No więc, w końcu, po różnych niezbędnych, ale pewniej od samej historii emocjonujących wstępach... Historia zachodniej religijności!
Chyba jednak nikt nie sądzi, że to będzie prawdziwy historyczny tekst, prawda? Traktuję to tutaj pisanie poważnie, niech nikt nie uważa, że inaczej, ale to ma być taki sobie ogród nieplewiony - jak to przeważnie u mnie, co sobie piszę tak, jak się gada, i nie redaguję potem nic a nic... Taka gawęda szlachecka virtualis.
A treścią jej ma być nieco naprawdę głębokich, w mojej skromnej opinii, myśli, autentyczne odniesienia do historii... Jednak to jest raczej b. luźny filozoficzny esej, niż jakaś ortodoksyjna historia. Żeby mi potem nie było rozczarowań i - nie daj Boże! - skarg do różnych rzeczników i trybunałów!
Szczerze mówiąc, to miał być krótki tekst, poruszający kwestie przejścia od katolicyzmu, przez protestantyzm, oświeceniowy deizm, do religii Nauki i wszystkiego co było potem. W którym miałem zamiar wykazać związek niektórych spośród owych religii z liberalizmem i podobnymi perwersjami. Do tego odnosił się oczywiście tytuł utworu. Jednak nil desperandum! - rzecz nam się rozwinęła, ale, jeśli dociągnę, to wszystko to tutaj będzie. W dodatku mamy tu swego rodzaju "Spengler dla odpornych na wiedzę", co też nie jest całkiem bez swoistego czaru.
Mamy zatem, by wrócić do głównego wątku, Zachodnią Europę. Mamy gdzieś tak koniec pierwszego tysiąclecia po Chrystusie. No i mamy chrześcijaństwo. Katolicyzm konkretnie, to nie jest sprawa bez znaczenia, a całkiem przeciwnie. Arianizm już praktycznie nie istnieje, pogaństwo na pewno gdzieś się jeszcze kryje po głębokich lasach, interpretuje sobie katolickie ceremonie na swój sposób, ale także odchodzi w dal.
Chrześcijaństwo, a także katolicyzm, nie powstały w Zachodniej Europie. Nie musimy od razu wpadać w, tak modne ostatnio, ekumenizmy i "judeo-chrześcijaństwa", by musieć po prostu stwierdzić, że chrześcijaństwo, a także ta jego szczególna wersja, jaką jest katolicyzm, przyszły do Europy ze Wschodu. Ponieważ zaś od epoki, kiedy żył Chrystus, minęło już tysiąc lat, katolicyzm - zgodnie zresztą ze swą własną doktryną i charakterem - zbudował wokół i na bazie Jego życia i jego nauki potężną nadbudowę: dogmatyczną, rytualną, prawną, obyczajową, polityczną, artystyczną...
Co tu dużo gadać - katolicyzm przyszedł na Zachód z Cesarstwa Rzymskiego. Częściowo z jego zachodniej, mówiącej po łacinie i już wtedy dogorywającej części (wiem że to nie jest ortodoksyjny pogląd, ale ja spenglerysta i nie zamierzam ukrywać, że ta wizja historii trafia do mnie bez porównania lepiej!), częściowo zaś ze wschodniej, która potem miała się stać Cesarstwem Bizantyjskim, i która dla nas spenglerystów była już wtedy jednym z centrów całkiem innej od tej rzymskiej Cywilizacji Kultury. (Magiańskiej, jakby ktoś chciał wiedzieć. Bardzo ciekawa sprawa z tą akurat K/C, ale nie będziemy tu mieli okazji, by o niej wiele mówić.) Pod coraz bardziej skruszoną skorupą oficjalnego, "rzymskiego" i stosującego łacinę jako język urzędowy, państwa.
I dzięki temu, że to było centrum, a nie dogorywająca peryferia, miało o wiele większy wpływ na powstanie owej religii. W sensie całej, mówiąc po marksistowsku (!), "nadbudowy", wszystkiego, czego wymaga realnie działający w materialnym świecie wielki kościół.
Wedle utartego i - ach, jakże moim zdaniem naiwnego! - poglądu, my, czyli cywilizacja Zachodu, trafnie w związku z tym poglądem nazwana "łacińską", stanowi niemal bezpośrednie przedłużenie cywilizacji rzymskiej... Po prostu kilkaset lat przerwy, wywołanych najazdami barbarzyńców, a potem - Wiooo! I od nowa, tam gdzieśmy przerwali! Przy tym cieszymy się jednak wszyscy niepomiernie...
A raczej cieszyć się nam niepomiernie wypada, bo nie wszyscy niestety to czynią... (Ludzie są takie nieużyte.) Cieszymy się więc niepomiernie, że, chociaż z nas taka bezpośrednia kontynuacja, to jednak parę rzeczy naprawiliśmy!
Nie mamy zatem walk gladiatorów, a to było przecież brzydkie... Całkiem szybko zanikło też u nas niewolnictwo - które nie tylko gwałciło przecież prawa człowieka, ale także stało w poprzek postępowi technicznemu... Zaś postęp techniczny niezbędny był przecież, by osiągnąć postęp społeczny... Czyli to wszystko cudne, co nas dzisiaj otacza. A jeśli się uda... Ach!
Tak więc, z jednej strony jesteśmy bezpośrednią kontynuacją, z drugiej zaś od razu naprostowaliśmy błędny - nie bójmy się tego słowa! - kierunek w jakim kroczyła cywilizacja Rzymu, by po tysiącu zaledwie następnych lat osiągnąć ten ziemski raj, w którym obecnie żyjemy.
No, może nie od razu, bo, zależnie od swych osobistych poglądów, jedni mędrcy nam mówią, że naprawdę dobrze zaczęło być od Soboru Watykańskiego Drugiego, inni zaś że od powstania Wspólnoty Węgla i Stali... Z której to wkrótce... ach! Są też tacy, dla których punktem zwrotnym jest wzniosła chwila, gdy Izrael zaczął występować w europejskich pucharach.
W każdym razie, kiedy oni głowili się na przykład nad tym, jak efektownie skrzyżować kobietę z osłem na scenie amfiteatru, w obecności cesarza i dostojników w jedwabiach i diademach, myśmy budowali zegary, młyny wodne... Co w końcu nas doprowadziło tam, gdzie doprowadzić miało.
Trochę to jakby jedno do drugiego nie pasuje - z jednej strony mamy być kontynuacją, z drugiej od razu skądsiś wiedzieliśmy co oni robią nie tak i zaczęliśmy lepiej... Ale cóż - nie takie przecież intelektualne akrobacje się dokonują w naukach humanistycznych! Kiedy tylko się to humanistom z jakiegoś powodu opłaca, ma się rozumieć.
Tośmy se pożartowali, zdając sobie oczywiście w pełni sprawę z tego, że sarkazm jest najniższą formą ironii... A teraz powiem, jak te sprawy naprawdę widzę.
c.d.n. (Deo volente, ma się rozumieć)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Jak się zapatrujesz Tygrysie na nacjonalizm?
OdpowiedzUsuńLewakom nacjonalizm kojarzy się ze skrajną prawicą, ale dla twardych reakcjonistów jak Mackiewicz czy Kuehn-Leddin nacjonalizm był bratem-bliźniakiem socjalizmu. Również Ayn Rand uważała nacjonalizm za formę kolektywizmu, a więc ideę par excellence lewicową.
@ Anonimowy
OdpowiedzUsuńNacjonalizm mówisz? Bliźniakiem socjalizmu? A to zabawne, bo ja już oficjalnie (choć lepiej by to do lewizny nie dotarło, z pewnych prozaicznych wzgl.) twierdzę, że socjalizm to prawica milionowych miast i masowego leminga. Oczywiście nie socjaldemokracja i żaden tam Marks z nowym człowiekiem i rajem na ziemi dzięki poznaniu praw ekonomii.
Liberalizm to tchórzostwo - modlisz się do bóstwa wolnego rynku i umywasz ręce. Jeśli po męsku weźmiesz władzę i odpowiedzialność za wszystko, po czym będziesz się starał utrzymać przy życiu maksimum tego, co się jeszcze da utrzymać, to będzie zaprzeczenie liberalizmu czyli - wedle jego własnej terminologii - "socjalizm". W założeniu obelga, ale co mi tam!
Różnica między lewizną a prawicą leży w tym, czy się chce zachować wartości, czy też je rozwalić a na ich miejsce "stworzyć coś nowego". Czy też "ujawnić to nowe, które już czeka, ach!" "Socjalizm" to liberalna obelga, w zamierzeniu, ale być obrzucanym obelgami przez coś takiego jak liberalizm to przecież w sumie zaszczyt.
Co do nacjonalizmu... Z zasady staram się nie przykładać uczuciowych kryteriów do historii. Więc ten aspekt odpada. Co do analiz, zgoda, fajna rzecz, ale musielibyśmy najpierw dobrze określić co to jest "naród". Spengler robi to cudnie, ale ten "naród" u niego zaczyna wyglądać o wiele bardziej skomplikowanie, niż się zazwyczaj uważa.
Polski nacjonalizm? Jak najbardziej! Tym bardziej, że zasadniczy front widzę pomiędzy narodowym państwem - będącym ostatnim bastionem dawnych wartości (choćby i demokracji, choć to stosunkowo nowe) w walce z globalnym totalitaryzmem.
Państwa ewidentnie przegrywają i wkrótce całkiem stracą chyba znaczenie, ale to, które się najdłużej utrzyma, zajmie wyższą pozycję w tym kurewskim świecie ludzkich mrówek. (Brrr!) Na razie Polska wypada w tym biegu fatalnie.
Ayn Rand to dla mnie kopnięta leberałka, daruj. Dwa jej teksty uważam za b. dobre, może jest ich nieco więcej, ale tyle było w zbiorze, który mam, wydanym w Polsce. Człowiek to bydlę stadne, choćby się to pani Ayn Rand nie podobało.
Ta baba to sama kora mózgowa, zapewne odcięta od reszty organizmu i utrzymywana przy życiu w płynie fizjologicznym. Sorry, ale wolałbym już chyba sam żołądek albo same jaja, niż samą korę! Tamte rzeczy mamy miliony lat, a przerośniętą korę chyba ze 40 tysięcy, więc kora to dość niebezpieczna w sumie sprawa, jeśli jej nic nie kontroluje.
"Nie ma żartów z filozofią, moja ty Pietrowna Zofio." ;-)
Kolektywizm w sensie łamania ludzkiej natury i robienia z ludzi jakichś, w założeniu, "szczęśliwych mrówek", jest oczywiście hiper-lewicowa. Jednak uznanie że człek to bydlę "kolektywistyczne" z natury na pewno nie.
Raczej odwrotnie - próbowanie z człeka robić jakiegoś indywidualnego półboga, co to się kieruje wyłącznie rozsądkiem (ach!) i z pogardą patrzy na wszystkich współczesnych i zmarłych, którzy poza korą mieli jakieś inne organy, wpływające na ich decyzje... TO jest dla mnie lewackie do imentu! (Choć nie wiem co to iment.)
Wydaje mi się, mówiąc szczerze, że te przedwojenne dyskusje o różnych prądach i ideach są b. ciekawe, ale tylko z czysto intelektualnego pkt. widzenia. To jest już dawno nieaktualne. A poza tym oni i tak nie mieli racji - ani jedni, ani drudzy. Cała ta debata była o niczym, tak to widzę.
Spengler plus ARDREY - to są konkrety! (Kurwa, czytajcie ludzie tego Ardreya, zanim Unia go zakaże!). Bez uwzględnienia naszej biologii - takiej, jaką odkryła nauka w ostatnich kilkudziesięciu latach, a z czego lewizna serwuje nam jedynie durne Dawkinsy, będziemy gadać o niczym, jak te przedwojenne mędrki!
Pzdrwm