Pokazywanie postów oznaczonych etykietą scenariusz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą scenariusz. Pokaż wszystkie posty

środa, sierpnia 30, 2023

poniedziałek, lutego 23, 2015

Dobry doktor Mengelman i implanty

Tegorocznej nagrody Oscara za najlepszy film zagraniczny nie zdobył niestety polski film pt. "Dobry dr Mengelman i chłopcy". Zdobyła go za to jego, z tego co wiem, nędzna imitacja. Dlaczego tak? Przecież to chore! Zgoda, ale rzecz w tym, iż film o dobrym doktorze i chłopcach w ogóle nie został dotąd nakręcony.

Po prostu komuś się nie chciało zapłacić niewielkiej sumy za genialny scenariusz - istny hollywoodzki samograj - a potem poświęcić dwóch popołudni, plus nieco wysiłku, żeby dzieło zrealizować i móc je wysłać na konkurs, po murowaną nagrodę. Nie głupio wam teraz, ludzie?

Było zapłacić, pożyczyć skądsiś kamerę, zebrać rodzinę - kuzynce przyprawić pejsy, ciotkę obrzezać, siostrze zmienić płeć... Albo przynajmniej zrobić z niej na czas jakiś transwestytę... Z psa też ewentualnie, to nigdy nie zaszkodzi. I mielibyście nagrodę! Co ja mówię - CAŁA POLSKA by miała! (A wy przy okazji oczywiście też, albo nawet najbardziej. I ja też trochę.)

Ten film byłby przecież tak samo do szpiku kości polski, jak ten co tego tam Oscara w tym roku rzeczywiście dostał, albo jak ci husarze, o których nam niedawno tak pięknie prawił przedstawiciel zaprzyjaźnionego (a są jakieś inne?) państwa.

Głupio wam, prawda? Teraz przez kilka następnych lat polski (tak jak ci husarze) film będzie miał z dostaniem Oscara problemy. I na co wam to było? Jednak jeśli myślicie choć trochę perspektywicznie,  na kilka lat z góry, to tamten GENIALNY scenariusz jest jeszcze do nabycia, a można też, za bardzo niewielką cenę, zamówić sobie inne, równie GENIALNE.

Kto nie wierzy, z pewnością nie czytał jeszcze cudownej oscarowej historyjki o Icku i dobrym doktorze. Oto ona:

http://bez-owijania.blogspot.com/2013/09/nike-nobel-oscar-zote-klamki-wszystko.html

Niewiarygodne, że jeszcze nikt się na jej potencjale nie poznał, w każdym razie na tyle, by wybulić i nakręcić. A potem spokojnie czekać na Oscara. W tej chwili jednak ona WCIĄŻ jest do dostania, więc się proszę spieszyć!

* * *

A teraz coś tylko odlegle pokrewnego w stosunku do powyższej kwestii... Przyszło mi mianowicie ostatnio do głowy, że za największe osiągnięcie zachodniej cywilizacji przyszli ew. historycy (?) z pewnością uznają IMPLANTY ŁYDEK. (Podobno bardzo dziś popularne w oświeconych kręgach.) Dlaczego? A dlatego, że dzięki temu zamiast banalnie: "W początkach XXI w. zachodnia cywilizacja była już tylko kolosem na glinianych nogach", będzie moźna napisać: ""W początkach XXI w. zachodnia cywilizacja była już tylko kolosem z implantami łydek". O ileż piękniej!

(A biedny Spengler, nie tylko wcale tego nie chciał, ale z pewnością przewraca się teraz w grobie, że AŻ TAK. Swoją drogą "różowe golarki do... wiadomo czego, i implanty łydek" - TO jest dopiero idealna para i idealny symbol!)

triarius

piątek, lutego 19, 2010

Powrót do Ą.

Scenopis, czy jak to się tam nazywa. (A także, jak się okazuje, pięćsetny wpis na tym blogasie.)


Kamera cały czas patrzy oczyma głównego bohatera, któregośmy sobie nazwali T. I cały czas nisko, wąsko, poruszając się ospale i apatycznie.


Scena 1

Jest dość mroczno, zapewne wczesny poranek.

T. wysiada z autobusu i od razu znajduje się w się tłumie ludzi mrowiącym się pomiędzy autobusem i niskim, bardzo niepozornym budynkiem dworca autobusowego w Ą. W sumie nie widzimy niemal nic, pole obserwacji kamery jest bardzo wąskie, a tylko przechodzimy wraz z kamerą kilkanaście metrów przez tłum ciemnoubranych, nie różniących się niemal pomiędzy sobą ludzi, o niezbyt określonej płci, którym się zresztą wcale nie przyglądamy.  Zdają się w każdym razie być wszyscy niemal tacy sami i tak samo ubrani, w coś, co się całkiem w oczy nie rzuca i niczym nie wyróżnia. W dodatku ci ludzie są niemal całkiem cisi, a w każdym razie nie potrafimy w ich mowie rozróżnić żadnego słowa.

Atmosfera apatii i niezbyt dotkliwego przygnębienia. (Na ile to się da jeszcze jakimiś środkami oddać.)

Jeśli zdecydujemy się na jakieś narracyjne monologi, to głos T., naszego bohatera, mówi nam, że przybył do Ą., miasta w którym kiedyś się wychował, po trzydziestu niemal latach, w sumie bez bardzo wielkiej potrzeby, ale chciał tu kogoś ze swojej młodości odnaleźć i zobaczyć co się zmieniło, a co nie.


Scena 2

T. wraz z dużą ilością takich samych anonimowych ciemnoubranych i niemal milczących ludzi idzie przez kilka, czy może kilkanaście, minut tunelami i schodami w górę i w dół.

Atmosfera apatii zmieszanej z wzbierającym, choć w sumie jeszcze nienachalnym, poczuciem absurdu.

Ew. głos T. mówiłby, że za jego czasów nic podobnego do tego dworca w Ą. nie było i nie spodziewał się tutaj czegoś podobnego, no ale przecież minęło trzydzieści lat i wiele się wszędzie zmieniło.


Scena 3

T., wraz z pewną ilością tych ludzi, przybywa do dużej sali, wyglądającej na główną salę dworca autobusowego w Ą. Jest ona wielkości, powiedzmy, sali dworca kolejowego w stutysięcznym mieście, czyli z grubsza prostokąt o boku 30 czy 40 metrów, tyle, że bardzo nieregularna w kształcie, wcale nie prostokątna. Sufit bardo wysoko. Sala ma taki nieregularny kształt, że stwarza wrażenie niedokończonego postmodernizmu, ale bez żadnych okrągłości (które i tak chyba są ze stiuku, więc to dodatki) – po prostu jej rzut poziomy ma bardzo nieregularny kształt, z licznymi załamaniami. Ściany i sufit są pomalowane białą wapienną farbą, w niektórych miejscach wystają jakieś grube kable.

Posadzka nie rzuca się specjalnie w oczy, zresztą nasza kamera niemal jej nie widzi. Cały czas operuje bardzo wąsko, podążając za wzrokiem naszego bohatera, który jest spokojny i nieco ospały.

Na tej posadzce, w środku sali, siedzi może z osiemdziesięciu takich samych ludzi, jak poprzednio. Oni siedzą na jakichś dyktach czy tekturach, ale ich właściwie spod nich nie widać. Siedzą bardzo gęsto upakowani, niemal w milczeniu i bardzo spokojnie.

T. siada z brzegu tej grupy na małym skrawku tektury.


Scena 4

Ta sama sceneria. T. siedzi tam zapewne kilka godzin, choć w filmie tyle to nie trwa, a tylko stwarzamy to wrażenie przez przeskoki w czasie i senną narrację. Nie ma zresztą specjalnie czego narrować.

Jednak czasem słyszymy, jak niektórzy z tych siedzących ludzi ze sobą przez krótką chwilę rozmawiają. Rozumiemy, że też chcieliby się stąd wydostać, ale wiedzą, że to nie od nich zależy, że nie ma sposobu, by to przyspieszyć, czy choćby przewidzieć kiedy może się udać. Mówią cicho, mało, prostym językiem, tylko do najbliższych sąsiadów, zawsze tylko na temat wydostania się z dworca do miasta.

Co pewien czas przychodzi jakiś człowiek albo dwóch, wyglądający w sumie tak samo jak ci wszyscy, i zabiera kogoś z siedzących, wyprowadzając go przez duże drzwi, wyglądające na wyjściowe i nijak nie chronione. Zdaje się, że przychodzą przeważnie wkrótce po tym, jak ktoś coś powie i zabierają z tej mniej więcej okolicy, gdzie coś powiedziano, ale to nie jest takie bardzo wyraźnie widoczne. Wszystko zresztą odbywa się niezwykle spokojnie i w kompletnej ciszy.

T. z urywanych, cichych komentarzy współtowarzyszy niedoli – które jednak nigdy nie są skierowane do niego, ponieważ jego wszyscy tutaj zdają się ignorować – dowiaduje się, że taki ktoś kogo zabrano, zostaje zabrany na „pierwsze piętro”.

T. po jakimś czasie (w domyśle po dość wielu godzinach) próbuje zagadnąć swoich najbliższych sąsiadów na temat – nie tyle sposobu wydostania się z tej sali i dworca, bo to wydaje się nie stanowić problemu, choć jakoś nikt tego nie robi – tylko tego, jak dostać się do centrum Ą.

Pyta ich: „Jak stąd dojść do tej głównej ulicy, która się kiedyś nazywała 1-go Maja, a była przedłużeniem Traugutta? Jak dojść do ulicy Hetmańskiej?” (Niektórzy mogą się domyślić na podstawie tych danych, o jakie miasto tu chodzi. I będą mieli rację.)

T. ma wrażenie, że to jest bardzo blisko, w końcu „cywilizowana część” Ą. nadal nie jest aż taka wielka. Jednak wszyscy, choć wyraźnie chcieliby się stąd wydostać, siedzą na tej posadzce i czekają, więc T. też siedzi. Z narastającym poczuciem absurdu i bezsilności. (Jak to pokazać? Cóż, pewnie wcale, sam widok tej sali i tych ludzi powinien wystarczyć.)


Scena 5

T. udaje się usłyszeć, jak nieco dalej ktoś z tych siedzących mówi: „Uważajcie, dzisiaj lepiej stąd nie próbować wychodzić, nawet na podwórko, bo milicja łapie każdego”. Zastanawia się nad tym co usłyszał i postanawia jednak spróbować wyjść na to podwórko. Wstaje i podchodzi do drzwi wyjściowych, wielkich i nie tylko, że całkiem niezabezpieczonych, ale po prostu na oścież otwartych. Tych samych zresztą, przez które wyprowadzano niektórych ludzi, tyle że tam po lewej faktycznie są schody prowadzące w górę.

T. wychodzi na dwór. Jest teraz jasno, słońca nie widać, wszystko jest jakby oświetlone lampą bezcieniową – jest jasno, ale całkiem bez cieni. Dominuje biel murów i jasne (zapewne betonowe) podłoże, a kamera (i wzrok T.) nie podnosi się w ogóle na tyle, by pokazać coś powyżej murów.

Lekko niespokojny z powodu tej milicji, ale wcale nie bardzo, rozgląda się. Widzi, że jest na sporym dziedzińcu, otoczonym murem o wysokości około trzech metrów, nie wyglądającym specjalnie groźnie, czy nie do zdobycia. Mur jest pomalowany na biało, tak samo jak wnętrze sali. Dziedziniec ma nieregularny kształt, jest całkiem pusty.

T. robi kilka kroków, zagląda w kilka zakamarków i za parę załamań muru. Z daleka wydaje się nawet, że tam mogą być jakieś wyloty, bramy, całkiem niezamknięte, jednak T. tego nie sprawdza. Po krótkim pobycie na dziedzińcu wraca do sali.


Scena 6

Wracając do sali T. zagląda za załamanie muru, już w środku. Widzi, że jest tam budka, coś w rodzaju bardzo eleganckiej, choć niezbyt wielkiej, kasy biletowej. Budka wygląda na tradycyjną, w takim zamożnym mieszczańskim dziewiętnastowiecznym stylu. Kasa nie stoi przy samej ścianie, tylko na środku danej części tej nieregularnego kształtu sali, ale jest połączona ze ścianą niskim murkiem idącym od jej boków.

W środku dość zażywna, wyglądająca całkiem żywo i w miarę sympatycznie (a w każdym razie nic upiornego)  niewiasta w średnim wieku. Niemal przed samą kasą siedzi także kilku z tych koczujących ludzi, ale tuż przed nią dwoje dzieci w wieku może pięciu lat pracowicie wykonuje koziołki. Chłopiec i dziewczynka, przyzwoicie choć w nierzucający się w oczy sposób, ubrane. Normalne zdrowe dzieci, tak się wydaje. I bawią się też całkiem normalnie, choć z dziwnym zapamiętaniem, nic nie mówiąc, fikają te kozły.

T. cieszy się, że znalazł tę „kasę”, czy, jak sobie wyobraża, „informację”. Pyta tę kobietę w środku o sposób dojścia do „tej głównej ulicy, która się kiedyś nazywała 1-go Maja, a była przedłużeniem Traugutta, albo do Hetmańskiej”. Słysząc go, kobieta w budce zaczyna jednak bardzo głośno i z nieprzekonującym zapałem przemawiać do robiących fikołki dzieci, udzielając im rad, zachęt... Co te całkowicie ignorują. Mamy wrażenie, że chodzi tylko o to, by nie usłyszeć pytań T. i nie musieć na nie odpowiadać.

T. jakiś czas czyni swoje wysiłki, wpadając kobiecie w pół słowa, ona zaś wpada w pół słowa jemu. Ludzie siedzący na posadzce patrzą na niego nieco ironicznie, pada nawet kilka cichych, ironicznych słów na temat jego wysiłków i jego samego, ale w sumie ci ludzie nadal są apatyczni i żadnych emocji nie przejawiają. W końcu T. wydaje się, że ją zmusił do odpowiedzi. Kobieta mówi: „niech pan siądzie i poczeka, pomożemy panu”.

T. siada na swoim zwykłym miejscu, z brzegu dużej grupy koczującej na posadzce dworca autobusowego w Ą. Siedzi tam dłuższą chwilę zamyślony.


Scena 7

T. siedzi na tej posadzce, a kiedy w końcu podnosi nieco wzrok, spostrzega, że podszedł doń niezwykle wysoki, chudy mężczyzna w nieco przykusym fartuchu pielęgniarza. Mężczyzna ten ma gęstą, krótką rudą bródkę otaczającą mu twarz, i krótkie rude włosy. Ma też niezwykle małą głowę, choć to wrażenie może być wyolbrzymione przez to, że jest niesamowicie wysoki, a T. siedzi na ziemi. Facet wyciąga do T. rękę, by pomóc mu wstać i mówi, że zabiera go na pierwsze piętro, gdzie zostanie mu udzielona pomoc.

T. wie, że sprawa nie wygląda wesoło, a mimo to, jest już tak skołowany, że na jakieś 10-20% wierzy niemal, że może jednak naprawdę chcą mu tam po prostu pomóc. (Czego nie dałoby się i tak pokazać w tej filmowej konwencji, którą tutaj sobie wyobrażamy, ale że był to mój autentyczny sen z poprzedniej nocy, więc mówię, jak było. A w razie czego można tę konwencję dopełnić ew. narracją, albo czymś.)