Pokazywanie postów oznaczonych etykietą memy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą memy. Pokaż wszystkie posty

piątek, października 08, 2021

Brak maseczki przejawem antysemityzmu!

"Co?! Niby dlaczego? W jakiż to sposób?!" wykrzykniecie zgodnym chórem. "A na wiele sposobów, drogie ludzie!" odpowiem wyniośle. Od kiedy to, kiedy chcą wam w jakiejś dyskusji postanowili wam przywalić tym ostatecznym argumentem, zalatującym z samej swej natury smrodem donosu i pozostałych słodyczy liberalnej "wolności słowa", zniżają się do zdefiniowania wam tego "antysemityzmu"? 

I może jeszcze mieliby wam - ludzkim ex definitione odpadkom etc. etc. - tłumaczyć jak to sobie w tym konkretnym przypadku wykompinowali? Jak się to do waszych konkretnych słów odnosi!? NIEDOCZEKANIE! Ludzi (o ile to w ogóle jeszcze ludzie!) podłych się wyjaśnieniami nie dopieszcza - im się nie podaje ręki, a to tylko skromny przecież początek! To raz, i chyba nie byle jakie "raz", zgoda?

Dwa, to proste pytanie - od kiedy pandemiczna propaganda, a z nią tu przecież mamy do czynienia, ma obowiązek przejawiać cień sensu czy logiki?! Już zupełnie wam się, ludzie, z tego płaskoziemstwa w głowach poprzestawiało? Ptasiego mleka też zaraz zażądacie? 

Zaś trzy, to taka sprawa, że tylko dzięki maseczkom taki Bill Gates może robić za wysokiego blondyna o aryjskiej urodzie, a wiemy przecież, jak bardzo wszystkim - z płcią nadobną włącznie - zależy, by być tym wysokim BLONDYNEM! Nie wiem, po prawdzie dlaczego aż tak, ale  w końcu nie jestem Billem Gatesem i cholera wie, czy do tej tam MENSA'y w ogóle by mnie przyjęli. (A jeśli nawet, to byłbym tam za pośmiewisko i chłopca do bicia, z jakimś nędznym IQ 125...  Nie, to już zbyt upodlająca perspektywa, chcę zapomnieć co teraz powiedziałem!)

Czy Bill Gates - Dobroczyńca Ludzkości (Windows i inne cudowności!) - NIE MA DO TEGO PRAWA?!? "Dlaczego?", zawołam. TYLKO DLATEGO, ŻE JEST MILIARDEREM?!?! Poważnie, aż mnie dusi z oburzenia... Dyskryminacja miliarderów wydaje mi się tylko minimalnie mniej zbrodnicza od... Wiecie czego! Jak w ogóle można? Jak można, jak można?! Miliarderyzm jest niemal tak samo ohydny, jak... wiadomo! I nie bez powodu przecież! Jedno nieuchronnie bowiem prowadzi do drugiego - od rzemyczka... ("Miliarderyzm" to oczywiście nie bycie miliarderem, co jest kul i super (chyba że to Trump), tylko wredna dyskryminacja przeciw tym biednym poczciwym ludziom, którzy tyle dobrego, ach! Nawet w kosmos dla nas polecą, łał!)

Do napisania powyższej głupotki zapłodnił mnie taki cudny mem (znaleziony oczywiście... wiecie gdzie?)... Było to wtedy, gdy Zbiorowym Wysiłkiem i Dzięki Stosowaniu Się Do Światłych Zaleceń Naszych Umiłowanych Przywódców, Pokonaliśmy Okrutnego Wirusa, (bezobjawowa) Dżuma Poddała Się, Nie Mając Szans Wobec... Itd. itd., możecie się zabawić piętrząc tego typu pierdoły, znane z przeszłości i z Kurwizji...

Mem, w każdym razie, był taki, że oto rozmawiają dwa ptaszki na gałęzi i jeden mówi: "Wiesz, w maseczce jednak wydawałeś się przystojniejszy." Mówię wam - każdy chce być wysokim blondynem o aryjskim wyglądzie - niezależnie od płci, nawet ptaki! Potrzebujecie jeszcze jakiegoś innego wytłumaczenia tego, co się wokół dzieje? Ja na pewno nie!

triarius

P.S. 1 Tak mi właśnie przyszło do głowy, że powinienem sobie zainstalować taki licznik, może nawet opatentować, bo to byłaby żyła złota!) pokazujący z godziny na godzinę (lub z minuty na minutę, jeśli to jeszcze przyspieszy) ile w danej chwili mamy płci. To się tak szybko zmienia, że nie rozumiem, dlaczego jakieś tam głupie długi publiczne czy wygłupy Grodzkich tego świata liczniki mieć mogą, a to nie. W razie czego jest to napisane, pomysł jest mój, i nawet bez patentu proszę mi tego nie podkradać! Ew. zapytania w kwestii joint venture to co innego.

P.S.2 A jeszcze chwilę później przyszło mi do głowy ucieszyć się, ilu to lewackich idiotów (z przeproszeniem przyzwoitych idiotów, oczywiście) zwabi do mnie ten tutaj genialny tytuł. Miłej lektury! "Prawym" - tym od kowidowego zamordyzmu - jeśli też się przynęcą, życzę oczywiście tego samego.

czwartek, września 30, 2021

O pokrzepianiu serc... czyli Kurak, Sienkiewicz, Konopnicka

Wczoraj Kurak porównał się był do Sienkiewicza... Ale spokojnie! Nie było w tym żadnej megalomanii, chodziło wyłącznie o "pokrzepianie serc", a co to tego, że i Kurak i nasz "pierwszorzędny pisarz drugorzędny" (jak go chyba "Cat" Mackiewicz nazwał) się tym pilnie zajmują, nie może raczej być wątpliwości. (Linek do tekstu i videja, gdzie to jest mówione w moim wczorajszym.) O Konopnickiej Kurak nic nie mówi, to ja sam z siebie ją tu wpakowałem, bo w kontekście tego, o czym chcę wam, ludzie, dzisiaj, bez niej nijak.

Naprawdę nie mam żadnych zastrzeżeń do tego się przez Kuraka, ani jego działalności na niwie optymizmu, nie  zgadzam się tylko z dwoma aspektami tej sprawy:

1. "Pokrzepianie serc" i tamtych dwojga (a z pewnością nie byli w tym jedyni) widzi mi się czymś istotnie różnym od tego, co robi Kurak, no i...

2. Skala, rola i znaczenie tego dzisiejszego "pokrzepiania" na blogasie i na YT widzi mi się nie-aż-warta-takiego-zadęcia, żeby tak to określić. Tamto było ważne jak cholera i przyniosło ogromne skutki, blogaskowanie - nawet kogoś, kogo Pan T. codziennie czyta, choć bez padania na twarz - nie jest i nie przyniesie. Nie to medium, nie te czasy, nie te same problemy! Tu nie chodzi nawet o to kto jest większy i bardziej zasługuje na Nobla!

Zanim dokładniej wyjaśnię, o co mi chodzi, przyznam jednak Kurakowi rację w jednej bardzo istotnej kwestii... Kurak ma rację, że wszystkie te lokalne kacyki dręczące nas "pandemią", czy nawet takie "szychy", jak Niedzielski i Ska., nie mają stałego połączenia, jakiejś gorącej linii, czy czego tam, z tym głównym Rockefellerem, czy choćby Gatesem. 

Nie otrzymują z dnia na dzień konkretnych rozkazów, informacji niedostępnych nikomu, żaden globalista z najwęższego kręgu ich kijem i marchewką bez przerwy nie tresuje. Bo to całkiem nie tak działa! Może w zamierzeniu, za 30 lat, z siecią 27G furczącą całą naprzód na każdym dachu, z butami tylko dla najściślejszej Nomenklatury (no bo po co "obywatel" miałby z domu wychodzić, skoro ma telewizor?), to tak właśnie  ma działać, ale na pewno dzisiaj jeszcze nie.

Te miejscowe %^&* oczywiście robią to wszystko tak, żeby to im się opłaciło, nie po to by uszczęśliwić Gatesa czy inną Merkelę, więc tutaj opór itd. ma sens... Tylko na jak długo? Jaka może być skala tych naszych, obiecywanych przez Kuraka "gigantycznych sukcesów", uzyskanych dzięki śmianiu się z głupoty i hucpy Niedzielskich tego świata, ujawnianie przekłamań w oficjalnych statystykach, czy "niewierzeniu nikomu, nie wierzeniu w nic"?

Nawet jeśli pod naporem tych brawurowych działań nasi mali lokalni oprawcy (w końcu i Morawiecki to w sumie nikt, zarówno w oczach ludzi na poziomie, jak i satanistycznej globalnej elity!) mieliiby sie na moment zatrzymać, albo i pół kroku cofnąć, to globalne... Coś, hodujące "Nowego Człowieka", czyli ludzką mrówkę... Itd. itd., na pewno nie odpuści, bo i nie ma żadnego powodu, Ich nasze przezabawne memy w ogóle nie ruszają! Oni mają czas i zacierają tylko łapki z radości, że my, Prole, nie z nimi walczymy, tylko z ich parobkami, i przy pomocy memów!

Zgadzam się z Kurakiem, że trzeba się bronić przed depresją, którą - jak kiedyś Urban! - oni nas celowo niszczą, ale to też ma swoje koszty... Każda kpina z kretyńskiego zagrania tej, rzekomo polskiej, waadzy (sic!), to krok bliżej do totalnego już olania samej idei polskiego suwerennego państwa. A europejskie lub globalne ober-państwo tylko czeka, by nas pochłonąć... Fakt, ma konkurencję w postaci dwóch lub trzech innych państw i narodów, które chętnie nas zagospodarują, przedtem zapewne dzieląc i części oddając kumplom, ale żadna z tych opcji nie oznacza wolnej Polski, nawet w postaci tak obrzydliwego bantustanu, jak obecnie.

Kurak walczy z naszą niedzielską depresją i fajnie, ale niech nam nie wmawia, że tu tylko małe, brudne interesiki lokalnych kacyków są rozgrywane, bo to co najmniej chciejstwo, jeżeli nie kłamstwo! Ta "pademia" się nie skończy, choćby wszystkie Prole na ziemi "olewały" (już widzę to "olewanie", kiedy np. zaczną zabierać forsę na życie z kont, wywalać z pracy i odbierać dziatki!) wszystkich swoich Niedzielskich i Morawieckich w rozmowach szeptem i w, co chwilę niszczonych, kanałach na YT!

No dobra - Kurak się stara, byśmy nie wpadli w depresję, on wierzy w wartość optymizmu (zawsze wiedziałem, że to szczery lewicowiec, z całym szacunkiem) - a co w takim razie robili Sienkiewicz z Konopnicką, co by miało być czymś całkiem innym i bez porównania ważniejszym? Oni, moi ludkowie, sprawili, że mimo tego, że na zdrowy rozum naprawdę należało o jakiejkolwiek polskości zapomnieć i z nieoskrobanego podludzia stać się całą gębą obywatelem silnego, prężnego nowoczesnego państwa i częścią takiego właśnie narodu... Dla siebie, dla dzieci, dla wnuków... Jednak sporo ludzi CHCIAŁO pozostać Polakami, a nawet tę polskość pogłębić.

Konopnicka jest ważna, bo to dzięki niej (nie mówię że tylko) polskie dzieci zaczynały kochać mowę przodków. Na powaby niemczyzny zdecydowanie to człeka np. uodparnia, i to nie było wtedy byle co! To mogło być jeszcze ważniejsze od radości z tego, że Wołodyjowski pokonał Szweda, a Zbyszko Krzyżaka. A jaka była presja, żeby jednak wnuki wykierować na porządnych carskich, pruskich, czy austriackich poddanych, można sobie wyobrazić...

Kacapy wzięły cię Polaku w kamasze. Zgrzytasz zębami, 30 lat upodlenia i męki u wroga... Wysyłają cię na Kaukaz, tam zza głazu wyskakuje Czeczeniec lub inny Czerkies i tylko przytomność umysłu twojego kacapskiego towarzysza broni ratuje ci życie. Kilka razy coś takiego i coś się zaczyna w twojej psychice zmieniać. No a jeśli się np. uwzględni, że w takiej bitwie pod Sadową po obu stronach przeważali Polacy, i austriacki Polak do ciebie celował, a tylko przytomność umysłu i dobrej jakości pruski karabin w rękach jakiegoś Helmuta uratowały ci życie... Pomyśl o tych sytuacjach, bo one z pewnością występowały w realu! 

Pomyśl też o tym, jak wielkie znaczenie miało wobec tego tamto, dawne "pokrzepianie serc", jak znakomicie się to tamtym pisarzom udało (całe 20 lat wolnej Polski, łał!) Nie, bez żadnej ironii się udało, bo wielu jednak CHCIAŁO być Polakami, i to bardzo, a że nie potrafili pokonać przeciwności na drodze do wolnej Polski, to już inna sprawa. Podtrzymywanie na duchu przez memiarzy i blogerów, koszulkowy sceptycyzm... To jednak nie ta sama liga. (Nie mówiąc już o tym, że gwałt na jednym z aksjomatów Tygrysizmu.)

triarius

czwartek, lutego 25, 2021

"Ty, okrągłoziemca...!"

Der Idiot

Wyobraź sobie, że jesteś lemingiem - ale takim rasowym, po czempionach, jak zresztą chyba oni wszyscy... (Czy w ogóle może istnieć leming nierasowy? Trudno mi go sobie wyobrazić, to chyba naprawdę zero-jedynkowa sprawa, choć np. leming "prawicowy" i "patriotyczny" istnieje jak najbardziej, a od roku nam się w dodatku cudownie uaktywnił.)

Jesteś więc tym lemingiem, idziesz sobie i nagle słyszysz... Albo jakiś znajomy mówi ci przy sojowum latte... "Ty, okrągłoziemca, pampers ci się obsunął na twarzyczkę!" Albo powiedzmy jesteś bezpitulkiem tego samego gatunku i nagle słyszysz: "Mamusia nie uczyła, gdzie się nosi podpaskę?" Co wtedy czujesz?

Kto nie chce, niech nie wierzy, ale (jak często od czasu pradawnych narodzin tego blogaska zresztą) w głowie zalęgł mi się przepiękny tekst o memach... O skutecznej i wprost przeciwnie satyrze polityczej... o "najweselszym baraczku"... O immanentnym spedaleniu, jeśli nie wprost naszego ludu, to co najmniej naszych (?) elit (?).... Jednak nie bardzo widzę po co i dla kogo miałbym pisać długie i mądre teksty, więc dostaliście tylko samo jądro gęstwiny. Do ew. wykorzystania, do przetestowania na lemingach i okrągłoziemcach out there, do ew. zastanowienia nad wspomnianymi tu przed selindą kwestiami.

Swoją drogą, moi "okrągłoziemcy" wydają mi się przecudni, kolejny raz przy okazji dowodnie wykazując, że do satyry, także tej politycznej, trzeba mieć w sobie coś z poety. Co najmniej tyle, co Pan T. Mówię o takim natchnionym i od Bozi danym wyczuciu języka. Prosty leming, prosty redaktor z TVP, czy prosty TW nigdy nie pojmie, że np. "wykształciuch" może być sobie być obelgą "słuszną", ale swym brzmieniem i konotacjami działa odwrotnie!

I analogicznie, "okrągłoziemca", mój wynalazek sprzed siedmiu minu, choćby dzięki urokowi nowości, choć chyba nie tylko, ma o wiele większą siłę ośmieszania und wykpiwania, niż zgrany i banalny "płaskoziemca". Doktorat o tym zjawisku można by napisać, i to niebylejaki! Chyba się nie mylę? Bo niezwykłem, a że jeszcze czasem potrafię z komórkiem wygrać w szachy, więc mam dowód, iż dobry doktor Alzheimer jeszcze mnie nie odwiedził. (Widać jemu akurat dobrze z naszą kochaną waadzą. Co kto lubi!)

triarius

wtorek, sierpnia 22, 2017

Ratunku! Młynarskie szczają po wydmach!

Mogło, i powinno, być mocniej, i kto lubi, może sobie to mocniej dośpiewać, ale ja (sorry!) organicznie nie znoszę skatologii. A co do meritum, to zaraz spyta ktoś czy jakąś widziałem... Nie, nie łażę po wydmach i nie wypatruję, ale też nikt mnie nie przekona, że ktoś chodził i widywał, w dodatku legitymując i okazało się że to był Janusz. Prawda?

A teraz - jedni niech propagują tego cudnego mema i starają się wykorzystać tę cudną metodę, drudzy zaś... do Sztrasburka? Naprzód Młodzieży Świata!

triarius

P.S. Skoro już jesteśmy przy pisaniu na blogu, to powiem, iż kompletnie nie rozumiem tych "naszych" wysiłków, żeby z szamba robić Wersal und Perfumerię, a konkretnie tytułowania każdej mendy panem/panią, i to nie w oczy, co daje się zrozumieć, ino "za plecami". Ja, gdyby mnie oczywiście do tych "naszych" telewizji zapraszali, czego nigdy nie uczynią, mówiłbym o takim "niejaki Petru", "niejaka Gronkiewicz". Czy nie adekwatniej? Wersal to sobie róbcie słuchając Monteverda zamiast Młynarskich! (A w każdym razie np. Luigiego Rossi, kt który z pewnością tam bywał.)

sobota, sierpnia 06, 2011

Nieobliczalny mem tygrysi

We wrześniu 1987 Dow Jones spadł w ciągu niecałego tygodnia o niemal jedną trzecią, z czego o ponad 20 procent jednego dnia. Stało się to między innymi wstępem do największej w dotychczasowej historii finansów akcji ratunkowej. Ratowano mało komu znany, choćby z nazwy, fundusz hedgingowy Long Term Capital Management (LTCM). Bez tego rynki finansowe byłyby na krawędzi załamania.

Krachów finansowych było już nieco w historii i nie to jest tutaj na tyle interesujące, bym o tym teraz pisał. Interesujących aspektów ma jednak ta sprawa co niemiara. Nie mówiąc już o ogólniejszych wnioskach i luźnych (co nie musi znaczyć jałowych czy bezsensownych) spekulacjach.

Najciekawsze w opisywanych tu wydarzeniach było, moim zdaniem, to, że do dziś nie udało się znaleźć jakiejś jednoznacznej i niewątpliwej ich przyczyny. Cytując z książki, gdzie znalazłem te informacje (Paul Ormerod "Why Most Things Fail: Evolution, Extinction and Economics", przekład mój własny). Odnosi się to do samego krachu na giełdzie.
Nawet teraz, niemal dwadzieścia lat po tym wydarzeniu, istnieje wiele rywalizujących wyjaśnień ex post, i nikt nie jest pewien przyczyny. Jedyną pewną rzeczą jest, iż żadne zewnętrzne wydarzenie  nie miało miejsca, które by choćby w największym przybliżeniu miało podobną skalę. Żadne odciski palców, żaden dymiący rewolwer nie wskazuje sprawcy tej katastrofy. Nie wypowiedziano wojny światowej, szyby naftowe na Bliskim Wschodzie nie zostały wysadzone w powietrze. A jednak, w ciągu pojedynczego dnia, zostało ogłoszone, że największe firmy na świecie są warte 20 procent mniej, niż były warte dnia poprzedniego.
No to mamy zagwozdkę, prawda? Na szczęście (przynajmniej niektórych) autor robi w tej książce całkiem wiele, aby rzucić jakieś światło na tego rodzaju wydarzenia. Wydarzenia zasadniczo nie do pojęcia w ramach paradygmatu tzw. klasycznej ekonomii. Pomaga tu dopiero podejście zalecane przez Ormeroda, czyli nacisk na obserwacje i statystyki dotyczące RZECZYWISTEGO zachowania różnych ekonomicznych spraw w realnym świecie; plus zdrowy zastrzyk ewolucyjnej biologii (której osiągnięcia, jak to pokazuje Ormerod, dają się z ogromnym powodzeniem do ekonomii zastosować). Dodać szczyptę nowego sposobu wykorzystania teorii gier.

Powiedzmy sobie jeszcze jednak najpierw co to był ten fundusz LTCM. Było to dziecię trzech noblistów w dziedzinie ekonomii z roku 1997, którzy tworząc go, wykorzystali właśnie te swoje naukowe osiągnięcia, które im tego Nobla przyniosły. Fundusz obracał nieprawdopodobną forsą... Jak się łatwo domyślić z faktu, że, by go ratować, wielkiej forsy użyto, poza tym, że w ogóle widziano taką konieczność... Zarabiał też masę forsy. Do czasu!

Szczegóły oczywiście każdy może sobie dzisiaj znaleźć - to nie jest żadna wielka tajemnica - ale też nie o te gołe fakty nam tu chodzi. Rzecz w tym, że owi nobliści i ojcowie tego nieszczęsnego finansowego przedsięwzięcia, dostali tego Nobla przy gromkich brawach całej praktycznie branży, ponieważ udało im się, jak sądzono, domknąć wreszcie teorię wolnego rynku i znaleźć uniwersalny, stały punkt równowagi w KAŻDEJ absolutnie rynkowej sytuacji.

Nie wdając się w żadne matematyczne rozważania, bo nie jest tam to tutaj potrzebne (a ja w sumie matematyki nie lubię, choć uchodziłem za naprawdę do niej zdolnego), powiemy sobie, że ten punkt równowagi, który wykorzystano praktyczni w funduszu LTCM, zgodnie z najściślejszymi obliczeniami owych laureatów nagrody Nobla, miał się trzymać praktycznie po wieczne czasy. Sytuacja, kiedy jakieś zaburzenie z zewnątrz będzie zbyt duże i cały kunsztowny system się zawali, miała prawo wystąpić raz na kilka milionów lat. (A więc jeszcze mniejsze prawdopodobieństwo, niż to, że Lech Kaczyński zginie w wypadku samolotowym AKURAT lecąc do Rosji Putina na obchody rocznicy mordu w Katyniu!).

Wynikało to z czegoś tak niepodważalnego, jak rozkład Gaussa. (Czyli krzywa rozkładu normalnego, o której sobie jakiś czas temu mówiliśmy. Gaussa wprawdzie nie wspominając, ale akurat w związku ze smoleńską "katastrofą".) Dowcip w tym, że tutaj nie krzywa Gaussa miała zastosowanie, a całkiem inna krzywa, która - niestety dla wszystkich zaangażowanych w fundusz LTCM i podatników, którzy ufundowali interwencję (choć raczej nie dla jej inicjatorów i wykonawców, którzy przecież nie za swoje) o wiele wolniej dąży do zera dla wartości odległych od swego "centrum" (żeby to tak potocznie tutaj określić), gdzie ma maximum.

Jaka to krzywa? - spyta ten i ów. "To bardzo dobre pytanie!", odpowiem klasykiem. Po czym podrzucę parę mądrości wyczytanych w książce Ormeroda. Krzywa matematycznie bardzo prosta, za to, jak się okazuje, bardzo istotna w zastosowaniach (czego chyba do niedawna nikt nie wiedział). Krzywa potęgowa mianowicie.

Kiedy sobie na przykład liczymy ilość gatunków, które wymarły w ciągu kolejnych milionów lat - albo ilość firm z setki największych światowych, zdychających w ciągu kolejnych lat - okazuje się, że układają się one zgodnie z tą krzywą. W tym sensie, że takie okresy z dużą ilością zdechłych firm czy zdechłych gatunków są rzadsze, a te z mniejszą, częstsze - i okazuje się, że średnie odstępy między takimi okresami są równe (w przybliżeniu oczywiście) kwadratowi stosunku pomiędzy ilością umarlaków. Brzmi to mętnie, ale w sumie daje się chyba na tyle zrozumieć, na ile nam to tutaj potrzebne.

Tak więc, chodzi nie tylko o "krzywą potęgową", ale nawet o krzywą po prostu "kwadratową", bo tutaj wszędzie występuje druga potęga, czyli kwadrat. (Taka prosta zależność, patrzcie państwo!)

Ale to jeszcze wcale nie wszystko, choć to podobieństwo wzoru, wedle którego zachowują się wymierające firmy (ekonomia) i wymierające gatunki (biologia) z całą pewnością jest interesujące. I w dodatku mogłoby, a nawet powinno, zabić niezłego ćwieka klasycznym ekonomistom i apologetom "zawsze słusznej i jedynej rynkowej ekonomii". (Niektórym nawet zabija, ale to chyba wyraźna mniejszość. Reszta nie wie, albo też ma w nosie.)

Te wymierania, jako się rzekło, to jednak wcale nie koniec niespodzianek. Okazuje się, że zgodnie z tym kwadratowym rozkładem zachowują się także np. zjawiska rozprzestrzeniania się infekcji (wirusowych, bakteryjnych itp.), czy informacji. Albo i mody. W niektórych przynajmniej typach środowisk, tyle, że tego akurat typu środowiska zdają się występować w realu bardzo powszechnie - w odróżnieniu od środowisk analizowanych w uczonych modelach różnych nauk społecznych, ekonomii nie wyłączając.

Jakie to środowiska, spyta ktoś? Odpowiem (klasykiem też oczywiście, ale potem pojadę dalej) tak... Te "klasyczne" - które się zawsze z takim zapałem analizuje, to takie, gdzie poszczególni "agenci" (tu nie chodzi o WSI, tylko o te tam działające elementy systemu) są w sumie tacy sami, a pomiędzy nimi istnieją sobie różne przypadkowe związki. Mniej czy bardziej trwałe. A wiec mamy swego rodzaju sieć z tych agentów i związków pomiędzy nimi, a po tej sieci rozchodzą się na przykład nasze wirusy, czy nasze... Wymówmy to słowo w końcu! Nasze, o Jezu! Nasze... Memy.

Z tymi memami to jest tak, żę jakoś nigdy do mnie ta koncepcja nie trafiała, kiedy na przykład pisał o tym Nicek. Wydawało mi się, że to w sumie jałowe i nic nie daje. Może jednak nie miałem racji, a oczy otworzył mi właśnie pan Ormerod tą książką, o której tu sobie rozmawiamy.

No dobra - mamy więc tę sieć, i co z nią? A to z nią, że do niej na przykład stosuje się rozkład Gaussa, o którym my tu już mówiliśmy, i na którym budowali swój naukowo-finansowy sukces nasi nobliści. A także i to, że istnieje tu b. ciekawe - a jednocześnie proszące się aż niejako o inżynierię społeczną, niestety! - zjawisko...

Takie oto, że, aby cała populacja tych agentów, czyli cała ta sieć, cały system - aby to całe zostało zainfekowane, konieczne i wystarczające jest zainfekowanie pewnej "masy krytycznej", a mówiąc ściślej pewnej konkretnej ilości agentów. Oczywiście jaka jest to ilość zależy od konkretnego systemu, ale daje się to ponoć oszacowywać... Nieco wyobraźni powinno dać wyobrażenie, jaka w tym niesamowita radość dla uszczęśliwiaczy ludzkości i wszelkiego typu totalitarnych skurwieli. Zresztą na tej zasadzie działają, w sensie społecznym, także np. masowe szczepienia (nie żebym był jakimś ich akurat zdecydowanym wrogiem).

Te drugie sieci - te do których się krzywa Gaussa marnie stosuje, które stały się zgubą naszych genialnych noblistów, i które stanowią zagwozdkę dla (co intelektualnie uczciwszych) mędrców od rynkowej ekonomii - mają tak, że ilość kontaktów każde go agenta z innymi agentami rozkłada się wedle naszej ulubionej (choć noblistów nie) krzywej potęgowej. Czyli, że w sumie mała ich ilość ma ogromną liczbę kontaktów, średnia średnią, a duża malutką.

Tak jest na przykład w internecie, gdzie Google, Yahoo, albo inny Korwin ze swoim blogiem, mają ogromną ilość wejść, Pan Tygrys ma średnią, a rolnik piszący sobie bloga, powiedzmy o tym, jaki to mądry pysk ma jego krowa "Krasula II", całkiem niewielką (i nieważne, że wszystko to jest akurat bez sensu, a powinno być odwrotnie).

Tak samo, podobno (tak mówi Ormerod) jest z ilością partnerów seksualnych - paru ma masę, większość nie ma nic. No i tak samo jest (mówi Ormerod i ja mu wierzę, jeszcze mocniej, niż z tymi partnerami) z realną ekonomią, gdzie istnieje niewielka ilość ogromnych firm, oraz ogromna malutkich. I to tutaj akurat ma dla nas konkretne znaczenie, ponieważ tym samym krąg się zamyka i nawiązujemy do przyczyny upadku funduszu LTCM, o którym'śmy sobie na początku. (W tej sieci, którą jest ekonomia, owa ilość kontaktów to b. abstrakcyjna sprawa jednak - swego rodzaju totalna suma WSZELKICH wpływów, szczególnie pomiędzy firmami i klientami.)

OK, długie to już, choć mam niepłonną, że, w swej niekłamanej naukowości, interesujące, przynajmniej dla niektórych, z moimi Czytelnikami na czele. Gdzie jednak, spyta uważny Czytelnik, ów tytułowy "nieobliczalny mem tygrysi"? ("To bardzo dobre pytanie!") Czytelnik faktycznie jest uważny, ale byłby jeszcze bardziej uważny, gdyby zauważył, że jeszcześmy nic nie rzekli na temat tego, jak się w tej drugiej sieci - tej z potęgowym rozkładem ilości kontaktów - ma sprawa rozprzestrzeniania się infekcji, czy to w sensie dosłownym, czy jakichś tam memów (ufff! wciąż ciężko mi się to słowo pisze).

Ma się ona tak otóż, że nie istnieje w tym przypadku żadna "masa krytyczna", i nie sposób w ogóle przewidzieć, jak dany "wirus" (w sensie np. mema) się rozprzestrzeni! Albo czy zainfekuje całą sieć. Ta rzecz jest po prostu całkiem nie do przewidzenia! Z czego zresztą wynikają tego właśnie typu dziwne zjawiska, jak ów krach giełdowy z września 1987.

Ormerod cytuje wybitnego fizyka zajmującego się statystyką, niejakiego Gene Stanleya, który, badając fluktuacje kursów giełdowych wykazał, iż ich reakcje na ten sam czynnik zewnętrzny, czynnik o tym samym dokładnie natężeniu, może mieć natężenie całkiem różne, a różnice sięgają, ni mniej, ni więcej, tylko... Ośmiu rzędów! Czyli, prostym codziennym językiem - od jednego do stu milionów!

Nic dziwnego, że co pewien czas giełdy "bez powodu" polecą na pysk! Nic dziwnego, że co pewien czas genialne, niezatapialne ekonomiczne przedsięwzięcia - jak fundusz LTCM, na przykład - pójdą z Titanikiem na dno! Im większa katastrofa, tym - zgodnie z prawidłowością zawartą w rozkładzie potęgowym - mniejsze jej prawdopodobieństwo. Mniejsze, a nawet znacznie mniejsze, bo mamy tu do czynienia z kwadratem skali katastrofy. A jednak prawdopodobieństwo takie istnieje i jest o wiele wyższe, mimo wszystko, niż to wynikające z rozkładu normalnego.

Co więcej - jest na tyle znaczące i realne, że występuje w rzeczywistości,  i to całkiem często. Ogromna większość gatunków, które istniały na ziemi, już nie istnieje, a każdego roku pada średnio nieco ponad 10 procent amerykańskich firm (nie żeby gdzie indziej było lepiej, choć są miejsca, gdzie oficjalnie firmy oczywiście NIE padają). I wynika to, w przypadku firm, nie z tego, żeby one były jakoś wyjątkowo źle prowadzone, tylko tak to po prostu działa i - o dziwo! - rozkład jest zadziwiająco podobny zarówno dla firm (świadomie kierowanych przez przedstawicieli Homo sapiens sapiens), jak i dla żywych, ale bezrozumnych, istot (bezsilnych ofiar ślepej ewolucji).

A to, dlaczego "nieobliczalny mem tygrysi"... (Nikt się jeszcze nie domyślił? Widać zbyt fascynująco piszę.) To chodzi o to, że, widzicie ludzie - skoro w tym realnym systemie nie ma jakiejś "masy krytycznej", która by kochanej władzy dała pewność, że wywrotowe idee Tygrysizmu nie zainfekują całej sieci... Nie mówimy o podbiciu serc całego świata, bo większość lemingów jest nie do uratowania, ale też lemingi to tylko mierzwa, a nie podmiot... Mówimy o ewentualnej elicie, która by ewentualnie zastąpiła tych obecnych degeneratów i powiedziała lemingom - grzecznie, ale ze stalowym błyskiem w oku - co mają, a czego nie mają, robić. Zgoda?

No wiec, choć prawdopodobieństwo nie jest specjalnie po naszej stronie, to jednak nie ma żadnej obiektywnej i niepokonanej zapory dla Tygrysizmu! To już coś, prawda? Ktoś może rzec, że zgoda, ale przecież taki powiedzmy Korwin ma o wiele większą szansę, bo tych tam kontaktów ma jednak o wiele więcej, i o wiele więcej po prostu wyznawców.

Ja się z tym całkowicie zgadzam - przynajmniej, jeśli sprowadzamy sprawę wyłącznie do owego modelu z agentami i rozkładu potęgowego. Jednak, odchodząc nieco dalej od owego modelu, daje się zaobserwować ciekawy fakt, taki mianowicie, że z Tygrysizmu nikt się chyba jeszcze nigdy nie "wyleczył", a z Korwinizmu paru ludzi już tak, choć może nie wszyscy do końca.

Tak więc, jakby na tę sprawę nie patrzyć, to, jeśli nie poddamy się czarnemu pesymizmowi, to nawet Nauka i tutaj jest po naszej stronie. A gdzie Nauka, tam i Nadzieja! (Takiego sobie bonmota na poczekaniu wymyśliłem, fajny?) Tak więc, powiadam wam - idźcie i nieście Dobrą Nowinę Tygrysizmu pod każdą strzechę, pod każda dachówkę! O azbeście nie zapominając, ani o zielonej od śniedzi blasze renesansowych pałaców! Zwycięstwo może jeszcze być nasze! Nie mówię, że mem Tygrysizmu MUSI zwyciężyć, że mamy to jak w saku - ale warto walczyć, bo zwycięstwo MOŻE być jednak przy nas!

(Oczywiście w tej końcówce nieco się wygłupiam, ale cały ten tekst jest jak najbardziej NAUKOWY, a nawet HIPERNAUKOWY. A więc - IDŹCIE I GŁOŚCIE!)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?