Pokazywanie postów oznaczonych etykietą antysemityzm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą antysemityzm. Pokaż wszystkie posty

piątek, października 08, 2021

Brak maseczki przejawem antysemityzmu!

"Co?! Niby dlaczego? W jakiż to sposób?!" wykrzykniecie zgodnym chórem. "A na wiele sposobów, drogie ludzie!" odpowiem wyniośle. Od kiedy to, kiedy chcą wam w jakiejś dyskusji postanowili wam przywalić tym ostatecznym argumentem, zalatującym z samej swej natury smrodem donosu i pozostałych słodyczy liberalnej "wolności słowa", zniżają się do zdefiniowania wam tego "antysemityzmu"? 

I może jeszcze mieliby wam - ludzkim ex definitione odpadkom etc. etc. - tłumaczyć jak to sobie w tym konkretnym przypadku wykompinowali? Jak się to do waszych konkretnych słów odnosi!? NIEDOCZEKANIE! Ludzi (o ile to w ogóle jeszcze ludzie!) podłych się wyjaśnieniami nie dopieszcza - im się nie podaje ręki, a to tylko skromny przecież początek! To raz, i chyba nie byle jakie "raz", zgoda?

Dwa, to proste pytanie - od kiedy pandemiczna propaganda, a z nią tu przecież mamy do czynienia, ma obowiązek przejawiać cień sensu czy logiki?! Już zupełnie wam się, ludzie, z tego płaskoziemstwa w głowach poprzestawiało? Ptasiego mleka też zaraz zażądacie? 

Zaś trzy, to taka sprawa, że tylko dzięki maseczkom taki Bill Gates może robić za wysokiego blondyna o aryjskiej urodzie, a wiemy przecież, jak bardzo wszystkim - z płcią nadobną włącznie - zależy, by być tym wysokim BLONDYNEM! Nie wiem, po prawdzie dlaczego aż tak, ale  w końcu nie jestem Billem Gatesem i cholera wie, czy do tej tam MENSA'y w ogóle by mnie przyjęli. (A jeśli nawet, to byłbym tam za pośmiewisko i chłopca do bicia, z jakimś nędznym IQ 125...  Nie, to już zbyt upodlająca perspektywa, chcę zapomnieć co teraz powiedziałem!)

Czy Bill Gates - Dobroczyńca Ludzkości (Windows i inne cudowności!) - NIE MA DO TEGO PRAWA?!? "Dlaczego?", zawołam. TYLKO DLATEGO, ŻE JEST MILIARDEREM?!?! Poważnie, aż mnie dusi z oburzenia... Dyskryminacja miliarderów wydaje mi się tylko minimalnie mniej zbrodnicza od... Wiecie czego! Jak w ogóle można? Jak można, jak można?! Miliarderyzm jest niemal tak samo ohydny, jak... wiadomo! I nie bez powodu przecież! Jedno nieuchronnie bowiem prowadzi do drugiego - od rzemyczka... ("Miliarderyzm" to oczywiście nie bycie miliarderem, co jest kul i super (chyba że to Trump), tylko wredna dyskryminacja przeciw tym biednym poczciwym ludziom, którzy tyle dobrego, ach! Nawet w kosmos dla nas polecą, łał!)

Do napisania powyższej głupotki zapłodnił mnie taki cudny mem (znaleziony oczywiście... wiecie gdzie?)... Było to wtedy, gdy Zbiorowym Wysiłkiem i Dzięki Stosowaniu Się Do Światłych Zaleceń Naszych Umiłowanych Przywódców, Pokonaliśmy Okrutnego Wirusa, (bezobjawowa) Dżuma Poddała Się, Nie Mając Szans Wobec... Itd. itd., możecie się zabawić piętrząc tego typu pierdoły, znane z przeszłości i z Kurwizji...

Mem, w każdym razie, był taki, że oto rozmawiają dwa ptaszki na gałęzi i jeden mówi: "Wiesz, w maseczce jednak wydawałeś się przystojniejszy." Mówię wam - każdy chce być wysokim blondynem o aryjskim wyglądzie - niezależnie od płci, nawet ptaki! Potrzebujecie jeszcze jakiegoś innego wytłumaczenia tego, co się wokół dzieje? Ja na pewno nie!

triarius

P.S. 1 Tak mi właśnie przyszło do głowy, że powinienem sobie zainstalować taki licznik, może nawet opatentować, bo to byłaby żyła złota!) pokazujący z godziny na godzinę (lub z minuty na minutę, jeśli to jeszcze przyspieszy) ile w danej chwili mamy płci. To się tak szybko zmienia, że nie rozumiem, dlaczego jakieś tam głupie długi publiczne czy wygłupy Grodzkich tego świata liczniki mieć mogą, a to nie. W razie czego jest to napisane, pomysł jest mój, i nawet bez patentu proszę mi tego nie podkradać! Ew. zapytania w kwestii joint venture to co innego.

P.S.2 A jeszcze chwilę później przyszło mi do głowy ucieszyć się, ilu to lewackich idiotów (z przeproszeniem przyzwoitych idiotów, oczywiście) zwabi do mnie ten tutaj genialny tytuł. Miłej lektury! "Prawym" - tym od kowidowego zamordyzmu - jeśli też się przynęcą, życzę oczywiście tego samego.

sobota, czerwca 08, 2019

Lekarstwo na zlotą rybkę

Jako, że w tych czasach zalewu (mniej lub bardziej sensownej) informacji, wszyscy już mamy  pamięć złotej rybki (czyli krótką), nie od rzeczy będzie przypomnieć coś, co przed chwilą znalazłem przeglądając starsze posty Kuraka. Chodzi o (względnie) głośną sprawę tego Brunona, co to zorganizował rodzimą Al Kaidę, ale żeby było zabawniej, z samych agentów tego tam ABW, czy jak mu tam. Oto krótki, a jakże smakowity cytacik:
Nie wystarczy, że „zamachowcy” współpracujący z zamachowcem naczelnym po przesłuchaniu wyszli na wolność, co należy tłumaczyć, że nie stanowią żadnego zagrożenie dla społeczeństwa, przecież obywatele nawet nie poznali personaliów tych „szaleńców”, żeby się mogli jakoś oddolnie obronić. Trzeba jeszcze do tej śmieszności dodać motywy i cele sprawcy. Jak stwierdził pan prokurator, potencjalny napastnik kierował się względami: ksenofobicznymi, narodowościowymi i antysemickimi i tak uzbrojony zamierzał wykończyć: pana premiera, radę ministrów, prezydenta RP, ale i parlamentem nie pogardzi, jako całością. Ktoś z tłumu dziennikarzy zadał przytomne pytanie: „Skoro chciał wysadzić wszystkie organa, jak leci, czy w takim razie można go nazwać anarchistą?”. Pan prokurator i cała organizacja państwowa siedząca za zielonym stolikiem, aż się uniosła na krzesłach, oczy wytrzeszczyła, włos zjeżyła: „Nie! Ksenofobia, nacjonalizm, antysemityzm!”.
(Żółte tło tu i ówdzie to moja własna inicjatywa, to akurat clou całego tego absurdalnego dowcipu.) Prawda, że słodkie? I jak sporo mówi o różnych sprawach? No a ten dziennikarz z tłumu niespotykanie bystry, wykształcony i odważny. Daj nam Panie więcej takich, amen! Co w tym wszystkim może najlepsze, przynajmniej dla mnie samego, to to, że ja przy okazji oszczędzam sobie wysiłku pisania, skoro Moi Umiłowani oszczędzają sobie wysiłku komentowania, by już na tym poprzestać. Wy zaś, Moi Kochani P.T., macie radość i kaganek oświaty. Acha - jeszcze linek do oryginału:


triarius

niedziela, czerwca 01, 2014

No to i ja o Marysi...

Sprawa dzielnej Marysi z Gorzowa, która wygarnęła Tuskowi to, co pół Polski by miało ochotę, ale albo nie ma okazji, albo się boi, nadal się rozwija. Zgodnie z tym, czego należało oczekiwać, wytoczono już bardzo ciężkie działa, mianowicie "antysemityzm", a słychać nawet pomruki na temat "kłamstwa oświęcimskiego".

Czego można było się spodziewać? Przecież pojawiło się ryzyko, iż nasz dzielny Premier zacznie się obawiać spotkania z każdym młodym człowiekiem - choćby był wykształcony i z dużego ośrodka - bo ten może się okazać Marysią! Czy można do tego dopuścić żeby się zaczął jąkać jak nie przymierzając Michnik?!

Całe to bicie piany (bo z "naszej" strony też niewiele dostrzegam powodu do zachwytu nad poziomem argumentacji), cały ten smród... Nie jest to coś, w co bym się miał wielką ochotę pakować. Ożenić się z Marysią, tak, na pewno, ale chyba by się rodzina nie zgodziła i te rzeczy. Więc jeszcze parę słów o "antysemityźmie" i to będzie na tyle.

"Antysemityzm" - piękne słowo, idealna wprost maczuga w rękach totalitarystów, internetowych trolli, platfąsów wszelkiego typu i, niestety, także tej sporej, słabej na umyśle i pozbawionej gonad, części naszej "prawicy", która, z jakichś względów, najgłośniej brzęczy... ("Jako miedź brzęczaca, jako cymbał brzmiący." Ksiądz Wujek. I komu to przeszkadzało?)

Pała "antysemityzmu" jest po prostu super - do określonych celów, ma się rozumieć... Przecież nawet samo w sobie zawiera kłamstwo! Cóż może bardziej pasować ludziom z urodzenia podłym i załganym? Swoją drogą, na zarzut "antysemityzmu" (prędzej czy później każdego to spotka, rebe Bratkowski dwoi się przecie i troi, żeby każdemu dogodzić, i nie on jeden) radzę odpowiadać w stylu: "Ja antysemitą?! Ja przecież nie mam nic przeciw Arabom! Co za pomysł!"

(I opcjonalnie dodać: "A Palestyńczyków to ja nawet bardzo lubię." Tylko że wtedy istnieje pewne ryzyko, iż na nas wtedy naślą brygadę antyterrorystyczną. Ale to z drugiej strony w III RP nie powinno nikogo przesadnie takie coś zaskoczyć, bo prędzej czy później i tak Brunonem zostanie, chce tego czy nie. Wybierzmy zatem przyszłość!)

Powyższe wyjaśniło, jakie tam kłamstwo jest w samym określeniu "antysemityzm", a kto nie zrozumiał, widać czyta służbowo i nie widzę powodu, by go w robocie wyręczać. Dodam jeszcze, że istnieje bardzo ciekawa prawidłowość z tym "antysemityzem. Otóż "oni"... (Wiadomo kto, albo pzynajmniej CO. Nie mówię o zwykłych, względnie przyzwoitych, ludziach, niezależnie od pochodzenia. Czy nawet od religii, choć po prawdzie nie za każdą przepadam. Z tym, że oczywiście nie mówimy tu o religii komunistycznej.)

Otóż po "onych" obelgi przeważnie (o ile akurat prawda etapu nie wymaga inaczej) spływają jak woda po przysłowiowej gęsi, natomiast NIENAWIDZĄ dziko, by ich jakoś próbować analizować, by starać się ich zrozumieć jako zjawisko. I te rzeczy. Sapienti sat. Stąd, jestem pewien, na przykład ta dzika nienawiść dzisiejszego establiszmętu do Spenglera... Na pewno nie wyłącznie z tego powodu - mają ich tam nieco więcej, ale między innymi.

Gość jest tak daleki, jak to tylko możliwe, od jakiegokolwiek, w rozumieniu normalnego człowieka, "rasizmu" - a w Wikipedii załapuje się jako hiper-rasista. Podobnie z "antysemityzmem". Milion bluzgających prymitywów to dla tych... Nie bójmy się tego slowa - macherów - miód w serce. Zwykły kulturalny człek od nich się z odrazą odcina (z przyczyn słusznych lub mniej słusznych, ale jednak), macherzy i autorytety przybierają pozy i tony godne co najmniej Markizy de Lamballe...

Wszyscy są zachwyceni! Jednak spróbujcie publicznie pozastanawiać się nad tym, co motywuje te wszystkie... Jak to nazwać...? Nie wiem, ale że to istnieje nie da się wątpić, skoro wciąż gada, poucza, grozi, żąda... Prawda? No i na tym ten wątek sobie na razie zakończymy.

A na koniec wiadomość niemal z ostatniej chwili - tak, BIĘŻĄCZKA! (Łał!) Na jakimś CNN, co go czasem oglądam... (No i kto mógłby mnie oskarżyć o anty, że spoytam? TV Trwam ostatnio nie, a to tak.) Więc na tym CNN (chyba to ono było, zresztą one wszystkie podobne) mówili, że przeprowadzono ostatnio wszechświatowe badanie na temat antysemityzmu (bez cudzysłowu), i wyszło im, że to występuje po prostu wszędzie, w każdym kraju na świecie (dziwne, nie?), ale najmniej tego jest...

Fanfary, werble... Zgadniecie gdzie? Nie zgadliście - na Cejlonie. Dlaczego? A spróbujcie zadać takie pytanie Michnikowi, Bratkowskiemu czy innemu łowcy. Albo tej od nakrywania się kopytami. (Ja bym ją chętnie też kopytami nakrył, ciekawe co by wtedy rzekła? Tak na marginesie.) Naprawdę ciekawym co odpowiedzą. Jeśli się dowiecie, prosiłbym o upublicznienie (brzydkie słowo, swoją drogą), dobra?

A przy okazji, to Kurak wczoraj bardzo sensownie napisał na temat '68 (w aspekcie prlowskim, bo były przecie i inne) i "antysemityzmu" Jaruzelskiego. Od początku mówię (wprew takiemu np. Coryllusowi), że Kurak jednak to autentyk. Nie da się po prostu z takim zapałem i tak inteligent w każdym razienie wyrabiać dniówki, czy udawać cudze przekonania. A ja, dodam skromnie, to tego typu spraw mam naprawdę niezłe oko.

Oto linek:

http://kontrowersje.net/uniwersalna_hipokryzja_wobec_zbrodni_jaruzelskiego_czystki_antysemickie

(Dyskusja pod spodem, jak przeważnie, jest tam także warta uwagi.)

triarius

P.S. Marysiu, gdybyś jednak miała ochotę poślubić stojącego nad grobem wykolejeńca bez grosza (ale jednak grappling i te sprawy), trochę też jakby mało pobożnego (ale jak Ci wytłumaczę co i jak z tym V2, i się na pewno dogadamy), no to ja  jak najbardziej. Jeśli nie, to w każdym razie przyjmij ode mnie wyrazy najwyższego szacunku i w ogóle!

sobota, czerwca 25, 2011

Czynię zadość

Niniejszym czynię zadość tym paru słodkim ludziom, którzy (w jak najmilszy sposób) zgłaszali ostatnio pretensję, że nic nie piszę. Wprawdzie pisanie bloga, a już szczególnie czegoś takiego jak ten, coraz bardziej wydaje mi się czynnością moralnie wątpliwą i siadaniem między dwa krzesła... Ale o tym może za chwilę. (A może i nie. Ach, jaką ja mam tu wolność!)

Po tym zagajeniu rzucimy tu sobie parę myśli, w charakterze tzw. "mięsa"...

* * *

Kto mnie czyta, pewnie już wie, że moje ostateczne mentalne rozstanie z "liberalnym konserwatyzmem" (czy może "konserwatywnym liberalizmem", jeśli ktoś woli), było spowodowane lekturą Ardreya. Już pierwsza jego książka, którą akurat był "The Territorial Imperative", to spowodowała. I nie ma tu oczywiście nic do rzeczy fakt, że sam Ardrey to raczej lewicowiec, a nie konserwatysta, tyle, że w typie Orwella, a więc intelektualnie uczciwy i na poziomie.

Różnica między jego lewicowością, albo lewicowością takich np. państwa Gwiazdów, a moim (specjalnym) konserwatyzmem, to głównie kwestia etycznych priorytetów, widzenia ludzkiej natury, i oceny tego, co możliwe. Ja tutaj jestem głębokim pesymistą. Jeśli chodzi o historię i przyszłość - bo nie o jakieś fin-de-sièclowe weltszmerce, czy zaburzenia nastroju - a oni widzą dla "Ludzkości" jakąś, mniej lub bardziej świetlaną, przyszłość.

W sumie to może zależy w dużym stopniu od tego, ile kto czytał historii, i jakiej... Czy nagle, jako dziesięciolatek, musiał się przeprowadzić z Krakowa do Elbląga, gdzie do szału doprowadzał miejscową żulię samym swym wytwornym, arystokratycznym (nie bójmy się tego słowa!) wyglądem. (Plus paroma narowami, które mu ta żulia, mimo woli, z czasem pomogła przezwyciężyć - dzięki!) Czy trenował, i to w mniej pedalskich czasach, boks na gdańskiej Przeróbce, gdzie do szału doprowadzał... itd.

Faktycznie nie sądzę, by Chicago Ardreya było słodsze i łagodniejsze od mojego Elbląga czy Przeróbki, ale tu także działa to, że człek zbuntowany przeciw lewicowej w sumie, w każdym razie w sferze deklaracji i tego, co stara się rozpleniać na zewnątrz, władzy, będzie miał tendencję do wpadnięcia w macki prawicy - i odwrotnie.

Jest ogromna różnica pomiędzy lewakiem i gościem, któremu się nie podoba niemal kastowe społeczeństwo, w którym przyszło mu żyć. Społeczeństwo, swoją drogą, jakiego właśnie my teraz z każdym dniem mamy coraz więcej, i do którego obecne elity z zapałem, a w dodatku skutecznie, dążą. I w którym - nie oszukujmy się - jesteśmy przewidziani do roli podludzi, jak by tego nie nazwać i jak by to się oficjalnie miało nie nazywać.

No dobra, rozwinęło mi się to - wspominki i analizy - a w sumie sprawa, o której chciałem, jest ta, że przyszło mi ostatnio do głowy, co było czynnikiem, który stanowił dla mnie rozdroże pomiędzy liberalizmem i całym tym lewactwem z jednej, i prawicowością z psychicznym zdrowiem z drugiej strony. Otóż było to stwierdzenie Ortegi y Gasseta, że takie coś, jak "istota ludzka" nie istnieje, bowiem istnieją wyłącznie mężczyźni i kobiety.

Od razu mi się to spodobało, wydało mi się błyskotliwe, ale przyznam, że dłuższy czas miałem z tym spore kłopoty. Cóż, miał człek lat kilkanaście i żył, mentalnie znaczy, pomiędzy realnym socjalizmem PRL'u, którego nie znosił, i realnym liberalizmem "Zachodu", do którego wzdychał i który idealizował. Wprawdzie fakt, że takie stwierdzenia jak to Ortegi pojawiały się na owym Zachodzie, a nawet były wydawane w tubylczym języku w owym PRL'u...

W słusznym, statystycznie rzecz biorąc, przekonaniu, że i tak nikt nie załapie... A może po prostu cenzor nie był aż tak subtelny i też nie załapał? W każdym razie te dwa fakty (bo one są dwa, jak widać) mogą świadczyć na plus zarówno ówczesnego Zachodu jak i PRL'u, przynajmniej na tle tego, co mamy dzisiaj i co nam się pracowicie szykuje.

Jakby to nie było, żeby podsumować, powiem, że kiedy już dokładnie pojąłem co jest z tym "brakiem osoby ludzkiej" i to sobie gruntownie przyswoiłem, to na pewno z lewicowością nie miałem już nic wspólnego. Choć z tą lewicowością faktycznie wciąż jest problem, bo taki Ardrey też wcale nie uważa, by chłop i baba to było to samo - tylko "jedna mała rzecz" i wpływy kulturowe.

To nie jest więc to samo, co dzisiejsza lewizna. Trzeba by te sprawy sobie uporządkować! To, że ktoś się głosi lewicowcem, jak Orwell, czy nie odciął się zbyt formalnie od swej ewidentnie lewicowej (liberalnej w amerykańskim stylu) przeszłości, jak Ardrey, wcale nie czyni go bliskim kuzynem Michników, Barrosów i Cohn-Benditów tego świata. Trza se to, mówię, kiedyś będzie uporządkować!

No to, żeby nie było wieloznaczności, podsumuję tak, że kiedy to o "osobie ludzkiej" pojąłem, nigdy już nie miałem nic wspólnego z Barrosami i Michnikami. Nastąpiło nawet swego rodzaju rozwidlenie dróg i z każdym krokiem byłem od owych Barrosów i Michników dalej. (Co by o moich poglądach nie sądzili Kirkerowie tego świata i różni tam, hłe hłe, monarchiści.)

Tak że, jako morał, zachęcam wszystkich do wczucia się i wgryzienia w owo, cytowane tu wcześniej, krótkie i łatwo zrozumiałe, stwierdzenie Ortegi y Gasseta. (Za którym swoją drogą ogólnie nie szaleję, bo uważam go za niesamowicie wprost rozwodnioną wersję Spenglera dla ubogich duchem.) Jeśli to do Was trafi, albo przynajmniej zaintryguje i zafascynuje - jest dla Was nadzieja w Okopach Św. Trójcy, wśród Młodych Spenglerystów i innych tam Rycerzy Kotrrewolucji. Jeśli nie, to na drzewo!

* * * * *

Rzuciłem okiem na wstęp do jakiejś książki o komuniźmie i Rosji, com ją sobie ostatnio kupił na allegro... (Mógł to być Alain Besonçon, ale mógł być i Zinowiew.) No i napotkałem tam stwierdzenie, że "komunizm znosi, że się go krytykuje, ale nie może ścierpieć, kiedy się go próbuje zrozumieć".

I tak mi się fajnie skojarzyło, że od pewnego czasu dokładnie tego rodzaju myśli mam na temat... Przezwyciężmy lęk, przezwyciężmy zajęczy niepokój... Powiedzmy to głośno, odważmy się - Żydów.

No i tak mi się jakoś wydaje, że niesamowita w sumie przecież nienawiść całego ętelektualnego establiszmętu ostatnich dziesięcioleci do Spenglera może wynikać właśnie z tego. Co się może wydawać absurdalne i śmieszne, jako że u Spenglera żadnego "antysemityzmu" nie ma ani śladu... Nie ma też cienia jakigokolwiek rasizmu (co by o tym nie pisała Wikipedia!), a raczej jest wprost coś, co można by określić mianem "antyrasizmu"... Choć, po prawdzie, co ma rasizm z "antysemizmem" wspólnego? Poza oczywiście propagandową zbitką tych pojęć, ma się rozumieć, w wykonaniu obecnych "intelektualnych" pałkarzy i policmajstrów?

Spengler w swoim Magnum Opus, bo o nim tu mówimy, pisze o Żydach rzeczy w sumie nieraz b. pochlebne - przynajmniej o ich głębokiej przeszłości i na tle tego, co się o nich (nie oszukujmy się!) wszędzie i nie od dzisiaj myśli... Przedstawia ich jako w sumie dość normalny lud, o dość faktycznie specyficznej historii, i część normalnej, choć też b. specyficznej Kultury/Cywilizacji. Że już od dawna "Fellachów", to inna sprawa - cóż, albo się ma bogatą historię ZA sobą, albo też ma się jeszcze PRZED sobą przyszłość. Przynajmniej tak jest dla spenglerystów. (Teraźniejszość to inna sprawa i mocno skomplikowana.)

Tak że w sumie, na tle tła - nie mówiąc już na tle tego, co się w latach '30 ubiegłego wieku działo w Europie, a szczególnie Niemczech - Spengler to czysty filosemita! No nie, trochę oczywiście żartuję, bo tam żadnych "filów" po  prostu nie ma. Tak jak nie ma programów, wezwań do czynu, przekleństw mamrotanych pod adresem ideologicznych przeciwników... To po prostu nie jest poziom naszych drogich łowców "antysemitów" i całej tej reszty bojowników o Szczęście Ludzkości. W każdym razie nie ma tam nic, do czego by się uczciwy i nie-do-końca-odmóżdżony łowca "antysemitów" - gdyby to oczywiście nie była wewnętrzna sprzeczność - mógł uczciwie przyczepić.

A jednak... A jednak nienawiść zachodniego ętelektualnego "salonu" wobec Spenglera jest wprost niesamowita. Jasne, są pewne oczywiste powody, inne od bezpośrednio związanych z Żydami - na przykład to, że Spengler wyśmiewa się z wizji Ludzkości (ach!) mającej istnieć już na wieki wieków (i to nie tylko do Sądu Ostatecznego) i przez wieki wieków podążać do szczęścia nie do opisania. To na pewno nie jest coś, co by obecnym nadzorcom myśli specjalnie pasowało. Ale też nie jest to chyba coś, co by mogło znaleźć wielki oddźwięk w masach i jakoś na nie istotnie wpłynąć, czyniąc elitom (śmieszne słowo w tym kontekście, ale w sumie tak się rzeczy mają) wbrew.

Jeśli zaś poszukamy powodu, który byłby bardziej bezpośredni, bardziej piekący, bardziej prowokujący wszystkie te zapiekłe typki, które nas tak pracowicie nie od dziś wychowują... No to nic nie przychodzi mi do głowy lepszego, niż to że "Żydzi znoszą, że się ich krytykuje, ale nie mogą ścierpieć, że się ich próbuje zrozumieć". (A służebne szabesgoje oczywiście tym bardziej.)

Tak, że, drogie ludzie, wyjaśniliśmy chyba sobie kolejną zagadkę przyrody. Hurra!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, grudnia 25, 2010

Luźne myśli, całkiem bez związku z Hanuką

Nic tak nie uczy cierpliwości, jak połączenie internetowe z górnej półki i Drugiej Irlandii, którego przepustowość zmniejsza się do około dwóch bitów na godzinę - ponieważ akurat spadło nieco śniegu. Możecie wierzyć, wiem to z własnego doświadczenia!

* * * * *

Teraz coś w nawiązaniu do mojej dawnej "Nie-Sowieckiej Encyklopedii Tygrysiej":

Antysemityzm - choroba umysłowa polegająca na niezdolności zauważenia oczywistego faktu, że jeśli jakieś konkretne plemię jest od tysięcy lat znienawidzone praktycznie przez wszystkich, którzy z nim się w jakikolwiek sposób zetknęli, to wina leży po stronie tych wszystkich, a owa niechęć właśnie dobitnie i niepodważalnie potwierdza, że owo plemię jest czyste jak łza, niewinne i słodkie.

(W odróżnieniu od wszelkich innych chorób umysłowych, które stanowią okoliczność łagodzącą w przypadku popełnienia przestępstwa, ta jedna akurat nie stanowi, natomiast - przeciwnie - sama w sobie stanowi przestępstwo. To taka ciekawostka, dowodząca, że nie ma reguł bez wyjątków, w każdym razie w realnym liberaliźmie.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, czerwca 15, 2010

Nocne myśli co mnie naszły, o zdrowych anarchistycznych odruchach i różnych chorych libertarianizmach

Należy przypuszczać, że w stanie źwierzęco-pierwotnym każdy pierwotny źwierz zna swoje miejsce w hierarchii i w sumie się  z nim godzi. Oczywiście, źwierz stara się z reguły swą pozycję poprawić - z tego w końcu cała ta hierarchia się bierze i cała ta dynamika - ale kiedy widzi, że to głową w ścianę, z motyką na słońce i kijem Wisłę, to wtedy źwierz...

Albo więc cieszy się swą pozycją omegi - która w końcu zapewnia mu swego rodzaju immunitet pariasa, w sensie, że je ostatni i wszyscy go popychają, ale jednak nie grozi mu codziennie pojedynek na kły i pazury z alfą, czy aspirującymi betami, przede wszystkim zaś nie ma na głowie odpowiedzialności za swe stado, plemię, czy inną watachę... Kobiety na niego nie lecą, raczej żyje właśnie w celibacie, ale też, dzięki zjawisku psychologicznej kastracji, któremu wszelkie autentyczne omegi z urzędu niejako podlegają, niezbyt go to martwi...

Albo też jest właśnie tą alfą i cieszy się tym najwyższym z możliwych szczęść dostępnych dzikiemu źwierzowi - czyli statusowi alfy, z jego powodzeniem u kobiet, z wynikającą z tego miłego faktu perspektywą, że jego potomstwo będzie jako gwiazdy na niebiesiech, jako piasek w morzu, i posiądzie ziemię... Plus emocjonującym, pełnym przygód życiem... Plus możliwością przykopania każdemu zgodnie z własnym humorem... I tak dalej...

Godząc się i przyjmując, jak to się mówi, z dobrodziejstwem inwentarza fakt, że jest jako ten opisywany przez Frazera Król Lasu znad jeziora Nemi, co to ciągle na czatach, ciągle z mieczem w dłoni, ciągle wypatruje czającego się nań w zaroślach wroga... I wie, że nie dane mu będzie słodko i niewinnie umrzeć po długim i beztroskim życiu na starczy uwiąd i sklerozę, tylko właśnie jakiś nowy kandydat, jakiś kolejny konkurent, jakaś nowa, młodsza alfa... Pozbawi go w sposób gwałtowny i nieprzyjemny życia...

Nie mówiąc już o autentycznej trosce o losy stada czy plemienia, o nieprzespanych z tego powodu nocach, o posiwiałych w końcu, z czasem, z tego powodu włosach, obwisłych policzkach, wyliniałym ogonie... Wszystko ze stresu, ten zaś spowodowany odpowiedzialnością. Jak wykazano swego czasu w (okrutnym, ale chociaż pouczającym) eksperymencie na małpach, taki szympans wrzodów żołądka dostaje nie wtedy, kiedy go po prostu kopią prądem, tylko kiedy wie, że za jego błędy kopią prądem jego szympansich współbraci. I od tego taka alfa po prostu uciec nie może!

Jednak mówiliśmy o stanie naturalnym i źwierzętach - nawet gdyby tymi źwierzętami mieli być ludzie. A jak jest z ludźmi - tymi, którzy się już nieco (albo i wiele) oddalili? Którzy mają tę swoję korę i sobie nią kompinują, nie będąc już, przynajmniej bezpośrednio, poddani wszechwładzy swych biologicznych, naturalnych, źwierzęcych instynktów? Oddalają się - powie każdy wart soli którą zjada Ardreyista-Tygrysista - przywiązani jednak przecież do tych instynktów taką grubą gumą od bungee.

Nie, zgoda! Jednak faktem jest, że się oddalają i sobie kompinują, więc wszystko to robi się o wiele bardziej złożone. TO jest faktem, choć także faktem jest (dla Ardreyisty-Tygrysisty), że bardzo daleko i na bardzo długo od biologii i instynktów nie uciekniemy.

No więc, tak sobie myślę, że dzięki tej korze i oddaleniu się jednak nieco od tych pierwotnych instynktów możliwy jest u człeka m.in. zdrowy odruch anarchizmu. Czyli, że nam się cała ta hierarchia, cała ta piramida, nie widzi i nie podoba, i my ją... Chętnie byśmy roztentego - jednak nie tak, że od razu, w miarę jak my ją roztentegowujemy, wchodzimy w buty tej niewyspanej, siwiejącej z poczucia odpowiedzialności za całość, prześladowanej przez żądze zakochanych i pragnących (choć nieświadomie, tu kłania się samolubny prof. D.!) by ich alfa-potomstwo jako te gwiazdy na niebiesiech, jako ten piasek w morzu, samic...

Nie! Taki anarchista - a mówimy tu w tej chwili o zdrowym odruchowym anarchiźmie, nie o jakichś ideologiach czy Kropotkinach - po prostu sobie całą tę hierarchię swego stada czy plemienia odrzuca. Jemu się ona nie widzi, jemu się ona nie podoba, on się nie poczuwa ani do odpowiedzialności i siwego włosa alfy - groźnej i wspaniałej, ale targanej stresem i skazanej na los Króla Lasu...

Ani też nie chce sobie siedzieć w kącie na tyłku i cieszyć się, że jeszcze żyje i może mieć wszystko w głębokim lekceważeniu... Jak to omega. Czyli jak jakiś pijący denaturat kloszard. Albo oglądająca "Taniec z Gwiazdami" gospodyni (?) domowa.

Wydaje się w końcu dość naturalne, że spora kora (rym zamierzony!) i aktywna sprzyja temu, by sobie świat wyimaginowany mentalnie stwarzać, oraz ze światem faktycznym mentalnie się nie godzić. Lepszy świat mogąc sobie bez trudu, za sprawą i pomocą tej kory właśnie, wyobrazić.

Mamy więc tak, że praktycznie każda młoda i pełna energii, potencjału i ambicji jednostka (z tych obdarzonych grubą i zdolną do kompinowania korą) czuje się, w całkiem naturalny sposób i z naturalnych przyczyn, postawiona ZBYT NISKO w hierarchii (swego stada czy plemienia)... I w sposób naturalny zazdrości alfie jego niezliczonych kobiet, platynowych kart Visa, pokazywania się trzy razy dziennie w telewizji, puszystego ogona, pełnego przygód i niebezpieczeństw życia...

Co jest naturalne, choć, patrząc z meta-poziomu, niezbyt w sumie mądre. (I tu znowu lewak od "samoblubnego genu" wystawia swój paskudny łeb.) No, ale kto na to patrzy z meta-poziomu? (Poza lewizną i nami, znaczy. Zabawne połączenie!) My tutaj, zgoda, ale jaki to ma wpływ na ambicje i odruchy takiego młodego ambitnego, który czuje się w swym stadzie czy plemieniu niesprawiedliwie niedoceniany, więc sobie szybko wymyśla lepsze o niebo stado czy plemię...

I (bo co go to kosztuje) sobie je, mniej czy bardziej realnie, mniej czy bardziej mózgowo i w oderwaniu od rzeczywistości, wprowadza w życie. W przestrzeni między czystymi, platonicznymi marzeniami i realnym działaniem.

Możemy się na to wściekać (my starzy i mądrzy), możemy się z tego wyśmiewać, ale trudno tego w sumie nie zrozumieć. To W TYM sensie należy z pewnością interpretować słynne (i mające wielu autorów) stwierdzenie, sprowadzające się do tego, że w młodości wypada być lewicowcem, ale w wieku dojrzałym już nie. 

Mieliśmy Ardreya, teraz będzie szczypta Spenglera, do kompletu. Tak sobie właśnie myślę, że - spenglerycznie rzecz ujmując - taki, poniekąd naturalny, wynikający z wad i zalet młodości, oraz naszej rozbuchanej i w sumie nie bardzo mającej co z sobą zrobić, więc czas sobie zabijającej (tutaj także "Taniec z Gwiazdami"), mózgowej kory, anarchizm, to może być dość i OK dla Człeka Faktów.

Czyli człeka normalnego, niepozbawionego hormonów i społecznych instynktów, które to nam Mama Natura przez miliony lat wdrukowywała, i całkiem nieźle, wbrew temu, co się nam ostatnio wmawia, jej sie to udało. Mówimy teraz o człeku nie całkiem przez rozszalałą korę zdominowanym. No i taki człek albo się buntuje w ten młodzieżowy sposób, albo się nie buntuje.

A ponieważ społeczeństwo dalekie jest - jak wszystko co ziemskie - od doskonałości (a niektórzy twierdzą nawet, że od pewnego czasu wciąż od niej dalsze), więc i jednostki dojrzałe intelektualnie i emocjonalnie, także mogą się z hierarchią swego (ale właśnie nie do końca swego, w tym rzecz!) stada, plemienia, czy społeczeństwa nie zgadzać.

No i mamy wtedy różnych Diabłów Stadnickich (mój krewny by the way, choć nie przodek), czy innych upiornych warchołów, albo i bez porównania bardziej ideowych i bezinteresownych buntowników. (Bo buntownikiem się albo jest, albo się nie jest. To sprawa taka jak wzrost, czy skłonność do łysienia.)

Ludziom jednak Prawd... Przypominam, że mam na myśli spengleryczne rozróżnienie Prawd od Faktów, oraz ludzi, którzy się jednym czy drugim kierują. Ludziom Prawd zatem - tym (by użyć języka Brantome'a w przekładzie Boya) "mózgowcom", co to im kora bez żadnej kontroli czegokolwiek szaleje, kreując wizje, hiper-logiczne i całkiem oderwane od rzeczywistości (ale za to jakie uwodzicielskie i o ile od rzeczywistości lepsze, ach!) świata interpretacje i modele.. Tym więc... Niech będzie po prostu "ludziom"...

Więc im to po prostu nie wystarcza. W ich oczach taki zwykły odruch anarchii, to goły i trywialny Fakt. Zresztą to samo mamy na przykład z liberalizmem. Dla takich ludzi liberalizm to także goły i trywialny Fakt. Fakt, a więc nic pięknego, nic ważnego, nic wzniosłego... Nic PRAWDZIWEGO w końcu. Jak się takim czymś podniecać?! Jak takie coś miałoby sprowadzać człeka z drogi ku lepszej, PRAWDZIWEJ wreszcie przyszłości, lepszemu i PRAWDZIWEMU wreszcie światu...?

Mamy więc, w miejsce mniej lub bardziej REALNEGO liberalizmu, w miejsce mniej lub bardziej realnego i naturalnego anarchizmu, anarchizmy wyrozumowane różnych szczerych i (ach, jakże!) bezinteresownych kniaziów Kropotkinów... Albo mamy liberalizmy mózgowe, "korowe", niewyrastające z (wulgarnych dla tego typu ludzi) Faktów, nie ograniczone ułomnością i niedoskonałością wszystkiego, co ziemskie... I w ten oto sposób otrzymujemy np. libertarianizm i inne tego typu ideologie.

Swoją drogą, choć to cholernie śliski temat, oraz nie całkiem organicznie się z naszym dotychczasowym wywodem splata, jednak wśród tych moich nocnych myśli była i taka, że jednak może i tutaj toczy się owa podziemno-podskórna, często nieświadoma, podjazdowa walka, która zdaje się splatać w miłosnym-lecz-nie-tylko uścisku naszą faustyczną cywilizację i cywilizację...

No tych... Tych, co to czasem są nami, albo całkiem takimi samymi jak my... A czasem całkiem nie są, bo są lepsi... Albo może (innym razem) niekoniecznie lepsi, ale tacy biedni, tacy biedni, że jak my byśmy mogli im cokolwiek zarzucić? Ale często są lepsi, no bo oni akurat potrafią grać w te klocki, a my nie. Ale w inne klocki grać nielzia - nie mamy prawa nawet o tym pomyśleć!

Jak im akurat wygodnie. Chodzi, jak się już może ktoś domyślił, o (spenglerycznie rzecz biorąc) ten istotny i wciąż aktywny odłam pradawnej Magiańskiej K/C, o którym, z takich czy innych powodów, zawsze głośno. No i w końcu panowie "von" Mises i Rothbart, wynalazcy, jak rozumiem, libertarianizmu i "prawdziwego" - czyli mózgowego i nie liczącego się z wulgarną rzeczywistością, czy ludzkimi instynktami - liberalizmu, to byli właśnie ludzie wyszli tej specyficznej grupy. I zapewne nie oni jedyni.

No i tak sobie myślę, że może w tym jednak jest to, że oni całkiem nie rozumieją i nie potrafią zaakceptować naszego faustycznego państwa i narodu. Bo, jeśli mamy wierzyć Spenglerowi, a ja mu wierzę i bardzo ładnie mi się to właśnie zgadza, to każda K/C ma swoje własne rozumienie takich spraw, a on mają takie, które Spengler nawet b. dokładnie opisał.

Żyjąc wśród nas i w dużej mierze zapewne uważając się za jednych z nas (niby czemu nie?), jeśli jednak coś w ich wychowaniu (bo nie chodzi zapewne o żadne gołe geny), w ich tradycjach, w filozofii, którą mimowiednie nawet nasiąkali, jest coś z tej ichniej pradawnej K/C... No to dla nich rzeczywiście nasze państwo i nasz naród (nie mówię tu o polskim, tylko o wszelkich państwach i narodach rozumianych na sposób "zachodni") muszą być ANATEMĄ!

Ci ludzie, w takim wypadku, co im całkiem chętnie przyznaję, wcale nie muszą być żadnymi oszustami, idiotami, czy zbrodniarzami (Marks i inni tacy też, a nawet być może częściowo i Trocki) - oni właśnie są cholernie wierni własnym przekonaniom i, często, w tym bezinteresowni! Te przekonania są ze swej istoty religijne, lub, ostrożniej, quasi-religijne, a ta bezinteresowność także być może jest bezinteresownością religijnych fanatyków i proroków. (No bo dobre uczynki w sensie inwestycji, żeby potem balować w Raju, to raczej późna, mieszczańska i liberalna idea. Z autentycznymi prorokami ma to raczej mało wspólnego.)

Marks rozwalał państwo, Trocki rozwalał państwo (w odróżnieniu od takiego Stalina czy Putina) - a cóż'że innego czyni "von" Mises czy Rothbart? (Że spytam.) Uważam, że sprowadzanie WSZYSTKIEGO do geszeftu, forsy, oraz brzydkich skłonności odwiecznych handlarzy czy lichwiarzy, jest zarówno naiwne, jak i dość, w sumie, chamskie. Na pewno jest tego sporo, ale tego sporo jest przecież niemal wszędzie. Czy w Polakach na przykład nie?

Oczywiście często chodzi o forsę, ale też forsa - od ponad dwustu lat stanowi o praktycznie wszystkim, z wielką polityką na czele. To się na naszych oczach zdaje kończyć (co genialnie przewidział Spengler), ale wciąż jeszcze trwa i długo jeszcze się definitywnie nie zmieni. A jeśli tak, to cóż się dziwić, że droga do władzy, do Nowego Świata, Nowego Człowieka, Prawdy i Raju Na Ziemi, wiedzie przez zdobycie ogromnego majątku?

Przyznam, że naprawdę wkurza mnie powtarzanie przy każdej okazji, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze". Jest to dowcipne (jeśli się to słyszy raz, góra dwa razy), jest to w interesujący sposób cyniczne... To z pewnością jakiś pradawny szmonces. Powiedziałem to już kiedyś w jednym tekście, Jarecki cały ten mój tekst opublikował na jakimś lewackim blogowisku, i był niezły ubaw, bo rebe Bratkowski, z wirtualną pianą na pysku, nawymyślał mi (i Jareckiemu chyba też) od "antysemitów". (A skąd on, że spytam, wie, jaki jest mój stosunek do Arabów?! Na przykład Palestyńczyków?)

Wracając do wątku głównego, pragnę zakończyć stwierdzeniem, że moim zdaniem warto analizować opisywane tu zjawiska z opisanego tu punktu widzenia. Na odmianę. Bo niewykluczone, że może to się okazać płodne. I niewykluczone nawet, że właśnie TU leży prawda o tych sprawach. ("Prawda" z małej litery, uwaga!)

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, września 27, 2009

Bonmoty muzyczne (plus bonus)

Verdi wpakował nas w to szambo i tylko Monteverdi może nas z niego wyprowadzić!

* * * * *

Muzyka to Matematyka Czasu, tak jak Matematyka jest Muzyką Przestrzeni (a dla ludzi bardziej oblatanych w technice, niż w spenglerycznych kategoriach - Muzyka to Matematyka Czasu Rzeczywistego), nie zaś, jak sobie wyobrażają Toyahy Tego Świata - coś służącego do łechtania przytępionych zmysłów, drażnienia przywiędłych organów rozkoszy i szczypania zdrewniałych końcówek nerwowych. (W każdym razie nie tylko, w każdym razie nie przede wszystkim!)

Tyle bonmotu, ale jestem światu winien wyjaśnienie: otóż nie mam absolutnie nic przeciw Toyahowi jako człowiekowi czy blogerowi. Przeciwnie, osobiście cenię jego teksty i uważam go za jednego z najrówniejszych i najbardziej profesjonalnych polskich blogerów. I nie to, bym go uważał za nudnego, jak niektórzy z moich dobrych kumpli! - nie, to co toyah pisze uważam w większości za interesujące, słuszne i dobrze zrobione. Poza... No właśnie. Toyah stał się ostatnio dla mnie symbolem tego mieszczańskiego, eklektycznego podejścia do sztuki, które nam miłościwie panuje, i to właśnie na "prawicy". Krótko mówiąc symbolem TOYAHIZMU. A ja zacząłem przeciw Toyahizmowi prowadzić krucjatę, bo to jest moim zdaniem to, co nas w tej całej kloace trzyma. (Vide Dávila.)

* * * * *

To byli bonomty (z komętem), a teraz obiecany bonus:

Szedłem ci ja dzisiaj parkiem, aż tu widzę napis: "Nie śmiecić, usuwać odpadki!" I - przysięgam że to prawda! - jakoś tak samo z siebie wyszło, żem się zaczął zastanawiać, ilu już lewaków zgłosiło ten zdrożny napis do prokuratury, jako godzący w sojusze, nawołujący do różnych rzeczy i antysemicki...

* * * * *

No to jeszcze na deser nieco tego Monteverdiego, com o nim mówił na początku. Jeśli to nas nie uratuje, to już nic!




triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, sierpnia 04, 2009

Jak się zabezpieczać, czyli Polityczna prezerwatywa

Jakieś półtora roku temu jeden mych nielicznych czytelników zgłosił ten blog do konkursu na polityczny blog roku. Otrzymałem od jego organizatorów maila, w którym poinformowali mnie o fakcie zgłoszenia i stwierdzali, że OK, zgłoszenie przyjęto. Parę dni potem poszedłem na stronkę tego konkursu, żeby zobaczyć, jak tam z popularnością mego intelektualnego dziecięcia. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że po moim blogu nie ma tam nawet śladu... Za to, szukając go, natrafiłem na całą masę innych blogów - inteligentniejszych, bogatszych w treść, bardziej wyważonych w sądach... No a także, nie bójmy się przyznać - bardziej po linii. Nie, nie tylko to jednak, zapomniałem bowiem o jednej istotnej sprawie - miały o wiele celniejsze i bardziej pomysłowe tytuły. Jeden taki szczególnie wrył mi się w pamięć - nazywał się "PiSuary"... Powyższą błahą anegdotką rozpoczynam ten tekst, jednak chyba warto, by i takie drobiazgi uzyskały nieco szerszy oddźwięk, bowiem jak inaczej będziemy kiedyś mogli naszym ew. wnukom wyjaśnić czym była III RP? Że spytam? Nie tylko to jednak, bowiem od tamtego przynajmniej czasu stałem się naprawdę wrażliwy na tego typu środki politycznego oddziaływania, jak właśnie nazwa owej partii (nie ukrywam, że dość miłej memu sercu) przetrawiona, potem zaś zaserwowana nam elegancko, przez jednego z młodych, zdolnych, z wielkich miast. Oczywiście najbardziej szokujące - jeśli cokolwiek w mojej banalnej w końcu opowiastce za szokujące może być uznane - jest nie to, że ten młody zdolny takiego bloga stworzył, ale że to zostało przez światłych autorytetów stanowiących jury konkursu zaakceptowane, w dodatku kiedy mój, bezkompromisowy wprawdzie, ale posługujący się jednak nieco wyższej próby humorem, blog został cichcem odrzucony. Powie ktoś, że my też nie jesteśmy bez winy. Bo i Cieniasy... Zaraz, ale porównania z PiSuarami Cieniasy jednak nie wytrzymują. W wulgarności i głupocie oczywiście. Są też liczne wariacje na temat liter PO ("niegosPOdarni POplątańcy", że rzucę zaimprowizowanym naprędce przykładem)... To akurat mało mnie cieszy, ponieważ PO to są moje własne inicjały. No a zresztą do PiSuarów to też ma się zupełnie nijak, pomijając już fakt, że Platforma to dno, przy którym Targowica zaczyna wyglądać niemal patriotycznie i niegłupio, a PiS to przyzwoita, patriotyczna partia, i aż dziw, że w tych nieszczęsnych czasach, w tym nieszczęsnym od wieków kraju, takie coś jeszcze istnieje. Po tym napisaniu tego długiego wstępu mogę sobie pogratulować, bowiem musnąłem mimo wszystko temat, który chciałem dzisiaj poruszyć. Tematem tym jest przekręcanie nazw partii (przede wszystkim) i innych politycznych organizacji czy ruchów. Pytanie zaś, na które mam zamiar odpowiedzieć, brzmi tak: jak się przed czymś takim na przyszłość zabezpieczyć?! No więc mam ci ja sugestię! Nie sądzę, by nasze państwo... Jeśli to coś jeszcze w ogóle można nazwać "państwem", a w dodatku "naszym", ale moi ew. czytelnicy chyba zrozumieją, co mam na myśli i darują mi to daleko idące formalne uproszczenie... Wiec to "nasze państwo" zapewne nie ma żadnej agentury nakierowanej na Naszego Wielkiego Brata Z Bliskiego Wschodu... Aż się boję wymienić jego imienia... Ale chodzi mi... Mimo palpitacji i zimnego potu powiem... O Izrael. Więc nie sądzę, by w ichniej blogosferze działał jakiś polski odpowiednik Eli Barbura i judził, prowokował, udzielał nauk, groził... Śmieszył, tumanił, przestraszał, tudzież uprawiał żałosną, choć jednocześnie wredną i niebezpieczną, grafomanię. Tak dobrze niestety nie ma, nie w Polsce, nie w III RP. (Tak sądzę, bo co ja tam w końcu wiem, żaden Zemke mi się przed snem nie zwierza, na podsłuchu też go nie mam.) A to zarówno z powodu niedoborów naszej strony, jak i, zapewne, słusznej obiektywnie czujności strony tamtej. Może jednak, choć głowy bym za to nie dał, nasza, szeroko pojęta, prawica i organizacje mające coś wspólnego z polską racją stanu mają do dyspozycji kogoś, kto zna język hebrajski i stosunki w Izraelu, oraz wśród innego Żydostwa. Oby tak było! Choćby dlatego, że na takim optymistycznym założeniu opiera się cała moja koncepcja... Jak więc się zabezpieczamy przed tym, by starannie przez nas obmyślana nazwa naszego nowego ruchu nie została przez młodych zdolnych europejczyków przetrawiona i wydalona w formie budzącej niechęć? Przy wydatnej, oczywiście, jak to się zawsze dotąd dzieje, pomocy mediów oraz autorytetów. No? Jak? Otóż trzeba wziąć takiego eksperta od hebrajskiego, ale naszego człowieka, i niech on nam ze słownika podaje co bardziej wzniosłe dla Żydów tego świata, a szczególnie tych wpływowych i czułych na swym punkcie, słowa. W ich języku. Dałoby się to zresztą zrobić nawet i tak, że ktoś z naszych poświęca nieco czasu na porządne nauczenie się hebrajskiego pisma i nabranie jakiej-takiej wymowy. A potem nam te wzniosłe - dla nich szczególnie - słowa czyta. No a my sobie do każdego takiego słowa dopasowujemy skrót (a ściślej anagram) w naszym języku, który by się tak jak owo (wzniosłe!) słowo wymawiał. (Wyczuwasz już, o Czytelniku, coś z mojej genialnej idei?) Potem zaś, jak nam się dany anagram i po polsku wyda apetyczny i chwytliwy, zadajemy sobie jeszcze nieco trudu i dopasowujemy do niego odpowiednie słowa. Oto przykład... Nie znam hebrajskiego, ale podobno np. "agora" to taki ichni grosz. Słowo jest dla nas akurat średnio wzniosłe (nie to, co sto złotych!), dla nich, cholera wie, może bardziej? Ale nieważne, na potrzeby naszego przykładu udajmy, że to dla nich bardzo wzniosłe, że oznacza coś w rodzaju: "Ach! Nasza dana nam przez Jahwe Ojczyzna, dla której tępiliśmy do ostatniego niemowlęcia i zwierzęcia ludy tam przed nami osiadłe, czym się od czterech tysięcy lat z dumą szczycimy, no, chyba żebyśmy akurat woleli udawać niewinne sierotki, którym się masełko w buziuchnach nie stopi..." (Co by się jeszcze długo dało rozwijać, ale dla naszych celów w tej chwili starczy.) No więc to AGORA, daje się w całkiem naturalny sposób przełożyć na skrót AGR, zgoda? No a to daje nam nieprzeliczone możliwości wprost! Np. nasz ruch mógłby się nazywać Akcja Górnolotnych Romantyków, albo powiedzmy... Anty-Gołosłowny Republikanizm. Czy cokolwiek zresztą. Niech Czytelnik, jeśli chce, spędzi pół godziny na wymyślaniu takich nazw, a zobaczy, że daje się znaleźć naprawdę wyjątkowo piękne und medialne, a co więcej dla absolutnie dowolnej orientacji politycznej und ideowej! Więc w końcu jakaś taka nazwa dla naszej partii przypadła nam do gustu na tyle, że się na nią zdecydowaliśmy. Nie jest nawet wykluczone, że całą ideologię i program naszej partii dopasujemy właśnie do nazwy, która nam wyjątkowo słodko i medialnie zabrzmiała. W końcu mamy postpolitykę, prawda? Mamy nazwę i co teraz? Czytelnik chyba zaspał, albo też zmęczył się śledzeniem mych splątanych - to tu to tam się pojawiających, to tu to tam na chwilę znikających - wątków, jeśli jeszcze go nie olśniło i nie wie co teraz. Jaki jest tytuł tego tekstu, że spytam? Jaki mamy temat rozważań na dzień dzisiejszy? No właśnie. Chodzi o to, żeby nam nazwy wrogowie i młodzi europejczycy nie przerabiali na żadną ohydę, tak? No i nie będą, skoro zaraz podniesiemy wrzask - np. przez przepłaconego rabina, na pewno istnieją tacy, na których naszą prawicę stać, nie przesadzajmy z tą "ubogą i brzydką panną"! - że ktoś przekręca i pluje na święte dla... Wiadomo kogo, słowo. A to, jak wiadomo, nielzia! Jesteśmy więc zabezpieczeni. Zresztą nawet gdyby się okazało, że na żadnego rabina Polski dzisiaj nie stać, to i tak sami Żydzi wrzask odpowiedni podniosą, nie ma obawy! Może lokalne, rezydujące na medialnym rynku III RP, Barbury nabrać się nie dadzą, ale różni tacy, mniej w wewnętrzne sprawy III RP wciągnięci, a pretekstów do podniesienia rabanu na cały świat pilnie i z utęsknieniem w dzień i w nocy wyczekujący - z pewnością okazji nie przegapią! A wiec od tej strony jesteśmy bezpieczni. Odnieśliśmy spory, jakby nie było, sukces, i aż człek chciałby jakoś dalej, za ciosem... A wiec rzucę jeszcze jedną sugestię. Tym razem już naprawdę dziką i rewolucyjną, ale może coś w tym jest sensownego, kto wie? Więc można by zrobić tak, by najbardziej wystawieni na ostrzał ze strony subtelnego dowcipu młodych wykształconych zmieniali nazwiska, i imiona najlepiej także, na takie... Bardziej politycznie słuszne. Wszyscy już chyba wiedzą, jakie one są, bo nas tego od bardzo dawna uczą, kogo nie wolno zaczepić, skrytykować... Więcej! Pamiętam, że kiedy Geremka zrobiono ministrem Spraw Zagranicznych, prasa tutaj podawała z dumą, że New York Times (bo on to chyba był, i by pasowało) z uznaniem skwitował fakt, że Żyda w Polsce kimś takim zrobiono. Ta prasa to chyba była po prostu Gazeta Wyborcza, z którą w tamtych latach z rzadka miałem pewną styczność (nie było mnie wtedy stać na porządny papier, a matka kupowała w piątek dla programu TV), ale jednak, tutaj to drukowano i dla miejscowej ludności. Powód do dumy to był, super, nie? No więc politycy zmieniają nazwiska i nikt nie śmie ich zaatakować. Przynajmniej do chwili, gdy jakieś odpowiednio autorytatywny głos autorytatywnie przemawiający w imieniu tego lepszego i słuszniejszego od wszystkich innych plemienia, wyrazi słowa rozsądku, czyli ogłosi (po dojrzałym oczywiście namyśle i z niejakim zapewne zażenowaniem), że: "Rzekomy Mordechaj Geszewcer to nie jest żaden Żyd, tylko zwykła polska, swego rodzaju, przechrzta, która się bezczelnie podszywa pod Żyda, a naprawdę nazywa się Antoni Kowalski, wiec nie ma żadnego powodu, by się z nim cackać i można, a nawet należy, sobie po nim jeździć jak po burej kobyle". Jak się zapewne i zdarzy, choć jest także i drobna szansa, że samo słuszne imię i nazwisko okaże się wystarczającą ochroną - kto wie? Nikt tego przecież dotychczas chyba nie sprawdził? No a jeśli nie zadziała, to przynajmniej - co inteligentniejsi z nas - będą mieli niezły ubaw! Będzie w każdym razie tak albo tak, obie te opcje mają swoje zalety, a żadna dodatkowa nie istnieje. To dotyczy nazwisk, bo to z nazwami partii to całkiem gwarantowane. Istna polityczna prezerwatywa! triarius --------------------------------------------------- Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, grudnia 22, 2008

Bonmoty opus ileś tam (plus przejmujący zaiste apel)

Prawo to o wiele zbyt niebezpieczna sprawa, by ją pozostawić wyłącznie prawnikom.

(Jest to oczywiście prosta trawestacja znanego powiedzenia o wojnie i wojskowych, ale moim zdaniem o wiele sensowniejsza i aktualniejsza. Chodzi mi to po głowie od lat, ale nie pamiętam bym to już kiedyś publikował.)

* * * * *

Jednej zasługi Żydom z pewnością nie można odmówić: wyleczyli mnie skutecznie z mego młodzieńczego filosemityzmu.

* * * * *

Cywilizacja to Kultura która zaczęła pożerać własny ogon.

(Ostrzegam, że ma to sens jedynie dla ludzi znających choćby z grubsza terminologię spengleryzmu. Inni niech sobie raczej nad tym głowy nie łamią, bo im może pęknąć w łepku gnat.)


* * * * * * * * * * * *

No jeszcze coś z innej beczki... Przejmujący zew o treści następującej: AFRYKO OBUDŹ SIĘ!

Chodzi o to, że mamy tu takie oto wizyty ze świata:


Pochodzi to z serwisu ClustrMaps i my to mamy, w pomniejszonej wersji (ale jak się cwanie kliknie to robi się duże, tutaj też zresztą) na tej naszej stronce tam po prawej. No i co my tu widzimy?

Każdy przyzwoity kontynent reprezentowany (nie mówię o jakichś czapach lodu!), poza Afryką! Ja, który w pierwszej klasie podstawówki uciekał z obiadu w szkolnej świetlicy, żeby słuchać radiowej audycji "Afryka śpiewa" zostałem tak przez Czarny Ląd zignorowany??!

Fakt, nie ma nikogo z Indii, ale to tylko subkontynent. Nie ma Półwyspu Arabskiego, ale to tylko półwysep. Nie ma z Meksyku (a tylem się nawyśpiewywał: Mexico lindo y querido, si muero lejos de tiii-iii-ii...), nie ma z Argentyny (a tylem się nasłuchał Gardela i nawyśpiewywał wraz z nim: Adiós Argentina querida...), ale to ino kraje. (Jednak poprawcie się chłopaki, gauchos y rancheros - nie żartuję!) Afryka to jednak cały kontynent i to nie byle jaki. (Choć zaczynam nabierać co do tego drobniutkich wątpliwości.)

I oby mi się nie rozwinęły one w wątpliwości DUŻE! A więc nie pozostaje mi żadne inne wyjście, jak tylko magna voce clamare:

AFRYKO, POPRAW SIĘ! NIE POZOSTAWAJ W OGONIE! ZACZNIJ W KOŃCU ODWIEDZAĆ WYŻSZĄ SZKOŁĘ TAKTU, WDZIĘKU I ELEGANCJI "SZARŻUJĄCY BAWÓŁ"!


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 20, 2008

Co ty jesteś - Żyd?!

Przed chwilą zawadziłem pilotem o CNN, gdzie odbywała się - prześmieszna w założeniu i zapewne w przekonaniu typowego amerykańskiego ęteligęta - rozmowa ze sławnym człowiekiem szołbiznesu. (Ja to w sobotnie popołudnie.) Facet, ten człowiek znaczy, coś tam mędził. Mało śmiesznie. W pewnym momencie sam widocznie uznał, że trzeba uruchomić dopalacz, upikantnić swój występ... Więc odwrócił się w stronę (siedzącej, jak się można było domyślić) tuż za nim publiczności i zagadał w te słowa:

"Co ty jesteś - Żyd?!" Potem zwrócił się znowu w stronę swego rozmówcy i przy okazji kamery, by rozwinął swą kwestię. Cytuję z pamięci: "Nie widziałem jeszcze żeby ktoś tak siedział." I zrobił całkiem kretyńską, wystudiowaną przez dziesięciolecia scenicznej kariery minę z wywalonym językiem plus zezem. "Ja tu próbuję robić zabawny szoł, a taki siedzi i jakby się gapił w ścianę". I tak dalej w tym samym duchu przez jeszcze ze dwie lub trzy minuty. Publiczności oczywiście bawiła się do łez...

Nie, nie mam swych czytelników za aż tak naiwnych idiotów, by w to wszystko uwierzyli! Nie było całkiem tak. Zmiana była, wprawdzie jedna i mogłoby się komuś wydawać, że nieznacząca, a jednak w istocie OGROMNA...

Otóż ten przezabawny szołmen, i z tego czegom się chwilę przedtem dowiedział laureat jakiejś wielkiej branżowej nagrody, powiedział zasadniczo to samo, jednak to nie było "Co ty jesteś - Żyd?!", tylko dosłownie: "What are you - Polish?!" Czyli po naszemu: "Co ty jesteś - Polak?!" No a potem już dokładnie tak, jak opisałem.

Nie chcę tego com tu napisał za bardzo rozwadniać. Mógłbym się nieco zatrzymać nad powierzchownością tego artysty estrady i telewizji. Która nie była aż tak jednoznacznie w oczy bijąca swą konkretną plemiennością (mówię oczywiście o eskimoskiej!), jak w wypadku p.p. Rywina, Kwaśniewskiego, Kuczyńskiego, czy tego największego w dotychczasowej historii świata aferzysty od 50 miliardów dolarów... (Tego ostatniego rodzime media chyba nie pokazują, to by już było ZBYT... ;-)

Ale jednak wyraźnie z tej parafii. Czy raczej nie parafii, a jakoś inaczej. Mniejsza jednak już z tym, choć niewykluczone, że w przypadku aż tak bezprzykładnej i chamskiej napaści na jakąś nację - choćby to nawet byli etatowi chłopcy do bicia dla wszelkich wesołków Polacy - ktoś by może zareagował. Albo przynajmniej artysta by się nieco takiej możliwości przestraszył. Jednak w przypadku spotkania na tym gruncie, a także gruncie amerykańskim, tych akurat dwóch nacji takie ryzyko można całkowicie wykluczyć.

I tak się właśnie mają sprawy z Polską... I tak się właśnie mają sprawy z Rasą Panów... (Mówię oczywiście o Eskimosach.) Choćby ich było tak niewielu... I choćby z nich jakimś przedziwnym zrządzeniem losu pochodziła aż tak znaczna część wielkich aferzystów, skurwieli i przezabawnych wesołków, wycierających sobie - ot tak, dla rozweselenia nastroju, kiedy żaden oryginalniejszy dowcip do głowy nie przychodzi, a publika się nudzi - słodkie usteczka Polakami.

A swoją drogą sama metoda jest mi dość dobrze skądsiś znana... Tak samo przecież obrabia się dzisiaj "kaczorów" i związane z nimi, wedle słów moralnego autoryteta, "bydło". Ta sama merytoryczność, ta sama elegancja... Aż się człek zaczyna zastanawiać, czy to nie ta sama inspiracja, a przynajmniej fachowy, oparty na stuletnich doświadczeniach z wielu frontów (walki o Postęp), instruktarz.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, sierpnia 17, 2008

Głupiutkie wierszyki o (mądrutkim oczywiście) Tusiu

Czasem, kiedy nie mam przez parę minut nic sensownego do roboty, wymyślam sobie głupiutkie wierszyki. Kiedy zaś taki wierszyk wyjdzie naprawdę głupi - tak głupi, że to aż jakoś zabawny - to go, bywa, zapisuję na jakiejś luźnej kartce.

Akurat znalazłem taką kartkę z wierszykami o Tusiu. Ponieważ to chodzi o walkę, a nie o zapracowywanie na ordery i miejsce w przyszłych podręcznikach szkolnych, więc je opublikuję... Choć takie głupiutkie. Co mi tam! Może coś przylgnie, może komuś się nada do napisu na murze albo jakiejś propagandy. W końcu ich bohater, nie oszukujmy się, też rozumem nie poraża. Forma odpowiada więc treści, co jest cenne. Tak uczył już Arystoteles.

A więc, poprawić okulary, zapiąć pasy... I uwaga żeby sobie nic z wrażenia nie odgryźć!


(Ten pierwszy to jednak zupełna błahostka, raczej na rozgrzewkę.)

Kopie piłeczkę Tuś,
Więc kocha Tusia Ruś.
* * *

To jest i aktualne, i... po prostu hiper-błyskotliwe. Nie wstydźmy się łez wzruszenia!

Cała Rosja kocha Tusia,
Bo do flaszki zdrowo* siusia.

* "Zdrowo" - bo i obfitym strumieniem, i w ogóle okaz z niego zdrowia. Każdy koneser przyzna, że bardzo to zgrabnie wyrażone.
* * *

(To wygląda - wow! - niemal na początek epopei. Jednak to tylko złudzenie. Na razie?)

Zacne Izraela plemię
Pragnie opanować Ziemię.**
Dzięki od Tusia miliardów kopie***
Najpierw se kupi kraik w Europie...


** Aj waj! Apage satanas! Ewidetny akcent antysemicki! I to najgorszego rodzaju, jeśli pamiętam co o tym mówił rebe Michnik. Błagam, nie mówcie nikomu! Jednak starałem się to złagodzić pisząc "zacne". Tropiciele antysemityzmu - błagam, doceńcie! (Docenci też.)

*** "Kopa" to, z tego co pamiętam, 60 sztuk. I tyle chyba miliardów dolców obiecał Tusio różnym szemranym Izraelitom w ramach szemranego (jak to u Tusia) "odszkodowania". Może będzie tego więcej (jeśli oczywiście do tego czasu nie poślemy Tusia tam, gdzie jego miejsce, a tamtych nie odeślemy z przysłowiowym kwitkiem), ale ta kopa to tutaj jest hiper-celnie powiedziane! A swoją drogą, dolary znowu rosną, więc to już nie o zupełne groszaki będzie chodzić.

**** Jeśli ktoś nie wie, o jaki kraik tu chodzi, to zachęcam do wstąpienia do cieniackiej młodzieżówki. Tylko tam będzie miał szansę, nie tylko uniknąć większości kpin, ale i się całkiem po prostu - wybić!


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 23, 2008

Spinki z Lwem

Z mediów dowiedziałem się, że Premier Tusk podarował wczoraj... Nie, już przedwczoraj, właśnie minęła północ. Łuuuuuu... Ale już cicho, żadnych duchów nie ma!

Podarował więc Premier Tusk dwojga imion jubilatowi... Ciekawe swoją drogą jakiego świętego patrona był to dzień - Bolesława czy Lecha? Musiałbym sprawdzić w kalendarzu, ale sobie odpuszczę. Ze znakomitej listy gości wnoszę, że jednak to musiały być te pierwsze. (No bo chyba nie Św. Judasza? To jest, z tego co pamiętam, kiedy indziej.)

Premier Tusk podarował, jak nas poinformowały media, dostojnemu jubilatowi spinki ozdobione wizerunkiem Lwa. Łał! To się nazywa bą gu i wykwint iście europejski!

No i to chyba z tego powodu - tych spinek znaczy, z tym Lwem - były wczoraj te wszystkie fajerwerki i petardy widoczne z całego miasta. Czyżby solenizant już zaczął przepuszczać swoje 20 milionów, które ma otrzymać od oszczerców wyrokiem Niezawisłego Sądu? To się nazywa pewność siebie! Musi nigdy nie donosił, to jest dowód! Jeśli jeszcze jakiś jest komukolwiek potrzebny, oczywiście, bo ludziom przyzwoitym oczywiście żadne nie są. Starczy petarda i Premier Tusk sfilmowany przez TVN24.

Przykro mi to stwierdzić, ale dziennikarze jednak nieco zaspali po tej uroczystości. Spinki z Lwem - to wiem. Petardy też, bo to sam widziałem. Premier Tusk, był fakt. Wręczył spinki. Z Lwem. Wszystko się zgadza jak w najlepszej układance albo powieści Agaty Christie.

Nikt mnie jednak dotąd nie poinformował - słuchajcie dziennikarze, do was mówię! - czy te spinki to z Lwem Rywinem, czy też o Lwem Trockim? Jak mnie do jutra nie poinformujecie, czarno na białym, zacznę krzyczeć o antysemityźmie. Chyba nikt nie chce mi sugerować, że Lew od Lwa niczym się nie różni - bo i to i to Żyd?!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.