Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bratnia pomoc. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bratnia pomoc. Pokaż wszystkie posty

środa, grudnia 14, 2016

Czemuś głupi?

Śliczny obrazek à propos
Takie coś przyszło mi do głowy. (Parafraza znanego skądinąd liberalnego powiedzonka. Tyle że ludzie naprawdę kreatywni wiedzą, iż cała kreatywność to tylko sprytne ścierwojadztwo, więc gdzie tu problem?) W każdym razie od razu poraziło mnie swoją prawdziwością. Idzie to tak:

 Czemuś głupi? (No dobra, złagodzę: "Czemuś głupi POLITYCZNIE? Za to jak but. Narodzie mój najukochańszy.") Bo nie czytałeś Ardreya. A czemu nie czytałeś Ardreya? Boś głupi. (Niech będzie "politycznie głupi", żebyście nie płakali za bardzo).

Jak przerwać to błędne koło?!

To było mięso, natomiast gdyby ktoś chciał sam, w domowym zaciszu, potrenować sobie tygrysiczne myślenie, gdyby zapragnął wznieść się na metapoziomy... (Oczywiście już po przeczytaniu Ardreya, bo bez tego nie rozmawiamy.) To niech weźmie na warsztat kwestię naszej/nienaszej obecnej "opozycji", Unii "Europejskiej" i tych wszystkich cyrków, co je mamy, w świetle następujących słów kluczowych:

diamat, marksistowska dialektyka, realizm socjalistyczny, schizofrenia bezobjawowa, liberalizm, moralność socjalistyczna (oczywiście "socjalistyczna" w znaczeniu kacapsko-marksistowskim, bo do dyskusji o bezprzymiotnikowym "socjaliźmie" nie raczymy się tu zniżać), Komisja Europejska, cośtam weneckie... Nie mówimy tu teraz o sprawach względnie prostych i oczywistych, jak targowice, bratnia pomoc, ob*otowe q*slingi, ino o głębokich i meta-skomplikowanych.

Plus książka "Ciemność w południe" (Arthura Koestlera, gdyby ktoś nie wiedział). Kto potrafi inteligentnie WSZYSTKIE te słowa kodowe połączyć między sobą i tym co się w Polszcze i wokół niej obecnie wyprawia - ale nie chodzi o połączenie w jakąś tam wypowiedź, ino o użycie ich w inteligentnej ANALIZIE! - może się zgłosić po cenną nagrodę. Nie wiem jeszcze dokładnie jaką, ale nie wykluczam nawet Uśmiechu Prezesa, przy czym tym doraźnym Prezesem byłbym ja sam.

A teraz, ambitna młodzieży (także ta starsza i całkiem już obwisła) - do roboty!

triarius

P.S. Ardrey, nawiasem mówiąc, jest dostępny na http://chomikuj.pl - zarówno w oryginale po angielsku (poza "Hunting Hypothesis", jeśli mówimy o jego czterech hiper-ważnych książkach), jak i spory kawał po polsku w moim tłumaczeniu (niby to samo co tutaj w odcinkach, ale tam bardziej wylizane i w jednym kawałku).

czwartek, listopada 17, 2016

Takie sobie dwie krótkie sprawy...

Karmienie piersią
Co, że bez związku? Na pewno jakiś jest! Trzeba tylko
trochę pomyśleć, moje drogie ludzie. (A poza tym po prostu
śliczne i budujące. Szczególnie w takich podłych czasach,
jak te obecne.)
Zdrzemnąłem się. Stary już jestem; pogoda jakaś taka; życie szare i nudne, w odróżnieniu od moich snów (ach, gdybym ja mógł te sny światu pokazać, nawet bez sponsorowania ze strony Sił Postępu zrobiłbym karierę!); w dodatku jakoś nie dopiłem drugiego litra mojej południowej herbaty.

Sny miałem faktycznie obłędne (w każdym znaczeniu), ale na samo zakończenie jakiś głos wypowiedział takie słowa: "Upiorna egzystencja na granicy między życiem i śmiercią, którą liberalni propagandziści i ich zmanipulowane ofiary nazywają po prostu 'życiem'". I się zbudziłem.

Niezłe są te moje bonmoty, które mi ktoś, niewykluczone że Duch Święty, albo jakaś kusa Muza, zsyła we śnie! Większość, gdyby to kogoś interesowało, przychodzi na jawie i jest wyłącznie mojego autorstwa, ale niektóre faktycznie tworzymy sobie we współpracy z innymi znakomitymi twórcami i kiedy ja sobie słodko kimam. (Mój ojciec, całkiem na marginesie, mówił na spanie "trening oka". Fajne, nie?)

Co więcej, ten bonmot natchnął mnie i zapłodnił do głębokich myśli, które może kiedyś. (Albo do znajomej przez telefon, jak to ostatnio z naszymi, znaczy moimi i Ducha Świętego czy może kusej Muzy, błyskotliwościami bywa, albo może i, niewykluczone, na tym tu blogasie. Orate pueri (atque puellae) i nie traćcie nadziei!

* * *

Obama w Niemczech, a na CNN przez połowę relacji z tego wiekopomnego wydarzenia pokazywali, obok Obamy... Naszego ukochanego zdRadka! (O Merkeli też oczywiście nie zapomnieli... Jaki ładny wierszyk! Ale zdRadka było niewiele mniej.) Mówią, że CNN to taki Polsat czy inne podobne coś, ale oni sami się przecie chwalą, że są największym informacyjnym serwisem na świecie. Tak że niezła jest ta nagonka na Polskę, którą spróbuję w jakimś drobniutkim ułamku promila zrównoważyć tym oto...

Kacapy mają tak, że jak im się coś w jakimś zdominowanym kraju nie podoba, to robią bratnią pomoc - tak było za Katarzyny, co najmniej, i tak było za Breżniewa, wątpię, by się coś w tych instynktach, samych w sobie, istotnie zmieniło teraz, albo miało zmienić w przyszłości. Częścią bratniej interwencji jest to, że jakaś menda, formalnie przynależąca do danej nacji, o nią prosi.

Nie jest to oczywiście, w sensie wąsko pojętych technikaliów, kompletnie niezbędne, ale kacapy lubią takie ładnie zakręcone ogonki na swoich świnkach, bo ich cieszy, że ktoś się na to łapie. (A łapią się równie chętnie, jak pelikany na świeże makrele.)

Prośba o tę bratnią pomoc formalnie powinna być wygenerowana PRZED samą bratnią pomocą, ale oczywiście, jak śmy to sobie już ustalili, nie jest to całkiem niezbędne i jeśli się znajdzie takiego proszącego już PO czy W CZASE bratniej pomocy, to też będzie git, a nawet całkiem cudnie.

No i teraz ci "nasi", żeby to tak przewrotnie wyrazić, durnie, ta miejscowa targowica, wyraźnie pomyliła przyczynę ze skutkiem i naprawdę chyba uwierzyła, że to prośba o bratnią pomoc tę bratnią pomoc wywołuje, a nie całkiem odwrotnie. Naiwniaczki nasze kochane!

(Tym razem, choć to niczego istotnego nie zmienia, ten zew jest faktycznie skierowany głównie na Zachód, pewnym może odchyleniem na Południe, choć w sumie raczej po prostu w porywie rozpaczy rzucony w przestrzeń, bez konkretnego adresata, choć nie bez długawej listy przed oczyma adresatów potencjalnych.)

Biedni durnie miotają się, nic nie rozumiejąc, i, zamiast nas zniszczyć, napuszczając na nas wraże siły różnych Merkeli i czego-tam-jeszcze - kompromitują tylko swoich zagranicznych mocodawców, wzmacniając nasze poczucie siły. Co nie może tych mocodawców nastrajać do nich przesadnie przychylnie, a jeśli to jeszcze trochę potrwa, mogą nawet od nich zacząć brać klapsy. Jakiś poważniejszy rozlew krwi mógłby im pomóc, ale jakoś nikt z nich nie pali się do nadstawiania własnego karku, a przekonywanie kolegów wychodzi im marnie. Pierwsi chrześcijanie biją ich w tym na głowę!

Tak że, choć sytuacja nie jest, i nie może być, lekka, łatwa ani przyjemna, to oni już naprawdę gonią w piętkę, co jest miłą informacją. Do tego stopnia gonią w piętkę, że nawet właśnie wskrzesili słynnych Cieniasów. Pewnie wierzą głupki, że to one właśnie kiedyś ponownie dały im władzę, i to na całe osiem lat, z ośmiorniczkami i carpaccio z żubra w pakiecie, a że zagranica na ich syrenio-łabędzie śpiewy jakoś wciąż nie reaguje, więc może to zadziała, skoro nic innego nie chce. Żałośni durnie, krótko mówiąc, i tyle!

triarius

czwartek, marca 03, 2016

Na wypadek wiosennego Majdanu ośmielam się przypomineć...

Świetny tekst napisał wczoraj Kurak. Dokładnie o to chodzi z tymi podsekretarzami! Linek? Oto proszę:

http://kontrowersje.net/musimy_si_nauczy_dystansu_bez_tego_nie_ma_poczucia_warto_ci

Ja nie jestem ani taki płodny, ani taki popularny, ale swoje zalety chyba taż mam. Na przykład taką, że z mojego dziesięcioletniego blogaskowego dorobku można sobie wybierać różne perły i rodzynki, które, o dziwo (jakie znowu "o dziwo", to wszystko było w planie!) nabierają coraz większej aktualności.

Na przykład taka sprawa, że niektórzy obiecują nam rodzimy Majdan tej wiosny. Nieładnie z ich strony oczywiście. Na to jednak różna krewka młodzież - i tym razem nie mówimy o emerytowanych stalinowskich ubekach z żonami - nawet się cieszy, no bo nas będzie więcej i tamtych, mówiąc oględnie, czapkami nakryjemy.

To akurat fakt i tak się stanie, tylko że prawdziwi macherzy, których na ulicach raczej nie będzie, a jeśli to nie pod transparentami KODu i bez podskakiwania, właśnie na to liczą. Czyli na to, że my im... Tentego...

Wciry krótko mówiąc, na co oni się oczywiście od dawna proszą, a jak my im te wciry, to nam przyjaciele ze wszystkich stron, a w każdym razie z jednej, zrobią bratnią pomoc i oni w tej sposób spowrotem do żłobu.

I to, nie da się ukryć, jest scenariusz względnie prawdopodobny, zresztą chyba ludzie sobie z tego zdają sprawę, bo na razie nikt  tych paskudników, mimo że to gorsza targowica do kwadratu (bo "po prostu gorsza targowica" to była przecie "zwykła" Platforma) z buta jeszcze nie potraktował.

KOD KODem - tymi świrami na tytanowych biodrach nikt by się nie miał powodu przejmować, ale bratnia pomoc to już sprawa nieco poważniejsza. (Choć oczywiście zgoda, że nasi przyjaciele mają własne spore problemy, które im nudystka Merkela, gościnnie frontem stając do egzotycznych ludów, na łeb spuściła.)

A do tego, jak ktoś słusznie w komęcie u Kuraka zauważył, są jeszcze, równie ubeckie, ale zamiast tytanowych bioder mające broń maszynową i temuż podobnież, agencje ochrony. W każdym razie niesamowitej, jak mi się wydaje, aktualności nabierają moje nie-tak-dawne teksta o rodzajach agresji, a jeszcze chyba większej nieco dawniejszy moj tekst pt. "Polska kraj WiPoW". Do którego, gdyby ktoś się poczuwał, linek tutaj oto:

http://bez-owijania.blogspot.com/2011/07/polska-kraj-wipow.html

(Wiem, że mało kulturalnie robię z tymi linkami, bo powinno być śliczne hasełko, tytulik czy coś, a linek żeby zadziałał po kliknięciu, a nie żeby było widać wszystkie bebechy, ale na wsiakij słuczaj wolę, żeby to się także w razie czego dało skopiować i wkleić. To się chyba nazywa "rewolucyjna czujność".)

triarius

czwartek, marca 12, 2015

Jak rozpieprzyć Milościwie Nam Panującą Koalicję (plus Konkurs)

Ludziom się po prostu nie chce! Niektórzy chrzanią, że nie lubią Platfą... formy (całkiem zresztą nie rozumiem dlaczego, przecież jest fajna), ale nawet palcem nie kiwną. I całe szczęście, bo nietrudno by było doprowadzić do podziałów, przez pączkowanie... albo, o zgrozo, jakichś jeszcze gorszych... buldożerów pod, nad i obok dywanu... I innych przerażających rzeczy. Ale nie! - łatwiej siedzieć w domu i oglądać "Czterech pancernych".

Co to byłby w końcu za problem: wziąć kubelek z farbą, gruby pędzel, wyjść parę razy nocą i napisać na paru murach: "TUSKU WRÓĆ!" Ale by się zaczęło kotłować u żło... Na salonach, znaczy! Ale nikomu się nie chce. Fajniej się ogląda pancernego psa i całą resztę, niż awntury na szczytach władzy. Nie mówiąc już o malowaniu. W realu. Bo wychodzenie nocą z domu wymaga przecie ach! jakich poświęceń. Nie to, co dawanie odporu Putinom tego świata, czy innym islamistom.

* * *

A na deser... KONKURS! (Łał!)

Od paru dni pętają mi się po głowie dwie linijki z Gałczyńskiego, nie dostrzegałem powodu, aż wreszcie mnie oświeciło - one, te linijki znaczy, są o naszej ukochanej Merkeli. Tak więc ogłaszam konkurs:

Proszę podać, jaki to fragment z bogatego dorobku Gałczyńskiego mówi o tej słodkiej osobie. Merkeli znaczy. (Chodzi o konkretne dwie linijki.)

Odpowiedzi proszę zgłaszać w komętach. Nagrodą jest odznaka "Certyfikowany Znawca Poezji Merkelicznej", którą można sobie będzie wydrukować (w 3D, jeśli ktoś potrafi), a potem przyszpilić, szpilką, albo nawet agrafką, do garnituru.

Jeśli ktoś znajdzie u Gałczyńskiego inny fragment opiewający słodką M. - nie aż tak celny, ale też niczego sobie - to może, jeśli poprosi, otrzymać (do wydrukowania, ew. w 3D) odznakę: "Też jestem w tym całkiem niezły!" W obu przypadkach dorzucam liście dębowe i diamenty, na koszt obdarowanego, plus oczywiście, jak Bóg przykazał, dochodzi VAT.

Konkretnego ostatecznego terminu nie podaję, ale proszę się pospieszyć, bo niedługo możemy nie mieć głowy do konkursów. Albo coś. Acha, żebym nie zapomniał... Mówię to z całą powagą i stalowym błyskiem w oku: Proszę kontrolować temperament, temperować słownictwo, hamować wybuchy erotycznych zapałów, przystrzyc co ryzykowniejsze metafory - żebyśmy tu znienacka nie mieli bratniej pomocy w postaci enerdowskiej partyzantki!

No i, co by było chyba najsmutniejsze, szczególnie dla naszych milusińskich -  żebyśmy nie stracili kapitana Klossa w telewizji. Mówię serio - ma być kulturalnie! Zresztą na Gałczyńskiego możemy raczej w tym względzie liczyć, więc to będzie w razie czego wasza. ludzie, wina.

triarius

P.S. Środą się nie przejmujcie - mamy przecież dopiero wtorek!

poniedziałek, marca 09, 2015

To byłby całkiem szatański plan, ale niestety...

Po kilku dniach przerwy od różnych tam blogów, wszedłem na szalom i przeczytałem Coryllusa...

* * *

Tu czuję się zmuszony rzec kilka słów na temat tego autora. Tak mało jak to będzie możliwe, ale parę słów muszę. Otóż faceta uważam, niezmiennie, za wybitny talent, czy nawet geniusza. (Spokojnie! Siebie też za geniusza uważam, choć od Coryllusa-Maciejewskiego różni mnie m.in. to, że on naprawdę jest tym pisarzem i publicystą, a ja czasem tylko dzielę się jakąś, napisaną lewą ręką, własną myślą. Poza tym, oczywiście, różnimy się diametralnie zainteresowaniami, typem intelektu, życiowymi doświadczeniami i ich brakiem, itd.)

Jest to samorodny talent wielkiej klasy, a z drugiej strony, w moich oczach, smutny przykład na, nieuniknione poniekąd, wypaczanie diamentowych talentów w kraju, gdzie jedynym w miarę sensownym uniwersytetem okazuje się prasa kobieca, a wszystkie eksponowane miejsca są dawno, i na wieki, zajęte przez tzw. "resortowe dzieci" i ich pociotków. Jednak Coryllus znakomicie (i chyba coraz zgrabniej) pisze, a poza tym, co dla mnie jest chyba jego największą wartością - miewa wprost fantastyczne INTUICJE.

* * *

No i właśnie! W tekście o którym mówię, mianowicie tym oto:

http://coryllus.salon24.pl/635803,o-propagandowym-znaczeniu-slowa-ludobojstwo

gość szkicuje coś (zakładając że to zrozumiałem, ale tak sądzę), co jednocześnie byłoby wprost niesamowitą intrygą wymierzoną w Polaków, i jak na taką intrygę, wydaje się całkiem prawdopodobne. Kto by to miał realizować? A choćby Putin, któremu i cynizmu, i szachowego myślenia, i możliwości nie brakuje.

Tu zawsze są i inne opcje możliwe, choć ja wprost Anglików za każdym dosłownie świństwem dokonanym w ostatnim tysiącleciu w dowolnym punkcie globu, z Sowietami na czele, nie dostrzegam. W odróżnieniu od Coryllusa. Co nie znaczy, że moja sympatia do Anglików miałaby być przeogromna.

Zresztą także w znacznej mierze pod wpływem Coryllusa spojrzałem na Anglię jako na o wiele poważniejszego gracza, niż dotychczas (mówimy o czasach wzgl. obecnych, nie o XIX w.), choć dla mnie i teraz więcej w tych wszystkich szemranych sprawach jest "Liberalizmu", niż "Anglii" jako takiej. Choć fakt, że teraz już Anglii też ani nie lekceważę, ani nie mam do niej wiele sympatii.

No dobra, naszym odwiecznym zwyczajem zrobiliśmy sobie długaśny wstęp - wyjaśniający wszystko ab ovo i z licznymi dygresjami - a teraz do ad remu...

* * *

Na czym by miała mianowicie, spyta ten i ów, polegać owa "szatańska intryga"? Tak to by wyglądało: nagle zaczyna się w Polsce, czy raczej w nieszczęsnej III RP, nakręcać kult "żołnierzy wyklętych"... Tak? To raz. Do tego rośnie w siłę ruch kibicowski - pełen patriotyzmu, bojowy, nasza jedyna (ach!) nadzieja na wypadek np. bratniej pomoc... Tak? To dwa.

Można tutaj dodać Korwina i jego trzódkę - niby nic to sobą realnie nie przedstawia, ale krzykliwe i da się poprowadzić w całkiem dowolnym kierunku, kiedy tylko przyjdzie odpowiedni prikaz. Tak? No to dwa i pół. Do tego, jak wszyscy wiedzą, mamy, i to nie od dzisiaj, te niezliczone "ruchy autonomii": śląskiej, kaszubskiej, białoruskiej...  Zgoda? O tej ostatniej właśnie traktuje zalinkowany tekst. Coś na pewno jeszcze pominąłem, ale i tego starczy.

"Komu starczy?", pytacie... Putinowi na przykład. (Czy innej tam Merkeli, zakładając, że to jest byt autentyczny, nie zaś smętna hipostaza.) A są jeszcze i inni. Jednak Putin tutaj pasuje nam najbardziej i na razie nam wystarczy. (Nawet bez stojących w cieniu i pociągających za sznurki Anglików.)

Jak by to ten Putin miał rozegrać? Niczego tu nie odkryłem - po prostu streszczam (??) myśl, którą wyczytałem u Coryllusa, w zalinkowanym tekście, a którą uważam za niezwykle ważną, niezwykle odkrywczą, a do tego szczerze przerażającą! Myśl jest taka: tacy różni, z tych miniejszości, wspierani przez niezliczone agentury i inną swołocz, o prostych idiotach nie zapominając, zaczynają coraz głośniej "dopominać się o swoje", przy okazji plując na naszych bohaterów, w tym na "żołnierzy wyklętych".

Możliwe? Jak najbardziej przecież, zresztą to się już dzieje. Nie od dzisiaj. Jak by wynikało z artykułu Coryllusa, to się nawet nasila, a w każdym razie nasila się, i to ostro, na froncie białoruskim. Co nie jest bez znaczenia, że akurat, w tej chwili, na tym. No bo ci nasi (albo i nie całkiem nasi) kibole, oburzeni pluciem na naszych "wyklętych" i innych bohaterów - dają w dupę tym mniejszościom.

A przy okazji oni, albo ktoś w ich imieniu, dewastuje jakieś cmentarze, zabytki, świątynie... Da się to zrobić? Ależ oczywiście - nie takie rzeczy dzieją się w III RP! To z kolei oburza tamtych - te mniejszości znaczy i te ruchy separatystyczne - reagują, spirala wrogości i robienia wbrew się nakręca... Putin, żeby już przy nim pozostać, reaguje! Broniąc na przykład "braci Białorusinów" przed "poską przemocą". W sumie tak samo, jak Rosja robiła od wieków, jak czyniła jeszcze chyba intensywniej pod szyldem ZSRR, i jak Putin czyni ostatnio, na naszych oczach.

Jeśli ktoś, na przykład Putin, potrzebowałby dobrego pretekstu do interwencji - no to ci "wyklęci", plus kibole, plus agentury i paliezni idioci (od Korwina, na primier), plus oczywiście odpowiednia mniejszość i jej ruch autonomii, mu tę sprawę załatwią. Powie ktoś: "a po co Putinowi miałby być pretekst? Przecież on i bez pretekstu potrafi!" Zgoda, coś w tym jest, ale preteksty, z wielu względów, się przydają. Jak to czynią, to temat na osobny wykład, ale naprawdę dobry pretekst to nie w kij dmuchał, proszę mi wierzyć!

A jeśli ktoś ma z uwierzeniem problemy i koniecznie potrzebuje przykładów, no to powiem: na przyklad gdyby chodziło o kolejny rozbiór, z udziałem także i (choć niekoniecznie wyłącznie) naszego zachodniego przyjaciela i sponsora w Unii. Oni na przykład pasjami lubią preteksty - i to takie nieco solidniejsze od tych, które cieszą społeczeństwo Kraju Rad. No więc choćby to!

Jeśli ktoś coś zrozumiał z tego pokrętnego i długiego tekstu, to zachęcam do przemyślenia zawartej tu tezy! Która to teza, powtarzam, absolutnie nie jest mojego autorstwa, bo wyczytałem ją w zalinkowanym tekście Coryllusa, jednak uznałem, że jest to tak ważne, iż warto by dotarło także do tych Tygrysistów (ach, jakże licznych!) i ludzi jakimś dziwnym trafem mój blog odwiedziwszych, a którzy z samego źródła Corrylizmu pijać dotąd nie zwykli, więc mogą pozostać nieświadomi.

Proszę to przemyśleć! Ew. polemiki czy protesty dziwnie mile widziane, serio! Ale, jeśli my tu (raz działamy równolegle, choć całkiem niezależnie i inaczej) mamy z Coryllusem rację, to sprawa wygląda WYJĄTKOWO PONURO, a ktoś nam szykuje paskudne, cuchnące siarczanymi babelkami bagno! Obyśmy się nie dali w to wciągnąć, amen!

triarius

czwartek, września 11, 2014

Czy AKowcy byli terrorystami? (3)

Widzę, że ten temat jest zbyt obszerny i potencjalnie zbyt ambitny, żeby dało się go w paru blogaskowych tekstach wyczerpać, a do tego... sami wiecie jak jest dziś z tą osławioną "wolnością słowa", więc nie ma co tutaj nadmiernej ilości kropek nad i stawiać, bo te durnie i tak zrozumieją z tego to, co zechcą, a ludzie na poziomie, chciałoby się wierzyć, zrozumieją także i bez wszystkich kropek.

Więc postaram się w miarę szyko pozakańczać co ważniejsze wątki. Po to jednak - choćby z powodu tego faktycznie mocno kontrowersyjnego tytułu - nie powinno pozostać rozbabrane. Byłaby to swego rodzaju nieodpowiedzialność za słowa. No więc, w imię Boże, zaczynajmy...

* * * * * *

Takie pojęcia jak "wojna" znaczą co innego dla różnych ludzi. Dla prawników czy dyplomatów "wojna" to (dopóki ich osobiście nie dotknie) to coś, co się zaczyna od uroczystego wypowiedzenia, kończy uroczystym podpisaniem pokoju, wszystko zaś pomiędzy, to tylko mało w sumie istotne "akcydensy". Czy, w kategoriach teorii sygnałów, "czarna skrzynka".

Kiedy powstają imperia - w tym specyficznym okresie rozwoju jednych cywilizacji, skojarzonym z okresem politycznej niemocy innych miejsc na ziemi (bowiem bez obu tych rzeczy na raz to nie działa, a w każdym razie historia takich przykladów dotąd nie pokazuje) - powstaje też oficjalna imperialna propaganda.

W tej propagandzie w imperium (a także często w jego najbliższym otoczeniu, poddanym jego dobrotliwym wpływom) panuje POKÓJ I POWSZECHNE SZCZĘŚCIE. Co jest dość oczywiste, jak się o tym pomyśli, a jak się człek rozejrzy, to dostrzeże to wokół siebie.  Tę propagandę znaczy i to, mniej lub bardziej wirtualne, szczęście.

Zachód jest dziś bowiem w znacznej mierze amerykańskim imperium, dałoby się jeszcze znaleźć kilka innych, choć o niektórych lepiej i bezpieczniej dziś nie wzpominać. (Każdy i tak wie.) Te imperia są, jak nigdy w historii, "fraktalne" i poniekąd "wirtualne". Długo by było tłumaczyć o co chodzi, ale jednak różnica między Hollywoodem, Mundialem, politpoprawnością, "wolnym rynkiem" z jednej, a tym co robili jacyś Asyryjczycy, Aztekowie, czy inni choćby Rzymianie jest dość wyraźna.

Mamy więc powszechny pokój i szczęście, ale jednak co pewien czas ktoś strzela, podkłada bomby, albo po prostu nie chce śpiewać w zgodnym chórze, czy nawet - o zgrozo! - nie chce się uśmiechać. Kiedyś, na wscześniejszych i prymitywniejszych stadiach rozwoju, sądzono, że takie sprawy są oczywiste, bo ludzie mają różne gusta i walczą o swoje. Inaczej w opoce imperiów!

Wtedy takie rzeczy rozpatruje się - a w każdym razie taką interpretację narzuca się wzystkim, którym może się udać ją narzucić - w kategoriach: a) prawniczych (jakie sobie tu wspomnieliśmy wcześniej); b) psychopatologicznych. To drugie oznacza, że jak komuś coś nie pasuje, to musi chory.

Tutaj i schizofrenia bezobjawowa (a jakże!), i to, jak się nam tłumaczy zachowanie wszystkich, którzy w tym ziemskim raju REALNEGO LIBERALIZMU nie są szczęśliwi i, zamiast grzecznie zgłosić się na leczenie, próbują coś z tym robić. "Cnota to jest w sumie wiedza", głosi i Sokrates i Rousseau i Konfucjusz (że pojadę spengleryzmem), cnota jest ucieleśniona w Pokoju i Powszechnym Szczęściu - czy to będzie Pax Romana, czy Demokracja i Prawa Człowieka...

Z czego wynika, że jak komuś się nie podoba, to dureń, w sumie chory psychicznie. Z definicji! Zresztą - choć nie każdy mówi to wprost, to jednak wszyscy tacy to, mniej lub bardziej explicite, głoszą: wolność to uświadomiona konieczność. A co to jest konieczność? No przecież, że nie takie sprawy, że w końcu wszyscy umrzemy! Na to Ludzkość (ach!) znajdzie przecież wkrótce lekarstwo. (Upowszcechniając eutanazję.)

Nie - konieczność, ta mądra, rozsądna i prowadząca do szczęścia, to jest to, co nam mówią te wszystkie ONZety, komisje od praw człowieka, eksperci od politpoprawności, certyfikowane autorytety moralne... I jak się ktoś z TYM nie zgadza, to oczywiście że z definicji chory. Nie na tyle jednak chory, by nie można na niego było nasłać drona czy jakichś antyterrorystów. Można, a nawet trzeba!

* * *

Za cholerę nie uważam, by Państwo Islamskie było fajne. Ale też nie ja nasprowadzałem tych wszystkich muzułmanów do Europy, a gdyby nie oni, to przecież Zachód o wiele mniej by się przejmował losami Iraku, gdzie najpierw stworzył sobie marionektowe państwo, a teraz słusznie drży, że ludzie którzy tam się oswoją z umieraniem i zabijaniem, wrócą na Zachód, "gdzie ich dom", i dadzą popalić.

Sorry - było mnie spytać! Ja bym ich nie sprowadzał in the first place. Że już o benzynie, Izraelu, Jałtach tego świata, rozporkowej wojnie Clintona z Serbią, i masie podobnych spraw nie wspomnę. Z braku miejsca i czasu choćby.

* * *

Aztecy potrafili w jeden dzień wyrwać (bez znieczulenia) serca 10 tysiącom jeńców, zdobytych w wojnach, które prowadzili WYŁĄCZNIE po to, żeby tych jeńców, na te serca, zdobyć. Tam się krew lała bez przerwy i w ogóle nie było to słodkie czy demokratyczne. Mimo to, kiedy Hiszpanie imperium Azteków zdobywali, a ktoś się tam próbował bronić, to NIE był terroryzm, tylko wojna. Zbrojna inwazja - niezależnie od tego, jak oceniamy moralne zalety obu stron - i obrona własnego kraju.

Dokładnie na tej samej zasadzie Niemcy mogli sobie powiedzmy uważać, że Polska to jest denny kraj - kraj anarchii, bałaganu i w ogóle - ale jeśli nas zbrojnie najechali, a ktoś sie bronił, to nie był żadnym "terrorystą", tylko partyzantem. Niezleżnie od tego jakie stosował metody. Choćby nawet folksdojczęta piekł na rożnie i zjadał, to i tak nie ma wiele do rzeczy - było nie przyłazić!

Jeśli nam się tu ktoś wpieprzy, żeby robić swoje porządki, to też walka z tym nie będzie żadnym "terroryzmem". Oczywiście - inwazja będzie nazwana "bratnią pomocą", a agresor zadba, by znalazło się dość takich, którzy ją powitają z kwiatami chorągiewskami w odpowiednich kolorach. Zawsze tak się robi i dziwne by było, gdyby robiono to inaczej. Nie zmienia to jednak istoty sprawy.

* * *

Co do jest właściwie ten "terroryzm"? Atakowanie miękkich celów? Jak cywile na jarmarkach czy w knajpach? Stosowanie "niedozwolonych" środków - jak miny przeciwpiechotne czy gazy bojowe? Stosowanie broni - nie daj Boże! - jądrowej, jeśli się nie dostało na to pozwolenia od tych, którzy już ją mają i nią sobie groźnie od czasu do czasu potrząsają, ale innym wara?

Mam wątpliwości, czy to jest właśnie istota terorryzmu. Myślę, że terroryzm to metoda walki politycznej, mająca przeważnie doprowadzić do rewolucji czy przewrotu. Stosowana przez np. anarchistów w dziewiętnastowiecznej Hiszpanii, albo przez rosyjskich eserów. Sporadyczne ataki, mordowanie dostojników, przedstawicieli aparatu przemocy, czasem po prostu osoby postronne. We własnym kraju.

Kiedy to nie jest we własnym kraju, sprawa robi sie bardziej skomplikowana. Jeśli taki ktoś uważa, bo ma po temu jakiś powód, że jego kraj jest okupowany i katrupi jakichś gestapowców czy innych kolaborantów - to nie będzie terroryzm. To będzie walka o wolność. Niezależnie od tego, który kraj może nam się bardziej podobać, który jest bardziej demokratyczny i humanitarny. (Swoją drogą - komu o OBIEKTYWNIE oceniać?)

Jeśli czyjś kraj jest okupwany, a ten ktoś atakuje miękkie cele w kraju okupanta... OK, z punktu widzenia władz, policji itd. tego drugiego, jest to może "terroryzm". Nie przestaje to jednak być WOJNA i ze sfery militarnej nie przechodzi nagle do sfery psychopatologii z kryminalistyką. Jak się nam to bez przerwy wmawia.

Dlaczego to ważne? Nie chodzi przecież o to, żeby usprawiedliwiać zamachy w których giną cywile, tylko żeby bronić się także przed ogłupianiem nas przez aktualnie rządzących. Którzy najpierw nasprowadzają nam takich różnych ludzi... Ja ich absolutnie z powodu "koloru skóry" nie wartościuję, ale gdybym to ja np. pojechał do wielu z ich krajów, raczej by mnie tam jako swojaka nie przyjęto, czemu więc się dziwić w drugą stronę?

Do tego dochodzi wściekłe tępienie Katolicyzmu (i, w nieco mniejszym stopniu, całego Chrześcijaństwa). Że na tym poprzestanę. No i oni to wszystko robią, a potem, kiedy im, i nam, wybucha to w twarz, zaczynają zawodzić i wzywać nas do popierania następnych swoich dziwnych zachowań.

Nie mówię tu o walce z radykalnym islamem, tylko o przekonywaniu nas, że to nie jest wojna, że to nie jest czołowe zderzenie dwóch całkiem innych i w sumie wrogich CYWILIZACJI - tylko coś z pogranicza patologii i kryminalistyki, co da się wkrótce naprawić, bo przecież chuligani nic trwałego nigdy nie stworzą. Sorry - ja tych pierdołów nie łykam.

* * *

O co właściwie walczymy? Żeby naszym kobietom za parę lat nie kazano zasłaniać twarzy i nie obcinano im przymusowo różnych szczególików? Żebyśmy mogli żłopać wódę i nie musieli się pięć razy dziennie modlić z twarzą zwróconą w stronę Mekki? Żeby nie obcinali bez powodu głów? A najlepiej wcale? O to można by powalczyć, zgoda! Tylko że raczej nie tak, jak to się dotychczas robiło. (No i nie tak, jak to się właśnie robi w stosunku do rosyjskich zielonych ludków.)

Czy też walczymy o żęder, "tolerancję" dla wszelkich agresywnych zboczeń, "równouprawnienie płci" definiowane niewiadomo przez kogo i na podstawie niewiadomo jakich kryteriów? I o obowiązkową miłość do Izaela? Z uznaniem, że istnieją rasy lepsze i gorsze, i akurat ci tam muzułmanie należą (jak i np. Polacy) do tych gorszych? Otóż nie - ja o to nie będzie dalczył. Na drzewo! Walczcie sobie sami.

* * *

Z jednej strony potępia się dziś wszędzie niemal konkwistę (a nawet hiszpańską rekonkwistę, bo "muzułmanie doprowadzili Andaluzję do rozkwitu i byli tacy, ach, tolerancyjni!"), wyprawy krzyżowe, nawracanie - wszystko to robione przez autentyczną wielką religię, Katolicyzm - a jednocześnie podboje dokonywane w imieniu wymyślonej całkiem niedawno, bez przerwy "udoskonalanej" i ciągle się zmieniającej, religii "demokracji i praw człowieka" mamy traktować jako jakąś...

Nie powiem "wolę Boga", bo to nie dość ateistyczne, ale w sumie coś takiego. Sorry, ale to jest całkiem bez sensu! Poza oglupionym i wystraszonym lemingiem nikt tej nowej religii nie traktuje na tyle poważnie, by mieć ochotę za nią ginąć. Dlatego też z wojowniczym islamem w imię tej pseudo-religii walka jest z góry przegrana.

* * *

To nie może być "wojna", bo przecież "demokracja i prawa człowieka" zapewniają wieczny pokój i wieczne szczęście, a tutaj nagle takie coś... Nie może to być też "wojna", bo właściwie z kim? Kto jest państwem, ustalają te tam ONZety, gdzie rządzą tacy, którzy mają broń od A do Z - jak mają, to mogą sobie nawet nasyłać na innych zielonych ludków. Więc z kim ta wojna? Przecież nie z Islamem! Skoro mamy już miliony jego przedstawicieli u siebie - a oni przecież tacy słodcy! (Nie mówię, że żaden nie jest słodki, tylko że to nie o to chodzi.)

No więc to musi być kilku psychopatów... Dziesiątki tysięcy? I liczba ich stale rośnie? Mimo że ich bombardujemy i katrupimy? Nieważne - psychopaci i terroryści! Przecież inaczej Obama nie dostałby Pokojowej Nagrody Nobla "na zachętę"! TO NIE MOŻE BYĆ WOJNA!

* * *

Jeśli mam rację i to jest po prostu wojna - nieważne, czy taka, jaką pamiętają i do jakiej się przygotowją nasi, zachodni generałowie - to od razu nasuwa się to, co ktoś kiedyś rzekł... Nie pamiętam, czy to był Gustaw Adolf , czy może marszałek Turenne o Gustawie Adolfie... W każdym razie rzekł, iż: "Wojnę wygra raczej armia jeleni prowadzona przez lwa, niż armia lwów prowadzona przez jelenia".

No i, o ile dzisiejsze społeczeństwa Zachodu na pewno nie przypominają stada lwów, a jelenie tylko też przypominać mogą tylko na potrzeby tego stwierdzenia, to dzisiejsi przywódcy Zachodu nie mają już z lwami absolutnie nic wspólnego. (Nawet co do jeleni miałbym spore wątpliwości, bo to jednak szlachetne zwierzęta.)

Jeśli ten ktoś miał rację, a raczej ją miał, to marnie to nam wróży w starciu z Państwem Islamskim, czy jakimkolwiek badziej zdeterminowanym wrogiem. Dzisiejsi władcy Zachodu, ich propagandziści i inne przydupasy, oczywiście woleliby, by nam tego typu myśli nie zaświtały w głowach.

Nic więc dziwnego, że wroga, z którym Zachód nagle musi prowadzić całkiem po prostu WOJNĘ, starają się swoim własnym poddanym przedstawić jako wyskok gromadki chuliganów, których, z mniejszym lub większym wysiłkiem, ale jednak na pewno będzie można okiełznać metodami policyjnymi, z dodatkiem zamawiania duchów, magicznych zaklęć, obelg i groźnych min.

Inaczej, aby sobie poradzić z tego typu zagrożeniami - których pojawia się, pozornie zniką, coraz więcej i więcej - suwerenny lud musiałby, z konieczności, zmienić tych rządzących na jakichś innych, bardziej odpowiednich na trudne czasy i do odpowiedzialnych zadań. Bo pijar, niestety drodzy ludkowie, już przestaje powoli wystarczać...

* * *

W sumie chodzi o to, że - jak bardzo nie podobałyby się nam zamachy bombowe czy obcinanie głów dziennikarzom - takie rzeczy nie mają powodu sprawiać, byśmy dawali się dalej ogłupiać idiotyczną i kłamliwą propagandą, albo żebyśmy, uciekając przez rzekomym "fundamentalizmem" i "zacofaniem", pakowali się w wymyślone przez czyichś najemnych świrów nowe pseudo-religie. Choćby miały tak dźwięczne nazwy, jak "multi-kulti", "tolerancja", "żęder", czy "wolny rynek". Dixi!

triarius

piątek, maja 30, 2014

Państwa i bantustany

Ostatnio był jakiś zamach wojskowy w Tajlandii, prawda? Nie śledzę, o Tajlandii wiem niewiele (więcej od przeciętnego inteligenta o tajskim boksie, znacznie mniej o przebranych za kobiety męskich kurwach), jednak coś mnie w tej sprawie uderzyło.

Otóż tego typu aktualne polityczne wieści dochodzą do mnie albo z rozimych "prawicowych" blogów, albo też z zachodnich telewizji, co je mam w pakiecie. (Lewackie one wszystkie i w większości wciąż dostają służbowego orgazmu na temat "Europy".)

No i w tych właśnie telewizjach - BBC, France Internationale (tutaj szczególnie owe ojro-orgazmy), CNN... (Mógłbym chyba włączyć też Fox News, niby o wiele bardziej od CNN "prawicowe", ale po co, skoro ich "prawicowość" to "wolny rynek", Izrael i reszta dzisiejszych "amerykańskich wartości"?) Więc na tych telewizjach sporo mówili o tym zamachu w Tajlandii i związanych z tym sprawach, ale...

Coś mnie tam uderzyło, choć niby, jak się zastanowić, to do bólu oczywiste, więc nie powinno. To mianowicie, że tam był ten zamach, a nikt nie tylko nie dokonał bratniej pomocy, ale nawet do jej dokonania nie nawoływał. Niesamowite! Potrafiłby ktoś sobie taką sytuację wyobrazić w Polsce?

Nie żebym nawoływał do zamachu, nie żebym chwalil zmachy... Albo ich brak zresztą... W ogóle, jak rzekłem, nie bardzo kojarzę kto tam w tej Tajlandii ma teraz rację i jest mi to dość obojętne. Ale jednak fakt, że tam nikt im bratniej pomocy nie udzialał - ba! Nawet nią nie groził, nawet do niej nie wzywał... Przecież nawet sankcjami im chyba nie zagrożono... Daje do myślenia!

Zastanawiałem się ostatnio faktycznie sporo nad kwestią bantustanów i poważnych państw (terminologia St. Michalkiewicza), no i tak mi jakoś wychodziło, że ta różnica ma wiele wspólnego z tym, czy dane państwo... żeby to państwem okreslić, dla uproszczenia... ma broń jądrową, czy też jej nie ma.

I niewątpliwie jest to kryterium bardzo istotne, z którego masa istotnych rzeczy wynika. Jednak, jak się okazuje, nie jedyne. Tajlandia, z tego co kojarzę, broni jądrowej wciąż nie ma. Nie jest to nawet kraj specjalnie ogromny, nie jest też aż tak specyficzny, jak wiadomo kto. A jednak! Daje do myślenia i zachęcam do się nad tym zastanowienia! Musi boks tajski też ma swoje znaczenie w takich sprawach - no bo chyba nie (straszna myśl!) te pedały w kiecach i inne mało smaczne tamtejsze zjawiska?

I niech mi tu nikt nie wyjeżdża z matrioszką Jaruzelskim i jego "stanem wojennym"! Polska wtedy z całą pewnością krajem suwerennym nie była, więc to w ogóle nijak się z poruszanym tu problemem nie wiąże. Wiąże się natomiast z szeroko od czasów niepamiętnych międloną kwestią tego, czy dzisiaj jeszcze może istnieć jakaś suwerenność, a już szczególnie suwereność nienajwiększych krajów.

No i okazuje się, że, choć nic tu oczywiście nie jest całkiem czarne ani całkiem białe, to jednak różnice w tej suwerenności - pomiędzy np. taką Tajlandią i taką Polską - wciąż są ogromne. Tak znaczne, że bez wielkiego uproszczenia dałoby się stwierdzić, iż Tajlandia (jakby tam w niej nie oceniać słodycz życia, rozkosze konsumpcji i stan "praw człowieka") JEST krajem suwerennym, Polska natomiast na jej tle...

Polska natomiast wymaga masy propagandzistów w stałym pogotowiu i ogromnych środków, by przekonać miejscowych (żeby na nich się tu skupić), iż bratnia pomoc, mniej czy bardziej perspektywiczna, to nic złego, a raczej wprost przeciwnie. I że cała ta "suwerenność" to jakiś wybryk chorego mózgu i w ogóle zło wcielone. No, z oczywistym wyjątkiem suwerenności paru, mniej lub bardziej sąsiednich, mniej lub bardziej tropikalnych, krajów, ale z całą pewnością to nic dla Polski.

I tak się to toczy...

triarius

sobota, września 28, 2013

Dożynanie watah... (Spokojnie, na razie nie tutaj.)

Zajrzałem na szalom, zajrzałem na Facebooka, i jakoś nigdzie nie rzuciły mi się w oczy informacje czy komentarze na temat tego, że w Grecji aresztowano całą czołówkę trzeciej parlamentarnej partii w tym kraju, w tym coś ze trzech parlamentarzystów.

Pretekst oczywiście taki, że kilka dni temu jakiś ponoć członek owej partii utrupił nożem lewaka. Po czym w Grecji lewizna przez wiele dni biła się z policją, paląc wszystko co się dało, domagając się delegalizacji owej, "neonazistowskiej" pono, partii.

Znając retorykę lewizny, serdecznie wątpię, by owa partia miała dużo wspólnego akurat z nazizmem, tym bardziej, że nazizm jednak wciąż wielu się kojarzy z Niemcami, a ci chyba specjalnie popularni w Grecji nie są, i to z paru powodów.

W każdym razie postępowe i "proeuropejskie" telewizje, na przykład francuski kanał dla zagranicy, radośnie pokazywały owe lewiźniane bitwy z policją i palenie czego się dało, ale w komentarzu nie było najmniejszego nawet oburzenia, natomiast pełne zrozumienie dla postulatu delegalizacji "neonazistów".

Nie muszę chyba nikomu przypominać, co się w naszym kraju działo, kiedy zwolennik, a być może po prostu członek, Miłościwie Nam Panującej Platformy zarżnął pisowca i pokaleczył drugiego. Tak więc w jakiś automatyzm delegalizowania w Unii Europejskiej partii z powodu wybryków ich wielbicieli nie za bardzo wierzę.

 Wiem chyba za to, dlaczego Tusk i reszta gromadki tacy stosunkowo spokojni i pogodni. Szykuje się nam, i z pewnością nie tylko nam tutaj w tym nieszczęsnym kraju, niezły atak na "faszystów", "nacjonalistów" prawdziwych i rzekomych, czyli w sumie na wszelką realną opozycję wobec tego raju, który mamy, i który nam szykują, na wszelką w miarę realną prawicę, wszelkich patriotów swoich krajów, niewątpliwie też na katolicyzm (w jego nieskurwionej dotąd wersji)...

Będzie naprawdę wesoło, i to już wkrótce. Tym bardziej, że z różnych źródeł, których tutaj nie chcę konkretnie wymieniać, słyszy się o prowokacji szykowanej na 11. listopada. Chodzi zaś o niebylejakie źródła. Co jest przecież tylko potwierdzeniem, bo i bez tego chyba sprawa jest jasna. Optymistyczne byłoby w tym wszystkim raczej to, że mielibyśmy jeszcze sześć tygodni czasu, czego jakoś ja nie jestem niestety całkiem pewien.

W każdym razie wydaje się, że oni sobie tak fajnie to wszystko podzielili, że nikt się nie wzruszy w  jednym "europejskim" kraju, gdy w innym "europejskim" kraju będą wsadzać do pierdla, albo i gorzej, opozycję. I o to przecież chodziło! Całkiem możliwe, że od razu "Ojcom Założycielom". A durna "prawica" dała się kolejny raz nabrać lewiźnie niczym stado upośledzonych na umyśle ciapków.

triarius

środa, października 12, 2011

A może jednak po mojemu?

W ramach komentowania wysoce aktualnych wydarzeń, powiedzmy sobie to: PiS uchronił się przed totalną klęską w ciągu najdalej najbliższego roku, a jednocześnie okazało się, że W TYM KRAJU i w tych czasach nie uda mu się już nic osiągnąć. Nic, w każdym razie, takiego, czym by się można sensownie podniecać. I nie widzę tego jako jakiejś specjalnej winy PiS'u - po prostu to NIE JEST "demokratyczne państwo prawa" w mniej lub bardziej spapranej wersji - w związku z czym wszelkie próby jego "naprawiania" są z definicji skazane na żałosną porażkę.

A w dodatku to rzekome "państwo polskie" ani nie jest naprawdę państwem, ani naprawdę polskim, i nie chodzi mi tu o wydawanie z siebie duszoszczipatielnych haseł, tylko o to, że państwo to jednak "suwerenność na pewnym określonym terenie" (czy jakoś podobnie), a tu o suwerenności trudno z przekonaniem mówić, skoro nawet OFICJALNIE rządzi Unia.

No a skoro trzeba by się naprawdę niesamowicie nagimnastykować, by móc stwierdzić, że interesy jakim ten twór służy, to "interesy polskie" (czego dobitnym, przepięknym w swej absurdalności i surrealistycznym w swej ohydzie przykładem była afera z Frau Merkel parę dni temu), trudno bez ironii nazwać go "polskim".

Co zresztą nie dotyczy wyłącznie tego nieszczęsnego kraju, bo zanikanie państw narodowych - poza nielicznymi silnymi, agresywnymi i w taki czy inny sposób przez naturę obdarowanymi - jest aktualnym długofalowym historycznym trendem, i trudno sobie wyobrazić, by akurat kraj tak sponiewierany, tak skurwiony, tak wykrwawiony (także w sensie emigracji), a którego ludek kieruje się niemal zawsze najbardziej z możliwych durnymi i samobójczymi motywami, miał temu trendowi stawić czoło.

Nie oznacza to, byśmy mieli całkiem odpuścić i całkiem się odwrócić od PiS'u - możemy się nawet z przekonaniem i sporą dozą słuszności pocieszać, że P*kot i jego trzódka występują w sejmie III RP, który z jakimkolwiek "polskim sejmem" ma niewiele wspólnego. (Chyba, że w sensie idiomatycznym, występującym w wielu zachodnich językach, ale to akurat nie nasz problem, skoro to nie nasz sejm.)

Nie - odwracać się nie ma sensu i kto ma do tego typu działalności przekonanie, niech to dalej robi. Jednak powiedzmy sobie otwarcie, że to działania czysto osłonowe i straż tylna. Chleba z tego tak czy tak nie będzie, co najwyżej - jeśli się nic istotnie nie zmieni na istotniejszych frontach - możemy nieco odwlec obowiązek nadstawiania tyłka Biedroniom tego świata i oddania naszych dzieci tego świata Cohn-Benditom wraz z Polańskimi (przy gromkich apładismientach autorytetów moralnych w typie Sadurskiego).

Szybko możemy sobie także wpisać między bajki gadki o cudownych rzekomo skutkach, jakie będzie miało wynikające z rychłej ekonomicznej katastrofy "wkurwienie". Nie chce mi się nawet z tym jakoś polemizować. (No, może kiedyś, na specjalną prośbę.) Na razie mówię krótko - NIC Z TEGO NIE BĘDZIE! A w każdym razie NIC POZYTYWNEGO. Dla nas.

Przechodząc na wyższy poziom globalności, powiedzmy sobie także (wiem, że to smutne i może być trudne do uwierzenia), iż chrześcijaństwo jest (niemal z pewnością, że się tak zabezpieczę przed zarzutem dogmatyzmu z determinizmem) SKOŃCZONE jako realna, ziemska, odgrywająca rolę w historii siła. Nic nie mówię o zbawieniu duszy, i w ogóle katolicyzm (tyle, że nie ten posoborowy) jest mi bardzo bliski, ale WYZWANIE TAK, jak najbardziej, natomiast jako siła, broń i co tam jeszcze - niestety już nie.

Smutne to, zgoda, ale to niestety jeszcze nie koniec przykrych wiadomości. Tak samo jak z "naprawianiem Polski", tak samo jak z chrześcijaństwem, jest też (moim skromnym zdaniem, bo Duchem Świętym oczywiście nie jestem) z ew. budowaniem wokół siebie zdrowej tkanki społecznej, w postaci tajnych kompletów; ludzi, którzy nam ufają i dla których będziemy autorytetami; z osiągnięciem czegokolwiek istotnego za pomocą działalności biznesowej... To znaczy - wszystko to należy robić i, jeśli w ogóle mamy jakąś szansę, prędzej czy później zrobione być MUSI. Ale to nie tak od razu, nie tak hop siup.

Działalność biznesowa może dzisiaj podnieść poziom konsumpcji rodziny, ale też to praktycznie wszystko co może. Chwilowo, z tego co wiem, może nawet ten poziom podnieść całkiem znacznie, choć koszty, w postaci imponderabiliów, są także znaczne. Z czasem, jeśli wiem coś o świecie, będzie z tym gorzej i gorzej. Nie mówiąc już o tym, że wykorzystanie tych konsumpcyjnych możliwości w... Nie bójmy się tego słowa - POLITYCE - to b. mglista i niepewna sprawa.

Nikt nie jest, a w każdym razie nikt nie może być - w tej chwili - tak łatwo na każdym kroku kontrolowany, jak drobny i "nie swój" (w sensie nie ICH) biznesmen. Mało kogo można tak łatwo zniszczyć. Taki ktoś ani nie może zastrajkować, ani nie ma z kim się umówić na wrzucanie sabotów do maszyn, tym bardziej, że te maszyny są jego własne. (A przynajmniej taka jest oficjalna wersja, w którą on skwapliwie wierzy, bo inaczej straciłby przecież poczucie sensu swojej biznesowej działalności.)

Marcus Crassus słusznie kiedyś stwierdził, że "bogactwo to możliwość wystawienia prywatnej armii", no więc w tych czasach - kiedy "nie swój" nie może w praktyce nawet prawdziwej gazety założyć - o jakimkolwiek wartym cokolwiek bogactwie trudno w ogóle mówić. A że o tym właśnie mówimy, więc właśnie przestajemy, bo to nie ma sensu.

Tyrajcie sobie ludzie, konsumujcie, ale bez dorabiania sobie do tego ideologii, że to "walka" i tak dalej! Jesteście dojnymi krowami miłościwie nam panujących lewackich totalitarystów, i cały ten "wolnorynkowy bełkot" to woda na ich młyn, wynik agenturalnych zleceń i/lub najczystszej wody głupoty!

Długo mógłbym jeszcze. W końcu krytyka to przeważnie najłatwiejsza część każdej tego typu sprawy. (Czego nas uczy choćby Marks, żeby już nie wspominać o Adolfie H., którego nikt nie zna, ale ja go akurat czytałem jako obowiązkową uniwersytecką lekturę.) Jednak starczy nam już na dziś tej "czystej" krytyki i przejdźmy do pozytywów.

No więc, mówiąc o pozytywnym programie, chciałbym rzec co następuje... A może jednak Pan Tygrys miał rację? A może naprawdę należało - i nadal należy, bo wprawdzie jest już bardzo późno, ale może jeszcze można - zacząć od przeczytania, ze zrozumieniem, Roberta Ardreya? (Kto jest w stanie go przeczytać po angielsku, oczywiście, bo kto nie jest, a się poczuwa, powinien się zgłosić po jakieś inne zadanie.)

Jednocześnie, w ramach robienia czegoś RAZEM i w realu... Bo w końcu czytanie książki to żadna działalność, żadne wielkie osiągnięcie... A przynajmniej tak by się wydawało, zanim się lepiej pozna polską prawicę i jej, nie znającą przeszkód ni złych dróg, niezmożoną aktywność... Więc w ramach tego realu i wspólnych działań, należałoby zaraz potem zakręcić się koło wydania tego Ardreya po polsku. Dla tych, co nie potrafią w oryginale, czy jakimś innym egzotycznym języku, nie potrafią potrafić... Oraz dla tych, do których jeszcze w ogóle jest szansa dotrzeć.

Plus dbanie o swój własny umysł, oraz to, co rozsiewamy wokół - gębą, klawiaturą, długopisem. Czyli wyplenienie ze swego słownika określeń w rodzaju (tfu!) "koktail Mołotowa". (Jeśli ktoś nie rozumie dlaczego, widać czyta to służbowo i na drzewo!). Oraz nazywania Jaruzelskiej matrioszki "generałem", chłopców z ABWehry i podobnych instytucji  po prostu "służbami" (jakby to były polskie i nasze służby!). I całej masy rzeczy podobnego rodzaju, które polska "prawica" z upodobaniem robi, sama sobie plując przy tym radośnie w gębę.

Plus kontakty w realu. Rozmowy, szkolenia, gra na łyżkach, trening (np. bicia brzydkich ludzi), zapoznawanie się (dorośli, dzieci, kobiety itd.). Plus POLONIA, bo bez stworzenia FRAKTALNEJ POLSKI nic nie osiągniemy. Zdaję sobie sprawę z wagi terytorium - w końcu mój ukochany Ardrey poświęcił temu całą książkę - ale nie my ustalamy reguły gry, przynajmniej na razie, a ta nieszczęsna ziemia została już dokumentnie SKAŻONA palikotyzmem w najszerszym rozumieniu, i to jest w tej chwili nie do odrobienia!

Jeśli nie wykorzystamy przeciw nim tej ich własnej ZBRODNI, jaką jest wywalenie milionów Polaków na emigrację, to naprawdę wątpię, byśmy im mogli, choćby w najdalszej perspektywie, więcej niż skoczyć. (Na warsztat.)

Z czasem trzeba by także zacząć działać międzynarodowo - odwracając niejako tę kurewską (z przeproszeniem kurw) globalizację, którą nam zafundowali, przeciw nim. Bo sama Polska, zakładając że jeszcze w ogóle istnieje, że ten gówniany folwark Bulbulów, Palikotów i innej agentury to jeszcze w ogóle jest "Polska" - nic już dzisiaj nie znaczy i nic sama nie zdoła.

Gdybyśmy się wzięli za to kurestwo, to byśmy tu w dobę mieli bratnią pomoc - o sankcjach, napuszczaniu międzynarodowych lemingów, opluwaniu w mediach, skrytobójstwach, Putinach i innych takich nie wspominając. Ten syf albo padnie globalnie, albo w ogóle nie padnie, a wtedy padniemy my. Do końca znaczy. Takie to jest proste!

I to by było na tyle. Jeśli komuś podeptałem jego starannie wyhodowane odciski - cóż, przykro mi. Serio! Ew. zarzuty, żem stary i spierniczały, spłyną po mnie jak woda po kaczce. Tak samo jak próby walenia we mnie autorytetami w rodzaju prof. Gadacza. Naprawdę nie sprawia mi przyjemności pisanie tak gorzkich, tak pesymistycznych w sumie rzeczy. Ani nawet mówienie, że to ja jednak miałem rację przez te wszystkie lata. Wiem, jestem monotematycznym czcicielem szkopa nie zasługującego nawet na splunięcie, co rzuciło mi się na mózg, który stał się skrajnie deterministyczny...

A przecież nic nie można przewidzieć, w każdej chwili może się wydarzyć cud! Bo przecież "Solidarność"... A, sorry, to był Bolek z Kiszczakiem... Bo przecież JP2. A w każdym razie jakieś JP... Więc sursum corda! - wkrótce się zawali, a wtedy wkurwieni wyjdą na ulice... Też bym chciał, serio! Ale proponuję zakład, że tak się nie stanie, niestety. Chciałbym przegrać, ale mało to mi się wydaje możliwe.

Więc może jednak PO MOJEMU? Może jednak zacząć by od Ardreya?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, lipca 11, 2008

Drogi onecie - brakuje mi Niemców!

Z linku na nowej prawicowej inicjatywie blogerskiej, z prasówki konkretnie, trafiłem sobie w miejsce, gdzie normalnie bym nie zawędrował, mianowicie tutaj. No i widzę - patrzcie no państwo! - sonda. Tuż pod linkiem do blogu ojroprofesora Sadurskiego nawiasem, to taki smaczek extra.

Kto chce tę sondę zobaczyć w oryginale i w całej krasie, bo mi nie ufa, albo coś, to niech se kliknie na tamto tutaj, albo na to tutaj tutaj. (Chyba że zmieni się mądrość etapu i usuną, ale chyba ta akurat mądrość się tak szybko nie zmieni. W razie czego zaś służę zrzutem.) No więc tak to wyglądało, dla tych, co im się nie chce klikać, a za to wierzą mi na słowo:

Sonda

Ataku militarnego ze strony którego kraju Polska powinna się najbardziej obawiać (można zaznaczyć więcej niż jedną odpowiedź)?


Tyle sondy z onetu. No to teraz ja to skomentuję.

Sorry onecie, ale ja się tutaj nie odnajduję! Jest wprawdzie do wyboru Rosja, zgoda, ale moim faworytem nr 1 w tej specyficznej konkurencji... No, może ex equo... Moim faworytem zatem są jednak nasi Niezawodni Przyjaciele Zza Odry. Czyli wiadomo kto. Czyli (pardon my French) Niemcy. Gdzie więc oni? Jakaś lipna ta ankieta, co wam całkiem nie wyszła, skoro o tak ważnym kraju zapomina! Wywalcie tego praktykanta, co ją zrobił.

Moim faworytem nr 3 są jakieś mieżdunarodnyje (nie żeby całkiem bez Naszych Zachodnich Przyjaciół) "Europejskie Siły Szybkiego Reagowania". Z bratnią pomocą oczywiście, nie żeby jakaś agresja czy coś. ("Ach prosiemy, prosiemy! Chlebem i solą! Kiedy już uporacie się z tymi upiornymi watahami kaczystów, to wraz z żoną zapraszamy w nasze skromne progi - na kwaśne mleko, Alpengold i Odę do Radości!")

Żydów akurat nie dostrzegam jako zagrożenie w sensie dosłownym militarnie, więc niech sobie będzie, że ich tam do wyboru nie ma. Jednak skoro jest Liban, którego - jako żywo wśród zagrożeń militarnych dla Polski nie potrafię sobie wyobrazić - to chyba jednak i Izrael na to zasłużył. Chiny czy Pakistan też mi mniej do tej wzniosłej roli pasują. Widać jednak takie były instrukcje w kancelarii Premiera, a instrukcje rzecz święta (świecka).

A propos bratniej pomocy... Pisałem już o tym parę razy: europejska bratnia pomoc, a na pierwszym niemieckim czołgu który przekroczy naszą granicę ikona z Lechem Wałęsą (z Matką Boską w klapie oczywiście). Ten zaś, osobiście, zostaje oczywiście szefem Rządu Jedności Narodowej, czy jak to się będzie nazywało. Dlatego też nigdy nie pozwalałem sobie na lekceważenie Bolka, bo taką rolę ma on przypisaną przez Historię. Módlmy się więc, by ta menda jak najszybciej zdechła!

Że to mało chrześcijańskie? Sorry, ale ja nie chrześcijanin - ja katolik trydencki, niewierzący zresztą. Tacy zaś nie mają problemów etycznych z życzeniem śmierci skurwielom. A nawet czasem z czymś więcej on these lines. Co zaś do Bolka, to mimo, że niby sam nic nie znaczy, jednak na marionetkową "głowę" Rządu Jedności Narodowej jest idealny. Nie lekceważmy go, przynajmniej dopóki nie pójdzie do piekła, gdzie jego miejsce.

Michnik to oczywiście świnia wyjątkowa (ciekawe, wytoczy mi proces?), innych podobnie parzystokopytnych niestety nam też w tym przeklętym od Boga kraju nie brakuje... Ale oni do tej akurat roli aż tak dobrze się nie nadają, co może sprawić, że się bratnia pomoc nieco odwlecze, gdyby Bolka wśród żywych zabrakło. Tusk się w tej konkurencji nie liczy, bo bratnia pomoc będzie nam potrzebna właśnie dlatego, że Tusiaczek, Tusidełko nasze miłosne, się do końca spali jako polityk und skompromituje.

Co może nastąpić całkiem niedługo, choć nie musi. I w sumie człek nie wie, czy się powinien cieszyć, czy jednak my tego po prostu nie przetrzymamy. Cóż mamy jednak właściwie do stracenia? Jeszcze parę lat takich rządów miłości i nawet nie poznamy, czy już mamy tę bratnią pomoc zza Odry, czy jeszcze nie.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 07, 2006

Szokujące informacje, ale Polacy jak zwykle wolą seriale i ględzenie o niczym

Na blogu Wojciecha Wierzejskiego można znaleźć informację, która rzuca masę światła na obecne "afery". Dziwne tylko, że tak mało interesują się tym polskie służby, nie mówiąc już o zwykłych rodakach. Ale cóż, długoletnie wychowywanie na serialach, "Tańcu z gwiazdami", "Szkle Kontaktowym" i "Europa da się lubić" robi swoje.

Otóż Wierzejski podaje, że "organizatorem neonazistowskiego pikniku na Śląsku była osoba starająca się o obywatelstwo niemieckie i mająca niemieckie pochodzenie", co bardzo uprawdopodobnia tezę, iż jest to agenturalna robota ze strony "naszych przyjaciół zza zachodniej granicy". Samo nazwisko tego pana, Schmidt, też raczej tego podejrzenia nie rozwiewa, choć oczywiście samo w sobie nic by nie znaczyło.

Wierzejski podaje także kilka innych bardzo zastanawiających faktów związanych z wydawnictwem Axel Springer, którego polskojęzyczny "Dziennik" rzekomo wykrył, a potem roztrąbił "nazistowskie" party z rzekomym udziałem Młodzieży Wszechpolskiej.

Oto link do całości: http://wierzejski.blog.onet.pl/2,ID154686609,index.html

Cała sprawa - to znaczy nie tylko ten "nazizm", ale także dzisiejsze "jednorazowe badanie" Leszka Bubla, no i oczywiście "afera seksualna" - wygląda w moich oczach niezwykle wprost niepokojąco. Jestem pewien, że Bolek już gryzmoli prośbę o bratnią pomoc, na wypadek, gdyby wszystko nie dało się załatwić gładko i po cichu. Platforma ożyła, zachód sparaliżowany rosyjską bezczelnością i ich Polonem 210...

Nastrój moich obecnych myśli, przynajmniej tych na tematy polityczne, nieźle oddaje ten oto tekst Przemysława Kudlińskiego (choć sam nie jestem tak antyamerykański i nie mam takich podejrzeń co do wojny z terroryzmem): http://iskry.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=525

Powiedzmy sobie uczciwie, nigdy nam nie będzie łatwo, narodowe tragedie i groźba całkowitej utraty niepodległości zawsze będą na nas czychały - ale żeby chociaż Polacy nie byli takimi cholernymi tchórzliwymi i głupio-mądrymi idiotami! Każdy nas kupi i sprzeda za nasze własne pieniądze, będziemy lizać każdą dłoń, nie widząc bata, który na nas trzyma druga. Naprawdę, czasem odechciewa sie wszystkiego. Jakim durniem, jaką skurwysyńską sprzedajną kurwą można tu być, żeby jeszcze śmieć się podawać za Polaka i mieć prawo decydować o polskich sprawach?

triarius

czwartek, lipca 06, 2006

Bolek wraca!

Bolek, Nasz Wyśniony Przez Wieki Zbawca, nasz Rycerz W Lśniącej Zbroi, który w mig wypleni wszelkie nieprawości popełnione przez zbrodniczy i zdradziecki PiS... WRACA!

Wraca, i to ze swym wiernym giermkiem Mieczysławem Wachowskim. (Choć poniektórzy mają pewne wątpliwości co do tego, kto czyim właściwie jest giermkiem.)

Ludzie! Bolek będzie zakładał nową prawicową partię!

Kto się ostatni zapisze ten jest trąba!

Nie, ale całkiem poważnie...

Musimy to polityczne truchło jak najszybciej i jak najskuteczniej przebić osinowym kołkiem. Mówią nam, że "Wałęsa to nasz najlepszy artykuł eksportowy, nieważne czy był agentem". Ale to albo skrajna polityczna głupota, albo po prostu zdradzieckie kłamstwo.

Jeśli piątej kolumnie uda się w końcu doprowadzić do jakiegoś zamieszania, poleje się krew i będziemy mieli europejską "bratnią pomoc" zza naszej zachodniej granicy (tak jak bratnią pomoc niedawno mieli rodzimi pedzie i lewacy, tylko nieco inną), to niemal pewne, iż poprosi o nią właśnie TW Bolek.

Przecież Bolek to ten nasz rodak, który cieszy się za granicą, a już szczególnie w europejsko-lewackich sferach, największym autorytetem. Żaden Tusk, żaden Geremek czy Borowski nie nadałby takiej zbrojnej interwencji (bo o niej tu przecież mówimy) nawet cienia potrzebnego pozoru legalności czy słuszności.

A więc uświadamiajmy wszystkich wokół, kim jest w istocie Lech Wałęsa, aby choć trochę zmniejszyć zagrożenie z jego strony dla nas wszystkich.