teraz człek nieco jakby rozdarty.)

triarius

czwartek, października 21, 2010

"Przerażający Rysio" i inne pouczające opowiastki (odcinek 1)

Kojarzycie "Moby Dicka"? Znawcy, przynajmniej niektórzy, uznają to za największe arcydzieło amerykańskiej literatury. To historia o wielorybie-mutancie, który pożera ludzi i niszczy dobytek na morzu i lądzie. Nie ograniczając się do siania postrachu na morzu (stąd jego ksywa, na nasz tłumacząca się jako "Przerażający Rysio"), sięga w głąb lądu na całe 50 km... I robi tam rzeźnię! Albo i gorzej.

Dzielny kapitan Ahab - właściciel i dowódca statku zajmującego się pomaganiem znajdującym się w kłopotach wielorybom - stara się Rysiowi pomóc w jego mentalnym zagubieniu, ale w podzięce tamten odgryza mu nogę i kontynuuje swą wstrętną, skierowaną przeciw całemu światu agresję. Polegającą między innymi na tym, że kładł się na plaży, udając zwykłego wyrzuconego na brzeg wieloryba, a kiedy podchodzili do niego ekolodzy, żeby go pocieszyć i zepchnąć na głębinę, on... Łaps! I naprawdę widok był taki, że nie chcielibyście tego oglądać. No, chyba, że w jakimś filmie grozy.

Coś nie tak? Inaczej to było? O, sorry! Musiało mi się z czymś pomylić. Więc mówicie, że Rysio to był - biały bo biały - albinos jakiś, fakt - ale jednak wieloryb, czyli źwierzę bezzębne, żywiące się planktonem, które nie miało może wielkich problemów ze ściśnięciem za pomocą swych fiszbinów eleganckich dam w ich eleganckiej talii, ale już z odgryzieniem ludzkiej nogi to na pewno? I że Rysio nie był mewa, więc 50 km od morza w głąb lądu nijak nie potrafił? I że nawet sam Melville, autor znaczy tej arcy-opowiastki, nie twierdzi, by to potrafił? Ani że w ogóle miał zęby?

O cóż więc tu w takim razie chodzi? O co więc tyle krzyku i tyle literatury? Jak tam więc było? Przypomnijcie, dobra? Więc Rysio pływał sobie w morzu, tak...? A kapitan Ahab co? Też sobie pływał i co? I polował na wieloryby? Zabijał je znaczy? I kto w końcu chciał kogo upolować na początku? Kto zaczął?

Nie, nie mówcie, że to Ahab zaczął! Poważnie - on już był zabił setki kolegów i krewnych Rysia, zanim się zabrał za niego samego, więc Rysio to co najwyżej w samoobronie mu tę nogę? No nie, to by całkiem zmieniało postać rzeczy... To jakaś całkiem inna narracja, że tak to naukowo i postpolitycznie określę.

Teraz będzie wtręt. Zwany też przez niektórych wStrętem. Otóż, jeśli ktoś doczytał to tego miejsca, to jego. Nie może chyba mieć pretensji, bo było tu sporo dobrej literatury - nawet w pewnym sensie do kwadratu - i nikt mu po odciskach nie deptał. Teraz jednak chciałem poprosić, i ostrzec zarazem, wszystkich, którym ich religia nie pozwala dopuścić do siebie myśli, że świat może istnieć dłużej, niż sześć tysięcy lat, że ludzie od zawsze wyglądali tak samo, jak dzisiaj (pomijając togi, krynoliny i stringi), oraz/i że Polsce potrzeba czegoś więcej, niż tylko dziesięciu przykazań i Ojcze Nasz...

Chciałem ich poprosić, by już sobie darowali czytanie, tym razem, i zajęli na przykład przygotowywaniem prześcieradła na kolejny Biały Marsz Przeciw Przemocy... Albo coś. Tutaj niestety nie znajdą nic, co by ich ucieszyło, zbudowało, czy co by choćby potrafili zrozumieć. Dixi - żeby nie było potem dąsów i pretensji!

No a teraz my, ludzie poważni, dorośli, zastanowimy się nad takim oto zagadnieniem... Jak żył, jak spędzał większość swego czasu człowiek na przestrzeni swojej historii? (Że to nie ma z naszym Rysiem nic wspólnego? Sorry, ale mnie to oceniać, Autorowi, a nie, z całą uniżonością itd., Czytelnikowi. Zresztą nie takie rzeczy da się ze sobą skojarzyć, kiedy ma się po temu odpowiednie talenta!)

c.d. (Deo volente) n.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?