Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anthony Jay "Corporation Man". Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anthony Jay "Corporation Man". Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, listopada 01, 2010

Histeria

"Corporation Man" Anthony Jaya to interesująca próba stworzenia swego rodzaju "społecznej antropologii" współczesnych wielkich korporacji i naszkicowania hipotetycznych zmian, jakie ich przyszły rozwój może spowodować w świecie. Jedna rzecz mi się w tej książce bardzo podobała, jedna zaś bardzo mi się nie podobała i wnerwia mnie po dziś dzień (a czytałem to jakieś dziesięć lat temu).

To co mi się podobało, to była fajna analiza takich spraw, jak to ludzie organizują się w coraz większe grupy - od zgranej paczki złożonej z grubsza z 7 - 11 "łowców", po narody, państwa i imperia. To co mi się nie podobało, to było nie więcej, niż tylko sformułowanie - rzecz być może całkiem bez znaczenia, ale dla mnie swego rodzaju symptom różnych niemiłych mi spraw... I właśnie o tym (o dziwo) chciałem dzisiaj.

Otóż chodzi o to, że autor tej książki opowiada w jednym miejscu własne przeżycia z dzieciństwa, i to nie byle jakie. Chodził wtedy do szkoły podstawowej i nagle, na przerwie, rozniosła się wśród chłopiąt na szkolnym podwórzu wieść, że ich kraj (W. Brytania) wypowiedziała wojnę Niemcom. (Chodzi oczywiście o 1939, nie cieszcie się! Nic AŻ TAK ważnego z najnowszych wydarzeń wam nie umknęło.)

Chłopięta, jak to nam opowiada Jay, przepełnione nagłym i dla niego niezrozumiałym entuzjazmem, zaczęły wtedy biec całym hurmem wokół tego podwórza, wznosząc bojowe okrzyki. Cieszyły się dzieciaki z tej wojny, Jay tego nie rozumie i nie akceptuje - nie miałbym do niego o to cienia pretensji, tyle, że on ten ich entuzjazm określił słowem "histeria". I tego nie mogę mu do dziś darować!

Czy bojowy entuzjazm o zabarwieniu jawnie patriotycznym - jakkolwiek (nie przesądzam tego i nie zamierzam się tym w ogóle tutaj zajmować) byłby on irracjonalny, niemądry, mało humanitarny czy politycznie poprawny - może i powinien być nazywany histerią? I jeśli nie, to dlaczego?

Oczywiście, sam wielokrotnie już to mówiłem, definicje można sobie tworzyć do woli, bo to tylko arbitralne skojarzenie pewnych dźwięków i/lub znaków z jakimś pojęciem czy rzeczą. Mógłbym więc sobie w związku z tym nazwać karalucha "Unią Europejską", a dodawanie "podnoszeniem do kwadratu". Jednak nie wypada i niewiele w tym sensu, jeśli słowa "karaluch", "Unia Europejska", "dodawanie" i "podnoszenie do kwadratu" mają już pewne w miarę ustalone znaczenie, które ludzie w miarę akceptują.

Można sobie oczywiście powymyślać własne definicje, i czasem ma to sens, kiedy chcemy się "oderwać" od przyjętych dotychczas definicji. (Coś jak z językiem programowania APL, gdzie, jak kojarzę, nawet zwykłe dodawanie było zapisywane w całkiem nowy, arbitralnie wymyślony sposób. Czy tam to miało wiele sensu, trudno mi ocenić, ale w sytuacjach bardziej, że tak powiem, "humanistycznych" ten sens czasami jest całkiem wyraźny.)

Słowo "histeria", gdyby ktoś nie wiedział, pochodzi od greckiego słowa na macicę. Grecy sądzili, że histeria jest skutkiem wędrowania macicy po ciele. Można się bez trudu domyśleć, że facetów histeria dotyczyć nie miała po prostu jak.

Nawet Freud (nie żebym specjalnie cenił tego genialnego hochsztaplera, ale to na inny raz), któren histerii odkrywał co niemiara, odkrywał ją jednak raczej (czy może nawet wyłącznie) w kobietach. Konkretnie w rozpieszczonych, bezczynnych, przewrażliwionych kobietkach z wyższych wiedeńskich sfer.

Jeśli odkrył ją kiedykolwiek w jakimś facecie (naprawdę teraz nie pamiętam, interesowałem się psychoanalizą bardzo dawno temu i szkoda by mi było czasu na poszukiwania po wikipediach), to z pewnością był to jakiś wyjątkowo metroseksualny facet, a nie pełne bojowego zapału chłopię ganiające wokół szkolnego podwórza, w nadziei, ze zamiast nudnego życia w fabryce czy biurze, czekają go wojenne emocje, choćby nawet początkowo jeszcze per procura.

Powtarzam - to, jak sobie duchowni, mędrcy, moraliści i inni tacy widzą zalety i wady postawy tych chłopiąt, to nie jest nasz temat na teraz. Nawet polityków zostawiamy sobie na boku. Mnie w tej chwili chodzi o DEFINICJE jako takie... To raz.

A do tego chodzi mi o PSYCHOLOGIĘ. Konkretnie zaś o tę sprawę, czy ów radosny szał, który (jak się należy domyślić) przeżywały, i który (z całą pewnością) przejawiały owe chłopięta, można uznać za to samo, co przeżywają - oglądamy to nierzadko na dawniejszych filmach - rozpieszczone kobietki (i zniewieściali faceci), a co się leczy, jak nam na tych filmach pokazują, walnięciem delikwenta w pysk?

A może ja nie będę tego kończył? Przynajmniej na razie? Jakoś mierzi mnie ostatnio wszystko, co zalatuje działalnością popularno-naukową, męczy mnie w ogóle pisanie... A kwestia została przecież postawiona i kto chce, może ją sobie wziąć na warsztat, albo na ząb, albo na co tam sobie uważa.

Nie wiem, może jeszcze kiedyś napiszę, jak ja sam to widzę - w  końcu obmyśliłem sobie całą sprawę dokładnie i naprawdę wiem. Albo może zostanę (Deo volente) sprowokowany i powiem w końcu, co mam do powiedzenia - interaktywnie, w komętach pod tym kawałkiem? Będą w ogóle jakieś komęty? Będzie jakaś interaktywność? A skąd ja wiem, że jakbym napisał to do końca i wszystko ze szczegółami ludziom wyłuszczył, jak ja to widzę, to by była?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?