Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kryzys. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kryzys. Pokaż wszystkie posty

wtorek, listopada 13, 2012

Judeosceptycy

Będzie swego rodzaju biężączka, cieszcie się! Ale nietypowa, jak to u mnie.

Zafascynowała mnie niedawna wypowiedź Blumsztajna, że, cytuję z pamięci: "w Marszu Niepodleglości biorą udział judeosceptycy". Że idą tacy, którzy się Blumsztajnowi nie podobają, to oczywiste, ale zaskoczyło mnie, że nie wystarczył standardowy i odwieczny epitet... Jaki? Nie, no bez żartów! Oczywiście "antysemici".

Niby drobiazg, niby głupotka, ale mnie to dość fascynuje i się mocno zastawiam. Najprostsze, najoczywistsze i poniekąd najoptymistyczniejsze wytłumaczenie jest takie, że w tym Szabesgoj Cajtung przeważnie piszą ludzie, dla których polski nie był pierwszym językiem, którym się mówiło w domu. Takie wrażenie odnoszę niemal zawsze, kiedy przeczytam coś z tej szacownej gazety - w sieci, albo w jakimś (excusez le mot) kiblu na gwoździu.

Nic oczywiście w tym złego, że dla kogoś polski nie jest językiem ojczystym - nie mam np. pretensji do ponad stu milionów Japończyków, że w większości w ogóle nie mówią po polsku, a jeśli nawet, to jest to język wyuczony w późniejszym wieku - ale kiedy się pisze w polskojęzycznej gazecie, to jednak stanowi drobną skazę na dziennikarskim profesjonaliźmie. Itd.

To jednak, jak rzekłem, jest interpretacja dość optymistyczna. Mogą być i inne. A już szczególnie wyczulony na nie będzie, taki jak ja, spenglerysta, który pamięta, że w roku chyba 81 przed Chrystusem... jakoś tak... Sulla wprowadził prawa o "obrazie majestatu władcy".

Które od tego czasu trwały i robiły swoje aż do końca rzymskiego państwa. Spengleryzm to nie jest oczywiście żadna numerologia (choć i takie stwierdzenie usłyszałem kiedyś, chyba na BBC, że jest właśnie, i zadziwiająco precyzyjna w dodatku) i tutaj nie ma nic super-dokładnie, ale jakoś właśnie teraz jesteśmy, w "świecie równoległym", że tak to kokieteryjnie określę (wiecie o co chodzi?), w tej samej epoce naszej Cywilizacji.

To zaś skłania do zastanawiania się nad naszym (?) obecnym odpowiednikiem tych praw. (Nie przez duże "P" bynajmniej, tylko spenglerycznie: "prawo to wola silnego narzucona słabym" i tyle!) No i dotąd miałem tutaj wzrost znaczenia przepisów o "naruszeniu dóbr osobistych" - które oczywiście w praktyce dotyczą tylko możnych tego świata i pupilów Władzy. Plus oczywiście różne sprawy związane z cenzurą. Plus te próby, które, jak słyszę, są robione, by ochronić unijnych "polityków" przed wszelką odpowiedzialnością za ich "polityczną" działalność.

Jednak tak mnie to blumsztajnowe określenie - przypominam: "JUDEOSCEPTYCYZM" - zafascynowało, że od razu wpisało mi się w te, związane z Sullą, spengleryczne intuicje. No bo przecież każdy chyba od razu skojarzył, że słowo (powtórzymy je sobie, niech gugle tego świata dostaną papu!) "judeosceptycyzm" jest utworzone na wzór słowa "eurosceptycyzm", wszystkie jego derywaty, z których "judeosceptyk" wydaje się najważniejszy, także są takie same... Zatem być może tutaj należy szukać odpowiedzi?

Słowo "eurosceptyk", tak samo jak i nowy (chyba że w jakichś tajnych gremiach to już funkcjonuje od dawna) "judeosceptyk", w zasadzie, dla kogoś kto językiem polskim, w odróżnieniu od typowego dziennikarza Szabesgoj Cajtung, włada, brzmi stosunkowo łagodnie. W końcu "sceptyk", to znacznie mniej złowieszcze stworzenie, niż powiedzmy "zapluty karzeł reakcji", "nienawistnik", "agent amerykańskiego imperializmu", czy "stonka ziemniaczana zrzucana z samolotów przez Trumana".

Niewątpliwie tak to było pomyślane, żeby tym epitetem można było objąć WSZYSTKICH, którzy nie dostają orgazmu na samą myśl o Unii. O żadnych "unionienawistnikach", czy jak ich tam by nazwali, dotąd chyba nie słyszeliśmy - wszystko załatwiali tym, z pozoru niewinnym, epitetem "eurosceptyka". Byli oni - mniejszość, ale jednak nie mniejszość, nie taka, jak np. "geje" czy transwestyci, nie żeby mieli jakieś prawa mniejszościom z definicji przysługujące, o nie! - no i była większość, posiadająca same zalety, która na sam dźwięk Ody do Radości stawała słupka, merdając ogonkiem.

Jednak takie rzeczy potrafią się zmienić. NEP ma do do siebie, że potrafi się skończyć, a nawet zdaniem niektórych (konkretnie Pana Tygrysa) taka właśnie jest jego natura, że on się skończyć po prostu MUSI. I zawsze tak naprawdę jest wprowadzany jako rzecz chwilowa i prowizoryczna. Tak że niewykluczone, iż w najbliższym czasie będziemy mieli "kto nie z nami, ten przeciw nam". Ze strony Unii znaczy, a raczej ze strony jej #$%^& przywództwa.

Wtedy jednak chyba nie będzie już czasu na wymyślanie, uzgadnianie (?) i lansowanie nowego przerażającego epitetu dla Wrogów... Więc posłużą się, jestem tego niemal pewien, dawnym, dobrym... Jakim? Nie uważacie! Oczywiście "eurosceptykami"!

I tak mi właśnie chodzi po głowie - dość karkołomna myśl, czysto intuicyjna, ale z intuicjami u mnie na ogół nienajgorzej i nieźle się (niestety) sprawdzają - że może Blumsztajn, nasz (?) Genialny Słowotwórca (żeby nie powiedzieć "Genialny Językoznawca")... Wyczuł coś w powietrzu... Albo też czegoś się tam pocztą pantoflową dowiedział...

I wie, że wkrótce "sceptyk" to będzie straszne słowo - coś takiego jak swego czasu "kułak"...  Więc, sprytnie jak cholera, tego mu nie odmówię (to na pewno zasługa łbów od śledzi), wymyślił PODWIĄZAĆ SIĘ ze swym dźwięcznym słowotworem (jakim? JUDEOSCEPTYCYZM, a jakim niby innym?) pod tę nadciągającą kampanię robienia porządku z wrogami. W końcu, jak uczy marketingowa wiedza, "lepiej być z czymś pierwszym, niż najlepszym". Drugim jednak też nie jest źle być, szczególnie, jeśli się w sumie płynie tym samym nurtem i występuje fajna synergia.

Nie czytam wielu gazet i mogę nie wiedzieć wszystkiego, ale nie znam innych słów skonstruowanych na doraźne polityczne (w takim sensie, jaki to słowo miało w Sowietach czy innej Kambodży Czerwonych Kmerów) potrzeby w ten właśnie sposób. Tylko "eurosceptycyzm" i - nowy, genialny, jakże nam potrzebny, skoro "antysemityzm" przestaje już kogokolwiek ruszać - "judeosceptycyzm".

Naprawdę nie mam pojęcia, ani żadnej najmniejszej intuicji, jakie będą dalsze losy "judeosceptycyzmu", jak i samych judeosceptyków... Ani nawet dalsze losy judeo... Jak to będzie? Chyba "fanatyków"? "Judeofanatyków" zatem - zaryzykujmy!

Ja tutaj jedynie tego Genialnego Słowotwórcę traktuję jako SYMPTOM. Jako coś, co być może sugeruje nam, może nam zasugerować, jeśliśmy dostatecznie subtelni, by takie przekazy zrozumieć, co może się wkrótce dziać... Czy może raczej: "jaki wkrótce może być stosunek" do "eurosceptycyzmu" i, zapewne, wszelkich innych form "sceptycyzmu", które zostaną uświęcone, czy raczej przeklęte, przez odpowiednio autorytatywne Gremia... Czy jak tam oni to robią.

To zresztą może działać i w odwrotną stronę - czyli że np. Blumsztajn łączy dotychczasowo niezawodny młot na czarownice, czyli określenie "antysemityzm" z dość dotychczas niewinnym (w sensie, że śmiercią to nie groziło, choć niedostaniem unijnego grantu jak najbardziej) określeniem "eurosceptycyzm", sugerując odpowiednim organom, że można by kurs wobec "eurosceptyków" zaostrzyć, bo skoro "judeosceptyk" równa się "antysemita", a cóż jest od "antysemity" gorszego, no to... Itd. Każdy z tych, dla których ja tu piszę, sam sobie resztę dośpiewa, jeśli chwilę pomyśli.

Unia bowiem straciła sporo ze swego czaru, co zresztą widać po zagubionych mordkach rodzimych lemingów. Ja bowiem raczej w tej utracie czaru przez Unię widzę przyczynę wahania się lemingów i ew. nadzieję na przejrzenia na oczy przez istotną część moich (formalnie rzecz biorąc) rodaków. Jak jest w Polsce, każdy chyba widzi. Nadzieje szeroko pojętego Tuska na rządzenie tutaj, "w powszechnej miłości", słodyczy,  przy poparciu wystarczającej ilości ogłupiałej "proeuropejskiej"... Jak by ich tam określić... (Nie mówiąc oczywiście o służbach, agenturach, mediach itd.)

Przez następnych sto lat - a na pewno dłużej, niż jakiekolwiek, formalnie choćby suwerenne, polskie państwo będzie istnieć - rozpłynęły się jak sen jakiś złoty. Dlatego też trudno się dziwić, że prą do konfrontacji frontalnej i tzw. "rozwiązań siłowych". W reszcie Unii też sprawy, z tego co oglądam np. na (chorobliwie prounijnych i postępowych oczywiście) francuskojęzycznych programach telewizyjnych co je mam w pakiecie, nie wyglądają wesoło.

W Hiszpanii na przykład banki wywalają za długi drobnych przedsiębiorców na ulice, a potem jeszcze żądają od nich spłaty całego długu. W ciągu dwóch tygodni mają tam z tego powodu drugie samobójstwo i zaczęło się na ten temat robić sporo hałasu. We Francji popularność prezydenta wciąż leci na łeb, jak ponoć nigdy dotychczas nie było. Choć jest lewicowy, więc z bankami za bardzo się nie kojarzy, a przed Unią, czyli personalnie Merkelą, korzy się wyraźnie mniej obrzydliwie, niż poprzednik.

Tak że Unia ma problem, Tusk ma problem, inne Tuski też mają problemy... My oczywiście też mamy problem, albo i tysiące problemów - jak zawsze. Drobnym wytchnieniem od takich rzeczy może być na przykład taka właśnie egzegeza jednego celnego (a jakże) wynalazku Genialnego Językoznawcy Blumsztajna. Cieszmy się tym co mamy, i takimi drobnymi przyjemnostkami, bo, niezależnie od tego czy któraś z moich interpretacji jest prawdziwa, i która konkretnie, miło raczej w dającej się przewidywać przyszłości nie będzie.

A więc - Niech Nam Żyje Genialny Słowotwórca Blumsztajn! Hip hip, hura! (A orkiestra rżnie od ucha: "Tra pa pa pa, tra pa pa pa, tra pa pa pa, pa pa pa! Hava, nagila hava..." Może być na raz, pasuje.)

triarius

P.S. Od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel.

piątek, października 12, 2012

Nadstaw uszu Ludu Mój - będę biężączkował!

Unia Europejska dostała Pokojową Nagrodę Nobla. Ale ubaw! Biedny Alfred Nobel przewraca się wprawdzie w grobie od dawna - chyba nawet chyba po prostu wiruje - ale to teraz bije wszystko dotychczasowe na głowę. Nawet tego Nobla dla Obamy "na zachętę".

Trzeba by chyba ogłosić i opatentować nową Żelazną Zasadę... Albo "Złotą", co mi tam! Regułę. "La règle d'or". Ładnie brzmi, tak europejsko! Coś w stylu: "Nigdy nie wierz, że jakaś lewizna zdycha, dopóki nie dostanie pokojowej Nagrody Nobla". Powie ktoś (czujny, choć nieprzesadnie bystry): "A Obama? Jaka to lewizna i jakie zdychanie?"

Na co ja, że: "Lewizna jak najbardziej, bo liberalizm". Z definicji. A Zdychanie? No bez żartów! Liberalizm rzęzi i słabnie w oczach, w sensie "kapitalistycznej gospodarki". Jeśli Spengler z Panem Tygrysem mają rację, to nie jest żaden "kryzys", tylko po prostu schyłek tego, co nam tak miłościwie przez tyle lat... Mogą być jeszcze różne wahnięcia, korekty, ale to już się chyli ku upadkowi.

No i jeśli ten "kryzys" miałby się skończyć w podobny sposób, jak ten z '29, czyli wojną światową, to chyba nikt się nie łudzi, że wiele z jakiegoś "kapitalizmu" po tym jeszcze pozostanie? Albo z czegokolwiek zresztą?

A poza tym Ameryka bierze przecież przeraźliwe baty w tzw. 'wojnie z terroryzmem', wplątuje się w coraz większą ilość konfliktów absolutnie nie do wygrania... Nie wiadomo, czy się z tego cieszyć, czy martwić - to w dużej mierze zależy od realnej siły chłopców Putina i tych, którzy im chcą wbrew...

Na lżejszą i możliwe, że jeszcze weselszą nutę, powiem to, że nie dziwię się nerwowości Naszego Ukochanego Premiera w ostatnich czasach! Pomyślcie tylko: od samego początku, albo prawie - czyli od chwili, gdy zorientował się, że rządzić Polską nie potrafi i Polacy nie będą z jego powodu szczęśliwi...  Choć ja raczej nie sądzę, by on w ogóle miał kiedykolwiek tego typu zmartwienia, więc jednak od początku...

Nasz Ukochany Premier, wiedział, że ogonkiem należy merdać przed Unią (obecnie Laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, hłe hłe!), przed Putinem też oczywiście, bo może się wkurzyć i ukarać, ale głównie przed Unią, bo jak już tutaj się wszystko rozkradnie i zniszczy, Polaków (i lemingi też zresztą) wykastruje i sprzeda w niewolę na wieki wieków, to się człowiek - Tusk znaczy, Nasz Premier Kochany - załapie na jakąś unijną posadkę i będzie git!

A posadka będzie w nagrodę za owocną działalność na niwie i na żywej tkance - jednak najbardziej i najbardziej bezpośrednio, dzięki przecież SYMPATII BOSKIEJ ANGELI. To chyba oczywiste? No i teraz, z tego co kojarzę, tam, u naszego Wielkiego Zachodniego Przyjaciela i Sponsora w Unii (który także, o czym lubi przypominać niejaki K***win, jedyny dziś prawowity dziedzic N***dowej D***kracji, zafundował nam tu już kiedyś niskie podatki i w ogóle było fajnie!)...

Więc u tego Naszego Wielkiego Przyjaciela mają pono być jakieś wybory. W których Boska Angela podobno ma już marne szanse. (Swoją drogą, choć to Niemcy, to jednak we łbach się tej hołocie przewraca! Żeby Angelę odstawić od żłoba?!) No i nasz Kochany Tusk, jeśli Angeli u żłoba nie będzie, straci sporo szansy na załapanie się na jakąś unijną posadkę.

Na jakąś się zapewne, za swoje niewątpliwe zasługi, załapie, dzięki czemu np. nie załapie się na darmowy wikt i opierunek w naszym kwitnącym kraju, ale to może nie być posadka na miarę naszych... Chciałem powiedzieć "Jego" możliwości.

Jeśli mam rację, to Nasz Ukochany Przywódca (mamy jeszcze drugiego oczywiście, nie mówiąc o tych formalnie zagranicznych), ale chodzi nam w tej chwili o tego od dzisiejszego "exposé". No więc musi on sobie myśleć: "Jeśli mam upaść, no to teraz, szybko, zanim zrobią krzywdę Mojej Ukochanej Angeli, bo potem mogę się załapać na europejskiego ciecia, albo jeszcze gorzej, a tego bym nie chciał!"

A jeśli tak by było, no to nasz Ukochany Tusk jest wewnętrznie rozdarty, bo nie wie, czy ma w ogóle sens walczyć o przetrwanie - czy nie lepiej po prostu wywiesić białą... Sorry - chciałem powiedzieć "unijną" - flagę i od razu zostać tym tam ober-cieciem w tej tam Unii. Bo bez Angeli to już nie będzie to samo i w ogóle może się nie udać.

triarius

P.S. Od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel.

czwartek, września 20, 2012

Przebudzenie leminga

Tekst o historii i złogach mam zamiar dalej ciągnąć i nawet mam już napisaną sporą część następnego odcinka, ale najpierw chciałbym na gorąco napisać coś aktualnego i, jak to cudnie mawiano za Gierka, "nabolałego".

* * * * *

Otóż mam ci ja znajomą, najrasowszego leminga. Ktoś może już o tym wie, bo wspominałem. To nie tak, że ja - któren kiedyś przecież spiżowym głosem wołałem w nocną ciszę: "Czy odstawiłeś już leminga od piersi" - jakoś się z tym lemingiem, qua lemingiem, bardzo zadaję, gwałcąc własne zasady.

Nie, kiedy wróciłem do PRL, tym razem w wersji bis, szybko się dowiedziałem, że ona, moja b. dawna znajoma i niemal, w pewnym sensie krewna, pilnie czyta GWyba i Tygodnik Powszechny... No ale wtedy to nie było AŻ tak szokujące. Nie dla mnie w każdym razie. Nie dla kogoś, kto w sumie nie bardzo wiedział co w tym (nieszczęsnym) kraju jest co, a kto jest kto.

Ja wtedy np. głosowałem na Korwina - bo chciał babom odjąć prawo głosu - a tej mojej znajomej dziewięcioletnia wtedy córka bardzo się z tego ucieszyła, kiedy jej to powiedziałem. Więc wydawało się, że tam jest pewna podatność na prawicowe (i to jak!) idee.

Choć chwilę przedtem namawiali mnie - we trzy, bo nawet matka tej mojej znajomej i jej mocno nieletnia wtedy córka też - do głosowania na Kuronia. Któren jednak wtedy wcale mi się jeszcze tak paskudnie nie kojarzył. Trzeba pamiętać, że okrągły stół tak mnie zniesmaczył, że w ogóle, będąc jeszcze w Szwecji i mając tam już wtedy dość spore problemy, całkiem przestałem śledzić wydarzenia na prlowskiej scenie.

A przedtem też niespecjalnie, bo niby po co, tym bardziej, że nie zamierzałem już wracać, a w prlu nic się aż tak fantastycznego nie działo. A zresztą było to przecież cholernie dawno temu, no bo, jak każdy wie, świeckie relikwie Jacka Kuronia zapewniają świeckie zbawienie już od niezliczonej liczby lat. I już nawet Geremek ruszył w te ślady, a to też nie było wczoraj.

Mógłbym o tej mojej znajomej, o tym lemingu, godzinami, ale się powstrzymam, z wielu zresztą względów. W każdym razie jest to jak najbardziej świadomy wyborca - od lat konsekwentnie wyborca Platformy. Przedtem był to świadomy wyborca Partii Ludzi Rozumnych. (Ktoś by nie zgadł?)

Skrajna tej Platformy lewica, jeśli miałbym to, na dość niepewnej w sumie podstawie, oceniać. Bo ani z nią nie miałem przez te ostatnie kilkanaście lat tak wielu kontaktów, ani też o polityce akurat rzadko rozmawialiśmy, i nie bez powodu. Ale nie sądzę, by ryzyko błędu było tu znaczące.

Zdecydowanie lewica - i to oczywiście nie w jakimś takim sensie, jak państwo Gwiazdowie, tyle że nie postkomunistyczna, a platformiana. Na P*kota chyba się nie przekabaciła, zresztą to zdaje się wciąż (hłe hłe!) gorliwa katoliczka. Posoborowa oczywiście do bólu. Jakieś trzy lata temu, pamiętam, wyciągnęła mnie na mszę z okazji rocznicy śmierci JP2. Ten typ.

Posoborowy. A raczej jeszcze gorzej, bo jakieś tam ekumeniczne obrzydliwości w typie Taize. Nie jestem specem od długości nosa, ale określenie "żydokomuna" pasuje do niej jak rękawiczka. (Zresztą nosa nie ma specjalnie długiego, trochę szkoda, bo lubię.)

Znam ją od niepamiętnych czasów - najpierw luźno, na studiach, potem przez lata w tej samej robocie i w okopach walki z komuną... Tak, tak! Jak teraz myślę, ilu, i jak zajadłych, lewaków wtedy miałem koło siebie w tej tam "walce", to mnie przepona ze śmiechu boli! Ale nie da się ukryć, że wtedy nie można jej było nic zarzucić.

Naprawdę sporo jeszcze by można o niej i byłoby to zarówno pouczające, jak i zabawne, ale to w końcu moja b. odwieczna znajoma, a nawet nieco więcej jakby, więc nie będę podawał zbyt wielu i zbyt pikantnych szczegółów.

Rzecz w każdym razie jest taka, że zaraz po 10 kwietnia roku pamiętnego odstawiłem ją od piersi, bo wyrażała się lekceważąco o teorii zamachu i w ogóle negowała taką możliwość. Minęły niecałe chyba dwa lata i zadzwoniłem do niej, myśląc sobie: "Cóż, leming w końcu, nie jest winna, że durna. A może coś jej się w głowie dzięki tej Drugiej Irlandii zresztą przejaśniło. Zbadajmy to!"

No i od tego czasu sobie czasem przez telefon gadaliśmy, bo mam sporo "darmowych" minut, choć raczej nie o polityce. To znaczy ja tam nieco poironizowałem od czasu do czasu na temat Tuska i III RP, ośmielony szczególnie tym, że jej się zdecydowanie ekonomia pogorszyła, więc jeśli przeglądanie na oczy w ogóle w realu występuje, to przecież właśnie musi w jej przypadku. Ona te moje ironie kwitowała cichym, lekko nerwowym śmiechem, co brałem za dobrą monetę.

Zadzwoniłem do niej też wczoraj (a mniej pedantycznie nawet rzekłbym "dzisiaj") i pytam: "Jak leci?" Ona mi na to, że właśnie wczoraj pływała w jeziorze. Bo my ostatnio właśnie o pływaniu i niepływaniu w jeziorze rozmawialiśmy. (Swoją drogą, dzięki Adasiu, gdybyś to czytał, za tę wtedy wyprawę! Mimo wszystko.)

Na to ja wyraziłem zdziwienie, bo dla mnie nawet w sierpniu woda w jeziorze nie była aż tak ciepła, jak bym pragnął, a co dopiero w środku zimy! W połowie września znaczy. I mówię: "No a ja to nawet jestem nieco przeziębiony". Na co ona: "Wydelikacony jesteś".

Mnie to lekko ubodło, bo przeziębiony jestem raz na rok, albo i to nie, i chciałem jej zaimponować opowieścią o tym seminarium z bicia brzydkich ludzi metodą stworzoną dla Navy Seals (tych, co m.in. Bin Ladena niedawno zamordowali), co na nim byłem w sobotę. Kupa śmiechu, przezabawna naparzana, czasem nawet każdy z każdym. No i nie byle jaki parogodzinny wysiłek.

Zdążyłem wypowiedzieć parę słów zaledwie, w których było coś o "naparzanie" chyba, albo coś w tym duchu, a ona mi na to... "Chodzi o tych cholernych PiSmaków?" Nie jestem pewien, czy to byli pismaki, ale coś takiego. Nie "PiSuary" w każdym razie, ale i tak, jeśli uwzględnić jej naprawdę wściekły, agresywny i pełen pogardy ton, to było mocne.

"Chodzi o tych cholernych PiSmaków? Którzy cały czas dzielą?" Słowo - coś takiego, o tym dzieleniu, powiedziała! Wiem, że trudno uwierzyć, iż ktoś tak naprawdę mówi, ale tak właśnie było. Normalnie dobrze wychowana inteligentka pod sześćdziesiątkę, wciąż w niezłym stanie i taka trochę wiecznie młoda, a tu nagle takie coś!

Tym bardziej, że złość u niej pamiętam z tych wszystkich lat w sumie raz przedtem - kiedy jej przełożyłem nuty nie tam, gdzie miały leżeć. (Bo ona gra na pianie, a w każdym razie grała. Autentyczny MWzDW, nie jakaś imitacja!) No więc to był dopiero być może drugi raz przez czterdzieści lat on and off - właśnie z tym PiSem i dzieleniem.

Ten jej język był w każdym razie całkiem jak z Dziennika Telewizyjnego, czy jak to się teraz wabi. Albo innego Gazownika. Mówię to na podstawie pośrednich informacji i dawnych wspomnień, bo sam już od ponad dwóch lat rodzimych programów tego typu nie oglądam, a gazet nie czytam od b. dawna. Nie mówiąc już o tonie głosu.

Ja na to dictum wyraził nieśmiały (przesada, ale jak na mnie naprawdę to było grzeczne) protest, zbierając się, w grzeczny sposób, do rozłączenia i zakończenia znajomości. Ona to oczywiście zauważyła i mówi coś w stylu: "No przecież się chyba z nimi nie utożsamiasz?"

Na co ja oczywiście, że się jak najbardziej utożsamiam... I więcej, ale w końcu nie chodzi o to, co ja jej rzekł, tylko co ona rzekła mi. W każdym razie odstawiłem ją od piersi na dobre, mówiąc, a właściwie esemesując, parę b. grzecznych, ale dla niej, mam nadzieję, naprawdę bolesnych i dających do myślenia słów. Z tym, że my, jako się rzekło, nie o moich zachowaniach, tylko o zachowaniach  LEMINGA W OBECNEJ SYTUACJI, z kryzysem ekonomicznym na czele.

Tak więc ludzie - jeśli się komuś naprawdę wydaje, że leming, nawet taki "religijny" i naprawdę kiedyś działający dość ładnie w opozycji, i wcale wtedy nie będący wprost w szponach jakichś rewizjonistów - trawiony głodem, rzuci się na Tuska; wyrzeknie się "Europy"; przeprosi moherową babcię; przyzna, że dureń i poprosi moherowego wujka o polityczną edukację; zacznie czytać blog Pana Tygrysa...

To PORZUĆCIE WSZELKĄ NADZIEJĘ! Taka wiara jest durna i naiwna. Leming, w miarę jak kryzys daje mu w dupę, nas nienawidzi bardziej i bardziej. Jeszcze trochę, a naprawdę nie będzie trudno nawet taką niemłodą i w sumie przecież dobrze wychowaną, obiektywnie wcale nie taką durną, inteligentkę...

Fakt że z odpowiednimi genami i koligacjami, ale żadna to partyjna nomenklatura, bo jej matka była licealną nauczycielką polskiego, ponoć b. lubianą i cenioną, mocno kiedyś opozycyjną, w b. dobrym liceum. Która z ojcem córeczki, czyli tej mojej znajomej, o ile w ogóle istniał, zrobiła to, co każda postępowa kobieta z dziadem, po ew. wykorzystaniu zrobić przecież powinna...

Do czego ja zmierzam? A do tego, że nawet i taka kobietka, odpowiednio podszczuta, będzie całkiem niedługo gotowa co najmniej nabijać głowy moherów i PiSmaków na pikę i je obnosić w publicznych miejscach. A jak się ten wymarzony przez naszą prawicę kryzys, który miałby zmieść Tuska, rozkręci, to taki ktoś, jak ta moja kulturalna nieagresywna znajoma będzie wypruwać flaki.

Komu? Tym, ma się rozumieć, co dzielą. Tym przez których Polska... Przez których Europa... Czy co tam jej akurat powiedzą spece od polityczno-rzeźnickiego marketingu...

(I nawet nie sądzę, by jej Polska jako taka była wprost nienawistna - ona oczywiście "Europę" kocha ponad życie, a Polska musi być taka, jak być musi.) A kiedy już taka paniusia, taki leming, wam te bebechy wypruje i na nich tych zatańczy kaczuszki, dorzuci wkręcanie żarówek... Czy co tam teraz jest modne i na topie... To pójdzie, z całą zgrają innych takich jak ona, na Biały Marsz Przeciw Przemocy. Bo z pewnością zaraz potem im takie coś zorganizują. A "Europa" z zachwytem oczywiście przyklaśnie.

W sumie muszę to rozwijać? Czy już w ogólnym zarysie łapiecie całą ideę? No to jeszcze drobne podsumowanie, żeby się wryło w pamięć i wyparło z umysłu wszelkie idiotyczne złudzenia:

LEMING NIGDY SIĘ NIE POGODZI Z PISEM, LEMING NIGDY NIE ZNIENAWIDZI KOGOŚ, KOGO POPIERAJĄ CI, KTÓRZY TERAZ POPIERAJĄ TUSKA, LEMING NIGDY WAM - TAK WŁAŚNIE WAM, CO NIE ZNACZY BY MNIE NIE - NIE WYBACZY, ŻE MU SIĘ POGARSZA!

Jeszcze trochę, a leming naprawdę będzie gotów mordować. I to naprawdę nie tych, których, naszym zdaniem, powinien chcieć mordować. Czy choćby wywozić na taczkach. A więc nie oszukujcie się, przyjaciele!


wtorek, stycznia 31, 2012

Ogólne, globalne i w sumie niemal biężączka

Najpierw chciałem sprawdzić, czy potrafię, potem przez jakiś czas niemal myślałem składnymi blogowymi tekstami... Szedłem np. na trening, nieco to trwało, bo było daleko, a w głowie układał mi się ze szczegółami tekst, albo i dwa... Potem go i tak na ogół nie spisywałem, ale materiału miałem sporo.

Teraz jednak jakoś coraz mniej moje rozmyślania mają formę nadającą się na blogaska i w ogóle jakby coraz mniej widzę sensu w pisaniu. To znaczy, napisałbym chętnie coś naprawdę składnego, zgrabnego i głębokiego - coś w stylu Coryllusa, Rolexa, ludzi morza (Seaman i Seawolf), nie zapominając o wielu innych, ale nie potrafię. A w każdym razie nie potrafię sobie zadać tyle wysiłku, żeby naprawdę spróbować. Chyba po prostu nie jestem do tego stworzony.

Nie raz myślałem, żeby to rzucić, ale nieco fajnych ludzi jednak mnie wciąż odwiedza i głupio by mi było całkiem ich zawieść. Co najmniej na niektóre komęty musiałbym odpowiadać. No więc, jakoś wciąż myślę, żeby tu jakąś w miarę wartościową treść wrzucić, choć idzie mi to ciężko.

Tyle tytułem Wstępu, żeby - jak każdy wysoce zorganizowany i dojrzały system - nieco pozjadać własny ogon, czyli pozajmować się samym sobą. A teraz będzie (krótki, mam nadzieję) Wstęp bis...

Otóż mamy tę sytuację - a mówię o globalnej, bo III RP to w ogóle nie jest temat na moje skromne pióro - naprawdę interesującą. Tzw. kryzys hula sobie i się rozkręca, a moim zdaniem nie jest to kryzys, tylko po prostu koniec "kapitalizmu", z "liberalizmem" i "demokracją" (cokolwiek by to miało oznaczać) na dodatek. Idzie zamordyzm z totalitaryzmem, jakich nawet sobie wyobrazić nie potrafimy - chyba że ten syf, mówię o tym syfie dążącym do tego zamordyzmu und totalitaryzmu - po drodze zdechnie...

Ale to nie też nie będzie dla nas przesadnie miłe, bo oni kontrolują niemal wszystko, a jak te miliardy biednych, całkowicie zależnych od... Od czego właściwie oni są zależni? No od władzy, administracji, "stróżów porządku", służb, dostaw, wypłat... I czego tam jeszcze... Jak one tego wszystkiego nagle nie będą miały, to będą się działy sceny o których Dantemu się nie śniło.

Ale ja właściwie nie o tym. Chciałem wrócić natomiast do jednego z moich ulubionych tematów przez cały ten czas, i poniekąd terenu jednego z moich większych sukcesów. Czyli do liberalizmu. (Może być "konserwatywny".) Sukcesu w tym sensie, że ja go dość wielu ludziom obrzydziłem i otworzyłem na niego oczy, i to jeszcze zanim stał się niepopularnym, gamoniowatym i wrednym chłopcem do bicia dla niemal każdego. (Poza oczywiście leberałami, ale to świry.)

Ale że mnie inwencja opuściła i właściwie - skoro zaczynają się dziać naprawdę HISTORYCZNE rzeczy (globalnie, ale także, w pewnym sensie, niech i będzie, w nieszczęsnej Polsce) - powinienem je śledzić i komętować na bieżąco, do czegom jednak niezdolny, no to ja przykopię jeszcze nieco liberalizmowi, a właściwie to kopniętemu pojęciu "liberalizmu konserwatywnego" (czy odwrotnie)...

I zrobię to, ale w sposób leniwy, a konkretnie cytując z pewnej książki i się jej treścią podpierając. Książka ta to "The Hidden Persuaders" ("Ukryci przekonywacze", gdyby takie słowo istniało, ale za to jest dosłownie), wydana po raz pierwszy w roku 1957, autor Vance Packard. Jest to rzecz o reklamie, a dokładniej o reklamie stosującej "psychologię głębi", czyli coś w rodzaju oddziaływania na "podświadomość" (używając, z braku dobrych alternatyw, freudowskiego języka). 

No i jest to co, tam się daje wyczytać, naprawdę interesujące samo w sobie, a jeśli się pomyśli o tych wszystkich "Oburzonych", strajkach, protestach, "postawach roszczeniowych" i "niedojrzałej młodzieży, która te postawy przejawia", nierobach, i czym tam jeszcze... (Wcale nie mówię, że to WSZYSTKO kłamstwo, ale wiele jednoznaczności w tym raczej jak dotąd nie ma, zgoda?) 

Czyli o tych wszystkich zjawiskach, których mamy coraz więcej i więcej, a jeszcze nie tak dawno nikt o nich nie słyszał... No to wtedy różne rzeczy z tej książki wydają się dziwnie, choć nieco pośrednio, aktualne. Zacytować zaś z niej można by tu masę rzeczy, wywołując, mam nadzieję, entuzjazm P.T. Czytelników, ale ja akurat doczytałem to takiego jednego miejsca, stwierdziłem, że coś się jednak moim P.T. Czytelnikom należy, więc postanowiłem to, do czegom doczytał, tutaj, we własnym przekładzie, umieścić. Z niniejszym wstępem na okrasę.

Może kogoś to zainteresuje, może jakiegoś "konserwatywnego liberała" sprowokuje to do odparcia tych "paskudnych zarzutów" i rozwiania moich, wielokrotnie już zresztą wyrażanych, podejrzeń, że nic tak chyba jak "wolny rynek" nie rozwaliło konserwatywnych (a są inne?) wartości, rodziny, tradycji, religii... I nic tak chyba jak on nie uczyniło ze współczesnych ludzi Zachodu lemingów i w sumie niewolników. A co najmniej na niewolników kandydatów. A więc cytujmy!

* * *

Dr. Riesman* w swoim studium zasadniczych zmian zachodzących w amerykańskim charakterze na przestrzeni dwudziestego wieku (to znaczy od wewnątrz-sterowności, do zewnątrz-sterowności), odkrył, że nasze rosnące zainteresowanie** aktami konsumpcji odzwierciedla ową zmianę. To zainteresowanie, zaznacza, jest szczególnie intensywne (i intensywnie popierane przez producentów produktów) na poziomie dzieci***. Charakteryzuje on dzieci Ameryki jako "przyuczane do roli konsumentów".

We wcześniejszych, bardziej niewinnych czasach, kiedy nacisk był nie na tworzenie przyszłych konsumentów, czasopisma dla chłopców i ich odpowiedniki koncentrowały się na trenowaniu młodzieży do (stanięcia) na froncie produkcji, łącznie z wojną. Jako część tego treningu, stwierdza dr. Riesman w "The Lonely Crowd", początkujący sportowiec mógł rezygnować z palenia i picia. "Odpowiadające im media dzisiaj szkolą młodych ludzi (do stanięcia) na froncie konsumpcji - opowiadając im o różnicach między Pepsi Colą i Coca Colą, a później między papierosami Old Golds i Chesterfield." [_ _ _]

Problem tworzenia gorliwych konsumentów dla przyszłości był w połowie lat pięćdziesiątych rozważany na sesji Amerykańskiego Stowarzyszenia Marketingu. Szef firmy Gilbert Youth Research powiedział marketerom, że niema już żadnych problemów ze zdobywaniem funduszy "na targetowanie@ rynku młodzieżowego". Jest ich masa. Problemem jest targetowanie tego rynku z maksymalną skutecznością. Charles Sievert, piszący o reklamie felietonista New World Telegram i Sun, wyjaśnia o co chodzi w tym targetowaniu, mówiąc: "Oczywiście dywidendy z inwestycji w rynek młodzieżowy służą rozwijaniu wierności wobec produktu i marki, w ten sposób otrzymaniu przyszłego wiernego rynku dorosłego."

Bardziej otwarte wyrażenie tego, jaką okazję stwarzają dzieci, pojawiło się w reklamie zawartej w Printer's Ink kilka lat temu. Firma specjalizująca się w dostarczaniu materiałów "edukacyjnych" dla nauczycieli szkolnych w formie tablic do wieszania na ścianie, wycinanek, podręczników dla nauczycieli, wezwała handlowców i reklamodawców: "Gorliwe umysły można kształtować tak, by pragnęły twojego produktu! W szkołach podstawowych Ameryki jest niemal 23 miliony dziewcząt i chłopców. Te dzieci jedzą żywność, noszą ubrania, używają mydła. Są konsumentami dzisiaj i będą nabywcami jutro. Oto wielki rynek dla waszych produktów. Zdobądź$ te dzieci dla swojej marki, a będą naciskać rodziców, by nie kupowali żadnej innej. Wielu dalekowzrocznych reklamodawców zarabia dzisiaj duże pieniądze... i buduje dla jutra... kształtując gorliwe umysły" poprzez materiały "Project Education" dostarczane nauczycielom. I dodawano z przekonaniem: "wszystkie troskliwe lukrowane przekazy mające na celu stworzenie akceptacji i popytu na produkty..." Komentując ten apel, Clyde Miller, w swoim "The Process of Persuasion", tłumaczy kwestię warunkowania reakcji u dzieci mówiąc: "To wymaga czasu, tak, ale jeśli spodziewasz się być w biznesie dłużej, pomyśl co to może oznaczać dla twojej firmy w sensie zysków, kiedy uwarunkujesz milion albo dziesięć milionów dzieci, które będą wyrastać na dorosłych, wyuczone kupować twoje produkty, jak żołnierze są wyuczeni by atakować, kiedy słyszą słowo kluczowe 'naprzód'!"

Potencjał telewizji w warunkowaniu młodzieży tak, by byli lojalnymi entuzjastami jakiegoś produktu, czy są dość dorosłe, by go konsumować, czy nie, stało się rzeczą oczywistą we wczesnych latach pięćdziesiątych. Młody spec od reklamy z Nowego Jorku, uczestnicząc w kursie marketingu na lokalnym uniwersytecie, od niechcenia stwierdził, że dzięki telewizji większość dzieci uczy się śpiewać reklamy piwa i innych towarów zanim nauczą się śpiewać narodowy hymn. Youth Research Institute, wedle The Nation, chwalił się, że nawet pięciolatki śpiewają reklamy piwa "raz za razem i z upodobaniem". Napisano tam, że dzieci nie tylko śpiewają o zaletach reklamowanych produktów, ale także czyniły to z wigorem przejawianym przez najbardziej entuzjastycznych prezenterów, i przez calutki dzień "bez dodatkowego kosztu dla reklamodawców". Nie można ich wyłączyć, jak telewizora. Kiedy na początku dekady telewizja była w powijakach, pojawiła się w branżowym czasopiśmie reklama, alarmująca [dosłownie!] producentów o ogromnej zdolności telewizji wyrycia [dosłownie!] przekazów w młodych mózgach. "Gdzie indziej na ziemi", wołała owa reklama, "świadomość marki zostaje tak mocno wbita w psychikę czteroletnich dzieci? ... Ile jest to warte dla producenta, który może wstrzelić się w młodocianą widownię i kontynuować sprzedawanie w kontrolowanych warunkach rok po roku, aż do czasu osiągnięcia dorosłości i statusu pełnowymiarowego nabywcy? To MOŻNA zrobić. Zainteresowany?" (Kiedy autor przygotowywał ten rozdział, usłyszał własną ośmioletnią córeczkę, radośnie wyśpiewującą piosenkę reklamującą papierosy: "Nie strać radości palenia!")

---------------------
* O którym śmy se tutaj całkiem niedawno rozmawiali, bo to autor książki "The Lonely Crowd" ("Samotny tłum").

** Bardziej dosłownie "troska" lub nawet "zmartwienie" - "preocuppation". W obu przypadkach gdzie mamy "zainteresowanie".

*** Bardziej dosłownie trza by to przetłumaczyć jako: "na poziomie przed-pubertalnym". Tu i w wielu innych miejscach, gdzie mowa jest o "dzieciach" czy "młodzieży".

@ Wiem, że to słowo jest niespecjalne, ale to dosłowne tłumaczenie i tu akurat dziwnie pasuje.

$ Dosłownie "sell these children to your brand". Czyli dosłownie: "sprzedaj te dzieci swojej marce". Mocne! Po angielsku brzmi to bardziej naturalnie (w końcu mają to dłużej), ale sens jest w sumie ten sam.

(Miałbym więcej przypisów, ale jest problem ze znalezieniem odpowiednich znaczków, bo ile w końcu może być gwiazdek. Więc "naukowość" tego tłumaczenia nieco ucierpi, ale treść w sumie jest i tak jednoznaczna.)

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca. (Przyzwoitego lewicowca - nie lewaka albo leminga!)

sobota, listopada 12, 2011

Moje intuicje na temat wczorajszej prowokacji

Od kiedy tylko dowiedziałem się - przyznam, ze zdziwieniem, bo to naprawdę skrajna już bezczelność i dość gambitowe zagranie - że żydokomuna od Gazownika ściąga nam tutaj na 11 listopada potomków SS-manów (o potomkach Rosy Luxemburg nie wspominając), tak sobie to zinterpretowałem, że miłościwie nam panujące elity chcą szybko i radykalnie oddzielić wychodzących, już teraz, na ulice prawicowych oszołomów, od tych, którzy być może będą chcieli wychodzić na ulice za pół roku, za rok, i długo, długo potem (jeśli im się oczywiście tego na czas z głowy nie wybije).

Miałoby to działać w ten sposób, że siedzący przed telewizorem leming - wciąż "proeuropejski", wciąż wykształcony i z wielkich miast, wciąż jakoś tam z trudem wierzący w świetlaną przyszłość, i który całkiem niedawno zagłosował na swoich ulubieńców, więc o żadnym nagłym przebudzeniu i poznawczym dysonansie, podważającym jego elementarną zdolność kojarzenia nie marzący - TERAZ nastawi się do tych demonstrujących na ulicach oszołomów i "polskich szowinistów" negatywnie, a do zwalczających ich "sił porządku", władzy i czego tam jeszcze pozytywnie, to i za jakiś czas nagle nie będzie mu łatwo zmienić o 180 stopni swych sympatii, samemu wyjść wraz z tymi oszołomami na ulice i robić wbrew tej samej władzy, którą teraz tak głośno i z przekonaniem będzie popierał.

(Ludzie - to było tylko jedno zdanie i nie dało się nijak podzielić na mniejsze akapity! Niesamowity jestem.)

To bardzo, przyznam, sensowny pomysł, praktykowany zresztą od tysiącleci - wystarczy sobie przypomnieć Alkibiadesa i aferę z hermami. To był oczywiście nieco inny wariant, bo tam chodziło (zapewne, bo nic na sto procent wiedzieć już nie będziemy) o spójność grupy, jak powiedzmy w gangu, gdzie nowoprzyjęty musi na początek dokonać poważnego przestępstwa, żeby były haki i żeby gość był naprawdę "z nami". Jednak, w wariancie nieco "luźniejszym", reżimy totalitarne, a w każdym razie komuchy, bardzo skutecznie od zawsze potrafili umaczać masę ludzi, nie całkiem "swoich", we własne zbrodnie, kompromitacje, idiotyzmy...

I ci ludzie nie musieli być ani do końca przekonanymi komunistami, ani nawet partyjni - po prostu udało ich się postawić to "właściwej" stronie linii (frontu) oddzielającej komuszą władzę od (wciąż) większości zwykłych, raczej przyzwoitych i nawet jakoś tam patriotycznych ludzi. No a potem przejście przez tę linię frontu na drugą stronę - od światłej elity do głupków, oszołomów, nieudaczników itd. - nie było już wcale prostą decyzją.

Mamy tu zarówno skomplikowane i dość nawet wyrafinowane maczanie artystycznych, intelektualnych (przeważnie do wzięcia w DUŻY cudzysłów zresztą) elit, jak i przymuszanie całkiem zwykłych ludzi do udziału w wiecach potępiających wrogów socjalizmu, że nie wspomnę już o pochodach, czynach społecznych i głosowaniach.

Prosta sprawa w sumie i nie powód, żeby ktoś taki jak Pan Tygrys poświęcał temu cały wpis. Ale właśnie przed chwilą przyszło mi do głowy - już po fakcie, a nawet po przeczytaniu na jego temat w sieci, plus usłyszeniu tego, co mi mimo woli wpadło w ucho z reżimowej telewizji - że w tym być może jest jeszcze coś więcej. Otóż kiedy już wiem, jak ordynarna, jak grubymi nićmi szyta była ta prowokacja, czyli jak ostry gambit pozwoliła sobie ta władza, wraz ze sprzyjającą jej lewizną, rozegrać...

I ze wszystkim innym, co za tym prawdopodobnie stoi, bo rzecz była naprawdę "międzynarodowa" i raczej nie sądzę, by to była wyłącznie robota czysto warszawskiej żydokomuny i zupełnych kagiebowskich dołów z priwiślinskiego kraju... Raczej jednak "europa" także, a co najmniej nasz wielki przyjaciel z zachodu, który nam tu przysłał te bojówki... No więc przyszło mi do głowy, skoro to na taką aż skalę, i z pewnym jednak wiążącym się z tym ryzykiem, zrobiono, no to tu może chodzić o to, żeby wykopać PRZEPAŚĆ nie do przebycia pomiędzy WSZELKĄ LEWICĄ I WSZELKĄ PRAWICĄ.

Nie wiem, czy oni przeczytali niedawny tekst Pana Tygrysa o tym, że to już nie podział na lewicę i prawicę jest teraz istotny (choć oczywiście TOTALITARNE i/lub NIHILISTYCZNE LEWACTWO tym bardziej stanowi wroga dla obu!), i że jedyną naszą, naprawdę naszą - nie czekając na dintojry między nimi tam, u góry, na co nie mamy bezpośrednio żadnego wpływu - siłą są masy "ludowe", a te z definicji "należą" do lewicy, podczas gdy prawica nigdy nie miała i nie ma do nich ani serca, ani rozumu, ani żadnego na nie przełożenia. (Wandee i obrony Alcazaru to "wyjątki potwierdzające regułę"! Teraz sytuacja jest całkiem inna.)

No i oni tak sobie może wykombinowali, że jeśli teraz ostro zaczną wykopywać tę przepaść, a przy okazji wojenny topór, pomiędzy prawicą, wszelkimi patriotami swoich narodów (szczególnie dzisiaj w Europie), ludźmi niezależnie myślącymi, ojrosceptykami itd.- z jednej strony; i lewizną - z drugiej...

To ta przepaść ma szansę się rozszerzać, dzięki czemu powstanie skuteczna (z ich punktu widzenia) przepaść pomiędzy PRZYZWOITĄ I NIEGŁUPIĄ lewicą, która w obecnej dobie będzie dla nich zapewne stanowić NAJWIĘKSZE ZAGROŻENIE, i prawicą, ludźmi nastawionymi patriotycznie, sceptycznie wobec tego co się teraz na świecie dzieje, naturalnymi wrogami Nowego Światowego Porządku itd.

I że dzięki temu - albo uda się zrobić tak, że jeśli jedni wyjdą na ulice protestować z powodu głodu, chłodu i czego tam jeszcze, to drudzy na pewno nie wyjdą... Albo, lepiej, że od razu zaczną się między sobą naparzać... A władza, w roli mądrego arbitra, będzie napuszczać swoje kundle na kogo zechce, i w ogóle robić co zechce, bo już będzie miała całkiem wolną rękę.

To by było w sumie na tyle. Proponowałbym się nad tym zastanowić. I powtarzam - nie mam pojęcia, czy oni to wyczytali u Pana Tygrysa, co i tak zasługiwałoby na pewien podziw, bo znaleźli, zrozumieli i szybko zastosowali. Zresztą żartuję, że u mnie to wyczytali, choć ja ten swój tekst uważam za naprawdę bardzo ważny i wart rozpropagowania.

Oni na pewno na to wpadli sami i naprawdę wszystkie te głupie mordy, wraz z jeszcze głupszymi nieraz wypowiedziami, nie powinny nas mylić. Ani ci wszyscy durni hunwejbini, których oni używają dokładnie do tego, co czego się tacy nadają. Jak mawiał dawno temu mój ojciec, odnosząc się do kremlowskich przywódców i ich sukcesów w zwalczaniu szeroko pojętego: "To banda idiotów, ale postępuje niczym stado geniuszy!"

Warto się chyba zastanowić, bo mogę mieć tutaj rację. A jeśli by się okazało, że jest spora szansa, że ją mam, i w takim właśnie celu są podejmowane te ich ryzykowne działania, no to warto się zastanowić, co my na to. W sensie co robimy, jak odpowiemy. No i naprawdę nie lekceważyć wroga, bo jak się patrzy na mordy tych Michników i Blumsztajnów, to się faktycznie człekowi żal robi i dałby jałmużnę, ale to nie tak.

Czy ta ich gra - z nami, w sensie przeciw nam - jest już aż tak łatwa i prosta, czy też oni tam mają naprawdę niegłupich przywódców, i, w odróżnieniu od naszej, ich hierarchia autorytetu, hierarchia decyzyjna itd. działają bez zarzutu... Nieistotne, istotne jest, że, mimo tych durnych ryjów, i mimo wszystkich tych pierdołów, które niektórzy z nich raz po raz publicznie wygłaszają, ich się nie powinno lekceważyć!

Tym bardziej, że nawet cieszenie się z tego, jak "im się ta wczorajsza prowokacja nie udała" i "jacy to Polacy są silni", moim zdaniem robi im jak najbardziej na rękę, co najmniej dlatego, że to nie całkiem prawda, a na samooszukiwaniu daleko nie zajedziemy.

Jeśli ktoś się przejmuje tym, co ja piszę, to zachęcałbym do przeczytania tego mojego tekstu o prawicy i lewicy, przemyślenie go, i wyciągnięcie wniosków... Jakich? Sam nie wiem do końca, ale jak ktoś coś wymyśli, to mógłby się np. ze mną podzielić. Tak czy tak, prawica patrząca wyłącznie w przeszłość jest chyba nawet bardziej bez sensu, niż taka lewica.

Oni mają, przynajmniej potencjalnie, Masy... (Mówię oczywiście o Przyzwoitej lewicy, nie o totalitarnej lewiźnie! O naszych, da Bóg, sojusznikach.) Lewica zatem ma Masy, no to i Prawica powinna chyba coś wnosić do tego związku, a także po prostu coś sobą reprezentować. Ja głosuję na ROZUM. Nie przerost kory mózgowej, ale prawdziwy Rozum. Przynajmniej na tym etapie. ("Mądrość etapu" w wydaniu prawicowym.) Ma ktoś lepsze sugestie?

A dla wszystkich leniuszków out there oto linek do tego mojego tekstu, o którym mówiłem: http://bez-owijania.blogspot.com/2011/10/wszystko-co-chcieliscie-kiedykolwiek.html.

triarius

środa, marca 24, 2010

Leszek Biały i koniec historii

Jak wszyscy z pewnością wiedzą, już jakiś czas temu nastąpił koniec historii. I nawet zadano sobie trud, by nas o tym poinformować, co jest słodkie, bo przecież większość równie ważnych wydarzeń odbywa się ostatnio bez naszej wiedzy, ponad naszymi głowami niejako. "Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!" Nie zapominając przy tym o: "Szoruj babciu po kolei zlew i wannę. Zostaw szynkę, jadaj kleik albo mannę. Pierz skarpetki, kurze ścieraj, jadaj dżemy. I broń Boże, nie umieraj, bo zginiemy!" - wielkiego Jacka Zwoźniaka. Tylko głosować babci nielzia i jej kochany wnuczek na wszelki wypadek schowa dowód.

Niektórym się może "koniec historii" kojarzyć złowieszczo, tym bardziej w połączeniu z takim nazwiskiem, jak Fukuyama. Bo to i "Tora Tora Tora" z tymi wszystkimi płonącymi pancernikami... i kamikaze... i harakiri (elegancko zwane seppuku)... i samuraj wyskakujący z przydrożnych krzaków, by przeciąć powracającego z targu kmiotka przez całą długość kręgosłupa, testując swój nowy miecz...

Kmiotek zaś, znakomitością tego miecza porażony, maszeruje jeszcze dziarsko parę kroków jakby nigdy nic, lekko się tylko zataczając, bowiem wypił był po udanym utargu nieco sake, by potem rozpaść się na dwie idealnie bliźniacze półtusze... No i zaczajony na dnie latryny ninja, który w stosownej chwili z japońską precyzją wbija dzidę w samo, że tak powiem, sedno korzystającego akurat z tej latryny, a nielubianego czegoś przez owego ninji mocodawców, dostojnika...

Takie rzeczy. Nie dziwię się, że dla niektórych straszne... Ale nie dla mnie. Mnie nazwisko w rodzaju Fukuyama kojarzy się - pomijając już rewelację o końcu historii - raczej przyjemnie, ba, zabawnie. Oczywiście - "Tora Tora Tora", płonące pancerniki, harakiri elegancko zwane seppuku, samuraj i ninja. Tyle że ja miałem kiedyś szczęście obejrzeć film "Tora Tora Tora" - o Pearl Harbour, płonących pancernikach, a i chyba jakieś harakiri musiało tam być, bo bez tego w takim filmie przecież nijak... Z WŁOSKIM DUBBINGIEM!

Na libijskiej telewizji mianowicie to było. Wyobraźcie to sobie. Było to coś tak rozczulająco zabawnego, że do dziś na nazwisko w rodzaju Fukuyama, na sam dźwięk słowa "kamikaze", na samą myśl o latrynach i dzidach... Tylko się rozanielony uśmiecham. Serio! Japończycy naprawdę muszą się nieco bardziej postarać, by mnie wprawić w zły humor czy nastraszyć. Koniec historii też mnie po tym przeżyciu nie ruszy. Byle Fukuyama, byle kamikaze, byle harakiri, nie wystarczą! (No, może "Masakazu Imanari" brzmi nieco groźniej, ale niewiele poza tym.)

Po drugie zaś, dlaczego miałbym się martwić końcem historii, skoro ona się skończyła - jak nas informuje Fukuyama - dlatego, że zapanował powszechny liberalizm? Liberalizm, jak wiadomo, jest dobrą rzeczą. Wiąże się na przykład ściśle z wolnym rynkiem, ten zaś polega na tym, że kapitaliści, we własnym dobrze pojętym interesie, czynią nam dobrze. Bo to im się po prostu opłaca! Nasze zaufanie przysparza im dochodów, a nasz ew. brak zaufania i niezadowolenie z ich usług działałyby dokładnie odwrotnie. I sama taka myśl boli takiego kapitalistę, jak nie przymierzając dzida w... latrynie. Więc zarówno Darwin z Mendlem, jak i Miczurin z Łysenką, sprzysięgli się, by kapitaliści byli coraz uczciwsi i coraz bardziej gorliwie, nie bacząc na własny interes... (Zaraz, chyba się nieco zagalopowałem... Ale nic to, jedźmy dalej, i tak nikt nie zauważył.)

Więc kapitaliści coraz bardziej nam chcą służyć, co im się opłaca, ale oni nie dlatego to przecież robią... Jakoś tak. Taka wersja jest oficjalna, oparta na ścisłym i logicznym rozumowaniu, bez zawracania sobie głowy wulgarną obserwacją jakichś trywialnych faktów... W rzeczywistości jednak to wygląda się jeszcze zabawniej i jeszcze fajniej, więc obserwacji można by się zasadniczo nie bać, choć oczywiście czysta teoria zawsze'ć wznioślejsza i bardziej ideologicznie słuszna.

W praktyce działa to tak, że np. spodnie mają wbudowany generator kolejnych zysków. Mówiąc mniej filozoficznie - portki przecierają się na tyłku po tygodniu noszenia. Dla filozofa jednak jest to rzecz bezcenna i dzięki wam kapitaliści za tę okazję do subtelnych rozważań! (Miczurin na pewno też by to jakoś ładnie wytłumaczył.) Albo weźmy telewizję kablową. Mam takie konto na UPC, gdzie jest masa różnych kanałów, ale mnie interesuje tylko ich drobna część. Ustawiam więc sobie kanały "Ulubione" za pomocą bardzo cwanego pilota i... Po paru dniach znowu mam do oglądania wszystkie kanały - z dziecinnymi, komuszymi, kuchennymi, postkomuszymi, ekumenicznymi, niemieckimi... I czym tam jeszcze.

W dodatku zapomniałem już, jak się te "Ulubione" kanały na tym cwanym pilocie ustawia, więc albo muszę szukać instrukcji, albo też żyć z tym całym niechcianym przeze mnie bogactwem inwentarza. Ostatnio instrukcja gdzieś mi się zawieruszyła, żyję więc. O wiele mniej mnie teraz cała ta telewizja cieszy i mam szczery zamiar przy najbliższej okazji z tego szczęścia (całkiem jak na te czasy i na ten kraj, kosztownego) zrezygnować, ale na razie to mam.

I jak chcę coś w miarę konkretnego zobaczyć: MMA wieczorem na Xtreme Sports, Mezzo kiedy tam dają jakiś wczesny barok ("O Israel!" - widać jednak będzie ta III WW), rodzimą politykę, kiedy mam nagły impuls zapotrzebowania na dodatkowy smród (i chcę zobaczyć co przemilczeli, a co zełgali), TV Trwam wreszcie, kiedy Bogurodzica albo Macierewicz... Kiedy więc chcę coś takiego zobaczyć, to marnuję 20 minut na wędrówkę przez "Po prostu tańcz" i TW Religia.

Nie ma jednak widać tego złego i wczoraj zatrzymałem się na czas jakiś na kanale "Russia Today". Kanał jest rosyjski, mówią tam całkiem autentyczną i niepodrabianą angielszczyzną (widać kolaborantów na Zachodzie nigdy nie zbraknie)... Co jeszcze? Wygląda to b. profesjonalnie zrobione, widać, ze Putin nie szczędził grosza.

Powiedzmy sobie z góry, że ja nigdy w życiu nie ufałbym takiej stacji w sprawach dotyczących w jakikolwiek sposób Rosji. Nawet nie mam tego ochoty oglądać, choć jest to oczywiście spora część "misji" tego kanału i jego programu. Przeżyłem jednak "propagandę sukcesu" za Gierka, przeżywam też ją dzisiaj - na co mi potrzebne takie coś okraszone zniewalającym uśmiechem Putina?

Jednak kiedym na ten kanał trafił, coś mnie tam zatrzymało. I nie było to KGB (czy jak się to teraz nazywa), ani nawet ruska mafia. Po prostu było tam coś całkiem interesującego. Mianowicie na tasiemce pod spodem leciały chyba (tylko) ze trzy wiadomości, z których jedna była taka, że: "Wiele firm z UE ma problemy, bo wykryto, iż eksportowały narzędzia tortur do krajów, gdzie one mogą być stosowane". Jakoś tak to było, w każdym razie taki był sens.

No i mnie to całkiem zaintrygowało, tym bardziej, że jednocześnie facet mówił całkiem ciekawe rzeczy na temat kryzysu bankowego i stanu zachodnich finansów. Na temat Rosji to ja im całkiem nie wierzę, ale na temat Zachodu to, ze sporą dozą ostrożności, ucho jednak nastawię.

Co jest w tym interesujące? Po pierwsze to, że nam tego nikt nie powiedział, z pewnością nie powie, a ile jeszcze tego typu wiadomości byłoby do się dowiedzenia, ale jakoś nikt... Po drugie, wiadomość była nieco durna (ci ruscy chyba ją zresztą skądsiś spisali), no bo jak eksportować sprzęt (do torturowania czy do czegokolwiek) gdzieś, gdzie go nie potrzebują? Ciekawe jest raczej, DLACZEGO taki sprzęt w ogóle się produkuje i sprzedaje - komukolwiek. Nie?

Posłuchajmy teraz tego, co mówił ten gość na fonii. Otóż był to taki facet co się nazywa Max Keiser, ponoć znany już zanim się z tymi ruskimi spiknął i dał im kupić. Z pyska trochę jak ten gość co to ostatnio się na jakieś stanowisko w Platformie załapał i wygląda jak notoryczny złodziej kur.

(Chroniąc się przed procesem o obrazę majestatu, który nam niedawno Sulla, spenglerycznie patrząc, wprowadził, a tutaj teraz Unia i Tusk krok po kroczku wprowadza, mówię wyraźnie: nie mówię, że on te kury KRADNIE - mówię, że dla mnie ma twarz jakby od pokoleń nic innego nie robił. Halicki jakiś, czy coś.)

Gadał ten gość jednak całkiem ciekawe rzeczy (ten Keiser znaczy, nie Halicki, bo ten to idiota) i nie wyglądało, by to były wyssane z brudnego palca kłamstwa. Nie tylko, w każdym razie, nie jedynie. A mówił, że zachodnie banki mają jeszcze ogromną masę trujących aktywów, które ukryły pod płaszczykiem przeróżnych pokrętnych instrumentów finansowych. Kiedy władza coś robi, żeby system bankowy ratować, to ci cwani bankierzy pokazują nowy pakiet trujących aktywów ze słowami "i to też, i to też!" Że, znaczy, to też trzeba ratować. No i wydaje się, że wkrótce czeka nas kolejna fala bankowego kryzysu, nie gorsza, że to tak kokieteryjnie wyrażę, od poprzedniej.

Prywatnie sądzę, że będzie niejedna i sytuacja jest po prostu mało wesoła, bo cały kapitalizm się zatarł i się kończy. Na dobre, czy złe, ale się kończy. Nie bardzo jest zresztą jak dokonać następnego wielkiego skoku - Europa Wschodnia już "wyzwolona", kolonializm już był, dekolonizacja już była, Trzecia Rzesza już pokonana, a z Czwartą i z o jeden niższą wojną światową może jednak nie być tak fajnie. Nawet tylko z punktu widzenia kapitalizmu.

To o trujących aktywach oczekujących nas w tych tam sejfach było niezłe, ale potem przyszło coś jeszcze lepszego. Chodziło rezerwy. Otóż... Najpierw krótki wstęp. Za Busha, jak mówił ten Max Keiser, ten tam sławny Alan Greenspan obniżył obowiązkowe rezerwy banków z 1/12 do 1/30. Jakby ktoś nie wiedział o co chodzi, to chodzi o to, że bank mógł z jednego posiadanego dolara pożyczyć ludziom najpierw 12 dolarów, a potem już 30. Jeśli bank pożyczał bankowi, to mieliśmy najpierw 1 / ( 12 x 12 ) = 1/144, a potem 1 / (30 x 30) = 1/900. Czyli np. miał dolara, a pożyczał ludziom 900.

Można by się tak bawić niemal w nieskończoność, to i się bawiono. Co nie było bez wpływu na obecny kryzys. No bo przecież jest to po prostu mnożenie pieniądza wirtualne, bez większego sensu i oparte jedynie na zgrubnej ocenie prawdopodobieństwa, że lud nagle nie przyjdzie całym hurmem po swoją forsę, albo nie zechce nagle na raz czegoś se kupić.

Teraz mamy nowego gościa od tych spraw, nazywa się Ben Bernanke. Zastanawiałem się, skąd się on wziął, z takim nazwiskiem. No i szukałem przed chwilą, jak się go naprawdę pisze, coby nie przekręcić... I co widzę?

Ben Bernanke – Wikipedia, wolna encyklopedia
Ben Shalom Bernanke (ur. 13 grudnia 1953 w Augusta w stanie Georgia), ekonomista amerykański pochodzenia żydowskiego, od 2006 roku Przewodniczący Rady ...

(Natomiast link do hasła "FED" w polskojęzycznej Wikipedii jest, o dziwo, martwy. Akurat ten, akurat teraz, dziwne.)

Więc się wyjaśniło skąd on i jakie ma kwalifikacje. No i ten Bernanke wymyślił ponoć teraz, że... NIE BĘDZIE W OGÓLE ŻADNYCH OBOWIĄZKOWYCH REZERW. Dla mnie bomba! Bank nie musi więc mieć żadnego kapitału, a pożyczać ludziom może ile tylko zechce. Każdy mógłby więc zostać wedle tych reguł bankierem czy bankiem, ale ja jednak nie sądzę, by to było takie proste - na pewno trzeba mieć jakieś chody, jakieś koneksje... No i na pewno właściwe pochodzenie.

Ten Max od kur cytował oficjalne oświadczenie Bernankego w tej kwestii, i nie wierzę, by mógł to wymyślić czy przekłamać. Nie to, że ufam propagandowej tubie Putina i jego paczki, ale po prostu nawet KGB wie, że nieco prawdy tam musi być. Kłamać i upiększać to oni se mogą na temat Matuszki Rossiji, ale słowa Bernankego każdy kto rozumie po angielsku i ogląda ekonomiczne programy se sprawdzi (poza mną, ja ufam niedowiarkom).

Jeśli ktoś doczytał, zrozumiał... No to niech się chwilę zastanowi. Jeśli to nie jest coś całkiem nie z tego świata, jeśli to nie jest gwóźdź do trumny historii, a na pewno do trumny zachodniej i "kapitalistycznej" gospodarki, no to ja nie wiem! Kłania się tutaj Spengler, który dokładnie w tym kierunku widzi rozwój naszej zachodniej (faustycznej) cywilizacji.

Nie żeby Spengler przewidział genialny pomysł Bernankego, ale pisał sporo o tym, że w naszej cywilizacji wyzwalamy się za wszelką cenę od ograniczeń, od związku z materią... Więc już karty kredytowe były realizacją Spenglera przepowiedni, a co dopiero to, co Bernanke wymyślił i nazwał, jak pamiętam: "Zero-Reserve Banking System" (czyli System Bankowy o Zerowych Rezerwach). Chłopcy przywracający złoty standard pod osiedlowym trzepakiem mogą płakać, ale biegu historii nie zmienią.

W ogóle ten kanał "Russia Today" jest z wielu względów zabawny. Pod niektórymi względami to taka Wolna Europa wieku XXI i III RP - z wizją, w kolorach i bez zagłuszania. Z Rosji! Putinowskiej! Cóż, tamta też nie przychodziła byle skąd, bo z Niemiec, a taka idealna to jednak nie była, kiedy się teraz wie np. o jej długoletnim szefie - Zdzisławie Najderze, współpracowniku SB - oraz o forowaniu na siłę KORu i innej lewizny, kosztem prawdziwych patriotów.

Przezabawne jednak wydaje mi się to, że Rassija Putina wysyła do Europy te swoje wywrotowe, jakby nie było, programy, a Europa nie robi w tej sprawie nic. Nie mówię nie zagłusza, ale mogłoby np. tego kanału nie być w podstawowej ofercie. Mają w końcu koszmarny program propagadnowy Unii, zadbali o to, by TV Trwam była dokładnie pomiędzy kanałami nadającymi już wczesnym wieczorem pornografię... A tutaj nic! Gra do jednej bramki. Rosja Europę podgryza i sieje wrogą propagandę - prawda tutaj całkiem wystarczy by było sianie i to wrogie, bo obywatele Unii do prawdy, a  tym bardziej kontrowersyjnej, trudnej czy bolesnej, przecież nie dorośli - a Europa merda do Rosji przymilnie ogonkiem... Cudne!

(Swoją drogą, czy to czasem nie oznacza, że Niemcy w pewnym momencie zatańczą odbijanego, pozostawiając żałosną Unię i żałosną Europę samym sobie, by rzucić się w ramiona nowego kochanka? Mówię oczywiście o Rosji.)

Wracając na koniec do kryzysu ekonomicznego i pomysłów genialnego pana Bernanke, to tak się ostatnio zastanawiam, chadzając sobie tu i tam po mojej okolicy... Wszędzie budują wielkie i często luksusowe domy. Tutaj kompleks wieżowców "Cztery Oceany", tam "Wieża Leszka Białego"... (Mam tylko nadzieję, że i o Bolesławie Wstydliwym nie zapomną!)

A przecież, na ile kojarzę, mamy kryzys, który zaczął się od branży budowlanej i ją chyba wciąż potężnie dręczy. Kto za to zapłaci? Kto te mieszkania kupi? Pamiętam z połowy lat '80 jak w Szwecji też był kryzys po krachu budowlanych spekulacji i stały sobie całe kilometry pustych domów, które potem były pracowicie burzone. Czy i tutaj tak nie będzie? Jeśli nie, to czemu?

Albo ktoś koniecznie chce tę branżę - i "całą gospodarkę" - na siłę podtrzymać... Dlaczego? Czy obliczono kto zapłaci? Kto zyska? Czy zasługuje? Czy warto? Przedyskutowano to ze społeczeństwem? Z podatnikami?

Czy też może spodziewamy się jakiejś ogromnej inwazji? Marsjan? Urzędników unijnych? Tych na takie mieszkania stać, to fakt. Ochrona też im się przyda, więc zamknięte osiedla jak najbardziej. A może skądsiś bardziej na południe? Spod niemal samego równika? Tylko skąd by to mogło konkretnie być?

Naprawdę nie wiem. Tyle pytań, tyle pytań! Dobre tylko, że historię mamy już za sobą, więc nic właściwie nam już nie grozi. Dzięki ci panie Fukuyama za ten koniec! Dzięki ci panie Bernanke za pańską delikatność i takt - że pan to dopiero po tym końcu, więc już nas to praktycznie nie dotknie!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, lutego 20, 2009

Ministerialny pingpong

Gdyby ktoś odczuwał problem długich zimowych wieczorów - polecamy na to ministerialny pingpong! Jako niezawodne lekarstwo znaczy.

Do ministerialnego pingponga w wersji lux będziemy potrzebowali przepisowy stół z siatką, dwie rakietki i przeciwnika. No i oczywiście piłeczkę do pingponga, najlepiej całkiem okrąglutką. Oraz dość gruby ciemny flamaster.

Jak gramy w ministerialnego pingponga? W wersji lux? Po prostu rysujemy na piłeczce flamastrem buzię (?) minister Hall, a potem gramy całkiem jak w pingponga zwykłego.

W wersji mniej luksusowej, za to bardziej ludowej i bardziej przystosowanej do kryzysu (którego wprawdzie miało nie być, ale jednak jest, choć go nie ma, bo być nie ma prawa, skoro jesteśmy w Europie i panuje nam miłościwie... wiadomo) wystarczy nam byle jaki stół (albo w ogóle cokolwiek), dwie (albo nawet jedna) deseczki do krojenia szczypiorku (albo jakakolwiek deseczka/deseczki), piłeczka, oraz przeciwnik (lub zamiast niego po prostu ściana).

Gdyby piłeczka okazała się nie tyle okrągła, co jajowata - nic straconego! Rezygnujemy (z pewnym zapewne żalem) z minister Hall i... znowu uśmiech gości na naszych wargach a łzy szybko schną, bowiem rysujemy na niej flamastrem buzię ministra Czumy! I gramy sobie w ministerialnego pingponga jakby nigdy nic!

W wyjątkowo sprzyjającym nam przypadku piłeczka może mieć taki kształt, że z powodzeniem narysujemy na niej buzię Premiera Tuska, przez co gra będzie jeszcze bardziej emocjonująca i da nam (oraz ew. kibicom) jeszcze więcej satysfakcji!

Tyle, że wtedy to już nie będzie zwyczajny pingpong MINISTERIALNY, tylko pingpong PREMIEROWSKI! ("Łał, łał i jeszcze raz łał!" Jak mawiają w eleganckim świecie.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lutego 19, 2009

Bonmot, nawet z długim wstępem, biężączki nie zastąpi... ale czy ja muszę pisać biężączkę, że spytam?

Świat się zaczyna powoli walić, słychać już zbliżający się armageddon... A Triarius, zamiast jak Pan Bóg przykazał, zajmować się biężączką, publikuje jedynie bonmoty i inne figlasy. W dodatku takie jak ten tutaj - co to w ogóle jest? Czy to ma być buddyjski koan? No bo przecież nikt nie zrozumie o co tu chodzi!

No nie, przesadzacie nieco moje ludzie - paru ludzi zrozumie o co chodzi, i to bez trudu. Inni niech sobie to potraktują jako koan, to może wcale nie był taka głupia rzecz. Co do bieżączki zaś, to są lepsi, szczególnie, że Triarius pisać w sumie nie znosi i całkiem mu się nie chce wklepywać jakichś dłuższych, a do tego składnych, tekstów.

Gdybyście jednak wiedzieli, ile takich tekstów sobie Triarius w ostatnich tygodniach ułożył w głowie, na przykład idąc na trening albo w ogóle gdzieś. Bo perypatetyk z niego, jak się okazuje, że hej! Układa on je sobie idący niemal słowo w słowo, składne i zgrabne, ale potem już go to nie bawi, żeby je z tej mózgowej pamięci spisywać. No bo co to za radość?

W każdym razie okazuje się, że ktoś te moje kawałki czyta i nawet się tym przejmuje, znajdując tu jakieś ideowe czy życiowe drogowskazy... Nie macie pojęcia ludzie, jak mi to pochlebia i jaki z tego powodu jestem... Well, zadowolony! No więc, na dowód że się poczuwam, napiszę Wam dzisiaj bonmota, który mi przyszedł do głowy w czasie ostatnich moich dyskusji z jednym kumplem. I który - co by o tym nie sądzili ludzie nieuświadomieni i małego ducha - jest naprawdę głęboki i błyskotliwy. A dla tych, co nie wiedzą o co chodzi (bo obcy im Spengleryzm-Ardreyizm-Tygrysizm) niech to sobie i będzie koan! Oto rzeczony bonmot:

Kora mózgowa - dobry sługa, zły pan.

;-)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.