Pokazywanie postów oznaczonych etykietą leberalizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą leberalizm. Pokaż wszystkie posty

czwartek, czerwca 27, 2019

Że uzupełnię...

Dobry człowiek wpisał mi w końcu komęt, więc (choć mam akurat masę paskudnych ojro-problemów i akurat z upału umarła mi Matka, R.I.P., co naprawdę jest aż zaskakująco przykrym przeżyciem) uzupełnię do poprzedniego tutaj wpisu - tego o Bodnarze.

Powie ktoś, że przecież w pierdlu nie powinno być słodko i rozkosznie, więc ci recydywiści to przysłowiowe "dobrodziejstwo inwentarza" i tak ma być, przynajmniej dla tych, których słusznie b. nie lubimy. I z tym, o dziwo, jak się nawet poniekąd jestem gotów zgodzić. Dziwne, prawda? Po tym com rzekł poprzednio? No więc chodzi mi o to, że w pierdlu są nieprzyjemni faceci, np. recydywiści, i to stanowi - chcemy czy nie - "na obecną chwilę" (jak ja kocham ten gierkowski język!) po prostu fakt. Taki koloryt lokalny poważnego pierdla dla poważnych przestępców.

Jednak dla Tygrysisty istnieje b. istotna różnica pomiędzy, z jednej strony, osadzaniem zbrodniarzy (bo o nich w sumie teraz mówimy, a o ich specjalnej wersji - targowicy - sobie możemy na razie tylko w samotności pomarzyć) w miejscu nieprzyjemnym, także z powodu obecności niemiłych ludzi, których nie potrafimy, mimo szczerych chęci, do końca kontrolować, a z drugiej, do używania zbrodniarzy jako ekwiwalentu prawnych sankcji...

Powiedzmy nawet "sędziego, kata i jego pachołków", niech będzie, żeby kogoś karać tam, gdzie my sami, nasze prawa itd., nie mamy odwagi tego wprost zrobić. Da się to zrozumieć? Posługiwanie się recydywistami do wykonywania swego rodzaju "wyroków" na kimkolwiek, choćbyśmy go słusznie nie lubili, przy złudnej nadziei, że ci sami recydywiści oszczędzą wzgl. porządnych, albo całkiem porządnych i w dodatku naszych, a niesłusznie skazanych, to po pierwsze idiotyzm, po drugie etyczna ohyda, a po trzecie po prostu BOLSZEWIZM (czyli poniekąd powtórzenie, bo znowu ohyda, a naawet sama jej esencja).

Albo, inaczej na to patrząc, czy raczej inaczej nazywając, bo przecież "liberalny burżuj to starszy brat bolszewika", paskudnie LIBERALNE. Dlaczego, spyta ktoś? No bo jest w tym takie obskurne "umywanie rączek". My sobie rączek nie ubrudzimy karząc kogoś, choćbyśmy uważali, że ukarany zostać powinien, więc zdamy się na "poczucie sprawiedliwości" innych zbrodniarzy, wierząc oczywiście głęboko, że w tym przypadku postąpią cudownie etycznie i całkiem zgodnie z naszymi pragnieniami.

Tak samo leberały mają np. z "wolnym rynkiem", który, jako ślepa siła, ma nami rządzić, żeby przypadkiem nie rządziła żadna ludzka istota... Tak właśnie działa leberalizm! (A ktoś b. inteligentny, jak ty Mądrasiński, znajdzie tu nawet odpowiedź na pytanie zawarte w poprzednim wpisie, do którego ten tutaj się odnosi. Czyli: "dlaczego (liberalny) leming zawsze będzie nienawidził JK".

Ten, stanowiący samą esencję leberalizmu, organiczny wstręt do SIŁY w każdej dosłownie postaci! W ludziach oczywiście tylko, bo ślepe siły Historii, Ekonomii (z "Wolnym Rynkiem" na czele), czy innego "Prawa Przez Duże P" oczywiście są cacy. To coś trochę jak lemingo-lewacki (lewaka w stosunkowo łagodnej biernej formie, zbliżonej do leminga) "Odległy Mesjasz".

I żeby nie było - mówię o Sile, nie o Przemocy! Sile, choćby w postaci czystej szlachetności. Bloody hell, jakie to w sumie kacapskie, czysty Dostojewski! Dopiero to dostrzegłem. Cały ten syf się ze sobą wiąże. Jak płaszcz z podszewką (w bordelu)...)

Wracając do naszych baranów... Chciałem rzec recydywistów... To samo dotyczy zresztą wszelkich pozaprawnych represji stosowanych przez np. klawiszy, którzy do tego muszą być przecież moralnie zdegenerowani, sorry! Czy nagle Pan T. stał się jakimś fanatykiem "Prawa Przez Duże P", że mówi wam takie rzeczy?

Nie - Pan T. po prostu nie znosi pokracznych hybryd (o dziwo nie tylko "konstytucyjnej monarchii" czy "konserwatywnego liberalizmu") i uważa, że albo Prawo (TO "P" Tutaj naprawdę jest MAŁYM, nie ulegajcie złudzeniu!) jest Prawem (j.w.), albo po prostu należy sobie urządzić Dziki Zachód i ani siebie, ani drugich nie oszukiwać.

Tyle! Da się to zrozumieć? Ktoś się z tym zgadza? Ktoś się z tym może NIE zgadza?

triarius

niedziela, października 09, 2016

Rozważania z marszczeniem nosów w tle (2)

Gość sobie porywa jakąś Sabinkę - cóż by to mogło być innego?
No dobra, mimo okrutnego zgłupienia wywołanego zakochaniem, mimo równie okrutnego niemal dręczenia nas przez @#$% leberalizm, próbujemy napisać coś względnie sensownego na obiecany temat. Niech nas Bóg prowadzi zatem!

* * *

Mamy więc jakąś taką stuosobową, trzypokoleniową rodzinę miłych, pacyfistycznie do świata nastawionych dzikusów, idącą sobie po wciąż dziewiczym terenie i rozglądającą się pilnie po ziemi i zaroślach: tu jagódka, tu paczpan pieczarka, tu dwa świerszcze gapią się na coś i nawet nie zauważają, jak je cap i do garnka... A tu, paczpan znowu, jaszczurka! Ale cholera uciekła. "Tu gdzieś powinny być glizdy, rozejrzyjcie się porządnie", mówi wesoło szef plemienia, idący na czele, żujący trawkę i leniwie wsparty na ramionach swych dwóch ulubionych żon.

I tak sobie idą. Z niemowlętami do lat nastu przy matczynej, albo i nie, bo kto by na to zważał, skoro wszyscy blisko spokrewnieni, piersi. I starcami próbującymi nadążyć na artretycznych czworakach i tzw. "kolanach służącej" (nie mówiąc już, że zdartych do gołej kości) na samym końcu. Aż ich zjedzą drapieżniki, co się pono nazywa "selekcja naturalna".

Faceci (meczy wtedy nie było) rozmawiają o następnym polowaniu na coś większego... Większego od glizdy czy jaszczurki. Jak powiedzmy królik. Ale będzie uczta dla całego plemienia, jeśli się uda! Idą idą, kobiety, skromnie ubrane, w sensie ilości zakrytego ciała, dumnie kołyszą tym, co tam mają, próbując się drożej sprzedać. Dziewczęta, ubrane jeszcze skromniej i w tym samym sensie, skromnie spuszczają oczka, myśląc o rychłym zamążpójściu. Które w tym plemieniu ma bardzo interesujący przebieg i dlatego można o nim wyłącznie po łacinie, tyle że łacina jeszcze nie powstała i trzeba będzie na nią poczekać kilka tysiącleci...

Idą, idą, aż tu nagle przed oczyma wyrasta im MIASTO! Ogromne - tak w przybliżeniu 5 milionów mieszkańców. A na przedmieściu las kominów, z których wydobywa się czarny dym, zatruwający środowisko i psujący smak, stanowiących podstawę diety naszego ludu, glizd i jagódek. "Co za cholera?!", wykrzykuje wzburzony szef. "Co za cholera?!?", odpowiada mu zgodnym chórem cała reszta (z wyłączeniem dwóch niemowląt, z których jedno, z ustami pełnymi słodkiego i jakże pożywnego mleka, mówi coś w stylu "uma uma", a drugie zaczyna głośno płakać).

Plemię stoi i zgrzyta zębami. Plemię stoi i przeklina, wymachując w stronę metropolii pięściami i trzymanymi w dłoniach przez niektórych zaostrzonymi i opalonymi w ogniu kijami, służącymi im za broń. Stara kobieta odwraca się do metropolii tyłem i zadziera kusą spódniczkę z przetartej, wyjedzonej przez robactwo i wytłuszczonej małpiej skóry, po czym, w geście wyrażającym skrajną rozpacz, wypina chude, pomarszczone pośladki w stronę wroga.

Minęło wiele godzin, zapada mrok, a plemię stoi i pomstuje, tupiąc bosymi stopami i rzucając w stronę miasta grudkami ziemi. Dwoje jego członków przed chwilą umarło na apopleksję, młoda matka straciła pokarm i próbuje go odzyskać intensywnym automasażem, połączonym z tańcem brzucha - na co jednak nikt teraz nawet nie zwraca uwagi, poza jej, płaczącym coraz już ciszej, synkiem, na oko może piętnastoletnim.

Dwa dorodne lwy i jeden lampart z samego środka grupy wybierają co lepiej odżywione połcie żywego, gestykulującego zawzięcie, dwunożnego mięsa. I odciągają w zarośla, by je spokojnie skonsumować, nie musząc znosić upiornego wielogłosowego krzyku.

Sabinki sobie porywają, znana sprawa.Tak zapewne sobie Tawariszcz Mąka wyobraża spotkanie koczowniczych łowców-zbieraczy z miastem.

(Nie obrażaj się Stary! Żartujemy tu sobie i, po pierwsze, ta analogia JEST interesująca i zasługuje na rozważenie, a po drugie ja tu o Tobie wprost piszę z ogromnej zaiste sympatii, uwierz!) Z miejską, znaczy, i opartą na rolnictwie cywilizacją. On, i ci, który mu tę myśl - że oto my jesteśmy w bardzo podobnej sytuacji z naszym stosunkiem do globalizacji i hodowli człowieka udomowionego - podsunęli

Czy to jednak naprawdę tak właśnie, w najistotniejszych swych aspektach, wyglądało? Spróbujemy to, Deo volente i jeśli uda mi się w końcu nieco odkochać, przeanalizować w przyszłości, oby  całkiem niedalekiej. A na zachętę i zaostrzenie apetytu - dwa obrazki, które tu widzimy. Mające związek z tym, o czym chciałem w tej mitycznej przyszłości.

c. , zatem, jeśli Bóg dozwoli, d.n.

triarius

czwartek, września 01, 2016

Gówno w przerębli a sprawa polska

Przerębel
(Kontynuujemy sobie nasz "polski" cykl, skoro tak to się wszystkim podoba. To było w kwestii formalnej.)

* * *

Powszechnie znana jest głupawa historyjka o tym, jak to w piekle przy kotle z Polakami nie stoi żaden diabeł, bo rodacy i tak wciągną spowrotem każdego, kto by próbował się wygramolić. To akurat uważam za dość głupie plucie na Polaków, choćby dlatego, że zawiść nie wydaje mi się być akurat tą wadą, w której jesteśmy mistrzami. O "świętej szwedzkiej zawiści" pisał już Gustaw Waza w połowie XVI w. i tam nikt przeciw takiej ocenie do dziś nie protestuje. Czytałem też o zawiści, jako o narodowej przywarze Anglików, i to chyba Anglik napisał.

Nie znaczy to jednak, by z Polską i rodakami wszystko było OK, ale chyba nie akurat to. Wad mamy oczywiście skolko ugodno, jak wszyscy zresztą, ale co mnie najbardziej boli, to rzeczy bardziej skomplikowane, trudniejsze do jednoznacznego wskazania... Takie, które dałoby się określić mianem "wieczna polska niemożność", i które nawet znanemu stwierdzeniu Tuska (który chyba w ogóle się za Polaka nie uważa i którego ja za Polaka nie uważam) o tym, czym jest polskość, nadają nieco sensu.

Ja się uważam za Polaka i nie muszę chyba nikogo zapewniać, że mnie ta sytuacja naprawdę dręczy. Już bym faktycznie wolał tę zawiść, choć to naprawdę brzydka cecha. Ale o czym ja w ogóle mówię? A o tym, że parę dni temu zaledwie, młoda dziewczyna, która po prostu nie umiała się zachować inaczej, więc zachowała się tak, jak było to dla niej możliwe, dała nam, po latach, szansę zrobienia czegoś naprawdę... Jak to określić... W porządku, czegoś prawidłowego (żeby tak to trywialnie określić, ale to chyba lepsze, niż nieudane poetyzowanie) i, jak na tę naszą dzisiejszą skalę, nawet wzniosłego.

Napisałem o tym teksta, co oczywiście nic nie oznacza, ale byłem w nim bardzo poważny i nieco przy tym dręczył mnie niepokój. Niepokój o to, że, jak to u nas, jak to wszędzie dzisiaj w tym liberalnym raju, owa wzniosłość, dana nam przez porucznik Inkę, a skrystalizowana najściślej w tym jednym zdaniu z jej grypsu adresowanego do babci, zostanie wcześniej czy później utytłana w geszefciarstwie, bezguściu, wulgarności, "patriotycznym rapie", wszelakich kouczingach i szkaradnych naturalistycznych pomnikach z brązu.

Wiedziałem że to przyjdzie, miałem tylko nadzieję, że nie od razu i że, da Bóg, nie w takim nasileniu, żeby ten wzniosły, patriotyczny bodziec całkiem zniweczyć. Jego oddziaływanie znaczy.

Oddziaływanie bodźca, który, jak mi się zdawało, nawet w tych wyjątkowo paskudnych czasach, ma szansę w istotnej części naszej młodzieży dokonać duchowej przemiany, albo tych już przemienionych wznieść na o wiele wyższy poziom patriotyzmu i ogólnie etyki, zapoczątkować jakieś głębokie etyczne fermentacje, skutkiem których Polska stanie się dla wielu czymś więcej, niż tylko pretekstem do wywieszenia chorągiewki na antenie samochodu przed "ważnym" meczem i/lub wysłuchania "patriotycznego rapu",

Wiedziałem że będzie reakcja i po prostu entropia, naturalne (?) liberalne procesy działające przeciw wszelkiej wzniosłości, szlachetności i patriotyzmowi, procesy ekonomiczne i do nich zbliżone, ale nie tylko... I miałem, jako się rzekło, nadzieję, że nie od razu i nie aż tak silnie, żeby to zwyciężyło.

No i się pomyliłem - co do szybkości i siły, bo co do samego zagrożenia to, jak zwykle, okazałem się szczerą Kassandrą. Wczoraj przyszedł pierwszy szok. Nie nadużywam mocnych określeń, to naprawdę było bardzo przykre. Otóż czołowy bloger salonu24 trafił na jedynkę z tekstem, błahym zresztą, z tytułem stanowiącym w zamierzeniu dowcipną parafrazę owych granitowych, że tak to niezgrabnie określę, słów Inki. Znalazł się chłopina na czasie, ręka na pulsie i co tam jeszcze!

Jest to bloger wyróżniający się swym profesjonalizmem, choć nieczęsto pisze rzeczy, które uznałbym za odkrywcze i wstrząsająco ważne. No i na pewno "nasz" - w tym swoim tekście też ganił KOD i tak dalej. Tylko, @#$%^, co z tego? Co z tego, jeśli leberalizm i tak wkrada się tylnymi drzwiami, a ktoś taki, zawodowiec lub niemal, całkiem "nasz", nie dostrzega, że dla doraźnego sukcesu (?), chwilowej popularności, profanuje sprawy, którymi nikt nie ma prawa w ogóle wycierać sobie twarzy, a co dopiero ktoś z "naszych"?

Dzisiaj zaś znajoma opisała mi rocznicowe obchody w Stoczni i okazuje się, że Prezydent podszedł i witał się z Bolkiem. Co z tego, powie ktoś? W kategoriach "liberalnej demokracji", dzisiejszej postpolitycznej polityki, wobec znaczenia mediów i sytuacji w nich, itd. itd., jest to, trzeba sobie otwarcie rzec, zachowanie zrozumiałe. Jak to się jednak ma do Inki, tak przez tego samego Prezydenta honorowanej trzy dni temu?

Jaki sygnał otrzymuje młodzież, która najpierw jest implicite namawiana do postawy niezłomnej i bezkompromisowej, a potem widzi, że z przyczyn, których nie da się inaczej nazwać, niż przyziemnymi i koniunkturalnymi, ci sami ludzie bratają się z takim kimś, jak Bolek?

Z kimś, co do kogo dziś nie ma już cienia wątpliwości - to był agent, od samego początku, szkodził, i w ogóle szuja, obecnie zresztą pilnie opluwająca nas, moherów, i tych samych ludzi, którzy się z nim, na oczach tłumów, próbują bratać. Przecież Bolek parę tygodni temu obiecywał obalić ten rząd - stanąć na czele czegoś, jakichś sił, które miały tego dokonać!

Wiem, taka jest dzisiejsza, taka jest liberalno-demokratyczna polityka. W końcu z jakiegoś powodu do polityki nigdy się nie pchałem. Choć w sierpniu '80 w Stoczni byłem, jak i w grudniu '81. (Mnie też tam zatem honorowali, na tych obchodach. Alleluja!) Jest to jednak wyjątkowa ohyda, no i właśnie dokładnie dowodzi tego, o czym mówiłem w tamtym tekście i co mówię przy różnych okazjach: jeśli się człowiek czuje zmuszony do grania zgodnie z dzisiejszymi geszefciarskimi regułami...

Jeśli polska polityka musi (bo oczywiście nie wierzę, że Prezydent miał z tego jakąś przyjemność) tak wyglądać, jeśli bez tego się nie da i nigdy inaczej nie będzie - to po kiego grzyba, i nawet brutalniej, to jakim @#$% prawem podbechtujecie młodzież Inką i Żołnierzami Niezłomnymi?

Jeśli tak to ma wyglądać, to przyzwoiciej będzie nawoływać do sprzątania po psie i płacenia za telewizję! Z białym niejadalnym możełem i chorągiewkami z okazji meczów bym się powstrzymał, ale tamto jak najbardziej. Skoro sami nie mamy ochoty wykrzesać z siebie odrobiny nawet heroizmu - tyle, żeby ubecką szuję potraktować, może nie tak, jak na to zasługuje, życie to nie piękna bajka, ale inaczej niż porządnego człowieka, nie mówiąc już bohatera...

Najpierw Inka i Niezłomni, a w trzy dni później Bolek. Niesamowite! Gdyby zrobiono im tylko oficjalny pogrzeb, bez ogromnego medialnego nagłośnienia, choć oczywiste z honorami, to rozumem. To by było dla nich, a nie także, jeśli nie przede wszystkim, dla młodzieży.

Myzianie się z Bolkiem to był piękny sygnał dla patriotów, z akcentem na tę młodzież, dla której być może Inka i Niezłomni stali się właśnie wzorem... Sami wiecie. Sprzątanie po psie to jednak naprawdę coś bardziej odpowiedniego, lepiej zharmonizowanego, mniej kolorystycznie rażącego na tle uścisków z Bolkami tego świata i mniejszy stanowiące dysonans! Mogę zrozumieć, że Bolka nie da się wsadzić do pierdla, ale publiczne dopieszczanie go zaraz po tamtych uroczystościach?!

Jeśli sytuacja jest taka, jeśli świat jest dziś po prostu taki, że się nie da z Bolkiem nie obściskiwać, to miejmy chociaż tyle konsekwencji i rozsądku, by tej młodzieży stręczyć sprzątanie po psie i tym podobne akty patriotyzmu, a nie jakichś Niezłomnych! Zamiast zaś następnych realistycznych figur z brązu proponuję stawiać coś nieco bardziej abstrakcyjnego, opartego na przykład na motywie przerębli. Każda praktycznie dziura może stanowić do niej celną aluzję, a przerębel jako symbol tego, co tak wszyscy kochamy w Polsce, jest bezkonkurencyjna.

Można się w niej rozkosznie kręcić i nikomu to nie ma prawa przeszkadzać. Ani za granicą, ani nigdzie. O to przecież chodzi. Żeby było bezpiecznie i międzynarodowo, w sensie klepania po plecach i zagranicznych uśmiechów. Każdy się w tej abstrakcji dopatrzy tego, co mu pasuje, co kocha, i będzie git! Naiwniacy mogą się tam nawet dopatrzeć wyrazu czci dla Żołnierzy Niezłomnych. Nie wiem, jak oni to potrafią, ale od tego właśnie są naiwniacy, żeby ludzie u żło... Chciałem rzec VIPy... nie musieli się za bardzo wysilać, nie mówiąc już o narażaniu się.

triarius

P.S. Całkiem na marginesie powiem, że wczoraj w TW Trwam, w ich wiadomościach, ujrzałem także - a jakże! - pomnik Anny Walentynowicz, który nam w związku z "Polak z Polakiem" pokazano, i było to oczywiście kolejne naturalistyczne paskudztwo z brązu, jakich musimy już mieć dziesiątki. Tak paskudne to było, że nie mogło być wątpliwości co do  patriotycznej intencji wszystkich zaangażowanych.

Zresztą to chyba był ten sam pomnik, który stoi we Wrzeszczu przy Grunwaldzkiej. (Tutaj koło mnie też stoi takie coś, mianowicie Reagan z JP2, ale to chociaż wygląda względnie zabawnie, z tą ich gestykulacją, i można się przy tych postaciach w skali 1,2:1 sfotografować, czego przy innych dętych pomnikach nie ma.) Tu musi albo działać "zasada szwagra" i ktoś się na tym potężnie obławia, albo też, jeśli naprawdę nie da się z jakichś, szpęglerycznych może względów, mniej paskudnych rzeczy w Polsce trzeciego millenium eksponować, to dajmy sobie spokój z patriotycznymi pomnikami już na zawsze, błagam!

wtorek, sierpnia 23, 2016

O husarii, husarskości i husaryźmie (2)

husarz w stroju na odmianę cywilnym
Tak miałby wyglądać husarz po cywilnemu, przynajmniej wedle
niektórych. (Pan Tygrys, nawiasem, do tych niektórych NIE należy.)
No, tośmy w każdym razie rozpoczęli ten drugi odcinek, brawo my, tym bardziej, że warunki mamy zgrzebne, lub raczej leberalne. (To było obowiązkowe zjadanie własnego ogona. Odhaczone!)

* * *

Żeby nie było... (Ach, jak Tygrysizm Stosowany kocha to "żeby nie było" i parę innych, równie błyskotliwych! Można by niemal rzec, że jeśli podłapałeś parę tego typu grepsów, przebyłeś już połowę drogi do Tygrysicznego Nieba, ach! Wypatrujcie więc tych grepsów pilnie, moje kochane ludzie!)

Żeby zatem nie było, że nam jakoś brakuje patriotyzmu i tego typu pięknych uczuć, powiemy na samym wstępie, że oczywiście nie mamy cienia wątpliwości, iż husaria to byli znakomici żołnierze, absolutna światowa czołówka, znakomite konie, broń (zaczepna i obronna) dobrana rozsądnie i ze smakiem (z tym smakiem to trochę żartuję, człek czasem musi, bo się rozpęknie, ale też przecie...), absolutnie najlepsza z dostępnych i zapewne najlepsza gdziekolwiek w owej epoce, cena nie grała roli.

Lenin, przy wszystkich swoich wadach (gość lubił koty, więc u mnie jakiegoś tam plusa jednak ma), miał niewątpliwą rację, że "kadry decydują o wszystkim", więc - o radości! - my tu, rozedrgani i rozpaleni do białości patriotyzmem, mamy z czego być dumni, bo kadry w naszej kochanej husarii musiały być faktycznie wyborne. Ludzie żyli za pan brat z koniem od małego, użerali się z Tatarami niemal na codzień (czasem przyplątali się też jacyś inni, nawet i sam Sułtan), więc szabla leżała im w dłoni może nawet lepiej (a to ciężkie cholerstwo, wiem coś o tym!), niż wachlarz w wątłej rączce jakiegoś Lagerfelda, albo innej gejszy.

Do tego oczywiście patriotyzm, krwiożerczość, odwaga, wyszkolenie, twardość, wytrzymałość na trudy i niewygodę. Co do tego nie możemy mieć wątpliwości. Konie też z pewnością mieli znakomite, polska tradycja kawaleryjska nie bez przyczyny jest sławna w świecie. Sprzęt, zbroja, broń - nie były to milionowe inwestycje, ale ci ludzie doceniali jakość, mogli sobie pozwolić na najlepsze. To nie były rzeczy wykute przez lokalnego kowala - to pewne!

No dobra, czy zatem inni nie mogli sobie pozwolić na podobne cudo? Rzecz w tym, że całkiem wielu z pewnością mogło, ale albo nie widziało potrzeby, stawiając na wystarczająco wysoki poziom ogółu swojej armii, bez jakichś, z konieczności nielicznych, wyborowych formacji. Szwedzi na przykład, z tego co kojarzę (a kojarzę o nich sporo, jak się składa) od powiedzmy Gustawa II Adolfa do Karola XII. Straszne to było wojsko, co byśmy nie śpiewali o husarii i jej przewagach, dało nam okrutnie w kość i to nie raz, a służyli tam prości ludzie, jakichś super oddziałów nie pamiętam, zresztą o wiele częściej umierało się tam od chorób, niż na polu walki. ("Połtawa" Englunda, tak przy okazji, dostępna po polsku, polecam. Jak i biografię Karola X Gustawa tego samego autora.)

Albo też się sobie na taką elitarność pozwoliło i także się miało jakieś znakomite, w swojej dość wąskiej niszy niemal niepokonane, oddziały, tylko że my o tym nie czytamy i mało kto w ogóle o tym dziś wie, a i wtedy ich sukcesy stanowiły tylko biężączkową wiadomostkę. (Wie ktoś, nawiasem, od czego pochodzi słowo "krawat"? Jak i zresztą "chwat"? To TEŻ militarna historia, a jakoś mało kto... Albo niech się ktoś łaskawie zastanowi nad militarną historią naszych ukochanych bratanków Węgrów.)

Nie chodzi mi o żadne tam deprecjonowanie naszych kochanych husarzy - mogę spokojnie powiedzieć, że np. Niemce to zawsze był znakomity żołnierz (i mam nadzieję, że dopiero czas temu jakiś się to definitywnie skończyło, Alleluja!), tylko że Polak to także w niemal całej historii był znakomity żołnierz, a co nam ew. w stosunku do takich różnych Niemców i Szwedów brakowało, to te sprawy POWYŻEJ prostego żołnierze, czy sierżanta, czyli gry wojenne, doktryny, wyżsi dowódcy, finansowanie, logistyka (nie w sensie wybudowywania mi tu na osiedlu cholernie podejrzanych apartamentowców!), wszystkie te von Moltki, Clausewitze, że już nie powiem Guderiany... Że już o POLITYKACH nie wspomnę, z królami włącznie.

I co więcej powiem tylko, że "prawdopodobnie", bo może przyczyny tego, że, mimo licznych i - ach, jakże cudnych! - pojedynczych sukcesów, militarnych jak najbardziej i chwalebnych niemal jak Termopile, bo też walka w stosunku 1 do 100 MUSI być chwalebna, gdy myślimy o zaangażowanych w to bezpośrednio ludziach... Tylko że wojowanie polega raczej na tym, by NIE znaleźć się w tego typu sytuacjach, a jeden czy drugi wulgarny i prozaiczny do obrzydliwości Napoleon Bonaparte stręczy nam nawet (na szczęście bezskutecznie, skurwiel jeden!) pogląd, że w wojowaniu chodzi WŁAŚNIE O TO, by zawsze znaleźć się naprzeciw wroga ze zdecydowaną przewagą - także, o hańbo, ilościową.

Tygrysizm Stosowany, choć o militarnej historii to on nieco tam wie, a sprawy kawaleryjskie są mu jeszcze bliższe i nieco lepiej znane, od spraw piechotnych, nie mówiąc już o kuchniach polowych i budowie mostów, nie odbył dotąd studiów na wydziale Husarologii Stosowanej na żadnym przyzwoitym uniwersytecie (nawiasem mówiąc Uppsala Universitet jest na świecie numero 60, a te lepsze wydziały muszą być sporo lepsze), więc nie wie nawet ILU tych husarzy w sumie rzeczywiście było, ale też podejrzewa, że nie aż tak wielu. I tu jest, trzeba sobie otwarcie rzec, pierwsza drobna zagwozdka.

(Choć raczej chyba druga, bo pierwsza to będzie ten pejsaty pan, co go mamy u góry, a który, jak jego krewniacy głoszą, stanowił w istocie, on, a nie jakaś słowiańska zgraja Januszów w skarpetkach do sandałów, fuj!... Jądro husarskiej gęstwiny. Było tak czy nie było? Corylliści do boju! Czy też dla was nie jest to sprawa warta świeczki?)

c. Deo volente d. n, bo też temat jest bujny, obfity, płodny i warty miętoszenia jak mało który, ale niestety na czas jakiś mam już dość tego nie-mojego laptpopa (prawo własności, święte of course, vincisti!), więc ¡hasta la proxima! I możemy sobie przy okazji nawet pogratulować, żeśmy ZNOWU ugryźli własny ogon, co, jak wiadomo, jest oznaką genialności, a w każdym razie systemowej dojrzałości, i po prostu OBOWIĄZKIEM, jeśli ktoś do czegoś takiego w ogóle chce inspirować.

Poważnie, nie żartuję, mam jeszcze MORZE ciekawych rzeczy do napisania w związku z husarią, husarstwem i husarskością, ale na razie macie to tutaj, wgryźcie się, wessijcie, potraktujcie sokami co je tam macie w żołądku i gdzie indziej, oczekując, w wariancie OPTYMISTYCZNYM, na więcej... CITIUS, ALTIUS, FORTIUS... i MĄDRIUS toże! Tak nam dopomóż!

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo i uważać na ogony!

sobota, kwietnia 02, 2016

O urzędnikach i korwinozie rdzenia kręgowego

Co pewien czas jakiś mędrek swym niedonoszonym rozumkiem odrywa, a potem magna voce ogłasza, że Pan T. mówi coś "całkiem jak Korwin". Na przykład w kwestii tej paskudnej globalnej urzędniczej zgrai, która nas tak skutecznie od lat uszczęśliwia. Mająż te mędrki rację? Korwinoza rdzenia kręgowego to przecież groźna i ogromnie zaraźliwa choroba, przenoszona drogą bezpłciową...

Otóż nie, spokojnie! Groźna i zaraźliwa, zgoda, ale jeśli ktoś się nie pozwala molestować korwinoidom tego świata, i dodatkowo nie jest bezpłciowy, to raczej nic mu strasznego nie grozi. W kwestii zaś biurokratów, to każdy z IQ powyżej IQ takich mędrków z uwiądem rdzenia wie, że:

Korwin głosi, iż jak nie będzie urzędników, to wszyscy będziecie jeździć Rolls-Royce'ami i Ferrariami, tak? Pan T. zaś mówi wam otwarcie i bez owijania w bawełnę, że całkiem bez urzędników nie będziecie jeździć nawet Syreną 103 - tylko że Pana T. taka perspektywa wcale specjalnie nie przeraża.

I dodaje Pan T., że gdybyście, mimo wszystko, jakoś zlikwidowali państwową (państwowa jest dla każdego korwinoida najkoszmarniejsza) biurokrację, to zjedzą was szybko w kaszy PRAWNICY, którzy faktycznie może nawet Rolls-Royce'ami będą sobie jeździć - no bo czymże jest prawnik, jeśli nie biurokratą, tyle że o wiele agresywniejszym i mniej leniwie otłuszczonym, bowiem pracuje ci on NA AKORD (mówiąc dawnym językiem), czyli NA PROWIZJĘ (mówiąc językiem współczesnym).

Nie chciałbym tutaj wyglądać na gościa pragnącego obrażać WSZYSTKICH prawników, bo z pewnością sporo z nich jest porządnych i właśnie starają się nas przed tą @#$% resztą zabezpieczać (jak czołg przed czołgiem, pancernik przed pancernikiem, skąd my to znamy?), tym niemniej zastąpienie państwowej biurokracji wszechwładzą prawników oznacza wszechwładzę właśnie tamtych agresywnych, chciwych i cwanych, nie zaś tych "naszych"... Zobaczcie sobie co się dzieje w Stanach i jak szybko tamten kraj, w znacznej mierze przez to właśnie leberalne zjawisko, upada!

Oczywiście - tacy jak Pan T. mogliby niemal, w swym prywatnym życiu, bez urzędników się obejść, skoro zarówno Syrena 103, jak i Rolls-Royce luźno im w sumie powiewa. Jednak kiedy zaczniemy rozmawiać o sprawach nieco już mniej prywatnych - takich jak suwerenność i obrona kraju - to całkiem bez urzędników się nie da. Współczesna armia może się ew. obejść bez żołnierzy (marynarka bez marynarzy, lotnictwo bez lotników itd.), ale na pewno nie obejdzie się bez biurokratów. (Co z tego, że będą w mundurach.)

Może to się wydawać cholernie śmieszne, i faktycznie jest, ale c'est la vie i tego w przewidywalnej przyszłości nie zmienimy. Wypada więc na zakończenie wykrzyknąć: "Urzędnik - dobry sługa, zły pan!", a potem się ew. głęboko zastanowić nad własnymi priorytetami, np. nad tym, czy naprawdę najważniejsza jest dla nas ta Syrena 103... Chciałem rzec Rolls-Royce... Sorry - Audi z '95, czy też coś może innego

I nie powtarzać mi tu więcej głupot po prowokatorach i ich wiernych, acz przygłupich bezmózgach! Dixi!

triarius

P.S. I dodam jeszcze coś, co już parę razy zdążyłem rzec: "Kto nie szanuje własnych państwowych urzędników, będzie szanował cudzych". Gorzkie to, zgoda i mnie to wcale nie cieszy, ale tak właśnie ten współczesny świat wygląda. I raczej byśmy, mimo wszystko, nie chcieli, by nagle przestał być współczesnym. Choć akurat mnie, jako się rzekło, na tych wszystkich różowych golarkach i Rolls-Royce'ach zależy stosunkowo niewiele. Co innego z wami!

sobota, marca 26, 2016

Psycho 2

A więc dotarliśmy wspólnie do początku drugiego odcinka, a że każda podróż musi się rozpocząć od pierwszego kroku, więc wykrzyknijmy "hip hip hura!" i do roboty. W tym odcinku, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i nie spadnie nam na łeb asteroida, ani dron, napiszemy wreszcie coś, co by uzasadniało nasz wzniosły tytuł. (Łał? No a co innego?)

* * *

W jakiejś telewizji mignęła mi ostatnio informacja, że niejaki Rzepliński płakał był znowu w niemieckich mediach, że to: "Kaczyński chce w Polsce stworzyć nieliberalną demokrację, co jest absurdem". Powiedz to Peryklesowi, durniu, albo średniowiecznym szwajcarskim kantonom!

Z tego typu indywiduami nie ma oczywiście sensu rozmawiać inaczej, niż przy pomocy twardych argumentów, ale między nami, możemy sobie rzec, iż jest to oczywista bzdura, to co ten typ bredził, ale w drugą stronę działa to całkiem ładnie. Czyli że liberalizm bez demokracji - będącej przecie "wolnym rynkiem" na polityków i ideologie - jest jeszcze większym oszustwem, niż ten "zwykły", pożal się Boże, "demokratyczny". To tak na marginesie.

Teraz, jeśli pozwolicie, chciałbym westchnąć, że nikt po naszej stronie, w mojej skromnej opinii, nie kojarzy nic na temat psychologii, i że to jest cholernie smutne. Jasne - większość tego, co stręczy się prolom jako "psychologię", rzekomą naukę, to naukawe brednie bez cienia wartości, co jednak nie zmienia faktu, że jako problem psychologia - nauka o "dusznych mechanizmach", że tak to wzniośle a figlarnie określę, jak najbardziej istnieje, a nawet w tej szemranej nauce są rzeczy cenne, z których powinniśmy, niczym z wymion kozy Galatei, w dzień i noc pić do syta i prosić o jeszcze.

(Dla uczulonych na kozy i/lub wymiona: "jak z krynicy mądrości, ach!") Smutne to jest, i to jak, że w naszym słodkim kraju tylko wraże służby zdają się mieć jakiekolwiek o psychologii pojęcie, a my sami kręcimy się niczym... niech będzie "korek"... w przerębli małorolnych (jak ja to od niedawna określam, jakże genialnie!) historiozoficznych teorii, napędzanych czystą ekonomią i takimż chciejstwem.

"Czystą ekonomią" oczywiście taką, jaką jest w stanie pojąć, a w każdym razie wchłonąć, mały Kazio. Małe Kazie występują zaś u nas w dwóch zasadniczych odmianach: 1. Kazio-entuzjasta, niemal na pewno nieszczęsne k*winiątko, lub k*winizmu nieszczęsna niedoleczona ofiara; oraz 2. Kazio-czujny paranoik.

Tego drugiego niejednokrotnie daje się z przyjemnością (choć ostatnio ich czołowy egzemplarz jakby intensywniej przynudza) i może nawet pożytkiem, czytać, co nie zmienia faktu, że ich wizja świata to stołek z jedną tylko nogą, jak najbardziej z boku, i to nogą mocno krzywą.

No bo też taki Kazio potrafi nam wygenerować kunsztowną intergalaktyczną teorię, spiskową oczywiście, a to łagodne w tym przypadku określenie, opartą na przesłance, że ci tam zamachowcy od Charlie Hebdo (a tak przy okazji - nadal vous êtes Charlie?) "musieli przecież mieć ogromne wsparcie, skoro byli pewni, że uda im się zbiec", podczas gdy początkujący nawet Tygrysista, jeśli oglądał tego nieco w zagranicznych telewizjach, od razu wiedział, że oni wcale zbiegać i przeżywać nie zamierzają. Co najwyżej na krótki czas, żeby gdzieś jeszcze zadziałać.

To tylko drobny przykład, choć ten akurat wrył mi się w pamięć, ale jest to też ostrzeżenie, iż bez podciągnięcia się z psychologii - tej prawdziwej, nie tej naukawej, stręczonej prolom na ostatnich stronach i w ostatnich sekundach - nijak. Teraz zaś chciałem przejść do psychiatrii. Wszyscy kojarzą "schizofrenię bezobjawową"? Piękna sprawa, ale tego typu kopnięte totalitarne ideologie tak właśnie mają.

"Schizofrenia bezobjawowa", "agresywne milczenie", wszystkie te diagnozy Stefków Niesiołowskich tego świata, stręczone ludowi... Leberalizm ma to lepiej rozwinięte od sowieckiego komunizmu, choć faktycznie czegoś tak lapidarnego i chwytliwego, jak "schizofrenia bezobjawowa", jeszcze się nie dopracował. Jednak psychiatria to poniekąd PODSTAWA liberalizmu. Zdziwił się ktoś? Mogę zrozumieć, ale postaram się wyjaśnić, że jednak tak właśnie jest.

Otóż leberalizm posiada, jak wiemy, genialną i niezawodną receptę na uszczęśliwienie dosłownie każdego... Zdrowego, normalnego człowieka. Powtarzam: "zdrowego i normalnego"! A że nikt nie jest w nim szczęśliwy, w leberaliźmie znaczy, więc bez przerwy mamy zastosowanie dla psychiatrii. W łagodnych przypadkach dla od niechcenia rzucanych telewizyjnych diagnoz - w ostrzejszych dla całodziennych przymusowych badań w Tworkach i więcej. (A to ma naprawdę piękny potencjał rozwojowy i na pewno nie poznaliśmy jeszcze ostatniego słowa.)

Choroba psychiczna to dla leberalizmu swego rodzaju CZARNA DZIURA, w którą wrzuca się wszystko, co burzy genialną i niezawodną receptę na uszczęśliwienie Ludzkości (ach!). Mamy więc psychiatrię dla pojedynczych ludzi, ale mamy też dla całych narodów, wyznań, grup społecznych i czego tam jeszcze, na co akurat jest zapotrzebowanie. Genialne!

Mówiliśmy tu sobie kiedyś o epicyklach Ptolemeusza i faktycznie leberalizm opiera się na tym genialnym pomyśle - stając się dzięki temu (jak i system ptolemejski poniekąd, do czasu) kompletnie, w sensie popperowskim, niewywrotnym, ale z tą psychiatrią to jest jednak o parę pięter wyżej i o wiele genialniejsze.

W dodatku nikt inny, z tego co wiem, jeśli nie uwzględnimy bratniej ideologii bolszewizmu, na coś tak błyskotliwego nie wpadł. Niemal każdy dziś ma depresję, niemal każdy coś tam ćpa albo się, powiedzmy, przed telewizorem czy kąpem czymś niezdrowo podnieca... W ogóle to ten tekst narodził się w taki sposób, że wpadłem ci ja na piękną definicję, a potem się to rozrosło do rozwichrzonej, niczym włosy łonowe kołchoźnicy (fajnie wymyśliłem?), gawędy.

Definicja jest taka: "Uzależnienie, inaczej nałóg - prywatny sposób na poradzenie sobie z koszmarem życia w realnym liberaliźmie." Do tego można dodać drobny komęt, że jest to często rozwiązanie rozpaczliwe, niezdrowe, a co najmniej niekompatybilne (oczywiście) z realnym liberalnym otoczeniem, przez co dany człek ma dodatkowe problemy... Itd. Jednak sama istota tej definicji wydaje mi się tyleż błyskotliwa, co genialna, i tyleż przewrotna, co rewolucyjna. Wam nie?

Z leberalizmem (tak sobie dla krótkości, Szpotańskim, nazywamy REALNY LIBERALIZM, który nas miłościwie dręczy) jest w ogóle zabawnie. 40% populacji ma w nim, miało i będzie miało, albo też "nie ma, bo się leczy na", deprechę, ale wszyscy oczywiście są w nim niewyobrażalnie szczęśliwi i nie wyobrażają sobie lepszego życia. Inni zaś deprechy nie mają, bo ćpają... Albo coś. Już to mówiliśmy, tak? No dobra, no to tylko na koniec przywołam analogię z jakimś Kaligulą ("otoż ten Kaliguła rękę w pludrach trzyma" - wiecie o kim to było?), czy Neronem.

W otoczeniu nikt ich, po paru latach rządów, nie lubił... (Nerona lud kochał, ale lud był daleko.) To były tysiące ludzi, w sumie dość często potężnych... A mimo to Kaligula tych ludzi wykańczał, albo przelatywał im żony, a oni mu, do czasu, mogli co najwyżej skoczyć.

Przyczyna? Wytłumaczenie? Całkiem podobne do tego, które stosuje się do dziwnego faktu, że nikt w leberaliźmie nie jest szczęśliwy, a nawet jakby odwrotnie, a jednak każdy uważa, że jest to jedyna recepta na szczęście i każdy poza nim kwiczy z rozkoszy 24/7.

Zaś co bardziej radykalny leming przekonany jest nawet, że on sam też W ISTOCIE jest nieprawdopodobnie szczęśliwy, a gdyby np., Boże uchowaj, przyszło mu biegać po dżungli nad Amazonką z cyckami na wierzchu i kością udową małpy w przegrodzie nosowej, to by się wprost z rozpaczy zapłakał. Nawet gdyby nigdy przedtem leberalizmu, z całym jego szczęściem, nie był zaznał.

Dużo by jeszcze można, dużo by jeszcze właściwie trzeba, ale mam nadzieję, że i tak widzicie już, że psychologia to potęga i naprawdę nam jej cholernie "na prawicy" brakuje. Dzięki za uwagę!

triarius

P.S. Na deser, jako nagroda za wytrwałość w czytaniu, drobny fakcik na temat Pana T. i jego niezwykłych upodobań: Otóż wolałbym w sumie pieprzyć kozy, a do tego wielbłądy i co tam jeszcze, niż sam być nadal pieprzony przez Merkele, Tuski i Kopacze. Tak jakoś dziwnie mam i chyba już się nie zmienię.

Chcecie drugi drobny fakcik, równie zabawny i szokujący? Otóż wcale nie marzę, by co drugi człek w Gdańsku posiadał kałacha. (Szczególnie zaś takiego z niezablokowaną opcją ognia ciągłego.) Taki ze mnie, widzicie, pacyfista. To dla tych wszystkich napaleńców out there, domagających się "powszechnego dostępu".

niedziela, marca 13, 2016

Że na odmianę coś napiszę (i po polsku)

Obejrzałem ci ja sobie pierwszy raz w życiu sitcoma pt. "Community". (Po naszemu też się tak wabi, co jest rzadkie i cenne.) Leci to w moim pakiecie od lat, ale jakoś nigdy nie miałem na to ochoty, choć sitcomy pasjami lubię. Jeśli są dobre, oczywiście. Albo przynajmniej średnie, a wtedy sobie czasem gnuśnie, bo mam b. podzielną uwagę.

No i powiem wam ludzie, że to co zobaczyłem było b. fajne. Śmieszne i z pewną głębią, oraz drapieżnością. Powodem, dla którego nie miałem nigdy ochoty tego oglądać jest chyba to, iż tak występuje, jako główna postać, taki stary pierdoła, wieczny student. Bo też to "Community" to taki b. marny prowincjonalny uniwersytet, czy jak to nazwać.

No i ja niespecjalnie, z jakichś nieznanych mi powodów, lubię dowcip polegający na naśmiewaniu się ze starości, a już specjalnie, kiedy taki starzec w dodatku jest student. Tego tam pierdołę gra, nawiasem, niejaki Chevy Chase - znany komediowy aktor, ale w tym stadium swego życia, i być może dzięki cwanej charakteryzacji, wyglądający naprawdę pierdołowato.

Z tym, że w owym odcinku, co ja go widział, nasz pierdoła naprawdę błyszczał. Wygłosił dwie cholernie mało politpoprawne kwestie mianowicie, które mnie szczerze ubawiły i którymi z wami, kochane moje ludziaczki, się zaraz podzielę.

Jedno to było, że golenie u fryzjera to "przyjemność z dawno minionych czasów, kiedy mężczy?ni (jakieś gówno mi się włącza na kąpie i nie mogę normalnie napisać tej litery, co tu powinna być, a w tej chwili w ogóle nie mogę, bo kąp przepracowany) byli mężczyznami, a kobiety praczkami i sprzątaczkami". Niedługo potem stwierdził, że "National Geografic jest fajny, bo tam są cycki nietknięte ręką białego człowieka".

Cholernie mnie to rozbawiło, bo też do tych afrykańskich cycków tęsknię i mógłbym zresztą na ich temat napisać spory esej, oczywiście genialny, bo to co oni tam teraz w tej zleberalizowanej Afryce wyprawiają, a na froncie cycków szczególnie, to obłęd i paranoja! I tak sobie pomyślałem, że gość, ten Chevy Chase, ta pierdoła, natchnął mnie pewną ideą.

Otóż nieco niepokoję się moimi przychodami, kiedy już będę tym zdrowym i jurnym stulatkiem. (Jeśli, oczywiście, to się znacznie wcześniej dokumentnie nie zawali.) I tak sobie pomyślałem, że mógłbym przecie być takim gościem, którego zapraszają (za pieniądze) na różne tam przyjęcia, partaje, wieczory kawalerskie, a ja po prostu sobie lu?no gadam, i to jest odbierane jako niesamowity stand-up występ, gwałcący wszelkie reguły politprawności.

Ci ludzie by się wstrząśli i, zszokowani, że takie coś w ogóle jest możliwe, ubawili by się setnie, a na drugi dzień obudzili by się z potwornym kacem - choć to akurat nie z mojego powodu - i ze swoją codzienną politprawnością, do której by już znowu, na długie lata, lub na całe życie, powrócili, przekonani, że to normalne, że tak musi być, a fakt, że całe to @#$& życie im kurewsko doskwiera i jest nie do zniesienia, wynika z jakichś całkiem innych przyczyn...

Albo w ogóle clubbing, wóda i narkotyki, żeby nic nie czuć, żeby nie myśleć. No więc tak sobie fajnie wymyśliłem i wydaje mi się, że to może działać. Przynajmniej pod warunkiem, że jakimś stuletnim starcom pozwoli się jeszcze w ogóle żyć,

Tyle że, jak to zaobserwowałem przez wszystkie te lata w Szwecji - o ile zwykły, grzeczny i potulny obywatel jest przez waadzę i jej wiernych czynowników bez przerwy tarmoszony (za przysłowiowe pejsy) i pouczany, to jak np. irański emigrant się wkurwił (że za mało zasiłku, co jednak nie oznacza, by K*winy tego świata miały rację!) i pierdolnął maszyną do pisania, to waadza zdębiała i zapomniała języka w gębie, a gość zapewne dostał co chciał i więcej nikt mu nie podskoczył.

Więc może być i tak, że wy, kochane ludzięta, zostaniecie zutylizowani zanim osiągiecie piękny wiek, jaki wasz oddany ma dzisiaj - natomiast wyżej wymieniony dożyje sobie lu?no dwustu lub trzystu lat, występując od czasu do czasu na przyjęciach i wieczorach panieńskich... I wszyscy będą szczęśliwi. (A o politpoprawności TEŻ potrafiłbym napisać esej. Spróbujcie mnie zachęcić, żeby mi się chciało!)

* * *

Nawiązując do starczej pierdołowatości, to to, co się obecnie dzieje w Ameryce na froncie kampanii wyborczej, tej przedwstępnej, zapładnia człowiekowi umysł i w ogóle. Na przykład to, iż faworytem młodzieży jest gość po prostu stary i dość, powiedzmy sobie, na oko pierdołowaty, mniejsza już o to że - nie bójmy się tego słowa - Żyd... (Choć może powinniśmy się bać?) Nie że coś, ale pono Żyda tam dotąd na stolcu prezydenckim nie było. (Co za niezwykły kraj i patrzcie państwo jak się czają!)

Także to jest przedziwne, że podstarzałego kandydata gorąco popierają młode murzynięta. W końcu amerykańscy Murzyni normalnie za Żydami, mówiąc eufemistycznie, nie przepadają. (A kto przepada?) Z drugiej strony, co oni mają do wyboru - ten gość, albo ta koszmarna Clintonowa. No bo przecie mówimy teraz o lewicy, więc na pewno nie Trump.

(Jeszcze nie teraz. Potem się ew. zaczną przestawiać, jak to bywało w historii.) Sam wolałbym tego Bernie Sandersa od Clintonowej, i nie tylko dlatego, że jest stary, co mamy wspólne - bo w końcu on pierdołowaty, a ja nie.

Tyle, że to nie jest tak, iż oni z bólem serca na niego, żeby nie Clintonowa. Tam jest autentyczny entuzjazm i masa bezinteresownego działania dla sukcesu tego Berniego. Że gość niemal komunista? A co to szkodzi młodym lewicującym? Zresztą czym się dziś różni rasowy komuch od autentycznego leberała, że spytam? A jeśli, to na czyją korzyść?

Ta Clintonowa zaś to sama esencja leberalizmu, więc...? Zresztą dzisiejsza sytuacja, z Putinem na czele, jest właśnie taka, że Rosji na rączkę będzie raczej robić "prawica" - ta "zwykła", szemrana, przeżarta agenturą, "pospolita odmiana ogrodowa".

Ta dla bezmyślnych głupków (mięso armatnie) i cwanych cynicznych skurwieli (K*winy tego świata) - nie zaś w miarę uczciwa lewizna. (Jeszcze można wspomnieć o warstwie pośredniej, czyli świrach z przerostem kory, co NIE jest zaletą, i pieprzem w tyłku. Jak np. GPS na szalomie. Sierżanci liberalnego rewizonizmu.) Że komuchowaty Bernie będzie koszmarny w sprawach międzynarodowych, co i w Polskę uderzy?

A można być w tym gorszym od Obamy? (O tym właśnie chciałem w związku z tą giełdą. W szerokim kontekście rozkładu Zachodu itd.) I czy Clintonowa miałaby być od Berniego lepsza? Nie jestem przekonany, a raczej jestem w drugą stronę. Trumpa, mimo wszystko, bym zdecydowanie wolał, jakąś inną ogrodową "prawicę" też, choć z mniejszym zapałem, ale jak mam wybierać między Bernim i tą babą, to jednak wolę Berniego.

Oczywiście mogę co do Berniego nie mieć racji - jak np. pomyliłem się co do Franciszka. Choć co ja o nim wiedziałem w dniu jego wyboru? Wyraziłem wtedy tylko nieśmiałą nadzieję, którą życie, przy pomocy Szatana, w przykry sposób zaraz potem zweryfikowało. Ogólnie przecież TEGO WŁAŚNIE się w historycznej perspektywie spodziewałem, więc summa summarum Tygrysizm Stosowany jak zawsze górą!

* * *

Chciałem wam jeszcze opowiedzieć trochę o giełdzie (nie próbujcie tego w domu!) i fajnie to powiązać z sytuacją w Ameryce, ale to może innym razem. (Czytaj "nigdy", bo tak jest z 99,8% moich błyskotliwych pisarskich pomysłów. I dlaczego miałoby być inaczej?)

* * *

No to tylko na koniec powiem wam, że "Sturęki" Rolex napisał właśnie absolutnie znakomity tekst, któren oto:

http://hekatonchejres.salon24.pl/701373,wilkolaki-sa-na-swiecie

W sumie zawsze dotąd uważałem Rolexa za takiego trochę Toyaha, choć może jeszcze bardziej gładko-profesjonalnego, a mniej gryzącego sercem. Czyli że super pisanie, ale dla mnie nieco jakby zbyt gładkie i...

Nie do końca aż Tygrysiczne (if you know what I mean). A tu paczpan, totalne zaskoczenie! Tekst drapieżny, głęboki i dający do myślenia jak cholera, a do tego jeszcze hiper-profesjonalnie zrobiony. Także w sferze obrazkowej, która jest tam całkiem fas-cy-nu-ją-ca!

Jak już przeczytacie, to można by porozmawiać o tych Prusakach, bo to, wiecie - z jednej strony wróg nasz na wieczne czasy i od zawsze (cholerni zgermanizowani Słowianie, z dodatkiem francuskich hugonotów zresztą), czego nie można ignorować i od czego nie uciekniemy, z drugiej jednak mamy też "Duch pruski i socjalizm", z którym pod wieloma względami trudno się nie zgodzić...

Z tym, że oczywiście taka dyskusja jest ryzykowna z tego powodu, że tam zawsze w tle będzie wystawiał łeb Adolf H. - któren nie tylko nasz wróg i kat, ale na którego wolno tylko pluć, a żadnych trze?wiejszych nieco analiz nielzia! Z z drugiej strony mamy Merkele tego świata, o których raczej tylko dobrze, lub co najwyżej średnio...

Więc dyskusje o Prusach, jeśli miałyby być otwartym tekstem, który rozumie Merkela i te wszystkie super-komputery popodłączane do dronów Obamy, są raczej trudne. A w końcu komputera wygrał właśnie z mistrzem GO, więc naprawdę musimy się wysilić i jeszcze tu podnieść poziom. Nie da się od tego wniosku uciec, więc: Do boju Ludy!

Choć na razie za naśmiewanie się z Merkeli faktycznie o szóstej rano jeszcze nie przychodzą - sam to sprawdziłem i mam zamiar dalej - więc bez paranoi, ale też to się może zmienić. I to by było na tyle, jak mawiał super gość Jan Tadeusz Stanisławski.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. Uważać na ogony i drony!

sobota, marca 16, 2013

Habamus papus

Zacznę od tego, że jakoś tak mam od dłuższego czasu wrażenie, iż blogaskowanie - to "istotne" - bardziej już wpada w oczy, i serca, różnym tam ubecjom, tajnym, widnym, dwupłciowym, jakoż i różnym Mossadom, niż komuś, dla kogo warto by było pisać. Jest to jeden z zasadniczych powodów, dla których nie mam ostatnio zapału do blogaskowania. No, ale poblogaskujmyż jeszcze trochę, skoro paru ludzi (i Łubianka) wciąż nas z jakichś względów odwiedzają... Tak? Czy może jednak już nie?

* * *

Alleluja, dostaliśmy chyba całkiem idealnego papieża! O czym zdaje się także świadczyć ów dziki, nawet jak na tę trzodę, skowyt wszelkiej lewizny - od rozczulającego "to nie jest nasz papież" tego tam płciowo niedookreślonego stwora pt. "Środa", po konsekwentną już międzynarodową kampaniię oskarżania Ojca Świętego o różne brzydkie - w przekonaniu lewizny (zakładając, że lewizna ma tego typu przekonania, a nie tylko "mądrość etapu", co wydaje mi się bardziej jednak prawdopodobne) - uczynki.

Oskarżeniami lewizny oczywiście nie ma się co przejmować, z wielu zresztą powodów o różnej wadze i ogólności. Najogólniejszym i najbardziej "filozoficznym" jest ten, który wynika z pewnej b. mądrej sentencji de La Rochefoucauld. Sentencji, o której warto by było "naszej prawicy" bardziej pamiętać, a już szczególnie, gdy ma do czynienia z lewizną. (Włączając w to oczywiście także leberałów.)

Jaka to sentencja? Nie chce mi się szukać oryginału, by potem dosłownie tłumaczyć, ale sens jest dokładnie taki, że: "Kiedy ktoś ci coś mówi, zastanów się, jaki ma powód, by w ogóle do ciebie mówić, oraz jaki ma powód, by ci powiedzieć prawdę. Uwierz mu jedynie wtedy, kiedy ma dobry powód ci powiedzieć prawdę."

Powie ktoś, że przecież to samo mogłoby dotyczyć prawicy. Ale to nie całkiem tak: po pierwsze, prawica to przecież MY. I to (wbrew różnym mędrkom) przesądza. Po drugie zaś, dla prawicy prawda jest sama w sobie wartością, i to nie byle jaką. Dla lewizny (a mówimy o tej wściekłej lewiźnie, która np. tak fajnie zareagowała na nowego papieża, nie o porządnej lewicy, która od nas różni się w sumie jedynie nieco priorytetami) prawda nie jest żadną istotną wartością - a w każdym razie w porównaniu z "przyszłym szczęściem ludzkości", "nowym człowiekiem" (hodowlanym i mrówczo posłusznym światłemu przywództwu), itd., jest to wartość pomijalnie drobna.

Tak że, jeśli komuś jeszcze trzeba to tłumaczyć, od razu było wiadomo, że jeśli nowy papież nie będzie lewiźnie po myśli, zacznie się opluwanie, szczucie, haki i biały szum informacyjny. Przyznam, że papież Latynos był moim marzeniem (jak nie wiecie czemu, to pytajcie!), choć oczywiście w tym przypadku istniało spore ryzyko, że załapie się jakiś lewak - teologia wyzwolenia, czy inne tego typu sprawy. Tak się mi przynajmniej wtedy wydawało, kardynałowie jednak wykazali się szokującą dla mnie mądrością i troską o dobro Kościoła i wiernych.

Afryka jeszcze zbyt młoda, w sensie katolicyzmu, papież "kolorowy" po Obamie to już by i tak nie było wielkie coś. Trochę "odgrzewany kotlet", co swoją drogą nie brzmi przesadnie subtelnie. Przyjdzie i na to czas (Deo volente), ale nie ma co się na siłę spieszyć. Zresztą "ludy kolorowe" generalnie też trochę jeszcze jakby w tym kontekście "przymłode". Ew. jakiś Filipińczyk mógłby się nadać, jeśli nie Latynos. Ale zrobiono (o ile nas jeszcze coś b. nieprzyjemnego nie zaskoczy, ale wierzę, że nie) najlepiej jak się dało.

Gość nawet włoskojęzyczny z domu ("Od Apeninów do Andów" się przypomina, jedyna fajna książka ulubionego przez Brixena i znienawidzonego od przedszkolnych czasów przeze mnie Amicisa), co w sytuacji, gdy będzie teraz mówił głównie po włosku, daje mu dotatkowy atut elokwencji.

Nie wiem, na ile nowy papież będzie odkręcał Vaticanum Secundum, które usobiście uważam za koszmar i dzieło wyjątkowo pokracznego Belzebuba, ale wygląda na to, że na jakiś czas odsunęła się bezpośrednia groźba, iż KK stanie się jakąś mało istotną filantropijną doczepką do światowego establiszmętu, który nas tak pragnie uszczęśliwić, już nie mówiąc o uszczęśliwieniu naszych ew. wnuków, a na katolików będzie się bezkarnie polować z nagonką i eksponować z dumą ich skalpy.

Zresztą, o ile dobrze zrozumiałem sens jednej z pierwszych wypowiedzi papieża Franciszka... Mniejsza, że to były obce języki, bo na jakiejś obcej telewizji - jeden włoski oryginału, a na to nakładało się jakieś inne, nie pamiętam już jakie, tłumaczenie, no ale przede wszystkim wzruszenie... To rzekł on explicite coś takiego, że "Bez Chrystusa Kościół to byłaby tylko dość marna organizacja charytatywna". Czyli, o ile właściwie zrozumiałem istotę wypowiedzi, dokładnie to, o czym mówiłem.

Może obejdzie się bez "katolickich talibów", co by musieli z establiszmętem nieco konkretniej porozmawiać, może się nie obejdzie, ale jeszcze nie teraz, w każdym razie jest nadzieja, że Kościół przestanie się płaszczyć przed każdym, odnajdować "głęboką prawdę" w najbardziej sprzecznych z jego własną doktryną ideologiach i religiach. No i przede wszystkim - pozostawiać swoich wiernych na pastwę rozpasanych leberałów i ich psychopatycznych hunwejbinów, nadstawiając za każdym razem drugi policzek, tyle, że nie całkiem własny. (Oczywiście, ściśle rzecz biorąc, to nie "Kościół" tak postępował, tylko co najwyżej jego hierarchia. Ale też niespecjalnie mi się to podobało.)

Słowo daję - mógłbym jeszcze sporo na ten temat i co najmniej część z tego nie byłaby pozbawiona sensu i wartości, ale na tym na razie poprzestańmy. Jak coś, to sobie jeszcze kiedyś te kwestie obgadamy. Zresztą nie sądzę, by lewizna tak łatwo dała za wygraną. W końcu ONI NAPRAWDĘ BYLI PEWNI, ŻE, PRZYNAJMNIEJ NA TYM "RELIGIJNYM" ODCINKU FRONTU, BÓJ TO JEST ICH OSTATNI.

I  OSTATNI BÓJ KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, jeśli to, co się ostatnio działo, w ogóle można "bojem" nazwać. I pewni byli, że nie może być już cienia wątpliwości, kto zwycięzcą, kto zaś pokonanym. A tutaj... Patrz pan, taki okrutny psikus!

* * *

W komęcie pod niedawnym tekstem Sea*** (Seamana? Seawolfa? któregoś z nich) na szalomie, zresztą naprawdę fajnym, ktoś podał takie oto info na temat sprawozdania na żywo z wiadomych wydarzeń na TVN. Cytuję to, co ten ktoś zacytował:
Red. Oliwnik: Jest, jest, biały dym! A zatem habamus papus!
Prof. Szwarcman (nieśmiało): Habemos papes...
(Wytłuszczenia moje.) Przyznam, że  mnie szczególnie zachwyciło to drobne "nieśmiało", w subtelnym nawiasie, choć cała reszta też zwala z nóg. Znajomość łaciny ostatnio nie jest mocną stroną Polaków, bez czego dość chyba trudno w pełni ocenić śmieszność i głupotę powyższych "łacińskich" zwrotów, ale proszę mi uwierzyć na słowo - to jest po prostu obłęd! To coś jeszcze o wiele pięter poniżej wszelkiej "łaciny kuchennej" z dawniejszych czasów. No, ale też - co wtedy były za autorytety?

Jeśli jest w tym cokolwiek z prawdy, to ci ludzie powinni się do końca swego nędznego życia chować w mysiej dziurze i ze wstydu nikomu nie pokazywać. (Fakt, że wielu powinno, a zamiast tego mamy weekendowego samobójcę i radosne autorytety moralne.)

Ani jedno słowo nie jest tu tak, jak powinno, a w końcu to tylko dwa niezbyt trudne słowa, których można się było nauczyć na pamięć, tym bardziej, że miało się komentować wybór papieża. Nie wiem - może gość z tego komentarza przesadził, ale coś chyba musi być na rzeczy. Obłęd!

Cieszmy się (znowu ten mój historiozoficzny pesymizm!) tym, krótkim zapewne, okresem, kiedy oni jeszcze sobie nie zdają sprawy z tego, jakie mało imponujące w nas wzbudzają wrażenia, a już te wrażenia wzbudzają i możemy się, zamiast bać, pośmiać. Jak się w końcu zorientują, jakie z nich "autorytety", to zaczną wsadzać (łagry, psychuszki) i/lub strzelać. Nie będą po prostu mieli innego wyjścia.

No, chyba żeby się to skończyło tak jak w przypadku niezapomnianego Black Addera ("Czarna Żmija" on się chyba nazywał po polsku, co zresztą miało akurat sens), który zorganizował sobie ekipę najgorszych bandziorów, aby zniszczyć swego wroga - wyjątkowego skurwiela i zbrodniarza. Ci dzielni ludzie zadali sobie jednak szybko dość oczywiste pytanie: "A dlaczego mielibyśmy służyć tej łamadze, zamiast facetowi takiemu, jakim sam każdy z nas pragnąłby zostać?" I dali Black Adderowi popalić, nawet dość ostro i w naprawdę wyrafinowany sposób. Oby!

* * *

Byłem sobie na rynku i (oprócz paru pisemek komputerowych) kupiłem sobie dwa, całkiem niedawne, egzemplarze "Najwyższego Czasu!" Przyjemne zaskoczenie. Oczywiście nadal masa o "wolnym rynku", "liberatarianiźmie" i tego typu pierdołach, nadal jest tam (a mieli się pono kłócić, czy nie?) niezawodny Korwin, ale parę rzeczy całkiem interesujących.

Na przykład przegląd najnowszych osiągnięć światowej lewizny. Najbardziej mi się spodobało, jak to w Szwecji ostatnio choremu na raka dwudziestotrzylatkowi urzędasy kazali podać szacunkową datę jego śmierci, stawiając to jako warunek wypłacenia mu zasiłku. Cóż, uszczelniamy system! (Swoją drogą, czy to się liberałom rynkowym nie powinno przypadkiem właśnie podobać?!)

Drugą fajną rzeczą w "NCz!" - i w dodatku cykliczną, obecną chyba w każdym numerze - są korespondencje z Izraela gościa o imieniu (czy też ksywie, nie wiem) Kataw Zar. Są zabawne, przenikliwe, b. złośliwe wobec tego państwa... Po prostu, gdyby to nie był certyfikowany (z całą pewnością) Żyd, to by łowcy anysemitników, hasbary i reszta tej trzody, mieli używanie. A tak to nie mogą, biedaczyny.

Wrzucę tu drobny przykład tego, co ów korespondent "NCz!" z Izraela pisze. Strasznie mi się ten fragmencik spodobał - a ile w nim podtekstów i wieloznaczności!
Religijna prasa pisała po hebrajsku, ale myślała w yidisz, podając, że "premier to i owo obiecał, ale nie zobowiązał się dotrzymać słowa". Trudno tej definicji odmówić uroku, zalatującego atmosferą galutu (rozproszenia).
Owo "rozproszenie", to chyba musi być słynna "diaspora", tylko tym razem nie po grecku, a w jakimś bardziej tubylczym narzeczu. Premier zaś to wcale nie Tusk (choć nie żeby do niego też ładnie nie pasowało), tylko ten tam ich Neta... njahu? Czy jakoś. (Którego Kataw Zar nazywa zresztą Bibijahu, co pewnie ma jakiś powód i coś zabawnego oznacza, ale dla mnie jest niejasne, bo nie w każdym numerze niestety to autor objaśnia, a moja znajomość zarówno yidisz, jak i hebrajskiego, jest niemal zerowa.)

* * *

I to by było na tyle. (Żeby zacytować niezapomnianego Jana Tadeusza Stanisławskiego. Co zresztą każdy robi, ale ja przynajmniej podaję tym razem źródło. Warto czasem takich ludzi przypomnieć.)

triarius

środa, listopada 07, 2012

Histeria wygrała z wolnym rynkiem? No i co z tego?

Ucieczka, nawet nie "do przodu", tylko raczej na oślep, "byle gdzie, byle gdzie indziej", wygrała właśnie z "wolnym rynkiem". O czym mówię? Oczywiście o wyborczym zwycięstwie i drugiej kadencji Obamy. Czy mnie to dziwi? Nie, w każdym razie nie bardzo. Zwycięstwo Romneya (bo tak mu chyba, zresztą jakie to ma teraz znaczenie?) oznaczałoby, że większość Amerykanów nadal wierzy w "wolny rynek" i to, iż wszystko dokoła nich "w sumie działa w miarę jak należy, tylko chwilowo coś zaszwankowało, ale niedlugo się naprawi i będzie znowu super".

Ja się im specjalnie nie dziwię, że tak nie uważają. Dla mnie to nie jest żaden po prostu "kryzys gospodarczy" - dla mnie to jest jeden z gwoździ do trumny "kapitalizmu" i "demokracji" jakie dotychczas znaliśmy. A nawet koniec Realnego Liberalizmu, ze wszystkimi jego paskudnymi cechami, zakłamaniem, ale jednak także i realnymi zaletami. Zaletami, za którymi niedługo będziemy zapewne płakać.

Oczywiście "koniec kapitalizmu" to, wedle oficjalnych przekazów, cholernie lewicowy pomysł, czysta brednia i w ogóle. Ja się jednak z tym nie zgadzam. "Kapitalizm" to albo bardzo teoretyczny model, więc o czym tutaj, poza ew. akademickimi katedrami, w ogóle rozmawiać? Albo też, jeśli realny, to całkiem nie to, co w tym modelu i nie to, co tak jego wyznawcy uwielbiają i wysławiają. Już w 1929 nie wiadomo, jak by się to z tym "kryzysem" i z "kapitalizmem" skończyło, ale przyszła wojna...

Po której zresztą, ani "kapitalizm", ani "demokracja", nie były już takie jak poprzednio. Nie każdy sobie to uświadamia, nie każdy się z tym poglądem zgodzi - a już na pewno nie standardowy czciciel "kapitalistycznego" bożka - ale, jeśli się np. uwzględni, że "kapitalizm" i "demokracja" bez mrugnięcia oka oddały miliony ludzi, całkiem nieraz takich samych jak ci, których tak namiętnie starały się uszczęśliwić, Sowietom - to raczej rozsądny człowiek musi się z tą moją opinią zgodzić.

(Fakt, że leberały i różne zideologizowane świry wynajdują setki dowodów, że ci oddani Sowietom ludzie wcale nigdy nie byli tacy sami, nie byli żadną autentyczną częścią "kapitalistycznego" i "demokratycznego" Zachodu, w sumie zasługiwali na swój los, a w ogóle to nie stała im się jakaś krzywda, niewiele tu oczywiście zmienia, bo to są mózgowe akrobacje wyjątkowo już marnej, nawet jak na liberałów, klasy, i po prostu kłamstwa.)

Tak że dla mnie mamy teraz, w związku z Obamą: HISTERIA - WOLNY RYNEK 2 : 0.

A co to jest ta histeria, spyta ktoś. W końcu sami się tu czepiamy nieprecyzyjnych definicji, więc to pytanie jest jak najbardziej OK. Odpowiadam zatem. Z głębi mojej domorosłej, ale, głęboko wierzę, nie byle jakiej psychologicznej intuicji i wiedzy. Histeria to jest dla mnie taki przez Mamę Naturę stworzony amalgamat ucieczki na oślep i wołania rodziców na pomoc. W sytuacjach kiedy, psychologicznie, nie ma już żadnych racjonalnych sposobów uratowania się przed zagrożeniem, albo kiedy sytuacja wydaje się tragiczna i bez wyjścia.

Często także, kiedy jakaś koszmarna sytuacja trwa długo, a końca nie widać. (Tutaj Urban Jerzy z jednej strony, a np. mesjanizm i niektóre nasze, polskich patriotów znaczy, obecne zachowania. Całkiem liczne, choć nie chciałbym tutaj akurat kogokolwiek urazić, więc na razie o tym nie mówimy.)

Wołanie rodziców na pomoc - w sposób dziki, niekontrolowany, "histeryczny" właśnie - jest w przypadku, kiedy dziecko zostaje nagle chwycone za nogę przez krokodyla, jak najbardziej zrozumiałe. Więcej - wydaje się to w sumie najlepszą z możliwych, w przeciętnej takiej niemiłej sytuacji, reakcją. Kiedy dorośli ludzie przejawiają tego typu zachowania, a szczególnie kiedy robią to zbiorowo, nawzajem się niejako nakręcając itd., sprawa staje się znacznie bardziej złożona i trudna do interpretacji.

Korzyść z takich zachowań też wydaje się być z reguły o wiele mniejsza, a do tego istnieje też możliwość, że, w odróżnieniu od dziecka złapanego za nogę przez krokodyla, taki dorosły ktoś, lub taka złożona z dorosłych zbiorowość, mogłyby, w teorii przynajmniej, znaleźć jakieś rozsądniejsze i skuteczniejsze rozwiązanie.

Skuteczniejsze od tego, co nazwaliśmy tu sobie "histerią", a co konkretnie w takich sytuacjach przejawia się w: 1. ucieczce na oślep, byle dalej; 2. (a) poszukiwaniu "mesjasza", (b) namiastki silnego i rzekomo wszechmocnego ojca, albo też namiastki mądrego, silnego, czasem także cwanego jak cholera, opiekuńczego starszego brata (jak w przypadku Obamy i wielu innych postpolitycznych polityków, z Tuskiem włącznie).

Czy Obama nic Amerykanom nie daje? Otóż daje, sądząc po tym, co mi mówili mieszkający w Ameryce znajomi i Amerykanie mieszkający w Polsce. Na przykład ta sprawa ze służbą zdrowia, na którą my się tak tutaj oburzamy, albo co najmniej, wedle niektórych, powinniśmy się oburzać - jako prawica - w praktyce jest dla tych ludzi błogosławieństwem.

Albo może ostrożniej to wyrażę - nie tyle JEST, co SIĘ WYDAJE. W każdym razie ta "wolnorynkowa" sytuacja w owej sferze, ta sprzed Obamy, jest dla nich, którzy z tym na co dzień żyją, koszmarem. No a kim ja jestem (Korwinem może?), żeby tym ludziom na siłę wduszać, co dla nich w sprawie chodzenia do lekarza i leżenia w szpitalu dobre?

Politykę zagraniczną, jak wiadomo nie od dziś, ogromna większość Amerykanów ma w nosie, a w każdym razie na tyle, że całkiem im wystarcza to, co im media i Hollywoody raczą w tej sprawie propagandowo zaserwować. Czym się zresztą niezbyt różnią od naszych tu rodaków, którzy, jako o wiele bardziej "przez historię" doświadczeni, wystawieni na o wiele większą ilość przykrości i zagrożeń, wydawałoby się, powinni mieć z tym łatwiej. I przejawiać nieco więcej rozumu. Ale nie przejawiają.

Czy ja się, żeby już zmierzać do zakończenia, bardzo tym zwycięstwem Obamy martwię? Trochę się martwię, ale nie aż tak. Romney (czy jak mu tam, zresztą jakie to ma teraz znaczenie?) niezbyt do mnie trafiał, a już szczególnie od kiedy zawalczył o poparcie Polonii wchodząc w tyłek Tuskowi (co niby można jeszcze zrozumieć, bo piastuje funkcję) i Bolkowi. Po tym było dla mnie jasne, że ten gość to polityczny idiota i żadna wielka nadzieja dla nieszczęsnej Polski.

Stosunki z Rosją? Być może. Trudno w tym kogoś gorszego od Obamy, fakt. Ale za to Obama dziwnie opieszale atakował Iran i akurat, być może, w sprawie służenia interesom Izraela on jest lepszy od większości realnie możliwych "prawicowych" konkurentów. Z tym zaś Izraelem, jego tam problemami, "potrzebami" i ambicjami wcale nie jest jakoś prosto i jednoznacznie.

Całkiem możliwe, że my bylibyśmy tym mięsem armatnim, do tego oskubywanym, opluwanym, a niewykluczone że i niedługo wprost okupowanym, i jeszcze byśmy na siebie ściągali ostrze nienawiści różnych nadaktywnych i nieprzebierających w środkach sił. Nie jest wprawdzie powiedziane, że bez Obamy z tym musiałoby być gorzej - teoretycznie w nagrodę za to, żeśmy mięsem armatnim, mogliby nam wreszcie odpuścić i się od nas łaskawie na wieki wieków odpier... Ale ja jakoś słabo w to wierzę.

Tak że, zamiast epoki po Obamie, mamy drugą kadencję tego laureata Nobla na zachętę... Cóż, trzeba z tym żyć. Jeśli tym, co miało go pokonać miał być "wolny rynek", to ja się jednak nie za bardzo dziwię, że Obama, mimo "kryzysu" znowu wygrał. I wystarczy mi sobie jedynie wyobrazić zmartwione buźki różnych rynkowych fanatyków - bardziej, mam nadzieję, zmartwione, niż buźki patriotów - z jednym takim panem na czele... Zapluwające się, śmieszniejsze niż nawet jego norma przewiduje, teksty tego właśnie pana... (A w ogóle to chyba się przemogę i pójdę czytać, co też ten gość ma w tej chwili do napisania.)

Tak więc, jeśli wam ludzie smutno z powodu Obamy, to mówcie sobie:  
HISTERIA - WOLNY RYNEK 2 : 0. Żadna z tych dwóch spraw nie jest w końcu ani naszym bratem, ani swatem. Tym bardziej, że histeria, na odmianę, co jest miłe, akurat nie nasza, tylko Amerykanów. I, w dodatku, jeśli oni tak wołają tych rodziców, jeśli oni tacy zagubieni, to rysuje tu się przecież jakaś szansa, żeby im to jakoś zapewnić... I tak dalej.

No bo przecież, nikt się chyba z nas tu nie oszukuje - Obama im tego wszystkiego nie zapewni. Obamą oni się, prędzej czy później rozczarują. Tak, jak się rozczarowali "kapitalizmem" z jego "wolnym rynkiem", i jak rozczarowani są niemal wszystkim, co ich otacza, choćby nawet mieli wciąż problemy z tego sformułowaniem. Tak że nie jest aż tak źle. Wielu możliwości wprawdzie tutaj nie było, bo tylko dwie, ale to nie od samego Obamy zależy przyszłość świata, Polski i nasza osobiście. Tamten drugi też pewnie nie dałby nam wcale aż tak wiele. W końcu czego rozsądny człowiek może dzisiaj oczekiwać od "liberalnej demokracji" i całego tego cyrku dla lemingów?

triarius

P.S. Od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel.

wtorek, marca 20, 2012

Polecanki (z trochą komentarza)

Moja mała, robaczywa szpęgleryczna duszyczka cieszy się tym oto tekstem: http://ubootenland.blogspot.com/2012/01/trzy-powszechne-prawa-spenglera.html. Ew. komentarze Naczelnego Spenglerysty RP w ew. komętach, ale tutaj, całkiem na marginesie, nie daruję sobie uwagi, że autor omawianej książki ma prawdziwie leberalne podejście do społeczeństw, i do tych cywilizacji, które, przeczuwając swą nieuchronną śmierć, popełniają rozszerzone samobójstwo i ostatkiem sił dają w kość swoim prześladowcom.

Taka jedna drobna, i  sumie subiektywna, rzecz w b. sensownie wyglądającej książce, ale mnie to jednak razi. W dodatku moja mała robaczywa duszyczka dziwuje się, że jednak niektórym wolno, bo kiedy kilkuset... Nie bójmy się tego słowa, tutaj chyba można... Żydów... nie pogodziło się z własną likwidacją i zrobiło tzw. Powstanie w Getcie, to wszyscy się zachwycają, a jeśli to jakaś (inna oczywiście od... wiadomo) grupa, to jest fuj, aj waj! I w ogóle się chórem słusznie oburzamy.

* * *

To było jedno, teraz jeszcze chciałbym polecić najnowszy (w tej chwili) tekst Coryllusa, któren oto: http://nicek.info/2012/03/20/czym-sufrazystka-rozni-sie-od-pisowca/. Po pierwsze, jest to dobry tekst, jak wiele tekstów tego autora, którego cenię i popieram (choć z jego kumplem Toyahem śmy się kiedyś poprztykali, tylko co to ma do rzeczy?), i np. także sądzę, że takie wysiłki, jak te jego, by stać się "prawdziwym", czyli sprzedawanym i czytanym, pisarzem są dokładnie tym, czego nam "na prawicy" potrzeba.

Jednak nie dlatego go tu polecam, że jest dobry, bo dobrych tekstów trochę jednak daje się znaleźć, tylko dlatego, że w cudowny sposób ukazuje on (jeśli oczywiście podane tam informacje są prawdziwe, w co przecież nie wątpię), jak paskudne rzeczy mogą wyniknąć z najszlachetniejszych zamiarów. Cóż bowiem, dla tygrysisty, może być paskudniejszego od ruchu SUFRAŻYSTEK? I cóż może być szlachetniejszego od chęci ratowania niewinnych i bezbronnych sierot - wykorzystywanych, a potem mordowanych, przez cynicznych, żądnych grosza cwaniaków?

A jednak... To pierwsze, jeśli wierzyć Coryllusowi, wzięło się bezpośrednio z tego drugiego! I w dodatku, wcale nie przez jakieś  (jak by się to dzisiaj z pewnością stało) ubeckie przejęcie całego ruchu na wczesnym etapie - tylko, jak by się należało chyba domyślić, bo Coryllus tego dokładnie nie wyjaśnia, w wyniku tego, że opór tych wszystkich żerujących na sierotach skurwieli, wspartych przez możnych protektorów, wpływowych pociotków i całą zgraję "konserwatystów", początkowo szlachetny i sensowny ruch zradykalizował i wprowadził w wiodące do obecnego koszmaru, do obecnych Śród i Szczuk (o Biedroniach, P*kotach i Sutowskich nie zapominając), koleiny.

Tak że to wcale nie to jest najbardziej przerażające - dla tygrysisty przynajmniej - iż "rewolucja pożera swoich ojców, matki..." Czy jak to tam było... Tylko że ze szlachetnych i, wydawałoby się sensownych, zamiarów mogą, jeśli się nie dość uważa, wyjść takie rzeczy, jak "równouprawnienie", feminizm, Środa, i to "Górskie" co się produkuje teraz w tym tam cyrku, zwanym Sejmem RP.

Tak że, ludkowie rostomili, trza uważać, bo z KONTRrewolucją może być podobnie! Nikt tego nie sprawdził, ale gdzie ktoś widział na tyle zaawansowaną kontrrewolucję, żeby tego typu zjawiska mogły się tam pojawić? Albo żeby się pojawić MUSIAŁY, gdyby się pojawić miały. Mam nadzieję, że się rozumiemy.

* * *

No to jeszcze to wam polecę: http://lowcawyksztalciuchow.blog.onet.pl/.

Facet tym się trudni, że śledzi wszystkie wypowiedzi Wielkiego Guru (tego Z Muszką - od Chłopiąt Spod Trzepaka i Bezmózgich a Zadufanych w Sobie "Biznesmenów"). I jego karierę toże. Wyłapując w nich brednie, sprzeczności, gwałty na logice i sprawy ewidentnie agenturalne. A jest tego, jak się okazuje, co niemiara. Cenna i potrzebna robota!

(Daruję mu nawet użycie słowa "wykształciuch" w samym tytule bloga. Skoro Nicek nadal żyje, choć użył w swoim ostatnim tekście określenia "koktail Mołotowa", to cóż... Wypada poczekać na młyny Boże, które, jak mówią, mielą wolno, ale gruntownie, i żaden grzesznik kary nie ujdzie. Tak mnie kiedyś uczono.)

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

czwartek, listopada 17, 2011

Z czego ja jestem taki mądry?

Pod tym kokieteryjnym i prowokacyjnym tytułem (grunt to marketing!) chciałem dzisiaj napisać parę słów o książkach. Tytuł był wymyślony już parę miesięcy temu, kiedy udało znaleźć na allegro i nabyć drogą kupna jedną fajną książkę, co mi ją kiedyś koleżanka z pracy, w mrocznych latach schyłkowego Gierka, była pożyczyła... A o której mało kto w ogóle wiedział, że wyszła, jak to bywało w PRL. No i chciałem o tej książce napisać, pod takim właśnie tytułem..

Teraz jednak wykorzystam go do napisania nie tylko o tej, ale także o paru innych książkach. (To się nazywa "ekonomia wysiłku", czy jakoś tak.) Nie żeby ta książka jakoś istotnie odmieniła moje życie (a kilka takich było), to nie o o to tu chodzi, ale naprawdę bardzo mi się przydała w późniejszym myśleniu, jako i w późniejszym argumentowaniu. Jaka to książka, spyta ktoś zniecierpliwiony tym długim wstępem...

Otóż chodzi o "Myślenie systemowe" Geralda M. Weinberga, wydane przez WNT w roku 1979 (a w amerykańskim oryginale w 1975). O czym to jest? Jest to b. inteligentna książka o myśleniu w takich kontekstach, które leżą niejako pomiędzy takimi, w których da się stosować myślenie czysto przyczynowo-skutkowe, i takimi, gdzie działają już prawa statystyczne.

Czyli na przykład mamy z kilkadziesiąt współzależnych i różnych drug od druga elementów. (Choć wiele z analizowanych w tej książce zjawisk jest o wiele bardziej skomplikowanych, niż by to z takiego ujęcia wynikało.) Książka wcale nie jest gruba i dla Młodego Spenglerysty lektura nie powinna być problemem, a raczej przyjemnością, bo to fajnie napisane.

Jeśli kogoś interesują tego typu sprawy - z pogranicza metodologii nauk, zdrowego rozsądku na nieco podwyższonym poziomie, filozofii, nauk ścisłych i "nieścisłych" -  to zachęcam do poszukania i zdobycia tej książki. Dopóki jeszcze wszystkie egzemplarze nie rozpadły się w pył, i dopóki kochana władza nie zostawi nam do czytania jedynie oficjalnej biografii Bolka!

* * *

Skoro mówimy o książkach, to wypada przypomnieć, że Ardrey nadal jest PODSTAWĄ, a Spengler najmądrzejszą z elitarnych książek kiedykolwiek napisanych! Żeby to było jasne. Tym niemniej istnieje nieco innych dobrych książek, które warto przeczytać. I o nich właśnie teraz rozmawiamy.

* * *

Na Nicka blogu piotr34 właśnie dał link do tekstu gen. Glubba na temat schyłku imperiów. I go, słusznie, polecił. Gość, gen. Glubb znaczy - o którym kiedyś już tu zresztą pisałem i nawet dałem przekład najistotniejszego (jak sądzę) fragmentu tego tekstu - był zawodowym wojskowym i wielkim znawcą krajów arabskich, w których służył przez długie lata. W tym owych krajów historii. (Można sobie to moje tłumaczenie dość łatwo odszukać, gdyby ktoś.) A oto linek do samego oryginału: http://people.uncw.edu/kozloffm/glubb.pdf. (Dzięki piotr34! Choć to było u Nicka.)

* * *

Od dawna oczywiście obijały mi się o  uszy pochwały książki "Płeć mózgu", ale jakoś nigdy nie chciało mi się wierzyć, że w tych zeunuszałych i załganych czasach mogą gdzieś tu wydać coś sensownego na temat różnic między płciami, co w dodatku zawierałoby cokolwiek dla mnie - starej męskiej świni i badacza owej problematyki - nowego. A jednak nie jest tak źle!

Wczoraj wieczorem zacząłem sobie słuchać tej książki w wersji audio, no i widzę, że to wcale nie jest głupia rzecz. Jeśli ktoś na przykład ma na wychowaniu jakąś młódź, albo jakieś kobiety, to zachęcam do ewentualnego podsunięcia im tej lektury (albo tego audio, jak coś, to prosić!).

A większość z nas dowie się z tego sporo ciekawych rzeczy - jeśli nawet nie całkiem takich, które by nam radykalnie zmieniły życiowy kurs i widzenie świata (bo na to już przeważnie za późno), to co najmniej takich, które dostarczą fajnych i całkiem naukowych argumentów w różnych rozmowach, sporach, walkach ulicznych... Z wychowaniem kobiet i dzieci na czele. Tytuł "Płeć mózgu", autorzy Anne Moir i David Jessel, PIW 2007.

Oczywiście nie mogło by się tam całkiem obyć bez zapewnień, na samym wstępie, że tezy i odkrycia prezentowane w tej książce nijak nie godzą w "zdobycze kobiet w ostatnich 30 latach", co może być nieco wkurzające, ale jest to tak wyraźnie danina pod przymusem złożona politycznej poprawności, że raczej śmieszy, niż naprawdę wkurwia.

Zresztą cóż - skoro pozwalamy, by rzeczywistość wokół nas była właśnie taka, to nie ma się co obrażać na ludzi, którzy właśnie z nią fajnie walczą, że muszą zastosować nieco rytualnego ketmana, prawda? Bądźmy od nich lepsi... A co najmniej przeczytajmy, lub wysłuchajmy, co mają do powiedzenia, i starajmy się to wykorzystać. I cieszmy się, że ta książka w ogóle jeszcze jest w "publicznej debacie", bo taki na przykład Ardrey został z niej całkowicie usunięty, a jeszcze o wiele ważniejszy!

* * *

No i to by w zasadzie było wszystko, chyba wszystko, chyba że ktoś chciałby przeczytać coś... Że tak powiem "bezinteresownie". W takim razie polecam rewelacyjną książkę H.G. Wunderlicha "The Secret of Crete". Dostępną  w wielu miejscach, np. tutaj: http://cretashop.gr/br/productsbr/booksbr/9602262613.htm i co najmniej trzech językach (niemiecki, angielski, grecki).

Książka jest, moim zdaniem znakomitą, detektywistyczną robotą w prehistorii i archeologii, a tak całkiem "bezinteresowne" (z punktu widzenia oszołomów odwiedzających tego bloga) to znowu nie jest, bo ujawnia jak okrutnie jesteśmy okłamywani na temat (niektórych przynajmniej) starożytnych zabytków i prehistorii przez cały ten pokraczny kompleks, który nam miłościwie - przemysł turystyczny, popularną pseudo-naukę, leberalne media, hollywoody i automatycznie ustawiających się rufą do wiatru naukowców.

Nie mówiąc już o tym, że z tej książki wyłania się miejscami rewolucyjnie inny od utartego obraz pewnych spraw z początków "naszej łacińskiej" (żarty sobie robię, chodzi o grecką i nijak nie naszą) cywilizacji. Bardzo ciekawe rzeczy się z tego wyłaniają, istne tworzywo dla wielkiej literatury! Geneza niektórych mitów i takie tam, ach!

* * *

No to jeszcze coś zarówno "bezinteresownego", jak i rodzimego: Krzysztof Kowalski "Eros i Kostucha", LSW 1990. Kiedyś można było dostać za grosze, paskudnie wydane, wprost rozpada się w rękach, ale świetna rzecz, jak ktoś lubi tego typu sprawy. (Prawda Iwona?) Polecam!

* * *

(I teraz, tuszę, każdy umie już odpowiedzieć na tytułowe pytanie, zgoda? ;-)

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca!

niedziela, listopada 28, 2010

To co, że bez tytułu?! Jest 7:53 rano, a ja oka nie zmużył.

Zadziwia mnie, a nierzadko i martwi, jak mało intelektualnego wyrobienia mają często całkiem inteligentni i wykształceni ludzie. Na przykład mało kto na naszej rodzimej "prawicy" zdaje się zdawać sobie sprawę z tego, że, o ile ktoś, komu obojętny (nie mówiąc już o traktowaniu ich wrogo!)  jest Honor, Ojczyzna, Wolność, czy jakieś inne tego typu sprawy, to całkiem inny człowiek*, niż my - to ktoś, obojętny, albo wprost wrogo nastawiony, do spraw takich, jak "wolny rynek", MA PO PROSTU INNE POGLĄDY i tyle! 

Wcale nawet nie jestem pewien, że owo pracowite zacieranie w świadomości tej ogromnej różnicy, którymi Polacy byli poddani przez dziesięciolecia, nie było robione cynicznie i celowo. Naprawdę bardzo żałuję, że inteligentni i niewątpliwie także porządni ludzie potrafią u nas jednym tchem wypowiadać nazwy najistotniejszych wartości i mętnych hipotez... I kłócić się o nie z taką samą zawziętością, a przeważnie nawet o te mętne hipotezy (które oni oczywiście traktują jak Prawdy Objawione) o wiele bardziej zajadle.

A potem mi mówią, że "filozofia nie ma znaczenia". Oczywiście - można nie czytać Platona i Schopenhauera. Sam za tymi panami nie szaleję i z ich lekturą nie przesadzam - jak i za lekturą wielu innych, nie mówiąc już o  faunie pomniejszego płazu, a już szczególnie zgrają trywialnych kompilatorów, kreujących się na wyrocznie i "prawdziwych filozofów". 

Jednak w czasach tak chorych jak te obecne, myślenie "jedynie do kreski" - kiedy nie ma już pewnych wartości, które by były naprawdę, "same z siebie", bez wysiłku intelektu (wzgl. kompletnego odmóżdżenia czy prostaczkowatości) naturalne i oczywiste - prowadzi właśnie do tego typu zaburzeń własnego obrazu świata (przenoszących się, co gorsza, na zaburzenia w sferze społecznej, politycznej, a może i, czasem przynajmniej, moralnej), o jakich tu mówiłem na początku. 

I to jest problem - jeśli nawet nie osobisty tych ludzi (kim ja w końcu jestem, żeby komuś włazić z butami w jego etyczną duszę?) - to na pewno polskiej patriotycznej (a jest jakaś inna?) prawicy.


--------------------------------------

* "Inny gatunek człowieka." Choć w kategoriach zoologicznych to jednak nadal "człowiek" - nadal należący do gatunku Homo sapiens, sapiens, sapiens, sapiens... sapiens. (Nie ma jak leberalne samozadowolenie i skromność! Jedno "sapiens" z głębi uppsalskiego Oświecenia da się zrozumieć - w końcu wiewiórki i pawiany nie czytają gazet i nie wymyślają zoologicznych klasyfikacji - ale DWA razy "sapiens"?! Dla niektórych ta nazwa, tak przecież "obiektywna i naukowa", musi działać jak najsilniejszy narkotyk. ;-)


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, października 24, 2009

Pyskówka - anybody?

Jacek Jarecki w swej nieskończonej dobroci od dawna próbuje mnie przywabić spowrotem na szalom24. Ostatnio osiągnął tyle, że wkleił u siebie na szalomie mojego ostatniego (błahego, ale od dawna innych przecież nie piszę) teksta, a ja zgodziłem się odpowiadać na komęty. W którym to celu musiałem założyć se od nowa całe konto.

Teoretycznie mogę więc naprawdę tam zacząć blogizować, ale w praktyce ograniczy się to chyba do tego, że ustawiam tam sobie wywrotowe hasełka, które się wyświetlają pod moimi komęty. No a teraz sobie czekam na ew. donosy do prokuratury w sprawie godzenia w sojusze i opluwania najświętszych (świeckich) wartości.

Jak śmy z Jareckim postanowili, tak też się stało, tyle że oczekiwana dyskusja szybko zeszła na wyimaginowane byty w rodzaju "wolnego rynku", plus szczeniackie obelgi ze strony moich pryszczatych oponentów. No nie - nie tylko to, bo dodatkowo Spengler został ujawniony jako nazista. W sumie żałosne to było i żałuję straconego wieczora, który miałem przeznaczony na całkiem inne sprawy.

Nie żebym miał jakąkolwiek pretensję do Jareckiego - wręcz przeciwnie! Tyle, że natura ludzka ułomną jest, a jeśli trąci się czułą strunę fanatyków "wolnego rynku", to można z całkowitą pewnością oczekiwać zachowań typowych dla okolic osiedlowego trzepaka i takiegoż poziomu argumentacji. Najzabawniejsze zaś to (dobrze, że coś w tym w ogóle można uznać za zabawne!), że oni niesmak rozmówcy i jego niechęć do kontynuacji automatycznie odczytują jako swój polemiczny sukces i potwierdzenie boskiej prawdy we własnej doktrynie...

Sprawa byłaby niewarta pięciu minut klepania w klawiaturę, ale nastąpił jeszcze pewien... Wątlutki, to prawda... Dalszy ciąg. Mianowicie mój czołowy oponent na tym szalomie - sławny rynkowy liberał wyrus, tym razem kryjący się pod pseudonimem mersey sound - zaczął mnie skrycie obrabiać na własnym blogu. O czym ja dowiedział się ino całkiem przypadkiem od Jareckiego, któren mi rzekł, że nasz wspólny dobry znajomy Artur M. Nicpoń nieźle tam wymiata, choć nieco w paru sprawach błądzi. (Czy jakoś tak to brzmiało).

Więc, choć z bloga wyrusa/mersey sound'a zostałem jakiś czas temu oficjalnie wyproszony - o co zresztą nie mogę mieć specjalnej pretensji, bo wpadłem tam swego czasu jak nastojaszczij troll i zacząłem jeździć po ich ukochanym von Misesie niczym po burej suce... Poszedłem tam zatem, na ten wyrusi blog, by zobaczyć wymiatanie Artura.

No i zobaczyłem. Artura gadki całkiem mi się w istocie spodobały - facet czuje Indian ja mało kto. (Widać że dokładnie w młodości przeczytał "Małego bizona".) Choć Spenglera jeszcze nie do końca kojarzy, ale rokuje nadzieje. Natomiast poczułem się moralnie uprawniony do zwrócenia wyrusowi uwagi, że jeśli próbuje mi u siebie obrabiać dupę, to mógłby mnie o tym łaskawie zawiadomić, a do tego zawiesić oficjalnie zwój ban na jakiś przynajmniej czas, bym miał możliwość odpowiedzi.

O co mi w ogóle chodzi? Na pewno nie o to, że potrzebuję jakiejś obrony, albo że potrzebuję pomocy w tępieniu maniackich ideologii różnych podwórzowych sekt! Po prostu jakiś tam rodzaj dyskusji się pod tym moim tekścikiem rozpętał - I TO AŻ W TRZECH RÓŻNYCH MIEJSCACH!

Dlatego też, gdyby ktoś z moich czytelników był spragniony ostrej pyskówki... gdyby pragnął utrzeć nosa różnym podwórzowym mędrkom... gdyby chciał się wypowiedzieć na temat "wolnego rynku"... albo sposobu na cywilizowaną i sensowną dyskusję... to niech sobie zobaczy wszystkie miejsca, gdzie ta dyskusja się toczyła... toczy... i, miejmy nadzieję, będzie toczyć... I niech sobie tam ew. zabierze głos.

Oto linki do wszystkich tych miejsc:

1. na tym tutaj blogu: http://bez-owijania.blogspot.com/2009/10/o-piciu-piwa-i-zaletach-wenus-w-futrze.html - (gdyby ktoś to musiał osobiście klepać, to zwracam uwagę, że w futrze to "Wenus", a nie "wyrus"!);

2. na szalomie: http://jacek.jarecki.salon24.pl/133157,powrot-tygrysa-na-salon24-partie-partie-partie;

3. u wyrusa: http://tekstowisko.blogspot.com/2009/10/tajemnicza-tajemnica-tajemniczych.html.

A teraz, parafrazując Głowackiego, wskazuję buławą na zachód i do wszystkich urodzonych pogromców leberalizmu wołam: "Chłopaki! Pokażcie tym... liberałom!" (W oryginale było tam oczywiście słowo o zbliżonym znaczeniu, tyle, że dziś uchodzące za nieeuropejskie, więc śmy se zamienili.)

Kto nie chce się z liberałami opluwać... Kogo nie bawią ich pokraczne argumenta... Niech oczywiście nie czuje się do niczego przymuszany. Błagam! W końcu prawdziwa wolność to właśnie MY! Wbrew temu co sobie i światu wmawiają leberały.

* * * * *

No to może jeszcze obrazek... Trochę tam wprawdzie brakuje gościa, który mógłby uchodzić za rynkowego liberała spod osiedlowego trzepaka, ale za to MY jesteśmy przedstawieni jak należy. No i naparzana pierwsza klasa! (Jakby ktoś pytał, to to jest gołe duszenie, czyli mata leo, tyle, że nie jak zazwyczaj od tyłu, ino z boku.)


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, kwietnia 20, 2009

Zapłodniony i sprowokowany...

... przez Nicponia (przed chwilą, w prywatnej rozmowie, a co Zemke myślałeś?) powiem teraz parę rzeczy. Związanych z tym, cośmy z Nicponiem sobie dyskutowali.


Leberały są durne, albo łżą (a zapewne i to i to) gadając jaką to straszną rzeczą jest państwowa biurokracja i przeciwstawiając to zbiurokratyzowanie mniej lub bardziej "liberalnemu" państwu, gdzie biurokracja państwa jest stosunkowo mniejsza... Tyle że... Okupione to jest odpowiednio (?) większą ilością prawników, ze wszystkim, co jest z tym zawsze związane. Jak to: samowola i w sumie niemal wszechmoc prawniczej korporacji, ogromne koszty "usług" prawnych dla normalnych ludzi, selekcja "odpowiednich" ludzi do tych korporacji... Itp., itd.

To jest kwestia definicji i ustalenia granic - gdybyśmy liczyli biurokrację WRAZ z prawnikami, a czym w końcu oni się aż tak bardzo z punktu widzenia normalnego człowieka różnią, że spytam? - to sprawa wyglądałaby inaczej, niż się to na ogół widzi, inaczej niż nam to różne załgane leberały przedstawiają!

Powiem od siebie, że tak samo jak, z dwojga złego, wolę państwową (a konkretnie polską, bo inaczej mówimy o okupacji, co samo w sobie mi nie odpowiada) policję od wolnych i niezależnych gangsterów, tak samo wolę jednak państwową (polską) biurokrację, od wolnych i niezależnych prawników. Którzy to prawnicy jak się zaczynają w realu panoszyć, jeśli im państwo pozwoli, to widać i u nas, i np. w USA.

* * * * *

Kto jest gorszym szkodnikiem?

1. ktoś, kto daje - samorodnym i licznym, czy tego chcemy czy nie, one będą i tak, nie oszukujmy się! - lemingom codzienne SMS'y (w przenośni), dyktujące im co mają myśleć i mowić, organizujące ich w pewną "opinię" i docierające z tym ich "głosem" do innych miejsc, gdzie jakiś zabłąkany i nie otrzymujący jeszcze owych światłych SMS'ów leming mógłby się znaleźć...

czy też...

2. ktoś, kto dociera do ludzi w dużej części potencjalnie sensownych, patriotycznych, niegłupich, starających się myśleć w miarę niezależnie, a do tego często ambitnych, zaradnych i niebiednych, w sumie materiał na zdrową patriotyczną polską prawicę - po to, by ich zarazić wirusem (nieuleczalnego jak wskazują dotychczasowe doświadczenia) infantylnego egoizmu, absolutnej politycznej głupoty (a właściwie to wstrętu do wszelkiej mającej jakikolwiek związek z realem polityki), mózgowym utopizmem i organiczną niemal skłonnością do wszelkich kolaboracji, ze służalczością wobec Rosji na czele?

Jeśli ktoś umie sobie na powyższe pytanie odpowiedzieć, odpowie sobie równocześnie na pytanie o to, kto zasługuje na tytuł NAJBARDZIEJ NIEDOCENIANEGO SZKODNIKA III RP i jednocześnie NAJBARDZIEJ NIEDOCENIANEGO WROGA POLSKIEJ NIEPODLEGŁOŚCI OSTATNICH 20 LAT.

Nie jest chyba trudno odgadnąć, kto są te dwie osoby, o które tu chodzi, prawda? No więc byłbym ciekaw opinii czytelników i ew. polemik.

* * * * *

Parafrazując nieco (ale tylko niewiele) słynne zdanie Piłsudskiego o więzieniach i policji, powiem, tak: Kto mówi, że pragnie wolnej Polski, ale musi to być polska bez państwowej biurokracji - nie chce wolnej Polski!

Rzekłem to całkiem nie dlatego, bym biurokrację - jakąkolwiek - osobiście kochał, czy np. sam w niej pracował. Nie, całkiem przeciwnie. Tylko po prostu poziom biurokracji nie jest czymś, co możemy sobie (wbrew poglądom różnych "realnych" świrów) dowolnie zmieniać - to jest kwestia stopnia skomplikowania społeczeństwa (i państwa, a jakże!); etapu w rozwoju (czy też schyłku) całej cywilizacji, do której należymy...

Poważny polityk, kiedy się gra w siatkówkę, nie zaczyna wrzeszczeć, że on siatkówki nie lubi i życzy sobie grać w piłkę wodną. Może, jeśli ma akurat szansę i masę siły, ew. wymusić granie w piłkę wodną, ale jest to b. rzadki przywilej, a w każdym razie poważny polityk nie będzie o tym w koło gadał, zanim to zrobi. (A potem już też nie, bo po co?)

Jeśli ktoś jeszcze nie zrozumiał, to powiem wprost - polityk (?) krzyczący o tym, że jemu się demokracja nie podoba, bo on sobie chce wprowadzić dyktaturę, to błazen i tyle. Niech wprowadza, ale gadanie na ten temat? Ze stałymi odniesieniami do Rewolucji Francuskiej, którą trzeba oczywiście widzieć dokładnie tak, jak Guru - bo inaczej jest się lewakiem? A czemu nie do Wojen Punickich albo Wojny Trojańskiej?

I potem mamy taki skutek, że rzekomo "prawicowi" ludzie, zarażeni jednak wirusem tych "realnych" poglądów, wymyślają na jedyną naprawdę realną i realnie patriotyczną partię w tym przeklętym od Boga kraju, że to niby "bolszewicy"... Dlatego, że nie likwidują całej biurokracji państwowej. Całej POLSKIEJ biurokracji państwowej - na której miejsce od razu wskoczy biurokracja PONADPAŃSTWOWA - europejska czy globalna... Takich ludzi naprawdę powinno się rozstrzeliwać za głupotę i szerzenie zdrady.

Powiem to, testując niejako nowe przepisy, zwalczające "szerzenie nienawiści i rasizmu", które niedługo będą sankcjonować represje za samą głośno wyrażaną niechęć do "Wielkiego Projektu Europejskiego"... Ale co mi tam! W tym smrodzie i w tej przerażającej powszechnej głupocie i tak nie sposób wytrzymać! Jeśli siedzenie w pierdlu było zaszczytem w czasie zaborów i w mrocznej epoce PRL - to i dzisiaj musi być zaszczytem, bowiem III RP, jeśli nawet jeszcze tego poziomu pod niektórymi względami nie osiągnęła, to, z "europejską" i nie tylko pomocą, szybko, nie tylko do osiągnięcia, ale i do przekroczenia tamtych wzniosłych standardów podąża.

A jeśli mnie ktoś spyta dzięki komu, to powiem, że jest takich wielu, co do większości z większą częścią odwiedzających mojego bloga (tymi co nie służbowo) łatwo się zgodzimy, ale także dzięki temu panu, na którego temat była tu przed chwilą zagadka. Jeśli nie właśnie DZIĘKI NIEMU NAJBARDZIEJ. Głupota, kochane ludzie - na przykład taka, jaką ten pan w tym nieszczęsnym narodzie rozsiewa - to w polityce naprawdę rzecz nie do wybaczenia... Wcale nie mniejsza zbrodnia od tchórzostwa czy konformizmu. I wcale nie mniej się mści na narodach nią dotkniętych.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, lutego 01, 2009

Ostateczny cel i skutek leberalizmu

Ostatecznym celem realnego liberalizmu jest swego rodzaju "śmierć termiczna" całej ludzkości w powszechnej psychicznej depresji, bo tylko w takich warunkach realny liberalizm może się okazać systemem stabilnym, a poza tym depresja - z jej apatią, brakiem ambicji, obniżoną agresywnością itd. - jest po prostu etycznym ideałem dzisiejszych autorytetów, przynajmniej kiedy chodzi o masy.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, stycznia 22, 2009

Ktoś chciał dowodu na nędzę leberalnej ideologii? Proszę bardzo!

Oto dowód na nędzę i zakłamanie miłościwie nam panującej leberalnej, oświeceniowej ideologii:

Leberały głoszą, że ludzie kierują się samym wyborem i płacą za to, co jest dla nich ważne. W ten sposób "głosują". Głosują swymi pieniędzmi, a w przypadku leberałów antykomunistycznych (czyli tych bardziej prawicowych, niech już będzie bez cudzysłowu) także nogami - uciekając np. z krajów złych do krajów dobrych (w domyśle bardziej liberalnych).

Zgoda? Tutaj chyba niczego nie zafałszowałem? Uprościłem tylko na tyle, na ile to było konieczne, ale w sumie tak przecież tak właśnie fundament leberalnej ideologii wygląda.

No i teraz zastanówmy się nad taką oto sprawą... Pomijając już wszystkie inne oczywiste problemy tego ujęcia - takie jak np. występujący na każdym praktycznie kroku brak pełnej informacji - zadajmy sobie pytanie, dlaczegoż to ważne jest "głosowanie" za pomocą pieniędzy, "głosowanie" za pomocą nóg, głosowanie (tym razem całkiem dosłownie) za pomocą kartek wyborczych... Ale nie jest - o dziwo! - ważne dla leberałów głosowanie poprzez gotowość do narażenia, a nawet wprost poświęcenia, własnego życia.

A przecież przez całą historię ludzie dla pewnych spraw życie byli gotowi poświęcać - nie tylko życie swych bliźnich, bo to by można różnie interpretować, ale i własne. Czy zaś jest coś cenniejszego od ludzkiego życia?! Szczególnie dla leberała? Nie tylko zresztą w przeszłości to ludzie czynili, bo czynią to nadal, szczególnie masowo w różnych "mniej cywilizowanych" (czytaj "mniej liberalnych") regionach świata. Ale to przecież ludzie tacy sami jak my, prawda? Niczym istotnym się od nas nie różnią, bo kolor skóry nie jest niczym naprawdę nas w istotny sposób różniącym. Z tym zgadzam się ja, i z tym musi się przecież zgodzić każdy leberał.

I ci ludzie narażają, a czasem nawet poświęcają swoje życie. Dla spraw które leberał pochwala, albo dla całkiem innych. Dla spraw, które ja bym pochwalił, albo i nie. Ale jest faktem, że oni to czynią. Ergo - te właśnie sprawy są dla nich WAŻNE. Ważniejsze zapewne od tego, za co są gotowi zapłacić pieniądze, nawet te "własne, ciężko zarobione".

Dlaczego leberały całkiem tego czynnika nie uwzględniają? Czemu go nie akceptują - jako ewidentnego faktu? Czemu nie starają się tych spraw intelektualnie wydestylować, by potem móc się do nich jakoś inteligentnie ustosunkować? Nawet jeśli z jakichś względów uważają tych żołnierzy z Plaży Omaha, tych Powstańców Warszawskich, tych (toutes proportions gardées) terrorystów-samobójców, izraelskich żołnierzy (żeby nie było), i bojowników Hamasu za całkiem innych od nas - "ludzi normalnych" - to czemu nie próbują nam zrozumiale wytłumaczyć na czym ta różnica polega?

I dlaczego nie gwałci ona innych fundamentalnych założeń leberalizmu - konkretnie tego, że ludzie w sumie są tacy sami i ich motywy są w sumie takie same? Że spytam.

Dopóki nie otrzymam sensownej, wyczerpującej odpowiedzi na moje wątpliwości, sorry, ale będę wszystkich leberałów z lewa i "prawa" uważał za cynicznych kłamców i/lub mózgowo upośledzonych idiotów.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.