Pokazywanie postów oznaczonych etykietą TW Bolek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą TW Bolek. Pokaż wszystkie posty

środa, października 31, 2012

Wąsy i podkoszulki (odc. 1)

Jakiś czas temu ("wstecz", jak mawiano za Gierka) dałem się namówić do kliknięcia na linek do, turpe dictu, Gazownika online, bo obiecali mi tam pokazać, jak to "opinia Niemców o Polakach się poprawia". Klikam więc i czytam. No i stoi tam faktycznie, na samym praktycznie początku, że "opinia Niemców o Polakach się poprawia". Stoi czarno na białym. (Czyli, jak mawiają dawniejsi inteligenci - explicite.)

Stoi i tyle. Żadnych konkretów, żadnych, nie daj Boże (?!), statystyk. Na okrasę, czy może na omastę, żeby było w co wbić zęby, żeby była narracja i human intrest, zacytowano nam jakiegoś Klausa, który stwierdza coś w tym duchu, że "do Polaków nic nie mam, tylko nie bardzo rozumiem, dlaczego oni wszyscy mają wąsy i chodzą w podkoszulkach?"

Tak, że sam ów artykuł całkiem mnie nie powalił i nie przyniósłby swym poziomem ani cienia mołojeckiej sławy najprzeciętniejszemu z prawicowych blogerów... Więc punkt dla nas, minus dla Gazownika. Ale my nie o tym. (A o czym? A o wąsach. I o podkoszulkach też. Tytuł też się liczy i należy nań zwracać uwagę, prawda?)

Od razu po przeczytaniu o tym Klausie mózg zaczął mi ostro pracować. Nad kwestią tych wąsów i podkoszulków oczywiście, bo poza tym naprawdę w owym tekście nie było zupełnie nic. Ja to w ogóle mam jakąś skazę i kiedy się to społeczeństwo lepiej zorganizuje, a ja jeszcze sam z siebie "nie zejdę", ani mnie powszechna eutanazja z powodu metrykalnego wieku nie obejmie, trzeba mnie będzie wyeliminować, bo po po prostu psuję statystyki, nie reaguję jak trzeba na narracje, bodźce, kije i marchewki...

I ci od reklamy i marketingu mają ze mną skaranie Boskie (jakie?!), i ci od politycznej propagandy, i ci od rozrywki i popkultury... "Po cholerę toto żyje, trudno orzec, czy ma szyję, a bez szyi na co komu się przyda?" Żeby zacytować (z pamięci, bo jedno słowo faktycznie mogłem poprawić) Wieszcza.

Najgorsze we wszystkim (i PO CO ja się tak sam z siebie dobrowolnie pogrążam?!) jest to, że tak jakoś mam, iż rządzi mną znana (komu znana, temu znana) maksyma pana de La Rochefoucauld, mówiąca, że: "Kiedy ktoś do ciebie mówi, zastanów się, jaki ma interes, żeby w ogóle mówić, i jaki ma interes, żeby ci powiedzieć prawdę. Uwierz mu tylko jeśli ma interes powiedzieć ci prawdę". (Jakoś tak to szło, cytat z pamięci, ale sens jak najbardziej się zgadza.)

No i ja tak właśnie mam. Pokazują mi na przykład film, a ja od razu się zastanawiam jak mnie chcą tym filmem urobić, kto za tym stoi i jaki ma w tym konkretnie interes. Bywa, że stwierdzę, iż film jest OK, po prostu ktoś lubi opowiadać obrazkowe historie, a przy okazji zarobić. Nie mam raczej paranoi. (Paranoicznego strachu w stosunku do tzw. "teorii spiskowych" też nie mam. W niektórych coś jest, w nielicznych nawet sporo, duża część to brednie. Jak niemal ze wszystkim.)

Nie jest to więc żadna, jak sądzę, paranoja, ale taki zdrowy odruchowy sceptycyzm. Który, gdyby było go więcej w świecie, puściłby większość propagandystów, szmirusów na usługach, postpolitycznych polityków, i podobnego typu trzodę, z torbami. I na pewno byłoby lepiej, ale też nie wpadajmy w utopie! Stoi za tym w końcu pół wieku doświadczeń, myślenia, czytania... A i tak nie każdy jest, intelektualnie, Panem Tygrysem, prawda?

Więc to by raczej musiało działać tak, że istnieje hierarchia, ludzie tym "powyżej" jakoś ufają, pilnie stosując przy tym także i zasadę głoszoną przez La Rochefoucauld... I tak to się kręci. Całkiem inaczej, niż teraz, kiedy wszelkie geszefty i kłamstwa są przez lud łykane niczym ryby przez głodne pelikany. Ech, rozmarzyłem się!

To był wtręt. Długi, zgoda! Wracamy do naszych (CZYICH?!) podkoszulków i wąsów. No więc ja nijak nie mogłem sobie wyobrazić tej, zalewającej rzekomo bratni nam europejski kraj, zgrai rodaków, jednolicie umundurowanych, niczym jakieś chińskie hunwejbiny z okresu niesławnej Rewolucji Kulturalnej, w wąsy i podkoszulki. Mam tu zresztą obok siebie pełno kaszubów, u których ponoć wąsy są w cenie, a mimo to aż tylu wąsatych na ulicach nie oglądam.

Z podkoszulkami zaś jest jeszcze o wiele gorzej. W sensie, że ich wcale nie oglądam. Może gdybym chodził po jakichś proletariackich domach, to bym czasem spotkał gospodarza w podkoszulku. Nie wiem. Tylko czy ów mityczny Klaus bywa w domach aż tylu polskich proletariuszy, rzuconych ręką Losu, Kiszczaka, Tuska & Co., na zaprzyjaźnioną nam europejską ziemię? Śmiem wątpić!

Cały ów tekst zaczyna nam się zatem jawić jako czysty mózgowy figment jakiegoś gazownika... A może jednak? Jednak co? Jednak w tym coś jest? Że co? Jakiś sens znaczy? A jaki to mógłby on być? A na przykład taki, że obraz Polaka ten Klaus wyrobił sobie na podstawie... Czego? A choćby reklam tego tam sklepu z elektroniką, co to pokazuje przygłupich polskich złodziei samochodów... I to by wystarczyło? Czekaj... Pomyślę... No dobra, a Bolek?

Co Bolek? Bolek przecież ma wąsy, tak? No ma, fakt. Wiesz co, coś w tym chyba jest! A do tego ten obecny... Jak mu tam? Bulek? Tak, Bulek! No więc on przecież nawet bez wąsów wyglądałby jak Bolek z wąsami, a i tak je ma własne. To ten sam typ przecież. Typ czego? Cicho! Nie żyjemy w Ameryce, a ja się lubię wyspać. Typ, sam wiesz czego, zresztą, nie udawaj!

Idźmy dalej! Pomiędzy Bolkiem i Bulkiem był ten, jak mu...? Putin? Nie, co ty gadasz! No ten, z golenią, co się kiwał. Ten magister? No ten właśnie! I czy on nie był podobny do Bolka? Był, jasne! A do Bulka niby to nie? Fakt, zgoda! No więc, zgodzisz się chyba, mieliśmy w tej, jak to nazwać...? Po prostu się zaśmieję i odpowiednio skrzywię, a ty kolego przecież zrozumiesz, że to ironia... No więc, mieliśmy w tej (hłe hłe!) "wolnej Polsce", po '89, kiedy to... Wiadomo! W sumie TRZECH Bolków.

I wszyscy z wąsami. Jak to? Ten środkowy chyba nie miał? No fakt, niby nie nie miał, ale wirtualnie, czy jak by to określić, to one tam jak najbardziej są. One nawet KRZYCZĄ SWOJĄ NIEOBECNOŚCIĄ! Krzyczą, że są. Albo, co najmniej, że być powinny. A jak krzyczą, no to są. Quod erat demonstrandum. "Kwot" co? To po łacinie. Nieważne, kiedyś takich rzeczy uczyli. W każdym razie Kartezjusz też tak kompinował i załapał się z tym do encyklopedii, więc to ma sens.

Niech będzie. Mamy więc trzech Bolków. Albo może Bulków. Nie jest pewne, który ma być tym... Chciałeś powiedzieć "eponimem"? Trochę się czepiasz, ale fakt - Bolków albo Bulków. Czy raczej jednocześnie - Bolków I Bulków. No a ten od goleni? Ten ochlaptus? Dlaczego on jest tylko tłem? Fakt, ale wiesz... On był w środku, tamci są skrajni, jakoś się może bardziej rzucają w oczy. Zresztą mówimy o wąsach, a wąsy - FORMALNIE - to mają tylko ci dwaj. Bolek i Bulek.

O podkoszulkach chyba też powinniśmy pogadać! No dobra, pogadajmy. Kiedy patrzysz na Bula, to czy nie widzisz podkoszulka? Albo na Bola? No widzę, fakt! Jakoś człowiek o tym nie pomyśli, ale jak już wspomniałeś, to nie mogę sobie wyobrazić Bolka czy Bulka  inaczej, niż w podkoszulku! Takim powyciąganym, niezbyt czystym... Plus oczywiście wąsy. Co za widok!

No a ten środkowy? A co to za różnica? Wygląda dokładnie tak samo, ta sama formacja... "Formacja"? A formacja - polityczna i, choć to zabawnie brzmi, intelektualna. No zgoda. I co teraz z tego dalej wynika? A to, że może ten Klaus, który tak uprzejmie Gazownikowi udzielił wywiadu na temat Polaków, podkoszulków i wąsów, obraz ten wyrobił sobie na podstawie... Już wiem! Telewizji, tak? Gdzie Bolek, Bulek i ten od goleni... Zgoda, właśnie tak by to mogło być. Nie zapominając o reklamach z przygłupimi złodziejami samochodów oczywiście. Jasne!

c.d.n. (albo i nie)

triarius

środa, października 12, 2011

A może jednak po mojemu?

W ramach komentowania wysoce aktualnych wydarzeń, powiedzmy sobie to: PiS uchronił się przed totalną klęską w ciągu najdalej najbliższego roku, a jednocześnie okazało się, że W TYM KRAJU i w tych czasach nie uda mu się już nic osiągnąć. Nic, w każdym razie, takiego, czym by się można sensownie podniecać. I nie widzę tego jako jakiejś specjalnej winy PiS'u - po prostu to NIE JEST "demokratyczne państwo prawa" w mniej lub bardziej spapranej wersji - w związku z czym wszelkie próby jego "naprawiania" są z definicji skazane na żałosną porażkę.

A w dodatku to rzekome "państwo polskie" ani nie jest naprawdę państwem, ani naprawdę polskim, i nie chodzi mi tu o wydawanie z siebie duszoszczipatielnych haseł, tylko o to, że państwo to jednak "suwerenność na pewnym określonym terenie" (czy jakoś podobnie), a tu o suwerenności trudno z przekonaniem mówić, skoro nawet OFICJALNIE rządzi Unia.

No a skoro trzeba by się naprawdę niesamowicie nagimnastykować, by móc stwierdzić, że interesy jakim ten twór służy, to "interesy polskie" (czego dobitnym, przepięknym w swej absurdalności i surrealistycznym w swej ohydzie przykładem była afera z Frau Merkel parę dni temu), trudno bez ironii nazwać go "polskim".

Co zresztą nie dotyczy wyłącznie tego nieszczęsnego kraju, bo zanikanie państw narodowych - poza nielicznymi silnymi, agresywnymi i w taki czy inny sposób przez naturę obdarowanymi - jest aktualnym długofalowym historycznym trendem, i trudno sobie wyobrazić, by akurat kraj tak sponiewierany, tak skurwiony, tak wykrwawiony (także w sensie emigracji), a którego ludek kieruje się niemal zawsze najbardziej z możliwych durnymi i samobójczymi motywami, miał temu trendowi stawić czoło.

Nie oznacza to, byśmy mieli całkiem odpuścić i całkiem się odwrócić od PiS'u - możemy się nawet z przekonaniem i sporą dozą słuszności pocieszać, że P*kot i jego trzódka występują w sejmie III RP, który z jakimkolwiek "polskim sejmem" ma niewiele wspólnego. (Chyba, że w sensie idiomatycznym, występującym w wielu zachodnich językach, ale to akurat nie nasz problem, skoro to nie nasz sejm.)

Nie - odwracać się nie ma sensu i kto ma do tego typu działalności przekonanie, niech to dalej robi. Jednak powiedzmy sobie otwarcie, że to działania czysto osłonowe i straż tylna. Chleba z tego tak czy tak nie będzie, co najwyżej - jeśli się nic istotnie nie zmieni na istotniejszych frontach - możemy nieco odwlec obowiązek nadstawiania tyłka Biedroniom tego świata i oddania naszych dzieci tego świata Cohn-Benditom wraz z Polańskimi (przy gromkich apładismientach autorytetów moralnych w typie Sadurskiego).

Szybko możemy sobie także wpisać między bajki gadki o cudownych rzekomo skutkach, jakie będzie miało wynikające z rychłej ekonomicznej katastrofy "wkurwienie". Nie chce mi się nawet z tym jakoś polemizować. (No, może kiedyś, na specjalną prośbę.) Na razie mówię krótko - NIC Z TEGO NIE BĘDZIE! A w każdym razie NIC POZYTYWNEGO. Dla nas.

Przechodząc na wyższy poziom globalności, powiedzmy sobie także (wiem, że to smutne i może być trudne do uwierzenia), iż chrześcijaństwo jest (niemal z pewnością, że się tak zabezpieczę przed zarzutem dogmatyzmu z determinizmem) SKOŃCZONE jako realna, ziemska, odgrywająca rolę w historii siła. Nic nie mówię o zbawieniu duszy, i w ogóle katolicyzm (tyle, że nie ten posoborowy) jest mi bardzo bliski, ale WYZWANIE TAK, jak najbardziej, natomiast jako siła, broń i co tam jeszcze - niestety już nie.

Smutne to, zgoda, ale to niestety jeszcze nie koniec przykrych wiadomości. Tak samo jak z "naprawianiem Polski", tak samo jak z chrześcijaństwem, jest też (moim skromnym zdaniem, bo Duchem Świętym oczywiście nie jestem) z ew. budowaniem wokół siebie zdrowej tkanki społecznej, w postaci tajnych kompletów; ludzi, którzy nam ufają i dla których będziemy autorytetami; z osiągnięciem czegokolwiek istotnego za pomocą działalności biznesowej... To znaczy - wszystko to należy robić i, jeśli w ogóle mamy jakąś szansę, prędzej czy później zrobione być MUSI. Ale to nie tak od razu, nie tak hop siup.

Działalność biznesowa może dzisiaj podnieść poziom konsumpcji rodziny, ale też to praktycznie wszystko co może. Chwilowo, z tego co wiem, może nawet ten poziom podnieść całkiem znacznie, choć koszty, w postaci imponderabiliów, są także znaczne. Z czasem, jeśli wiem coś o świecie, będzie z tym gorzej i gorzej. Nie mówiąc już o tym, że wykorzystanie tych konsumpcyjnych możliwości w... Nie bójmy się tego słowa - POLITYCE - to b. mglista i niepewna sprawa.

Nikt nie jest, a w każdym razie nikt nie może być - w tej chwili - tak łatwo na każdym kroku kontrolowany, jak drobny i "nie swój" (w sensie nie ICH) biznesmen. Mało kogo można tak łatwo zniszczyć. Taki ktoś ani nie może zastrajkować, ani nie ma z kim się umówić na wrzucanie sabotów do maszyn, tym bardziej, że te maszyny są jego własne. (A przynajmniej taka jest oficjalna wersja, w którą on skwapliwie wierzy, bo inaczej straciłby przecież poczucie sensu swojej biznesowej działalności.)

Marcus Crassus słusznie kiedyś stwierdził, że "bogactwo to możliwość wystawienia prywatnej armii", no więc w tych czasach - kiedy "nie swój" nie może w praktyce nawet prawdziwej gazety założyć - o jakimkolwiek wartym cokolwiek bogactwie trudno w ogóle mówić. A że o tym właśnie mówimy, więc właśnie przestajemy, bo to nie ma sensu.

Tyrajcie sobie ludzie, konsumujcie, ale bez dorabiania sobie do tego ideologii, że to "walka" i tak dalej! Jesteście dojnymi krowami miłościwie nam panujących lewackich totalitarystów, i cały ten "wolnorynkowy bełkot" to woda na ich młyn, wynik agenturalnych zleceń i/lub najczystszej wody głupoty!

Długo mógłbym jeszcze. W końcu krytyka to przeważnie najłatwiejsza część każdej tego typu sprawy. (Czego nas uczy choćby Marks, żeby już nie wspominać o Adolfie H., którego nikt nie zna, ale ja go akurat czytałem jako obowiązkową uniwersytecką lekturę.) Jednak starczy nam już na dziś tej "czystej" krytyki i przejdźmy do pozytywów.

No więc, mówiąc o pozytywnym programie, chciałbym rzec co następuje... A może jednak Pan Tygrys miał rację? A może naprawdę należało - i nadal należy, bo wprawdzie jest już bardzo późno, ale może jeszcze można - zacząć od przeczytania, ze zrozumieniem, Roberta Ardreya? (Kto jest w stanie go przeczytać po angielsku, oczywiście, bo kto nie jest, a się poczuwa, powinien się zgłosić po jakieś inne zadanie.)

Jednocześnie, w ramach robienia czegoś RAZEM i w realu... Bo w końcu czytanie książki to żadna działalność, żadne wielkie osiągnięcie... A przynajmniej tak by się wydawało, zanim się lepiej pozna polską prawicę i jej, nie znającą przeszkód ni złych dróg, niezmożoną aktywność... Więc w ramach tego realu i wspólnych działań, należałoby zaraz potem zakręcić się koło wydania tego Ardreya po polsku. Dla tych, co nie potrafią w oryginale, czy jakimś innym egzotycznym języku, nie potrafią potrafić... Oraz dla tych, do których jeszcze w ogóle jest szansa dotrzeć.

Plus dbanie o swój własny umysł, oraz to, co rozsiewamy wokół - gębą, klawiaturą, długopisem. Czyli wyplenienie ze swego słownika określeń w rodzaju (tfu!) "koktail Mołotowa". (Jeśli ktoś nie rozumie dlaczego, widać czyta to służbowo i na drzewo!). Oraz nazywania Jaruzelskiej matrioszki "generałem", chłopców z ABWehry i podobnych instytucji  po prostu "służbami" (jakby to były polskie i nasze służby!). I całej masy rzeczy podobnego rodzaju, które polska "prawica" z upodobaniem robi, sama sobie plując przy tym radośnie w gębę.

Plus kontakty w realu. Rozmowy, szkolenia, gra na łyżkach, trening (np. bicia brzydkich ludzi), zapoznawanie się (dorośli, dzieci, kobiety itd.). Plus POLONIA, bo bez stworzenia FRAKTALNEJ POLSKI nic nie osiągniemy. Zdaję sobie sprawę z wagi terytorium - w końcu mój ukochany Ardrey poświęcił temu całą książkę - ale nie my ustalamy reguły gry, przynajmniej na razie, a ta nieszczęsna ziemia została już dokumentnie SKAŻONA palikotyzmem w najszerszym rozumieniu, i to jest w tej chwili nie do odrobienia!

Jeśli nie wykorzystamy przeciw nim tej ich własnej ZBRODNI, jaką jest wywalenie milionów Polaków na emigrację, to naprawdę wątpię, byśmy im mogli, choćby w najdalszej perspektywie, więcej niż skoczyć. (Na warsztat.)

Z czasem trzeba by także zacząć działać międzynarodowo - odwracając niejako tę kurewską (z przeproszeniem kurw) globalizację, którą nam zafundowali, przeciw nim. Bo sama Polska, zakładając że jeszcze w ogóle istnieje, że ten gówniany folwark Bulbulów, Palikotów i innej agentury to jeszcze w ogóle jest "Polska" - nic już dzisiaj nie znaczy i nic sama nie zdoła.

Gdybyśmy się wzięli za to kurestwo, to byśmy tu w dobę mieli bratnią pomoc - o sankcjach, napuszczaniu międzynarodowych lemingów, opluwaniu w mediach, skrytobójstwach, Putinach i innych takich nie wspominając. Ten syf albo padnie globalnie, albo w ogóle nie padnie, a wtedy padniemy my. Do końca znaczy. Takie to jest proste!

I to by było na tyle. Jeśli komuś podeptałem jego starannie wyhodowane odciski - cóż, przykro mi. Serio! Ew. zarzuty, żem stary i spierniczały, spłyną po mnie jak woda po kaczce. Tak samo jak próby walenia we mnie autorytetami w rodzaju prof. Gadacza. Naprawdę nie sprawia mi przyjemności pisanie tak gorzkich, tak pesymistycznych w sumie rzeczy. Ani nawet mówienie, że to ja jednak miałem rację przez te wszystkie lata. Wiem, jestem monotematycznym czcicielem szkopa nie zasługującego nawet na splunięcie, co rzuciło mi się na mózg, który stał się skrajnie deterministyczny...

A przecież nic nie można przewidzieć, w każdej chwili może się wydarzyć cud! Bo przecież "Solidarność"... A, sorry, to był Bolek z Kiszczakiem... Bo przecież JP2. A w każdym razie jakieś JP... Więc sursum corda! - wkrótce się zawali, a wtedy wkurwieni wyjdą na ulice... Też bym chciał, serio! Ale proponuję zakład, że tak się nie stanie, niestety. Chciałbym przegrać, ale mało to mi się wydaje możliwe.

Więc może jednak PO MOJEMU? Może jednak zacząć by od Ardreya?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, marca 26, 2011

Z Tabaką w Rogu Wśród Elit i Innych Cesarzy

Donald Tusk wręczył Adamowi Małyszowi tabakę i mózg Komorowskiego na patyku. Małysz aluzję zrozumiał w lot i odezwał się na oczekiwanym przez rozmówcę poziomie.

* * * * *

Mało kto wie, że kiedy Goci opadli cesarza Walensa pod Adrianopolem (rok 378 po Chrystusie) i mieli go zabijać, poprosił on ich o chwilę zwłoki, aby mógł, jak to sam wyraził, "spuścić się do tej oto ampułki, którą sobie tutaj przygotowałem".

Goci, być może zaskoczeni niezwykłą prośbą, wyrazili zgodę, naciskając jednak, że "cała ta sprawa musi się odbyć naprawdę bardzo szybko, bo chcemy sobie jeszcze nieco tych wschodnich Rzymian pomordować, rozumie pan cesarz".

Wszystko odbyło się bez kłopotów, a wręczając wypełnioną (aż) do połowy ampułkę, cesarz wyraził życzenie, by "dzięki niej żyć wiecznie, a jeśli się coś urodzi, dajcie mu proszę imię Bolens, bo ja zawsze się chciałem nazywać Bolens, a nie żaden Walens, bo to głupio, a w ogóle to szkoda, że w naszym języku nie ma ę..."

"Dobra, dobra", przerwał mu z szacunkiem największy i najbardziej krwiożerczo wyglądający Got. "Daruje pan cesarz, ale nie mamy czasu. Najpierw, za pańskim łaskawym przyzwoleniem, zabijanie, a potem reszta." Jak powiedział, tak też i zrobił, a pomogli mu pozostali.

Co dalej działo się z ampułką? Największy i najbardziej krwiożerczo wyglądający (to drugie zresztą miał zaraz potwierdzić) oddał ją swej matce, bo akurat miała imieniny, a jemu brakowało czasu by jej coś lepszego kupić. Na ampułce, żeby nie zapomnieć co to takiego, przykleił był kawałek taśmy klejącej, na której niemal nieczytelnymi kulfonami napisał gockim alfabetem: "Bolek ssyn cysaża Wałęsa". Nie całkiem jak należy, ale do nauki nigdy nie miał głowy.

Matka naszego Gota wkrótce podarowała ampułkę swej najlepszej przyjaciółce. Była to bezdzietna wdowa, która bardzo pragnęła syna. Kłuła się wprawdzie bez przerwy wrzecionem, krew tryskała na ściany - ale rezultatem były wyłącznie Calineczki, a ona koniecznie chciała właśnie syna. Sporego, rumianego i z wąsami. Skorzystała więc z zawartości ampułki, która tak szcześliwie wpadła jej w ręce... I jej modlitwy zostały, krótko mówiąc, wysłuchane. Miała syna, laudate Dominum!

Przenosimy się teraz o 1600 lat w przód i zdrowy kawał na północ. Z pewnością zaskoczę moich Czytelników, ale wiele wskazuje na to, iż potomstwem w prostej linii owej cesarskiej ampułki i gockiej wdowy jest owych 54 Bolków, którzy, jak nam to swego czasu ujawnił pewien Niekłamany Autorytet, działali na przełomie lat '70 i '80 w Gdańskiej Stoczni im. Lenina w charakterze agentów SB.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

niedziela, lipca 13, 2008

NIE PŁAKAŁEM PO KURONIU, NIE PŁACZĘ PO GEREMKU, NIE BĘDĘ PŁAKAŁ PO MICHNIKU

Już w samym tytule, udało mi się wyrazić większość z tych refleksji, które budzi we mnie - nagła, ach! i niepowetowana - śmierć tow. Geremka.

Nie są one wszystkimi moimi refleksjami na ten temat - bo po pierwsze wypadki samochodowe zawsze dają pewne pole do podejrzeń, a tutaj na razie (tylko na razie?) niewiele wiemy... (Czyżby się tow. G. znudził którymś swoim mocodawcom?) Po drugie zaś, wolałbym stanowczo, by prof. Geremek skończył życie z wyroku RP, albo chociaż skutkiem spotkania się oko w oko z grupą polskich patriotów w sprzyjających szczerej i owocnej wymianie opinii okolicznościach.

Ale cóż, dobre i to - jednego stalinowsko-ojropejskiego skurwiela mamy mniej. To że Ojropa ma jednego męczennika więcej, to już mniejsza sprawa - oni potrafią przecież kanonizować swoich nawet za ich życia, vide Bolek i jego lotnisko w Gdańsku. Więc po co utrzymywać tę swołocz przy życiu? Że spytam.

Za tytułowe hasło dziękuję komentatorowi z salon24 o ksywie kontrewolucjonista, a konkretnie tej jego uwadze. Po prostu je podkradłem, nie mając już technicznej możliwości spytać właściciela tych dóbr intelektualnych o zgodę. Tuszę jednak, że o takie wykorzystywanie tych dóbr by go jak najbardziej ucieszyło, co zresztą wynika pośrednio z tego co pisze.

A tak nawiasem, to nie mogę się powstrzymać od okrzyku: No proszę, ja też potrafię napisać biężączkę! Kataryną nigdy wprawdzie nie będę, ale aktualne to jest przecież, że aż hej! I nikt mi tego nie odbierze. Niech żyje Tygrys! (Skoro już tow. Geremek nie może.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. Tego sobie jednak tu nie daruję (dzięki Budyń78!):


piątek, lipca 11, 2008

Drogi onecie - brakuje mi Niemców!

Z linku na nowej prawicowej inicjatywie blogerskiej, z prasówki konkretnie, trafiłem sobie w miejsce, gdzie normalnie bym nie zawędrował, mianowicie tutaj. No i widzę - patrzcie no państwo! - sonda. Tuż pod linkiem do blogu ojroprofesora Sadurskiego nawiasem, to taki smaczek extra.

Kto chce tę sondę zobaczyć w oryginale i w całej krasie, bo mi nie ufa, albo coś, to niech se kliknie na tamto tutaj, albo na to tutaj tutaj. (Chyba że zmieni się mądrość etapu i usuną, ale chyba ta akurat mądrość się tak szybko nie zmieni. W razie czego zaś służę zrzutem.) No więc tak to wyglądało, dla tych, co im się nie chce klikać, a za to wierzą mi na słowo:

Sonda

Ataku militarnego ze strony którego kraju Polska powinna się najbardziej obawiać (można zaznaczyć więcej niż jedną odpowiedź)?


Tyle sondy z onetu. No to teraz ja to skomentuję.

Sorry onecie, ale ja się tutaj nie odnajduję! Jest wprawdzie do wyboru Rosja, zgoda, ale moim faworytem nr 1 w tej specyficznej konkurencji... No, może ex equo... Moim faworytem zatem są jednak nasi Niezawodni Przyjaciele Zza Odry. Czyli wiadomo kto. Czyli (pardon my French) Niemcy. Gdzie więc oni? Jakaś lipna ta ankieta, co wam całkiem nie wyszła, skoro o tak ważnym kraju zapomina! Wywalcie tego praktykanta, co ją zrobił.

Moim faworytem nr 3 są jakieś mieżdunarodnyje (nie żeby całkiem bez Naszych Zachodnich Przyjaciół) "Europejskie Siły Szybkiego Reagowania". Z bratnią pomocą oczywiście, nie żeby jakaś agresja czy coś. ("Ach prosiemy, prosiemy! Chlebem i solą! Kiedy już uporacie się z tymi upiornymi watahami kaczystów, to wraz z żoną zapraszamy w nasze skromne progi - na kwaśne mleko, Alpengold i Odę do Radości!")

Żydów akurat nie dostrzegam jako zagrożenie w sensie dosłownym militarnie, więc niech sobie będzie, że ich tam do wyboru nie ma. Jednak skoro jest Liban, którego - jako żywo wśród zagrożeń militarnych dla Polski nie potrafię sobie wyobrazić - to chyba jednak i Izrael na to zasłużył. Chiny czy Pakistan też mi mniej do tej wzniosłej roli pasują. Widać jednak takie były instrukcje w kancelarii Premiera, a instrukcje rzecz święta (świecka).

A propos bratniej pomocy... Pisałem już o tym parę razy: europejska bratnia pomoc, a na pierwszym niemieckim czołgu który przekroczy naszą granicę ikona z Lechem Wałęsą (z Matką Boską w klapie oczywiście). Ten zaś, osobiście, zostaje oczywiście szefem Rządu Jedności Narodowej, czy jak to się będzie nazywało. Dlatego też nigdy nie pozwalałem sobie na lekceważenie Bolka, bo taką rolę ma on przypisaną przez Historię. Módlmy się więc, by ta menda jak najszybciej zdechła!

Że to mało chrześcijańskie? Sorry, ale ja nie chrześcijanin - ja katolik trydencki, niewierzący zresztą. Tacy zaś nie mają problemów etycznych z życzeniem śmierci skurwielom. A nawet czasem z czymś więcej on these lines. Co zaś do Bolka, to mimo, że niby sam nic nie znaczy, jednak na marionetkową "głowę" Rządu Jedności Narodowej jest idealny. Nie lekceważmy go, przynajmniej dopóki nie pójdzie do piekła, gdzie jego miejsce.

Michnik to oczywiście świnia wyjątkowa (ciekawe, wytoczy mi proces?), innych podobnie parzystokopytnych niestety nam też w tym przeklętym od Boga kraju nie brakuje... Ale oni do tej akurat roli aż tak dobrze się nie nadają, co może sprawić, że się bratnia pomoc nieco odwlecze, gdyby Bolka wśród żywych zabrakło. Tusk się w tej konkurencji nie liczy, bo bratnia pomoc będzie nam potrzebna właśnie dlatego, że Tusiaczek, Tusidełko nasze miłosne, się do końca spali jako polityk und skompromituje.

Co może nastąpić całkiem niedługo, choć nie musi. I w sumie człek nie wie, czy się powinien cieszyć, czy jednak my tego po prostu nie przetrzymamy. Cóż mamy jednak właściwie do stracenia? Jeszcze parę lat takich rządów miłości i nawet nie poznamy, czy już mamy tę bratnią pomoc zza Odry, czy jeszcze nie.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 23, 2008

Spinki z Lwem

Z mediów dowiedziałem się, że Premier Tusk podarował wczoraj... Nie, już przedwczoraj, właśnie minęła północ. Łuuuuuu... Ale już cicho, żadnych duchów nie ma!

Podarował więc Premier Tusk dwojga imion jubilatowi... Ciekawe swoją drogą jakiego świętego patrona był to dzień - Bolesława czy Lecha? Musiałbym sprawdzić w kalendarzu, ale sobie odpuszczę. Ze znakomitej listy gości wnoszę, że jednak to musiały być te pierwsze. (No bo chyba nie Św. Judasza? To jest, z tego co pamiętam, kiedy indziej.)

Premier Tusk podarował, jak nas poinformowały media, dostojnemu jubilatowi spinki ozdobione wizerunkiem Lwa. Łał! To się nazywa bą gu i wykwint iście europejski!

No i to chyba z tego powodu - tych spinek znaczy, z tym Lwem - były wczoraj te wszystkie fajerwerki i petardy widoczne z całego miasta. Czyżby solenizant już zaczął przepuszczać swoje 20 milionów, które ma otrzymać od oszczerców wyrokiem Niezawisłego Sądu? To się nazywa pewność siebie! Musi nigdy nie donosił, to jest dowód! Jeśli jeszcze jakiś jest komukolwiek potrzebny, oczywiście, bo ludziom przyzwoitym oczywiście żadne nie są. Starczy petarda i Premier Tusk sfilmowany przez TVN24.

Przykro mi to stwierdzić, ale dziennikarze jednak nieco zaspali po tej uroczystości. Spinki z Lwem - to wiem. Petardy też, bo to sam widziałem. Premier Tusk, był fakt. Wręczył spinki. Z Lwem. Wszystko się zgadza jak w najlepszej układance albo powieści Agaty Christie.

Nikt mnie jednak dotąd nie poinformował - słuchajcie dziennikarze, do was mówię! - czy te spinki to z Lwem Rywinem, czy też o Lwem Trockim? Jak mnie do jutra nie poinformujecie, czarno na białym, zacznę krzyczeć o antysemityźmie. Chyba nikt nie chce mi sugerować, że Lew od Lwa niczym się nie różni - bo i to i to Żyd?!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 02, 2008

Zdrajcy wcąż jeszcze za swe zbrodnie nie zapłacili, za to ja mam problem...

W tytule jest, że mam problem. O jaki chodzi? O taki mianowicie, że jak wsadzę adekwatny plakacik czy bannerek na temat przypadającej jutro rocznicy, to będzie to - wraz z całym stadem często tych samych plakacików i bannerków - występować w różnych agregatorach. Wot problema! Ale w sumie nie moja problema.

Cóż, tak czy tak, wypada umieścić, a poza tym one są naprawdę śliczne! Gdyby wszystko tak wychodziło naszej prawicy jak Yarrokowi te obrazki, bylibyśmy wielcy, a zdrajcy przemykaliby się w najlepszym przypadku po kątach, jeśli nie dyndali na gałęziach. Oto w każdym razie jeden z tych słusznych, pięknych i aktualnych obrazków:



Plakat Walesa2


Na pohybel zdrajcom! Zaś więcej podobnie udanych obrazków na ten sam temat tutaj i tutaj.


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, kwietnia 22, 2008

Buzek znowu podnosi łeb, więc nie ma rady...

Nie każdy mieszka w Gdańsku i nie każdy przypadkiem trafił na pewien program w lokalnej TV. To wszystko można zrozumieć i wybaczyć. Jednak, skoro cienias Jerzy Buzek znowu jest na świeczniku, warto by może było przytoczyć to, com pisał na jego temat niemal rok temu:

niedziela, maj 13, 2007


Polskiego piekła nie będzie

Czy ktoś z Państwa zastanawiał się dlaczego te wszystkie zdecydowanie antylustracyjne dotąd siły - do których dołączam także Platformę Cieniasów, mimo wielu jej deklaracji to the contrary - tak skwapliwie godzą się teraz na całkowite (lub niemal całkowite) ujawnienie zasobów?

Kilka przyczyn jest stosunkowo oczywistych: zwłoka, jakiej zrealizowanie tego radykalnego projektu będzie wymagało, wydaje się najoczywistszym. Kiedy toczy się walka, w której idzie nam nie po naszej myśli, zawsze warto grać na czas, przewlekać, czekać na nieoczekiwaną zmianę losu. Porównania z meczem piłkarskim nie są tu oczywiście specjalnie adekwatne - tutaj bowiem żaden sędzia nie gwizdnie na zakończenie meczu po 90 minutach, choćby dodawszy do nich nawet 5 minut za przestoje. W dodatku wiadomo przecież, że obecna koalicja siedzi dość chwiejnie na swej wysokiej gałęzi - po pierwsze atakowana na wszelkie sposoby przez rodzimą opozycję, agentów i całą masę różnych lepiej lub gorzej zakamuflowanych obrońców III RP, po drugie zaś stale narażona działania ze strony "Europy", która, mówiąc oględnie, orgazmu na myśl o Kaczyńskich nie dostaje.

Jest też zapewne przekonanie, że skoro teczki tych NAPRAWDĘ ważnych dotąd się nie ujawnily, w każdym razie nie na tyle kompromitujące (czytaj "pełne"), by kogoś doszczętnie skompromitować, to widocznie jednak ich na terenie Polski nie ma. Są oczywiście w Moskwie i zapewne nie tylko tam, ale zabezpieczenie się przed nimi nie wymaga przecież blokowania lustracji.

Najbardziej interesującym jednak powodem, dla którego ci wszyscy ludzie - umaczani przecież w ogromnym procencie po uszy w komuniźmie z jego zbrodniami, w agenturalności i w aferach - nie oponują przeciw ujawnieniu archiwów ubecji, jest to, że po prostu wiedzą, że bardzo niewiele wyniknie z tego dla nich zagrożeń czy przykrości. Polacy to ludek dobrotliwy, a w każdym razie mający bardzo krótką pamięć i z łatwością dający odwrócić swą uwagę w pożądanym kierunku. Po prostu trzeba mieć dostęp do mediów, a najlepiej pełną nad nimi władzę.

Wtedy, niczym na rodeo, gdzie poprzebierani w pstrokate łachmany klauni odwracają uwagę byka, kiedy kowboj ma jakieś problemy, się ogłosi jakiś sukces Gołoty, jakiś nowy "Taniec z Gwiazdami", dla poważniejszych jakąś nową aferę (czemu nie z udziałem Braci Kaczyńskich i Anety K.?)... I tyle, ludek przestanie się sprawami czyjejś agenturalności zajmować. W końcu, gdyby go to naprawdę interesowało, gdyby był w dodatku zdolny do wzięcia komuny za pyski, to by przecież nie przełknął Okrągłego Stołu, Grubej Kreski, no i nie dałby się tak dziecinnie łatwo przynęcić obiecanym mu przez płatnych i po prostu durnych euroentuzjastów czekającym go w zamian za utratę niepodległości rogiem obfitości.

Zbyt ogólne? Zapewne zgoda. Przydałby się jakiś konkret, jakiś dowód? Fakt, chyba by się przydał. A więc przejdźmyż do konkretów...

Co by Państwa zdaniem się wydarzyło, gdyby się nagle okazało, iż Premier "Jedynego Prawicowego Rządu III RP pomiędzy rokiem 1992 a 2005" był esbeckim agentem? Rozpętałaby się burza, tak? Otóż ja twierdzę, że nie stałoby się ABSOLUTNIE NIC! Głupoty opowiadam, tak? No to proszę słuchać...

Parę lat temu, może ze cztery albo trochę więcej, oglądałem sobie na lokalnej gdańskiej telewizji wywiad z byłym premierem Buzkiem. Niezwykle przymilnie nastawiony do swego rozmówcy dziennikarz (który przeprowadzał także b. czułe wywiady z Lechem Wałęsą, chodząc z nim w tym celu m.in. na ryby) poruszył w pewnej chwili kwestię deklaracji o współpracy z SB, którą były premier podpisał był w tzw. stanie wojennym. Wszystko w jak najuprzejmieszej atmosferze, żeby było jasne. Praktycznie wkładając byłemu premierowi słowa w usta, dziennikarz ten tłumaczył, że prof. Buzek, działając ostro w podziemiu, nagle był zmuszony podpisać zgodę na współpracę z SB, ponieważ jego córka bardzo potrzebowała zagranicznego lekarstwa.

całość tutaj.

I jeszcze, na ten sam częściowo temat, o miesiąc późniejszy mój tekst:

środa, czerwiec 13, 2007


Błogosławieni cisi zdrajcy, albowiem ich będzie królestwo biało-czerwone

Przed chwilą włączyłem się na dyskusję autorytetów na WSI24, z udziałem jednego porządnego człowieka - Bronisława Wildsteina. Dyskusja była o Bolku Wałęsie i na samo zakończenie Wildstein podsumował sprawę w tym duchu, że (cytuję z pamięci): "Nikt nie odbierze Wałęsie tych wspaniałych rzeczy, których dokonał, ale popełnił wielki błąd, że kręcił na temat swej przeszłości. Największą winę ponosi za to, co robił już po odzyskaniu niepodległości, kiedy większość tego, co robił, wynikała właśnie z jego lęku przed ujawnieniem prawdy o własnej przeszłości."

Cholera, takie pierdoły można chyba tylko w Polsce wygadywać! W kraju, gdzie ludzie gnojeni, często okaleczeni, czasem tacy, którym zamordowano najbliższych, bez przymusu oświadczają publicznie "ja nie chcę żadnego rewanżu, nie chodzi mi o zemstę, ja chcę tylko, żeby prawda wyszła na jaw". I dlatego właśnie jesteśmy od stuleci w takim szambie, w jakim jesteśmy. Ale Polacy nie zrozumieją, że żaden aniołek nie będzie nas na tym ziemskim padole głaskał po główkach i chronił przed wszystkimi przykrościami i zagrożeniami, tylko dlatego, że słodkie z nas dzieciątka, które by muszki nie skrzywdziły, co dopiero ubeka czy Jaruzela. Tfu! Mimo, że np. Wildsteina uważam za porządnego i niegłupiego człowieka, rzygać mi się chce słysząc tego typu pedalskie brednie.

O co konkretnie mi chodzi? A o to, o czym pisałem poprzednim razem. Oto zresztą bezpośredni link, proszę: Bolek się urwał?.

I o tym samym pisałem parę tygodni temu, w tekście, gdzie naprawdę były i fakty, i poglądy... Ale nie było żadnych DJ'ów ani pląsających córek byłych prezydentów, więc logiczne i naturalne, że pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Oto link: Polskiego piekła nie będzie.

Powiem to więc jeszcze raz, krótko i prosto:

Człowiek, który zrobił coś takiego, że brzydcy ludzie mogą go tym potem szantażować, NIE MA PO PROSTU PRAWA angażować się w żadną tajną działalność, ponieważ automatycznie stanowi dla wszystkich w nią zaangażowanych zagrożenie! Samo to, że można go do czegokolwiek skłonić groźbą ujawnienia tych spraw, ustawia go z góry na równi pochyłej, na której nie wiadomo, gdzie i kiedy się zatrzyma, a najprawdopodobniej nie zatrzyma się nigdy - po prostu trzeba go odpowiednio postraszyć.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 08, 2007

Babcia kombatantka i sposób na natrętów

Dzisiaj będą dwa w cenie jednego. Promocja taka. Nie dziękujcie, przecież zadowolenie klienta jest naszą największą nagrodą!

Oto pierwszy...

Wszystkie te przezabawne suspensy i qui-pro-quy wokół kombatanckiej przeszłości Lecha Wałęsy nasuwają mi na myśl pewien dowcip z mrocznej epoki PRLu. Ten o... Ale nie, może co młodsi go nie znają, niech się dowiedzą, jak zabawiał się w tamtych czasach prosty lud. (No bo jak zabawiała się elita to już chyba wszyscy wiedzą - donoszeniem na krewnych i przyjaciół w ramach robienia kariery i zapracowywania sobie na status moralnego autoryteta.)

Przychodzi starsza kobiecina do ZBoWiD i domaga się renty kombatanckiej.

- "A coście babciu takiego bohaterskiego robili?", pada dość naturalne pytanie.

- "Nosiłam w dwojaczkach jedzenie do lasu, dla partyzantów", odpowiada babcia.

- "No a co ci partyzanci?"

- "Zawsze bardzo grzecznie mówili 'Danke schön!'"

- "Ależ babciu - to byli Niemcy!"

Na to babcia niezrażona: "Byli, ale z NRD!"

Koniec dowcipu.

Oczywiście babcię usprawiedliwia poniekąd fakt, że była analfabetką i to, jak można się domyślić, po prostu umysłowo cofniętą. Ale zaraz! Co ja właściwie chciałem powiedzieć? Gdzie tutaj ma być jakaś różnica?!

Przysięgam, kiedy sobie to pomyślałem, brzmiało to sensownie. Kiedy jednak napisałem... Sami państwo widzicie. Ki diabeł?


* * * * *

Oto zaś drugi...

Wymyśliłem wczoraj niezły sposób na różnych natrętów - ankieterów, sprzedawców obnośnych, dziennikarzy... Całą tę, sami państwo wiecie... Wesołą gromadkę, która nam tak gorliwie umila życie w realnym liberaliźmie. Wielu ludzi boi się spuścić takiego ze schodów, że mogą być jakieś konsekwencje, niektórzy nie mają serca, by im powiedzieć "spadaj dziadu na drzewo", czy coś w tym stylu. Teraz istnieje już rozwiązanie! Podaję szczegółowy i starannie skomentowany algorytm.

Podchodzi do nas powiedzmy ankieterka, pytając co sądzimy o... Nieważne zresztą. A my do niej od razu: "Głosowała pani w ostatnich wyborach na Platformę Obywatelską?" (Łagodniejszy, mniej gambitowy niejako, wariant to spytać: "A na kogo pani głosowała w ostatnich wyborach?")

Ankieterka niemal na pewno powie, że tak. Merdając przy tym przymilnie acz obłudnie ogonkiem. No a my wtedy, z czystym sumieniem, że nie gwałcimy wpojonych nam przez mamę zasad bon tonu, i z diabelską satysfakcją w naszym małym wrednym serduszku: "No to spadaj durny platfusie na drzewo!". Alternatywnie, wariant salonowy może brzmieć nieco inaczej, w stylu: "No to dziękuję szanownej pani, ale nie mamy o czym rozmawiać". Do tego oczywiście stosowna, pełna pogardy i obrzydzenia mina. W każdym wariancie zresztą. Ale z tym nie będziemy przecież mieli trudności.

Jeśli natręt, w tym przypadku ankieterka, odmówi odpowiedzi, wtedy my także odmówimy jej naszej odpowiedzi. Nic chyba nie może być bardziej logiczne i bardziej sprawiedliwe, prawda?

No a gdyby, wbrew elementarnym zasadom rachunku prawdopodobieństwa, natręt oświadczył, że głosował na PiS? Co wtedy?

Wtedy moim zdaniem należałoby tego do niedawna natręta potraktować przyjaźnie. W każdym razie jak na ten typ ludzi. Bo przecież istnieje tylko kilka możliwości:

a) natręt (choć teraz już przecież nie natręt) mówił prawdę, a więc powinniśmy go kochać jak brata;

b) natręt łgał, ale wykazał się wyczuciem sytuacji i refleksem, a przy tym ocenił nas tak, jak byśmy ocenieni być chcieli, skoro akurat taką wersją nas poczęstował... nie jest więc idiotą czy innym wykształciuchem oglądającym "Szkło Kontaktowe" i "Big Brother", z czego z kolei wynika, że głosował raczej nie na Platfuserię, tylko na przykład na Samoobronę, czyli lepiej.

W porządku, co jednak będzie, spyta ktoś, jeśli natręt powie, że na wybory nie poszedł? Wtedy mamy większą, niż w innych przypadkach, swobodę wyboru. Ja bym jednak ocenił tę odpowiedź całkiem pozytywnie, ponieważ natręt mógł:

a1) powiedzieć prawdę, co oznacza, że nie uległ propagandzie merdiów, by "iść zmieniać Polskę" i tak dalej, a w każdym razie nie głosował na Platfusów;

a2) łgał, ale... patrz b) - wszystko bowiem jest dokładnie tak samo.

I to by było na dzisiaj tyle praktycznych porad. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyście opowiadali o Waszych własnych sukcesach w stosowaniu polecanych tu przeze mnie metod.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, czerwca 13, 2007

Błogosławieni cisi zdrajcy, albowiem ich będzie królestwo biało-czerwone

Przed chwilą włączyłem się na dyskusję autorytetów na WSI24, z udziałem jednego porządnego człowieka - Bronisława Wildsteina. Dyskusja była o Bolku Wałęsie i na samo zakończenie Wildstein podsumował sprawę w tym duchu, że (cytuję z pamięci): "Nikt nie odbierze Wałęsie tych wspaniałych rzeczy, których dokonał, ale popełnił wielki błąd, że kręcił na temat swej przeszłości. Największą winę ponosi za to, co robił już po odzyskaniu niepodległości, kiedy większość tego, co robił, wynikała właśnie z jego lęku przed ujawnieniem prawdy o własnej przeszłości." Cholera, takie pierdoły można chyba tylko w Polsce wygadywać! W kraju, gdzie ludzie gnojeni, często okaleczeni, czasem tacy, którym zamordowano najbliższych, bez przymusu oświadczają publicznie "ja nie chcę żadnego rewanżu, nie chodzi mi o zemstę, ja chcę tylko, żeby prawda wyszła na jaw". I dlatego właśnie jesteśmy od stuleci w takim szambie, w jakim jesteśmy. Ale Polacy nie zrozumieją, że żaden aniołek nie będzie nas na tym ziemskim padole głaskał po główkach i chronił przed wszystkimi przykrościami i zagrożeniami, tylko dlatego, że słodkie z nas dzieciątka, które by muszki nie skrzywdziły, co dopiero ubeka czy Jaruzela. Tfu! Mimo, że np. Wildsteina uważam za porządnego i niegłupiego człowieka, rzygać mi się chce słysząc tego typu pedalskie brednie. O co konkretnie mi chodzi? A o to, o czym pisałem poprzednim razem. Oto zresztą bezpośredni link, proszę: Bolek się urwał?. I o tym samym pisałem parę tygodni temu, w tekście, gdzie naprawdę były i fakty, i poglądy... Ale nie było żadnych DJ'ów ani pląsających córek byłych prezydentów, więc logiczne i naturalne, że pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Oto link: Polskiego piekła nie będzie. Powiem to więc jeszcze raz, krótko i prosto: Człowiek, który zrobił coś takiego, że brzydcy ludzie mogą go tym potem szantażować, NIE MA PO PROSTU PRAWA angażować się w żadną tajną działalność, ponieważ automatycznie stanowi dla wszystkich w nią zaangażowanych zagrożenie! Samo to, że można go do czegokolwiek skłonić groźbą ujawnienia tych spraw, ustawia go z góry na równi pochyłej, na której nie wiadomo, gdzie i kiedy się zatrzyma, a najprawdopodobniej nie zatrzyma się nigdy - po prostu trzeba go odpowiednio postraszyć. Nawet gdyby taki człowiek teraz już był absolutnie niezłomny, zdolny do poświęceń i szlachetny, po prostu nie ma prawa takich rzeczy ukrywać przed kolegami, dla których tak czy tak stanowi zagrożenie. W dodatku, skoro raz się już złamał, nie ma po prostu prawa sądzić, że teraz na pewno już się złamać nie da. Może tak sobie zresztą sądzić na własny rachunek, ryzykując wyłacznie własnym życiem, zdrowiem i dobrobytem - nie ma prawa ryzykować zdrowiem, życiem i dobrobytem innych ludzi, tym bardziej tych, którzy, nic nie wiedząc, mu zaufali! Poza tym, jeśli ktoś zachował się raz podle, to nie ma po prostu prawa pchać się do zaszczytów - nie ma prawa, nie ujawniając w dodatku wszystkim zainteresowanym całej prawdy o sobie, zostawać premierem, prezydentem, ani szefem Solidarności. (Ministrem Finansów też zresztą być nie powinien, szanowna TW Beato!) Zresztą tacy ludzie nie mieli prawa nie tylko piastować wysokich i odpowiedzialnych stanowisk, ale nawet po prostu działać w podziemiu czy w ogóle w opozycyjnej organizacji. Wiem oczywiście, że każdego praktycznie człowieka - poza nielicznymi, którzy najpierw stracą zmysły - można fizycznymi i psychicznymi torturami złamać. To nie o to chodzi! Ale i ludzie, którzy poszli na współpracę torturowani przez Gestapo byli traktowani, jak zdrajcy, całkiem tak samo, jak wszyscy inni zdrajcy. Przykre, ale inaczej chyba być nie mogło i nie może. Zaś to, że człowiek w jakikolwiek sposób skłoniony do ewidentnej zdrady nie stara się potem zostać premierem, prezydentem, ani szefem opozycyjnej organizacji, to tylko minimum przyzwoitości i minimum społecznego instynktu samozachowawczego. I tylko chyba Polacy mogą czegoś tak oczywistego nie rozumieć. Wałęsa, z tego co wiem, torturowany nie był, natomiast - nawet wedle słów jego poniekad dzisiejszego obrońcy - robił wiele złych rzeczy, aby prawda się nie wydała. Sorry, ale ktoś, kto przyjmuje tak odpowiedzialne stanowisko mając świadomość, że jest kukiełką w ręku cynicznego i brutalnego wroga... Nie powiem, że tylko Wałęsa i Buzek mogli coś takiego zrobić, bo to zapewne nieprawda. W końcu przecież żyjemy w Polsce, gdzie zdrada to rzecz w sumie wzbudzająca sympatię i dodająca uroku. I nie ma to oczywiście nic wspólego z żadnym wallenrodyzmem, drogie współczesne niedouki z dyplomami, nie oszukujcie się! No dobra, ale jak w tym całym kontekście należałoby podsumować samo wystąpienie Wildsteina? Osobiście czuję się po prostu zmuszony, by wykrzyknąć: "i kto by teraz śmiał powiedzieć, że nie jest to najautentyczniejszy Polak, ba - arcy-Polak?! W końcu nikt inny, niż Polak nie mógłby mieć tego niepowtarzalnego, polskiego jedynie, stosunku do zdrady i zdrajców." Nie chcę się nawet łudzić, że Wildteinowi chodziło, właśnie o to, byśmy go uznali za naprawdę naszego. Nie, zbyt długo żył wśród nas, by nie przesiąknąć do szpiku kości naszym niezawodnym odwiecznym frajerstwem i naszą zadowoloną z siebie pogodną enuchowatością. triarius --------------------------------------------------- Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 11, 2007

Bolek się urwał?

"TW Bolek się przyznał" głosi dzisiejszy tytuł na jednym z moich ulubionych blogów - "Myślozbrodnia". Po czym następuje wyjaśnienie, które mogę zacytować w całości, bo jest b. krótkie.
W opublikowanych dzisiaj przez Lecha Wałęsę materiałach z IPN znajdujemy takie zdanie:
major Styliński pisze: "Celem działań jest dalsze utwierdzenie A. Walentynowicz w przekonaniu, że L. Wałęsa nadal współpracuje z SB". (podkr. moje)
Jeśli trzeba utwierdzać w przekonaniu, że LW "nadal współpracuje" to znaczy, że prawdą jest, że w przeszłości współpracował. Dzięki Lechu za odwagę! Choć nie jestem pewien czy to raczej nie przeświadczenie, że dzisiaj, tak jak kiedyś, wszystko da się zagadać a usłużne media podchwycą jedyną właściwą wykładnię i sposób rozumienia tego zdania. Nie te czasy Lechu…

(Oryginał tutaj.)

Fakt, zgoda. Ale przecież Bolek przyznawał się i wcześniej, na przykład w nieupublicznionym oficjalnie oświadczeniu telewizyjnym w czasie Nocnej Zmiany. Oświadczeniu, które można zobaczyć na dokumencie "Nocna Zmiana", choćby tutaj:



Co do samego faktu wsprółpracy Wałęsy z SB w latach '70 żaden zoologicznie antykomunistyczny oszołom nie może mieć moim zdaniem wątpliwości. Można się zastanawiać nad zakresem tej współpracy, ale że coś zostało podpisane, nie ulega cienia wątpliwości. To, że na samy podpisaniu się nie skończyło także wydaje się chyba dość pewne.

W roku '78 Wałęsa miał rzekomo odmówić dalszej współpracy. I to jest właśnie sprawa, która mnie interesuje znacznie jeszcze bardziej, niż jego wcześniejsza współpraca. W esbeckich papierach - to znaczy w tym, co nam z nich pozwolono zobaczyć, a przecież zajmowali się nimi różni interesujący ludzie, od samego Wałęsy, po facetów w typie Lesiaka - współpraca TW Bolka kończy się właśnie (o ile dobrze pamiętam) w roku '78. W każdym razie, kiedy mniej więcej w tym okresie Wałęsa rozpoczął współpracę z Wolnymi Związkami Zawodowymi, agentem miał już nie być.

Jakoś mi to słabo przystaje do tego, czego się przez pół stulecia dowiedziałem o funkcjonowaniu tego świata, a już szczególnie o działaniach tajnych policji, z prlowskimi włącznie. Sprawny, oddany i skuteczny agent zostaje zwolniony z obowiązków WŁAŚNIE WTEDY, gdy zaczyna robić coś naprawdę dla esbecji i komunistycznej władzy najbardziej interesującego! Średnio do mnie trafia teza, że sam Wałęsa akurat wtedy z agenta bezpieki postanowił stać się kryształowo czystym opozycjonistą i patriotą.

Ale mniejsza z tym. Nigdy nie lubiłem Dostojewskiego, więc zakamarki brudnej duszy agentów, urodzonych zbrodniarzy i zboczeńców mogą być dla mnie zamknięte. Nawet przewrotna teza Aleksandra Zinowiewa, że każdy opozycjonista to był jednocześnie agent, dopiero teraz zaczyna do mnie trafiać, wcześniej wydawała mi się intelektualną perwersją. Jestem więc chyba ufnym, łatwowiernym naiwniakiem. Tym lepiej dla Wałęsy! Nie, żeby psychologia mnie nie interesowała, czy choćby ten rodzaj psychologii - po prostu trudno tutaj o dowody, czy chociaż twarde argumenty.

Co innego sprawy wymierne, na przykład ewidentne interesy tajnych służb i ludowej władzy. Jak tu uwierzyć, że ubecja, która ceniła sobie współpracę z Bolkiem (do czego w końcu sam się przyznał) właśnie wtedy pozwoliła mu przejść w stan spoczynku? Że też nie zagroziła mu ujawnieniem przeszłości, na temat której musiała przecież mieć ogromną ilość jednoznacznych dowodów? Gdyby, jakimś cudem, Bolek okazał się niezrozumiale niechętny do współpracy (tylko czemu nagle teraz, skoro przedtem był chętny?) to można było zacząć te dowody po kolei ujawniać, od najmniej jednoznacznych... W końcu by zrozumiał. Albo w końcu by go skompromitowano, gdyby zrozumieć nijak nie chciał. (Co jednak, jak już mówiłem, wymagałoby dusznych głębi, o których Dostojewskim się nie śniło, tak ja to przynajmniej widzę.)

Skoro jesteśmy przy psychologii, to wystarczy sobie przypomnieć głośną, mającą w Polsce wiele wydań i aż dwa różne tłumaczenia (!), książkę Aronsona o eksperymentalnej psychologii społecznej (którą wspomina choćby RAZ w "Michnikowszczyźnie", jako o wstępnej uniwersyteckiej lekturze obowiązkowej, która poza tym jest cenna). Przypomnieć sobie po to, by sobie uświadomić, że SB bardzo by z pewnością Bolka znielubiła, gdyby nagle urwał się jej właśnie wtedy, kiedy naprawdę mógł się przydać do wielkich rzeczy. W końcu, jak udowadnia Aronson, bardziej boleśnie odczuwamy pozbawienie nas nagrody, której z przekonaniem oczekiwaliśmy, niż karę.

Gdyby szantaż przeszłością nie zadziałał, pozostawały jeszcze przecież inne środki - te, "normalnie" stosowane wobec działaczy, a szczególnie działaczy organizacji nie mających ochronnego parasola najderowskiej Wolnej Europy, KORu z jego ogonem zachodnich lewicowych intelektualistów, rodzinnych i towarzyskich związków z elitą władzy... W końcu WZZ to była naprawdę niebezpieczna i znienawidzona przez większość komuszej władzy sprawa! (Co nie zmienia faktu, że część tej władzy mogła w ich rozwoju mieć swój interes, tak się nieraz działo w historii, także w historii PRL'u.)

No dobra, jeśli moje argumenty jakoś do Ciebie Ukochany Czytelniku trafiły, to co z tego właściwie wynika? - możesz zapytać. Przede wszystkim wynika to, że człowiek, który w jakiś sposób ma interes, by nie podpaść, jest sterowalny. W mniej lub bardziej świadomy sposób, mniej lub bardziej... Ale przeważnie, jeśli go się konsekwentnie pociśnie, stacza się szybko po równi pochyłej i nie zatrzymuje się zanim skurwi się do końca i zrobi, co od niego oczekują. Jeśli tylko konsekwentnie pocisnąć, ale dlaczego mieliby tego nie zrobić?

W końcu wiadomo, że piłkarski sędzia, choćby był nie wiadomo jak uczciwy i/lub kosmopolityczny, nie obraża się, że nie dają mu sędziować międzynarodowego meczu z udziałem reprezentacji jego własnego kraju, zgoda? To samo dotyczy wydawania przez sędziów wyroków w sprawach dotyczących bliskich krewnych. Po prostu nie sposób wtedy liczyć na obiektywność. Dlatego też to, że ktoś mógłby w ogóle chcieć zmylić opinię i zostać sędzią w sprawie bliskiego krewnego, albo sędziować mecz z udziałem własnej drużyny, byłoby samo w sobie zagraniem podstępnym i nieuczciwym. Proszę tylko chwilę nad tym pomyśleć, przecież to oczywiste, tak?

Jednak Polacy to ludek... Oszczędzę Ci Czytelniku ironicznych epitetów, które cisną mi się na usta i pod palce. W każdym razie ludek w dużej mierze odpowiedzialny za nieszczęścia, które go bez przerwy niemal od stuleci już gnębią. Przykład jak to działa? Proszę bardzo - polecam ten tekścik, z tego samego bloga. Nikt się nim oczywiście nie przejął, jak i sprawą, o której on traktował... Bo taka jest nasza polska natura, bądźmy z niej dumni! - dzięki temu mamy tyle okazji do użalania się nad sobą. Hurrra!

Gdyby było inaczej, Lech Wałęsa nie byłby dziś bohaterem narodowym. Tylko czym? W najlepszym przypadku, czymś w rodzaju Jerzego Urbana - gościem bogatym i spasionym, mającym krąg zaprzysięgłych wielbicieli i jadących na jednym z nim wózku obrońców. A a my... My nie bylibyśmy jednak chyba Polakami, bo przecież cechą Polaka jest to, że daje się rżnąć w dupę (w każdym możliwym sensie) jednocześnie szlochając i kwicząc z rozkoszy.

Nie, żeby był aż taki homofilny, na to przyjdzie nam jeszcze nieco poczekać, choć jesteśmy przecież w Europie. Ale to przecież tak miło móc się z przekonaniem uważać za za Największą Ofiarę Losu W Całym Wszechświecie! Toż to dopiero Naród Wybrany! Szczególnie, gdy jeszcze - ach! - przyozdabiają go takie lśniące, bezcenne, nobilitujące cały naród klejnoty, jak Lech Wałęsa!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 07, 2006

Szokujące informacje, ale Polacy jak zwykle wolą seriale i ględzenie o niczym

Na blogu Wojciecha Wierzejskiego można znaleźć informację, która rzuca masę światła na obecne "afery". Dziwne tylko, że tak mało interesują się tym polskie służby, nie mówiąc już o zwykłych rodakach. Ale cóż, długoletnie wychowywanie na serialach, "Tańcu z gwiazdami", "Szkle Kontaktowym" i "Europa da się lubić" robi swoje.

Otóż Wierzejski podaje, że "organizatorem neonazistowskiego pikniku na Śląsku była osoba starająca się o obywatelstwo niemieckie i mająca niemieckie pochodzenie", co bardzo uprawdopodobnia tezę, iż jest to agenturalna robota ze strony "naszych przyjaciół zza zachodniej granicy". Samo nazwisko tego pana, Schmidt, też raczej tego podejrzenia nie rozwiewa, choć oczywiście samo w sobie nic by nie znaczyło.

Wierzejski podaje także kilka innych bardzo zastanawiających faktów związanych z wydawnictwem Axel Springer, którego polskojęzyczny "Dziennik" rzekomo wykrył, a potem roztrąbił "nazistowskie" party z rzekomym udziałem Młodzieży Wszechpolskiej.

Oto link do całości: http://wierzejski.blog.onet.pl/2,ID154686609,index.html

Cała sprawa - to znaczy nie tylko ten "nazizm", ale także dzisiejsze "jednorazowe badanie" Leszka Bubla, no i oczywiście "afera seksualna" - wygląda w moich oczach niezwykle wprost niepokojąco. Jestem pewien, że Bolek już gryzmoli prośbę o bratnią pomoc, na wypadek, gdyby wszystko nie dało się załatwić gładko i po cichu. Platforma ożyła, zachód sparaliżowany rosyjską bezczelnością i ich Polonem 210...

Nastrój moich obecnych myśli, przynajmniej tych na tematy polityczne, nieźle oddaje ten oto tekst Przemysława Kudlińskiego (choć sam nie jestem tak antyamerykański i nie mam takich podejrzeń co do wojny z terroryzmem): http://iskry.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=525

Powiedzmy sobie uczciwie, nigdy nam nie będzie łatwo, narodowe tragedie i groźba całkowitej utraty niepodległości zawsze będą na nas czychały - ale żeby chociaż Polacy nie byli takimi cholernymi tchórzliwymi i głupio-mądrymi idiotami! Każdy nas kupi i sprzeda za nasze własne pieniądze, będziemy lizać każdą dłoń, nie widząc bata, który na nas trzyma druga. Naprawdę, czasem odechciewa sie wszystkiego. Jakim durniem, jaką skurwysyńską sprzedajną kurwą można tu być, żeby jeszcze śmieć się podawać za Polaka i mieć prawo decydować o polskich sprawach?

triarius

czwartek, lipca 06, 2006

Bolek wraca!

Bolek, Nasz Wyśniony Przez Wieki Zbawca, nasz Rycerz W Lśniącej Zbroi, który w mig wypleni wszelkie nieprawości popełnione przez zbrodniczy i zdradziecki PiS... WRACA!

Wraca, i to ze swym wiernym giermkiem Mieczysławem Wachowskim. (Choć poniektórzy mają pewne wątpliwości co do tego, kto czyim właściwie jest giermkiem.)

Ludzie! Bolek będzie zakładał nową prawicową partię!

Kto się ostatni zapisze ten jest trąba!

Nie, ale całkiem poważnie...

Musimy to polityczne truchło jak najszybciej i jak najskuteczniej przebić osinowym kołkiem. Mówią nam, że "Wałęsa to nasz najlepszy artykuł eksportowy, nieważne czy był agentem". Ale to albo skrajna polityczna głupota, albo po prostu zdradzieckie kłamstwo.

Jeśli piątej kolumnie uda się w końcu doprowadzić do jakiegoś zamieszania, poleje się krew i będziemy mieli europejską "bratnią pomoc" zza naszej zachodniej granicy (tak jak bratnią pomoc niedawno mieli rodzimi pedzie i lewacy, tylko nieco inną), to niemal pewne, iż poprosi o nią właśnie TW Bolek.

Przecież Bolek to ten nasz rodak, który cieszy się za granicą, a już szczególnie w europejsko-lewackich sferach, największym autorytetem. Żaden Tusk, żaden Geremek czy Borowski nie nadałby takiej zbrojnej interwencji (bo o niej tu przecież mówimy) nawet cienia potrzebnego pozoru legalności czy słuszności.

A więc uświadamiajmy wszystkich wokół, kim jest w istocie Lech Wałęsa, aby choć trochę zmniejszyć zagrożenie z jego strony dla nas wszystkich.

piątek, czerwca 02, 2006

Rozumieć Zdrajcę i Postępowa Klaka p. Lisa

Rozpętała się niezła burza na temat księżych, i nie tylko, teczek. Moim skromnym to tylko drobny początek.

Argumenty Światłych i Postępowych zachwycają swą talmudyczną subtelnością. Z drugiej strony charakterystyczne są przemilczenia w argumentacji. W ich wersji wszystko i wszyscy są ubabrani. To jednak nieprawda, cała masa ludzi nigdy nie kolaborowała z komunistycznym, prosowieckim reżimem. O ile nie uznamy za swego rodzaju kolaborację pieczenia bułek, leczenia ludzi, albo kibicowanie drużynie Górskiego.

Zgoda, można człowieka złamać, niemal każdego w taki czy inny sposób złamać i do podpisania czegoś, czy powiedzenia czegoś można zmusić. Torturami, groźbami wobec najbliższych, bezpośrednim i długotrwałym oddziaływaniem na psychikę... SB w czasach Solidarności i Jaruzelskiego to nie było Gestapo ani UB Różańskiego, ale też miało swoje metody. Nie potępiam ludzi za to, co robili poddani torturom, bo sam nie byłem im poddany.

Pewien bardzo przyzwoity działacz opozycji i Solidarności, już od dawna nie żyjący, powiedział mi kiedyś (sorry za dosadność): "Dopóki mi jaj nie zaczną ściskać szufladą, na pewno się nie złamię". Przyznam, że dla mnie to był imponujący standard niezłomności, choć nie zakłada zniesienia wszystkiego.

Jeśli przyjmiemy, że złamać można każdego, to jednak zasadniczą różnicę stanowi to, co się robiło potem. Człowiek, który się załamał i coś podpisał, nie miał potem prawa działać nadal w podziemiu. Miał obowiązek natychmiast powiedzieć o sprawie opozycyjnym przyjaciołom i współpracownikom, a potem odsunąć się od wszelkich tajemnic. Jeśli tego nie zrobił, był zdrajcą. Całkiem po prostu - każdego dnia, z każdym wydrukowanym egzemplarzem gazetki, z każdą rozmową "nie na telefon", zdradzał przyjaciół i ludzi narażających się dla sprawy.

Jeśli zaś mówimy o księżach, to proszę wybaczyć, ale ich obowiązuje jeszcze nieco wyższy standard moralny. Wypominanie innym grzechów - czy to będzie przedmałżeńskie pożycie, czy powiedzmy brak miłości dla nieprzyjaciół - i nakładanie pokuty, nie da się pogodzić z luźnymi standardami wobec własnej zdrady i kłamstwa.

A w dodatku jakoś nikt z wielebnych postępowych księży agentów przez te 17 lat z własnej woli do niczego się nie przyznał. Nie mówiąc już o tym, że już oskarżeni - idą w zaparte, zgodnie z najlepszą przestępczą tradycją. I nie mówiąc już o tym, by sam będąc zdrajcą i szmatą, nie nadstawiać policzka lepszych od siebie, nie przepraszać w ich imieniu za niepopełnione przez nich zbrodnie, nie jątrzyć, nie zamazywać prawdy, nie robić dalej swej zdradzieckiej roboty.

Tak więc, szanowni panowie i panie chrześcijańscy humaniści spod sztandarów "Gazety Wyborczej", "Znaku", "Więzi" i "Tygodnika Powszechnego" - tu nie chodzi o niszczenie (mówi się o "linczowaniu") ludzi, którzy załamali się pod torturami, jakich większość z nas nigdy nie przeżyła i miejmy nadzieję nie przeżyje, tylko o to, że potem, już bez tortur, taki ktoś z miedzianym czołem nadal brnął w swojej zdradzie, jeszcze drapując się w szaty Moralnego Autorytetu i świętości. Robiąc "światłą" i "humanistyczną" robotę, wobec której stara rzymska zasada "CUI BONO?" daje wysoce niepokojące z politycznego punktu widzenia, a moralnie po prostu paskudne odpowiedzi.

Poza tym oglądałem wczoraj program Tomasza Lisa "Co z tą Polską?". Oczywiście na temat lustracji, szczególnie księży. I najbardziej mnie zafrapowała nie sama dyskusja, choć były tam nieliczne ciekawe rzeczy, tylko klasyczna klaka - całkiem jak z dziewiętnastowiecznego teatru. Kiedy ktoś Światły i Postępowy coś Światłego i Postępowego powiedział, nieodmiennie odzywały się silne, długotrwałe, zdyscyplinowane oklaski. Raz kamera ukazała klaszczących, i było widać z jakim zapałem (czyli brakiem zapału) to robią, za to jak pilnie.

Może nieco przesadziłem z tą klasyczną klaką... Fakt, że oni nie rzucali w górę kapeluszy, nie wyli, nie gwizdali, nie wstawali z miejsc. Z pewnością te rzeczy były zarezerwowane na specjalne okazje. Jednak niesamowite jest, jakimi prymitywnymi w końcu środkami urabia się dzisiaj ludzi, także oglądaczy tej "inteligentniejszej" części programów telewizyjnych. Przecież ci ludzie nie są przypadkowo wybrani, przecież z jakiegoś powodu zależało im, żeby tam być, i coś w tym celu musieli zrobić. W tym przypadku klaskać, kiedy klaskać "wypadało".

Zrobić z tym wiele nie można, ale warto może było choćby to zasygnalizować. Może następnym razem Czytelnik sam na to zwróci uwagę, a przy okazji na tysięczne inne manipulacje w "naszych wolnych" mediach.

Jeszcze na zakończenie, skoro jesteśmy przy agentach, długi i fascynujący opis sprawy agenta Bolka, który znalazłem w sieci. Naprawdę warto kliknąć i dokładnie przeczytać. A potem pokazać innym.

Lech... czy Bolek?