Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, grudnia 14, 2023

O spirytusie, politycznych wygłupach i całkiem innych rzeczach

Spirytus, jak wiadomo, lata sobie, ubi tylko vult, i bogowie nieśmiertelni jedynie wiedzą, dlaczego akurat naszła mnie ochota napisania o politycznych wygłupach. (Nawiasem: tytułowy spirytus mamy odhaczony, a z nim obowiązkowe nadgryzanie własnego ogona. Jacyśmy porządni, skrzętni, schludni und dobrze zorganizowani - prawda? Serce roście!)

Tak więc zacznę od tego, że naprawdę nie lubię, kiedy polityk się wygłupia. "A czemuż to?", spyta ten i ów. A dlategóż, że polityk powinien być trochę, czy nawet bardziej, jak ojciec. Wtedy to jest uczciwe, inaczej to poniekąd oszustwo! Jak porządny ojciec, czyli: poważny, szczerze zatroskany o los swoich ukochanych dziatek, potencjalnie nawet groźny - dla wrogów i nieposłusznych znaczy - a co najmniej surowy. Może być oczywiście dowcipny, elokwentny, bon vivant nawet. Pod kołdrę bym mu przesadnie nie zaglądał, choć zdecydowanie wolę (taki ze mnie moherowy dinozaur, przepraszam!) hetero, no i najlepiej żeby jednak miał kuśkę. (Choć nie musi jej wszystkim pokazywać, jak np. niedawna Merkela namiętnie pokazywała, to co tam do pokazywania miała.)

Wygłupy polityków bywają zaś, niestety, rozliczne... Choć nie bez racji można by twierdzić, że PRAWDZIWY polityk nie wygłupia się NIGDY, a przynajmniej nie świadomie i dobrowolnie... A to, co się wygłupia, i to tak chętnie, to POST-polityk. To wcale nie jest głupia myśl! W każdym razie dzisiaj za polityków robią właśnie POST-politycy! Praktycznie bez wyjątku. (Nawet mój kuzyn Trumpio nie jest od tego całkiem wolny, i pewnie bez tego po prostu nie miałby już cienia nawet szansy.)

Nie chce mi się tutaj przywoływać z pamięci niezliczonych wygłupów tego, co dziś uchodzi za polityków - a Jachir tego świata nie liczę nawet do tej marnej kategorii - jednak jedno takie coś wryło mi się w pamięć i, choć i bez tego facio miałby u mnie przechlapane, mocno wpłynęło na moją ocenę tego pana. Chodzi (oczywiście i Tygrysiści to wiedzą!) o żarcie PITów przez K*wina. Nie dość, że "wolnorynkowa" ideologiczna głupota, to jeszcze w błazeńskim sosie!

Tak się w ostatnich dniach dziwnie złożyło, że natrafiłem w sieci - na Bitchutach tego świata głównie - na masę treści na temat politycznych wygłupów właśnie. (Tylko bogowie nieśmiertelni wiedzą dlaczego właśnie teraz. Pewnie plamy na słońcu albo coś.) Jeden taki szczególnie - z reguły niegłupio gadający Rumun - wywodził, że coś, co akurat się zdarzyło, to przykład upadku współczesnej polityki, "bo polityk ma rozwiązywać problemy społeczne dla wspólnego dobra"... I więcej tego typu pierdołów prosto z Arystotelesa.

Z czym się zdecydowanie nie zgadzam! Polityka sensu stricto, to WYŁĄCZNIE walka o władzę! O jej zdobycie i utrzymanie. Chodzi w niej praktycznie wyłącznie o to, kto będzie decydował o losach innych, no i ile będzie miał tej władzy. Czy to pogląd cyniczny? Otóż, wbrew pozorom, nie sądzę! Jeśli władzę będzie miał (co oczywiście może być mnogie) ktoś porządny, to ktoś nieporządny mieć jej nie będzie. Już samo to!

Czy to może mało? Bismarck, który się znał i nie był głupi, rzekł był, że prawa nic nie znaczą, jeśli ich wykonawcy będą do dupy. I ludzie w ogóle zresztą. Gadki o konstytucjach na jednej kartce formatu A5 to robienie ludziom wody z mózgu, bo to naprawdę nie jest specjalnie ważna sprawa. Zacząć by trza od czegoś całkiem innego, choć mogę się zgodzić, że konstytucje lepsze są względnie krótkie, względnie proste, i do przeczytania ze zrozumieniem przez każdego powyżej 70 IQ.

No dobra, powie znowu ten namolny ktoś, ale ta twoja, panie T., definicja Polityki, taka sama przecie dobra, jak każda inna i każdego innego człeka. Z jednej strony racja, bo definicje to sprawa zasadniczo arbitralna, jednak nie do końca się zgadzam. Wiele rzeczy ma swoją, ogólnie przyjętą definicję, która jednak wyraźnie zawiera "zdrowe jądro", a do tego różne niezbyt z tym jądrem związane dodatki. Których mogłoby tam po prostu nie być. Lepiej im by było gdzie indziej!

I tak jest na przykład w naszym aktualnym przykładzie! "Zdrowe jądro" definicji pojęcia "Polityka", jej sedno i najważniejsza część, to właśnie WALKA O WŁADZĘ! Zaś "dobro wspólne", "rozwiązywanie ludzkich problemów" i takie różne, to nie Polityka, ino Administrowanie! Czy jak to tam nazwać - w każdym razie sprawy z tej parafii.

No i między innymi dlatego nie znoszę u polityków się wygłupiania, bo Polityka - ta prawdziwa, w tym moim wąskim sensie - to sprawa w sumie dość ponura, pełna cynizmu i brutalności. Nic na to nie poradzimy - może tego czasem być mniej, i oby, ale c'est la vie! I tak zawsze będzie, co najwyżej w mdlącym lewackim pseudo-humanitarnym sosie, co dla mnie jest jeszcze o wiele gorsze. Wygłupiający się, robiący z siebie błazna, albo nawet brata-łatę, podniecającego się Małyszami tego świata, to oszustwo i obrzydliwość.

Na razie było tylko wokół tematu, do którego nawet śmy się nie zbliżyli. Sorry! No to się zbliżę... Są rzeczy, które profani (a w polityce profanami prawie wszyscy śmiertelnicy, szczególnie na tzw. Prawicy, co jest smutne) mylą z politycznymi wygłupami, ale które są czymś całkiem innym - w istocie samą esencją polityki, nawet w tym szerokim sensie, z którym ja się, jak rzekłem, nie zgadzam. (Która to Polityka, szczególnie dzisiaj, tak czy tak polega głównie na słownym przelewaniu z pustego w próżne - od parlamentów po telewizje.)

Czy "Bostońska Herbatka" powiedzmy, w oryginale "Boston Tea Party", to był "wygłup"? Moim skromnym wprost przeciwnie! Choć zapewne spory procent typowych "Prawicowów" (Pospolita Odmiana Ogrodowa), nawet nie będący opłacanym przez Izrael, czy trzymany przez jakichś tropikalnych Pigmejów za short and curlies, powie że tak. "Gdzie różnica?", pytacie magna voce. Różnica w tym, że wygłup może ewentualnie dać różnym takim po telewizjach pretekst do gadania przez parę dni, po czym nie zostaje po tym nawet ślad. (Poza oczywiście śladem tego zjadania PITów w moim mózgu, ale ja jestem dość specjalny.) No a to drugie - co dla profana wygląda jak wygłup, a nim nie jest? Czy nawet jest jego zaprzeczeniem? Jak będzie z tym?

Takie coś, to jest WYZWANIE! Wyzwanie wobec politycznej Władzy najczęściej. Jeśli zaś pojęciem Władzy obejmiemy także przesądy, tabu, mentalne zatory, psychiczne wygodnictwo i tchórzostwo - no to wtedy chyba po prostu jest to wyzwanie zawsze! Wyzwanie wobec jakichś nie-do-końca-oficjalnych pseudo-Elit, jakichś szemranych Kast, jakichś nie-naszych Grup, jakichś obcych Plemion, jakichś paskudnych Klas Społecznych... Robiących nam, na przykład, z życia piekło, udając przy tym, że w ogóle nie istnieją, a poza tym masło im się (jak mówią Anglicy) w buziuchnach nie stopi.

Na granicy pomiędzy wygłupem i czymś właśnie takim, są demonstracje w rodzaju tej słynnej Rejtana, choć ja oczywiście, jako szczery patriota, widzę to jako o wiele bliższe temu drugiemu. Facet coś zaryzykował, czegoś bardzo konkretnego na nic nie chciał zaakceptować. To nie to, co zjadanie PITów! Czy, powiedzmy, wwożenie do Sejmu PR... Tego obecnego znaczy... Faceta w bagażniku. Co kiedyś robił poseł Braun, i co mi się podobało nie aż tyle bardziej od zjadania PITów.

Jednak są polityczne akcje - w odróżnieniu od jałowego bicia piany, robiącego dziś za politykę, kiedy za kulisami zgraja biurokratów dopina na ostatni guzik Piekło, w którym wszyscy mamy żyć, a i to do czasu - czasem nawet, o dziwo, w wykonaniu kogoś, kto kiedyś wygłupił się nawet jakimś politycznym wygłupem, przed którymi chylę czoła i które oklaskuję wszystkimi czterema kopytami! Akcje stające naprzeciw opresyjnej władzy, którą, i której ponure figlasy, wszyscy nauczyliśmy się już brać za dobrą monetę, za coś normalnego i niemal przyzwoitego...

Akcje rozwalające wygodne, intelektualnie mętne, kłamstwa, z którymi wytresowano nas żyć za pan brat... Akcje pokazujące, że Król jest nagi, a co gorsza jego nagość absolutnie nie nadaje się do pokazywania ludziom mającym choć odrobinę estetycznego smaku... Akcje prowokujące władzę - można wtedy dyskutować na ile już totalitarną, a na ile "zaledwie" marzacą o, własnym oczywiście, choćby jako marnych pachołków Prawdziwej Władzy, totalitaryźmie...

I takich akcji daj mi Panie Boże jak najwięcej! I żeby były takie jak... Tu przerwał, choć róg trzymał. W nieszczęsnej Polsce i poza nią - w reszcie "Wolnego Świata"! (Teraz idę zmienić pieluchę, bo to ostatnie zawsze przyprawia mnie o niedotrzymanie moczu.)

triarius

wtorek, września 28, 2021

DEFINICJE: Liberalizm

Liberalizm - idea, że najlepszym z możliwych ustrojem jest Państwo opanowane przez Mafię.

Wszystkie Mafie są "finansowe" czy "gospodarcze", drodzy ludkowie! Nie ma powodu, by to jakoś specjalnie tu podkreślać! Po prostu kiedy się już lepiej zakorzenią, starają się robić co się da "legalnie" (z większym lub mniejszym cudzysłowem), a morderstwa, ordynarne szantaże i podobne środki zostawiają sobie na specjalne okazje. Kiedy się zakorzenią, albo kiedy, co się też zdarza, stanowią jedynie podwykonawcę dla zdalnie operującego obcego okupanta. Da się to zrozumieć?

triarius

poniedziałek, października 21, 2019

Cudna zaiste walka na języki toczy się na naszych ocz... uszach!

Język bojowy
Przeczytałem sobie (ci ja) właśnie w książce takiego szwedzkiego Miod... O, sorry! Ten Szwed chyba jednak nie był agentem komuszej bezpieki... W każdym razie takiego eksperta od ichniego języka i dbacza (!) o jego poprawność... Co przeczytałem? O czym? Już mówię, Mądrasiński. Zaraz się dowiesz! No więc przeczytałem (ci ja) o szwedzkim odpowiedniku zwrotu "ten kraj" - dosłownie to samo, bo "det här landet" albo "detta land" - no i chyba miałem rację, że mnie, we właściwych uściech, ten zwrot przesadnie nie odrzuca...

Facet wspomina wprawdzie, że ten zwrot, mowa tu o jego szwedzkim odpowiedniku, może wyrażać lekceważenie, niechęć i pogardę, i ja się zgadzam, że lewizna, z Platformą na czele, tak właśnie go stosuje... (A może raczej "stosowała", bo jakoś ostatnio mniej tego słyszę, czyżbyśmy ich tutaj nauczyli moresu? Aż nie chce mi się wierzyć.) Jednak ten szwedzki zwrot występuje w ichniej literaturze, także tej naprawdę z górnej półki, i wtedy wcale lekceważenia nie wyraża. Czyli nie słowa same w sobie są najważniejsze, tylko - jak zawsze - kto mówi! Czyli, Leninem jadąc, KADRY!

Tak samo zresztą, jak nawoływania "nie róbmy polityki, uszczęśliwiajmy Polaków budując cośtam, skracając cośtam, dodając tu, odejmując gdzie indziej", to tylko paskudna lewacka demagogia, i kto się na to nabiera, ten głupi. Polityka to właśnie sprawa KADR przede wszystkim - KTO będzie rządził. W demokracji: "w naszym imieniu, za nas, pozbawiając nas konieczności samemu w tym siedzenia".

Np. udawania, że podniecają nas wyniki naszych młocistek... młotniarek... rzucarek młotkowych... Jak takie dziwadło nazwać... Tych tatuowanych i tych piegowatych... Wszystkie te pierdoły, że to niby: "program się liczy, a nie walka", to pierdoły właśnie i syrenie śpiewy. (Z przeproszeniem syren, bo one jednak brzmiały ponoć dużo lepiej.)

Czy zatem język znalazł się znów na marginesie życia politycznego? Czy lewizna naprawdę nie próbuje nas nim zgwałcić? Nie może nam już nim uczynić krzywdy? Czyżby naprawdę odpuścili? A jeśli tak, do dlaczego, i co na to tow. Trocki?! No i czy cykl przenikliwych analiz na tematy językowe właśnie, tak pięknie niegdyś przez nas tu zapoczątkowany - te wszystkie "W oparach języka" (co za tytuł!) - całkiem już nie ma w tym współczesnym świecie zastosowania i może co najwyżej zainteresować zasuszonych archiwistów?

Otóż nie, nie sądzę! Zdziwię się, jeśli ktoś mi powie, że nie zauważył specyficznego zjawiska w języku naszej, polskiej znaczy, kochanej lewizny... U leberałów z Platformy jest tego jakby mniej, choć to też taka sama przecież lewizna, ale inne są zabarwienia i chwilowe taktyki... Zauważyłeś coś Mądrasiński? Nie? Nic?! No to ci zmienię nazwisko, bo nie ma rady. Chodzi mi o to, moi ludkowie rostomili, że ta lewizna nigdy już nie powie "Polacy zasługują na...", tylko zawsze musi być "Polacy i Polki zasługują na...", albo nawet "Polki i Polacy"!

Czyli oni nam tu próbują z języka wywalić to, co się fachowo nazywa "rodzajem męskoosobowym". Chodził ktoś do szkoły? (Teraz to jesteś mądry, Mądrasiński, ale zauważyć cokolwiek własnym okiem i uchem to nie ma!) Ów rodzaj, powtórzę: "męskoosobowy" polega na tym, że brzmi jak rodzaj męski, ale obejmuje wszystkich, bez względu na płeć czy rodzaj. Czyli "Polki" też, bez żadnej absolutnie dyskryminacji! Nie wierzy ktoś, że dyskryminacji nie ma?

No dobra, jest, tylko że ja od dzisiaj domagam się, żeby słowo "osoba" nie było rodzaju żeńskiego, bo to mnie dyskryminuje... Nie wolno tego od dziś, 21-10-2019... Godzina powiedzmy 15:00... Używać, bo będę z tym latał do Trybunału w Sztrasburku i innego ONZ! Mówię absolutnie serio - żadna "osoba" od dzisiaj nie ma prawa istnieć... Możecie mówić "osób lub osoba", albo coś w tym stylu!

A całkiem na serio, to dostrzega ktoś z Moich Niezliczonych P.T. Czytelników, że lewizna dokonuje tutaj GWAŁTU NA POLSKIEJ GRAMATYCE - ni mniej ni więcej!? A przyszły wynik tego starcia naprawdę ma znaczenie, zarówno symboliczne, jak i zapewne w sferze całkiem realnych faktów. Byłym ciekaw opinii Moich Niezliczonych, ew. innych podobnych w charakterze obserwacji... I w ogóle. Jak zawsze. (A ty Mądrasiński popraw się, nie tylko z nosem w książkach, na blogach i w dziewczynach trzeba siedzieć, ale też oglądać telewizje tego świata, byle z odpowiednim nastawieniem! No dobra, niektóre są już całkiem dojrzałe. Ale nazywać się np. "Schetynowicz" byś nie chciał?)

triarius

wtorek, stycznia 15, 2019

Czy naprawdę...

... nikt tego jeszcze magna voce nie zawołał?

No to ja muszę, nie ma rady, ktoś musi być pierwszy...

Adamowicz SANTO SUBITO!
I to żeby mi to zaraz było! No - już!

(A gdyby to nie była zima i gdybym był bardziej zanurzony w liberalnej przedsiębiorczości, to bym już zacząć produkować miliony koszulek z takim właśnie, lub z podobnymi, napisami, plus podobizna Denata. W każdym razie widzę tu złoty interes i proszę, kto potrafi, skorzystać.)

triarius

środa, grudnia 02, 2015

Nie mogę z tym PiSem! Chyba se gdzieś wmontuję jakiś opornik, albo coś...

Po ponad pięciu latach oglądam rodzime... Czy raczej "lokalne"... Telewizje. No bo inaczej trudno by mi było na bieżąco śledzić, a na TV Trwam tego nie ma. No i muszę powiedzieć tak... Artyzm ze strony tych platfąsów jest godny podziwu i nieco mi wstyd, że PiS tego nie docenia. Tyle energii! Tyle histerii, i z jakim, cholera, autentycznym przekonaniem!

I te obstrukcje! Takie obstrukcje to można, a nawet należałoby, pokazywać studentom medycyny, jako pomoc dydaktyczną. Więcej! Można by to obwozić po świecie, bo nawet w Indiach, gdzie, jak mówią znawcy, "nikt nie słyszał o regularnym wypróżnieniu" (odstąpiłem na chwilę od mojej zwykłej awersji do skatologii, żeby wam to rzec, doceńcie!), takie obstrukcje byłyby wydarzeniem!

Co zaś mówić i innych krajach, choćby i takich niespecjalnie w tej dziedzinie... Wiadomo. (Naprawdę nic nie mam do Paragwaju, nawet zamierzałem tam alternatywnie emigrować, ale fakt faktem, że samo mięso, nawet popijanie yerbą, tak właśnie działa.)

To już by mi wystarczyło, by się rozejrzeć za jakimś fajnym opornikiem do wpięcia sobie w klapę, albo gdzieś, ale jest coś. Albo nawet go wszczepię na stałe. Coś jednak zmusza mnie do pójścia jeszcze dalej - do rozejrzenia się za sporym potencjometrem, żeby go...

Mianowicie to mnie zmusza, że jak Platforma dokonała naprawdę wybitnego naukowego odkrycia - konkretnie POLITYCZNEGO PERPETUM MOBILE - to zamiast dumy, zamiast radości, zamiast poczucia, że możeł orze i Polska gola, Polska gola, taka jest kibiców wola... Co ich spotyka? Niezrozumienie, szykany, kontrdemonstracje... Ech!

Jeśli ktoś kompletnie niezorientowany - np. czyta to tysiąc lat po napisaniu (ale mi się udało z tym przejściem do Historii!), albo, alternatywnie, współczesny ale kretyn, i nie wie na czym to PERPETUM MOBILE polega, no to powiem...

Otóż chodzi o to, Trybunał Konstytucyjny ma prawo się wypowiadać we własnych sprawach i nikomu nic do tego. Mógłby nawet, jak rozumiem, w dowolnej chwili obwołać się (zbiorowym) Cysorzem... Albo nawet Regentem Januszem I... I nikt nic na to nie może.  I to nie tylko będzie DEMOKRACJA jak się patrzy - jeśli się łaskawie obwoła, znaczy - ale nawet coś lepszego: HIPER-DEMOKRACJA, demokracja do n-tej potęgi... (Gdzie n liczbą naturalną.)

Natomiast jakby ktoś miał coś naprzeciw, to będzie gwałt na demokracji, że aż niebiosa się w Brukseli zatrzęsą. Bloody genialne! Tylko że niestety w Tymkraju jak ktoś coś genialnie wymyśli, to zaraz inni skaczą mu do gardła i wciągają z powrotem do tego tam kotła ze smołą. I diabły nie mają całkiem nic do roboty. Co za... Ech, nie mam na to słów!

triarius

P.S. 1 Spełniłem swój obywatelski (!) obowiązek i teraz lecę dalej patrzyć. (Byle tylko im się te obstrukcje za bardzo nie przeciągnęły, w sensie chronologii, bo ja mam dzisiaj trening.) Jeszcze tylko wykrzyknę: Niech żyją Platfąsy i zaprzyjaźnione stacje. (Ta druga też.) Swoją drogą, jeśli w tych stacjach te dwie demonstracje wyglądają ilościowo podobnie, to jak to musi wyglądać w rzeczywistości?

Jednak z drugiej strony - im więcej tych tam brzydkich, moherowych demonstrantów, tym bardziej oni faszyści... Zaczynam mieć już dość tej całej polityki, człek się w tym nigdy nie połapie. Ale zaraz... Może te oporniki na to właśnie pomagają?! Potem to rozgryzę, na razie idę oglądać.

P.S. 2 Dziki kraj! W cywilizowanym byłoby "Kumbaya my Lord, kumbaya!", a potem tru-tu-tu-tu tru-tu-tu-tu tru-tu-tu-tu tru-tu-tu... Na stutysięczny chór dziecięcy w błękitnych kapotkach z dwunastoma gwiazdkami i stosownie ogromną orkiestrę. Wszyscy się trzymają za ręce, pląsając wokół tow. Rzeplińskiego... Mogło być tak pięknie!

wtorek, czerwca 09, 2009

Parę luźnych myśli i nawet nieco biężączki na deser

Rozumienie polityki to między innymi zdolność rozpoznania, jak w danej chwili przebiega front. Czasem to jest łatwe, czasem nie. Często w tym rozpoznaniu może nam, paradoksalnie, pomóc właśnie przeciwnik. To co on zwalcza jest jego wrogiem, a więc, często także, naszym przyjacielem, czy naszą sprawą.

Czasem i to nie jest aż tak proste, jak by się chciało. Częste są sytuacje, kiedy walczą ze sobą siły złożone z odrębnych elementów - na przykład wojsk różnych państw, różnych niezależnych dowódców itd. Może też chodzić o walkę indywidualnych ludzi, kiedy tymi "elementami" są nasi poszczególni przeciwnicy. W polityce mogą to być np. partie.

No i teraz w wojskowej taktyce i strategii, a także w praktyce walki wręcz, stosowane są w tego typu sytuacjach - chodzi o walkę przeciw koalicji - dwa rozwiązania. Jedno to atak najpierw na najsilniejszy element takiej koalicji - zakładając, że po jego unieszkodliwieniu, słabsze elementy koalicji stracą chęć do walki, albo po prostu ich siła nie będzie już wystarczająca, szczególnie, że mogą teraz mieć większe niż przedtem problemy z koordynacją swych działań.

Drugą opcją jest atak najpierw na pomniejszych członków koalicji, zniszczenie ich, albo zniechęcenie do dalszej walki, potem zaś, kiedy siły zostaną zmienione bardziej na naszą korzyść - wzięcie się za główny element koalicji w nadziei jego pokonania.

W walkach tzw. ulicznych, mając naprzeciw siebie kilku przeciwników, z reguły należy znienacka (na ile to możliwe), zaatakować przywódcę (którego w takich sytuacjach na ogół łatwo rozpoznać). Jeśli to się uda, cała grupa dość często się rozprasza, traci ochotę do walki... Przynajmniej na tyle, że uda nam się uciec. Albo też stanowi w każdym razie mniejsze zagrożenie, niż grupa zintegrowana wokół przywódcy.

W sztuce wojennej także tego typu sytuacje i tego typu rozwiązania są liczne, można sobie bez trudu je odnaleźć w opisach bitew i kampanii.

To była dygresja, długa i mam nadzieję, że komuś się do czegoś może przydać. Wracając do głównego tematu, o co mi tutaj chodzi? Chodzi mi o to, że w polityce, jeśli nasz wróg ma do czynienia z wieloma TEORETYCZNIE przeciwnikami, to z jego zachowania widać, których z nich uznaje za groźnych dla siebie, których zaś nie.

Tutaj sytuacja nie jest dokładnie taka jak na wojnie czy w ulicznej bójce, ponieważ będąca u władzy partia - powiedzmy sobie to wreszcie, że o tym sobie tutaj konkretnie najbardziej rozmawiamy - MOŻE jednocześnie atakować różnych przeciwników. Czego w praktyce w ulicznej bójce się nie da robić, a na wojnie raczej się tego unika i to się robić przeważnie też daje.

Jeśli więc taka partia atakuje tylko jednego ze swych potencjalnych przeciwników - a więc tylko jedną partię spomiędzy całej opozycji - oznacza to, że pozostałych, z takich czy innych względów, nie uznaje za groźnych czy niewygodnych dla siebie przeciwników.

Co z tego wynika w praktyce? Wynika to, że jeśli np. jakaś Platforma "Obywatelska", ze wszystkich pozornie i werbalnie opozycyjnych partii, atakuje (opluwa, szykanuje, bije na ulicy itp. itd.) tylko JEDNĄ partię, oznacza to, że to WŁAŚNIE TA partia stanowi dla niej zagrożenie, przeciwnika, politycznego wroga.

Jeśli więc my nie znosimy jakiejś "Obywatelskiej" Platformy, to kogo powinniśmy w krytycznych momentach - na przykład w wyborach - wspierać, że spytam? No to właśnie. Na drugi raz należałoby takie rzeczy lepiej przemyśleć i zrozumieć!

* * * * *

Gesty Rejtana może mają i swoje miejsce w arsenale ludzkich zachowań, ale stosowane kiedy jeszcze towarzysze prowadzą walkę na śmierć i życie. stają się obrzydliwe.

* * * * *

Polityka to nie jest "realizowanie wartości". Polityka to nie jest nawet "walka o zrealizowanie swoich wartości". Polityka to jest walka o możliwość realizowania własnych wartości! Co oznacza walkę o podmiotowość, czyli po prostu o władzę - o władzę nad samym sobą i o władzę nad innymi, na tyle, na ile jest nam to konieczne do realizacji naszych wartości.

Jeśli przegramy, albo jeśli z podjęcia tej walki w ogóle zrezygnujemy, z pewnością znajdzie się ktoś inny, kto nam swoje wartości narzuci. Staniemy się obiektem, na którym będzie swe wartości realizował, albo nawet służącym mu do tego mimowolnym narzędziem. Jak długo żyjemy wśród ludzi zawsze ktoś będzie narzucał swą wolę i swoje wartości innym.

Słowo "wartości" może mylić, może usypiać, może uspokajać... Jednak warto pamiętać, że kiedy np. Tamerlan budował piramidę ze 100 tys. czaszek wymordowanych mieszkańców Bagdadu, kiedy Pol Pot czy Stalin milionami mordowali "przedstawicieli klas skazanych przez historię" - oni także realizowali SWOJE wartości. Jeśli psychopata nas morduje - bo mu się nie podobamy, bo mu się świat nie podoba, albo dlatego, że mu się podoba zabrać nam zegarek i 20 zł... To to też jest realizowanie przez niego pewnych wartości. On po prostu ma inaczej je poukładane i jeśli mu nie przeszkodzimy, to je zrealizuje kosztem naszych. Proste?

Tak więc od polityki - w tym najszerszym i przedstawionym tutaj sensie - po prostu nie ma ucieczki! I albo godzimy się na to co z nami zrobią inni, albo też musimy walczyć, byśmy to my decydowali o losie naszym i pewnej liczby innych ludzi.

* * * * *

A teraz obiecana biężączka...

Wypowiedzi niektórych "prawicowych" blogerów, jak Rybitzky czy rw1990, uważam za pedalskie, podłe, a w dodatku - jeśli ci panowie naprawdę są prawicą, nie zaś piątką kolumną, w co zaczynam lekko wątpić - po prostu samobójczo głupie.

Lewizna i platfuseria cynicznie wykorzystała "maltretowane" przez PiS pielęgniarki; rabina, na którego ktoś krzywo śmiał spojrzeć; złodziejkę Sawicką; i niewinną-kak-lelija samobójczynię Blidę - tutaj zaś "prawica", zamiast walić we wroga w znacznie lepszej i etycznie czystszej sytuacji, zachowuje się jak platformiana agentura i ma masę "wątpliwości".

Tym bardziej - a takie sprawy nie są bez znaczenia! - że ta pani jest o niebo ładniejsza i wygląda na o niebo sympatyczniejszą od tamtych upiornych babsztyli. Nie mówiąc już, że przejrzała na oczy i, mimo nagonki na PiS godnej nazistowskiego Der Sturmera, zrobiła coś, na co spora część naszej "prawicy" pewnie by się nie zdobyła.

Naprawdę nie rozumiem, uważam to za obrzydliwe i szkodliwe dla nas jak cholera. Dla tych panów też to moim zdaniem powinno się okazać bolesne. Choć, znając naszą tolerancyjną i politycznie poprawną, otwartą na wszelkie poglądy, "prawicę", z pewnością się nie okaże.

* * * * *

Dla mnie PiS to nie wielka miłość, to nie idealna partia - to jedynie noga, moja i polskich patriotów różnych przekonań, w drzwiach realnej polityki. Ni mniej, ni więcej. Ale to jednak, mimo wszystko, bardzo dużo.

Zgoda, ta realna (mówię o realnej realnej, nie o wygłupach w nazwach niektórych sekt) polityka jest dzisiaj wyjątkowo wprost obrzydliwa - pełna kłamstw, manipulacji, lizania tyłków różnym wstrętnym ludziom, nie mówiąc już o całowaniu płowowłosych dziatek. Jednak to ona właśnie wpływa na nasze życie i wpłynie na życie naszych ew. wnuków. Na nasze piękne, szlachetne, jedynie i niepowtarzalne życie - czy tego chcemy, czy nie. Więc albo będziemy się starać, by wpływała w jak najlepszy sposób, lub przynajmniej najmniej szkodliwy, albo też godzimy się na to, co nam zaserwują.

PiS to noga w drzwiach, a ja sto razy wolę mieć w tych drzwiach nogę, niż całkiem nic. I tak się akurat zabawnie składa, że wolę także mieć w drzwiach nogę, niż głowę, serce, czy powiedzmy (excusez le mot) jaja. Jaki z tego wniosek na następne wybory?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, stycznia 26, 2009

Bezinteresowna pomoc dla blogerów i komentatorów cierpiących na chwilową (chcieliby!) posuchę figlarnych epitetów i różnych takich śmiesznych...

... powiedzonek, którymi by ubarwili i doprawili swoje, często solidne i dobrze udokumentowane, ale niestety przyciężkie i trudne w lekturze teksty i od niechcenia rzucane uwagi (które to już szczególnie, jako od niechcenia rzucane uwagi, przyciężkie i trudne w lekturze być nie powinny).

Poniżej, zgodnie z zapowiedzią zawartą w tytule, przedstawiam kilka sugestii konceptów, dowcipasów i słowotworów na hiperaktualne polityczne tematy do wykorzystania przez blogerów i komentatorów cierpiących na chwilową posuchę błyskotliwych pomysłów w dziedzinie konceptów, dowcipasów i słowotworów.

No to jedziemy...



Blogerzy i komentatorzy wyraźnie nie nadążają za wojażami Naszego Kochanego Premiera! Wciąż mamy "Słońce Peru", choć ten wojaż jest już dość odległy w czasie. Ostatnio znowu gdzieś widziałem pradawne "Słońce Kaszub"... A gdzie "Słońce Dolomitów", że spytam? Powie ktoś (i powie bez sensu), że "Słońce Peru" to był autentyczny order, który był Tuś dostał. Dobra, ale już "Słońce Kaszub" nie był, więc nie szukać dziury w całym mi tu proszę!

A zresztą umówmy się, że gdzie by Tuś teraz nie pojechał, ja mu przyznaję stosowny order. I nie robi mi praktycznej różnicy czy to będzie "Słońce Gujany Francuskiej", czy też "Słońce Gronowa..." Nie powiem jakiego, bo za jakiś czas gronowskie lemingi otrzeźwieją i będą miały słuszną pretensję. W każdym razie od tego momentu proszę już za wojażami Premiera (Naszego Kochanego) nadążać!

* * * * *

Obejrzałem sobie przed chwilą platformianego prominenta niejakiego Chlebowskiego, i cały czas dręczyło mnie filozoficzne pytanie: czy ten gość jest bardziej ZŁOTOWŁOSY, czy też ZŁOTOUSTY? W końcu stwierdziłem, że w jego przypadku uzasadnione będzie stworzenie stosownego nowo... tfu! - chciałem powiedzieć słowotworu. Tak więc od dziś proponuję określać platformianego prominenta Chlebowskiego epitetem ZŁOTOWŁOSOUSTY. Wtedy żadna z jego wybitnych zalet nie zostanie pominięta, a powiedziane ładnie i zwięźle.

* * * * *

Ad poprzednie.

Caeterum postuluję (choć to już nie jest wyłącznie sprawa blogerów i komentatorów, bo tym się powinny zająć najwyższe organy), by w ramach budowania sojuszy pilnie zaproponować Czechom bezpłatne wypożyczenie Chlebowskiego do roli Szwejka. Na czas dowolny, nam się nie spieszy. Nie kręcą takiego filmu? Spokojna głowa, jak zobaczą Chlebowskiego zaczną kręcić!

* * * * *

Platformianego prominenta Schetyny... Na którego istnieje już absolutnie cudowne określenie "Schetyna żona cezara", tyle że już straciło swą doraźną biężączkową aktualność, a poza tym mało komu się dziś z czymś kojarzy, co jest oczywiście smutne z wielu względów... Więc tego pana pilnie się staram nie oglądać, bo jego twarz... Każdy chyba rozumie... No ale czasem jednak mi go pokażą, a ja nie zdążę wykonać stosownego uniku.

No a wtedy za każdym razem zaczyna mnie dręczyć pytanie, jakie to stworzenie żujące osę ten pan mi tak żywo przypomina? Zazwyczaj, jak każdy chyba wie, żującym osę jest buldog. Buldog to jednak pies, jak by nie było, rasowy...

Wot zagwozdka! W więc dopraszam się, by mi nie pokazywać Schetyny! To nie było do blogerów, ale blogerzy mogą sobie tutaj znaleźć zawoalowaną sugestię, gdyby jej potrzebowali. Mówię o czywiście o konceptach na temat platformianego prominenta Schetyny, nie o własnoręcznym (?) żuciu owadów. (No, chyba że ktoś chce zrobić karierę w Platformie!)

* * * * *

Coś mało ostatnio widać Julię Pi. "Pi" od "Pi razy oko sześć osiemdziesiąt za PiS'owskiego dorsza, nielegalnie, jerum jerum! korupcja korupcja!"

Być może nawet dostanie Julia Pi wkrótce... Chciałem powiedzieć... Nie, wróć! Źle chciałem powiedzieć - przecież nie... Nawet przez usta mi to nie przejdzie, że kopa. W każdym razie może pójdzie Julia w odstawkę, bo tak postanowi (ku zaskoczeniu całej pozostałej Platformy i wszystkich pozostałych lemingów) Wielki Kastrator (ktoś jeszcze pamięta?) Don Tuś.

Który jak jest słodki, to jest bardzo słodki, ale jak słodki być przestanie... Jerum jerum! Istny Kniaź Dreptak z ballady Waligórskiego - ten co to "wszedł przez okno do komnaty, zastał żonę z kochankiem", po czym wziął miecz i urządził taką rzeź, że "można by krytą żabką" (we krwi oczywiście).

No więc - szczególnie wtedy, ale można już teraz, bo coś jej nie widać i żadnego dorsza ostatnio, o ile wiem, nie złowiła - można by o niej zacząć mówić jakoś w stylu Julia Pi "Już nie" tera. Każdy może to sobie zresztą indywidualnie dopracować.

* * * * *

I to by był tym razem na tyle. Można się zapisywać na listę mailingową, a wtedy równie genialne pomysły będzie się otrzymywać co najmniej 12 godzin wcześniej od innych cierpiących na chwilowy (?) brak inwencji i posuchę dowcipasów blogerów i/lub komentatorów. 12 godzin przewagi to naprawdę niemało, można przez ten czas podbić świat albo nawet coś więcej.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, września 09, 2008

Wielka Nie-Sowiecka Encyklopedia Tygrysia cz. 3

Leming, lemingofrenia

Leming to ktoś, kto nie dość się interesuje polityką, by starać się wyrobić sobie w tej sprawie własne, oparte na realiach zdanie, ale wystarczająco, by się na jej temat wypowiadać i przede wszystkim, dawać się podszczuć do politycznych działań macherom posiadającym w rękach media, oraz wylansowanym przez te media tzw. autorytetom. Stan bycia lemingiem nazywamy lemingofrenią.


Test na lemingofrenię

Bycie lemingiem, czyli lemingofrenia, oznacza głębokie zmiany osobowości, przejawiające się także w innych, niż ściśle biorąc polityczny, obszarach. Lemingi reagują całkiem inaczej od normalnych ludzi na niektóre fakty i zjawiska. Na tym fakcie oparte są najużyteczniejsze testy na lemingofrenię. Lemingi uwielbiają mianowicie brać udział w spędach lemingów, a spędy te mogą być zarówno w realu, jak i czysto wirtualne, co im zdaje się nie robić wielkiej różnicy.

Kiedy na przykład leming otrzymuje informację, że gdzieś ma zostać bity rekord Guinessa polegający na ilości ludzi którzy w czymś wezmą udział (zdjęcie "Gdańszczanie tysiąclecia", ściąganie przeglądarki Firefox v.3, taki czy inny "żywy łańcuch") wykazuje oznaki podniecenia i natychmiast czyni kroki, by się w obiecany mu tłum innych lemingów włączyć.

Podczas gdy zdrowy i niedotknięty lemingofrenią osobnik oczywiście - albo odbezpiecza broń (jeśli jest jej szczęśliwym posiadaczem), albo co najmniej krzywi się z pogardą, kolejny raz nie potrafiąc do końca zrozumieć jakimi durniami - i lemingami właśnie! - jest spora część jego współbliźnich, i to (na razie) przeważnie nie w wyniku lobotomii, a niejako dobrowolnie.

Powyższe kryterium pozwala go z niemal stuprocentową skutecznością zakwalifikować jako leminga. Ocenia się jednocześnie, ze około 80-90% lemingów może zostać w tym konkretnym teście przeoczonych - albo ze względu na chwilowe zniechęcenie i/lub przepracowanie, albo ponieważ temat konkretnego spędu lemingów z jakichś osobistych powodów danego osobnika nie ekscytuje.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, kwietnia 10, 2008

Pieniądz, prasa, demokracja (czyli nowy kawałek Spenglera)

Oto fragment - moim zdaniem b. interesujący i nawet w pewnym sensie b. aktualny - z mojego największego faworyta, Oswalda Spenglera. ("Interesujący" o tyle, że daje się w miarę dobrze zrozumieć wyrwany z całości, ponieważ CAŁA ta książka jest interesująca, i więcej! Największy problem z tymi moimi tłumaczeniami jest taki, żeby wybrać coś, co da się w miarę zrozumieć wyrwane z kontekstu.)

To moje tłumaczenie (z angielskiego autoryzowanego przekładu) jest dość miejscami luźne i nie pretenduje do filologicznej ścisłości, ale merytorycznie jest oczywiście maksymalnie wierne. Podzieliłem też ten fragment na mniejsze akapity aby zwiększyć czytelność na ekranie. Wszystkie przypisy, gdzie nie jest podane inaczej, są moje własne.

Chodzi tu o czasy rozpoczynające się od tego, co w naszej europejskiej historii określa się mianem Oświecenia.


Wtedy i od tego momentu zaczyna oddziaływać jeszcze inny element, który nie występował w konfliktach Frondy(1) (łącznie z angielską rewolucją(2)), który w każdej Cywilizacji(3) odnajdujemy pod innymi pogardliwymi nazwami - motłoch, dregs, canaille, mob, Pöbel - jednak zawsze z tymi samymi potężnymi konotacjami. W wielkich miastach, które teraz jako jedyne wypowiadają decydujące słowa - reszta kraju może teraz co najwyżej przyjąć lub odrzucić fakty dokonane, jak czego dowodzi nasz osiemnasty wiek(4) - cała masa wykorzenionych elementów ludności stoi poza wszelkimi społecznymi więziami.

Nie czują się oni związani ani z którymś ze stanów, ani z klasą związaną z wykonywanym zawodem, ani nawet z prawdziwą klasą pracującą, choć są zmuszeni do pracy. Elementy ściągnięte ze wszystkich klas i życiowych sytuacji należą do niego instynktownie - wykorzenione chłopstwo, literaci, zrujnowani biznesmeni, oraz przede wszystkim (jak to wiek Catyliny ukazuje z przerażającą wyrazistością) wykolejona szlachta. Ich siła znacznie przekracza ich liczbę, ponieważ zawsze są na miejscu, zawsze gotowi w momencie wielkich decyzji, gotowi na wszystko, pozbawieni wszelkiego szacunku dla porządku, choćby tylko porządku rewolucyjnej partii.

To z ich powodu wydarzenia nabierają destrukcyjnej siły odróżniającej francuską rewolucję od angielskiej i okres drugich tyranów od pierwszych(5). Burżuazja patrzy na te masy z niepokojem, defensywnie, oraz stara się od nich odseparować - to właśnie defensywnemu aktowi tego rodzaju z 13 Vendémiaire zawdzięcza swoje wyniesienie Napoleon. Jednak pod presją faktów ta przegroda nie wytrzymuje. Za każdym razem, gdy burżuazja rzuca na wagę przeciw starszym stanom swą wątłą wagę i agresywność - wątłą pod względem względnej liczebności i wątłą z powodu tego, że wewnętrzna spójność w każdym momencie jest zagrożona - ta masa wciskała się w jej szeregi, wychodziła na czoło, udzielała większości energii dającej zwycięstwo, i bardzo często potrafiła zabezpieczyć zdobytą pozycję dla siebie - nierzadko przy dalszym idealistycznym poparciu wykształconych, którzy zostali intelektualnie zafascynowani, albo materialnym wsparciu sił finansowych, starających się odwrócić niebezpieczeństwo od siebie w kierunku szlachty i kleru.

Jest jeszcze inny aspekt, który w tej epoce uzyskuje znaczenie - po raz pierwszy abstrakcyjne prawdy starają się interweniować w świecie faktów. [ _ _ _ ]

Mimo wszystko, historyczna rola wielkich koncepcji danej Cywilizacji jest całkiem inna od tego, co prezentowały one w umysłach ideologów, którzy je stworzyli. Efekt prawdy(6) jest zawsze całkiem inny od jej tendencji. W świecie faktów prawdy są jedynie środkami, skutecznymi o tyle, o ile dominują umysły i w ten sposób określają działania. Ich historyczne znaczenie nie jest określone tym, czy są głębokie, prawidłowe, czy choćby logiczne, a jedynie przez to, czy przemawiają. Widzimy to w określeniu "szlagwort" ("catchword", "Schlagwort"). To co niektóre symbole, żywo odczuwane, oznaczają dla religii młodej Kultury - Grób Chrystusa dla krzyżowca, substancja Chrystusa w czasach soboru nicejskiego - to samo dwa czy trzy dźwięki sugestywnych słów oznaczają dla każdej rewolucji w epoce Cywilizacji.

Tylko te szlagworty są faktami - reszta filozoficznych czy socjologicznych systemów, z których się wzięły, nie ma znaczenia w historii. Jednak jako szlagworty mają one przez około dwa stulecia pierwszorzędną siłę, większą nawet od pulsowania krwi, która petryfikującym świecie rozległych miast zaczyna martwieć.

Jednak zmysł krytyczny to tylko jedna z dwóch tendencji wyłaniających się spośród chaotycznej masy nie-stanu. Wraz z abstrakcyjnymi ideami, abstrakcyjny pieniądz - pieniądz oddzielone od pierwotnych wartości ziemi i kraju (poza wielkimi miastami)(7), wraz z działalnością banków, pojawia się jako siła polityczna. Te dwie rzeczy są ściśle pokrewne i nierozdzielne - dawna opozycja pomiędzy księdzem i szlachcicem trwa, równie ostra jak zawsze, w burżuazyjnej atmosferze i miejskim otoczeniu.

Z tych dwóch rzeczy, co więcej, to pieniądz, będący czystym faktem, ujawnia się jako bezwarunkowo wyższy w stosunku do idealnych prawd, które, w kategoriach świata faktów, istnieją jedynie jako szlagworty, jako środki. Jeśli przez "demokrację" określamy formę, którą trzeci stan pragnie nadać całemu publicznemu życiu, trzeba stwierdzić, że demokracja i plutokracja to ta sama rzecz w dwóch aspektach - pragnienia i rzeczywistości, teorii i praktyki, wiedzy i działania.

Jest tragiczną komedią desperackiej walki wszystkich naprawiaczy świata i nauczycieli wolności przeciw pieniądzowi, że ipso facto pomagają oni mu działać skuteczniej. Szacunek dla wielkiej liczby - wyrażony w zasadach równości wszystkich, praw naturalnych, oraz powszechnego głosowania - jest tak samo klasowym ideałem ludzi pozbawionych klasy(8), jak wolność wyrażania opinii (a szczególnie wolność prasy). To są ideały, ale rzeczywistość wolności opinii publicznej zawiera przygotowywanie opinii, które kosztuje pieniądze. Tak więc wolność prasy pociąga za sobą kwestię posiadania prasy, co z kolei jest sprawą pieniędzy.

Wraz z powszechnym głosowaniem pojawia się walka o głosy, w którym ten kto płaci kobziarza, decyduje do będzie grane. Reprezentanci ideałów patrzą jedynie na jedną stronę, podczas gdy reprezentanci pieniądza działają na drugiej. Ideały liberalizmu i socjalizmu są wprawiane w skuteczny ruch jedynie przez pieniądze. To ekwici, partia wielkiego kapitału, uczynili ludowy ruch Tyberiusza Gracchusa w ogóle możliwym, a kiedy ta część reform, która była dla nich korzystna, została przeprowadzona, wycofali się i ruch upadł.

Cezar i Crassus finansowali ruch Catyliny, kierując go przeciw partii senatorskiej, zamiast przeciw własności. W Anglii znaczący polityk już w roku 1700 wyraził to jako: "na giełdzie handluje się zarówno głosami jak i akcjami, cena zaś głosu jest równie dobrze znana, jak cena akra ziemi".

Kiedy wieści o Waterloo osiągnęły Paryż, cena francuskich akcji rządowych wzrosła(9) - jakobini zniszczyli dawne zobowiązania wynikające z pochodzenia, emancypując w ten sposób pieniądz, teraz wystąpił on jako właściciel ziemski.(10) Nie ma ruchu proletariackiego, nawet komunistycznego, który by nie działał w interesie pieniądza, w kierunku wskazanym przez pieniądz, i przez czas dozwolony przez pieniądz. To zaś odbywa się podczas gdy idealiści wśród leaderów nie mają o tym fakcie najmniejszego pojęcia.(11)

Intelekt odrzuca, pieniądz kieruje - tak to przebiega w każdym ostatnim akcie dramatu Kultury, kiedy megalopolis stało się panem całej reszty. I intelekt w zasadzie nie ma powodu do narzekań. W końcu naprawdę odniósł swoje zwycięstwo - konkretnie w swej własnej domenie prawd, domenie książek i ideałów nie z tego świata. Jego idee stały się czczonymi świętościami z nadejściem Cywilizacji. Jednak pieniądz zwycięża, dokładnie przez te same idee, w swojej sferze - która jest jedynie z tego świata.


(1) U Spenglera "Fronda" to nie tylko ta oryginalna siedemnastowieczna francuska, ale wszelkie podobnego typu zjawiska w "analogicznych" okresach wszystkich Kultur. W innych europejskich krajach, jak Anglia czy Cesarstwo, też wedle Spenglera były w tym samym mniej więcej czasie "Frondy", oparte na podobnych mechanizmach i angażujące "te same" klasy społeczne, choć różnie zakończone.

(2) Lata 1640-1660.

(3) Cywilizacja to w terminologii Spenglera późna, nieorganiczna i zasadniczo schyłkowa faza, przychodząca po Kulturze.


(4) [_ _ _] Jest materialistycznym nonsensem mówienie w taki sposób o ekonomicznych przyczynach rewolucji. Nawet chłopstwu powodziło się lepiej, niż w większości innych krajów, a w każdym razie nie wśród niego się to zaczęło. Katastrofa rozpoczęła się wśród ludzi wykształconych wszystkich klas - wśród arystokracji i wysokich duchownych nawet wcześniej, niż wśród wysokiej burżuazji, ponieważ pierwsze Zgromadzenie Notabli (1787) ujawniło możliwość radykalnego przekształcenia formy rządu zgodnie z klasowymi pragnieniami. (przypis Spenglera)

(5) Bezpośrednio odnosi się to do Kultury "apollińskiej" czyli grecko-rzymskiej, ale ma odpowiedniki we wszystkich innych Kulturach, łącznie z naszą. Pierwsi tyrani to u Greków i Rzymian ok. roku 500 przed Chrystusem, poprzedzali rządy oligarchii. Drudzy to faceci w rodzaju Alkibiadesa, Lysandra, Dionysiosa I czy Agathoklesa, lata mniej więcej 450-350 przed Chrystusem. W naszej Kulturze to by byli np. Robespierre, Napoleon, czy Wellington.

(6) "Prawda""] oznacza tu abstrakcyjną, wyrozumowaną, rzekomo wieczną i niezmienną "prawdę". W odróżnieniu od "faktów", które są jakie są i nie pretendują do absolutnej i wiecznej prawdziwości. To dość fenomenologiczne rozróżnienie, na którym poniekąd jest zbudowana książka Spenglera. Moim zdaniem bardzo celne i płodne rozróżnienie.

(7) W angielskiej wersji, którą tłumaczyłem to jest po prostu "values of the land", zaś land to ziemia, ale także kraj. Kraj zaś to m.in. przeciwieństwo wielkiego miasta. Więc to jest bardziej skomplikowane zdanie, niż się może wydawać, tym bardziej, jeśli nie zna się całości książki, jednak kiedy się zna, to ma głęboki sens.

(8) W sensie takim, jak marksistowski. Przynajmniej przede wszystkim. Inne konotacje to bonus.

(9) Z drugiej strony kanału, dobrze znany jest fakt, że fortuna Rothschildów ufundowana została na dramatycznej grze na zmiennych informacjach z frontu w Belgii.
(przypis Spenglera).

W drugiej fazie francusko-niemieckiej wojny w 1870-71, bankierzy we Frankfurcie przejęli udziały w długach upłynnionych przez francuski Rząd Obrony Narodowej. (przypis tłumacza książki z niemieckiego na angielski).

(10) Jednak nawet w czasie Terroru w środku Paryża kwitł przybytek Dr. Belhomme, gdzie członkowie najwyższej arystokracji jedli, pili i tańczyli całkiem poza niebezpieczeństwem, jak długo mogli płacić (przypis Spenglera, za G. Lenotrem, skądinąd też jednym z moich ulubieńców).

(11) Wielki ruch posługujący się szlagwortami Marksa nie poddał przedsiębiorcy władzy robotnika, tylko ich obu poddał władzy giełdy.
(przypis Spenglera).

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, kwietnia 07, 2008

Nieco synchronii, nieco schyłku, nieco Spenglera...

Koneczny jest faktycznie niezły, ale - sorry Artur! - sławną książkę Oswalda Spenglera nadal z pełnym przekonaniem uważam za szczytowe osiągnięcie intelektualne naszej cywilizacji i za taki akt samowiedzy, jakiego najprawdopodobniej nigdy nie było i nie będzie w ludzkiej historii. Tym bardziej symptomatyczny jest dla mnie fakt, iż w roku 1918 można było coś takiego wydać, a już w kilkadziesiąt lat później dzieło to jest przemilczane, niezrozumiane, zakłamane, cynicznie kastrowane...

Podczas gdy - czego się zresztą można było spodziewać, jeśli się na przykład zna tę właśnie książkę - dzieła o podobnej choćby głębi i przenikliwości nie tylko się już nie pojawiają, ale poziom intelektualnej debaty zdaje się z roku na rok spadać. Zaś sama "wolność słowa" - tak wciąż zajadle opiewana, jako podstawa wszystkiego co "demokratyczne", wzniosłe i postępowe, zanika w tempie, które daje się niemal zaobserwować nieuzbrojonym wzrokiem.

"Zmierzch Zachodu" Oswalda Spenglera to książka bardzo obszerna i naprawdę trudna... (Oczywiście mówię o wersji pełnej i autentycznej, nie o tym skastrowanym kikucie, który się obecnie w Ojropie wydaje, zaznaczając pewne skróty, ale akurat tych najistotniejszych wcale nie, i nie mówiąc, że z tysiąca stron oryginału zrobiono coś koło 250.) Linki do jej pełnego wydania online, zarówno w niemieckim oryginale jak i w angielskim autoryzowanym tłumaczeniu, są na tym blogu, tam po prawej.

Jednak nie każdy potrafi to przeczytać i w pełni zrozumieć, a w każdym razie nie od razu. Dlatego też zdecydowałem się umieścić tutaj pewne dość moim zdaniem interesujące rzeczy z słynnych - i oczywiście wykastrowanych (w sensie USUNIĘTYCH) bez słowa przez obecnych stróżów politycznej poprawności - synchronicznych tabel znajdujących się na końcu pierwszego (z dwóch) tomu tego dzieła. Synchronicznych w tym sensie, że ukazują one odpowiadające sobie okresy, czyli stadia rozwoju (wzgl. schyłku), w różnych Kulturach/Cywilizacjach (to są u Spenglera b. konkretne i specyficzne pojęcia, różnica między którymi jest b. istotna).

W oryginale jest to kilka tabeli, ja przedstawię to w postaci zwykłego tekstu i tylko rzeczy najbardziej dla przeciętnego czytelnika tych moich treści interesujące. Oczywiście ogromnie zachęcam do przestudiowania dzieła Spenglera w całości! A jeśli nie całego dzieła, którego ja też w całości nie znam, to z pewnością książki o schyłku Zachodu.

A zatem, informacje ze słynnych spenglerowskich tabel, które odnoszą się w miarę bezpośrednio do naszej epoki...Polityka i życie społeczne

CYWILIZACJA

Ogół ludu, teraz zasadniczo o miejskim charakterze, roztapia się w pozbawioną formy masę. Megalopole (czyli ogromne miasta) i prowincje. Czwarty stan ("masy"), nieorganiczny, kosmopolityczny.

nasza cywilizacja - lata 1800-2000

XIX w. od Napoleona do I Wojny Światowej - system Wielkich Mocarstw, stałych armii, konstytucji.

XX w. przejście od konstytucji do nieformalnych wpływów jednostek. Wojny na wyniszczenie. Imperializm.

(Zwracam uwagę, że Spengler napisał tę książkę, z której to pochodzi przed rokiem 1918, zaś zmarł w roku 1936.)

teraz dla porównania "analogiczne" epoki w innych cywilizacjach...

egipska

1689 (1788)-1580. Okres Hyksosów. Najniższy upadek. Dyktatury obcych generałów (Chian).

Po 1600 decydujące zwycięstwo władców Teb.

grecko-rzymska ("apollińska" w terminologii Spenglera)

300-100. Polityczny hellenizm. Od Aleksandra do Hannibala i Scypiona królewska wszechmoc. od Cleomenesa II i C. Flaminiusa (220) do C. Mariusza radykalni demagodzy.

chińska

480-230 - okres "Rywalizujących Państw"; 288 - tytuł cesarski; imperialistyczni politycy w państwie Tsin; od 289 włączanie ostatnich państw do Imperium

---------------------------------------------------------------------

nasza cywilizacja 2000-2100

...

grecko-rzymska

Cezar, Tyberiusz

---------------------------------------------------------------------

życie duchowe

"ZIMA"


Oto poszczególne fazy...

a. Materialistyczny światopogląd. Kult nauki, użyteczności i dobrobytu.

Bentham, Comte, Darwin, Spencer (duchowy ojciec Korwina!), Stirner, Marks, Fauerbach

grecko/rzymska: cynicy, ostatni sofiści (Pyrrhon)

islamska: sekty komunistyczne, ateistyczne, epikurejskie w rodzaju "Bractwa Szczerości"

(w istocie u Spenglera cywilizacja islamska nie istnieje, bo jest to dla niego swego rodzaju protestantyzm cywilizacji "magiańskiej", ale tutaj daje się to określenie zastosować)

b. Ideały etyczno-społeczne, epoka "niematematycznej filozofii", sceptycyzm

Schopenhauer, Nietsche, Socjalizm, Anarchizm, Hebbel, Wagner, Ibsen

grecko/rzymska: hellenizm, Epikur, Zenon

c. Wewnętrzne dopełnienie świata form matematycznych, myśl konkludująca (domyślnie: rozwój świata form danej Kultury).

Gauss, Cauchy, Riemann

grecko/rzymska: Euklides, Archimedes

d. Degradacja abstrakcyjnego myślenia do profesjonalnej, akademickiej filozofii. Literatura o typie kompendiów.

Kantyści, "Logicy" i "Psychologowie"

grecko/rzymska: Akademia, perypatetycy, stoicy, epikurejczycy

e. Rozprzestrzenianie się schyłkowego widzenia świata (w kategoriach zrozumiałych jeśli się zna omawianą tu książkę, tego się tutaj krótko nie da niestety wyjaśnić)

Etyczny socjalizm (czyli typowe jedynie dla naszej cywilizacji w jej późnym okresie, przekonanie,że "świat będzie lepszy, jeśli ludzie zaczną wyznawać i praktykować moje poglądy"; oczywiście w tym znaczeniu socjalistami są także np. liberałowie, i w ogóle mało kto nie jest dzisiaj etycznym socjalistą, co zresztą Spengler sam wyraźnie stwierdza)

indyjska: indyjski buddyzm

grecko/rzymska: hellenistyczno-rzymski stoicyzm

islamska: praktyczny fatalizm (po roku 1000)

---------------------------------------------------------------------

SZTUKA, ARCHITEKTURA, RZEMIOSŁO

CYWILIZACJA


Sztuka bez wewnętrznej formy. Wielkomiejska sztuka traktowana jako coś zwyczajnego: luksus, sport, podniecanie nerwów, szybko się zmieniające mody w sztuce (odrodzenia, arbitralne odkrycia, zapożyczenia).

a. "Sztuka nowoczesna". "Problemy sztuki". Próby portretowania lub podniecania wielkomiejskiej świadomości. Transformacja muzyki, architektury i malarstwa w jedynie rzemiosła.

nasza cywilizacja - 1900-2000

(m.in.) impresjonizm, amerykańska architektura

egipska: okres Hyksosów, sztuka zachowana na Krecie (czyli prowincjonalna wersja sztuki egipskiej)

grecko-rzymska: hellenizm, Pergamon (teatralność), style malarskie (werystyczny, dziwaczny, subiektywny), architektura mająca imponować w miastach diadochów

b. Koniec rozwoju form. Bezsensowna, pusta, sztuczna i pretensjonalna architektura i ornamentyka. Imitowanie form archaicznych i egzotycznych motywów

nasza cywilizacja po 2000

...


egipska: sztuka Knossos i Tel Amarny, kolosy Memnona

grecko-rzymska: piętrzenie bez rozróżnienia wszystkich trzech porządków, fora, teatry (Koloseum), łuki triumfalne

islamska: sztuka Seldżuków, sztuka okresu wypraw krzyżowych

c. Finał. Formowanie się stałego repertuaru form. Imperialne monumenty mające działać za pomocą materiału i ogromu. Prowincjonalne rzemiosło

nasza cywilizacja

...

egipska: ogromne budowle w Luksorze, Karnaku i Abydos, drobne figurki, tkaniny, broń

grecko-rzymska: Trajan do Aureliana, gigantyczne fora, kolumnady, łuki triumfalne, rzymska sztuka prowincjonalna

islamska: okres mongolski (od 1250), gigantyczne budynki m.in. w Indiach, orientalne rzemiosło (dywany, broń, sprzęty)


No i to by było na tyle, może ktoś coś z tego zrozumie, może ktoś dojdzie do jakichś interesujących wniosków, może go to zachęci do bliższego zainteresowania się Spenglerem... Naprawdę wiem, że tak spraparowane i wyrwane z kontekstu, te wszystkie dane mogą byś niestrawne, albo prawie. Ale zrobiłem co mogłem. Naprawdę wierzę, że więcej jest sensu w takich próbach, nawet jeśli będą tylko w małej części udane, niż w sileniu się na pisaniu jakichś wielkich własnych rewelacji, jeśli akurat nic naprawdę głębokiego nie przychodzi mi do głowy.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, lutego 29, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (3)

No dobra, w(s)tręty w(s)trętami, wstawki wstawkami, ale do ad remu! Czyli do wyjaśnienia kwestii dlaczego cywilizacja jest jak schizofrenia. A w każdym razie jak schizofrenia wedle teorii "metabolizmu informacyjnego" przedstawionej przez doktora Antoniego Kępińskiego w książce "Schizofrenia" (łatwo nawiasem mowiąc dostępnej w sieci).

Co bystrzejszy czytelnik pewnie już zaczął się domyślać gdzie moim zdaniem leży odpowiedź. Tym bardziej, że skoro taki pilny, to mógł także zwrócić uwagę, iż już kilkukrotnie analizowałem istotę lewactwa - a w każdym razie jego intelektualnej wersji, w odróżnieniu od różnych ogłupiałych od rapu i "Szkła Kontaktowego" hunwejbinów, czy ordynarnej rodzimej postkomuny - właśnie jako skutku nienaturalnej dominacji funkcji porządkującej umysłu nad funkcją pobierania informacji z otoczenia. W oparciu o teorię schizofrenii stworzoną przez doktora Kępińskiego właśnie.

Skutkiem czego, mówimy znowu o tych intelektualnych lewakach i ich charakterystycznym zaburzeniu, obraz świata takiego kogoś jest nie tylko zbudowany z fałszywych cegiełek, ale także stanowi konstrukcję z pozoru prostą, logiczną, "elegancką" (co wielu intelektualistów i estetów zachwyca, poniekąd nie bez przyczyny), no i zachęcającą do wprowadzania tam poprawek. Oraz budzącą w dotkniętym tą przypadłością poczucie, że: "cała ta głupia moherowa banda nic ze świata nie rozumie, stoi tylko z rozdziawionymi gębami, modląc się do jakichś przedpotopowych bożków... A oto ja - wszystko rozumiejący, wszystko potrafiący wytłumaczyć, wszechmocny!"

Tak to widzę całkiem od dawna. Właściwie mógłbym to powiedzieć znowu i na tym poprzestać, bowiem to i tak sporo i niemało owocnej dyskusji powinno to na prawicy naszej kochanej wywołać. (Choć nie wywoła, bo prawica ma, jak zwykle, większe problemy.)

Mógłbym też dodać, z nieco mniejszą wprawdzie satysfakcją, ale cóż - amicus Plato i te rzeczy - że ten specyficzny rodzaj ideologicznej schizofrenii, jak należałoby tego typu przewagę funkcji porządkujących umysłu nad funkcjami służącymi pobieraniu informacji, nie dotyczy jedynie czystej krwi lewaków. Dotyczy także różnych innych (mniej lub bardziej) świeckich gnostyków, ludzi wierzących ślepo i fanatycznie w Postęp, w Prawo (pisane Z Dużej Litery), w Ludzkość...

W ogóle pojęcia pisane Z Dużej Litery są nieco podejrzane, jeśli to nie konkrety, którym należy się naszym zdaniem szacunek, tylko jakieś abstrakcje. Bo wtedy, turpe dictu, robią się z tego hipostazy. Czyli pojęcia abstrakcyjne "przerobione" na rzekome byty realne.

(Wyjaśniam, że sam piszę sporo rzeczy z dużej litery, ale, o ile to nie dla ich wykpienia, to po to, by odróżnić jakąś b. konkretną definicję tych rzeczy od ich ogólnorozumowej interpretacji. Bowiem np. "Cywilizacja" u Spenglera, to nie to samo, co po prostu "cywilizacja". Zresztą u np. Konecznego też tak jest, i w wielu innych miejscach. Robię to zatem jak najbardziej w zgodzie z dobrą intelektualną praktyką.)

I niestety, ten rodzaj ideologicznej schizofrenii, pogającej - przypomnę raz jeszcze, bo chyba warto - na słabym kontakcie z rzeczywistością przy dużej aktywności umysłu, nie jest wcale monopolem tego, co się zazwyczaj za lewicowe uważa. Co ja uważam za lewicowe, albo taki np. Spengler co nazywa socjalizmem, to już inna sprawa, o której sobie może kiedyś porozmawiamy. Ale jeśli byśmy mieli oprzeć definicję lewicowości właśnie na teorii metabolizmu, nie zaś na różnych pokrętnych, przeważnie ekonomicznych czy mętno-ideologicznych, kryteriach, to trzeba by sobie powiedzieć, że lewicą stałoby się w naszych oczach (moim zdaniem słusznie) sporo dzisiejszych prawicowców, z paroma rzekomych "hiper-prawicowcami" na czele.

Proponowałbym, choćby tytułem intelektualnej gimnastyki, rozważyć różnych ideologów, politykow i publicystów pod tym właśnie kątem. Zresztą, nawet jeśli się nie zgodzimy, że tego typu zaburzenie to lewicowość - albo coś b. zbliżonego, jak świecka gnoza, czy fanatyczne przekonanie, że cały świat da się w istocie wytłumaczyć przez jeden łatwo uchwytny parametr - to i tak nie będzie to czas zmarnowany. Mówię o analizie różnych ludzi pod tym kątem. W końcu marny kontakt z rzeczywistością, a konkretnie zaburzenia w odbieraniu informacji z otoczenia, bo o tym teraz mówimy - to naprawdę jest poważny problem i poważny, jak sądzę, handicap dla, powiedzmy, polityka.

To tak, jakbyśmy mieli superkomputer - jakiegoś Craya nie-wiem-ile (bo już straciłem rachubę, który jest numer najnowszego) - i dawali mu na wejście same informacyjne śmieci. Albo też, kazalibyśmy mu przetwarzać zawartość komórek własnej pamięci, niezależnie od tego, czy w tych komórkach byłaby jakaś sensowna informacja, czy też nie. Przecież taka, w dużym przybliżeniu, jest sytuacja umysłu dotkniętego upośledzeniem funkcji pobierania informacji z otoczenia, czyli - zgodnie z teorią doktora Kępińskiego - schizofrenią (lub stanem bardzo do niej zbliżonym, żeby zachować należytą ostrożność).

A więc, czyż nie warto sobie zadać pytania, Polska Prawico, czy genialne, uniwersalne, do każdej sytuacji pasujące, proste i eleganckie rozwiązania, reguły, rzekome "prawa" rządzące spełeczeństwem, polityką, państwem czy historią... Czy one zatem, miast budzić nasz zachwyt, nie powinny raczej wzbudzać nieco niepokoju? Niepokoju o to, czy mówiący te wszystkie piekne rzeczy, tym bardziej jeśli sam w nie wierzy, nie daje powodu by niepokoić się o jego psychiczne zdrowie? O to, czy nie doktnęło go, w jakimś przynajmniej stopniu, upośledzenie informacyjnego metabolizmu, opisane przez doktora Kępińskiego? Dające, co z przykrością muszę jeszcze raz przypomnieć, objawy schizofrenii.

c.d.n.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, grudnia 16, 2007

Nie trzeba się nawet germanizować!

Okazało się, że jak człek z nadzieją w oku ostro w sieci poszuka, to można teraz znaleźć Spenglera w pełnej wersji także po angielsku.

Oto linki (niektóre z tych wersji są pełne, inne nie, więc uważać):

http://www.duke.edu/~aparks/Spengler.html http://evans-experientialism.freewebspace.com/spengler02.htm http://www.archive.org/search.php?query=oswald%20spengler http://evans-experientialism.freewebspace.com/searchpage.htm http://home.alphalink.com.au/~radnat/spengler/

A tutaj jest stronka z ogromną masą tekstów, nagrań i obrazków z domeny publicznej, może się tam znaleźć masa innych fajnych rzeczy.

http://www.archive.org/index.php

No i dla wygody znowu link to dzieł wszystkich Spenglera po niemiecku:

http://www.zeno.org/Philosophie/M/Spengler,+Oswald

Ludzie, nie macie pojęcia jak się cieszę! Nawet spora część skumulowanego kaca po 21 października i 13 grudnia mi minęła.

Na pohybel europejsom! triarius --------------------------------------------------- Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Nie chcę nikogo germanizować, ale...

... jeśli ktoś już zna narzecze naszych okupan... chciałem powiedzieć "przyjaciół", i ma do tego jakieś intelektualne ambicje, to niech słucha!

Otóż znalazłem ci ja właśnie w sieci KOMPLET DZIEŁ OSWALDA SPENGLERA - za darmo, pełne teksty bez europejskiej cenzury... Po prostu skarb!

Jeśli kogoś to może zainteresować - a powinno, bo to największy umysł, z jakim ja się w swym długim życiu spotkałem (nie rozczulałbym się nad Niemcem bez powodu) - oto link:

http://www.zeno.org/Philosophie/M/Spengler,+Oswald

Korzystać, bo niedługo może to być zakazane, albo w ogóle internet będzie tylko dla słusznych i postępowych!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, lipca 14, 2006

Czym jest polityka (i jakie z tego płyną wnioski)?

Postanowiłem w końcu przymusić się do napisania tekstu, jeśli się uda to zasługującego na miano “eseju”, w którym wyjaśniłbym jak rozumiem pojęcie “prawicowości” i dlaczego (mimo, że przecież definicje to tylko kwestia umowy) nie mogę się pogodzić z większością opinii, które się w teraz Polsce na ten temat słyszy.

Na razie mam napisanych nieco kawałków tego tekstu, z których jeden wydaje mi się stanowić pewną całość, a także poruszać dość istotną sprawę. Dlatego też, w nadziei spowodowania intensywniejszego fermentowania prawicowej myśli w naszym kraju, zdecydowałem się go opublikować, nie czekając ukończenie całości eseju, w którego skład miałby ew. wejść. Nie jest oczywiście ten fragment żadnym dogłębnym studium tematu, po prostu parę myśli, które mogą kogoś zainteresować, albo nawet – Deo volente – zainspirować do własnych przemyśleń. (Albo przynajmniej do wyrażenia własnego zdania.)


* * *

Czym jest polityka? Lub może nieco inaczej – co jest zasadniczym przedmiotem polityki? Najważniejszą kwestią każdej polityki jest to, kto może podejmować decyzje wpływające na los innych ludzi. Wpływanie na los innych ludzi wymaga zaś, przynajmniej czasem, narzucania im swej woli. Nawet najłagodniejszy i najlepszy władca, jeśli ma być władcą, a nie marionetką, musi mieć możliwość podejmowania decyzji wpływających na losy poddanych, choćby to miało być “za nich”, czy “w ich imieniu”. Nawet przy założeniu, że myślałby jedynie o powszechnym dobru i prawidłowo je rozpoznawał. To samo dotyczy także każdego innego rodzaju władzy, także najautentyczniejszej demokracji.

Dlaczego tak jest? Ponieważ uwzględnianie zawsze woli każdego pojedynczego człowieka – poddanego czy obywatela – automatycznie daje liberum veto, tylko w jeszcze skrajniejszej od znanego z czasów saskich wersji. To raz. Po drugie – nie zawsze daje się ustalić dostatecznie szybko i precyzyjnie, jaka jest ta wola ogółu. Po trzecie, władca nie mający zdecydowanie większych od swych poddanych możliwości wpływania na decyzje dotyczące swej domeny, z definicji nie jest żadnym władcą i powstaje logiczna sprzeczność. Jeśli zaś “władcą jest sam lud”, to tego błędu logicznego unikamy, ale powracają nieprzezwyciężone w praktyce trudności z ustaleniem woli “władcy”.

Polityka to nie to samo, co administrowanie, choć praktycznie każdy polityk jest w większym lub mniejszym stopniu administratorem, a przejścia między tymi rodzajami działalności są zazwyczaj płynne i trudne do wyraźnego sprecyzowania. Administracja to jednak właśnie zarządzanie w sferach, gdzie opór ze strony innych ludzi można uznać (z punktu widzenia danego obserwatora) za pomijalny.

Inaczej można powiedzieć, że w administrowaniu wszystko dzieje się w ramach akceptowanych przez wszystkie zainteresowane strony reguł. (Jest to prawdą nawet w tak, pozornie paradoksalnych sytuacjach, jak administrowanie terenami okupowanymi, które stanowi “administrowanie” dla tych, którzy okupację akceptują (niekoniecznie z entuzjazmem), zaś “politykę” dla wszystkich innych.)

Polityka to też nie to samo, co ekonomia. Nie jest to także żadne “stwarzanie odpowiednich warunków dla rozwoju ekonomicznego”, ani nawet “budowa odpowiednich mechanizmów”, mających temu celowi służyć. Dlaczego? Dlatego, że takie cele należą do administrowania, a nie do ”czystej” polityki. Wcale nie twierdzę, iż politycy, czy partia polityczna muszą, albo powinni, być na te sprawy obojętni, tylko że nie jest to centralna kwestia w ich działalności.

Tą centralną kwestią każdej polityki jest przede wszystkim kierunek, w jakim będzie się zmieniać dana społeczność i jej losy. Jest bez porównania ważniejszą sprawą, czy władzę w jakimś kraju będą sprawować rodzimi trockiści, prosowieccy stalinowcy, czciciele Baala, Radykalni Zwolennicy Chodzenia w Trepach, Chiny, Korea Północna, Paragwaj, albo powiedzmy kraj stanie się dominium USA - niż większość innych spraw, którymi zajmują się politycy, a które obejmują zarówno to, co określiłem jako “czystą politykę”, jak i to, co określiłem jako “administrację”.

Nawet ludzie o całkiem niepodobnych do moich przekonaniach potwierdzają pośrednio tę tezę, choćby przyznając, że w demokracji konieczne są wielorakie instytucjonalne zabezpieczenia przed jej zniszczeniem przy pomocy środków całkowicie z jej własnego arsenału. Chodzi o takie sytuacje, jak dojście Hitlera do władzy, jak wiadomo w sposób całkowicie demokratyczny.

I tutaj każdy się łatwo zgodzi, że dojście czy niedojście nazistów do władzy było kwestią bez porównania ważniejszą, niż wszelkie jednomandatowe okręgi, liniowe albo hiperboliczne podatki, i tysiące innych spraw, które ogłasza się za niezwykle ważne, oskarżając jednocześnie nielubianych polityków, że “chcą tylko władzy”. Po prostu to, kto ma władzę determinuje kierunek zmian, a inne kierunki ruchu, po jakimś czasie muszą dać ogromną różnicę w “położeniu”. I ta różnica będzie się zwiększać, zwiększać, zwiększać!

To trochę jak z rybą i wędką ze znanego powiedzenia – poszczególne cele i zagrożenia to ryby, zaś to, kto będzie rządził to wędka. Jeśli więc chcemy mieć adopcję dzieci przez homoseksualistów, wolność wyrażania jedynie lewicowych poglądów, i całą masę równie “pięknych” rzeczy... To po co mamy się męczyć wprowadzając w życie każdą z nich oddzielnie, skoro możemy – w ramach “delegowania odpowiedzialności” niejako – oddać władzę ludziom, dla których to są właśnie życiowe cele. To, kto ma władzę, przesądza o tym, co spotka w przyszłości daną społeczność. Znacznie bardziej definitywnie, niż takie, czy inne decyzje konkretnej władzy.

Przyznam, że zawsze odczuwam ogromną podejrzliwość, słysząc oburzone krzyki polityków, że ich przeciwnicy “są nastawieni wyłącznie na walkę” i że “pragną wyłącznie władzy”. W końcu, jeśli ty masz władzę, to kto inny jej nie ma, a więc – nawet jeśli niewiele sam zrobisz – to masz szansę nie dopuścić do zmian, które ci się nie podobają. To wcale nie jest takie głupie ani z definicji podłe nastawienie! W końcu nie żyjemy w raju, a ludzie to nie anioły.

Zresztą bardzo zabawne jest słuchać, jak ci sami ludzie, którzy zdają się nieskończenie silnie wierzyć w skuteczność i zbawczą moc instytucjonalnych mechanizmów i balansów, podnoszą larum, kiedy ktoś, korzystając ze swych całkowicie legalnych możliwości, zwiększa swój stan posiadania. Co się wtedy nazywa “zawłaszczaniem państwa”. To coś jak równie absurdalnego i zarazem bezczelnego, jak medialnie nagłaśniane gruchanie o “psuciu państwa” w wykonaniu czołowego propagandzisty Międzynarodówki Anarchistycznej w naszym zakątku globu.

Zresztą można się uciec do łatwo zrozumiałego w naszym kraju przykładu... Gdyby na przykład komuniści “pragnęli wyłącznie władzy", a nie “tworzenia nowego człowieka i nowego społeczeństwa”, lub choćby “wymuszania spontanicznego poparcia” (o którym tak celnie pisał J. Fest w książce "Oblicze Trzeciej Rzeszy"), to Polska i wiele innych krajów byłoby znacznie mniej doświadczonych przez historię. Bowiem wtedy rozsądek i własny interes rządzących miałby coś do powiedzenia przeciw absurdalnej, nie liczącej się z rzeczywistym światem i ludzką naturą ideologii. Zgoda?

Można by nawet zaryzykować twierdzenie, że III RP to właśnie taki kraj, gdzie nadal te same cyniczne i perfidne “elity” kierują się swoim własnym interesem, takim jak go pojmują, a nie ideologią, jak to było w PRL-prim. (Służalczość wobec obcych jednak pozostała, przez co różnice są znacznie mniejsze, niż by być mogły i powinny.)