Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ofirara. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ofirara. Pokaż wszystkie posty

wtorek, listopada 11, 2014

(Przyjemny ten temat nie jest, ale cóż) Instynkt Linczu i Agresja Aspołeczna

Rozmawiamy sobie ostatnio na temat rodzajów agresji, a szczególnie na temat agresji ASPOŁECZNEJ i jej, jak to sobie już poniekąd ustaliliśmy, ogromnej roli w polityce, historii i podobnego typu sprawach. Dzisiaj chciałbym napisać o czymś, co tę ocenę w mojej opinii umacnia, a nikt inny chyba do tego nie doszedł.

Jest to sprawa o której myślę z wyraźną przykrością, bo jest po prostu antypatyczna, a z drugiej strony od lat intryguje mnie jej specyfika, funkcja i geneza. Chodzi o coś, co ja sam nazwałem "instynktem linczu". Wspominałem tu o tym parę razy na przestrzeni tych lat, więc można sobie poszukać, ale tutaj musimy sobie to dokładnie wyjaśnić. (Pamiętam, że zaraz po przegraniu przez PiS wyborów parlamentarnych w roku 2007 napisałem o tym, ostrzegając, jakże słusznie, że teraz to właśnie będzie to, co spotka PiS i innych oszołomów.)

Cóż to by miało być ten "instynkt linczu"? Co to jest lincz, każdy wie, jednak nie każdy lincz musi być pod wpływem tego, odkrytego przez nas, instynktu - a wiele przejawów tego instynktu działania może nie kończyć się czymś, co by się dało określić jako "lincz". Choć związek między tym instynktem i tym działaniem oczywiście jak najbardziej istnieje.

Instynkt linczu to jest takie coś, co (niestety) często znajduje się w opisach historycznych wydarzeń, w "Szkłach Kontaktowych" tego świata, oczywiście wśród przestępców z psychopatami na czele... I w dziwnie wielu innych miejscach, z których wielu człek by się nigdy nie domyślił.

Polega ów instynkt linczu na tym, że słabość ofiary, jej  niewinność, jej cierpienie i jego oznaki (płacz, prośby o litość itd.) zdecydowanie zwięszają zaciekłość i okrucieństwo oprawcy. Przy czym ów oprawca niemal zawsze jest zbiorowy, choćby mentalnie i wirtualnie, jednak przeważnie po prostu jest to kilku, lub więcej, oprawców.

Staram się w tym tutaj moim pisaniu nie moralizować, ale wyznam, że ów instykt linczu jest dla mnie pewnie najobrzydliwszą rzeczą siedzacą w naszej psychice. Dzisiejszy przyzwoity i cywilizowany człowiek - który nie ma powodu tępić żadnych szkodliwych zwierząt, a tym bardziej ich młodych (które jednak potem by urosły i stanowiły zagrożenie dla barci, kurników czy obór); który nie żywi się jaszczurkami złapanymi po podpaleniu sawanny...

Dla którego bezkompromisowa walka na śmierć i życie z innym plemieniem w stylu "bito Niemce jako cielce, i Niemkinie jako świnie i Niemczęta jako psięta" jest tylko przykrą do pomyślenia abstrakcją... Więc taki człowiek zapewne nigdy nawet nie odkryje, nie zacznie choćby podejrzewać, w sobie tego instynktu. Co jednak wcale nie świadczy o tym, byśmy go wszyscy nie mieli po przodkach odziedziczonym.

Jego źródło? Niewątpliwie  nasza prehistoria - najpierw głównie zbieracko-łowiecka, a potem różne tam polowania na mamuty. Jak się żyje z łapania jaszczczurek, niemowląt antylop i małpiątek na żywność, które stanowią miłe uruzmajcenie korzonkowej diety i źródło białka, to trudno żeby ich łapanie czlowiekowi po setkach lat nie zaczęło sprawiać przyjemności, prawda? (Kot też się "sadystycznie znęca" nad złapaną myszą, jeśli akurat nie jest głodny. Trenuje do następnych łowów - zgoda, ale to raczej mocno potwierdza tezę o istnieniu takiego instynktu.)

Kiedy zaś się poluje na mamuty czy inne bizony, to też nie wyszukuje się najsilniejszych osobników (pomijając ew. sprawdziany męskości, stanowiące jednak znikomą część całej tej sprawy), tylko jakieś dziecko czy rannego osobnika. Dokładnie tak, jak to robią drapieżniki i czym się szczycą dzisiejsi myśliwi, którzy "eliminują słabe jednostki, poprawiając stan populacji, ach!"

Takie jest, moi państwo, życie i inaczej być po prostu nie mogło. (Nigdy nie może, ale chwilowo niewielu z nas poluje aby przeżyć.) To zaś pozostawiło, bo po prostu musiało, w naszej psychice owe specjalne mechanizmy, któreśmy sobie nazwali "instynktem linczu". Na razie nie powiedzieliśmy sobie nic aż tak przełomowo nowego, choć są to sprawy dość ważne (i przykre), jednak my dzisiaj mamy coś nowego i zaraz do tego dojdziemy.

Otóż przyszło mi ostatnio do głowy, że ów instynkt linczu byłby także skuteczną obroną przed przełączeniem psychiki łowcy (czy innego, turpe dictu, oprawcy) z działania w trybie agresji ASPOŁECZNEJ - optymalnej, a nawet często niezbędnej do skutecznego przeprowadzania takich działań - w tryb agresji SPOŁECZNEJ.

Czyli że zabijamy niedźwiedzicę, która nam wyjada miód z pracowicie pozakładanych barci, i widzimy śliczne małe niedźwiadki, proszące o litość. Albo widzimy (toutes proportions gardées, bo ta sytuacja jest tysiąckrotnie obrzydliwsza) biedną moherową babcię modlącą się pod krzyżem, więc ją opluwamy itd.

(Jakbym chciał się zabezpieczyć od strony politpoprawności, to bym też wspomniał o Żydach i jakichś pogromach. Jednak z niezliczonej ilości możliwych przykładów ja akurat wybrałem inne, chyba mi wolno?)

Aby podsumować, powiem, że to moje odkrycie, a mówiąc ściślej ta moja hipoteza, jeśli jest prawdziwa, potwierdzałaby ogromne znaczenie tego rozróżnienia pomiędzy agresją społeczną i aspołeczną w całej historii naszego gatunku. I znaczenie tego, by ich ze sobą nie mylić. Jeśli byli tacy, którzy tego nie potrafili, to, poza ew. jeszcze Polakami, dawno już wyginęli. Tak bowiem działa ewolucja i nic na to nie poradzisz.

Oczywiście ja tu nikogo nie namawiam, by kultywował w sobie ów instynkt linczu! Wręcz przeciwnie, bo uważam go za obrzydlistwo,  szczęśliwie niewielu z nas wykonuje dziś zawód kata czy bartnika/tępiciela niedźwiedzi, no a poza tym mamy tę wybujałą korę mózgową i w razie czego możemy te sprawy traktować względnie racjonalnie.

Pozbawiając się wprawdzie owej dzikiej, praludzkiej rozkoszy, która niewątpliwie napędza dzwoniących do różnych "Szkieł Kontaktowych", ale jednak nie cierpiąc potem z powodu wyrzutów sumienia i poczucia własnej moralnej obrzydliwości, skoro już to sumienie i taką dziwną wrażliwość mamy.

Jednak ta moja hipoteza nie jest całkiem, jak sądzę, nieużyteczna, bowiem: po pierwsze - z instynktem linczu spotykamy się i będziemy się (niestety) spotykać ze strony innych (bez wskazywania palcem, każdy wie); a po drugie - jeśli mam tu rację, potwierdzałoby to ogromne znaczenie stosowania właściwego w danej sytuacji typu agresji w całej naszej prehistorii.

(Z tym, że agresja to nie musi być, oczywiście, koniecznie zabijanie, czy choćby bicie, co zresztą wynika także z naszych tu wzmianek o "Szkłach Kontaktowych" tego świata. Prosiłbym o wzięcie tego zastrzeżenia pod uwagę, choćby w przyszłych ew. donosach. Ja tu nikogo do niczego nie podburzam, po prostu staram się rozwikłać mechanizmy.)

I to by było na tyle (bo jeszcze zacznę pisać o Korwinie, który akurat w tym kontekście pięknie, choć zarazem obrzydliwie, się odnajduje, a to by mi wykoleiło cały ten, naukowy do szpiku kości, wywód). Formalnie nic do domu nie zadaję, ale proszę przemyśleć dzisiejszy wykład i może nam się uda te myśli razem rozwinąć. Proponuję pójść np. tropem ew. związku tych spraw z szeroko pojętym satanizmem.

A teraz z Bogiem i uważajcie na ogony, kiedy będziecie wracać do swych przytulnych mieszkanek!

triarius