Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojna. Pokaż wszystkie posty

środa, listopada 10, 2021

Jak łatwo rozpoznać Państwo Niepoważne? (Przykład Tygrysizmu w działaniu) 5

2.5 Żeby podsumować

No więc pracowicie wykonaliśmy wstępną grę, kładąc fundamenta, a teraz wypadałoby w paru zdaniach powiedzieć, na czym konkretnie polega ta nasza nowa teoryjka. W końcu stwierdzenie faktu, że tak się właśnie dzieje w PRL bis, które kupuje czołgi tam, gdzie je kupuje, a jest bantustanem, może fajnie działać w telewizyjnej propagandzie, ale z jednego przypadku nie wynika jeszcze cała zasada. No więc, któtko przypomnę te nasze podwaliny i oczywiste w mojej skromnej opinii wnioski z nich, bo dotychczas było to w formie gawędy ślacheckiej i mogło nie wryć się w pamięć.

No więc, okazuje się, iż ilość państw, które nas ew. mogą napaść, jest dość ograniczona. To znaczy wszystko niby jest możliwe, ale rozkład prawdopodobieństw jest taki, że jakieś średnie państwo z innego kontynentu (całkiem kontynentu, nie mówię takich dwukontynentalnych, pokój miłujących) napadnie nas rzadko. Oczywiście są takie, co lubią to robić i potem stosownie brać wciry, ale ich nie jest aż tak wiele i trochę jednak trzeba, by im na tyle podpaść.

A że nikt nie graniczy z jakąś ogromną ilością innych państw - wątpię, by cokolwiek powyżej 10 występowało w praktyce, a państwa od nas wyraźnie słabsze raczej tego nie zrobią, przynajmniej zanim się zdecydowanie nie wzmocnią, na nas nie wkurzą... Albo ktoś ich z drugiej strony nie podbije i nie uczyni częścią swego agresywnego imperium (co jednak trochę czasu powinno nam na przygotowanie dać). No więc ilość potencjalnych agresorów nam się całkiem ładnie zredukowała. (Zakładamy tutaj, dla ułatwienia rozważań, że my nikogo nie chcemy napadać, a bratnia pomoc także widzi mi się dość obcą w sumie tradycją, ale w takim brzydkim przypadku kompinować należałoby w sumie podobnie.)

No więc teraz... Wyobraża sobie ktoś, że nasz minister od czegośtam - obrony czy innej gospodarki, nie znam się na biurokratycznych procedurach i dobrze mi z tym! - dzwoni do swojego odpowiednika w sąsiednim kraju i mówi mu: 
Słuchaj Klaus (czy inny tam Wołodia)! Jest interes do zrobienia i może ci to pomóc na karierę. Chcemy mianowicie szybko kupić od was masę tych waszych czołgów najnowszej generacji, co to podobno lepsze od wszystkiego, co kto kiedykolwiek na wroga wypuścił. Plus części zamienne do tych, co już mamy. Naprawdę chodzi o hurtowe ilości! I amunicja też oczywiście, żeby nam wystarczyło do prowadzenia porządnej wojny na lata... No bo wiesz, po tych ostatnich waszych prowokacjach zaczynamy się obawiać agresji ze strony twojego, kochany, kraju. Bez urazy, to tylko interesy! To jak będzie? Zadzwonisz jeszcze dziś i dasz mi odpowiedź? Oczywiście, słodki jesteś. Ucałuj ode mnie Fatimę i dzieciaki! Aziza też was pozdrawia.
Mógłbym jeszcze naukowo, niczym jakiś doktorat tutaj wam ludzie ten temat rozwijać, ale zrobię tak... Was zostawię z powyższym monologiem, wy się zastanowicie, a potem, gdybyście mieli jakieś refleksje, własne zdanie, ew. zastrzeżenia - to mi w komętach skomętujecie. Powyższy urzędowy monolożek powinien wam i tak dać pożywienia dla życia intelektualnego na kilka dni co najmnniej. Dobra chłopaki? 

(Dobrze, dziewczyny też! Jak już wyhaftujecie swoje ornaty i tak dalej, możecie się zastanowić nad sprawami militarnymi. Mózg w końcu macie dość podobny, co by K*win o tym nie gadał. Tylko czy wy przypadkiem nie macie za dużo wolnego czasu? Wszystko co dobre i co złe, bierze się ponoć z bezczynności, miejmy nadzieję, że to ten pierwszy przypadek.)

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!

środa, września 15, 2021

DEFINICJE: Demokracja

Ja już naprawdę się nie poczuwam do pisania, kto nie wierzy, niech sprawdzi kiedy się tu coś ostatnio pojawiło, ale przyszło mi do głowy coś, co powinno być powiedziane wieki temu, bo słuszne i ważne. Oto i...

Demokracja - idea, że mężczyźni przydatni do obrony kraju (i ogólnie w jego wojnach), powinni mieć istotny wpływ na losy tego kraju. Tylko tyle i aż tyle!

Oczywiście nie jest to dokładnie to, co się nam tu na Zachodzie w ostatnich dekadach jako "demokrację" w propagandzie, "nauce" i "edukacji" stręczyło, ale to jest coś takiego, że jak się chce coś zniszczyć, to często świetnym pomysłem jest rozdęcie tego do monstrualnych rozmiarów, przyczepienie wszystkiego co się tylko da, tak żeby dana idea całkiem pod tym utonęła. (Nawiasem nie aż tak wiele się ostatnio o :demokracji" słyszy, ta idea odpływa w przeszłość nawet w propagandzie.)

triarius

wtorek, marca 22, 2016

Terroryzm, wojna i motyl nad Amazonką

Myślałem żeby wam napisać o co mi chodziło z tym banjem, o którym było ostatnio, ale wydarzenia dają mi okazję napisania czegoś hiper-aktualnego, a takiej okazji nie mogę zmarnować. W dodatku okazało się znowu, żem Kassandra.

(Ktoś tego jeszcze nie wiedział?) Co jest z jednej strony rozkoszne i pochlebne - no bo w końcu prorocze zdolności to nie jest taka sobie byle sprawa - z drugiej raz smutne, ponieważ nigdy nic z tego nie wynika i tak z pewnością pozostanie. Nic poza czczą proroczą satysfakcją.

Chodzi o to, że w Brukseli właśnie wybuchły bomby, co, jak zwykle, daje różnym mniej i bardziej autentycznym autorytetom okazję do dywagacji w tzw. "przestrzeni publicznej". Często jest to bełkot zaiste przeraźliwy, ale najbardziej mnie rozbawiają subtylne analizy post factum, które, jak rozumiem, mają dać lemingom poczucie, że waadza czuwa i nad wszystkim panuje.

Chodzi i o te przeróżne tłumaczenia, jak oni to zrobili, dlaczego tak a nie inaczej, plus różne odgadywane tajemnice z islamistycznej kuchni. Wznosząc to na wyższy poziom, aż się człowiek czuje wstrząśnięty, jak genialny był Spengler - i to wcale nie najbardziej w swych (znanych tu i ówdzie ze słyszenia i kompletnie opacznie na ogół rozumianych) uwagach o "zmierzchu Zachodu", tylko właśnie w tych sprawach związanych z paralelizmem cywilizacji, Sokratesem, Oświeceniem i temuż podobnież.

"Wiedza jako cnota", czy inaczej mówiąc: "cnota to wiedza" - tak było u rzeczonego Sokratesa i podobnie jest dzisiaj, tylko że my cnotę mamy gdzieś, a kochamy bezpieczeństwo. (Wieczne życie, aż po samą eutanazję.) "Waadza wie, więc jeteście, drogie lemingi, bezpieczniutkie jak u mamy pod bluzeczką!" Nic to, że waadza wie "jak było", a nie "jak będzie", a tym mniej "co z tym, #$%, zrobić"! "Jest Lace, jest zabawa!" naszej słodkiej cywilizacyjki w tej jej dojrzałej fazie ma swe lustrzane odbicie w: "Jest jałowe bicie piany - jest poczucie bezpieczeństwa!"

No dobra, ale co z tą Kassandrą, spyta co uważniejszy P.T. Czytelnik. To mianowicie, że wśród tych duszeszczipatielnych (excusez le mot) psierdołów usłyszałem także konkretne info, że oto po pamiętnym spaleniu przez (rzekome) Państwo Islamskie tego nieszczęsnego pilota, dokładnie tak, jak przewidziałem, jego ojczyzna Jordania, nie dokonuje już na rzeczone Państwo (niech będzie że "pseudo") żadnych nalotów.

A tak się, cholera odgrażali! Jak rzekli na tym CNN'ie, sam ich król niemal już wtedy dorwał się do samolotu i góry bomb. Skończyło się to jednak dokładnie tak, jak przewidziałem. Możecie sobie sprawdzić. A teraz do naszych mutonów, czy raczej w dzisiejszym kazaniu - motyli... Jako rzecze Dávila?

Tako on rzecze, panie psorze, że... Różnie on rzecze i zawsze mądrze, ale, panie psorze, dzisiaj chodzi nam na pewno o to, że: "W pewnych epokach intelektualista musi się niemal wyłącznie koncentrować na naprawianiu definicji. Jakoś tak." Brawo Mądrasiński, trafiłeś byka w samo jądro i naprawdę zadziwia mnie twoja tygrysiczna intuicja! Przyjdź jutro z matką - poczęstujemy ją sernikiem i ogólnie uczynimy szczęśliwą. Mówiąc jej, jakiego ma mądrego syna, i na różne inne przemyślne sposoby.

Dávila, jak to on, oczywiście w tym przypadku też ma rację. Pan Tygrys aż tak bardzo się na definicjach nie koncentruje, ale w końcu on tylko zabawia się niszowym blogaskiem, który najmniejszego wpływu na cokolwiek nie ma, więc czego wy byście, ludzie, chcieli? Jednak czasem definicja potrafi Pana T. porządnie wkurzyć, a wtedy bywa, że się jej dostaje. Weźmy takie "prawa człowieka" - są to "prawa" jak w "prawie grawitacji", czy może jak w "prawie o podatku obrotowym od sprzedaży detalicznej natki pietruszki na miejskim placu"?

Nikt wam tego nie powie. Dlaczego nie? A dlatego, że gdyby to zacząć wyjaśniać... Gdyby nawet po prostu leming miał szansę pojąć, że coś tu dziwnie niejednoznaczne, to by cały sens, wdzięk i użyteczność "praw człowieka" legły w gruzach. Pomyślcie o tym małą chwilę, a na pewno przyznacie mi rację. Dobra, teraz wojna i terroryzm, gdzie panuje nam miłościwie dokładnie taki sam intelektualny, excusez le mot, burdel.

Czy ja się kłócę, że wysadzenie w powietrze setki cywilów na jakimś targowisku nie można nazwać "terroryzmem"? Nie kłócę się, bo i nie ma o co. Istnieją definicje bałamutne i szkodliwe, istnieją takie, które sporo pomagają w zrozumieniu... (Te nazywamy tygrysicznymi.) I ta akurat jest w sumie bez zarzutu... JEŚLI SIĘ JĄ WŁAŚCIWIE ROZUMIE I STOSUJE.

Ktoś zresztą może nazwać chomika z jednym okiem czerwonym, a drugim zielonym, np. "Bolek", a ja nic przeciw temu mieć nie mogę - o ile tylko ten ktoś dokładnie mi powie, jaka jest ta jego definicja. I jeśli to nie czyni, turpe dictu, burdelu w innych definicjach.

Atakowanie "miękkich celów", cywilnych itd. może sobie być terroryzmem, a nawet mogę sam tak to nazywać. Jednak to jest METODA i tyle. Na tej samej zasadzie, jak np. naloty na Tokio w czasie drugiej ze światowych wojen - w jednym takim, a mówimy o "konwencjonalnych" nalotach, w pożarach tych tam drewnianych domków spłonęło ponad 100 tys. ludzi. Ilu tam mogło być aktywnych wojskowych, że spytam, skoro wszyscy byli, albo w bunkrach na Okinawie, albo na pancernikach Yamato i Musashi?

Że już o Hiroszimie i Nagasaki (centrum japońskiego chrześcijaństwa od 4 stuleci, nawiasem), czy Dreźnie, nie wspomnę. Zresztą to tylko przykłady i nie chcę wcale głosić, że druga strona nie robiła tego samego, a jeśli, to na mniejszą skalę... Oczywiście nie w przypadku niemiaszków zresztą... A jeśli, w każdym razie, nie zawsze aż tak efektownie, to nie z powodu skrupułów, tylko z powodu technicznych możliwości. Nie chodzi nam teraz o morały, tylko o fakty i definicje.

Jednak opozycja TERRORYZM - WOJNA, który nam się codziennie stręczy, w przypadku Hiroszimy jakby marnie się sprawdza, prawda? Jeśli oczywiście ktoś się zgadza, że "terroryzm to atakowanie cywilów i ogólnie miękkich celów", a chyba się zgadzacie i nikt jakoś innych interpretacji nam nie przedstawia. Mówimy o konkretach, nie o ckliwych kawałkach dla gawiedzi.

Wmawia się nam cały czas, że oto wciąż żyjemy w pokoju - tak długim i tak pokojowym, jakiego ludzkość nigdy przedtem nie zaznała - tylko paru brzydkich terrorystów nam tu nieco chuligani. (Swoją drogą ten "chuligan" przez "ch" to naprawdę dziwna sprawa, skoro to pochodzi od "hooligan", a jednak tak mi tutaj to poprawia.)

Moim skromnym jednak Spengler, jak zawsze, ma rację, że rzekomy długotrwały i pełny "pokój" przestaje nim być, kiedy uwzględni się wszelkie inne potężne konflikty, agresje, podboje, oraz takie właśnie zjawiska, jak "terroryzm". Bo też tak właśnie należy na to patrzeć!

Mamy więc wojnę, drodzy umiłowani, tylko z jakichś powodów nikt nam o tym nie raczy! Mimo, że gadają do nas bez przerwy na milion głosów. (Tego by nawet Alessandro Striggio z jego cudowną, nie-tak-dawno-odkrytą czterdziestogłosową mszą mentalnie nie objął!) Gadają niemal o wszystkim, ale tego, że mamy wojnę, jakoś nie raczą.

Powie jednak ktoś... Co chciałeś Czepialski? Że jednak chyba coś takiego jak "terroryzm" realnie istnieje, bo byli przecie różni tam anarchiści, a nieco dawniej różni assassyni... Masz rację Czepialski, oczywiście, tylko że, jeśli ci się wydaje, że pana psora złapałeś na jakiejś niedoróbce, to się mylisz. Byli assassyni i byli anarchiści, był Baader-Meinhoff... I sporo innych. Assassynów, takich synów, zostawmy sobie na boku, bo to było dawno i nieco bardziej skomplikowana sprawa.

Ci inni, współcześniejsi to było coś opartego na takim przekonaniu, iż nawet na niewielką skalę akcje zaburzą działanie całego brzydkiego systemu (kapitalistycznego, czy jak tam) i on się zawali. Siły bowiem po obu stronach były po prostu nieporównywalne, masy wciąż bierne i milczące, należało je dopiero obudzić - właśnie przez tę terrorystyczną działalność...

W sumie coś w stylu "rzeczywistość to dekoracja z tektury, wystarczy to kopnąć i się rozleci, a zza niej wyłoni się przecudny Raj, który na Ludzkość, ach, od zawsze czeka". Takie tam. Czyli ta GNOZA, która, jak od wieków głoszę, jest podstawą wszelkiego lewactwa - o ile oczywiście mówimy o "filozofii lewactwa", a nie o prymitywnych trollach z IQ niższym od numeru buta, czy innych cieciach od P*kota. (Ktoś tę mendę jeszcze pamięta?)

Czyli coś jak ów wysławiany przez intelektualistów motyl znad Amazonki. Ten z teorii chaosu. Ten który wątlutkim trzepotem swych delikatnych skrzydełek wywołuje drgania powietrza, powodujące, przez długi ciąg przyczynowo-skutkowy, huragan na drugim krańcu globu. Tym właśnie (w moim skromnym pojęciu) jest "TERRORYZM - NIE WOJNA". Anarchiści od Kropotkina i Narodnej Woli tak się właśnie musieli widzieć, tak się być może widzieli jacyś dawniejsi islamistyczni bojownicy... Ale to było już dość dawno.

Dziś siły nie są wcale takie znowu nierówne. Oczywiście - po jednej stronie są drony i bronie od A do Z, a po drugiej ich nie ma. Jednak z czysto militarnego, politycznego i społecznego punktu widzenia coś tam przemawia także właśnie za tą pozbawioną, na razie, dronów i alfabetu stroną. Zgoda? Nie mówimy tu, podkreślam, o etyce, niech się nikt nie czepia, że ja tu cokolwiek "pochwalam" czy czegoś "bronię" - po prostu chodzi o to, żeby Tygrysiści nie byli równie durni i równie łatwi do okłamywania, jak lemingi.

Ja też nikomu żadnych własnych definicji nie zamierzam narzucać. Co najwyżej staram się wykazać fałsze, błędy i propagandowe kłamstwa w cudzych. Weźcie sobie to sami na warsztat i dojdźcie do własnych konkluzji. Terroryzm to atakowanie cywilów? Czym to się różni od np. dywanowych nalotów? (Szkopy były gorsze, żeby nikt mi tu nie wmawiał głupot! Ruscy zresztą też.) Więc też "terroryzm", tak? Z czego wynika, że terroryzm nie jest czymś przeciwnym wobec wojny - zgoda?

No więc, jako wisienkę na torcie, proponuję przyjęcie, że "terroryzm jako coś całkiem innego niż wojna" to będą WYŁĄCZNIE sprawy, gdzie ów brzydal, terrorysta znaczy, jest w sytuacji owego mitycznego motyla - sam się tak widzi i takie są mniej więcej, na dany dzień, realne siły, jak siły motyla wobec sił huraganu, Wszystko inne może sobie być "terroryzmem", w niczym mi ta nazwa oczywiście nie przeszkadza, tyle że absolutnie nie wynika z tego, by to nie mogła być wojna. Czy raczej, by to nie MUSIAŁA być wojna.

I to by było na razie na tyle.

triarius

P.S. A teraz pojedynczo wychodzimy. Nie zwracać na siebie uwagi i uważać na drony!

czwartek, listopada 13, 2014

Gdzie łuk i oszczep nie może...

Znalazlem fajną historyjkę u Herodota. Może być mniej lub bardziej prawdziwa, ale, skoro ktoś to nawet i wymyślił, a inni uwierzyli (z niegłupim Herodotem włącznie), to jest to interesujące i rzuca światło na kwestie, o których myśmy tu sobie ostatnio.

Swoją drogą, ci starożytni Grecy nie mieli telefonów komórkowych i sond kosmicznych, ale na pewne tematy zdawali się wiedzieć o wiele więcej od (większości z) nas. Zresztą ja to raczej tak widzę, że oni wszelkie takie sprawy jak telefony i sondy mieli głęboko w dupie - i jak najbardziej słusznie.

Historyjka Herodota dotyczy Scytów. Walczyli oni przez dwadzieścia osiem lat daleko od własnych ziem z Medami i takimi, którzy po angielsku nazywają Cymmerians (po polsku też ich pewnie jakoś nazwano, ale trudno znaleźć jak, a zresztą czy nas musi obchodzić co wymyślił jakiś szemrany TW?).

W ciągu tych długich lat ich pozostawione w domu kobiety zaczęły się parzyć z niewolnikami. Tych niewolników Scyci rutynowo oślepiali, stosując ich głównie, jeśli nie wyłącznie, do produkowania kobylego mleka. Za pomocą kobył zresztą i bardzo oryginalnych, żeby na tym słowie poprzestać, metod.

Kobietom widać ta ślepota za bardzo nie przeszkadzała, pewnie nie były za piękne. Nie wykluczam też, że owe codzienne obowiązki tych niewolników mogły się im, kobietom znaczy, wydawać cholernie sexy i zaostrzać ich, kobiet znaczy, weneryczne apetyty. (Któż zrozumie kobietę!)

W każdym razie oni tam się parzą, czego rezultatem są dzieci. Scytyjska armia wraca w końcu w domowe pielesze, a tutaj staje jej naprzeciw armia synów owych ślepych niewolników i ich własnych stęsknionych niewiast. Walki trwają długo i Scytowie nie odnoszą w nich żadnych znaczących sukcesów. Aż w końcu jeden z nich tak przemawia do swych towarzyszy...

(Powiem to własnymi słowy, ale w końcu tradycja ciągnąca się co najmniej do Herodota właśnie, a uświęcona przez Tukidydesa, daje mi do tego prawo.) Rzekł więc ów mądry człowiek coś w tym duchu:
Walczymy i walczymy, jak oni nas zabijają, to jest nas coraz mniej, jak my ich zabijamy, to tracimy niewolników i też nie jest fajnie. Prawda koledzy? No to właśnie! Kiedy my walczymy z nimi oszczepami i łukami, to oni się czują nam równi i stawiają, całkiem poważny, trzeba sobie otwarcie powiedzieć, opór. Więc ja wam mówię - odłóżmy łuki i oszczepy, niech każdy weźmie w dłoń bat, taki na konia... I na niewolnika też oczywiście. I wtedy, z batem w dłoni, na nich ruszymy. Zobaczycie jak od razu się wszystko zmieni!
Rada trafiła pozostałym Scytom do przekonania, odłożyli broń, uzbroili się w baty i ruszyli na swych, jakby nie było, z legalnego i każdego innego punktu widzenia, niewolników. Niewolnicy ci zaś nie zawiedli oczekiwań i wrócili do swej naturalnej roli. Scytowie opanowali sytuację, porządek, pokój i harmonia powróciły. Tyle, dzięki z uwagę!

triarius

poniedziałek, października 27, 2014

Karły, harcownicy, psychopaci (mały przykład tygrysicznej analizy w działaniu)

Rozmawialiśmy sobie tu parokrotnie o różnych rodzajach agresji i co by z tego miało wynikać. Były przykłady wzięte z najróżniejszych stron, mające służyć po prostu wyjaśnieniu o co chodzi, były też przykłady zastosowania. Konkretnie: napadający nas psychopata - to raz; oraz Tusk jako nasz kochany przywódca - to dwa.

Powiedzieliśmy też sobie, choć nie jestem pewien, czy dość dobitnie i jednoznaczne, że w tego typu konfliktach - gdy jedna strona traktuje drugą niczym bryłę mięcha (agresja aspołeczna), druga zaś cały czas prowadzi z tamtą jakąś, mniej lub bardziej zrytualizowaną i obwarowaną zakazami, "grę o pozycję w stadzie" (agresja społeczna) - niemal zawsze skończy się totalnym zwycięstwem jednej strony i totalną porażką drugiej. Można sobie pozgadywać, która jest która, gdyby to nie było dla kogoś od początku oczywiste.

Wynika to częściowo, ale tylko częściowo, po prostu z tego faktu, że psychopata z reguły nie będzie atakował nie mając praktycznie pewności sukcesu. Są i inne przyczyny, bardziej nawet interesujące, takie jak to, że ktoś stosujący agresję aspołeczną jest po prostu, niemal zawsze, znacznie skuteczniejszy od kogoś, kto dany konflikt traktuje w sumie jako stroszenie piórek i rywalizację w stylu "moje większe niż twoje". Nie ma innej możliwości - koncentrując się na wyniku i ignorując wszelkie ew. głosy sumienia czy zahamowania przed stosowaniem agresji, musi być skuteczniejszy!

Jest tu także istotny aspekt psychologiczny, ponieważ agresja aspołeczna po prostu często paraliżuje psychikę ofiary. O ile ta ofiara rzeczywiście jest "ofiarą" i sama swojej agresji na aż tak wysoki poziom - poziom agresji aspołecznej godnej psychopaty, zawodowego mordercy itp. - nie wzniosła.

Natomiast ktoś, kto wobec agresji aspołecznej nie umie zareagować inaczej, niż agresją społeczną - czyli, powtórzmy, w sumie czymś, co idealnie pasuje do przepychanek "o pozycję w stadzie", awantur o miejsce na parkingu, bijatyk o względy Maryni pod remizą itd. - ale nijak to walki na śmierć i życie, w której dla jednej strony liczy się tylko unicestwienie drugiej.

Tutaj mamy różne ciekawe sprawy, o których warto by było kiedyś szerzej napisać, jak: wszystkie te czarne mundury z trupimi czaszkami... (I nie myślę teraz o SS, tylko o różnych tam ułanach Schwartzenberga, w których zresztą mój pradziad służył przez całą Wielką Wojnę i doszedł do rangi podpułkownika. A potem klęska Austrii go totalnie zrujnowała, bo, jako oficer, miał pono obowiązek trzymać cały majątek w państwowych papierach... Itd.) Zresztą tego było masę. Nasi lisowczycy też mieli tego typu sławę, choć chyba mundurów, czarnych czy innych, jeszcze nie nosili.)

Tego typu sztafaż ma pokazać wrogowi, swoim zresztą też, bo to się odbija jakby w ustawionych naprzeciw siebie lustrach: "My nie bierzemy jeńców i nie oczekujemy żadnej litości dla siebie. To nie są żadne plemienne bitwy w formie rzucania zaostrzonymi patykami na oczach zachwyconych kobiet i dzieci, tylko rzeźnia. Albo my albo wy, więc drżyjcie!")

Oczywiście nie jest to pozbawione kosztów, bo jak ktoś zapracował sobie na tego typu sławę, to naprawdę trudno mu potem oczekiwać litości, gdyby wpadł w ręce wroga, ale widać w większości przypadków rezultat jest zbliżony do oczekiwań, skoro tyle tego było w militarnej historii świata.

Zawsze mi się, kiedy o tym myślę, przypomina taki, niemiecki chyba, rycerz, który jako jedyny został po jednej przesławnej bitwie utrupiony, gdy dostał się do niewoli, a to dlatego, że przed bitwą wykrzykiwał, żeby nie brać jeńców, tylko wszystkich pozabijać. I oczywiście błędnie obstawił wynik. (Chodzi tu o bitwę pod Bouvines w 1214 roku.)

Tak że, kiedy atakuje was psychopata, raczej należy tę sytuację na czas rozpoznać i nie traktować tego jako okazji do polemiki, choćby i ostrej, czy nawet jako okazji do sparringu w ulubionej sztuce walki. To nie ta sytuacja, i im szybciej sobie to uświadomimy, tym lepiej dla nas. Oczywiście problemem jest tu także i to, że psychopata potrafi się z reguły świetnie maskować, czym utrudnia nam (nie mówiąc już o przywódcach dzisiejszego Zachodu) sytuacji tej rozpoznanie.

Podobnie z Tuskiem. On traktuje Polskę i Polaków jako bryłę mięcha, a my próbujemy go przekonać lub porazić dowcipami w stylu "najweselszy baraczek". Radości co niemiara, fakt, ale dziwić się potem, że skutek jest żaden, to moim zdaniem skrajna naiwności i brak znajomości podstaw Tygrysizmu. Polacy, niestety, mają tego typu skłonności chyba w genach, bo takie sytuacje powtarzają się u nas co chwilę. Monstrualne oszustwo "Solidarności" (!) i wynikająca z tego klęska, za którą tak boleśnie płacimy (!), wynikły, w mojej opinii, także w znacznej mierze z tego właśnie.

O tych czarnych mundurach chciałem napisać już dość dawno, ale w sumie do napisania tego tekstu skłoniły mnie razgawory na temat Ukrainy w rodzimej sieci, a konkretnie o banderowcach i jak to pięknie zachowali się nasi młodzi zdolni "prawicowcy", a także kibole, dając tym banderowcom odpór w postaci pyskowania im i machania flagą, że "Lwów jest polski".

(Mój dziadek, nawiasem, był orlęciem lwowskim, a brata babci zamordowali, rannego i pozostawionego przez jego oddział w ukraińskiej wiosce w '39, Ukraińcy w potworny, sadystyczny sposób. Więc to nie jest tak, że ja ich po prostu kocham, albo że całkiem nic nie czuję do Lwowa, o którym mi tu matka czasem ckliwe kawałki opowiada.)

Jednak, kiedy ja słyszę o tych "bohaterskich" działaniach, to mi się z ócz sypią ślozy wielkie jak arbuzy, a kiedy czytam na ten temat duszeszczypacielne gadki, to jeszcze większe. No bo, po pierwsze - akurat teraz? Kiedy ludzie tam walczą, co by o tym nie gadać, z agresją Putinów tego świata? I w ogóle walczą, w odróżnieniu od naszych "bohaterów". Po drugie zaś - ludzi przyzwyczajonych do narażania życia i odbierania życia innym raczej nie ma sensu prowokować infantylnymi zaczepkami. Można mieć rację, zgoda, ale...

No właśnie, wracamy do kwestii rodzajów agresji. Ich agresja jest, albo w każdym razie szybko może się przerodzić, w ASPOŁECZNĄ. Czyli w traktowanie nas jak bryły mięcha. Nasza zaś to wciąż przekomarzanki, kibolskie utarczki, pyskowanie sobie wte i wewte z trollami w sieci... W sumie całkiem nieadekwatne i raczej kompromitujące.

W dodatku, jeśli to nie wzbudza w przeciwniku, a może wzbudzać, odruchu linczu, o którym sobie tu też nieraz rozmawialiśmy, to w każdym razie na pewno nie sprawia nań wrażenia, że oto przeciwnik naprawdę niebezpieczny, z którym lepiej nie zaczynać. Choćby dlatego nie niebezpieczny, że nie potrafi właściwie rozpoznać sytuacji, która jest już poważna i "na noże". OK, powie ktoś, ale przecież z obu stron chodziło o kiboli, więc z obu stron były to kibolskie utarczki, czyli agresja społeczna. Tylko. Żadna tam walka na śmierć i życie.

Ja to nie tak widzę. Stwarzamy sobie oto niniejszym pojęcie Harcowników, które, mam nadzieję, sprawę tę nam wyjaśni. Tę, a także, przy okazji, sporo innych, równie istotnych. Kłóciłem się ostatnio na przykład o to z jednym bardzo inteligentnym gościem, który - zanim postanowił zaciągnąć się pod sztandar polskich hydraulików i operatorów zmywaka, by nasz kraj rozsławiać aż po krańce globu, jeśli nie dalej - często delektował nas tutaj swymi błyskotliwymi komęty.

Zresztą próbowałem nawet o tym napisać tutaj długawy tekst, tylko chyba nie udało mi się mimo wszystko wyjaśnić o co chodzi. Chodzi o to, że to co robią różni tam indywidualni islamscy... Jak ich tam nazwać, na Zachodzie, to może sobie i być "terroryzm" - zgodzę się, że tę konkretną metodę działania można tak nazwać i będzie OK.

Tylko że ja tu widzę różnicę pomiędzy sytuacją, gdy np. jakaś partia ma taką metodę walki i nic więcej, i sytuacją, gdy jest niemal cały Bliski Wschód wrogi Zachodowi jak cholera, miliony sfrustrowanych na amen potencjalnych bojowników już czeka na okazję... Itd, itd. Jeśli, mimo dronów, nalotów i udziału Turcji, sam Obama mówi, że to zajmie lata - a przecież za parę lat, jeśli tyle ma potrwać, nastawienie tych tam muzułmanów na Zachodzie też się jak cholera zmieni, i w ogóle będzie burdel, o jakim nam się nie śniło - no więc to jest po prostu WOJNA i tyle.

(Ktoś się może dziwi, że ja tak od Ukrainy po islam, ale to ma swoją ciągłość, spokojnie!) To jest wojna, a tacy różni, mało w sumie groźni, choć nieprzyjemni, to są zgodnie z naszą terminologią HARCOWNICY. Harcowników znamy, choćby z Sienkiewicza, prawda? Jednak podejrzewam, że ich funkcja była nieco inna, niż po prostu sobie tam powalczyć dla przyjemności, żeby wojsko się cieszyło. Bo albo się cieszyło, albo wprost przeciwnie przecież - wróg też miał harcowników i wcale nie musieli być z założenia gorsi.

Harcownicy mieli za zadanie, jak sądzę, utrudnić ustawienie szyków, wprowadzić (jak Bóg da) zamieszanie, sprowokować część wojsk wroga do pościgu... Na co odpowiedzią byli harcownicy drugiej strony, w wyniku czego powstał impasse i stało się to już niemal czystą rozrywką dla odważnych facetów. Coś jak czołg, na którego najlepszą odpowiedzią jest drugi czołg, albo pancernik z drugim pancernikiem do kompletu. Też w sumie się niwelowały, w dużym stopniu, choć przecież z początku rola czołgów i pancerników była trochę inna.

U Sienkiewicza tego nie było, bo ci wojownicy (choćby i lekka jazda wołoska) to byli poważni ludzie i wiedzieli, że tylko agresja aspołeczna znajduje miejsce na polu walki. (Agresja prospołeczna sprawdza się kiedy kobieta z dzieckiem przy piersi wali z dachu dachówką jakiegoś Sullę czy Pyrrusa, ale to tylko na bardzo krótko. Choć podnoszenie samochodów przez małe kobietki to właśnie to. Mimo, że agresja wobec samochodu i grawitacji to trochę specjalna sytuacja.)

W szerokim sensie jednak zadaniem harcowników może być także sprowokowanie przeciwnika, żeby traktował całą sprawę jako obustronną agresję społeczną, podczas gdy samemu uprawia się agresję aspołeczną - czyli, powtórzmy, traktowanie przeciwnika jako bryły mięcha. Jest to, jak sądzę, niebylejakie odkrycie!

Cała masa różnych, mniej lub bardziej dziwnych, tekstów i wypowiedzi różnych "naszych" da się tutaj przepięknie wprost wpisać. A także różne inne rozliczne działania, które jednych całkiem nie dziwią, choć powinny, a innych, jak Tygrysistów, też nie, bo oni już nie mają wielu złudzeń co do wielu "naszych". No dobra, a co to w ogóle konkretnie jest ten harcownik? Definicja? Może jakoś tak...
Harcownik jest to ktoś lub coś, stanowiące część znacznie większej siły, mający/mające za zadanie zdezorganizować przeciwnika, wpłynąć (korzystnie dla jedny, niekorzystnie dla drugich, oczywiście) na jego psychikę, lub UTRZYMAĆ GO W PRZEKONANIU, ŻE JEST TO KONFLIKT SPOŁECZNY (oparty na społecznej agresji), kiedy strona konfliktu do której harcownik należy traktuje to jako agresję ASPOŁECZNĄ.
Nie jest to doszlifowane stylistycznie, ale chyba da się zrozumieć. Można by rzec, iż pytanie o godzinę w wykonaniu psychopaty, który ma zamiar nas za chwilę ogłuszyć i wyrwać złote zęby, też jest swego rodzaju "wirtualnym" harcownikiem, czy raczej harcownictwem. (Ludzie - toż to MEMY!) To nam jednak nie ma powodu przeszkadzać.

W aktualnych politycznych wydarzeniach takimi harcownikami byliby zarówno ci tam indywidualni i spontaniczni "terroryści" (w cudzysłowie nie żebym się upierał, że to nie to, tylko sądzę, co się staram właśnie udowodnić, że to o wiele bardziej skomplikowane), jak i różni tam ukraińscy kibole, wymachujący w Przemyślu flagami, że to niby ich miasto.

Nasi traktują to jako zwykłe w sumie kibolskie utarczki - które mogą być nawet całkiem ostre, ale w sumie bitwy na zaostrzone patyki z przerwami na posiłki za obopólną zgodą - a przecież druga strona ma kawałek dalej główny trzon armii, z ludźmi oswojonymi już z realną wojną w stopniu, o jakim naszym kibolom w tej chwili nawet nie może się śnić.

Jest to więc z ich strony ewidentne HARCOWNICTWO, które o tyle jest dla nas niebezpieczne, że utrzymuje nas w paradygmacie agresji obustronnie społecznej - a więc obwarowanej całą masą, biologicznie uwarunkowanych w naszym gatunku, a także mozolnie wyuczonych, zahamowań i z góry powziętych założeń ("ideés préconçues" dla red. Stasińskiego).

No dobra, spyta ktoś, a co należałoby robić na to ich machanie flagami? Nic? Jeśli, mimo że na powierzchni mamy tylko zwykłą kibolską agresję społeczną, to kawałeczek dalej stoi Putin i realna zbrojna siła Ukraińców, no to po pierwsze, moim zdaniem Putin jest jednak groźniejszy, bo ma więcej agentury i bardziej się z nim Zachód liczy, choćby to, więc bez sensu i ważnego powodu szukać teraz z Ukraińcami zwady nie należy.

Po drugie - jesteśmy w stanie odpowiedzieć na ew. agresję aspołeczną, czyli prawdziwą, nieudawaną, nie rytualną, nie potrząsanie szabelką, podkręcanie wąsa, tylko nowe wydłubywanie oczu, topienie w gnojówce, rżnięcie piłą, albo "choćby" strzelanie, czy nawet "tylko" zrywanie polskich napisów? Tak czy nie?

Jeśli tak, to należy "stać z bronią przy nodze" i ew. dodatkowo pokazać tym ichnim kibolom, oraz ew. banderowcom, że ew. agresja źle się dla nich skończy. (Czyli jednak coś "pokazać"? A tak, w tym przypadku to jest OK!) A jeśli NIE jesteśmy na to przygotowani i źle się ona dla nich NIE skończy, no to należy bardzo szybko się postarać, by to się zmieniło. Infantylne przekrzykiwanie się z facetami, którzy może też są infantylni, ale za nimi stoją ludzie naprawdę dla nas groźni, a jeszcze kawałek dalej (nie licząc agentury, która jest bliżej) Putin, to moim zdaniem skrajna głupota.

A w ogóle to mniej pyskowania, stroszenia piórek, odgrażania się bez żadnego przełożenia na rzeczywistość - w tym wymyślania Putinom tego świata od "karłów". Bo nic sensownego nam z tego nie przyjdzie, a takie wymyślania to całkiem nie jest to samo co czarne mundury i obrażanie wroga przed szturmem na mury, tylko właśnie żałosne próby sprowadzania realnego i niebezpiecznego jak skurwysyn konfliktu do rangi byle pyskówki czy innej przepychanki.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo i uważać na ogony!

piątek, października 24, 2014

Gawęda jak borsuk (tom 1)

Parę dni temu zepsuł mi się telewizor, więc, figlarnie ale nie całkiem od rzeczy, mógłbym stwierdzić, żem teraz człowiek wolny - jedyną wolnością o jakiej można jeszcze dzisiaj marzyć. Do telewizji mi się chwilowo nie spieszy, ale kiedy wspominam minione czasy, widzę, że jednak, inteligentnie i tygrysicznie z tego kontrowersyjnego dobra korzystając, coś tam jednak z niego miałem.

Bo to i Falvetti ze swoim Potopem, i Christina Pluhar z Zagubionymi Ptakami, ale także rzeczy z założenia mniej przyjemne, a jednak w jakiś sposób tygrysistę zapładniające. No a poza tym ja po prostu nie bardzo wiem, co się w świecie dzieje.

Myślałem, naiwny, że blogasy na szalomie mnie o tych sprawach wystarczająco poinformują, ale okazuje się, że tam biężączka chodzi stadami i w tej chwili takie np. Państwo Islamskie czy podboje Putina nikogo nie interesują, bo mają Sikorskiego Radka z jego żoną i dziwnymi wypowiedziami.

Nie mam więc pojęcia, czy Putin już przeprosił, oddał Krym i przyznał Biedroniowi order Lenina z diamentami, za "propagowanie tolerancji", czy też jeszcze nie. W końcu potraktowano go brutalnie, z tego co pamiętam - sankcje i dyplomatycznym półgłosem wypowiedziane "fi donc!" (co się na polski przekłada jako "Fifi, nie rusz!")...

No a Państwo Islamskie - czy oni już przeprosili i obiecali poprawę? A ogłosili Środę dniem świętym, zamiast Piątku? (No bo kto to w ogóle jest ten Piątek?) I zaczęli się do niej modlić? Naprawdę nic teraz nie wiem, na razie to jakoś znoszę, ale za jakiś czas będę albo musiał naprawić telewizor, albo zacząć szperać po zagranicznej prasie online. Kto by to pomyślał? Chyba że się na ten brak wiedzy o aktualnych wydarzeniach z czasem uodpornię - no bo w końcu co aż tak ważnego może się jeszcze wydarzyć?

Z tych rzeczy, które widziałem ostatnio w telewizji, był na przykład wywiad z Karolem Habsburgiem, wnukiem ostatniego cysorza. Na BBC. Gość był dla mnie z wyglądu i manier mniej wiecej równie arystokratyczny, co typowy sklepikarz, za to nawijał postępowo i "proeuropejsko" jak cholera. Rzekł nam m.in., że "po okropnościach wojny światowej zrozumiano, że tylko zjednoczona Europa może zapobiec nowej wojnie". Itd.

Czego ja kompletnie nie rozumiem. Albo raczej uważam to za wierutne kłamstwo. Jeśli bowiem w Europie są antagonizmy, wrogiści, konflikty, nienawiści - to pozbawienie wszystkich ich własnego państwa... A właściwie przecież nie "wszystkich", przynajmniej na razie, tylko mniej wartościowych...

W każdym razie zrobienie jakiegoś urzędniczego imperium, w którym ludzie nie będą mieli nic do powiedzenia o polityce (ani o niczym innym w sumie, ale na razie interesuje nas polityka), wzięcie wszystkich za mordę - w żaden sposób konfliktów nie wyeliminuje. No bo niby jak?

Jeśli "wychowaniem", no to po prostu znaczy, że tych ludzi będzie się - przymusowo, albo może bardziej za pomocą jakichś manipulacji - indoktrynować. Ale to oczywiście nie wystarczy, wie o tym każdy światły "Europejczyk", więc bez brania za mordę się nie da. Możemy to sobie nazwać "pokojem i miłością między"... Nie "narodami" chyba...

Między czymśtam... Ale w każdym razie, narody czy coś innego, to jest dokładnie to samo, co rządząca dzisiejszą amerykańską polityką reguła: "my nigdy nie ponosimy porażki, po prostu redefiniujemy sukces". (Swoją drogą, to musi być jakiś duch czasów, że oni tak wszyscy na raz. Spengler akhbar!)

Nie będzie może wojen takich, jak te dwie światowe, skoro narody nie będą miały własnych państw (z prawdziwego zdarzenia), a w związku z tym własnych armii... Ale ew. niechęci, nienawiści i konflikty oczywiście nie znikną, bo niby dlaczego by miały znikać? Będą istnieć nadal, po prostu jako konflikty klasowe, rozruchy, terroryzm, sankcje gospodarcze, bratnia pomoc, wychowywanie społeczeństwa ku czemuśtam... Tę listę można sobie wydłużać niemal w nieskończoność. (Oczywiście myśmy tego tu nie odkryli, bo to podstawy szpęgleryzmu.)

Jasne jest, że media (ach, stale jednak wracamy do tego mojego zepsutego telewizora!) ew. Wielkiej Wojny jak ta pierwsza światowa, na pewno nie przeoczą (z takich czy innych względów), podczas gdy te wszystkie konflikty w znacznej mierze tak. Już nawet rzeczy efektownie wypadające na ekranach są nam oszczędzane.

Jak rozruchy z paleniem samochodów i milionowe demonstracje (oczywiście te niesłuszne), a co dopiero samobójstwa ludzi zrujnowanych czy mających dość tego całego szczęścia z miłością na dodatek. Czy powiedzmy nienawiść między grupami społecznymi lub narodowościami, która wcale zdaje się nie niknąć, jeśli nie wprost przeciwnie.

(Swoją drogą, Polska powinna natychmiast przeprosić za tego Aarona, co to rozpruwał biedne londyńskie prostytutki! Wydało się, że to był nasz rodak, więc MSZ, Michnik, cała reszta - do roboty!)

O ile nie jest trudno zrozumieć, że po Wielkiej Wojnie (pierwszej światowej), w której działy się naprawdę rzeczy przeraźliwe... W ostatnich godzinach życia mojego telewizora widziałem akurat na BBC znakomity reportaż o nieznanych aspektach óczesnych walk w okopach. Na przykład o kunsztownych podkopach i ogromnych minach wysadzanych pod niemieckimi umocnieniami przez Anglików.

To była naprawdę rzeźnia, i nie dziwię się, że jej skutkiem stał się ten ogromny wzrost pacyfizmu. Pacyfizm to oczywście rozwiązanie fałszywe, chore i histeryczne - ale jednak w takiej sytuacji jak tamta, psychologicznie "naturalne". Natomiast pozbawianie ludzi ich własnego państwa, możliwości jakiegoś w miarę autentycznego uczestniczenia w życiu politycznym?

Jasne, że to zawsze było dalekie od ideału (coś w tym dziwnego dla prawicowca?), ale przecież to "europejskie" rozwiązanie z ideałem ma jeszcze o wiele mniej wspólnego. Chyba że przez "ideał" mamy rozumieć "coś oderwanego od życia, nierealnego i trzymanego przy życiu (?) jedynie kłamstwem i groźbą przemocy"...

No więc branie wszystkich za ryło "w interesie pokoju" nie jest moim skromnym żadnym rozwiązaniem problemu ludzkiej agresji i wojen - ani odruchowym i psychologicznie naturalnym, ani skutecznym i sensownym. Jednak oczywiście gdyby ten Habsburg gadał podobne rzeczy jak ja teraz, to by mu żadne BBC nie kadziły na temat jego "błękitnej krwi", i nie robiły z nim wywiadów w dobrym czasie antenowym.

To powyższe można sobie potraktować jako długi i niepozbawiony zalet wstęp do czegoś, o czym przede wszystkim chciałem dziś rozmawiać, tylko nie wiem, czy nie lepiej to odłożyć do drugiego tomu, albo na Św. Nigdy. Chodziło mi mianowicie o ten terroryzm, o którym nieco ostatnio pisałem, ale, jak mi się wydaje, niestety dość chaotycznie i trudno dla wielu zrozumiale.

Mam ostatnio z tym problemy - jednej strony całkiem sporo nieźle sprecyzowanych myśli w głowie, sercu, jaźni (czy gdzie tam), a z drugiej strony poczucie, że w książce to by może nieźle wypadło, ale na bloga to zbyt długie i zbyt złożone, a właściwie to po co, skoro ani z tego forsy, ani realnego wpływu na cokolwiek. Co najwyżej przyszłe nieprzyjemności, a to mi jakoś nie wystarcza. Nie wiem dlaczego. (To było, obowiązkowe zgodnie z odkryciami tygrysicznej nauki, zjadanie własnego ogona.)

Nie - faktycznie, chciałem pisać o terroryźmie, "terroryźmie", wojnie i tej całej kręcącej sie wokół owych tematów załganej i oglupiającej propagandzie, ale chyba napisało nam się coś w miarę z sensem, co stanowi pewną całość, przynajmniej jak na blogaskowy standard, więc tamto zostawmy sobie na ew., Deo volente, następny tom. Tak będzie składniej i sensowniej.

triarius

P.S. Rozum oczywiście NIE JEST "jedyną bronią człowieka", ale w czasach takich jak te, od niego musi się wszystko zacząć. (Jeśli w ogóle miałoby się zacząć.)

wtorek, września 09, 2014

Czy AKowcy byli terrorystami? (2)

Dlaczego rozróżnienie wojny i terroryzmu miałoby być ważne? A dlatego, że gdyby się okazało, że ktoś nam jedno wdusza jako drugie, to automatycznie narzuca się pytanie po co to robi - po co uprawia tę propagandę, czy może po prostu oszustwo? I co my na to? Byłoby to w końcu coś jak sprzedawanie nam agrestu z porannym zarostem jako winogron, zgoda?

Od razu możemy stwierdzić, że "terroryzm" to słowo nie tylko naładowane emocjami - w końcu "wojna" też jest - ale jednoznacznie wartościujące, które wywołuje od razu negatywne emocje. Z takimi zaś słowami ZAWSZE trzeba uważać! Przyznam, że ja nie lubię i nawet się poniekąd obawiam wywoływania emocji - które nie bardzo wiadomo do czego mają doprowadzić, do jakich działań (a że emocje nieprowadzące do działań to z założenia gwarantowana choroba duszy, to chyba już wiemy?) - nawet gdy chodzi o nasze, polskie patriotyczne emocje.

Prowadziliśmy na ten temat ostre spory z niezapomnianym Nickiem, który sądził, iż niemal każda patriotyczna emocja jest bezcenna, a Polakom do szczęścia i do wyzwolenia Ojczyzny potrzeba po prostu, i jedynie, odpowiednio te swoje emocje rozbuchać - mniejsza już o jakie konkretnie emocje chodzi, byle patriotyczne!

Ja się z tym kompletnie nie zgadzam, a tutaj w dodatku mamy nie nasze patriotyczne emocje, tylko, jakby nie było, obce i skierowane przede wszystkim do rasowych lemingów. Tak że sam fakt, iż jakieś słowo jest ogromnie naładowane emocjami i odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki w mediach, powinien nam zapalić choćby małą ostrzegawczą lampkę.

A jak jest z "wojną"? Wojna oczywiście może być "sprawiedliwa" (może być, zgoda, ten cydzysłów nie dlatego, żeby nie mogła), może być także wielką okazją dla rządzących do zjednoczenia poddanych pod swoją władzą... W końcu pamiętamy, co mówi Ardrey o spójności wewnętrznej każdej grupy, jako funkcji zewnętrznej agresji, prawda?

Wtedy oczywiście sztandary, werble, trąby, pióropusze, a starcy zawodzą i biało ubrane dziewczątka sypią płatki kwiecia. Jednak, przynajmniej w tych czasach, ktoś taki jak laureat Pokojowej Nagrody Nobla ("na zachętę") specjalnie się ze swoimi wojnami obnosić nie będzie. No, chyba że to "wojna z terroryzmem". Wtedy mamy szansę na najlepsze z obu światów - jesteśmy super słodcy, pacyfistyczni i człowiekolubni, a starcy mogą zawodzic i trąby grzmieć.

Fajnie, tylko pytanie jaki w tym DLA NAS interes? Choć, po prawdzie, nieprzesadnie lubię mówić w międzynarodowym kontekście o "interesach", bo to mi się kojarzy z geszeftem. Fakt - wielu tak właśnie traktuje politykę, ale mnie się wydaje, że coś jeszcze obok, zamiast, czy ponad to powinno w polskiej (ewentualnej niestety, dzisiaj oczywiście jest inaczej) polityce istnieć.

Zgoda? W każdym razie, jeśli "wojna" to są dwie strony, każda ma jakieś w miarę konkretne cele... A jeśli ten paskudny "terroryzm", to mamy coś takiego jak epidemię eboli, plagę szarańczy, lub wściekłe psy szalejące po ulicach... Albo i gorzej, bo te wszystkie zjawiska nie mają, w końcu sumienia, a człowiek ma...

I my - wszyscy, "wszyscy ludzie dobrej woli", chciałoby się rzec - MUSIMY po prostu kipieć z oburzenia i zrobić wszystko, żeby tę epodemię, tę plagę, tę wścieklicę wyplenić. O nic oczywiście nie pytając, oddając wszystkie swoje siły w zarząd temu biedakowi, którego owe plagi najbardziej doświadczyły... Bo to nasz ludzki obowiązek, po prostu!

Wszelkie pytania o to, czy w tym, powiedzmy, Iraku, koniecznie musi być za parę lat za proroka i autorytet pan Biedroń z panią Środą - no bo przecież tego się domagają owe "prawa człowieka", których tak nie znoszą ci "terroryści", a które my, wraz z całym światem, w kontraście do tych terrorystów i żeby po prostu nie być jak oni, musimy wielbić!

Wielbić i walczyć o nie. Jeśli trzeba, to dla nich ginąć. Nie zadając wulgarnych pytań, o co właściwie walczymy poza ew. tym, żeby amerykańskim dziennikarzom, którzy się tam zaplątali, nie obcinano głów. Do Unii też wstępowaliśmy i miało być cudnie - nic nam ta Unia nie miała zakazywać, nieba za to przychylać każdego dnia...

A teraz, przy wszystkich tych przezabawnych sankcjach, coraz bardziej wydaje się prawdopodobne, że Unia odda nas (temu czy następnemu) Putinowi - żeby ochronić świat przed atomową zagładą oczywiście. Jednak oszołomem trzeba być i złym człowiekiem, żeby w ogóle mówić o "oddaniu Polski", skoro to przecie za parę lat nie będzie żadna "Polska", tylko wschodnie połacie Unii. Więc co to za demagogia? Część tubylców pojedzie zarabiać krocie do jakichś fajnych krajów, część odkryje w sobie krew niemiecką, część jakąś inną... Zresztą Izrael trzeba będzie wkrótce gdzieś przenieść.

Więc wstępowaliśmy my na przykład do tej Unii (nie ja oczywiście) cali w skowronkach, a okazało się co się okazało. Może ci tam "terroryści" też się czegoś takiego boją? Mieliśmy tu kiedyś taki fajny cytat z Gibbona, wklejmyż go sobie ponownie (Chodzi o regenta i coś w stylu faktycznego cesarza Zimiscesa, który zmarł w roku 976, przedtem 12 lat rządził, Tłumaczenie moje własne.)
Największa część jego panowania została spędzona w obozie i w polu: jego osobista odwaga i aktywność objawiły się na Dunajem i Tygrysem, dawnych granicach rzymskiego świata, a dzięki podwójnemu triumfowi nad Rosjanami i Saracenami zasłużył sobie na tytuł zbawcy imperium i zdobywcy Wschodu. Za swym ostatnim powrotem z Syrii, zaobserwował, że najżyźniejsze ziemie jego nowych prowincji są w posiadaniu eunuchów. "I to dla nich", wykrzyknął ze szczerym oburzeniem, "walczyliśmy i zwyciężaliśmy? To dla nich przelewaliśmy naszą krew i opróżnialiśmy skarbce naszego ludu?" Ta skarga została powtórzona echem w pałacu i śmierć Zimiscesa jest silnie naznaczona podejrzeniem otrucia.
Podstawmy sobie pod "eunuchów" panią Środę, panów Biedronia i Sierakowskiego... Czy to nie nabiera aktualności? No to właśnie! Do końca naszych rozważań jeszcze daleko, ale na razie zrobimy sobie przerwę, może nie na wieki wieków.

c.d. Deo volente et Obama drona nie spuściwszy n.

triarius

Czy AKowcy byli terrorystami? (1)

Stawiamy na stole naczynie z jakąś aromatyczną cieczą. Zanurzamy w tej cieczy wacik... No i paczpan - wacik, który przed chwilą był bezwonny, zalatuje teraz aromatem owej cieczy! Nie wiem, jak to doświadczenie ma się do poziomu obecnej szkoły, łącznie ze studiami "wyższymi", ale za moich czasów, które, swoją drogą, byly ponurymi czasami PRLu, takie doświadczenia uważano za odpowiednie na poziom przedszkola, i to niekoniecznie starszaków.

Doświadczenie jest proste, fakt, ale jak by to nieco uogólnić, to można z tego wysnuć całkiem interesujące wnioski. Które my tu sobie wysnujemy. Zmobilizował nas to podjęcia tego ambitnego zamiaru komęt, któryśmy sobie właśnie otrzymali. I który tu w całej jego krasie zacytuję:
Smutny przegrany człowieczku, bez dorobku, bez rodziny, bez przyjaciół, skamlący o odrobinę uwagi- żal mi cię.
Może jednak to pisanie ma jakiś sens, skoro tak nadepnęliśmy na odcisk jakiemuś frustratowi. Więc się zmobilizuję, choć, po prawdzie, chodziły mi po głowie ostatnio tak ambitne tematy i rozważania, że w ogóle nie czułem, bym potrafił to przełożyć na prosty blogaskowy tekst. Czegóż jednak człek nie zrobi dla tak emocjonalnie zaangażowanych komentatorów! Kontynuujmy więc, w imię Boże!


Podobnie jak z tym wacikiem sprawy się mają ze słowami. Konkretnie ze słowami, które się w informatyce określa jako "kluczowe". Czyli takimi hasełkami, tłumacząc to na nasze. Proste slowo, albo parę słów, które ewokują masę skomplikowanych treści. Weźmy "terroryzm". Zanurzamy wacik w cieczy zalatującej obcinaniem głów, kamienowaniem cudzołożnic, modleniem się pięć razy dziennie, postem i abstynencją alkoholową... Po czym podsuwamy wacik komuś pod nos, a z głośników w tym czasie dobiega słowo kluczowe "terroryzm". Powtarzamy to tak długo, aż się wryje ofierze w pamięć.


* * *


Oczywiście (panie Obama) mnie się te wszystkie rzeczy też niespecjalnie podobają. Obcinanie głów znaczy i tępienie cudzłożnic. O tym w tej chwili mówię. Żeby nie było! Wiem że pan szpiclujesz i na podstawie słów kluczowych, które ja tu mam, jakiś hiper-komputer to analizuje, a nawet jak nie zrozumie, to i tak zostanie to zapisane na wieki wieków, a jak się potem okaże, że ktoś gdzieś coś i wam się to z moim pisaniem skojarzy, to pan na mnie naślesz drona. Jasne - ten dron nawet sąsiadów nie obudzi, może nawet kota mi nie uszkodzi. To akurat podziwiam i popieram! Jednak niespecjalnie mi to pasuje - nie mówię o pana szpiclowaniu nawet, tylko o tym ew. dronie, więc wyjaśnijmy sobie parę spraw...


Ja nie jestem antyamerykański. Oczywiście z mojej młodzieńczej miłości do Ameryki nie zostało dziś wiele, ale w sumie, w tym ogólnym koszmarze, i tak nie widzę nic lepszego. Chiny daleko, nie wiadomo co z nich wyrośnie, no i wciąż niby "komunistyczne"... Rosja - lepiej nie gadać! Dla mnie nawet Dostojewski i Jezioro łabędzie to choroba duszy. (Podczas gdy np. dobre Country, Bluegrass i niektóre sitcomy bardzo sobie cenię. Nie mówiąc już o np. Ardreyu, kórego niestety w cwany sposób wyeliminowaliście z obiegu.) Islam? Też bez żartów! Nie ma takiej opcji. To nie moja cywilizacja i w ogóle.



Dzisiejsza Ameryka - przynajmniej od strony globalnej polityki - to dla mnie zgraja niezbyt wysokiej klasy urzędniczych Robespierrów, biegających na pasku lichwiarzy i tropikalnych totalitarystów, opierających swą władzę na ogłupianiu społeczeństw - własnych i cudzych - bo już im nawet zaczyna brakować środków na porządne korumpowanie. Bardzo żałosny jest widok cynicznego brutala, który po dłuższym czasie oszukiwania innych, okazuje się sam najbardziej ofiarą własnych łgarstw... 



Skutkiem czego coraz częściej widzimy go, jak publicznie zalewa się łzami, że go nie rozumieją, nie dość kochają, a czasem nawet - nie daj Boże! - robią mu wbrew. Posuwając się nawet... Jerum jerum! Do zabijania! Było nas nie sprzedawać w Jałcie, żeby tylko o jednym waszym cyniczno-brutalnym zagraniu tutaj wspomnieć, a przecież takich zagrań macie na swoim rachunku multum! Polityka międzynarodowa, zgoda, to brutalna sprawa, gdzie cynizm jest niestety niezbędny, jako i brutalność. Tyle że należałoby mieć dość rozumu, żeby pojąć, że taki ktoś jak wy, kiedy w końcu zaczynają się schody i gołym okiem widać, że co krok to będzie gorzej - skamląc i udając zgwałconą dziewicę, tylko sprawę pogarsza. Istnieje bowiem coś takiego, jak "konsekwencja".



Polega to m.in. na tym (wiem że to nieprzyjemnie brzmi, szczególnie dla kogoś, kto zawsze potrafił do swojej brutalności i cynizmu dorobić zgrabną i spójną ideologię), że jak ktoś już sobie podbił jakieś imperium, choćby i kolonialne, to zwijanie go nie powinno przebiegać kompletnie bezmyślnie, z próbami cwanego wprawdzie ekonomicznego wykorzystania niedawnych poddanych, ale za to całkiem bez troski o własną przyszłość i bezpieczeństwo. (O czarnych niewolnikach nie chcę rozmawiać, bo to drażliwy i trudny temat, ale tutaj też to i owo dałoby się powiedzieć, choć dla Pana może to akurat być niemiłe.)



Przykłady tego braku konsekwencji, żeby nie rzec skrajnej głupoty i postawy pasikonika ze znanej bajki, można by mnożyć i mnożyć. Bardzo tej konsekwencji moim zdaniem brakuje dzisiejszemu Zachodowi - który jest dziś w sumie w znaczniej mierze waszym imperium (choć niektórzy próbują wierzgać) - więc wam jakby najbardziej. Może sobie o tym kiedyś porozmawiamy - na razie chodzi mi jednak głównie o tego drona, więc proszę łaskawie przyjąć do wiadomości, że dla mnie, choć do orgazmu mi daleko, jednak US of A jest najmniej koszmarna alternatywą dla mojego nieszczęsnego i bezsilnego (częściowo także dzięki wam) kraju. Drona więc proszę sobie zachować na jakąś właściwszą okazję, dobra?



* * *

To była inwokacja, jaka w zasadzie w tych czasach powinna się znajdować w każdym nieco bardziej kontrowersyjnym i mniej politpoprawnym tekście, a teraz wracamy do naszej zasadniczej kwestii. Czyli wacików, aromatycznych cieczy, słów kluczowych i terroryzmu.


Mija trochę czasu, zanurzamy wacik w całkiem innej cieszy, którą sobie uprzednio przygotowaliśmy, i, szepcząc uwodzicielskim głosem "terroryzm, terroryzm", podsuwamy go pod nos naszej ofiary. To znaczy - nieważne w tej chwili, czy to "ofiara" czy coś innego - w każdym razie podsuwamy nasz wacik pod nos tej samej osobie, co już sobie wychowaliśmy za pomocą tej poprzedniej cieczy, skojarzonej ze słowem "terroryzm". Jeśli to się komuś kojarzy z dr. Pawłowem i jego śliniącymi się psami, to brawo - trafił w sedno! Chodzi tu w końcu o tresowanie leminga, a to stworzenie na tle psa przedstawia się, pod intelektualnym względem przynajmniej, marnie. Co nam - a raczej treserowi - jak najbardziej pasuje.


No dobra - pofiglowali conieco, pokrążyli wokół tematu, poruszając różne inne, istotne może, ale jednak poboczne, treści - czas złapać byka za rogi. I zapytać: w jakim sensie np. nowopowstałe "Państwo Islamskie" to jest "terroryzm", a w jakim coś całkiem innego? Oraz, kontrapunktycznie - w jakim sensie zielone ludki we wschodnie Ukrainie właśnie NIE SĄ terrorystami, skoro niemal nikt ich tak przecie publicznie, w mediach, nie nazywa? Wraz z meta-kwestią taką, oto: Czy, aby nie być "wrogiem Zachodu" i w ogóle czymś najgorszym (drony, uwaga!), aby cię człowieku wczorajsi lektorzy PZPR nie zagryźli za twój "bolszewizm" (z "faszyzmem" oczywiście na dodatek, bo oni już tak mają).... (Zresztą idiotom od Korwina wystarcza i zwykły "socjalizm", żeby była super-obelga.)


Czy więc - skoro ja się pokornie godzę, żeby, wraz z całym Zachodem, a przynajmniej z jego mniej wartościową częścią, zostać przez miłościwie nam paujących zepchnięty w przepaść... Albo oddany Putinom tego świata, co na jedno wychodzi... Nic nie mówię, żadnej rewolucji nie zamierzam wywoływać - słowo! Jednak czy ja także mam obowiązek wierzyć w te wszystkie smętne pierdoły, w które wierzą lemingi? Które się ludowi wciska? Czy też mogę, lecąc już potulnie w przepaść, skoro tak się podobało panu Obamie i innym panom (plus paru paniom, choć, po prawdzie, nie jestem pewien jak u nich naprawdę z płcią) - to czy ja jeszcze muszę śpiewać "Odę do radości" i nazywać wojnę "terroryzmem?


No bo co to jest ten "terroryzm" i co to w istocie jest "wojna"?

No dobra, ale to już ew. następnym razem. Deo volente i Obama drona nie spuściwszy. (Nie żeby to były jedyne zagrożenia w tych czasach powszechnego szczęścia, pokoju i dobrobytu.)

c. zatem d. n. (na 70%)

triarius

czwartek, lipca 17, 2014

Blaski i ciene miniaturowych policjantek

W dyskusji nad tym władowaniem całego magazyka w plecy uciekającego już "psychopaty"... (W istocie zaś, z tego co słyszałem o tej sprawie, to nie był żaden "psychopata", tylko jakiś biedny szaleniec albo człowiek, który miał już dość tego zalewającego nas szczęścia i miłości. Psychopaci to są raczej ci od ośmiorniczek.)

No więc, w każdym razie w tej dyskusji padł argument, że: "widziałem kiedyś jak malutka policjantka z kolegą próbowali obezwładnić wielkiego gościa, no i jak ona miała nie strzelać?" Na co ja mówię, że osobiście nie dostrzegam najmniejszego powodu, żeby miały istnieć miniaturowe policjantki - które w dodatku nie siedzą za biurkiem, nie wycierają nosów zagubionym dzieciom, tylko pałętają się po ulicach, próbując obezwładniać niebezpiecznych, wyrośniętych facetów.

Naprawdę tak trudno to już dzisiaj zrozumieć? Zawsze był "potężny przyjazny bobby" (w Anglii), "ogromnego wzrostu irlandzki policjant (uśmiechał się przyjaźnie)" (w US of A)... I komu to przeszkadzało? W dodatku ten bobby z broni nosił tylko króciótką pałeczkę, nic strzelajacego. Nie jestem żadnym anglofilem, ale widać można było i tak.

Po prostu widać, z takich czy innych przyczyn, mniej lub bardziej słusznie, tamtejsza ludzność nie uważała władzy za okupanta, a jej chodzących po ulicach przedstawicieli za skorumpowanych zbirów, no to nie było i wielkiego powodu, by tych przedstawicieli obwieszać artylerią... I tak dalej.

Ja, powiem to magna voce, nie życzę sobie po prostu drobnych policjantek, które, z dość oczywistych względów przeszły przez swe dotychczasowe życie spłoszone i zahukane - a teraz, wyposażone przez naszą kochaną władzę w P99 QA, będą sobie to rekompensować władowując calutki magazynek w kogoś, kto im się, z takich czy innych przyczyn, nie podoba.

Nie chodzi mi o to, że policja nigdy nie może użyć broni palnej, czy nawet kogoś zastrzelić, ale, po pierwsze, wolałbym żeby to była MOJA policja, a nie panów Sienkiewicza z panią Merkelą... Moja, w sensie polska i przyzwoicie moherowa... A po drugie - uzbrojonym przedstawicielem władzy na ulicach, w każdym przypadku, powinien być ktoś, kto sobie bronią palną nie musi dodawać powagi i pewności siebie. Tyle chyba daje się zrozumieć?

Tutaj moglibyśmy odskoczyć od głównego tematu w różne fajne psychologie i ardreyizmy... Co my sobie też i zrobimy, choć na razie nie na tyle obficie, żeby te fascynujące tematy wyczerpać. Raczej tylko zasygnalizujemy pewne sprawy. Jak to na przykład, że różne tam armie, nie mówiąc już o elitarnych oddziałach, co do jednej, mają w programie swoich szkoleń...

A to taki Z ZAŁOŻENIA prymitywny boks bez żadnej pracy nóg - czyste okładanie się po mordach przez, nie pamiętam już, ale minutę albo dłużej. To zdaje się brytyjski SAS. Amerykańscy Marines mają takie długie drągi, nieco wywatowane na końcach, którymi się okładają faceci ubrani w ochronne ubranka i hełmy... I tak dalej, a do tego wszystkie one mają jakąś formę walki wręcz, oczywiście.

Dlaczego? Przecież nawet ta walka wręcz nieczęsto się w praktyce przydaje nawet komandosom. (Nie mówimy teraz o policjantach, którym by się przydała o wiele lepiej.) Ten czas można by poświęcić na strzelanie, albo, jeszcze lepiej - na jakieś gotowanie zupy z proszku bez produkowania dużego dymu.  A jednak wszyscy to robią i nic nie słychać, by mieli przestać.

To samo zresztą dotyczy w dużej mierze walki na bagnety. I to nawet w czasach, kiedy to miało o wiele większe, niż dzisiaj, praktyczne znaczenie. W istocie b. rzadko dochodziło do sytuacji, gdy bractwo na siebie wpada i tym bagnetami się tam dziabią. Niemal zawsze jedna strona, ta słabsza psychicznie, widząc zdeterminowanego (jak sądzi) wroga, daje dyla. I na tym to w praktyce polegało.

Kiedy widzimy na ekranie telewizora jakąś wojnę - w Libanie czy gdzieś - to niemal zawsze jakiś facet  wychyla się z za jakiegoś węgła, albo wychodzi sobie na ulicę zza murku, i strzela z AK-47 wyraźnie w nic konkretnego nie celując...

A wynika to częściowo z tego, że tak musi wyglądać duża część realnych wojen, a częściowo jednak z tego, że w sytuacjach naprawdę bardzo niebezpiecznych to by nie było po prostu filmowne przez dzielnych (niewątpliwie) dziennikarzy.

Jednak prawdziwą kwestią w takich walkach na terenie miejskim musi być to, czy jak nagle, podczas gdy ja sobie wesolutko strzelam w przestrzeń, z grubsza w kierunku gdzie może być wróg, zza pleców wyskoczy mi gość z bagnetem na karabinie szturmowym, albo jakąś saperką - to ja zemdleję, ucieknę, czy też spróbuję jego moją własną saperką, czy własnym bagnetem, wyprawić do krainy wiecznych łowów. Psychologia - moi drodzy, jak zawsze!

Więcej powiem, a nawet pojadę Ardreyem... Robili takie doświadczenia na małpkach, które od urodzenia były oddzielone od swego gatunku, a chyba nawet od wszelkiego zewnętrznego świata. No i tym biednym stworzeniom puszczali filmy pokazujące różne tam aspekty życia ich małpiego gatunku. Małpięta kompletnie ignorowały wszystko - poza jedną rzeczą.

Otóż widok grożącego samca (którego nigdy w życiu nie widziały) sprawiał, że z piskiem kuliły się w kącie, przerażone. No i tak, moi państwo, to działa. Gdyby nasza (?) miniaturowa policjantka uprawiała tajski boks, judo, albo inne MMA, to, z czasem, widok grożącego samca przestałby na niej robić aż takie wrażenie. Samca takiego na przykład, jak niesforny obywatel imponujących rozmiarów i obdarzony sporą siłą.

W takim przypadku można by przypuścić, że jeśli tego samca ta nasza (?) policjantka zastrzeliła, to było to z jakichś innych powodów, niż jej własny mikry wzrost, trapiące ją przez całe życie poczucie niepewności, kompleksy czy niewyżyta agresja. Nie mówię, że powody te byłyby koniecznie słuszne i uprawnione - to nie to państwo - ale chociaż ten jeden, bardzo marny, powód by był znacznie mniej prawdopodobny. I to już by była jakaś poprawa.

Tak w ogóle, to moim celem, czy może raczej "marzeniem", było napisanie o czymś o wiele ważniejszym i ogólniejszym, mianowicie o tym, DLACZEGO w ogóle kobietki niewielkiego wzrostu zostają dziś w naszym kraju policjantami, i DLACZEGO nikt nie dostrzega w tym problemu, nie mówiąc już o jakichś próbach uzdrowienia tej sytuacji.

Co wiecej, ten mój "wymarzony" tekst traktowałby nawet nie tyle o dość oczywistych w końcu (dla niektórych) ograniczeniach malutkich kobietek... (Nawiasem mówiąc, absolutnie nic do nich z założenia nie mam, a nawet bardzo je lubię. Tutaj pozdrawiam Iwonę Jarecką, niewątpliwie i malutką, i kobietkę. I bardzo fajną osobę.)

Tylko, o ile by mi się to udało, traktowałby on, dużo bardziej ogólnie, o tym, co nam dzisiaj robi miłościwie nam panująca totalitarna lewizna, a czego małe kobietki pętające się po ulicach z Waltherami P99 przy boku, 16% kobiet w amerykańskich siłach zbrojnych... I jeszcze sporo innych dziwnych rzeczy - wcale nie dotyczących wyłącznie kobiet i "równouprawnienia" zresztą - które nam oni fundują, a my to z zapałem łykamy.

Takich rzeczy, jak ta powszechna dziś inwigilacja, którą przecież w sumie my gorąco oklaskujemy, bo ona broni nas przed terroryzmem... I tak dalej. Ale nikt już nie zadaje sobie pytania jak: Z CZEGO SIĘ TO W ISTOCIE WZIĘŁO? W KTÓRYM MOMENCIE MOŻNA BYŁO JESZCZE TO ZATRZYMAĆ? NO I JAK W TAKIM RAZIE?

Z dodatkowymi pytaniami w rodzaju: KTO w istocie jest temu obecnemu koszmarowi winien? KTO miał wtedy rację i na czym ta racja konkretnie polegała? Takie tam. Kto by sobie jednak łamał głowę i zakłócał trawienie rozważaniem takich kwestii, prawda? (Wiąże się to też z kwestią "w pełni zawodowej armii", którąśmy sobie tak radośnie zafundowali. Ale kogo to obchodzi?)

triarius

piątek, sierpnia 09, 2013

O nicnierobiącej ekipie Tuska i psychopatycznym polowaniu na mamuty (część 2)

Odeszliśmy w tym filozofowaniu niezły kawałek od Tuska i jego wesołej trzódki, ale czy to nie urocze, kiedy taki rdzawy wnuczek z wehrmachtu stanowi dla nas przewodnika po efektywnym myśleniu i taksonomii wszelakich agresji? (Beatrycze taka, skrzyżowana z Wergiliuszem, jeśli ktoś cokolwiek jeszcze, po dzisiejszych szkołach, z literackich aluzji kojarzy.)

No dobra, teraz mały sprawdzianik... Gramy w pchełki i naprawdę się staramy zwyciężyć - czy to agresja i, jeśli tak, to jaka? Oczywiście że agresja! Jeśli nie zdefiniujemy agresji jako wszelkiego robienia wbrew innej istocie, frustrowania jej zamiarów, zmuszania jej do czegoś... Zadawania jej cierpień, uszkadzania, uśmiercania - co także oczywiście jest agresją, choć te rzeczy wcale nie są niezbędne, by móc mówić o agresji...

No to w ogóle trudno będzie o agresji rozmawiać. Nie ma sensu rozszczepiać tu włosa na czworo, skoro my i tak mamy przecież różne rodzaje agresji, a wielu innych ich nie ma!

Trzeba tylko rozróżnić agresję JAKO DZIAŁANIE od agresji JAKO EMOCJI. Jasne że owcę możemy mordować ze łzami w oczach, nie czując do niej żadnej nienawiści. (A co dopiero takie filmy z mojego dzieciństwa, jak "Żółte Psisko"m gdzie chłopak zastrzeliwał ukochanego psa, chorego na wściekliznę!)

W pchełkach oczywiście krzywdy raczej przeciwnikowi zrobić nie chcemy, co tam do niego czujemy, to sprawa dość mało ważna, ale to jest także forma agresji, choć łagodnej i ZRYTUALIZOWANEJ. (Ta rytualizacja to b. ważne i płodne pojęcie. Ważne i dla Tygrysizmu.) Nawet jeśli zatrzymamy przemocą dziecko, które właśnie próbuje wbiec na jezdnię, to będzie to agresja. Oczywiście agresja mała w służbie dużo większej troski o to dziecko.

Można by się zastanawiać, czy krajanie pancjenta przez chirurga (i nie mówimy o żadnym Doktorze "G") ma coś wspólnego z agresją, ale to już byłyby chyba czysto akademickie rozważania, bez których łacno się obejdziemy.

Pchełki, zatem, to agresja, OK! Ale jaka? No a jakaż by niby mogła być? Każda zrytualizowana agresja jest, z definicji i przez to właśnie, SPOŁECZNA. W końcu w pchełkach walczymy (nawet bardziej niż np. w MMA, gdzie jednak element strachu i gniewu nie jest całkiem do pominięcia) właśnie o "pozycję w stadzie". O to, żeby się stać, choćby na chwilę, pchełkowym championem i samcem alfa. W każdym zaś razie bliższym początku alfabetu od przeciwnika. Na czas jakiś.

No a wojna? To jest ciekawa sprawa! Wojna zazwyczaj nie jest przesadnie zrytualizowana, choć takie tendencje występują (od Konwencji Genewskich, po honorowy pogrzeb dla "Czerwonego Barona", z tysiącami innych przykładów znanych z historii). Wojna nie polega też raczej na tępieniu swoich. (Przy czym ci "swoi" mogą być subiektywnie różnie pojmowani - od samego siebie, po wszystko co żyje i więcej. Czyli od samobójstwa, przez różne formy amoku, po "bezinteresowny wandalizm".)

Co nam zostaje? Zostaje nam oczywiście agresja ASPOŁECZNA, i to jest właściwa odpowiedź. Wojna, w swej "czystej postaci" jest niemal czystym przykładem tego właśnie typu agresji. Gdybyśmy jednak porównali tę wojenną aspołeczną agresję z aspołeczną agresją psychopaty, który traktuje bliźniego swego jak kawał mięcha, albo agresją (bo ona to jest!) jego, poniekąd, przeciwieństwa, czyli dobrze na taką ryzykowną okoliczność psychicznie ustawionego człowieka, który do zwalczania agresywnego psychopaty sam się poniekąd staje...

Nie całkiem faktycznie psychopatą, ale czymś pokrewnym, choć oczywiście bez porównania sympatyczniejszym i bardziej etycznym - prehistorycznym łowcą mamutów, który naszego (?) psychopatę (JAKO psychopatę właśnie) traktuje niczym kawał mięcha. Bo inaczej się po prostu nie da - nie z psychopatami! - a wszyscy mamy w sobie tego typu instynkty, i to jest właśnie jeden z, niewielu może, przypadków, kiedy są one wykorzystne jak najbardziej etycznie.

(O etyce, skoro już o niej wspomnieliśmy, chciałbym też porozmawiać, ale jednak odłożymy sobie to na później, bo to spore zagadnienie, szczególnie w kontekście naszej "patriotycznej prawicy".)

W przypadku zarówno psychopaty, jak i jego pogromcy - "do szpiku kości etycznego i szlachetnego łowcy mamutów/psychopatów", żeby go tak obrazowo określić - jest to sprawa indywidualna, dlatego też określenie ASPOŁECZNA dla tego typu agresji ("aspołeczna" w sensie, przypominam, że niezwiązana w sumie ze społecznymi aspektami życia) wydaje się jak najbardziej na miejscu.

W przypadku wojny jednak, jak też i pokrewnych spraw: powstań, buntów, rozruchów (żeby już nie ryzykować przywoływania różnych badziej, well, ryzykownych) jest to jednak agresja właśnie ZBIOROWA, więc może nie jest to całkiem to samo, i może nie całkiem zasługuje na miano agresji "aspołecznej".

Zgoda, mnie się też tak wydaje! Ten podział na trzy rodzaje agresji jest naprawdę niezły, nośny i płodny, ale mi tu brakuje jeszcze jednego rodzaju, który bym nazwał PROSPOŁECZNĄ. Czyli agresja DLA DOBRA WŁASNEJ GRUPY. I nie ma tu, dla samego pojęcia, znaczenia, czy to "dobro własnej grupy" jest dobrze pojęte, czy też wprost przeciwnie. Ani czy jest etyczne, czy całkiem nie. Chodzi o wewnętrzną motywację!

Powie ktoś, że raz domagam się, by "agesją" nazywano czyność, niezależnie od motywacji, a teraz z kolei... Ale to pomyłka - przedtem chodziło mi o to, co jest, a co nie jest, "agresją". Teraz mówimy o RODZAJACH agresji (których doliczyliśmy się już czterech), a one różnią się właśnie motywacją i stroną psychiczną. Dopiero z tego wynikają ewentualne różnice w sposobie jej, agresji znaczy, praktykowania.

Najpierw jest psychiczny motyw, popęd, czy jak to nazwać - walka o pozycję w stadzie, obrona przed ewidentnym zagrożeniem, nienawiść, wyrozumowane dążenie do korzyści dla siebie, albo dla swojej grupy... A potem mamy albo bijatykę na parkingu, walkę o tytuł w MMA, pchełki, małżeńskie przepychanki, wojnę, powstanie, rewolucję, napad rabunkowy z ciężkim pobiciem, albo, powiedzmy, rycerza na białym koniu szlachtującego paskudnego smoka, by uratować dziewicę (i uczynić ją kobietą, a pół królestwa jako miły dodatek).

I to by może było na razie na tyle. Jak Bóg da, to się jeszcze napisze, i może nawet dojdzie z powrotem do Tuska i tych jego...

c.d.n. (lub nie)

triarius

piątek, stycznia 20, 2012

O przegranej wojnie i innych mniej lub bardziej przykrych rzeczach

Bez wskazywania kogokolwiek palcem, powiem, że się z nim zgadzam w kwestii rozlicznych zalet i pożytków postrzelania sobie z działka i pojeżdżenia sobie różnego rodzaju opancerzonym blaszanym szmelcem, na jakich te działka często bywają. Tyle, że ja te zalety i pożytki widzę jednak inaczej, niż owa osoba. Dla mnie chodzi przede wszystkim o pożytki, że tak to określę, ardreyiczne. Czyli psychologia, prawdziwa prasamcza męskość, radzenie sobie w sytuacjach, umiejętność dania popalić jakby coś, i te rzeczy.

Perspektywę, że przy pomocy takich blaszanych pudełek, choćby i na kółkach, albo nawet na gąsienicach, choćby i z szybkostrzelnym działkiem, uda się zrobić jakąś sensowną kontrrewolucję, albo pomóc cokolwiek temu nieszczęśliwemu krajowi, oceniam jako niewielką. Niewiele większą, niż powiedzmy szansa na to, że człek zginie w wypadku lotniczym, która jest taka, że jakby latać codziennie, to trzeba by poczekać średnio z 12 tysięcy lat na swój śmiertelny wypadek. (Co oczywiście jest w wielu istotnych kontekstach wysoce pozytywne.)

A zatem (jak zwykle) - ardreyizm i te sprawy TAK, ale kontrrewolucje jednak nie tak się robi, jak sobie niektórzy wyobrażają. (Jeśli się oczywiście grubo nie mylę, co teoretycznie też nie jest całkiem wykluczone.) Dlaczego tak jest? A raczej - dlaczego tak uważam?

Otóż dlatego, że dla mnie ta wojna... Nie macie ludzie pojęcia, jak przykro mi to mówić, jak bardzo chciałbym ochronić wasze słodkie malutkie serduszka przed tak niemiłą prawdą - a i mnie samemu wcale ona z przyjemnością przez gardło nie przejdzie... Ale ta wojna, drogie ludzie, już jest od dawna definitywnie przegrana.

Na terenie w wąskim i ścisłym sensie polskim - ponieważ Polska... I co właściwie to słowo miałoby dzisiaj znaczyć? Bandy lemingów? "Elity" na których tle Szczęsny Potocki jawi się jako polityczny geniusz i bohaterski patriota? Już chyba raczej punkt przecięcia linii sił różnych - jak najbardziej nie-polskich - agentur i zagranicznych wpływów.

No więc ta Polska (jeśli przyjmiemy, że to słowo jeszcze w ogóle, tak bez dodatkowych komentarzy czy kwalifikatorów, daje się sensownie używać) jest teraz zbyt słaba, zbyt zależna, zbyt przeżarta wszelkiego rodzaju syfem, by w ogóle mogła - w przewidywalnej perspektywie i w warunkach nie różniących się całkiem radykalnie od obecnych - o sobie stanowić.

Tym bardziej, że, jak i w reszcie zachodniego świata, ale raczej w większym stopniu, znaczna większość naszych rzekomych "rodaków" to ludzie o niczym innym nie marzący, niż o życiu sytego i bezpiecznego niewolnika, a istniejący system, mimo wszystkich swoich braków, słabości, i całego dawania prostemu człekowi w dupę, wciąż taką możliwość tym ludziom, i to ze sporym marginesem, zostawia.

I zostawiać ją będzie jeszcze zapewne bardzo długo - mimo "kryzysu" (czy raczej, jak sądzę, końca "kapitalizmu" wraz z "demokracją"), mimo zapewne rychłego upadku waluty ojro i niewątpliwej porażki rządzącej Europą lewacko-urzędniczej "elity". Która jednak, z pomocą i na plecach owych (nie bójmy się tego słowa!) lemingów sobie w końcu poradzi i tak dociśnie ludowi (w tym lemingom) śrubę, że ten będzie żałośnie jęczał - zamiast, jak teraz, wznosić entuzjastyczne okrzyki i głosować jak trzeba.

Na czym to się zresztą skończy - mówię teraz o reakcji ludu na dociśnięcie śruby, wzięcie za mordę i na ścisłą dietę - a biurokratyczno-lewacka elita wyjdzie z tego wzmocniona, z o wiele większą władzą... I syf będzie o wiele gorszy niż obecnie. No, chyba, że to wszystko naprawdę szybko i skutecznie się zawali. I wtedy trudno cokolwiek w ogóle teraz przewidywać.

A Smith & Wesson zakupiony za poniżej stówy na Allegro (swoją drogą serdecznie polecam!) i tak zapewne będzie miał o wiele większe zastosowanie - w rękach zwykłych ludzi, o tym teraz mówię, w tym i ew. kontrewolucjonistów, a nie pacyfikujących głodny i sterroryzowany lud sił zbrojnych - niż jakiekolwiek blaszane Skoty z działkiem, czy jak to się teraz wabi.

Z ową osobą, cośmy sobie o niej na początku (i którą w sumie b. cenię, choć przydałoby się jej więcej mózgowej dyscypliny) nie zgadzamy się także w kwestii szeroko pojętej propagandy. Owa osoba uważa, jak ja to rozumiem, że propaganda załatwia nam praktycznie wszystkie problemy - trzeba tylko nieco rozbudzić tych wszystkich zwykłych ludzi, którzy RZEKOMO już są i tylko czekają... Nie mając, of course, absolutnie nic wspólnego z żadnymi lemingami... Itd., itd.

Podczas gdy ja kompletnie tych ludzi nie widzę. 50%, co najmniej, rzekomych "rodaków" to zadowoleni, w sumie, ze swego statusu syci niewolnicy. Może ze 30% z reszty to niewolnicy niespecjalnie syci i niespecjalnie zadowoleni, ale jednak i tak o niczym innym naprawdę nie marzący, niż żeby sytymi i zadowolonymi się stać. Plus ew. JP2, plus ew. nieco "śpiewów narodowych" z martyrologią na czele. Takie same lemingi jak tamte, tylko gorzej im się powiodło.

No i reszta... Ile nam zostało? 20%, tak? No więc ci coś by tam chcieli zmienić, piszą zatem sobie na blogach, gaworzą na forach, puszczają baloniki i głosują na opozycję. Tyle! Dużo więcej z tego NIGDY nie będzie, bo ci ludzie po prostu lubią robić to co robią i nigdy nic zdecydowanie innego robić nie będą. Chyba że się ich zmusi, ale kto niby miałby ich zmusić? I jak? Raczej nie my, już znacznie prędzej tow. Mąka, Barroso, Putin, Cohn-Bendit. I kto tam jeszcze.

Skrajny defetyzm to co ja tu mówię, tak? Plus plucie porządnym ludziom do zupy? Cóż, przykro mi, ale prawda jednak - choć sama z pewnością nie wyzwoli - lepsza jest od idiotycznych ckliwych bajd na własny temat i na temat własnych możliwości. Tym bardziej, że ten mój obraz nie jest tak co końca, ze szczętem, jednoznacznie mroczny.

Jest pewien procent ludzi - jak zawsze chyba i wszędzie - którzy się ze statusem sytego i bezpiecznego (do czasu, do czasu!) niewolnika tak czy tak nie pogodzą. Po prostu to jest sprzeczne z ich naturą. Nie mogą, choćby chcieli, a chcieć też nie mają jak. No i ci ludzie jakoś tam walczyć (w mniejszym lub większym cudzysłowie) nadal będą.

Mądrze i skutecznie, albo głupio i bez skutku. I sporo tu zależy od tego, czy będą sobie wmawiać, że ta wojna jeszcze wciąż jest do wygrania - "tylko jeszcze jeden zryw, tylko powiem sąsiadowi, że Tusk jest be, że Komorowski to idiota"... Czy też uświadomią sobie, że tutaj już się niewiele da zrobić i zaczną się przygotowywać do NOWEGO EWENTUALNEGO (da Bóg!) STARCIA.

No bo to jest tak, że w irracjonalnym oporze przed dopuszczeniem do siebie myśli, że TA wojna już jest przegrana, jest chyba wcale nie więcej zdrowej bojowości i chwalebnego bohaterstwa, niż umysłowego wygodnictwa i rozmemłania? Czemu tak? Przecież to wydaje się być bez sensu!

A jednak - jeśli się z tego typu faktem nie pogodzimy (oczywiście ze stosownym bólem, bo w klęsce nie ma i nie może być nic przyjemnego!), to po prostu będziemy cały czas walczyć (to wariant hiper-optymistyczny, bo u nas nikt w żadnym sensie raczej teraz nie walczy, co najwyżej gada) wojnę z przeszłości, zamiast TĘ PRZYSZŁĄ! Bo do przyszłej, choć niepewnej i nie wiadomo kiedy, trzeba się przygotowywać - nie do tej, która była i którą już ze szczętem przegraliśmy.

W dzisiejszej "Polsce" (żeby to tak prowizorycznie nazwać) nie ma już żadnej prawdziwej wojny, żadnej prawdziwej walki - jest okupacja i są zabory. A patrioci, i w ogóle ludzie etycznie i psychicznie zdrowi - ludzie przyzwoici wedle kryteriów które 70 lat temu były dla każdego normalnego człowieka oczywiste - są uciskaną mniejszością. Z poważnym ryzykiem, że niedługo mogą się stać mniejszością po prostu prześladowaną i tępioną. No i trzeba się do tej sytuacji przystosować, jeśli marzy się o przyszłym zwycięstwie! Nie ma niestety na to innej rady.

Tyle, że tutaj żadna propaganda, żadne filmy czy seriale, nie pomogą. Na pewno nie tyle, ile nam potrzeba. Choćby dlatego, że ci, którzy jeszcze - mimo całego naporu mediów, ekonomii, "edukacji" i gołej przemocy (np. sądowej) jeszcze do szczętu lemingami nie zostali, TO SĄ WŁAŚNIE LUDZIE NA PROPAGANDĘ Z NATURY ODPORNI. Gdyby odporni nie byli, to dawno byliby lemingami. (Wystarczy liznąć nieco Spengleryzmu Stosowanego, żeby to było oczywiste. Fajny przykład przewagi książki nad serialem, by the way!)

No więc dobra, sporo tego już napisałem, choć temat daleki od wyczerpania. Resztę zostawimy sobie na ew. "zaś" i dokonamy błyskawicznego przeskoku. Słowa kluczowe to: "pozytywny snobizm", "nie ma sukcesu bez poświęceń, trzeba z czegoś zrezygnować, żeby coś osiągnąć", "tężyzna fizyczna", "czuj duch, pręż się!", "rozwój osobisty", "wychowanie", "wpływ na otoczenie", "budo" (tak Mustrum - właśnie chuju muju!).


* * *

No więc... Kiedyś gadaliśmy o łacinie i pytano mnie o fajny podręcznik lub kurs. Wydaje mi się, że ta książka (plus płyta CD), co ją sprzedają tutaj ==>; http://www.jezykiobce.pl/lacina-dla-poczatkujacych,551.html <== , jest fajna. I na pewno niedroga. Mówię to na podst. dostępnych tam fragmentów, plus ich kursu japońskiego, co go posiadam. Nie będę tu rapsodyzował na temat znaczenia łaciny, ale można by sporo. Zachęcam do się zainteresowania, poduczenia się, zarażenia rodziny...

I co tam jeszcze. Sama BEZINTERESOWNOŚĆ takiego hobby oddala nas psychicznie od lemingów, a od czegoś trzeba przecież zacząć, bowiem lemingoza, w mniejszym lub większym stopniu, wisi nad każdym z nas jak przysłowiowy miecz Damoklesa.

* * *

Wrzućcie se w jakiegoś gugla "Skazany na trening" i kupcie se tę książkę! (Autor Paul Wade, jeśli mnie pamięć nie myli.) My to już z niektórymi kolegami znamy od dość dawna - w amerykańskim oryginale i w postaci ebooka pod tytułem "Convict Conditioning". Naprawdę warto się tym zainteresować!

* * *

Nigdy się nie ogłaszałem specem od rodzimej historii - z różnych względów w tej właśnie specjalnie obryty nie jestem - ale coś tam się w mym długim życiu przeczytało, i jakoś wszystko dotąd pozostawiało pewien, czasem spory, niedosyt. A to zbyt ckliwe, istne "śpiewy narodowe" i "czytanki ku zbudowaniu dziatwy" (w skrajnych przypadkach ze słowianofilią, JP2 i Wałęsą na dokładkę), a to nadmiar martyrologii (każda jej ilość do dla mnie nadmiar!), a to propaganda sprzed stu lat robiąca u nas za poważną historię... W najlepszych przypadkach raczej publicystyka, niż prawdziwa historia. A jeśli historia, to wycinkowa i przeważnie dość nudna.

Ale akurat kupiłem sobie całkiem niedawno "Dzieje Polski w zarysie" Michała Bobrzyńskiego no i pierwszy raz jestem usatysfakcjonowany. Ma ona niemal ze sto lat (autor zmarł w 1935), ale i tak to jest coś - w jednym, niezbyt wielkim tomie - co można z przyjemnością i pożytkiem przeczytać, nie wzdrygając się bez przerwy z obrzydzenia, nie zastanawiając cały czas gdzie nas autor (z głębi swego patriotyzmu) zwodzi und oszukuje.

Jasne, że to TEŻ nie jest żadne słowo Boże, tylko krótka historia Polski, zrobiona przez autentycznego historyka, pracującego na autentycznych źródłach, który to historyk do tego potrafi syntetycznie i głęboko rozważać historyczne trendy, politykę przez duże P, itd. Serdecznie polecam - dla was ludzie, dla waszych dziatek, a nawet kobiet, jeśli która aż tak mózgowo rozwinięta!

Co najmniej jako odtrutkę na pseudo-nacjonalistyczne przekłamania, prymitywne ideologizowanie historii, martyrologię, "śpiewy narodowe" i inne takie, których, jak chyba wszyscy wiemy, w naszej historiografii (o "historiozofii" już litościwie nie wspominając) nieprzeliczona masa.

I to by było na razie na tyle.

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca. (Przyzwoitego lewicowca - nie lewaka albo leminga!)

poniedziałek, listopada 01, 2010

Histeria

"Corporation Man" Anthony Jaya to interesująca próba stworzenia swego rodzaju "społecznej antropologii" współczesnych wielkich korporacji i naszkicowania hipotetycznych zmian, jakie ich przyszły rozwój może spowodować w świecie. Jedna rzecz mi się w tej książce bardzo podobała, jedna zaś bardzo mi się nie podobała i wnerwia mnie po dziś dzień (a czytałem to jakieś dziesięć lat temu).

To co mi się podobało, to była fajna analiza takich spraw, jak to ludzie organizują się w coraz większe grupy - od zgranej paczki złożonej z grubsza z 7 - 11 "łowców", po narody, państwa i imperia. To co mi się nie podobało, to było nie więcej, niż tylko sformułowanie - rzecz być może całkiem bez znaczenia, ale dla mnie swego rodzaju symptom różnych niemiłych mi spraw... I właśnie o tym (o dziwo) chciałem dzisiaj.

Otóż chodzi o to, że autor tej książki opowiada w jednym miejscu własne przeżycia z dzieciństwa, i to nie byle jakie. Chodził wtedy do szkoły podstawowej i nagle, na przerwie, rozniosła się wśród chłopiąt na szkolnym podwórzu wieść, że ich kraj (W. Brytania) wypowiedziała wojnę Niemcom. (Chodzi oczywiście o 1939, nie cieszcie się! Nic AŻ TAK ważnego z najnowszych wydarzeń wam nie umknęło.)

Chłopięta, jak to nam opowiada Jay, przepełnione nagłym i dla niego niezrozumiałym entuzjazmem, zaczęły wtedy biec całym hurmem wokół tego podwórza, wznosząc bojowe okrzyki. Cieszyły się dzieciaki z tej wojny, Jay tego nie rozumie i nie akceptuje - nie miałbym do niego o to cienia pretensji, tyle, że on ten ich entuzjazm określił słowem "histeria". I tego nie mogę mu do dziś darować!

Czy bojowy entuzjazm o zabarwieniu jawnie patriotycznym - jakkolwiek (nie przesądzam tego i nie zamierzam się tym w ogóle tutaj zajmować) byłby on irracjonalny, niemądry, mało humanitarny czy politycznie poprawny - może i powinien być nazywany histerią? I jeśli nie, to dlaczego?

Oczywiście, sam wielokrotnie już to mówiłem, definicje można sobie tworzyć do woli, bo to tylko arbitralne skojarzenie pewnych dźwięków i/lub znaków z jakimś pojęciem czy rzeczą. Mógłbym więc sobie w związku z tym nazwać karalucha "Unią Europejską", a dodawanie "podnoszeniem do kwadratu". Jednak nie wypada i niewiele w tym sensu, jeśli słowa "karaluch", "Unia Europejska", "dodawanie" i "podnoszenie do kwadratu" mają już pewne w miarę ustalone znaczenie, które ludzie w miarę akceptują.

Można sobie oczywiście powymyślać własne definicje, i czasem ma to sens, kiedy chcemy się "oderwać" od przyjętych dotychczas definicji. (Coś jak z językiem programowania APL, gdzie, jak kojarzę, nawet zwykłe dodawanie było zapisywane w całkiem nowy, arbitralnie wymyślony sposób. Czy tam to miało wiele sensu, trudno mi ocenić, ale w sytuacjach bardziej, że tak powiem, "humanistycznych" ten sens czasami jest całkiem wyraźny.)

Słowo "histeria", gdyby ktoś nie wiedział, pochodzi od greckiego słowa na macicę. Grecy sądzili, że histeria jest skutkiem wędrowania macicy po ciele. Można się bez trudu domyśleć, że facetów histeria dotyczyć nie miała po prostu jak.

Nawet Freud (nie żebym specjalnie cenił tego genialnego hochsztaplera, ale to na inny raz), któren histerii odkrywał co niemiara, odkrywał ją jednak raczej (czy może nawet wyłącznie) w kobietach. Konkretnie w rozpieszczonych, bezczynnych, przewrażliwionych kobietkach z wyższych wiedeńskich sfer.

Jeśli odkrył ją kiedykolwiek w jakimś facecie (naprawdę teraz nie pamiętam, interesowałem się psychoanalizą bardzo dawno temu i szkoda by mi było czasu na poszukiwania po wikipediach), to z pewnością był to jakiś wyjątkowo metroseksualny facet, a nie pełne bojowego zapału chłopię ganiające wokół szkolnego podwórza, w nadziei, ze zamiast nudnego życia w fabryce czy biurze, czekają go wojenne emocje, choćby nawet początkowo jeszcze per procura.

Powtarzam - to, jak sobie duchowni, mędrcy, moraliści i inni tacy widzą zalety i wady postawy tych chłopiąt, to nie jest nasz temat na teraz. Nawet polityków zostawiamy sobie na boku. Mnie w tej chwili chodzi o DEFINICJE jako takie... To raz.

A do tego chodzi mi o PSYCHOLOGIĘ. Konkretnie zaś o tę sprawę, czy ów radosny szał, który (jak się należy domyślić) przeżywały, i który (z całą pewnością) przejawiały owe chłopięta, można uznać za to samo, co przeżywają - oglądamy to nierzadko na dawniejszych filmach - rozpieszczone kobietki (i zniewieściali faceci), a co się leczy, jak nam na tych filmach pokazują, walnięciem delikwenta w pysk?

A może ja nie będę tego kończył? Przynajmniej na razie? Jakoś mierzi mnie ostatnio wszystko, co zalatuje działalnością popularno-naukową, męczy mnie w ogóle pisanie... A kwestia została przecież postawiona i kto chce, może ją sobie wziąć na warsztat, albo na ząb, albo na co tam sobie uważa.

Nie wiem, może jeszcze kiedyś napiszę, jak ja sam to widzę - w  końcu obmyśliłem sobie całą sprawę dokładnie i naprawdę wiem. Albo może zostanę (Deo volente) sprowokowany i powiem w końcu, co mam do powiedzenia - interaktywnie, w komętach pod tym kawałkiem? Będą w ogóle jakieś komęty? Będzie jakaś interaktywność? A skąd ja wiem, że jakbym napisał to do końca i wszystko ze szczegółami ludziom wyłuszczył, jak ja to widzę, to by była?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, marca 15, 2010

Strawa duchowa dla was (cholerne niedouki, rozmemłane lenie i wojująca prawico sprzed telewizora)

 Mało nas, mało nas do pieczenia chleba, ale może jednak Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów (http://tygrys.niepoprawni.pl) oderwie się z czasem do ziemi i poszybuje ponad stratosferę. Nie będę miał co do tego wątpliwości, jeśli co pewien czas będą się tam pojawiać tak celne inicjatywy, jak ta ostatnia inicjatywa uczestnika Forum o ksywie Strus (od "Struś Pędziwiatr", słodkie!), który pracowicie i, co jeszcze ważniejsze, inteligentnie, streścił rozdział po rozdziale moją ulubioną książkę Roberta Ardreya "The Social Contract". (PO POLSKU, jakby ktoś miał wątpliwości!) Oto linek: http://niepoprawni.pl/forum/viewtopic.php?f=41&t=373#p4284.

Nie posiadam się z zachwytu i kolejny raz gorąco dziękuję Strus'iowi! A Wy, niedouki, lenie... i wszystko inne, na co, sami wiecie, że z nawiązką zasłużyliście - przeczytajcie chociaż tyle z tego biednego Ardreya! O którym Wam od lat opowiadam, a Wy, cholera, nic!

* * * * *

Korzystając z okazji, chciałbym polecić tekst Mustrum'a na jego blogu - o  militaryźmie, suwerenności i takich sprawach. Oto linek http://the-real-mustrum.blogspot.com/2010/03/ubudubu-czyli-do-wyszczerzonego-pan-bog.html.

Tamże znalazłem linek do naprawdę szokujących informacji: http://marucha.wordpress.com/2010/03/14/izrael-moze-byc-zmuszony-do-wymazania-europy-z-powierzchni-ziemi/.
* * * * *

No i na nieco (?) lżejszą nutę (niedouki, lenie i prawico sprzed telewizora!) chciałem Wam polecić oficjalnie wydanego przez komercyjne wydawnictwo ebooka jednego z popularniejszych rodzimych blogerów, a przy okazji jednego z moich ulubionych autorów, światowej klasy specjalisty od surrealistycznych humoresek (i nie tylko) - Jacka Jareckiego. Którą se można nawet na własność kupić klikajęcy na ten oto linek: http://www.goneta.net/sklep/product_info.php?products_id=98.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, listopada 10, 2008

Obama Obamą, ale Semper Fi obchodzą dziś 233 urodziny

Ostatnie wybory w Stanach wypadły, z punktu widzenia kogoś kto czyta mój blog bez skrętu kiszek, zaiste paskudnie... Nie będę już nawet się nad tym rozwodził - zbyt smutne, zbyt obrzydliwe, zbyt fatalnie wróżące na przyszłość nam w Polsce, a także cywilizacji białego człowieka w ogólności.

Tym bardziej jednak warto uczcić 223 rocznicę powstania Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych. Już sama ich dewiza "Semper Fidelis" (w skrócie "Semper Fi") - czyli "Zawsze Wierny", zasługuje na hołd. A już szczególnie w tych naszych podłych czasach, kiedy tak ostro kontrastuje ze wszystkim co nas otacza i czym się nasze dzieci karmi.

O amerykańskiej piechocie morskiej, czyli Marines, powiedział Ronald Reagan:
Niektórzy ludzie spędzają całe życie zastanawiając się, czy uczynili na świecie jakąkolwiek różnicę. Marines nie mają tego problemu.
Skoro już jesteśmy przy cytatach, to warto może przytoczyć słowa pewnego nieznanego z nazwiska Kanadyjczyka, który, mniej od Ronalda Reagana dbając o lapidarność, opisał tę formację w ten sposób:
Marines to najdziwniejsza rasa ludzkich istot, jaką kiedykolwiek spotkałem. Traktują swą służbę jak gdyby była jakimś rodzajem kultu, przyklejając swój emblemat na wszystko co posiadają, przybierając wygląd oszalałych fanatyków z włosami o długości całkiem niegodnej gentlemana, czcząc swego Komendanta niemal jakby był bogiem i wydając zwierzęce odgłosy jak banda dzikusów. Walczą jak wściekłe psy z najbłahszego powodu, jedynie po to by coś się działo, i są najbezczelniejszymi skurwysynami jakich kiedykolwiek znałem. Większość z nich ma najbardziej niewyparzone gęby i piją o wiele więcej niż wynoszą możliwości normalnego człowieka, ale ich duch i poczucie braterstwa czyni ich wyjątkowymi. Ogólnie mówiąc, amerykańscy Marines z którymi miałem do czynienia są najbardziej profesjonalnymi żołnierzami i najwspanialszymi ludźmi, jakich dane mi było spotkać.
Najcelniej jednak chyba powiedziała to samo Eleanor Roosevelt. Tak celnie, że jestem jej niemal w stanie wybaczyć różne znacznie głupsze wypowiedzi i skłonności. Tak oto:
Marines których spotkałam na całym świecie mają najczystsze ciała, najbrudniejsze umysły, najwyższe morale i najniższą moralność ze wszystkich grup zwierząt jakie kiedykolwiek widziałam. Dzięki Bogu za Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych!
Mógłbym niby ten wpis - oczywiście poza głównym adresatem czyli dzisiejszym solenizantem - zadedykować różnym zabawnym ludziom - od marszałka "Drzwi od Stodoły" Komorowskiego po paru światłych biskupów, namiętnie pragnących z każdego katolika uczynić kastrowanego ministranta o nieokreślonej orientacji seksualnej i rozbuchanej do schizofrenicznych rozmiarów zdolności wybaczania... Ale się powstrzymam - ci naprawdę zabawni ludzie i tak przecież nie czytają mojego bloga.

Powiem więc tylko: Najserdeczniejsze Życzenia Urodzinowe Semper Fi!

A swoją drogą to nasi śpiący rycerze pod Giewontem także by się mogli zacząć powoli budzić. To i owo do roboty by się dla nich chyba znalazło.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.