Będzie swego rodzaju biężączka, cieszcie się! Ale nietypowa, jak to u mnie.
Zafascynowała mnie niedawna wypowiedź Blumsztajna, że, cytuję z pamięci: "w Marszu Niepodleglości biorą udział judeosceptycy". Że idą tacy, którzy się Blumsztajnowi nie podobają, to oczywiste, ale zaskoczyło mnie, że nie wystarczył standardowy i odwieczny epitet... Jaki? Nie, no bez żartów! Oczywiście "antysemici".
Niby drobiazg, niby głupotka, ale mnie to dość fascynuje i się mocno zastawiam. Najprostsze, najoczywistsze i poniekąd najoptymistyczniejsze wytłumaczenie jest takie, że w tym Szabesgoj Cajtung przeważnie piszą ludzie, dla których polski nie był pierwszym językiem, którym się mówiło w domu. Takie wrażenie odnoszę niemal zawsze, kiedy przeczytam coś z tej szacownej gazety - w sieci, albo w jakimś (excusez le mot) kiblu na gwoździu.
Nic oczywiście w tym złego, że dla kogoś polski nie jest językiem ojczystym - nie mam np. pretensji do ponad stu milionów Japończyków, że w większości w ogóle nie mówią po polsku, a jeśli nawet, to jest to język wyuczony w późniejszym wieku - ale kiedy się pisze w polskojęzycznej gazecie, to jednak stanowi drobną skazę na dziennikarskim profesjonaliźmie. Itd.
To jednak, jak rzekłem, jest interpretacja dość optymistyczna. Mogą być i inne. A już szczególnie wyczulony na nie będzie, taki jak ja, spenglerysta, który pamięta, że w roku chyba 81 przed Chrystusem... jakoś tak... Sulla wprowadził prawa o "obrazie majestatu władcy".
Które od tego czasu trwały i robiły swoje aż do końca rzymskiego państwa. Spengleryzm to nie jest oczywiście żadna numerologia (choć i takie stwierdzenie usłyszałem kiedyś, chyba na BBC, że jest właśnie, i zadziwiająco precyzyjna w dodatku) i tutaj nie ma nic super-dokładnie, ale jakoś właśnie teraz jesteśmy, w "świecie równoległym", że tak to kokieteryjnie określę (wiecie o co chodzi?), w tej samej epoce naszej Cywilizacji.
To zaś skłania do zastanawiania się nad naszym (?) obecnym odpowiednikiem tych praw. (Nie przez duże "P" bynajmniej, tylko spenglerycznie: "prawo to wola silnego narzucona słabym" i tyle!) No i dotąd miałem tutaj wzrost znaczenia przepisów o "naruszeniu dóbr osobistych" - które oczywiście w praktyce dotyczą tylko możnych tego świata i pupilów Władzy. Plus oczywiście różne sprawy związane z cenzurą. Plus te próby, które, jak słyszę, są robione, by ochronić unijnych "polityków" przed wszelką odpowiedzialnością za ich "polityczną" działalność.
Jednak tak mnie to blumsztajnowe określenie - przypominam: "JUDEOSCEPTYCYZM" - zafascynowało, że od razu wpisało mi się w te, związane z Sullą, spengleryczne intuicje. No bo przecież każdy chyba od razu skojarzył, że słowo (powtórzymy je sobie, niech gugle tego świata dostaną papu!) "judeosceptycyzm" jest utworzone na wzór słowa "eurosceptycyzm", wszystkie jego derywaty, z których "judeosceptyk" wydaje się najważniejszy, także są takie same... Zatem być może tutaj należy szukać odpowiedzi?
Słowo "eurosceptyk", tak samo jak i nowy (chyba że w jakichś tajnych gremiach to już funkcjonuje od dawna) "judeosceptyk", w zasadzie, dla kogoś kto językiem polskim, w odróżnieniu od typowego dziennikarza Szabesgoj Cajtung, włada, brzmi stosunkowo łagodnie. W końcu "sceptyk", to znacznie mniej złowieszcze stworzenie, niż powiedzmy "zapluty karzeł reakcji", "nienawistnik", "agent amerykańskiego imperializmu", czy "stonka ziemniaczana zrzucana z samolotów przez Trumana".
Niewątpliwie tak to było pomyślane, żeby tym epitetem można było objąć WSZYSTKICH, którzy nie dostają orgazmu na samą myśl o Unii. O żadnych "unionienawistnikach", czy jak ich tam by nazwali, dotąd chyba nie słyszeliśmy - wszystko załatwiali tym, z pozoru niewinnym, epitetem "eurosceptyka". Byli oni - mniejszość, ale jednak nie mniejszość, nie taka, jak np. "geje" czy transwestyci, nie żeby mieli jakieś prawa mniejszościom z definicji przysługujące, o nie! - no i była większość, posiadająca same zalety, która na sam dźwięk Ody do Radości stawała słupka, merdając ogonkiem.
Jednak takie rzeczy potrafią się zmienić. NEP ma do do siebie, że potrafi się skończyć, a nawet zdaniem niektórych (konkretnie Pana Tygrysa) taka właśnie jest jego natura, że on się skończyć po prostu MUSI. I zawsze tak naprawdę jest wprowadzany jako rzecz chwilowa i prowizoryczna. Tak że niewykluczone, iż w najbliższym czasie będziemy mieli "kto nie z nami, ten przeciw nam". Ze strony Unii znaczy, a raczej ze strony jej #$%^& przywództwa.
Wtedy jednak chyba nie będzie już czasu na wymyślanie, uzgadnianie (?) i lansowanie nowego przerażającego epitetu dla Wrogów... Więc posłużą się, jestem tego niemal pewien, dawnym, dobrym... Jakim? Nie uważacie! Oczywiście "eurosceptykami"!
I tak mi właśnie chodzi po głowie - dość karkołomna myśl, czysto intuicyjna, ale z intuicjami u mnie na ogół nienajgorzej i nieźle się (niestety) sprawdzają - że może Blumsztajn, nasz (?) Genialny Słowotwórca (żeby nie powiedzieć "Genialny Językoznawca")... Wyczuł coś w powietrzu... Albo też czegoś się tam pocztą pantoflową dowiedział...
I wie, że wkrótce "sceptyk" to będzie straszne słowo - coś takiego jak swego czasu "kułak"... Więc, sprytnie jak cholera, tego mu nie odmówię (to na pewno zasługa łbów od śledzi), wymyślił PODWIĄZAĆ SIĘ ze swym dźwięcznym słowotworem (jakim? JUDEOSCEPTYCYZM, a jakim niby innym?) pod tę nadciągającą kampanię robienia porządku z wrogami. W końcu, jak uczy marketingowa wiedza, "lepiej być z czymś pierwszym, niż najlepszym". Drugim jednak też nie jest źle być, szczególnie, jeśli się w sumie płynie tym samym nurtem i występuje fajna synergia.
Nie czytam wielu gazet i mogę nie wiedzieć wszystkiego, ale nie znam innych słów skonstruowanych na doraźne polityczne (w takim sensie, jaki to słowo miało w Sowietach czy innej Kambodży Czerwonych Kmerów) potrzeby w ten właśnie sposób. Tylko "eurosceptycyzm" i - nowy, genialny, jakże nam potrzebny, skoro "antysemityzm" przestaje już kogokolwiek ruszać - "judeosceptycyzm".
Naprawdę nie mam pojęcia, ani żadnej najmniejszej intuicji, jakie będą dalsze losy "judeosceptycyzmu", jak i samych judeosceptyków... Ani nawet dalsze losy judeo... Jak to będzie? Chyba "fanatyków"? "Judeofanatyków" zatem - zaryzykujmy!
Ja tutaj jedynie tego Genialnego Słowotwórcę traktuję jako SYMPTOM. Jako coś, co być może sugeruje nam, może nam zasugerować, jeśliśmy dostatecznie subtelni, by takie przekazy zrozumieć, co może się wkrótce dziać... Czy może raczej: "jaki wkrótce może być stosunek" do "eurosceptycyzmu" i, zapewne, wszelkich innych form "sceptycyzmu", które zostaną uświęcone, czy raczej przeklęte, przez odpowiednio autorytatywne Gremia... Czy jak tam oni to robią.
To zresztą może działać i w odwrotną stronę - czyli że np. Blumsztajn łączy dotychczasowo niezawodny młot na czarownice, czyli określenie "antysemityzm" z dość dotychczas niewinnym (w sensie, że śmiercią to nie groziło, choć niedostaniem unijnego grantu jak najbardziej) określeniem "eurosceptycyzm", sugerując odpowiednim organom, że można by kurs wobec "eurosceptyków" zaostrzyć, bo skoro "judeosceptyk" równa się "antysemita", a cóż jest od "antysemity" gorszego, no to... Itd. Każdy z tych, dla których ja tu piszę, sam sobie resztę dośpiewa, jeśli chwilę pomyśli.
Unia bowiem straciła sporo ze swego czaru, co zresztą widać po zagubionych mordkach rodzimych lemingów. Ja bowiem raczej w tej utracie czaru przez Unię widzę przyczynę wahania się lemingów i ew. nadzieję na przejrzenia na oczy przez istotną część moich (formalnie rzecz biorąc) rodaków. Jak jest w Polsce, każdy chyba widzi. Nadzieje szeroko pojętego Tuska na rządzenie tutaj, "w powszechnej miłości", słodyczy, przy poparciu wystarczającej ilości ogłupiałej "proeuropejskiej"... Jak by ich tam określić... (Nie mówiąc oczywiście o służbach, agenturach, mediach itd.)
Przez następnych sto lat - a na pewno dłużej, niż jakiekolwiek, formalnie choćby suwerenne, polskie państwo będzie istnieć - rozpłynęły się jak sen jakiś złoty. Dlatego też trudno się dziwić, że prą do konfrontacji frontalnej i tzw. "rozwiązań siłowych". W reszcie Unii też sprawy, z tego co oglądam np. na (chorobliwie prounijnych i postępowych oczywiście) francuskojęzycznych programach telewizyjnych co je mam w pakiecie, nie wyglądają wesoło.
W Hiszpanii na przykład banki wywalają za długi drobnych przedsiębiorców na ulice, a potem jeszcze żądają od nich spłaty całego długu. W ciągu dwóch tygodni mają tam z tego powodu drugie samobójstwo i zaczęło się na ten temat robić sporo hałasu. We Francji popularność prezydenta wciąż leci na łeb, jak ponoć nigdy dotychczas nie było. Choć jest lewicowy, więc z bankami za bardzo się nie kojarzy, a przed Unią, czyli personalnie Merkelą, korzy się wyraźnie mniej obrzydliwie, niż poprzednik.
Tak że Unia ma problem, Tusk ma problem, inne Tuski też mają problemy... My oczywiście też mamy problem, albo i tysiące problemów - jak zawsze. Drobnym wytchnieniem od takich rzeczy może być na przykład taka właśnie egzegeza jednego celnego (a jakże) wynalazku Genialnego Językoznawcy Blumsztajna. Cieszmy się tym co mamy, i takimi drobnymi przyjemnostkami, bo, niezależnie od tego czy któraś z moich interpretacji jest prawdziwa, i która konkretnie, miło raczej w dającej się przewidywać przyszłości nie będzie.
A więc - Niech Nam Żyje Genialny Słowotwórca Blumsztajn! Hip hip, hura! (A orkiestra rżnie od ucha: "Tra pa pa pa, tra pa pa pa, tra pa pa pa, pa pa pa! Hava, nagila hava..." Może być na raz, pasuje.)
triarius
P.S. Od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel.
Tako rzecze Towarzysz Mąka:
OdpowiedzUsuńJak Ci się podoba Tygrysie podsumowania "bio-politków" z Ardreyem na czele, pióra Jacka Bartyzela? ""Antyksenofobiczna" o. jest nie tylko groźna dla osobowości i szkodliwa społecznie, ale w pełni zasługuje też na miano antyintelektualnego zabobonu, ponieważ ignoruje i pozostaje w całkowitej sprzeczności z dorobkiem współczesnej socjobiologii i etologii, jak również bazującej na nich bio-polityki, których reprezentanci (m.in. Edward A. Westermarck, Morley Roberts, Sir Arthur Keith, Robert Ardrey, Edward O. Wilson, Roger G. Masters, Steven A. Peterson, Albert Somit, Frans de Waal) zdołali ustalić, że człowiek posiada (oraz dąży do ich zaspokojenia) trzy instynktowne potrzeby psychologiczne: 1o tożsamości, 2o stymulacji, 3o bezpieczeństwa, których przeciwieństwami są odpowiednio: 1o anonimowość, 2o nuda, 3o strach; ze wszystkich tych potrzeb najważniejsza jest potrzeba tożsamości, albowiem bez tożsamości nie istnieje osobowość, toteż dla jej realizacji człowiek gotów jest poświęcić wszystkie inne; na tożsamość człowieka składają się natomiast w pierwszym rzędzie dwa elementy: identyfikacja z terytorium - krajem, będącym dla "zwierzęcia politycznego" (dzóon politicón) jego "rewirem łowieckim" - oraz identyfikacja z populacją, do której należy (rodziną, klanem, plemieniem, a na najwyższym poziomie rozwoju - narodem); pierwszą z nich Ardrey określił jako i m p e r a t y w t e r y t o r i a l n y, co do drugiej zaś, to nawet twórca teorii ewolucji - Karol Darwin zrewidował swój pierwotnie indywidualistyczny pogląd na człowieka"
wyrażony 1859 w Pochodzeniu gatunków, i w wydanej 1872 pracy O pochodzeniu człowieka stwierdził, że: "Plemię, którego członków cechuje w wysokim stopniu rozwinięty duch patriotyzmu, wierności, posłuszeństwa, odwagi i sympatii i stała gotowość do wzajemnej pomocy i poświęcenia dla wspólnego dobra, jest w stanie pokonać większość innych plemion - i to jest właśnie dobór naturalny". Przynajmniej na poziomie emocjonalnym istota ludzka może się identyfikować wyłącznie z tym, co znane i swojskie, tożsamość tedy nieuchronnie ma charakter rozróżniający i wartościujący, więc także "dyskryminujący" tych, którzy są obcy i nieznani; pogromcy "ksenofobii" nie rozumieją zatem (albo udają, że nie rozumieją), iż "tożsamość nie-dyskryminująca, nie rozróżniająca i nie wartościująca, czyli tożsamość globalna jest sprzecznością samą w sobie" (J. Zadencki, Tożsamość partykularna, tożsamość globalna, bio-polityka, "Arcana" 2002, nr 48, 93); brakiem realizmu antropologicznego jest również związany z ideałem "niedyskryminującej" tożsamości globalnej nakaz bezgranicznego altruizmu, gdyż osobnicy i grupy usiłujący go praktykować muszą zostać pokonane, a nawet wyeliminowane przez tych, którzy "ograniczają swe altruistyczne zachowania do mniejszej części ludzkości, związanej z nimi genetycznym pokrewieństwem" (G. Hardin, Rozróżniający altruizm, 1892, cyt. za: tamże, 94). Właściwy każdemu gatunkowi zwierzęcemu podwójny kod moralny, umożliwiający mu przetrwanie, nazywany przez H. Spencera "kodem przyjaźni" i "kodem wrogości", a przez J. Huxley`a "kodem etycznym" i "kodem kosmicznym", Ardrey ujął w proste równanie P = W + r, gdzie "P to przyjaźń wewnątrz grupy, W to wrogość ze strony innych grup należących do tego samego gatunku, r to ryzyko, czyli zagrożenie pochodzące spoza własnego gatunku, tak naturalne jak i ponadnaturalne" (cyt. za: tamże, 95), natomiast jego formułą polityczną, zdefiniowaną przez Carla Schmitta jest rozróżnienie: "przyjaciel" (Freund) - "wróg" (Feind). Tożsamość uniwersalna gatunku ludzkiego jest wprawdzie możliwa, ale wyłącznie za cenę powszechnej tyranii, ustanawiającej kontrolę tak kompletną i o takim stopniu skrupulatności, że wobec niej zblednąć musiałyby wszystkie doświadczone już przez ludzkość totalitaryzmy: "Efektywna organizacja społeczna osiągana jest u naczelnych albo poprzez terytorium - rewir albo poprzez tyranię. Nauka nie zna jakiegoś innego sposobu" (R. Ardrey, cyt. za: tamże, 94). Te konsekwencje dążenia do wyrugowania imperatywów: terytorialnego i grupowego stoją w całkowitej sprzeczności nie tylko - co mniej ważne - z intencjonalnym humanitaryzmem wrogów "tożsamości partykularnych", ale przede wszystkim z samą, "trzymającą nas na smyczy" (wg obrazowego określenia E.O. Wilsona), naturą ludzką; skoro "przez trzy miliardy lat siłą napędową ewolucji było dyskryminujące rozróżnianie", to "tragiczną ironią jest fakt, że to właśnie dyskryminujące rozróżnianie wyprodukowało gatunek (homo sapiens), który teraz proponuje zniszczenie zasady, która doprowadziła go do świetności" (G. Hardin, cyt. za: tamże, 95)."
OdpowiedzUsuń@ Towarzysz Mąka
OdpowiedzUsuńBardzo celne und istotne rzeczy mówisz, dzięki! (Może byś chciał coś u mnie gościnnie opublikować? Bo wiesz, komęta mają szybsze "moralne starzenie", jak to się w inżynierskich kręgach określa.)
Niezły jest ten Bartyzel, mimo że się kręci w takim szemranym towarzystkie. Cóż, otarcie się o Ardreya widać leczy wszelkie duszne zaburzenia.
Co do tożsamości, to oczywiście racja, ale ja bym tam z wielkim naciskiem dodał tożsamość PŁCI. Czyli: "dzięki Ci Boże, że mnie nie stworzyłeś wilbłądem ani kobietą!" i "Ach, jaka ja dumna i szczęśliwa, że jestem kobietą! Ach te moje biodra! Ach te moje cycuszki! Ach te moje wzniosłe menstruacje, te nabrzmiałe emocjami wizytu u pana ginekologa, całe to prakosmiczne położnictwo... Tylko ja, ludzka samica, potrafię..." Itd.
Bez tego nijak. I lewizna, w moich oczach, pozbawiając tego normalnych ludzi ("Bóg przecież nie zwraca uwagi na taką jedną malutką różnicę" - za to powinna być automatyczna kula w łeb), popełnia zbrodnię na miarę swoich największych.
A ponurą groteską jest fakt, że nikt już, nawet rzekoma prawica, tego już właściwie nie dostrzega. (Z Bartyzelem włącznie. A może nawet i Ardrey o tym niewiele mówi. Ale jestem, na szczęście, ja! ;-)
Pzdrwm