Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cesarstwo rzymskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cesarstwo rzymskie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, lipca 14, 2011

Koneczny - czy może jednak nie?

Wcale nie twierdzę, że Koneczny koniecznie musiał być idiotą. Mógł także być wielkim humorystą. Siedział sobie facet, na przykład po dobrej kolacji, w fotelu, przed kominkiem, obgryzał obsadkę i sobie kombinował:
Niech może jakaś cywilizacja skacze po globusie jak pchła... To by było naprawdę pocieszne! Która to będzie? Ene, due, rabe, Chińczyk złapał żabę, a żaba Chińczyka... Bizancjum. Niech będzie! A gdzie ich skoczymy? Niemcy! Ge-nial-ne! Może się nawet jakiś durny szkop, spity piwem i ogłuszony umpa-umpa, nabierze! Ale by było! A do tego... A do tego - może u nas jakiś Roch Kowalski, albo inny Podbipięta Longinus, też się nabierze! I doda mu to antyszkopskiego animuszu... Hurra! Alem wymyślił!
Innego zaś wieczora (po dobrej kolacji, ognień na kominku wesoło trzaska):
A nas też skądś'by... Skądsiśby... Czy jak mu tam... Jakieś sobie antenaty, Polsce znaczy, trza wymyślić... Z Marsa? Z Alfy Centauri? E tam, za dużo by było wymyślania... Dzieciaki się wciąż łaciny w szkołach uczą, Mucjusz Scaevola z Cyceronem mają dobrą prasę, no to my sobie Polaków z Rzymu weźmiemy... Cywilizacja łacińska. Fajna nazwa, mam dziś wenę! Na pewno się przyjmie. I śmieszne też jest, w końcu'śmy humorysta. Ale jakby trochę mało... No nie - jak se człowiek pomyśli, że ta łacińska cywilizacja... (hłe hłe!) się do nas skrada, pod ziemią się przekopuje, niczym kret... Aż w końcu się (hłe hłe!) tu pojawia 500 lat po ostatecznym i oficjalnym upadku zachodniego Rzymu... No bo o zachodni tu chodzi, wschodni to Niemcy, tak żeśmy sobie przedwczoraj wymyślili... Popiło się nieźle, ale się opłaciło, bo takiego czegoś to by człek na trzeźwo nie wymyślił.
Nie - Koneczny to nie był żaden kretyn! To był nawet bardzo dowcipny gość. (Czego niestety nijak nie da się powiedzieć o jego wyznawcach.)

No ale dobra... Mamy Bizancje skaczące po globusie niczym pchła... Mamy Rzym przekradający się niespiesznie jakimś podziemnym wykopem, żeby po pół tysiąclecia wyleźć tysiące kilometrów na północ, akurat na terenie Polski... Gdzie nic nie zaszkodziło mu paręset lat niewoli pod butem bizancjana i turana na spółkę... Co innego ten bizancjan - tam jedna cesarzowa przesądziła sprawę na całą wieczność, która na razie trwa tysiąć lat. Brawo!

Ale OK - może to kogoś nie śmieszy, może to kogoś nie razi, może ktoś w tym nie dostrzega genialnego humoru, przy którym Fredro z Molierem to ponure głupki... Niech i tak będzie. Ktoś mógłby także stwierdzić, że OK - mamy systemy prawne, które determinują (nie bardzo wiadomo dlaczego i jak, ale niech tam) kształt całej cywilizacji...

Tylko co to ma wspólnego z jakąkolwiek Historiozofią? Historii u Konecznego niemal całkiem brak, no bo jedna cesarzowa determinująca do jakiej cywilizacji wielki, i stosownie niejednorodny, kraj będzie przez następnych tysiąc lat należał, to dla niektórych może nie przedni dowcip - ale na pewno też nie żadna Historia. (No, chyba że się komuś Historia z Komorowskim i Tuskiem kojarzy, współczuję!)

Tysiące i tysiące o wiele ważniejszych - angażujących masy ludzi, dzikie emocje i co kto tylko chce - wydarzeń jakoś takich rzeczy nie zmieniają, a nagle to jedno, błahe, jakby nie było, wydarzenie, tak? Dałoby się to jakoś, choćby w ogromnym przybliżeniu, wyjaśnić? Tak samo zresztą, jak ten cud, że akurat myśmy zostali, i pozostali, tymi cudownymi, miłującymi Prawdę, Wolność, i co tam jeszcze, łacinnikami, kiedy ten system prawny, cośmy go u siebie mieli, jakoś nieczęsto był taki całkiem rzymski? (Zakładając zresztą, że "prawo rzymskie" w ogóle ma wiele wspólnego ze starożytnym Rzymem, co też nie jest aż tak pewne.)

No ale dobra. Niech będzie. Tylko CO (do k...wy nędzy) MIAŁOBY Z TEGO WSZYSTKIEGO WŁAŚCIWIE WYNIKAĆ? Jak mamy z tego DZISIAJ korzystać? Jak nam to ma pomóc w zrozumieniu świata - skoro już ustaliliśmy, że ze zrozumieniem PRZESZŁOŚCI nie ma to po prostu nic wspólnego? Że obsesja talmudycznej religijności to coś na kształt choroby? Zgoda, pewnie i coś w tym jest - tylko, że to żadne odkrycie Konecznego!

O wiele wcześniej i o wiele lepiej pisali o tym inni. Zresztą co z tymi... No wiecie  kogo chodzi... Którzy talmud mają w przysłowiowej dupie? Z komuchami, z michnikami tego świata, z całą tą ojro-szemraną-elitą, z pedofilami jak Cohn-Bendit czy Polański, z doktorami Mengele dzisiejszej ("rynkowej", a jakże!) gospodarki? Jak na nich ten Talmud miałby wpływać? Jak miałby determinować ich postępowania, hierarchię wartości, sympatie i antypatie?

Poprzez geny? Poprzez osmozę? Czy jakoś inaczej? Nie wykluczam wcale, że jakoś wpływa, ale Koneczny nic nam na ten temat nie mówi, a nawet chyba nie próbuje. Rozumiem, że w jego czasach problemem mogli się wielu Polakom wydawać pejsaci "szwargoczący" wyznawcy Talmudu w chałatach. Ale to jednak w sumie nie oni dali nam najgorzej w dupę, prawda? Więc co nam z wybrzydzania się na Talmud przyjdzie? Bez Talmudu to nawet Michnik jest cacy, nasz i polski jak Piast z Rzepichą?

A nie, jest u Konecznego jedno WIELKIE und GŁĘBOKIE odkrycie - to, że "nie można być cywilizowanym na dwa sposoby". Coś w tym pewnie i jest, ale... Jak w takim razie sprawy się mają z taką Japonią? Która od zawsze była mieszaniną, czy może "stopem", własnej, wyspiarskiej, cywilizacji, wyrosłej w ostatecznej instancji z azjatyckich stepów, i wpływów chińskich - działających okresowo, ale za to naprawdę bardzo silnie... A od 150 lat jest mieszaniną (czy może "stopem") cywilizacji własnej (co to także, jako się rzekło, nie była jednorodna) i zachodniej, czyli poniekąd "naszej".

Powie ktoś: "dzisiejsza Japonia to już zupełne dno!" "Może i dno", odpowiem, "ale niby na jakim tle? Co jest dzisiaj jakoś zdecydowanie lepsze do Japonii w tzw. cywilizowanym świecie?" Tak, że nawet ta mądrość Konecznego funta kłaków nie jest warta - przynajmniej bez o wiele dogłębniejszej analizy i rozwinięcia. Czego jakoś nikt nie robi. Wystarczają widać modły do Konecznego i odprawianie stosownego voodoo.

Zaprawdę, powiadam wam: Koneczny to żaden idiota, to znakomity, niedoceniany, humorysta! To niewyeksploatowany jeszcze skarb narodowy naszego - jakże w skarby niestety ubogiego! - kraju. (Smutne tylko, że tych samych pochlebnych słów nie da się po prostu powiedzieć o Konecznego WYZNAWCACH.)

* * * * *

Jeśli przeczytałeś powyższe, drogi Nicku, to na zdrowie, mam nadzieję, że ci się podobało i w ogóle. Ew. czekam na MERYTORYCZNE uwagi w temacie. (Mówię serio!)

Jednak to, co będzie teraz, poniżej, naprawdę NIE JEST JUŻ DO CIEBIE! A w każdym razie nie oczekuję tutaj na twoją odpowiedź. Więc zapraszam ew. następnym razem, w jakimś innym, dowolnym, temacie - ale twoich mądrości na temat Spenglera i spengleryzmu nieciekawym. No, chyba, że miałbyś do powiedzenia coś NAPRAWDĘ NOWEGO... Gdybyś np. uprzednio, bez zacietrzewienia i bona fide, przeczytał, choćby to skastrowane rodzime tłumaczenie.

Ale niestety nie mogę sobie tego wyobrazić, więc - tak jak ja już nie uświadamiam Wyrusa na temat zalet i wad powiedzmy Misesa, tak i tutaj szkoda twoje i mojej śliny na kłótnie na temat, gdzie do przekonania mnie potrzeba naprawdę czegoś więcej, niż jesteś obecnie w stanie mi zaserwować, ciebie natomiast nic nie przekona, bo takie jest przecież twoje w tej kwestii postanowienie i od tego, jak zdajesz się to widzieć, zależy twoja ludzka godność. Oraz, zapewne, zbawienie wieczne.

Szczerze - bez urazy, każdy ma swoje idiosynkrazje, więc to nawet nie jest żadna wielka twoja kompromitacja... Zapraszam, i to gorąco, w każdym innym temacie. Tutaj też mógłbym rzec, że "zapraszam po zapoznaniu się i uczciwym przemyśleniu", ale oba wiemy, że nic takiego ci chwilowo nie grozi, więc po co opowiadać brednie na skalę Tuska?

* * * * *

Teraz do świata... Ja naprawdę nie jestem stworzony na jakiegoś wyznawcę, ani też na popularyzatora wiedzy! Mógłbym zapewne żyć sobie bez Spenglera, byłbym też w sumie tym samym Panem T., co jestem. Tyle, że głupio jest ignorować książkę, którą człek uważa za największe osiągnięcie ludzkiego intelektu, a która stawia wiele aktualnych pytań, a na niektóre nawet zdaje się odpowiedzieć.

Że gość robi w "naukowej debacie" za mega-szarlatana? Że jest znienawidzony i opluwany? A co mnie to obchodzi? Raczej nawet przeciwnie - dobrze mnie to doń nastawia. No bo jeśli jakiś szarlatan napisał sto lat temu grubą książkę, której od dawna prawie nikt nie czyta, a jeśli, to w skastrowanym skrócie (bo to nie tylko po polsku)... Gościa jest dziwnie łatwo połączyć z tym, czego tak wszyscy nie lubimy w niemieckiej historii (żył bowiem w Niemczech i zmarł w 1936), tak że właściwie mamy go automatycznie z głowy... Tylko jakoś, o dziwo, wszystkim tym światłym intelektualistom CHCE się nadal o Spenglerze te wszystkie rzeczy pisać? Dlaczego?

Z Gobineau nikt dzisiaj już nie polemizuje... "Mein Kampf" miałem ci ja nawet jako obowiązkową lekturę na historii idei w Uppsali... I nawet jakoś nikt się specjalnie nie zapluwał, by z tym dziełem polemizować. Ponarzekali, jasne, ale nie aż tyle. A ze Spenglerem jak najbardziej! Dlaczego? Już nie mówię o ludziach zupełnie nie ruszonych przez elementarną znajomość przedmiotu, jak wspomniany wyżej mój kumpel (sobie pochlebiam) Nicek - któren z przekonaniem głosi, że "Spengler nie mówi absolutnie nic oryginalnego". OK, nie mówi, tylko wytłumacz mi teraz SKĄD cała ta furia i nienawiść, jeśli nic nie mówi?

Szczerze - marzę o tym, żeby mi ktoś merytorycznie wykazał błędy i niedoróbki w Magnum Opus Spenglera! Możecie se nie wierzyć, ale tak właśnie jest. Tylko jakoś, o dziwo, nigdy nic takiego do moich uszu czy ócz nie doszło. Serio! Zarzuty na temat "nienaukowości", "nieuctwa" (niemiecki doktor filozofii z początku XX w., obłęd!), "nudnego belfra", "idealizmu", i czego tam jeszcze - oczywiście!

Ale konkretnego, merytorycznego zarzutu - za cholerę! I to nawet takiego, który, jeśli byłby słuszny, wcale nie musiałby od razu obalić całej "kopernikańskiej rewolcji" Spenglera, bo tam jednak jest wiele rozważań i przykładów, bez których i tak sprawy istotne pozostałyby niezmienione.

* * * * *

Mówiliśmy sobie - i to pytanie całkiem oficjalnie kieruję do wszystkich wielbicieli Konecznego out there! - o tym, że, moim skromnym, Koneczny, słuszny czy nie, śmieszny, czy poważny, mądry czy głupi, absolutnie nic nam w praktyce nie daje. Żadnej, jak ja uważam, sensownej i płodnej analizy obecnej rzeczywistości nie da się w oparciu o jego pisma przeprowadzić.

No a weźmy Spenglera... Czytam sobie wczoraj b. fajną współczesną, amerykańską książkę o Rzymskim Cesarstwie... No i tam autor obala różne marksistowskie i leberalne teorie na temat upadku zachodniego Rzymu. "Jeśli gospodarka stanęła", mówi, "bo niewolnictwo było do dupy, jak twierdzą marksiści, to dlaczego nie na wschodzie?" Albo: "Jeśli obronność była do dupy, no to dlaczego tylko na zachodzie?" Czytając to miałem naprawdę sporo dodatkowej radości, no bo dla spenglerysty sprawa jest dziecinnie oczywista!

Nie, jasne - żeby nie było: kwestia "Magianskiej Kultury/Cywilizacji" NIE jest prosta, raczej przeciwnie. Jest to niesamowicie wyrafinowana i złożona teoria - z całą tą pseudomorfozą, z islamem jako reformacją itd. Nie jest łatwo z tym jakoś wprost dyskutować... Może także nie jest wcale łatwo jakoś to wprost zaatakować...

Ale przecież przez te sto prawie lat, od kiedy zostało to sformułowane i opublikowane, powinny się znaleźć jakieś fakty, które by tę teorię (o ile nie jest słuszna) jakoś zdecydowanie zdewaluowały! Prawda? No a jakoś ja, choć historię studiuję ostro i od dawna, jakoś do nich nie dotarłem

Czy ci wszyscy, którzy tak na Spenglera plują - a z których część to na pewno przyzwoici ludzi o jakimś tam intelektualnym standardzie - nie woleliby po prostu PRZYWALIĆ mu jakimś miażdżącym argumentem, obalającym np. ową wspaniałą i kunsztowną teorię "Magiańskiej K/C", niż mu wymyślać, niczym niedorozwinięte dziecko w piaskownicy? Na pewno by woleli, przynajmniej ci mądrzejsi i przyzwoitsi! A więc, dlaczego tego nie zrobią?

To, że wczoraj akurat o tych przyczynach upadku sobie w tamtej książce czytałem, i że śmiech pusty mnie ogarnął, gdym czytał o owych marksistowskich teoriach, to oczywiście tylko drobiazg i o niczym specjalnie nie świadczy. Ale tego typu zdarzonek jest więcej i jakoś zawsze Spengler mi się zgadza, a różne modne nowoczesne (i przeważnie liberalne, bo komuszymi całkiem się nie zajmuję) zdają się zgadzać o wiele mniej.

A są tu także sprawy O WIELE poważniejsze od tego mojego drobnego przykładziku. Na przykład kwestia "terroryzmu", w połączeniu z różnymi "separatyzmami", "wojnami wyzwoleńczymi", a także, czemu nie, z "wojną cywilizacji".

Tutaj także, jak mi się widzi, praktycznie wszyscy utytułowani i lansowani mędrcy gonią w piętkę i macają po omacku, podczas gdy taki np. Pan Tygrys, z głębi swych spenglerycznych przekonań, potrafi nieraz zaimprowizować hipotezę (albo teorię, to w sumie to samo!), która ma ręce i nogi, i z którą przynajmniej warto by było poważnie zapodyskutować.

Tak samo zresztą z obecnym kryzysem gospodarczym, ratowaniem waluty ojro, kartami kredytowymi itd., itd.. (Swoją drogą, wiecie, że w takim Lyonie jest ponad 300 tys. kamer szpiegujących obywateli i oni są z tego ogromnie dumni?) Podczas gdy standardowe - "racjonalne i nieidealistyczne" - wytłumaczenia są przeważnie tak żałośnie płaskie, że aż śmiech pusty bierze. Dlaczego tak jest? Gość zmarł przecież 75 lat temu, a jego najważniejsza książka ma już niemal lat sto.

OK, może jeszcze o tym napiszę. Jeśli będzie zainteresowanie Szan. Publiczności. I jeśli mnie Nicki tego świata przedtem nie zniechęcą.

Swoją drogą: znakomity tekst Rolexa na Polis FYM'a. (Nie zaniedbujcie tego portalu, tam jest naprawdę dobry poziom!)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, lutego 25, 2011

"Lepiej na miazgę rozgnieść muchę, niż połaskotać nosorożca", mówi Pan Tygrys

W tytule mamy nowy bonmot by Triarius the Tiger. A także nasze tutaj motto. Alternatywny tytuł (który można sobie potraktować jako podtytuł), to: "Gibbon, Septimius Severus i Koneczny".

Zacząłem sobie, znowu, po chyba trzydziestu latach, czytać Gibbona. (Oczywiście w oryginale, bo jaki sens czytać gościa, uważanego przez wielu za największego prozaika w angielskim języku, w jakimś innym narzeczu? Wydanie wzgl. współczesne, jednotomowe, a więc wyraźnie skrócone, ale wydaje się, że te skróty nie powinny nam tu w naszych razgaworach specjalnie przeszkadzać. To nie to co z rodzimym wydaniem Spenglera!)

W sumie fajna lektura, ALE NIE DLA KAŻDEGO! Ten "jedyny tak dawny historyk, którego nadal z pożytkiem i przyjemnością czyta wykształcony laik", to coś, na co ja bym wymagał osobistej dyspensy od spowiednika, jeśli nie od razu od biskupa. Gdyby, oczywiście, mniejsze było od tego, które mamy obecnie, prawdopodobieństwo, że to TW i w ogóle obrzydliwe typy.

Trochę żartuję, bo chodzi mi nie o religijne zagrożenie, tylko o intelektualne. Mimo, że Gibbon oczywiście do przyjaciół chrześcijaństwa nie należy, raczej przeciwnie. (Swoją drogą, w facet młodości sam z siebie nawrócił się na katolicyzm, ale został z tego forsownie wyleczony przez ojca, m.in. wysłaniem na naukę do Genewy.)

Z tymi dyspensami chodzi mi o to, że tutaj mamy coś, co trudno jest dokładnie rozróżnić - bardziej retoryka to, czy też propaganda? Retoryka, bo widać tu na każdym kroku imitację Cycerona. Co faktycznie daje dość zgrabny styl, ale całkiem, moim skromnym, nie na miejscu w poważnej, jakby nie było, historii. A poza tym wyraźnie archaiczny. Propaganda, bo Gibbon, choć facet w sumie sensowny, jest nieodrodnym dzieckiem swojej epoki... Nie wie ktoś jakiej? No to powiem, że jego Magnum Opus zostało do końca wydane w Anglii, na rok przez zburzeniem Bastylii. Było to więc Oświecenie jak w pysk strzelił - z całym tzw. "dobrodziejstwem inwentarza".

Z tą propagandą u Gibbona jest jeszcze o wiele zabawniej, niż by to mogło wynikać z tego, com dotychczas rzekł, bowiem mamy tu propagandę PODWÓJNĄ: najpierw przecież cała ta praktycznie historia, wszystkie te źródła i ówczesne opinie, na których Gibbon opiera swą narrację - a które do dziś stanowią zasadniczą część tego, co o historii cesarskiego Rzymu (zakładając, że coś w ogóle), wie współczesny inteligent! - to przecież pisma mniej lub bardziej stoickie i reprezentujące ideologię ówczesnego rzymskiego senatu...

Na co z kolei, nakłada się oświeceniowa propaganda Gibbona. Całkiem wierzę, że on ją ludziom aplikował w całkowicie dobrej wierze i uczciwie, ale ani naukowe standardy nie były wtedy takie, jak potem, ani też, biedny Gibbon nie miał przecież szansy czytać Spenglera, Pana Tygrysa... Czy, od drugiej strony, (toutes proportions gardées and pardon my French) Michnika. Żeby to przeraziło i nauczyło rozumu.

Jest to, com powyżej rzekł, sprawą ogromnie, moim skromnym, ciekawą, ale na dziś przyszykowałem coś innego i dość specjalne danie. Otóż, zgodnie z tytułem, chciałem dać coś moim ulubieńcom... Jest ich sporo, różnych kategorii, fakt, ale w tej chwili zajmiemy się dopieszczaniem czcicieli Naszego Wielkiego Historiozofa Konecznego... Chyba Feliks mu było, tak?

Jego najlepszym, i autentycznie pankosmicznym, dowcipem są oczywiście "bizantyjskie Niemcy". (I nie ma to absoutnie nic z moją do Niemiec ew. sympatią, czy, o wiele bardziej namacalnym, jej absolutnym brakiem.) Jednak "łacińska Polska" to także całkiem niezły żart, a w dodatku z niego - w odróżnieniu od tamtego, totalnie abstrakcyjnego - coś podobno miałoby wynikać. Dla nas tutaj i tu. Polaków znaczy - jęczących pod jarzmem III RP i całego tego syfa, z sąsiadami na czele.

Gdyby ktoś nie wiedział, to Koneczny głosi, iż każda "cywilizacja" jest zdeterminowana przez swój "system prawny"... I to by w sumie było tyle, reszta to w sumie politura, fioritura, klej do wąchania i taniec z gwiazdami na lodzie.

No i my tutaj - Polacy znaczy - mamy "prawo rzymskie" po prostu w samym szpiku kości. Od zawsze. Nic to, że PRL, III RP, zabory... Niemcom, tysiąc lat temu, wystarczyła - wedle Konecznego znaczy - jedna (słownie jedna) cesarzowa importowana z Bizancjum, by się na wieki stali bizantyjscy, a my jakoś tak bez powodu staliśmy się Rzymianami, i to się nas trzyma, bez żadnych tam wahnięć, czy przestojów w pracy!

Mamy bowiem, jak uczy Koneczny, "prawo rzymskie". W genach, szpiku kości, jak zapewne należy rozumieć, ale też chyba w sądowej praktyce? Więc może jednak Koneczny miał np. rację, ale jego dzisiejsi czciciele już nie? Bo czyż sądowa praktyka III RP i Ojrounii to takie cholernie rzymskie? Co ja tam wiem, prawo, jako takie, nie ma dla mnie nijakiej świętości. Nawet, o zgrozo, nie jestem skłonny pisać go z Wielkiej Litery! (Wiem, bolszewik jestem czystej wody. A w dodatku dyslektyk i upiornie mnie ten jałowy prawniczy bełkot nudzi.)

W skrócie jednak - więc "prawo rzymskie", to prawo, które - jak należy bez cienia wątpliwości wierzyć - stanowi podstawę systemów prawnych w całym cywilizowanym świecie (z wykluczeniem jednak takich NIECYWILIZOWANYCH miejsc, jak Wielka Brytania i wiele jej dawnych kolonii). A konkretnie, żeby się już nie babrać w historycznych detalach, bierze się ono z tzw. Kodeksu Jutyniana, spisanego w wieku bodajże VI naszej ery...

Opartego zaś praktycznie wyłącznie na prawniczych autorytetach z epoki o wiele wcześniejszej, bo z przełomu wieków II i III, panów Papiniana i Ulpiana. Nie wdając się już w szczegóły, że obaj oni byli, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, Aramejczykami (po aramejsku mówił, jakby ktoś nie wiedział, także Chrystus), a ich prawo było o tyle "rzymskie", że spisane faktycznie po łacinie i na dworze władcy, który na jakiś czas odzyskał zachodnią część Imperium. Z Rzymem Scypionów, czy choćby nawet Cycerona, miało to naprawdę niewiele wspólnego. (No a Aramejczycy, to zdecydowanie wschód imperium. Co nie jest bez znaczenia dla tej sprawy.)

Zresztą po co ja mam to mówić, skoro może Gibbon? Poczytajmy sobie zatem o tym władcy u Gibbona. Któren, choć, jako się rzekło, obciążon oświeceniowymi skazami optycznymi, nie jest żadnym kłamcą, ani też żadnym idiotą - wręcz przeciwnie! Jego "konkrety" dają się czytać bez problemu i zagrożenia dla duszy, a nawet ze sporym pożytkiem. (Cały problem, by je odróżnić od ideologii, dlatego potrzebna by była dyspensa.)

Niestety nie mogę tu wkleić całego Gibbona, ani nawet wszystkiego, co pisze on o Severusie i jego epoce. Przełożę jednak dla Moich P.T. Czytelników jeden fragment. (Pewnie to istnieje i po polsku, zapewne nawet lepiej przełożone, bo nie szybko i na kolanie, a starannie i za forsę, ale ja mam tu angielski oryginał i tyle.)
Ale młodość Severusa została wyszkolona w oczywistym posłuszeństwie obozów, zaś swe dojrzalsze lata spędził on w despotyźmie militarnego dowodzenia. [_ _ _] Brzydziło go określanie siebie, jako sługi zgromadzenia [konkretnie Senatu], które nienawidziło jego osoby i drżało na każde zmarszczenie jego czoła. Wydawał rozkazy tam, gdzie życzenie byłoby równie skuteczne, przyjął maniery i zachowanie władcy i zdobywcy, sprawując, bez żadnego maskowania, wszelką ustawodawczą, jak i wykonawczą władzę.

Zwycięstwo nad senatem było łatwe i pozbawione chwały. Wszystkie oczy i wszystkie pasje były skierowane na najwyższego urzędnika, posiadającego siłę zbrojną i skarb państwa, podczas gdy senat, ani wybrany przez lud, ani chroniony przez zbrojną siłę, ani też motywowany obywatelskim duchem, opierał swój chylący się do upadku autorytet na kruchej i rozpadającej się podstawie dawnych opinii.

Subtelna teoria republiki niezauważalnie znikała, zostawiając miejsce dla oczywistszych i konkretnych monarchicznych uczuć. W miarę jak wolność i honory Rzymu stopniowo przekazywane zostawały prowincjom, w których dawny ustrój był albo nieznany, albo też wspominany ze wstrętem, tradycja republikańskich maksym stopniowo się zacierała. Greccy historycy wieku Antoninów zauważają ze złośliwą przyjemnością, że, choć władca Rzymu, zgodnie z przestarzałym przesądem, powstrzymał się przed przyjęciem tytułu króla, miał pełen zakres królewskiej władzy.

W wieku Severusa senat był wypełniony gładkimi i elokwentnymi niewolnikami ze wschodnich prowincji, którzy usprawiedliwiali osobiste pochlebstwa spekulatywnymi zasadami niewolnictwa. Ci nowi adwokaci [królewskich] prerogatyw byli z przyjemnością wysłuchiwani na dworze, z cierpliwością zaś przez lud, kiedy wynosili pod niebiosa obowiązek biernego posłuszeństwa i obrazowo przedstawiali okropieństwa wolności.

Prawnicy i historycy wspierali ich swymi naukami o tym, że Imperialny urząd jest sprawowany, nie w drodze mianowania, ale w wyniku nieodwołalnej rezygnacji senatu, że cesarz jest zwolniony z ograniczeń narzucanych przez cywilne prawa, może w oparciu o swą arbitralną wolę zarządzać życiem i majątkiem swych poddanych, a cesarstwem może dysponować tak, jak swym prywatnym dziedzistwem.

Najbardziej wyróżniający się z owych ekspertów prawa cywilnego, szczególnie zaś Papinian, Paulus i Ulpian, "kwitli" za panowania dynastii Severusa, a rzymska jurisprudencja, złączywszy się ściśle z systemem monarchicznym, jak uważano, osiągnęła pełnię dojrzałości i doskonałości.

Współcześni Severusa, korzystając z pokoju i chwały jego panowania, przebaczali okrucieństwa, jakimi zostało wprowadzone. Potomność, która doświadczyła fatalnych skutków jego maksym i przykładu, słusznie uważała go za głównego autora schyłku rzymskiego imperium.
(Formatowanie, w sensie podziału na akapity, moje własne. Także to wytłuszczenie dla dyslektyków.)

Co z tego wszystkiego wynika? Niby nic, w końcu Gibbon to nie objawiene, może się mylić i może nawet kłamać. Jednak teraz wszystkich P.T. Czcicieli Konecznego zachęcam, by raczej popolemizowali z Gibbonem, niż ze mną (choć co mi tam, zapraszam do polemiki i ze mną). I raczej uczynili to, zanim znowu zaczną nam te zabawne poglądy serwować, jako drogę do zbawienia.

Nie wiem, czy jest to AŻ zgniecenie (kolejnej, po Korwinie) muchy, ale - nil desperandum! - jeszcze parę pacnięć i powinno być po tym mało sympatycznym źwierzaku.

W każdym razie obszerny cytat z naprawdę nie byle jakiego historyka - choćby w sensie znaczącego publicysty, bo czymże w końcu jest WSZELKA historia? - też ma swój wdzięk i coś chyba daje.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

środa, listopada 24, 2010

Media 2 tysiące lat temu (z cyklu "Dla spenglerysty nigdy nic całkiem nowego sub sole")

Nasz drobny moralitecik, cośmy go opublikowali poprzednio, na razie zawieszamy, pozostając przy jednym odcinku. Co zresztą było od samego początku przewidziane, bośmy wcale nie chcieli urazić Dobrej Pani Dziedziczki, a tylkośmy jej chcieli pokazać, jak jej życiowa i polityczna postawa mogłaby być widziana, oraz opisywana, przez autora mającego zacięcie do pisania moralitetów.

Zobaczymy co się teraz wydarzy, potem zadecydujemy, czy pociągniemy nasz utworek dalej (co, jak tuszymy, by zapewne było z korzyścią dla wyrobionego czytelnika, spragnionego dobrej literatury), czy też starczy. No bo w końcu nie na próżno nasi przodkowie w "łacińskiej cywilizacji" z upodobaniem powtarzali byli, że "Sapienti sat".

Na odmianę wrzucę tu, com przed chwilą przeczytał w znakomitej książce Guigliermo Ferrero o początku "republiki Augusta", czyli, mówiąc inaczej, o początkach rzymskiego cesarstwa. Moje własne tłumaczenie z francuskiego (oryginał jest po włosku). Rozbiłem to na nieco krótsze akapity, bo to w oryginale byłby jeden, choć i tak wyciąłem  mniej istotne fragmenty. Oto więc:

Arystokracja nieco nieautentyczna, która wokół Augusta, aby ukryć swe niedawne pochodzenie, głosiła admirację dla przeszłości Rzymu, próbowała uczynić modnym teatr Enniusa, Neviusa, Acciusa, Pacuviusa, Ceciliusa, Plauta, Terencjusza, a w rezultacie także teatr grecki, który ci rzymscy pisarze naśladowali. Było teraz obywatelskim obowiązkiem takim samym, jak inne, cisnąć się na przedstawieniach klasycznych utworów, hałaśliwie klaskać, mówić głośno i przy każdej okazji, że nigdy nie widziało się nic piękniejszego, że trzeba wrócić do narodowego teatru, który rozpowszechniał wśród ludu idee moralne i patriotyczne.

Wszyscy dobrzy obywatele powinni współpracować w tym szlachetnym przedsięwzięciu. Doradzano samemu Horacemu, by przywdział koturny, ale Horacy był marnym obywatelem - kiedyś pod Filippi porzucił swą tarczę, a teraz nie miał żadnej ochoty wystawiać się na gwizdy rzymskiej publiczności.

[_ _ _]

Na szczęście nie brakowało obywateli bardziej od Horacego gorliwych, którzy dla dobra republiki gotowi byli uczynić wszystko, nawet pisać tragedie.


[_ _ _]


Jednak podczas, gdy tylu Rzymian zadawało sobie trud, by w szlachetnych jambicznych wierszach dać potężny głos Ajaksowi, Achillesowi, Tiestesowi, przybyli z Orientu: z Cylicji Pylades, z Aleksandrii Batyllus, którzy w tym samym roku [21 p. Ch.] zaczęli wystawiać spektakle dotąd nie znane Rzymianom, mianowicie pantomimy. Niewidoczne głosy, z towarzyszeniem słodkiej muzyki, śpiewając opowiadały historię. Aktor, mim, z twarzą przykrytą wdzięczną maską, odziany w piękny jedwabny strój, naśladował zsynchronizowanymi z muzyką gestami scenę opowiadaną przez niewidoczne głosy.

Aktor znikał i, podczas gdy łagodne muzyczne intermedium zajmowało uwagę widzów, zmieniał kostium - z mężczyzny stawał się kobietą, z młodzieńca starcem, z człowieka bogiem, i powracał, by gestami przedstawiać drugą część opowieści.

Zazwyczaj mimowie czerpali swe tematy spośród niezliczonych przygód hellenistycznych bogów, z poematów homeryckich i poematów cyklicznych, spośród dawnych greckich mitów przekazanych w tragediach, ze specjalnym upodobaniem do epizodów zmysłowych i przeraźliwych katastrof, jak szał Ajaksa. Czasem zlecali napisanie swych wierszy wartościowym poetom, ale starali się przede wszystkim, podporządkowując temu celowi wiersz i muzykę, łechtać i drażnić nerwy widzów, poprzez wielką liczbę najróżniejszych scen - tragicznych i komicznych, cnotliwych i zmysłowych, łagodnych i przerażających, powiązanych ze sobą w dość wątły sposób.

Nie potrzeba było zatem żadnego wysiłku, by zrozumieć ten spektakl i odczuwać z jego powodu przyjemność - wystarczało patrzeć i słuchać, obserwować minuta po minucie umykające szczegóły, które można było natychmiast zapomnieć.

Jeśli uznać, że dzieło sztuki jest o tyle doskonalsze, o ile bardziej przypomina żywe ciało, z którego nie można odciąć żadnego członka, i im bardziej wyraża wieczne prawdy w ludzkich istotach, nie sposób nie uważać owych pantomim za dzieła całkiem zdegenerowane, w porównaniu z prawdziwymi tragediami. Podobały się one jednak tak bardzo rzymskiej publiczności, że Pylades wkrótce stał się bożyszczem mas.

Od subtelnych intelektualnych rozkoszy, wymagających jednak pewnego wysiłku, publiczność wolała łatwą i zmysłową przyjemność pantomim, dając tym dowód frywolności skorumpowanego świata, ale nie była być może pozbawiona racji, woląc żywe, urozmaicone i kolorowe pantomimy od tragedii swojej epoki - z wysiłkiem imitujących wielkie wzory, z których zachowywały powagę, nie mając nic z ich poezji, i które przez to stawały się jednocześnie nużące i nudne.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

niedziela, października 25, 2009

Rynek w Brzuchu Lewiatana, czyli Krótka Historia Religijna Zachodu (część 3)

No więc, w końcu, po różnych niezbędnych, ale pewniej od samej historii emocjonujących wstępach... Historia zachodniej religijności!

Chyba jednak nikt nie sądzi, że to będzie prawdziwy historyczny tekst, prawda? Traktuję to tutaj pisanie poważnie, niech nikt nie uważa, że inaczej, ale to ma być taki sobie ogród nieplewiony - jak to przeważnie u mnie, co sobie piszę tak, jak się gada, i nie redaguję potem nic a nic... Taka gawęda szlachecka virtualis.

A treścią jej ma być nieco naprawdę głębokich, w mojej skromnej opinii, myśli, autentyczne odniesienia do historii... Jednak to jest raczej b. luźny filozoficzny esej, niż jakaś ortodoksyjna historia. Żeby mi potem nie było rozczarowań i - nie daj Boże! - skarg do różnych rzeczników i trybunałów!

Szczerze mówiąc, to miał być krótki tekst, poruszający kwestie przejścia od katolicyzmu, przez protestantyzm, oświeceniowy deizm, do religii Nauki i wszystkiego co było potem. W którym miałem zamiar wykazać związek niektórych spośród owych religii z liberalizmem i podobnymi perwersjami. Do tego odnosił się oczywiście tytuł utworu. Jednak nil desperandum! - rzecz nam się rozwinęła, ale, jeśli dociągnę, to wszystko to tutaj będzie. W dodatku mamy tu swego rodzaju "Spengler dla odpornych na wiedzę", co też nie jest całkiem bez swoistego czaru.

Mamy zatem, by wrócić do głównego wątku, Zachodnią Europę. Mamy gdzieś tak koniec pierwszego tysiąclecia po Chrystusie. No i mamy chrześcijaństwo. Katolicyzm konkretnie, to nie jest sprawa bez znaczenia, a całkiem przeciwnie. Arianizm już praktycznie nie istnieje, pogaństwo na pewno gdzieś się jeszcze kryje po głębokich lasach, interpretuje sobie katolickie ceremonie na swój sposób, ale także odchodzi w dal.

Chrześcijaństwo, a także katolicyzm, nie powstały w Zachodniej Europie. Nie musimy od razu wpadać w, tak modne ostatnio, ekumenizmy i "judeo-chrześcijaństwa", by musieć po prostu stwierdzić, że chrześcijaństwo, a także ta jego szczególna wersja, jaką jest katolicyzm, przyszły do Europy ze Wschodu. Ponieważ zaś od epoki, kiedy żył Chrystus, minęło już tysiąc lat, katolicyzm - zgodnie zresztą ze swą własną doktryną i charakterem - zbudował wokół i na bazie Jego życia i jego nauki potężną nadbudowę: dogmatyczną, rytualną, prawną, obyczajową, polityczną, artystyczną...

Co tu dużo gadać - katolicyzm przyszedł na Zachód z Cesarstwa Rzymskiego. Częściowo z jego zachodniej, mówiącej po łacinie i już wtedy dogorywającej części (wiem że to nie jest ortodoksyjny pogląd, ale ja spenglerysta i nie zamierzam ukrywać, że ta wizja historii trafia do mnie bez porównania lepiej!), częściowo zaś ze wschodniej, która potem miała się stać Cesarstwem Bizantyjskim, i która dla nas spenglerystów była już wtedy jednym z centrów całkiem innej od tej rzymskiej Cywilizacji Kultury. (Magiańskiej, jakby ktoś chciał wiedzieć. Bardzo ciekawa sprawa z tą akurat K/C, ale nie będziemy tu mieli okazji, by o niej wiele mówić.) Pod coraz bardziej skruszoną skorupą oficjalnego, "rzymskiego" i stosującego łacinę jako język urzędowy, państwa.

I dzięki temu, że to było centrum, a nie dogorywająca peryferia, miało o wiele większy wpływ na powstanie owej religii. W sensie całej, mówiąc po marksistowsku (!), "nadbudowy", wszystkiego, czego wymaga realnie działający w materialnym świecie wielki kościół.

Wedle utartego i - ach, jakże moim zdaniem naiwnego! - poglądu, my, czyli cywilizacja Zachodu, trafnie w związku z tym poglądem nazwana "łacińską", stanowi niemal bezpośrednie przedłużenie cywilizacji rzymskiej... Po prostu kilkaset lat przerwy, wywołanych najazdami barbarzyńców, a potem - Wiooo! I od nowa, tam gdzieśmy przerwali! Przy tym cieszymy się jednak wszyscy niepomiernie...

A raczej cieszyć się nam niepomiernie wypada, bo nie wszyscy niestety to czynią... (Ludzie są takie nieużyte.) Cieszymy się więc niepomiernie, że, chociaż z nas taka bezpośrednia kontynuacja, to jednak parę rzeczy naprawiliśmy!

Nie mamy zatem walk gladiatorów, a to było przecież brzydkie... Całkiem szybko zanikło też u nas niewolnictwo - które nie tylko gwałciło przecież prawa człowieka, ale także stało w poprzek postępowi technicznemu... Zaś postęp techniczny niezbędny był przecież, by osiągnąć postęp społeczny... Czyli to wszystko cudne, co nas dzisiaj otacza. A jeśli się uda... Ach!

Tak więc, z jednej strony jesteśmy bezpośrednią kontynuacją, z drugiej zaś od razu naprostowaliśmy błędny - nie bójmy się tego słowa! - kierunek w jakim kroczyła cywilizacja Rzymu, by po tysiącu zaledwie następnych lat osiągnąć ten ziemski raj, w którym obecnie żyjemy.

No, może nie od razu, bo, zależnie od swych osobistych poglądów, jedni mędrcy nam mówią, że naprawdę dobrze zaczęło być od Soboru Watykańskiego Drugiego, inni zaś że od powstania Wspólnoty Węgla i Stali... Z której to wkrótce... ach! Są też tacy, dla których punktem zwrotnym jest wzniosła chwila, gdy Izrael zaczął występować w europejskich pucharach.

W każdym razie, kiedy oni głowili się na przykład nad tym, jak efektownie skrzyżować kobietę z osłem na scenie amfiteatru, w obecności cesarza i dostojników w jedwabiach i diademach, myśmy budowali zegary, młyny wodne... Co w końcu nas doprowadziło tam, gdzie doprowadzić miało.

Trochę to jakby jedno do drugiego nie pasuje - z jednej strony mamy być kontynuacją, z drugiej od razu skądsiś wiedzieliśmy co oni robią nie tak i zaczęliśmy lepiej... Ale cóż - nie takie przecież intelektualne akrobacje się dokonują w naukach humanistycznych! Kiedy tylko się to humanistom z jakiegoś powodu opłaca, ma się rozumieć.

Tośmy se pożartowali, zdając sobie oczywiście w pełni sprawę z tego, że sarkazm jest najniższą formą ironii... A teraz powiem, jak te sprawy naprawdę widzę.

c.d.n. (Deo volente, ma się rozumieć)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 06, 2008

Powitajmy Erę Gadających Koralików! (i Obamy)

Gdyby ktoś tego jeszcze nie zauważył, to wczoraj z Ery Wodnika przeszliśmy w Erę Obamy (Kumbaya my Lord!). Dla spenglerysty ten i podobne mu fakty - to i podobne mu zjawiska - mają w sobie coś groteskowo oczywistego i nieuniknionego. Po prostu deja vu, jak uwielbiają mówić Amerykanie. (Brak akcentów celowy - chodzi o amerykańską wersję!)

Nie jest to jednak tak, że człowiek od razu od początku do końca wie w szczegółach co będzie i żadnej nie odczuwa ciekawości, jeno obrzydzenie... pesymizm... zniechęcenie. Czyli w sumie stoickie emocje - co stanowi kolejne, drobne może, ale jednak potwierdzenie, że Spengler ma rację i naprawdę na naszych oczach rozgrywa się - wbrew sztafażowi nieudolnej i pokracznie granej farsy - dramat dokładnie w sumie odpowiadający dramatowi końca rzymskiej republiki.

Po czym, przypominam niedouczonym ofiarom nowoczesnej edukacji, nastąpiło cesarstwo, bardzo popularne wśród wszelakich mędrków od dawien dawna po dzień (niemal) dzisiejszy, ale w sumie goła władza, w istocie wojska, bez dających się w miarę poważnie traktować pozorów "suwerenności ludu" czy innej "demokracji". Czyli u dołu tyraj i morda w kubeł, u góry zaś gorąca kąpiel i zaufany cyrulik, jeśli oko władzy padnie na ciebie, na przykład z powodu twego bogactwa... No i oczywiście, o ile władza ci na taką elegancką i w sumie przyjemną śmierć pozwoli. Plus parę innych istotnych spraw, które różniły to cesarstwo od tego, co było przedtem. I z których wiele nie było jednak na plusa.

Nie jest, powtarzam, całkiem tak, by te sprawy całkiem już były w każdym szczególe opisane i nie wzbudzały u człowieka uświadomionego emocji. Każda cywilizacja jest całkiem inna - ja o tym wiem i Spengler wiedział o tym lepiej od kogokolwiek. Są teraz na świecie rzeczy, o których nie śniło się Rzymianom, ani nawet Spenglerowi. I wcale nie twierdził, że zna wszelkie szczegóły, lub powiedzmy dokładne daty kolejnych porażek Zachodu.

Mówią nam czasem, że żyjemy w "globalnej wiosce", tak? Jednak właśnie godzinę temu przyszło mi do głowy, że to nie żadna wioska - to przecież GLOBALNA METROPOLIA! Dzięki m.in. internetowi (a raczej w skutkiem jego istnienia, bo ja tu nie dostrzegam powodów do dziękowania), plus różnym globalizacjom i ekumenizmom, żyjemy dzisiaj właśnie w ogromnym wszechświatowym mieście.

Wioska ma przecież ścisłą strukturę społeczną, we wiosce ludzie się dobrze znają, wioska ma swoje tradycje, tam życie i praca mają swój oczywisty sens... Ludzie tam mają realne doświadczenie i realną godność. Metropolia zaś jest amorficzna. Stanowi jedynie zbiorowisko wrzuconych jedna drugiej na łeb samotnych i zagubionych jednostek, internetu, i koszmarnych, wyglądających na więzienia ze złego snu, albo też cynicznie się mizdrzących, budynków. A wszystko to czeka na swego Zbawiciela, swego Obamę, swego Tuska...

Jak nie ma to powodować - jednocześnie - najbardziej infantylnego egoizmu i skrajnie stadnych odruchów, równie zresztą infantylnych? Do tego naprawdę nie powinno się potrzebować Spenglera, by zrozumieć, że mieszkaniec ogromnego miasta to ktoś całkiem inny od mieszkańca małego miasteczka czy wsi. Mówię oczywiście o czasach, gdy małe miasteczka i wsie istniały - nie będąc tylko gorszymi, pogardzanymi dzielnicami GLOBALNEJ METROPOLII. Albo też realnie - czyli wirtualnie - po prostu nie istnieją.

Wiedzą o tym świetnie marketerzy od żelu do pięt, Tusków, różowych golarek i Obam. Ktoś mieszkający poza GLOBALNĄ METROPOLIĄ po prostu nie jest dla takiego pana czy pani interesujący. Nawet gdyby miał pieniądze na różową golarkę czy Obamę, nie ma sensu mu ich wmawiać! Na taką wymakijażowaną wydmuszkę, takie tomaguchi przez niewiadomo kogo zza kulis sterowane, człowiek nie jeżdżący na co dzień metrem, ani nie stojący codziennie w wielkomiejskich korkach, po prostu nie zareaguje jak należy. Na szczęście dla tych pań i panów, marketerów znaczy, takich ludzi niemal już nie ma.

Co będzie dalej? Sądzę że wiem, przynajmniej w ogólnym zarysie, ale teraz nie o tym. Jeśli ktoś chce wiedzieć tak samo dobrze jak ja, albo jeśli chce móc o tym na serio podyskutować - niech postudiuje Spenglera. Zaczynając choćby od tego, co sam tutaj z niego umieściłem, albo o czym pisałem. Sama ocena tego, co się w istocie w tym momencie historii dzieje, to już ambitne i fascynujące wyzwanie.

Możemy w każdym razie ze sporym prawdopodobieństwem przyjąć, że - o ile po nas będą jeszcze jacyś historycy - przyszli historycy będą o tych latach mówić jako o przejściu z Ery Wodnika w Epokę Obamy. Choć niewykluczone, że nazwą to jakoś inaczej - na przykład przejście od Ery Wylewania Błękitnego Płynu do Ery Gadających Kolorowych Koralików Które Nie Potrafią Się Uwolnić.

Chodzi oczywiście - choć nie wierzę, bym musiał to komukolwiek wyjaśniać! - o dwie kolejne Ery Podpaskowo-Marketingowo-Telewizyjne, w których przyszło nam szczęśliwie żyć. Tak czy tak możemy być z siebie dumni. Było super, a teraz jest jeszcze bardziej super. I cool. Po prostu pełny odlot. Biali wykazali się tolerancją, może jeszcze będą z nich ludzie. Teraz tylko pozostaje zacisnąć kciuki (nie zapominając o pośladkach) w oczekiwaniu na następną erę... Jaka też ona też będzie?! Chyba zacznę przyjmować zakłady.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, sierpnia 18, 2008

Darlington o początkach rzymskiego cesarstwa

Trochę się tu czasem wygłupiam - jak choćby wczoraj - ale w sumie traktuję to przedsięwzięcie serio, więc teraz na odmianę coś poważnego. Nie jakoś wyjątkowo aktualne, nie żebym miał coś wstrząsającego do ujawnienia, ale przedstawię coś co, jak sądzę, warto przeczytać, a podlane odpowiednim sosem powinno dać do myślenia. Plus sporo intelektualnej satysfakcji.

Przeglądałem sobie mianowicie książkę C. D. Darlingtona, o której ostatnio wspominałem - tę historię świata z punktu widzenia biologa - konikretnie mendlowskiego genetyka. Nie żeby on to robił jakoś obsesyjnie i na chama, ale faktycznie widać, że sprawy genetyczne, dziedziczenie - różne takie szybko powstające, dynamiczne, niewielkie "mikro-rasy" (to chyba moje własne określenie) - mają w historii spore znaczenie. Właśnie one, bo żadnego generalizowania na temat różnic pomiędzy "rasą białą", a "rasą czarną" (czy zieloną) praktycznie u tego pana nie ma. (No, faktycznie to jest jednak nieco o Żydach, do których Darlington zdaje się być nieźle nastawiony.)

Książka jest gruba - 700 stron nie licząc indeksów i takich rzeczy - gęsta od treści, chwilami nieco kontrowersyjna, ale czyta się, jak na swoją gęstość i konkretność, znakomicie. Od tych paru dni co mówiłem szukałem w niej jakiegoś fragmentu, który byłby wystarczająco samodzielny i wystarczająco interesujący, by go tutaj (jako przeciwwagę po różnych błahych wygłupach na temata Tusia) przetłumaczyć.

No i znalazłem taki fragment, który jest dość drobną częścią tego, co Darlington pisze o Oktawianie Auguście i początku rzymskiego cesarstwa. Dlaczego akurat to warto moim zdaniem tutaj opublikować? Nie da się tutaj nie wspomnieć o NAJWIĘKSZYM... Jeśli ktoś ma już całkiem dość Spenglera, to niech tego po prostu nie czyta. Ale nie ma racji! To nie jest tak, że ja potrzebuję jakichś kultów, czy intelektualnych szczudeł - wręcz przeciwnie. Po prostu Spengler jest niesamowicie wielki i bez niego jesteśmy jak małe ciapki w gęstej mgle!

Co ma Spengler wspólnego z Darlingtonem i Augustem? Z pozoru nie tak aż wiele, bo Darlington na temat Spenglera słowa w swojej książce nie wspomina. Jednak zgodnie ze spenglerowskim historycznym paralelizmem pomiędzy naszą ("faustyczną") i starożytną ("apolińską") Kulturą/Cywilizacją, jesteśmy właśnie mniej więcej w tej fazie, która odpowiada Augustowi. Jaka to faza? Ludzie w miarę kształceni (i nie mówię tu o ofiarach min. Hall czy Niepublicznych Szkół Marketingu i Zarządzania w Pacanowie) powinni wiedzieć, jak wyglądały tamte czasy.

Kto czytał Spenglera i cokolwiek zrozumiał, tym bardziej dostrzeże te analogie. Jednak i bez tego, nawet dla ofiary min. Hall, jest nadzieja! Po prostu niech ten ktoś przeczyta poniższy fragmencik, a potem się zastanowi, czy niczego mu to nie przypomina. Z tych rzeczy, które widzi wokół siebie. I przypominam - to nie jest inspirowane Spenglerem, nie ma tu do niego żadnych odniesień - to jest historia świata, pisana na dodatek przez biologa!

Pragnę z naciskiem podkreślić - głównie na użytek ew. Michników tego świata, których rewolucyjna czujność może zostać obudzona, ale wcale nie tylko na ich użytek - że Darlington nie jest żadnym zamordystą i zwolennikiem "czystości rasy" (cokolwiek by to miało oznaczać). W tym akurat fragmencie, na temat tej akurat sytuacji, wyraża poglądy jak poniżej, w wielu innych jednak miejscach mówi bardzo pozytywne rzeczy na temat etnicznej i indywidualnej rozmaitości. (Widać to zresztą nieco w początkowym fragmencie.) Tutaj widzi to tak jak widzi i warto moim zdaniem się z tym widzeniem zapoznać.

A oto ten fragment (strony 275 i następna):


[Polityka mająca na celu zwiększenie dzietności klas wyższych i zapobieżenie mieszaniu się tych klas z ludnością napływową, a szczególnie niewolnikami i wyzwoleńcami] była świadoma z punktu widzenia zarówno moralności, jak i z rasowego. Rozpoczęła się prawdopodobnie na długo przed założeniem miasta i miała być tak długo kontynuowana, jak długo istnieć miało Imperium, z jego religią. Była ona oparta na pewnych założeniach dotyczących dziedziczenia i selekcji, łatwo zrozumiałych w starożytnym świecie, gdzie zasady hodowli bydła uważano z reguły za zdrowe wskazówki dla kierowania ludzkim rozmnażaniem.

Z punktu widzenia nowoczesnej genetyki co najmniej jeden aspekt tych zasad nie dawał większej szansy na sukces: ogromna niejednorodność rzymskiego społeczeństwa pozwalała selekcji na najswobodniejszą z możliwych gier. Poniesiono klęskę, ponieważ dokonano pewnych założeń, dużych i małych, które były w oczywisty sposób fałszywe.

Jakie były owe fałszywe założenia? Pierwszym było to, iż rzymska klasa rządząca dobrze nadaje się do radzenia sobie ze światową sytuacją, za którą była częściowo odpowiedzialna. Jednak, jak możemy zauważyć, warunki z którymi potrafiła sobie radzić były tymi, które sama już zniszczyła. Militarna ekspansja została zastąpiona pokojową stabilizacją.* Małe państwo zastąpione zostało wielką federacją. Rasową jedność i moralną spójność zastąpiła skrajna różnorodność charakterów i celów, tylko chwilowo ukryta przez pokój wynikający z wyczerpania**. Rzymska klasa rządząca po osiągnięciu swego celu nie miała już nic do roboty. Utraciła swój świadomy cel, podstawę swego doboru partnerów [do małżeństwa i rozmnażania], a wraz z nią swoją społeczną spójność. Jako klasa znikła więc. Jak i gdzie odeszła, będziemy musieli zbadać.

Drugie fałszywe założenie wynikło z niedostrzeżenia paradoksu rzymskiej sytuacji. Bowiem Rzym i społeczeństwo Italii, choć kulturowo i politycznie dominujące nad całym Imperium, fizycznie i biologicznie było tylko małą i zależną jego częścią. Dominacja zaś, już po kilku pokoleniach ustąpiła zależości - z powodów, którym przyjrzymy się bliżej.

Zanim jednak przeanalizujemy Imperium, musimy spojrzeć na to, co działo się w samym Rzymie. Już w tym czasie rząd Augusta okazał się niezdolny do uregulowania napływu bogactw do miasta. Mimo swej pozornej potęgi i prestiżu, polityką władcy w jego stolicy nadal rządził strach. Władca ten miał w Italii gwardię pretoriańską, złożoną z dziewięciu kohort ludzi o czystej italskiej krwi. Miał też w Rzymie swą osobistą straż przyboczną, złożoną z równie rasowo czystych Germanów. Nie wystarczały one jednak, by zaniechać praktyki utrzymywania obywateli w spokoju przez dawanie im łapówek - przez politykę zapewniania im panem et circenses***. To określenie Juwenala wydaje się być komentarzem do reform princepsa - owe reformy utonęły w bogactwie wielkiego miasta.

-------------------------------------------------

* Dosłownie "maintenance", czyli "utrzymywaniem" czy "podtrzymywanie".


** To wytłuszczenie jest moje, nie Darlingtona. Po prostu nie mogłem go sobie odmówić, tak wydało mi się to wyjątkow celne. Oraz naprawdę niezwykle AKTUALNE.

*** "Chleba i igrzysk". (Of course.)



triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.