Pokazywanie postów oznaczonych etykietą establiszmęt. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą establiszmęt. Pokaż wszystkie posty

niedziela, grudnia 01, 2013

O szczęściu - część 5

Jednak sobie chyba po prostu w tym odcinku zrobimy podsumowanie. Miałbym jeszcze sporo ciekawych, mniej lub bardziej "naukowych", rzeczy do powiedzenia o szczęściu, ale skorośmy sobie już powiedzieli to, co uważam za najważniejsze dla naszych blogaskowych celów, to właściwie po co? Po co, skoro mnie już to trochę zmęczyło, a ew. Czytelnik dostał już pointę?

(Zmęczyło mnie głównie chyba dlatego zresztą, że, jak w wielu podobnych przypadkach, ułożyłem to już sobie dokładnie w głowie, a teraz trzeba by to wszystko wulgarnie z tej głowy "spisać". Bardzo mało twórcza robota, jeśli już samo formułowanie zdań nie stanowi dla kogoś wielkiego wyzwania.)

Więc powtórzmy sobie, w innej nieco formie, naszą konkluzję. Plus ew. jakieś praktyczne i życiowe wnioski, jeśli się uda. A zatem...

Duża część obecnej, wszechświatowej już niemal, machiny indoktrynacji i propagandy ma na celu przekonanie leminga, że jest niesamowicie szczęśliwy. Plus dodatkowo (i co zapewne jest o wiele prostsze) przekonanie go, że nigdy nie istnieli tak szczęśliwi ludzie, jak dzisiejsze pokolenie lemingów...

Że wszyscy poza lemingami są głęboko nieszczęśliwi i przeżarci zawiścią wobec świata - z lemingami i elitami na czele. (I że to z ich winy nie wszystko zawsze jest w życiu leminga idealne, na razie, ale na to się przecież zaradzi.) Że kiedy leming w jakiejś chwili nie jest do obłędu szczęśliwy, widocznie nie dość jest w owej chwili lemingiem, widać jakieś wrogie miazmaty na chwilę go zainfekowały... (Popraw się lemingu, dla twojego własnego dobra!)

I tego typu rzeczy, bo może jeszcze nie wszystko wspomniałem. Najważniejsze jednak jest to, że leminga przekonuje się na wszelkie sposoby, że szczęśliwy. Co składa się z paru elementów, bo to też nie jest aż taka prosta robota, o nie! Po pierwsze - definicja szczęścia. O czym już sobie w poprzednich odcinkach wspomnieliśmy zresztą.

Po drugie - takie kierowanie świadomością leminga, aby koncentrował się niemal wyłącznie na momentach "dobrej zabawy" i ogólnie zadowolenia z życia, a pozostałe momenty, mniej przyjemne albo po prostu liberalno-depresyjne: swoją koszmarną przeważnie pracę, całe to wypełnianie druczków, uśmiechanie się do obcych lub wprost nieznoszonych ludzi, wszystkie te męczące i bezsensowne gadki, które trzeba uprawiać, żeby funkcjonować jako leming, jako "prywatny przedsiębiorca", jako "człowiek sukcesu"...

Wszystko to zapominać jak szybko się da, uciekając myślami i wyobraźnią do następnego "clubbingu". Albo wspominając z rozczuleniem poprzedni "clubbing". Wcale to nie jest takie głupie ze strony tych globalnych realliberal-macherów, trzeba im to przyznać! Jest w tym całkiem sensowna praktyczna psychologia, jakiej, nawiasem mówiąc, zdaniem Pana Tygrysa, cholernie brakuje na prawicy. (Oczywiście nasza miałaby cele nie tylko inne, ale wprost przeciwne, jednak ona dziś po prostu nie istnieje. Mimo Panatygrysich wysiłków.)

Bardzo długo można by to opisywać, ale chyba najlepiej będzie (o ile ktoś się na tyle przejął tym, co napisałem), jeśli P.T. Czytelnik sam teraz na ten temat chwilę pomyśli. Wtedy chyba powinno stać się jasne o co tu chodzi, i czy mam rację.

No a jakie z tego (o ile mam rację, oczywiście) wnioski? Na przykład taki, że warto by było godzić w leminga poczucie szczęścia, czy raczej, żeby to precyzyjniej określić - w jego poczucie, że:

1. jest najszczęśliwszym pokoleniem w historii;

2. że każdy poza lemingiem (i zupełnym ew. idiotą o szczęśliwym usposobieniu) jest okrutnie nieszczęśliwy, żyjąc w ciągłym lęku, rozpaczy i seksualnej frustracji;

3. że ew. zadowolenie leminga z własnego życia wynika ściśle i wyłącznie z jego statusu leminga właśnie; no i najważniejsze, choć i najtrudniejsze zapewne...

4. że leming jest, czuje się, naprawdę szczęśliwy.

Co do punktu 4., to sądzę, że należałoby to robić przez odwracanie jego świadomości od tych wszystkich clubbingów i Tańców z Idiotami, nakierowując ją na leminga wszawą codzienność, czyli te wszystkie formularze, sztuczne uśmiechy, pieluchy dla dorosłych... Setki, jeśli nie tysiące spraw, które czynią jego życie nędzniejszym i marniejszym od życia większości niewolników na dawnych plantacjach. To jeden praktyczny wniosek, ale chyba niebylejaki, prawda?

No to może jeszcze mały remanent. Powiem, może mi się to kiedyś przyda, co jeszcze miałem do napisania o szczęściu, ale to już nie tym razem. Miałem do napisania o tym doświadczeniu, w którym jakieś biedne źwierzątko samo sobie pobudzało elektrodą ośrodki mózgu odpowiedzialne za uczucie przyjemności.

I ani nie jadło, ni nie spało, aż zmarło. I o tym też chciałem powiedzieć, w nawiązaniu, że poczucie zadowolenia, które się ze szczęściem oczywiście bardzo mocno wiąże, pełni istotną biologiczną funkcję (a od biologii raczej szybko nie uciekniemy, czytać Ardreya!), z czego też wynika, że bardzo długo szczęśliwi i zadowoleni raczej być po prostu nie możemy, bo byłoby to z punktu naszego przetrwania i naszej biologii "niepolityczne".

Poczucie czy przekonanie, iż nasze własne życie jest "szczęśliwe", musi więc z konieczności wynikać z czegoś innego i o wiele bardziej złożonego. (N'est-ce pas?) To musi być naprawdę niesamowicie złożony proces, zapewne wprost nie do "naukowego" zbadania kiedykolwiek. W związku z czym, jakiż tu potencjał (że wrócę do naszej głównej myśli) dla manipulacji, propagandy, "wychowania", "edukacji" i innych clubbingów!

Nie tylko zapewne tych rzeczy, bo może być tu i jakiś hiper-pozytywny potencjał, ale potencjał "satanistyczny" jest, przy dzisiejszych środkach i dzisiejszej sytuacji, przeogromny. No a PRAWICOWE I SENSOWNIEJSZE OD LEBRALNEGO SZCZĘŚCIE, spyta ktoś? Bardzo dobre pytanie, odpowiem! Sam się tą sprawą (drogi Adasiu) w wolnych i gnuśnych chwilach zajmuję od lat. Nie mówię, że do żadnych wniosków nie doszedłem, ale do "naukowości" tym moim wnioskom wciąż daleko, i tak chyba być po prostu musi.

Całkiem możliwe mi się jednak wydaje, iż owo niezwykle skuteczne i chyba niezwykle zaciekłe, przemilczanie i ignorowanie Ardreya przez obecny establiszmęt, globalny, może w znacznej mierze wynikać właśnie z tego, co ten Ardrey czyni z leminga przekonaniem o własnej niesłychanej szczęśliwości i tych wszystkich, związanych z ową kwestią, sprawach, które wymieniłem w punktach powyżej.

Nie wiem jak dla leminga - choć co któryś musi przecież być dość bystry, by kiedyś z nudów Ardreya zacząć czytać i coś z niego zrozumieć (gdyby oczywiście dano mu taką szansę) - no ale dla ludzi sensownych, nie mówiąc już dla Tygrysistów, te wszystkie źwierzątkowe i ludzio-pierwotne sprawy, jak się w to wczuć i trochę pomyśleć, dają do myślenia. Nie tylko zresztą te.

I to by w sumie było na tyle. Zresztą niemal powiedzieliśmy sobie to, cośmy mieli do powiedzenia na kiedyś, tylko krócej, ale może wystarczy i to akurat dobrze, że krócej. Być może zresztą ten tekst nie ma wiele sensu i jest niestrawny, ale to może tak działać (oby!), że ktoś połknie sam problem szczęścia i dojdzie do własnych wniosków, które okażą się, o dziwo, podobne do moich... To, jak sądzę, by było fajnie i nawet pożytecznie. Co najmniej dla samego "delikwenta". (Żeby to tak wdzięcznie, choć obiektywnie bez sensu, określić. Ale jak niby można by inaczej to wyrazić? Czy jest na sali TW?)

triarius

piątek, marca 09, 2012

To my! To my! To właśnie my!

Wpadła mi w rękę darmowa gazetka Metro. Przejrzałem sobie, żeby zobaczyć czym się żywią lemingi, no i widzę, że "Czesi wybierają komunizm". Tytuł taki, notki. Chodzi zaś w niej o to, że, cytuję w całości:
23 proc. Czechów ocenia jako dobry system polityczny w kraju przed upadkiem komunizmu, a tylko 15 proc. obecny - wynika z sondażu Centrum Badania Opinii Publicznej (CVVM) w Pradze.

Ponad połowa ankietowanych wyraziła też niezadowolenie z funkcjonowania demokracji w Czechach i coraz mniej osób uznaje tę formę ustroju politycznego za najlepszą.

Badanie CVVM wykazało, że oceny funkcjonującego w Czechach systemu politycznego stopniowo się pogarszają. W 2009 roku jeszcze 22 proc. osób miało o nim dobrą opinię. Wzrósł równocześnie odsetek ocen negatywnych - do 60 proc. z 41 proc. Nadzieje na poprawę obecnego systemu politycznego w najbliższym 10-leciu wyraziło 18 proc. ankietowanych.

Spadł też odsetek osób, które uważają demokrację za najlepszą formę ustroju państwa, podczas gdy w ub. r. było ich 42 proc.

24 proc. osób - głównie zwolenników Komunistycznej Partii Czech i Moraw KSCzM - "w pewnych okolicznościach" zgodziłoby się na rządy autorytarna, natomiast 27 proc. było obojętne, w jakim ustroju żyją.

pap
No i co na takie coś rzekłby rasowy tygrysista? (Zakładając, że takie źwierzę w ogóle istnieje.) Oczywiście trywialne sprawy w rodzaju tej, że jak się ludowi ten obecny syf stręczy jako "demokrację", to trudno się dziwić, że lud "demokracji" coraz bardziej nienawidzi. Nieco bardziej wyrafinowaną byłaby uwaga, że im mniej Czech w Czechach - więcej zaś szemranej brukselsko-berlińskiej, lewacko-totalitarnej "Europy" - tym, logicznie, mniej się ten "czeski system polityczny" ludziom podoba.

Można by także wspomnieć o tym, że ludzie się jakoś tam z czasem dostosują do niemal każdego politycznego systemu, on zaś w jakimś stopniu dostosuje się do ludzi. Co dotyczy nawet realnego komunizmu, w jego późnej (nie uwzględniając obecnej postkomuny) czeskiej wersji. Jednak dręczy mnie uporczywa myśl, że być może najsłabiej ta zasada stosuje się właśnie do realnego liberalizmu! Ciekawy problem.

Przyczyn można by tu szukać w tym, że jednak atomizacja społeczna realnemu liberalizmowi wychodzi jak chyba żadnemu innemu systemowi dotąd. Także być może tego, że realny liberalizm działa w dużym stopniu poprzez środki ekonomiczne, zmieniając warunki gry czasem niemal z dnia na dzień, a na to ludzka psychika zdaje się wyjątkowo mało uodporniona.

Może zresztą chodzić przede wszystkim o to, że nawet w realnym komuniźmie aż tak pozbawieni przekonań, oślizgli i wulgarnie cyniczni ludzie, jak w realnym liberaliźmie, tak wysoko nie awansowali i tak wielkiego wpływu na los swych bliźnich nie mieli. (Pomijając oczywiście kwestię jakości tych komunistycznych przekonań - zarówno w ich wczesnej "rewolucyjnej" wersji, jak i w tej późnej, z czasów Breżniewa i następców.)

Może zaś największą rolę ma tu fakt, że to już w sumie praktycznie nie jest państwo narodowe - choć wciąż pod szyldem "Czechy" - a pokraczne "europejskie" imperium pod niemiecką władzą, w którym Czesi są przeznaczeni do roli tyrających i wykonujących polecenia proli, choć może nie aż takich, jak np. Polacy.

Wznosząc się na wyższy poziom tygrysizmu, możemy się, pod wpływem cytowanej tu notatki, zastanowić nad mediami i propagandą. Otóż ludzie sądzą, że dla trzymania proli w szachu i ogłupieniu, jakie mają dzisiaj miejsce i stale się zdają pogłębiać, potrzebny jest całkowity monopol mediów, fundujący prolom swego rodzaju "total immersion", i że jakakolwiek luka w tym monopolu zrobi ogromną różnicę.

Ja mam co do tego spore wątpliwości. Otóż wydaje mi się, że w sumie my i tak niemal wszyscy "gadamy Michnikiem", i bez jakiejś radykalnej "rewolucji kopernikańskiej" niewiele się istotnie w stanie naszej proleciej świadomości zmieni. Łagodniejsze określenie na "gadanie Michnikiem" to byłoby coś w rodzaju "życie całkowicie w oparach milion razy przeżutego i wyplutego, przeżutego i wyplutego, przeżutego i wyplutego Oświecenia".

Tak czy tak, co byśmy z tych mediów nie usłyszeli, czy tam nie zobaczyli, będziemy to, bez takiej czy innej (niekoniecznie spenglerowskiej, choćby w teorii!) "kopernikańskiej rewolucji", interpretować tak jak Michnik, czy inny wspierający cały ten syf "moralny autorytet". Co najwyżej tu i ówdzie odwrócimy sobie znaczki - to co tamci lubią, dla nas będzie be, i odwrotnie. Nie ma tu żadnej istotnej INTELEKTUALNEJ różnicy, są co najwyżej różnice czysto emocjonalne!

Oczywiście - emocje SĄ ważne! Być może nawet ważniejsze od czystego mózgowego intelektualizowania. Jednak emocje mają to do siebie, że trwają, jeśli pozostawione sobie samym, krótko, a do tego łatwo nimi manipulować. Emocje to silnik, ale intelekt - a konkretnie tzw. "światopogląd" - to konstrukcja naszego pojazdu. Jeśli przyczepimy wielki potężny silnik do galaretowatej ramy i karoserii, to byle Michnik będzie mógł nas pokierować w dowolną stronę - skutecznie, pewnie i całkiem niewielkim wysiłkiem!

No i ja tu chciałem, na koniec, rzucić taką przewrotną myśl w związku z powyższymi rozważaniami. (I oczywiście w związku z cytowaną na samym początku rewelacją o upodobaniach Czechów.) Taką myśl, że być może owo "total immersion" nie jest wcale aż tak decydujące

Bo tu może bardziej chodzić o to, że jak np. te 22 procent "obywateli" którzy kochają obecny system, to musi istnieć jakaś gałąź, jakiś avatar sytemu władzy, który im - poprzez media, tańce z gwiazdami, "informację", i co tam jeszcze - będzie wrzeszczeć do ucha: "To my! To my! To właśnie my! To my jesteśmy obrońcy tej cudowności, którą tak kochasz!"

Tym zaś 60 procentom, które tego systemu nie znoszą, jakiś inny odłam establiszmętu, za pomocą tych samych (albo i nie, w sumie to nie aż tak istotne, jak oni to rozpisują na głosy) mediów, tańców i całej reszty, do ucha będą wrzeszczeć... Co? No przecież, że: "To my! To my! To właśnie my! To właśnie my przecież, i nikt inny, staramy się rozwalić ten syf i prawie nam już się udało!" Tak samo z władzą autorytarną i nieautorytarną: "To my! To my! To właśnie my! To właśnie my-y-y-y!!!"

(Nawiasem mówiąc, fakt, że na ew. autorytarną władzę zgodziliby się w Czechach akurat "głównie zwolennicy Komunistycznej Partii Czech i Moraw KSCzM", mógłby mieć spory związek z faktem, że, w wyniku konsekwentnych działań obozu władzy, jest to zapewne jedyna licząca się w jakikolwiek sposób partia, która głosi akurat tego typu "nie-całkiem-demokratyczne" hasła. Co, z punktu widzenia obozu władzy jest niegłupie, jak zresztą widać choćby z tego powiązania nielubienia "demokracji" z komuchami w owej notce.)

No i tak to, wędrując sobie umysłem po tych właśnie ścieżkach, nietrudno będzie, jak sądzę, postawić całkiem sensowne hipotezy co do tego, jak będą się teraz przedstawiać działania establiszmętu w dziedzinie "informacji", propagandy i odświeżania politycznego języka przemowy do proli. Jak również rola różnych tam Krytyk Politycznych, kolejnych (i równoległych) partii Korwina, "lepszych wersji PiS", ruchów Oburzonych i czego tam jeszcze - na Tweeterze, na Facebooku, i gdziekolwiek - staje się jaśniejsza.

Oczywiście temu @#$% establiszmętowi TRZEBA robić wbrew i trzeba się, jakoś, organizować, może nie całkiem wszystko jest neo-ubecką prowokacją (choć oczywiście o Krytyce Politycznej czy Korwinie tutaj nie mówimy!), ale też naprawdę trzeba uważać, bo tutaj wszystko jest z góry rozpisane na głosy, i zawsze podstawią nam kogoś, kto będzie słowiczym głosem wrzeszczał nam w samo ucho: "To my! To my! To właśnie my!"

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?