Ostatnio był jakiś zamach wojskowy w Tajlandii, prawda? Nie śledzę, o Tajlandii wiem niewiele (więcej od przeciętnego inteligenta o tajskim boksie, znacznie mniej o przebranych za kobiety męskich kurwach), jednak coś mnie w tej sprawie uderzyło.
Otóż tego typu aktualne polityczne wieści dochodzą do mnie albo z rozimych "prawicowych" blogów, albo też z zachodnich telewizji, co je mam w pakiecie. (Lewackie one wszystkie i w większości wciąż dostają służbowego orgazmu na temat "Europy".)
No i w tych właśnie telewizjach - BBC, France Internationale (tutaj szczególnie owe ojro-orgazmy), CNN... (Mógłbym chyba włączyć też Fox News, niby o wiele bardziej od CNN "prawicowe", ale po co, skoro ich "prawicowość" to "wolny rynek", Izrael i reszta dzisiejszych "amerykańskich wartości"?) Więc na tych telewizjach sporo mówili o tym zamachu w Tajlandii i związanych z tym sprawach, ale...
Coś mnie tam uderzyło, choć niby, jak się zastanowić, to do bólu oczywiste, więc nie powinno. To mianowicie, że tam był ten zamach, a nikt nie tylko nie dokonał bratniej pomocy, ale nawet do jej dokonania nie nawoływał. Niesamowite! Potrafiłby ktoś sobie taką sytuację wyobrazić w Polsce?
Nie żebym nawoływał do zamachu, nie żebym chwalil zmachy... Albo ich brak zresztą... W ogóle, jak rzekłem, nie bardzo kojarzę kto tam w tej Tajlandii ma teraz rację i jest mi to dość obojętne. Ale jednak fakt, że tam nikt im bratniej pomocy nie udzialał - ba! Nawet nią nie groził, nawet do niej nie wzywał... Przecież nawet sankcjami im chyba nie zagrożono... Daje do myślenia!
Zastanawiałem się ostatnio faktycznie sporo nad kwestią bantustanów i poważnych państw (terminologia St. Michalkiewicza), no i tak mi jakoś wychodziło, że ta różnica ma wiele wspólnego z tym, czy dane państwo... żeby to państwem okreslić, dla uproszczenia... ma broń jądrową, czy też jej nie ma.
I niewątpliwie jest to kryterium bardzo istotne, z którego masa istotnych rzeczy wynika. Jednak, jak się okazuje, nie jedyne. Tajlandia, z tego co kojarzę, broni jądrowej wciąż nie ma. Nie jest to nawet kraj specjalnie ogromny, nie jest też aż tak specyficzny, jak wiadomo kto. A jednak! Daje do myślenia i zachęcam do się nad tym zastanowienia! Musi boks tajski też ma swoje znaczenie w takich sprawach - no bo chyba nie (straszna myśl!) te pedały w kiecach i inne mało smaczne tamtejsze zjawiska?
I niech mi tu nikt nie wyjeżdża z matrioszką Jaruzelskim i jego "stanem wojennym"! Polska wtedy z całą pewnością krajem suwerennym nie była, więc to w ogóle nijak się z poruszanym tu problemem nie wiąże. Wiąże się natomiast z szeroko od czasów niepamiętnych międloną kwestią tego, czy dzisiaj jeszcze może istnieć jakaś suwerenność, a już szczególnie suwereność nienajwiększych krajów.
No i okazuje się, że, choć nic tu oczywiście nie jest całkiem czarne ani całkiem białe, to jednak różnice w tej suwerenności - pomiędzy np. taką Tajlandią i taką Polską - wciąż są ogromne. Tak znaczne, że bez wielkiego uproszczenia dałoby się stwierdzić, iż Tajlandia (jakby tam w niej nie oceniać słodycz życia, rozkosze konsumpcji i stan "praw człowieka") JEST krajem suwerennym, Polska natomiast na jej tle...
Polska natomiast wymaga masy propagandzistów w stałym pogotowiu i ogromnych środków, by przekonać miejscowych (żeby na nich się tu skupić), iż bratnia pomoc, mniej czy bardziej perspektywiczna, to nic złego, a raczej wprost przeciwnie. I że cała ta "suwerenność" to jakiś wybryk chorego mózgu i w ogóle zło wcielone. No, z oczywistym wyjątkiem suwerenności paru, mniej lub bardziej sąsiednich, mniej lub bardziej tropikalnych, krajów, ale z całą pewnością to nic dla Polski.
I tak się to toczy...
triarius
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz