Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Izrael. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Izrael. Pokaż wszystkie posty

środa, lutego 14, 2018

Bonmot na szóstą rano

I znowu przyszedł taki trudny czas, że każdy Polak musi uratować jak najwięcej Żydów - tym razem przed ewakuowaniem się do Polski.


triarius

czwartek, listopada 19, 2015

Wybierzmy Ameryce Prezydenta

Clintonowa jest oczywiście koszmarna, nawet jakiejś sympatyczniejszej mimiki nie zdołali jej ci wszyscy przepłacani spece od piaru nauczyć i babsko odrzuca po prostu swoją obłudną gębą, jednak po drugiej stronie też nie widzę tego całkiem różowo. Najpopularniejszy tam dotychczas jest Donald Trump, na którego temat narzuca się od razu nabolała (ach, ten cudny język mojej młodości!) i wołająca o naukową opinię jakiegoś certyfikowanego gremium kwestia: "Azaliż lepszy jest tupecik wyglądający na prawdziwe włosy, czy też prawdziwe włosy wyglądające jak tupecik?"

A tak bardziej serio (bo Trump to nie jest jednak całkiem poważna sprawa), największy problem wszystkich praktycznie republikańskich polityków w Stanach to musi być jeszcze większy, niż u tych drugich SYJONIZM. Jeśli na tazwa może się komuś wydać dziwna lub przesadna w tym kontekście, to niech mi łaskawie powie, jak inaczej można określić ślepą, namiętną, fanatyczną, w wielu przypadkach opartą na mętno-ponurych eschatologicznych przepowiedniach (!) miłość do Izraela? (Choć nie można tu też oczywiście pomijać siły nacisku adekwatnego lobby.)

Popieraną czynami, nie że jakaś platoniczna, i to jak! Kiedyś, z tego co wiem, nawet Żyd nie musiał koniecznie być syjonistą, a dzisiaj każdy musi, z amerykańskimi prezydentami na czele. (Tutaj nawet Obama, nie będący Republikaninem, ma u mnie plus, bo z tym jednym akurat jednym nie przesadza.)

Niby ich sprawa, kogo uwielbiają, ale powiedzmy sobie otwarcie - ta, dość w istocie śliska z etycznego punktu widzenia, a najostrożniej już mówiąc niejednoznaczna, i na dłuższą metę ewidentnie przegrana sprawa (zresztą akurat zgodnie ze wspomnianą tu sekciarską eschatologią), będzie Amerykę kosztować (i nie mówię tylko o $$) z każdym rokiem więcej, a przy okazji także jej sojuszników. No i ja bym wolał, żeby Polskę to zbyt wiele nie kosztowało, optymalnie żeby nie kosztowało nic - tylko jakoś mi trudno w tej sprawie o optymizm.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Amerykanie nie mają już możliwości wyjścia z tej pułapki, bo ew. odstawienie Izraela od piersi oznaczałoby jego szybką klęskę, a co najmniej efektowną wojnę na Bliskim Wschodzie (i nie tylko Bliskim, bo Iran to już Wschód Środkowy), co z kolei byłoby odebrane jako ogromna, historyczna klęska Ameryki i dodałoby sił jej wrogom w sposób wprost niewyobrażalny, przede wszystkim ogromnie zwiększając szeregi aktywnych bojowników islamu. Polska jednak powinna się w to pakować tak mało, jak to tylko możliwe - najlepiej wcale.

US of A to wciąż jeszcze nie Putin, nie Państwo Islamskie, nawet nie Nasz Ukochany Sąsiad zza Zachodniej Miedzy... (Swoją drogą, jakim zerem trzeba być, żeby znosić na swoim czele takie coś, jak ta durna i nie wiadomo przez kogo sterowana komsomołka bez szyi... A nie, sorry! Polacy znosili Tuska i Kopaczową.) Jednak powodów do orgazmu na ich temat dostrzegam z każdym dniem mniej. I pomysleć, że pół dotychczasowego życia, a nawet więcej, spędziłem jako fanatyczny tego kraju miłośnik, nie mówiąc już o tym, że w latach licealnych kombinowałem jak się z PRLu wydostać - nie po to, żeby se kupić fajną brykę i pić Coca-Colę (której zresztą nie znoszę), tylko żeby walczyć w Wietnamie.

(A z czego, myślicie, tak fajnie się nauczyłem się angielskiego?) Żeby zaś coś na koniec na pozytywną nutę ("hopsasa", swoją drogą, wiecie, że to, jak i "dana dana", to ponoć resztki prasłowiańskich religijnych hymnów?), to powiem wam, że mnie się tam najbardziej z tych kandydatów podoba Ben Carson. Na podstawie wywiadu z nim, który słyszałem, plus różnych tam wypowiedzi, życiorysu, wyglądu (tak, koloru też!). Nic z tego nie wynika, bo ja tam przecież nie głosuję, ale mówię i niech się teraz Gazownie tego świata głowią, jak mnie wrobić w rasizm!

Żeśmy se pogadali na wzgl. aktualne tematy i tyle naszego. Do następnego! (Albo i nie.)

triarius

P.S. Powiedzcie mi cui bono, bo mam ci ja w głowie parę naprawdę głębokich, składnych i nabrzmiałych aktualnością tekstów, ale to masa roboty z klepaniem a zapotrzebowania nie dostrzegam. Zresztą, powiedzmy to sobie otwarcie: macie tu lektury na całe lata - mówię o rzeczach poważnych, bez tych wszystkich dowcipasów, com się nimi zabawiał, do tego macie Ardreya, także nieco po polsku, com go przetłumaczył, macie Spenglera w sieci, plus sporo innych cennych rzeczy. Na razie to ja, mimo lenistwa i innych brzydkich cech, jestem do przodu i mogę ew. spocząć na przysłowiowych laurach. Jak wszystko przeczytacie, przemyślicie i przedyskutujecie z krewnymi i znajomymi (Królika), to się zgłoście i pogadamy o dalszym ciągu!

sobota, marca 16, 2013

Habamus papus

Zacznę od tego, że jakoś tak mam od dłuższego czasu wrażenie, iż blogaskowanie - to "istotne" - bardziej już wpada w oczy, i serca, różnym tam ubecjom, tajnym, widnym, dwupłciowym, jakoż i różnym Mossadom, niż komuś, dla kogo warto by było pisać. Jest to jeden z zasadniczych powodów, dla których nie mam ostatnio zapału do blogaskowania. No, ale poblogaskujmyż jeszcze trochę, skoro paru ludzi (i Łubianka) wciąż nas z jakichś względów odwiedzają... Tak? Czy może jednak już nie?

* * *

Alleluja, dostaliśmy chyba całkiem idealnego papieża! O czym zdaje się także świadczyć ów dziki, nawet jak na tę trzodę, skowyt wszelkiej lewizny - od rozczulającego "to nie jest nasz papież" tego tam płciowo niedookreślonego stwora pt. "Środa", po konsekwentną już międzynarodową kampaniię oskarżania Ojca Świętego o różne brzydkie - w przekonaniu lewizny (zakładając, że lewizna ma tego typu przekonania, a nie tylko "mądrość etapu", co wydaje mi się bardziej jednak prawdopodobne) - uczynki.

Oskarżeniami lewizny oczywiście nie ma się co przejmować, z wielu zresztą powodów o różnej wadze i ogólności. Najogólniejszym i najbardziej "filozoficznym" jest ten, który wynika z pewnej b. mądrej sentencji de La Rochefoucauld. Sentencji, o której warto by było "naszej prawicy" bardziej pamiętać, a już szczególnie, gdy ma do czynienia z lewizną. (Włączając w to oczywiście także leberałów.)

Jaka to sentencja? Nie chce mi się szukać oryginału, by potem dosłownie tłumaczyć, ale sens jest dokładnie taki, że: "Kiedy ktoś ci coś mówi, zastanów się, jaki ma powód, by w ogóle do ciebie mówić, oraz jaki ma powód, by ci powiedzieć prawdę. Uwierz mu jedynie wtedy, kiedy ma dobry powód ci powiedzieć prawdę."

Powie ktoś, że przecież to samo mogłoby dotyczyć prawicy. Ale to nie całkiem tak: po pierwsze, prawica to przecież MY. I to (wbrew różnym mędrkom) przesądza. Po drugie zaś, dla prawicy prawda jest sama w sobie wartością, i to nie byle jaką. Dla lewizny (a mówimy o tej wściekłej lewiźnie, która np. tak fajnie zareagowała na nowego papieża, nie o porządnej lewicy, która od nas różni się w sumie jedynie nieco priorytetami) prawda nie jest żadną istotną wartością - a w każdym razie w porównaniu z "przyszłym szczęściem ludzkości", "nowym człowiekiem" (hodowlanym i mrówczo posłusznym światłemu przywództwu), itd., jest to wartość pomijalnie drobna.

Tak że, jeśli komuś jeszcze trzeba to tłumaczyć, od razu było wiadomo, że jeśli nowy papież nie będzie lewiźnie po myśli, zacznie się opluwanie, szczucie, haki i biały szum informacyjny. Przyznam, że papież Latynos był moim marzeniem (jak nie wiecie czemu, to pytajcie!), choć oczywiście w tym przypadku istniało spore ryzyko, że załapie się jakiś lewak - teologia wyzwolenia, czy inne tego typu sprawy. Tak się mi przynajmniej wtedy wydawało, kardynałowie jednak wykazali się szokującą dla mnie mądrością i troską o dobro Kościoła i wiernych.

Afryka jeszcze zbyt młoda, w sensie katolicyzmu, papież "kolorowy" po Obamie to już by i tak nie było wielkie coś. Trochę "odgrzewany kotlet", co swoją drogą nie brzmi przesadnie subtelnie. Przyjdzie i na to czas (Deo volente), ale nie ma co się na siłę spieszyć. Zresztą "ludy kolorowe" generalnie też trochę jeszcze jakby w tym kontekście "przymłode". Ew. jakiś Filipińczyk mógłby się nadać, jeśli nie Latynos. Ale zrobiono (o ile nas jeszcze coś b. nieprzyjemnego nie zaskoczy, ale wierzę, że nie) najlepiej jak się dało.

Gość nawet włoskojęzyczny z domu ("Od Apeninów do Andów" się przypomina, jedyna fajna książka ulubionego przez Brixena i znienawidzonego od przedszkolnych czasów przeze mnie Amicisa), co w sytuacji, gdy będzie teraz mówił głównie po włosku, daje mu dotatkowy atut elokwencji.

Nie wiem, na ile nowy papież będzie odkręcał Vaticanum Secundum, które usobiście uważam za koszmar i dzieło wyjątkowo pokracznego Belzebuba, ale wygląda na to, że na jakiś czas odsunęła się bezpośrednia groźba, iż KK stanie się jakąś mało istotną filantropijną doczepką do światowego establiszmętu, który nas tak pragnie uszczęśliwić, już nie mówiąc o uszczęśliwieniu naszych ew. wnuków, a na katolików będzie się bezkarnie polować z nagonką i eksponować z dumą ich skalpy.

Zresztą, o ile dobrze zrozumiałem sens jednej z pierwszych wypowiedzi papieża Franciszka... Mniejsza, że to były obce języki, bo na jakiejś obcej telewizji - jeden włoski oryginału, a na to nakładało się jakieś inne, nie pamiętam już jakie, tłumaczenie, no ale przede wszystkim wzruszenie... To rzekł on explicite coś takiego, że "Bez Chrystusa Kościół to byłaby tylko dość marna organizacja charytatywna". Czyli, o ile właściwie zrozumiałem istotę wypowiedzi, dokładnie to, o czym mówiłem.

Może obejdzie się bez "katolickich talibów", co by musieli z establiszmętem nieco konkretniej porozmawiać, może się nie obejdzie, ale jeszcze nie teraz, w każdym razie jest nadzieja, że Kościół przestanie się płaszczyć przed każdym, odnajdować "głęboką prawdę" w najbardziej sprzecznych z jego własną doktryną ideologiach i religiach. No i przede wszystkim - pozostawiać swoich wiernych na pastwę rozpasanych leberałów i ich psychopatycznych hunwejbinów, nadstawiając za każdym razem drugi policzek, tyle, że nie całkiem własny. (Oczywiście, ściśle rzecz biorąc, to nie "Kościół" tak postępował, tylko co najwyżej jego hierarchia. Ale też niespecjalnie mi się to podobało.)

Słowo daję - mógłbym jeszcze sporo na ten temat i co najmniej część z tego nie byłaby pozbawiona sensu i wartości, ale na tym na razie poprzestańmy. Jak coś, to sobie jeszcze kiedyś te kwestie obgadamy. Zresztą nie sądzę, by lewizna tak łatwo dała za wygraną. W końcu ONI NAPRAWDĘ BYLI PEWNI, ŻE, PRZYNAJMNIEJ NA TYM "RELIGIJNYM" ODCINKU FRONTU, BÓJ TO JEST ICH OSTATNI.

I  OSTATNI BÓJ KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, jeśli to, co się ostatnio działo, w ogóle można "bojem" nazwać. I pewni byli, że nie może być już cienia wątpliwości, kto zwycięzcą, kto zaś pokonanym. A tutaj... Patrz pan, taki okrutny psikus!

* * *

W komęcie pod niedawnym tekstem Sea*** (Seamana? Seawolfa? któregoś z nich) na szalomie, zresztą naprawdę fajnym, ktoś podał takie oto info na temat sprawozdania na żywo z wiadomych wydarzeń na TVN. Cytuję to, co ten ktoś zacytował:
Red. Oliwnik: Jest, jest, biały dym! A zatem habamus papus!
Prof. Szwarcman (nieśmiało): Habemos papes...
(Wytłuszczenia moje.) Przyznam, że  mnie szczególnie zachwyciło to drobne "nieśmiało", w subtelnym nawiasie, choć cała reszta też zwala z nóg. Znajomość łaciny ostatnio nie jest mocną stroną Polaków, bez czego dość chyba trudno w pełni ocenić śmieszność i głupotę powyższych "łacińskich" zwrotów, ale proszę mi uwierzyć na słowo - to jest po prostu obłęd! To coś jeszcze o wiele pięter poniżej wszelkiej "łaciny kuchennej" z dawniejszych czasów. No, ale też - co wtedy były za autorytety?

Jeśli jest w tym cokolwiek z prawdy, to ci ludzie powinni się do końca swego nędznego życia chować w mysiej dziurze i ze wstydu nikomu nie pokazywać. (Fakt, że wielu powinno, a zamiast tego mamy weekendowego samobójcę i radosne autorytety moralne.)

Ani jedno słowo nie jest tu tak, jak powinno, a w końcu to tylko dwa niezbyt trudne słowa, których można się było nauczyć na pamięć, tym bardziej, że miało się komentować wybór papieża. Nie wiem - może gość z tego komentarza przesadził, ale coś chyba musi być na rzeczy. Obłęd!

Cieszmy się (znowu ten mój historiozoficzny pesymizm!) tym, krótkim zapewne, okresem, kiedy oni jeszcze sobie nie zdają sprawy z tego, jakie mało imponujące w nas wzbudzają wrażenia, a już te wrażenia wzbudzają i możemy się, zamiast bać, pośmiać. Jak się w końcu zorientują, jakie z nich "autorytety", to zaczną wsadzać (łagry, psychuszki) i/lub strzelać. Nie będą po prostu mieli innego wyjścia.

No, chyba żeby się to skończyło tak jak w przypadku niezapomnianego Black Addera ("Czarna Żmija" on się chyba nazywał po polsku, co zresztą miało akurat sens), który zorganizował sobie ekipę najgorszych bandziorów, aby zniszczyć swego wroga - wyjątkowego skurwiela i zbrodniarza. Ci dzielni ludzie zadali sobie jednak szybko dość oczywiste pytanie: "A dlaczego mielibyśmy służyć tej łamadze, zamiast facetowi takiemu, jakim sam każdy z nas pragnąłby zostać?" I dali Black Adderowi popalić, nawet dość ostro i w naprawdę wyrafinowany sposób. Oby!

* * *

Byłem sobie na rynku i (oprócz paru pisemek komputerowych) kupiłem sobie dwa, całkiem niedawne, egzemplarze "Najwyższego Czasu!" Przyjemne zaskoczenie. Oczywiście nadal masa o "wolnym rynku", "liberatarianiźmie" i tego typu pierdołach, nadal jest tam (a mieli się pono kłócić, czy nie?) niezawodny Korwin, ale parę rzeczy całkiem interesujących.

Na przykład przegląd najnowszych osiągnięć światowej lewizny. Najbardziej mi się spodobało, jak to w Szwecji ostatnio choremu na raka dwudziestotrzylatkowi urzędasy kazali podać szacunkową datę jego śmierci, stawiając to jako warunek wypłacenia mu zasiłku. Cóż, uszczelniamy system! (Swoją drogą, czy to się liberałom rynkowym nie powinno przypadkiem właśnie podobać?!)

Drugą fajną rzeczą w "NCz!" - i w dodatku cykliczną, obecną chyba w każdym numerze - są korespondencje z Izraela gościa o imieniu (czy też ksywie, nie wiem) Kataw Zar. Są zabawne, przenikliwe, b. złośliwe wobec tego państwa... Po prostu, gdyby to nie był certyfikowany (z całą pewnością) Żyd, to by łowcy anysemitników, hasbary i reszta tej trzody, mieli używanie. A tak to nie mogą, biedaczyny.

Wrzucę tu drobny przykład tego, co ów korespondent "NCz!" z Izraela pisze. Strasznie mi się ten fragmencik spodobał - a ile w nim podtekstów i wieloznaczności!
Religijna prasa pisała po hebrajsku, ale myślała w yidisz, podając, że "premier to i owo obiecał, ale nie zobowiązał się dotrzymać słowa". Trudno tej definicji odmówić uroku, zalatującego atmosferą galutu (rozproszenia).
Owo "rozproszenie", to chyba musi być słynna "diaspora", tylko tym razem nie po grecku, a w jakimś bardziej tubylczym narzeczu. Premier zaś to wcale nie Tusk (choć nie żeby do niego też ładnie nie pasowało), tylko ten tam ich Neta... njahu? Czy jakoś. (Którego Kataw Zar nazywa zresztą Bibijahu, co pewnie ma jakiś powód i coś zabawnego oznacza, ale dla mnie jest niejasne, bo nie w każdym numerze niestety to autor objaśnia, a moja znajomość zarówno yidisz, jak i hebrajskiego, jest niemal zerowa.)

* * *

I to by było na tyle. (Żeby zacytować niezapomnianego Jana Tadeusza Stanisławskiego. Co zresztą każdy robi, ale ja przynajmniej podaję tym razem źródło. Warto czasem takich ludzi przypomnieć.)

triarius

poniedziałek, marca 15, 2010

Strawa duchowa dla was (cholerne niedouki, rozmemłane lenie i wojująca prawico sprzed telewizora)

 Mało nas, mało nas do pieczenia chleba, ale może jednak Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów (http://tygrys.niepoprawni.pl) oderwie się z czasem do ziemi i poszybuje ponad stratosferę. Nie będę miał co do tego wątpliwości, jeśli co pewien czas będą się tam pojawiać tak celne inicjatywy, jak ta ostatnia inicjatywa uczestnika Forum o ksywie Strus (od "Struś Pędziwiatr", słodkie!), który pracowicie i, co jeszcze ważniejsze, inteligentnie, streścił rozdział po rozdziale moją ulubioną książkę Roberta Ardreya "The Social Contract". (PO POLSKU, jakby ktoś miał wątpliwości!) Oto linek: http://niepoprawni.pl/forum/viewtopic.php?f=41&t=373#p4284.

Nie posiadam się z zachwytu i kolejny raz gorąco dziękuję Strus'iowi! A Wy, niedouki, lenie... i wszystko inne, na co, sami wiecie, że z nawiązką zasłużyliście - przeczytajcie chociaż tyle z tego biednego Ardreya! O którym Wam od lat opowiadam, a Wy, cholera, nic!

* * * * *

Korzystając z okazji, chciałbym polecić tekst Mustrum'a na jego blogu - o  militaryźmie, suwerenności i takich sprawach. Oto linek http://the-real-mustrum.blogspot.com/2010/03/ubudubu-czyli-do-wyszczerzonego-pan-bog.html.

Tamże znalazłem linek do naprawdę szokujących informacji: http://marucha.wordpress.com/2010/03/14/izrael-moze-byc-zmuszony-do-wymazania-europy-z-powierzchni-ziemi/.
* * * * *

No i na nieco (?) lżejszą nutę (niedouki, lenie i prawico sprzed telewizora!) chciałem Wam polecić oficjalnie wydanego przez komercyjne wydawnictwo ebooka jednego z popularniejszych rodzimych blogerów, a przy okazji jednego z moich ulubionych autorów, światowej klasy specjalisty od surrealistycznych humoresek (i nie tylko) - Jacka Jareckiego. Którą se można nawet na własność kupić klikajęcy na ten oto linek: http://www.goneta.net/sklep/product_info.php?products_id=98.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, kwietnia 27, 2009

Do Unii też należeć chcę... czyli Totalitaryzm grafomański

W dzisiejszym przeglądzie prasy tygodnika "Wprost" naprawdę ciekawe rzeczy. Na przykład taka wiadomość, że (jak donosi "Nasz Dziennik") sześciolatki są teraz w zerówce uczone wierszyków na chwałę Unii, na przykład takiego: "Do Unii też należeć chcę, to drugi dom, więc cieszę się". Cóż, wyjaśnia się powoli dlaczego już sześciolatki muszą chodzić do szkoły, ale ja tu dostrzegam jeszcze znacznie więcej materiału do refleksji.

Wykrzyknie ktoś: "tak, tak, ktoś na tym zarabia, korupcja, kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze!" A ja odpowiem: "sorry, ale gdybyż to tylko o to chodziło!" Na to tamten się spieni, nadmie, jak to oni mają w zwyczaju. Wyjaśniam: bonmota, że zawsze chodzi o pieniądze, uważam za błyskotliwego i całkiem głębokiego... Jeśli odniesie się go do właściwego kontekstu. Czyli do życia prywatnego i zawodowego geszefciarzy, szczególnie tych określonego, choć niewymawialnego, pochodzenia. (I to nie jest żaden anty, nie tym razem!)

Oczywiście - jakiś urzędnik ma szwagra grafomana, więc mu załatwił napisanie wierszyków dla nowoczesnej, europejskiej zerówki. Szwagier se na tym zarobił, odwdzięczył się urzędnikowi. Zgoda, ale jeśli ktoś mi powie, że to jest cała tajemnica, uznam go za durnia. W każdym razie za politycznego durnia. To tak nie działa! Ci co mówią, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze" - odnosząc to do polityki - to albo polityczni idioci, albo też agenci wpływu. Po prostu, tertium non datur!

Nie wierzy ktoś? Cóż, skoro ten ktoś zadał sobie dość wysiłku, by dotąd doczytać, wypada mi zadać sobie też nieco trudu i spróbować mu wyjaśnić co i jak. A więc próbujmy!

Oczywiście, że mały urzędniczyna (tak nawiasem, jeśli on jest mały, to jacy jesteśmy my, "obywatele" Unii?) robi swoje małe, brudne interesiki, kosztem naszych dzieci! Jednak tak właśnie ma być - to stanowi część wielkiego planu! Ktoś nie wierzy w wielkie plany? Naprawdę trudno mi w to uwierzyć, ale spróbuję sceptyków przekonać.

Co mamy dziś na czołowym miejscu, na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej"? (Nie, nie czytam, po prostu widzialem wywieszone na kioskach, a zresztą pisze także o tym "Wprost", oto link.) Tytuł "Lubimy być piratami", a zaraz potem jak to 5 milionów Polaków radośnie ściąga piracką muzykę i oprogramowanie. Dlaczego taki akurat temat na tym właśnie, najbardziej eksponowanym miejscu tej specyficznej gazety?

No to proszę się zastanowić, czy to nie ma przypadkiem - czy może w ogóle nie mieć - związku z tym, że Unia w najbliższych dniach ostro zabiera się za kontrolowanie internetu, do czego oczywiście eleganckim i nie płoszącym zwierzyny pretekstem jest skala tzw. "piractwa". Można sobie o tym poczytać tutaj i np. tutaj. (Warto to także rozpropagować. Ta stronka jest w wielu językach, więc także wśród znajomych za granicą, jeśli ktoś takich ma.)

Zaawansowanym koneserom teorii spiskowych polecam to. Naprawdę, jeśli w kraju tak "świadomym swych zagrożeń", namawia się akurat papieża, by zrezygnował ze swych zwykłych, i jak dotąd niezawodnych, środków bezpieczeństwa, to coś to oznacza. Czy ktoś sobie wyobraża, co by się stało, gdyby papież tam zginął w zamachu? Widać jednak ktoś ocenił, że to co by się stało, miałoby, z jego punktu widzenia, więcej zalet niż wad. Inaczej tego się nie da ocenić. No, chyba, że ktoś należy do wesołej gromadki powtarzającej jak mantrę, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, z pewnością chodzi o pieniądze".

Wszystko tu się ze wszystkim zazębia! Wszystko jest kontrolowane z góry. Co z tego, że mały urzędniczyna tych wszystkich subtelności nie rozumie? Jego po prostu popycha się, kijem i marchewką, w odpowiednim kierunku... Jemu się po prostu umożliwia pewne działania, innym zaś się uniemożliwia inne działania - takie, które by spowalniały postępy projektu.

Pogadaliśmy sobie o zaletach i wadach sentencji i tym, że "jak nie wiadomo... to..." - sprawa zasługuje moim zdaniem na wyjaśnienie, ale teraz chciałem przejść do sprawy, dla mnie przynajmniej, najistotniejszej w tych żałośnie grafomańskich, za to czołobitnych wobec Unii, wierszykach.

W każdej walce, a polityka nie jest tu wyjątkiem, niezwykle ważne jest, by mieć inicjatywę. Mieć inicjatywę, oznacza, że to my za każdym razem decydujemy, jaki wykonamy ruch, przeciwnik zaś musi dopiero znaleźć nań odpowiedź. Nie ulega dla mnie cienia wątpliwości, że w walce pomiędzy Unią i związanymi z nią (mniej lub bardziej formalnie i mniej lub bardziej ściśle) Siłami Postępu, a ich przeciwnikami, to Unia i Siły Postępu mają całkowitą inicjatywę. Powiedzmy sobie zatem, co z tego faktu dalej wynika.

Wynika to, co w każdym przypadku walki, w której jedna strona ma cały czas inicjatywę - to, że ta strona ocenia, jaki stan chce i jest w stanie osiągnąć w następnym ruchu ("ruchu" w takim sensie jak w szachach: raz ty, raz ja, choć oczywiście tutaj to jest raczej w czasie rzeczywistym), i to dyktuje jej podejmowane decyzje.

Profesjonalny gracz w bilard nie tylko wbija te tam kule do tych tam dziur, ale także przewiduje ich ułożenie po wykonaniu uderzenia. Szachista, jak każdy wie, przewiduje wiele ruchów naprzód. Wyszkolony bokser zadając cios, przewiduje już własną pozycję i pozycję przeciwnika, przygotowując swój następny cios czy obronę. Każdy to chyba wie, tyle, że nie w polityce, bo tam różni cwani macherzy uczą nas mądrości w rodzaju, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze".

No i teraz zadajmy sobie pytanie: jakiegoż to stanu oczekuje Unia skutkiem przymusowego uczenia sześciolatków wierszyków w rodzaju tego, któryśmy sobie tu na początku zacytowali? Że dzieci staną się euroentuzjastami, tak? Z całą pewnością to także. Co dalej? Że rodzice wielu z tych dzieci, ci kochający Unię, dostaną z tego powodu orgazmu. Zgoda, pewnie dostaną, choć po prawdzie nie wiem, czy tego by się nie dało zorganizować znacznie prostszymi środkami.

Istnieje bowiem - mówię teraz czysto teoretycznie - ryzyko, że jakaś część rodziców tych dzieci, niech to będzie 20%, niech to nawet będzie i mniej - gnana elementarnym poczuciem smaku wyśmieje przy dziecku ową grafomańską a wobec Unii czołobitną "poezję". Jakaś drobna część może także przekazać dziecku swoje zastrzeżenia i argumenty z przyczyn merytorycznych - uważając na przykład, że taka indoktrynacja małych dzieci jest po prostu obrzydliwa i typowa dla reżimów totalitarnych.

Zgoda, to będzie mniejszość. Cóż jednak, jeśli ta mniejszość nie da się przekonać? Nie da się ugłaskać? Jeśli trwać będzie w swych sprośnych, antyunijnych błędach niezależnie od wszystkiego? A w dodatku... aż się włos jeży, może się, teoretycznie oczywiście, zdarzyć tak, że Unia z jakichś powodów straci nieco ze swego nieodpartego uroku... Jakiś kryzys, jakaś świńska grypa dotykająca brukselskich urzędników i ich lokalnych kolaborantów... Był AIDS, którego się nikt przecież w radosnych latach wolnej miłości i kwiatów nie spodziewał, może być i taka grypa...

No i tutaj mamy znowu gambitową sytuację. Coś takiego, jak z tym papieżem w Izraelu, który nie ma chronić się w papamobilu... Nie wiadomo oczywiście dlaczego nie ma, ale jeśli się człek zastanowi, co z tego może wyniknąć, to sprawa staje się dziwnie jednoznaczna... Coś jak ta dzisiejsza tytułowa strona w "Gaziecie Wyborczej".

Jeśli ktoś zastrzeli papieża, w końcu, choćbyśmy przyjęli, że prawdopodobieństwo jest minimalne, to po co i tak je zwiększać, prawda? Jeśli byśmy przyjęli, że zawsze istnieje ryzyko, iż ludzie, których nachalna unijna propaganda skierowana do małych dzieci - w dodatku przy pomocy żałosnej grafomanii - Unię tę kompromituje... Że ci ludzie zdołają do swej opinii przekonać innych ludzi, ci zaś następnych... Po co ryzykować? Prawda pani minister?

No właśnie, rozumowanie jest słuszne, ale tylko pod warunkiem, że się przyjmie, iż jest tu jakieś ryzyko. Co wcale nie jest jednak takie pewne. Bardzo prawdopodobne bowiem jest, iż Unia - ci którzy to wszystko jakoś na parę ruchów naprzód przewidują, ci którzy to jakoś wszystko koordynują, oczywiście nie ten mały urzędas, co to swemu szwagrowi załatwił grafomańską fuchę! - ryzyka żadnego tutaj nie dostrzegają. I że mają w tym rację.

Po prostu ci ludzie tak to widzą, że oporu nijakiego nie będzie... Że ci, którzy swoim dzieciom mieliby przekazywać antyunijne treści, czy powiedzmy wyśmiewać prounijną "poezję", szybko się, pod naciskiem faktów, opamiętają. Nikt przecież nie chce swoim dzieciom zamknąć drogi do wykształcenia - kiedy już praktycznie każdy ma wyższe studia, nasze dziecko ma zakończyć edukację na... Zerówce, chciałem powiedzieć, ale przecież nikt nie powiedział, że takie dziecko, co to nie potrafi nawet wyrecytować prostego i duszoszczipatielnego prounijnego wierszyka w ogóle tę zerówkę ukończy!

TW Bolek szkół nie kończył i jest euromędrcem, fakt - jednak kto zagwarantuje, że nasze dziecko drugim Bolkiem zostanie?! A to przecież nie wszystko. Jeśli rodzice sami stracą pracę... Jeśli zostaną publicznie napiętnowani... Jeśli nie będą mieli czasu nic dla siebie i dziecka zrobić, będą bowiem ciągani do szkoły... Albo i po sądach, czemu nie? Pobrykają, pobrykają, ale w ciągu paru lat się nauczą. A potem wymrą, zaś dzieci, wychowane na prounijnych wierszykach urosną, zajmą przysługujące im miejsca w społeczeństwie, no i będą dalej głosić i egzekwować miłość do Unii.

I o to przecież tu chodzi - nie o żadne pieniądze dla szwagra! To jest pierwszy krok... No, nie całkiem pierwszy, bo takich kroków była już przecież masa i wciąż mamy nowe... To jest kolejny krok na drodze, którą Unia idzie całkiem świadomie... A przynajmniej ci, którzy wiedzą, którzy koordynują, od których coś (poza fuchą dla szwagra) zależy.

Jeśli Unia może sobie pozwolić na tak wulgarne, tak totalitarne postępowanie wobec małych dzieci, oraz ich rodziców, to widać ma opracowane dalsze ruchy. To zaś świadczy jednoznacznie o tym, że Unia ma opracowany plan wprowadzenia całkowitego totalitaryzmu. Ja sam nie mam co do tego wątpliwości od całkiem dawna, ale może cała ta powyższa analiza przekona o tym kogoś następnego. Oby!

P.S. Już po napisaniu tego tekstu znalazłem tutaj całość wierszyka, a w każdym razie większą porcję. Otóż idzie on tak:

Do Unii też należeć chcę,
to drugi dom, więc cieszę się.
Dwa domy mam tak bliskie mi,
w jednym chcę żyć, w drugim chcę być.

Nic dodać, nic ująć, prawda?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 23, 2008

Znowu biężączka (wow!)

New York Times ujawnia, że w Polsce trzymano i torturowano najważniejszych spośród przywódców al kaidy złapanych przez Amerykanów. Rewelacja o tyle cienka, że te same informacje podawała owa gazeta już dwa lata temu, a teraz, z tego co kojarzę, na ich poparcie ma dodatkowo tylko wyznania jednego anonimowego informatora. Nie byłoby więc specjalnie o czym mówić, gdyby nie jedna istotna sprawa. Jaka? Oczywiście sprawa ewentualnej wojny Izraela i jego sojuszników z Iranem i jego sojusznikami, oraz reperkusji tego dla naszego kraju.

Polska jest, jak to całkiem niedawno oficjalnie podkreślono i przypomniano, sojusznikiem Izraela wprost wyjątkowo gorącym i chętnym do pomocy, jednak nasze elity nie mogą być całkiem pewne, czy ich miłość do Izraela i to wszystko co w mniej wyrafinowanych, ale szczerszych czasach określono by mianem "filosemityzmu" jest tak całkiem do końca dzielona przez ciemne masy. Czy każda matka polskiego żołnierza, wieszając mu na szyi szkaplerzyk - skoro już ten lud taki ciemny, że nie wiesza Che Guevary albo Michnika - powie mu ze łzami w oczach: "Idź synku na tę wojnę i nie oszczędzaj się ani kulom nie kłaniaj, a jeśli zginiesz za Izrael i w ogóle braci starszych, będę cię wspominać jako bohatera, a twoja dusza od razu trafi do raju". I tak dalej.

W związku z tym już dość dawno niektórzy oszołomowie snuli przypuszczenia, że Mossad postara się jeszcze, by na nas jeszcze przed akcją odpowiednio Arabów, islamistów, al kaidę, i kogo tam jeszcze się da z tego towarzystwa napuścić. Aż do zamachu al kaidy włącznie. Niezależnie od tego, czy to będzie prawdziwa al kaida, czy też mniej prawdziwa. Na razie mamy artykuł w New York Times. Będzie teraz coś dalej? Czy już od razu ta wojna, bez dłuższego czekania na słuszny wybuch gniewu Polaków na islamistów? (A całkiem przy okazji wrogów Izraela.)

* * * * *

Przezabawne są te deklaracje obrońców III RP, iż "protestują przeciw finansowaniu książki o Bolku z publicznego budżetu"! Tym bardziej zabawne, że spora część tych ludzi to liberałowie. Książka, po którą tworzą się kolejki godne niemal najlepszych czasów późnego Gierka... (I tak samo jak wtedy, większość odchodzi z kwitkiem.) Książka która bez trudu sprzedałaby się w naprawdę ogromnym nakładzie (jak na dzieło naukowe, a nie "Arlekina") - co najmniej tak z 20 razy większym od obecnego nakładu - "jest finansowana"! Niczym dzieło Michnika, finansowane przez Ministerstwo Kultury, o czym wielokrotnie pisał Waldemar Łysiak.

Paranoja, a u kogoś, kto się podaje za liberała, to już nie wiem jak to można określić. Ja sam bardzo chętnie bym tę książkę z prywatnych środków sfinansował. Ba, nawet załatwił bym sobie na to linię kredytową. Oczywiście za udział w zyskach. Nasi liberałowie widzą to jednak inaczej. Może powinni się w każdym razie cieszyć, że tej jednej chociaż rzeczy Unia nie sfinansowała? Choć mnie bardzo by się podobała taka tabliczka akurat na tej książce i na budynku IPN.

(Swoją drogą szkoda, że przegapiłem tę demonstrację pod Stocznią w sprawie IPN. Dowiedziałem się o niej dopiero po fakcie, z TVN24. Może kiedyś słyszałem, że ma być, ale zapomnałem.)

* * * * *

TVN24 uznał już wyraźnie, że nie może nadstawiać dupy za Tuska i jego wesołą gromadkę - skoro sami sobie nie chcą pomagać, to nikt inny i tak tego za nich zrobić nie zdoła. Nie jest jednak tak, by się TVN24 od razu przeniósł do obozu oszołomów, faszystów i moherowego ciemnogrodu. Na razie siedzi sobie TVN24 na płocie. Dupa nieco boli, ale daje się wytrzymać, potem zobaczymy co będzie. Tak sobie myśli.

Przykładów jest sporo, na przykład dzisiejszy ślimaczy strajk tirów. Pokazywano go w TVN24 całkiem sporo, choć także takie miejsca, gdzie go, mimo zapowiedzi, całkiem nie było widać. To jednak i tak już nie to samo, co w przypadku długich na pół setki kilometrów kolejek tirów na granicach na początku miłościwych rządów obecnej koalicji. TVN24 nie byłby jednak sobą - w końcu Bolek może się jeszcze jakoś, z pomocą Putina, Merkeli i Mossadu wykaraskać, a z nim Tusk wraz z całą resztą... Nie można wszystkich jajek do jednego koszyka, a tym bardziej moherowego...

Więc TVN24 podał na zakończenie takiej transmisji z ślimaczego strajku, że (moimi własnymi słowami): "jest już i ofiara tego prostestu, bowiem pewna kobieta nie zauważyła korka, nie zahamowała na czas i wylądowała w szpitalu".

Powiem tak: gdyby chodziło o korek od butelki, należałoby jej odebrać prawo jazdy i przydzielić psa przewodnika, wraz z gustowną białą laską. Tutaj jednak ten korek był większy, niemal tak wielki jak propagandowe błazeństwa propagandzistów WSI24. Cóż, widać że ból pośladków spowodowany siedzeniem na płocie rzuca się z czasem i na myślenie. Bolek, Bolek! I coś ty chłopie zrobił najlepszego?!

* * * * *

Donald Tusk wyznał, że nie wyklucza wystartowania w wyborach prezydenckich za dwa i pół roku. Obawiam się jednak, że wtedy to czeka nas raczej gwałtowny rozwój sądownictwa i wiedzy prawniczej. (Przewidziany zresztą przez Spenglera, bo prawo to coś, czego rozwój mamy wedle niego jeszcze przed sobą!)

Dlaczego tak sądzę? A bo jak sprawiedliwie rozsądzić takie np. przypadki, że biznesmen swojemu nieuczciwemu kontrahentowi powie "ty tusku"? Albo menel menelowi od tusków nawymyśla. Sąd będzie musiał rozstrzygnąć, czy "tusk" zostało użyte jako rzeczownik pospolity, i jako tak, to w jakim języku - polskim czy kaszubskim... Czy też może jako nazwisko konkretnej osoby... Bo w końcu mogłoby chodzić np. o dziadka - tego od mandoliny - byłego min. Giertycha, i paru innych spraw. Takie przewiduję atrakcję na okres tuż przed przyszłymi wyborami prezydenckimi, nie zaś to, czy Tusk wystąpi nich, czy też nie.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, lipca 16, 2006

Milczenie jest złotem, a Rokita i Spółka - wręcz przeciwnie

Kilka dni temu pisałem o najważniejszej w mojej opinii przyczynie i najważniejszym skutku dymisji premiera Marcinkiewicza. (Oto bezpośredni link do tego tekstu: Marcinkiewicz musiał przestać być premierem i chwała Bogu.)

Chodziło o to, co premier Marcinkiewicz obiecał organizacjom żydowskich, a co, gdyby zostało zrealizowane, zrujnowałoby Polskę. (Link do tego głośnego tekstu jest tutaj: Tekst, który potrząsnął elitką.) Marcinkiewicz musiał przestać być premierem, jeśli z tej równie absurdalnej, co przerażającej sytuacji w ogóle mamy próbować się wyplątać.

Przewidywałem też wściekły atak na Polskę ze strony środowisk żydowskich, ich wielbicieli i totumfackich, światłych tropicieli antysemityzmu, oraz oczywiście wszelkich innych wrogów naszego kraju, którym oskarżanie nas o "wyssany z mlekiem matki antysemityzm" zawsze jest i będzie na rękę.

I faktycznie, bardzo szybko po ogłoszeniu dymisji, z niewiarygodnie bezczelnym i głupim "bojkotem" polskiego wicepremiera wyrwał się ambasador Izraela w Polsce. Wcale nie jest pewne, że miało to bezpośredni związek z jego funkcją i polityką Izraela, ale przecież zależności i powiązania bywają nie tylko oficjalne, zgoda?

Wyglądał ten wyskok na przedsmak piekielnego ataku... Ale o dziwo, nagle wszystko ucichło. Czyżby moje przewidywania okazały się niesłuszne, a pośrednio i cała opisana przez Stanisława Michalkiewicza sytuacja? Co bowiem mogło się stać takiego, co by powstrzymało przemysł holocaustu od opluwania Polski w celach wymuszenia od niej mimo wszystko spodziewanego haraczu?

Nic aż tak nowego i ważnego chyba się na świecie nie wydarzyło, poza drobnym faktem, że Izrael jest znowu w stanie wojny ze swymi sąsiadami, a wojna ta staje się coraz intensywniejsza i rozlewa się coraz szerzej. Może to jest jakiś trop? Wyjaśniałoby to poniekąd dość wieloznaczną i wyglądającą "wielowarstwowo" wypowiedź posła Wierzejskiego na temat bojkotu wicepremiera przez ambasadora. Wierzejski jednocześnie w imieniu swoim i swojej partii wyraził pryncypialne poparcie dla Izraela, ostrzegając jednak to państwo, że w najbliższych latach będzie ono miało znacznie więcej od nas do stracenia na ewentualnym konflikcie z Polską.

Przyznam, że mnie się to całkiem nieźle zazębia - nie wiem, czy jest aż tak dobrze, jak twierdzi Wierzejski, ale coś jest na rzeczy. Powie ktoś, że Izrael to całkiem co innego niż wszelkie przemysły holocaustu, czy w ogóle organizacje żydowskie w Ameryce, które czasem są wobec tego państwa po prostu wrogie. Zgoda odpowiem, ale obraz Żyda na świecie, na przykład wśród zachodniego lewactwa, zależy także w jakimś stopniu od obrazu Izraela. I wcale nie jest powiedziane, że przy dzisiejszych tego lewactwa nastrojach, krwawa i medialnie nagłośniona wojna nie zmieniłaby tego obrazu bardziej, niż byłoby to dla wielu żydowskich środowisk do zaakceptowania.

A tu jeszcze Polacy zaczęliby może pyskować, że ich Żydzi gnębią... Że nigdy dotąd tego żadni liczący się Polacy nie robili? Ale przecież PiS i Kaczyńscy to oszołomy i wszyscy to wiedzą, że są zdolni do najgorszych rzeczy! Zaś w takiej atmosferze, kiedy to miliony muzułmanów wpływają na poczucie sprawiedliwości europejskich rządów, nie mówiąc już o europejskich lewakach, nawet i cienki polski głosik mógłby - o zgrozo! - przeważyć szalę i przelać czarę.

Wojskowi i szachiści wiedzą dobrze, że GROŹBA JEST SKUTECZNIEJSZA OD JEJ REALIZACJI. Może nie dosłownie zawsze, ale najczęściej tak właśnie jest. No więc mamy Izrael, a pośrednio i środowiska żydowskie - także te najmniej nam sympatyczne i najgroźniejsze dla naszej przyszłości - w poważnym kłopocie. Polskie władze nic zdecydowanego na ten temat na razie nie mówią, nie zajmują żadnego stanowiska... Dzięki czemu obie strony mają pewne przynajmniej powody, by się starać o naszą przychylność.

Rzadko tak dotychczas bywało, a wpływ na Izrael, i pośrednio środowiska żydowskie, jest akurat teraz dla nas bardzo cenny. Możemy dzięki niemu osłabić, odwlec, albo może nawet całkiem uniknąć tej przyobiecanej nam kampanii "kompromitowania Polski", gdybyśmy nie wybulili tych głupich 60 miliardów dolarów - całkiem bez prawnych czy moralnych podstaw. Ponad głowami Polaków i nawet bez poinformowania nas o tym.

A więc każdy zgodzi się chyba, że Polski Rząd powinien nie spieszyć się z wydawaniem opinii na temat tej nowej wojny na Bliskim Wschodzie, ważyć słowa i drogo sprzedać każdy wyraz poparcia dla którejkolwiek strony. W naszej sytuacji każdy rabat z tych 60 miliardów dolarów jest cenny, a uwzględniając naszą biedę - konieczny.

I Polski Rząd tak właśnie robi, realizując naszą rację stanu. Tyle, że nie podoba się to posłowi Rokicie, oraz - jak dowiedziałem się dziś z niezawodnego TVN24 - "bardzo wielu polskim politykom". Nie wiem dokładnie co mówią ci politycy, choć zapewne potrafię się nieźle domyślić. Poseł Rokita w każdym razie poucza, że "rola Polski na arenie międzynarodowej traci na tym, że Polska nie zabiera głosu w tak ważnej sprawie" (cytat z pamięci, ale merytorycznie wierny).

Oczywiście - ważniejsze ma być śpiewanie międzynarodowym w chórze i wyrażanie w ten infantylny sposób naszej "europejskości", "przynależności" i "woli budowania pokoju na świecie" - czym, jak każdy to wie, pies z kulawą nogą się nie przejmie, niż wykorzystanie tej od losu nam nieoczekiwanie danej szansy. Tak to widzi nasza światła opozycja! Co świadczy o tym, że jest niezwykle głupia i politycznie naiwna.

Choć istnieje i druga możliwość... Może to właśnie ta całkiem nieoczekiwana szansa Polaków na wyplątanie się z matni, tak posła Rokitę (i innych podobnych mu) zaniepokoiła, że ze wszystkich sił starają się nas zmusić do zmarnowania naszej niespodziewanej atutowej karty?