Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ćwiczenia fizyczne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ćwiczenia fizyczne. Pokaż wszystkie posty

środa, stycznia 14, 2015

A może by tak odzyskać ciało?

Dzisiaj chciałem napisać coś całkiem na serio. Wiem - to może być spore zaskoczenie, bo jeśli ktoś to czyta, to dla figlasów, podrabianej edukacji, naciąganej elokwencji i cieszenia się przez łzy ze spektaklu degrengolady i upadku tej naszej, największej ze wszystkich w historii, cywilizacji.

Jednakowoż...

* Tygrysista wie, a przynajmniej wiedzieć POWINIEN, że jest ciałem obdarzonym duchem, nie zaś jakimś szemranym "wolnym duchem" przywiązanym do trupa. Niestety ogromna część pozostałych ludzi, wliczając w to oczywiście lemingi, stanowi dzisiaj raczej tę drugą kategorię - i nie mówię że duch u nich realnie kwitnie, tylko że oni faktycznie tak się widzą i nic poza móżdżeniem z życiowych funkcji niemal nie przejawiają. To jest bardzo głęboka i ważna myśl - która mnie samemu w znacznej mierze naprawdę wieki temu odmieniła, i to na lepsze, życie, więc radzę i się dopraszam w to wczuć i przemyśleć.

* Cytat powyższy jest (swobodnie i z pamięci) przetłumaczony z książki Alexandra Lowena "Betrayal of the Body", która, jak kojarzę, chyba nawet została wydana po polsku. To jedna z obowiązkowych lektur Tygrysizmu Stosowanego, mimo że Lowen to zasadniczo kalifornijski lewak od New Age'u. Nieważne - tam są b. istotne rzeczy, a Tygrysizm Stosowany ma to do siebie, że się uczy nawet od diabła, jeśli akurat warto.

* Przeciętny dzisiejszy, polski, prawicowy użytkownik internetu nie przedstawia się - cieleśnie - przesadnie imponująco, czym gwałci podaną tu przed chwilą zasadę. To jest w rzeczywistości nieco bardziej skomplikowane, bo tu nie chodzi, przynajmniej w tej chwili, o imponujący wygląd sam w sobie, tylko w tym problem, że taki człek ma korę mózgową i jakieś pokraczne, niemal martwe, choć często tłuste, ciało, które sam traktuje jako trupa do tej swojej "swobodnej" (ach!) kory i czego tam jeszcze "duchowego" ktoś (diabeł?) mu na złość przywiązał. Nam to naprawdę tutaj NIE PASUJE!

* Rozumiem, że jeśli to powyższe do ciebie się też odnosi, to nie ciągnie cię żeby się tym swoim (za przeproszeniem) trupim cialem zajmować. Jednak - UWIERZ człeku! - powinieneś i wszyscy (poza ew. Tuskiem, Merkelą i takimi) będą z tego o wiele szczęśliwsi.

* Jak sam już może zgadłeś, powinieneś jakoś ćwiczyć, ale Pan Tygrys, w odróżnieniu od innych tego typu agitatorów, zdaje sobie sprawę z problemów, jakie tutaj występują. Wcale nie jest łatwo, i to mówiąc bardzo już eufemistycznie, mając takie oklapłe i niepotrzebne trupie cialo, zacząć się nim intensywnie zajmować, i żeby nam to bardzo szybko kompletnie nie obrzydło. Ćwiczy taki, a z konieczności jakikolwiek pozytywny wynik zobaczy dopiero za tygodnie, przez ten czas, zamiast swoje marne ciało ignorować, z konieczności musi się w nim babrać... W dodatku się jakoś tam męczy, choć trochę... Dno i ja wiem, że to niemal nigdy nie zadziała.

* Od tego jesteśmy Panem Tygrysem, jednym z twórców, jakby nie było, Tygrysizmu Stosowanego, żeby takie problemy, niczym węzeł gordyjski, genialnie rozcinać. I my właśnie to tutaj zrobimy. (Alleluja? Jasne że Alleluja!)

* Zaczynamy więc od czegoś, co:

a. można sobie robić kiedy się chce, krótko, długo, z doskoku, wiele razy dziennie, jeśli ktoś ma w głowie poukładane...

b. jest tanie...

c. jest dziecinnie łatwe...

d. nadaje się dla całej ew. rodziny, a także Krewnych i Znajomych Królika...

e. daje b. realne i szybkie korzyści czysto cielesne, a także dla sfery interfejsu pomiędzy ciałem i duchem...

f. jest cholernie przyjemne i zabawne, więc nie ma smętnego oczekiwania, żeby się cokolwiek poprawiło i człek zobaczył sens tego wszystkiego.

To chyba tyle, ale powinno wystarczyć, zgoda?

No więc umówmy się tak... Ja tu przedstawię coś, co możecie zacząć robić, a nawet powinniście, jeśli to chwyci i będzie odzew, to za jakiś czas przedstawię jakieś inne, uzupełniające, może o wiele radykalniejsze (choć może nie aż tak łatwiutkie) ćwiczonka, które uczynią z was tygrysistów całą gębą, Adonisów i w ogóle ozdobę herbatek u cioci czy balów w remizie, zależnie od waszych upodobań i możliwości.

No więc na razie robimy to:

1. Idziecie na Allegro.pl i patrzycie na takie coś, co się po polsku określa mianem "poduszka/platforma do balansowania" albo "dysk sensoryczny".  Możecie wybrać "Sport i wypoczynek", a potem w lokalną wyszukiwarkę wrzucić "równowaga" (bez cudzysłowów). Albo po prostu kliknąc na tego linka. Który mielibyście kupić? Nie wiem, serio. To zależy od forsy, gustu, intuicji... (Ja swoje takie coś kupilem lata temu na eBayu.) To oczywiście nie musi być kupione akurat na Allegro - chodzi mi tylko o to, żebyście wiedzieli co macie kupić.

Po mieszkaniu chodzicie oczywiście "na bosaka". To znaczy może nie całkiem jak Dorotka co tańczyła do kolusia, ale w sensie że bez jakichś tam twardych podeszew. Mogą być grube skarpety. (Wiem oczywiście, że jak ktoś co chwilę musi wyskakiwać z domu, żeby nakarmić świnie i wydoić kozy, to może być problem. Ale wtedy też ściągacie buty i hop!)

Tę tarczkę czy też dysk, kładziecie w jakimś wygodnym miejscu w mieszkaniu. Na podłodze. Na przykład w miejscu mocno uczęczczanym. Może być koło telewizora. No i co pewien czas - spontanicznie, bez żadnego uczucia przymusu - wskakujecie sobie na to coś i surfujecie. Znaczy staracie się utrzymać równowagę. Z otwartymi oczyma i bez większych ruchów to nie jest bardzo trudne, zresztą i tak śmierć czy kalectwo raczej wam nie grożą, choć lepiej to jednak ustawić nieco dalej od rozpalonego kotła czy dołu z jadowitymi wężami.

W sumie tyle. Po co to, spyta ktoś? Radość dzika, kontakt z ciałem tego waszego "wolnego" (że się zaśmieję) ducha i tej przerośniętej kory nareszcie odzyskujecie, trenując przy tym zarówno poczucie równowagi w błędniku, jak i MIĘŚNIE odpowiedzialne za postawę i równowagę. To naprawdę nie jest byle co i wielu nawet kulturystów także by skorzystało mięśnie te sobie potrenowawszy.

Oczywiście rodzina też, oczywiście możecie sobie kupić dwa albo więcej - takie same, albo inne, bo każdy wymusza nieco inną walkę z grawitacją, daje więc coś nieco innego. Ew. zawody, przekomarzanki... Jak będzie już wam względnie łatwo się po prostu utrzymać - spróbujcie zamkąć oczki i/lub  żywo pogestykulować rękoma, albo potańczyć twista czy sambinhę. Tyle!

Jeśli ktoś wykona, byłbym wdzięczny za feedback i ew. prośby o dalszy ciąg, ponieważ mam z was, drogie ludzie, zamiar uczynić elitę - także w wymiarze fizycznym. A teraz do wyznaczonych zajęć odmaszerować!

triarius

sobota, grudnia 06, 2008

Czara się przelała, zaczynam strzelać do kaczek!

Można być facetem jak się patrzy, ale w końcu przychodzi taka chwila, że trzeba sobie postawić ambitne zadania, bo samo z siebie, samym urokiem młodości i że młody zdolny, to już coraz trudniej idzie. No więc sobie postawiłem - zostać najpiękniejszym starcem swojej epoki. Może jeszcze nie teraz od razu starcem, ale za jakiś czas. Najpiękniejszym to nie tyle o najbardziej do Antinousa zbliżonych rysach i pulchnych bioderkach, tylko odwrotnie - jędrność, siła i w ogóle hormony.

Bo starych dziadów dwa są rodzaje: jeden eunuchowacieje na potęgę, a drugi za to robi się wściekłym (lub w łagodniejszym wariancie zgryźliwo-gderliwym) dziadygą z brwiami jak zmarły nam swego czasu (bo nie powiem przecież św.p.) tow. Breżniew. Takim "profesorem" Bartoszewskim, tylko niekoniecznie aż takim zaplutym świrem. Jeśli ktoś nie pamięta tow. Breżniewa i nie chce pamiętać "profesora" B., to niech wie, że te brwi to taka istna dżungla nad Amazonką rzeką. No i ja jestem ten drugi rodzaj, co mnie b. cieszy. I niech mi tu nikt nie mówi, że wolałby mieć grzywkę, niż żeby mu włosy przeszły na brwi, plecy i klatkę - de gustibus, ale ja całkiem odwrotnie.

No a potem, w jakiś czas po podjęciu tego ważnego postanowienia, przychodzi inny czas, kiedy trzeba zacząć coś w tej sprawie robić. No i ja właśnie powoli wchodzę w tę fazę. A dzisiaj wieczorem, to znaczy jutro rano... Wróć! A wczoraj wieczorem, to znaczy dzisiaj rano poszedłem sobie na rajd po paru internetowych sklepach, żeby zacząć te moje wzniosłe plany realizować ostrzej niż dotąd.

Najpierw kupiłem sobie wór bokserski od którego zarwie mi się na pewno sufit i wyląduje na mnie parę pięter sąsiadów. Ale cóż, jeśli się chce zostać najpiękniejszym starcem swojej epoki... No i jeszcze krążki do sztangi/sztangielki po pół kilograma, których nigdzie w realu nie mogę dostać. Po co takie małe? Wór jest ciężki jak cholera. (Na razie, tak nawiasem, mam ci ja taką gruchę i ją biję, Żeby nie było, że nic nie biję.) To raz. A po drugie chcę zastosować metodę tego Myrona, co to cielaka nosił na plecach aż ten został bykiem. I Myron też bykiem przy okazji został. Tak, chyba mu Myron było, jeśli oczywiście nie jakoś całkiem inaczej. (Niewykluczone, że jednak Milon. Nie mam pamięci do nazwisk.)

Potem zaś poszedłem sobie na militaria.pl kupić se pistolet wiatrówkę i wszystko co potrzebne. Do czego? No przecież że do wypróbowania metod taktycznego strzelania z pistoletu opisanych przez kapitana Fairbarna! Najpierw wybrałem sobie taką tanią ale fajną wiatróweczkę z wyglądu nieźle udającą Berettę... Cóż, nie każdy jest Nicponiem i ma w domu więcej broni palnej - prawdziwej! - niż ja tzw. meszek! Z swoją drogą, to kiedyś żadnych meszek nie było. Albo to Czarnobyl zrobił, albo Tusk, albo Unia Europejska, czyli nasze do niej wejście. (Anschluss to się chyba fachowo nazywa.)

Potem jednak znalazłem sobie inną wiatróweczkę tej firmy, droższą, której zamek lata (jak łopata), co częściowo udaje odrzut. Że zmniejsza celność? A po co mi celność, jeśli nie ma w tym pistoletowego realizmu?! Żeby się kapitan Fairbarn ze mnie śmiał? W grobie ale jednak i słusznie w dodatku. Ten pistolet nazywa się Crossman PRO77. Jakby ktoś chciał zostać moim białym bratem w strzelectwie wiatrówkowym. Bez pozwolenia oczywiście i też przeceniony.

Wyszukując zaś do czego bym tu strzelał, żeby w dodatku nie musieć bez przerwy kupować nowego śrutu, wybrałem sobie kulochwyt magnetyczny Narconia... Wiem że niemiecki, Spengler też niemiecki, bywają więc wyjątki! Jest ponoć super. Są tam takie cztery kaczuszki, jak się taką trafi, to ta się kładzie... A jak wszystkie leżą, to trzeba trafić w takie kółko w środku... Które, jak mi teraz przyszło do głowy, może wyobrażać np. Słońce Peru.... Albo Słońce Kaszub... (Albo po prostu Rudego Pudla Merkeli.) I wtedy te kaczki znowu wstają, niczym feniksy jakieś, i do boju!

I to by było na tyle mojej opowieści. A kto myślał, że coś innego miałem na myśli z tymi kaczkami... Że to będzie jakoś inaczej, jakoś brzydko, i w ogóle, że się ze mnie drugi Tusk albo Palikot zrobił i rano lecę zapisać się do Cieniasów... To mu powiem, że okazał się kompletnie durnym idiotą. W dodatku bardzo głupim!

Niech żyją kaczki! Te moje, cztery, magnetyczne, co to jak feniks z popiołów. I, choć po prawdzie b. nie lubię kiedy tak się o nich mówi... Ale powiem, bo mi się to komponuje. Więc mówię, uwaga:

NIECH ŻYJĄ PANOWIE KACZYŃSCY!

(A co myślałeś głupi Tusku z jeszcze głupszym Palikotem i zaplutym Niesiołkiem-wygłupkiem?)

Ale postrzelać se też fajnie, na przykład do ptactwa. Przynajmniej tak się spodziewam. Szczególnie jak pojadę kapitanem Fairbarnem, a nie jakieś tam takie nudne stanie i...

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.