Pokazywanie postów oznaczonych etykietą histeria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą histeria. Pokaż wszystkie posty

środa, listopada 07, 2012

Histeria wygrała z wolnym rynkiem? No i co z tego?

Ucieczka, nawet nie "do przodu", tylko raczej na oślep, "byle gdzie, byle gdzie indziej", wygrała właśnie z "wolnym rynkiem". O czym mówię? Oczywiście o wyborczym zwycięstwie i drugiej kadencji Obamy. Czy mnie to dziwi? Nie, w każdym razie nie bardzo. Zwycięstwo Romneya (bo tak mu chyba, zresztą jakie to ma teraz znaczenie?) oznaczałoby, że większość Amerykanów nadal wierzy w "wolny rynek" i to, iż wszystko dokoła nich "w sumie działa w miarę jak należy, tylko chwilowo coś zaszwankowało, ale niedlugo się naprawi i będzie znowu super".

Ja się im specjalnie nie dziwię, że tak nie uważają. Dla mnie to nie jest żaden po prostu "kryzys gospodarczy" - dla mnie to jest jeden z gwoździ do trumny "kapitalizmu" i "demokracji" jakie dotychczas znaliśmy. A nawet koniec Realnego Liberalizmu, ze wszystkimi jego paskudnymi cechami, zakłamaniem, ale jednak także i realnymi zaletami. Zaletami, za którymi niedługo będziemy zapewne płakać.

Oczywiście "koniec kapitalizmu" to, wedle oficjalnych przekazów, cholernie lewicowy pomysł, czysta brednia i w ogóle. Ja się jednak z tym nie zgadzam. "Kapitalizm" to albo bardzo teoretyczny model, więc o czym tutaj, poza ew. akademickimi katedrami, w ogóle rozmawiać? Albo też, jeśli realny, to całkiem nie to, co w tym modelu i nie to, co tak jego wyznawcy uwielbiają i wysławiają. Już w 1929 nie wiadomo, jak by się to z tym "kryzysem" i z "kapitalizmem" skończyło, ale przyszła wojna...

Po której zresztą, ani "kapitalizm", ani "demokracja", nie były już takie jak poprzednio. Nie każdy sobie to uświadamia, nie każdy się z tym poglądem zgodzi - a już na pewno nie standardowy czciciel "kapitalistycznego" bożka - ale, jeśli się np. uwzględni, że "kapitalizm" i "demokracja" bez mrugnięcia oka oddały miliony ludzi, całkiem nieraz takich samych jak ci, których tak namiętnie starały się uszczęśliwić, Sowietom - to raczej rozsądny człowiek musi się z tą moją opinią zgodzić.

(Fakt, że leberały i różne zideologizowane świry wynajdują setki dowodów, że ci oddani Sowietom ludzie wcale nigdy nie byli tacy sami, nie byli żadną autentyczną częścią "kapitalistycznego" i "demokratycznego" Zachodu, w sumie zasługiwali na swój los, a w ogóle to nie stała im się jakaś krzywda, niewiele tu oczywiście zmienia, bo to są mózgowe akrobacje wyjątkowo już marnej, nawet jak na liberałów, klasy, i po prostu kłamstwa.)

Tak że dla mnie mamy teraz, w związku z Obamą: HISTERIA - WOLNY RYNEK 2 : 0.

A co to jest ta histeria, spyta ktoś. W końcu sami się tu czepiamy nieprecyzyjnych definicji, więc to pytanie jest jak najbardziej OK. Odpowiadam zatem. Z głębi mojej domorosłej, ale, głęboko wierzę, nie byle jakiej psychologicznej intuicji i wiedzy. Histeria to jest dla mnie taki przez Mamę Naturę stworzony amalgamat ucieczki na oślep i wołania rodziców na pomoc. W sytuacjach kiedy, psychologicznie, nie ma już żadnych racjonalnych sposobów uratowania się przed zagrożeniem, albo kiedy sytuacja wydaje się tragiczna i bez wyjścia.

Często także, kiedy jakaś koszmarna sytuacja trwa długo, a końca nie widać. (Tutaj Urban Jerzy z jednej strony, a np. mesjanizm i niektóre nasze, polskich patriotów znaczy, obecne zachowania. Całkiem liczne, choć nie chciałbym tutaj akurat kogokolwiek urazić, więc na razie o tym nie mówimy.)

Wołanie rodziców na pomoc - w sposób dziki, niekontrolowany, "histeryczny" właśnie - jest w przypadku, kiedy dziecko zostaje nagle chwycone za nogę przez krokodyla, jak najbardziej zrozumiałe. Więcej - wydaje się to w sumie najlepszą z możliwych, w przeciętnej takiej niemiłej sytuacji, reakcją. Kiedy dorośli ludzie przejawiają tego typu zachowania, a szczególnie kiedy robią to zbiorowo, nawzajem się niejako nakręcając itd., sprawa staje się znacznie bardziej złożona i trudna do interpretacji.

Korzyść z takich zachowań też wydaje się być z reguły o wiele mniejsza, a do tego istnieje też możliwość, że, w odróżnieniu od dziecka złapanego za nogę przez krokodyla, taki dorosły ktoś, lub taka złożona z dorosłych zbiorowość, mogłyby, w teorii przynajmniej, znaleźć jakieś rozsądniejsze i skuteczniejsze rozwiązanie.

Skuteczniejsze od tego, co nazwaliśmy tu sobie "histerią", a co konkretnie w takich sytuacjach przejawia się w: 1. ucieczce na oślep, byle dalej; 2. (a) poszukiwaniu "mesjasza", (b) namiastki silnego i rzekomo wszechmocnego ojca, albo też namiastki mądrego, silnego, czasem także cwanego jak cholera, opiekuńczego starszego brata (jak w przypadku Obamy i wielu innych postpolitycznych polityków, z Tuskiem włącznie).

Czy Obama nic Amerykanom nie daje? Otóż daje, sądząc po tym, co mi mówili mieszkający w Ameryce znajomi i Amerykanie mieszkający w Polsce. Na przykład ta sprawa ze służbą zdrowia, na którą my się tak tutaj oburzamy, albo co najmniej, wedle niektórych, powinniśmy się oburzać - jako prawica - w praktyce jest dla tych ludzi błogosławieństwem.

Albo może ostrożniej to wyrażę - nie tyle JEST, co SIĘ WYDAJE. W każdym razie ta "wolnorynkowa" sytuacja w owej sferze, ta sprzed Obamy, jest dla nich, którzy z tym na co dzień żyją, koszmarem. No a kim ja jestem (Korwinem może?), żeby tym ludziom na siłę wduszać, co dla nich w sprawie chodzenia do lekarza i leżenia w szpitalu dobre?

Politykę zagraniczną, jak wiadomo nie od dziś, ogromna większość Amerykanów ma w nosie, a w każdym razie na tyle, że całkiem im wystarcza to, co im media i Hollywoody raczą w tej sprawie propagandowo zaserwować. Czym się zresztą niezbyt różnią od naszych tu rodaków, którzy, jako o wiele bardziej "przez historię" doświadczeni, wystawieni na o wiele większą ilość przykrości i zagrożeń, wydawałoby się, powinni mieć z tym łatwiej. I przejawiać nieco więcej rozumu. Ale nie przejawiają.

Czy ja się, żeby już zmierzać do zakończenia, bardzo tym zwycięstwem Obamy martwię? Trochę się martwię, ale nie aż tak. Romney (czy jak mu tam, zresztą jakie to ma teraz znaczenie?) niezbyt do mnie trafiał, a już szczególnie od kiedy zawalczył o poparcie Polonii wchodząc w tyłek Tuskowi (co niby można jeszcze zrozumieć, bo piastuje funkcję) i Bolkowi. Po tym było dla mnie jasne, że ten gość to polityczny idiota i żadna wielka nadzieja dla nieszczęsnej Polski.

Stosunki z Rosją? Być może. Trudno w tym kogoś gorszego od Obamy, fakt. Ale za to Obama dziwnie opieszale atakował Iran i akurat, być może, w sprawie służenia interesom Izraela on jest lepszy od większości realnie możliwych "prawicowych" konkurentów. Z tym zaś Izraelem, jego tam problemami, "potrzebami" i ambicjami wcale nie jest jakoś prosto i jednoznacznie.

Całkiem możliwe, że my bylibyśmy tym mięsem armatnim, do tego oskubywanym, opluwanym, a niewykluczone że i niedługo wprost okupowanym, i jeszcze byśmy na siebie ściągali ostrze nienawiści różnych nadaktywnych i nieprzebierających w środkach sił. Nie jest wprawdzie powiedziane, że bez Obamy z tym musiałoby być gorzej - teoretycznie w nagrodę za to, żeśmy mięsem armatnim, mogliby nam wreszcie odpuścić i się od nas łaskawie na wieki wieków odpier... Ale ja jakoś słabo w to wierzę.

Tak że, zamiast epoki po Obamie, mamy drugą kadencję tego laureata Nobla na zachętę... Cóż, trzeba z tym żyć. Jeśli tym, co miało go pokonać miał być "wolny rynek", to ja się jednak nie za bardzo dziwię, że Obama, mimo "kryzysu" znowu wygrał. I wystarczy mi sobie jedynie wyobrazić zmartwione buźki różnych rynkowych fanatyków - bardziej, mam nadzieję, zmartwione, niż buźki patriotów - z jednym takim panem na czele... Zapluwające się, śmieszniejsze niż nawet jego norma przewiduje, teksty tego właśnie pana... (A w ogóle to chyba się przemogę i pójdę czytać, co też ten gość ma w tej chwili do napisania.)

Tak więc, jeśli wam ludzie smutno z powodu Obamy, to mówcie sobie:  
HISTERIA - WOLNY RYNEK 2 : 0. Żadna z tych dwóch spraw nie jest w końcu ani naszym bratem, ani swatem. Tym bardziej, że histeria, na odmianę, co jest miłe, akurat nie nasza, tylko Amerykanów. I, w dodatku, jeśli oni tak wołają tych rodziców, jeśli oni tacy zagubieni, to rysuje tu się przecież jakaś szansa, żeby im to jakoś zapewnić... I tak dalej.

No bo przecież, nikt się chyba z nas tu nie oszukuje - Obama im tego wszystkiego nie zapewni. Obamą oni się, prędzej czy później rozczarują. Tak, jak się rozczarowali "kapitalizmem" z jego "wolnym rynkiem", i jak rozczarowani są niemal wszystkim, co ich otacza, choćby nawet mieli wciąż problemy z tego sformułowaniem. Tak że nie jest aż tak źle. Wielu możliwości wprawdzie tutaj nie było, bo tylko dwie, ale to nie od samego Obamy zależy przyszłość świata, Polski i nasza osobiście. Tamten drugi też pewnie nie dałby nam wcale aż tak wiele. W końcu czego rozsądny człowiek może dzisiaj oczekiwać od "liberalnej demokracji" i całego tego cyrku dla lemingów?

triarius

P.S. Od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel.

poniedziałek, listopada 01, 2010

Histeria

"Corporation Man" Anthony Jaya to interesująca próba stworzenia swego rodzaju "społecznej antropologii" współczesnych wielkich korporacji i naszkicowania hipotetycznych zmian, jakie ich przyszły rozwój może spowodować w świecie. Jedna rzecz mi się w tej książce bardzo podobała, jedna zaś bardzo mi się nie podobała i wnerwia mnie po dziś dzień (a czytałem to jakieś dziesięć lat temu).

To co mi się podobało, to była fajna analiza takich spraw, jak to ludzie organizują się w coraz większe grupy - od zgranej paczki złożonej z grubsza z 7 - 11 "łowców", po narody, państwa i imperia. To co mi się nie podobało, to było nie więcej, niż tylko sformułowanie - rzecz być może całkiem bez znaczenia, ale dla mnie swego rodzaju symptom różnych niemiłych mi spraw... I właśnie o tym (o dziwo) chciałem dzisiaj.

Otóż chodzi o to, że autor tej książki opowiada w jednym miejscu własne przeżycia z dzieciństwa, i to nie byle jakie. Chodził wtedy do szkoły podstawowej i nagle, na przerwie, rozniosła się wśród chłopiąt na szkolnym podwórzu wieść, że ich kraj (W. Brytania) wypowiedziała wojnę Niemcom. (Chodzi oczywiście o 1939, nie cieszcie się! Nic AŻ TAK ważnego z najnowszych wydarzeń wam nie umknęło.)

Chłopięta, jak to nam opowiada Jay, przepełnione nagłym i dla niego niezrozumiałym entuzjazmem, zaczęły wtedy biec całym hurmem wokół tego podwórza, wznosząc bojowe okrzyki. Cieszyły się dzieciaki z tej wojny, Jay tego nie rozumie i nie akceptuje - nie miałbym do niego o to cienia pretensji, tyle, że on ten ich entuzjazm określił słowem "histeria". I tego nie mogę mu do dziś darować!

Czy bojowy entuzjazm o zabarwieniu jawnie patriotycznym - jakkolwiek (nie przesądzam tego i nie zamierzam się tym w ogóle tutaj zajmować) byłby on irracjonalny, niemądry, mało humanitarny czy politycznie poprawny - może i powinien być nazywany histerią? I jeśli nie, to dlaczego?

Oczywiście, sam wielokrotnie już to mówiłem, definicje można sobie tworzyć do woli, bo to tylko arbitralne skojarzenie pewnych dźwięków i/lub znaków z jakimś pojęciem czy rzeczą. Mógłbym więc sobie w związku z tym nazwać karalucha "Unią Europejską", a dodawanie "podnoszeniem do kwadratu". Jednak nie wypada i niewiele w tym sensu, jeśli słowa "karaluch", "Unia Europejska", "dodawanie" i "podnoszenie do kwadratu" mają już pewne w miarę ustalone znaczenie, które ludzie w miarę akceptują.

Można sobie oczywiście powymyślać własne definicje, i czasem ma to sens, kiedy chcemy się "oderwać" od przyjętych dotychczas definicji. (Coś jak z językiem programowania APL, gdzie, jak kojarzę, nawet zwykłe dodawanie było zapisywane w całkiem nowy, arbitralnie wymyślony sposób. Czy tam to miało wiele sensu, trudno mi ocenić, ale w sytuacjach bardziej, że tak powiem, "humanistycznych" ten sens czasami jest całkiem wyraźny.)

Słowo "histeria", gdyby ktoś nie wiedział, pochodzi od greckiego słowa na macicę. Grecy sądzili, że histeria jest skutkiem wędrowania macicy po ciele. Można się bez trudu domyśleć, że facetów histeria dotyczyć nie miała po prostu jak.

Nawet Freud (nie żebym specjalnie cenił tego genialnego hochsztaplera, ale to na inny raz), któren histerii odkrywał co niemiara, odkrywał ją jednak raczej (czy może nawet wyłącznie) w kobietach. Konkretnie w rozpieszczonych, bezczynnych, przewrażliwionych kobietkach z wyższych wiedeńskich sfer.

Jeśli odkrył ją kiedykolwiek w jakimś facecie (naprawdę teraz nie pamiętam, interesowałem się psychoanalizą bardzo dawno temu i szkoda by mi było czasu na poszukiwania po wikipediach), to z pewnością był to jakiś wyjątkowo metroseksualny facet, a nie pełne bojowego zapału chłopię ganiające wokół szkolnego podwórza, w nadziei, ze zamiast nudnego życia w fabryce czy biurze, czekają go wojenne emocje, choćby nawet początkowo jeszcze per procura.

Powtarzam - to, jak sobie duchowni, mędrcy, moraliści i inni tacy widzą zalety i wady postawy tych chłopiąt, to nie jest nasz temat na teraz. Nawet polityków zostawiamy sobie na boku. Mnie w tej chwili chodzi o DEFINICJE jako takie... To raz.

A do tego chodzi mi o PSYCHOLOGIĘ. Konkretnie zaś o tę sprawę, czy ów radosny szał, który (jak się należy domyślić) przeżywały, i który (z całą pewnością) przejawiały owe chłopięta, można uznać za to samo, co przeżywają - oglądamy to nierzadko na dawniejszych filmach - rozpieszczone kobietki (i zniewieściali faceci), a co się leczy, jak nam na tych filmach pokazują, walnięciem delikwenta w pysk?

A może ja nie będę tego kończył? Przynajmniej na razie? Jakoś mierzi mnie ostatnio wszystko, co zalatuje działalnością popularno-naukową, męczy mnie w ogóle pisanie... A kwestia została przecież postawiona i kto chce, może ją sobie wziąć na warsztat, albo na ząb, albo na co tam sobie uważa.

Nie wiem, może jeszcze kiedyś napiszę, jak ja sam to widzę - w  końcu obmyśliłem sobie całą sprawę dokładnie i naprawdę wiem. Albo może zostanę (Deo volente) sprowokowany i powiem w końcu, co mam do powiedzenia - interaktywnie, w komętach pod tym kawałkiem? Będą w ogóle jakieś komęty? Będzie jakaś interaktywność? A skąd ja wiem, że jakbym napisał to do końca i wszystko ze szczegółami ludziom wyłuszczył, jak ja to widzę, to by była?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?