Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Raymond Dart. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Raymond Dart. Pokaż wszystkie posty

piątek, lipca 06, 2012

Bezzębni starcy, papka z jabłek i troskliwy Australopitek

Rozejrzałem się parę dni temu po mieszkaniu i poraziła mnie konstatacja, że przecież jeszcze parę książek by się tu dało upchnąć. Poszedłem więc do takiego antykwariatu w Sopocie, gdzie wszystkie książki są po pięć zł, i sobie dokupiłem. Jedna z tych dokupionych nosi tytuł "Jak człowiek nauczył się pisać". Autor Jerzy Cepik. Nasza Księgarnia Warszawa 1987.

Otwieram ją, przeskakuję Przedmowę i zaczynam czytać Wstęp. A tam, już na samym początku...

Pewnego grudniowego dnia w roku 1958 profesor Raymond Dart z Uniwersytetu w Johannesburgu, w Południowej Afryce, urządził przyjęcie towarzyskie. Clou tego przyjęcia miał stanowić pokaz znalezionych przez profesora w Makapansgat dłut z kości antylop. Były to bardzo przemyślne dłuta, wykonane przez istoty, które Dart określił mianem Australopithecus i co do których miał niezbitą pewność, że stanowią one istotne, brakujące ogniwo ewolucyjne naszego gatunku. Pośród gości profesora Darta znajdował się wtedy niejaki mr Hampton, który przyjrzawszy się kościanym dłutom, wykrzyknął:

- Ależ to są narzędzia do drylowania jabłek, proszę państwa! Przypominają mi one narzędzia, które w Herefordshire wyrabiane są jeszcze z kości owiec i używane przez bezzębnych starców, przepadających za papką z jabłek. Jedno z takich narzędzi sporządził nawet mój dziadek.

Zaintrygowany Dart poprosił mr Hamptona o pokazanie mu takiego drylownika, pochodzącego podobno z roku 1890. Mr Hampton spełnił jego prośbę. Porównano oba drylowniki. Były identyczne. No, prawie identyczne. Innymi słowy, istota ludzka przez milion lat wyrabiała drylowniki do jabłek, a ich produkcję zakończyła dopiero w wieku XX, z chwilą pojawienia się sztucznych zębów. Po opublikowaniu tego odkrycia w "Nature" pewien reporter "New York Timesa" w marcu 1959 roku mógł przekazać swoim czytelnikom, że prehistoryczne małpoludy były bardzo dobre dla starców i że swoje niemowlęta karmiły łyżką. Proszę Cię teraz, Czytelniku, abyś wyobraził sobie na chwilę autralopiteka karmiącego swego bezzębnego dziadka łyżką i... natychmiast o tym zapomniał. Australopitek, "dziecko" profesora Darta, rzeczywiście produkował już łyżki z kości, lecz nie do karmienia dziadków ani niemowląt. Najprawdopodobniej, między innymi, do wydobywania bardzo smacznej substancji z mózgów pokonanych wrogów. Nie tylko zwierząt, jeśli dobrze rozumiesz to słowo, lecz także z mózgów istot sobie podobnych. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ będzie to w pewnym sensie nasza cezura czasowa. Milion lat.
Fajne? No to teraz powiem (po fakcie, ale nie chciałem psuć efektu), że nawet mottem tej książki - poświęconej przecież historii pisma, a nie np. ludożerstwu - figurującym zaraz po ISBN 83-10-07 482-4, jest całkiem długi cytat z książki Raymonda A. Darta i Dennisa Craiga "Adventures with the Missing Link" ("Przygody z brakującym ogniwem").

Tyle w tej książce ardreyizmu, aż dziw! Można by się sporo zastanawiać dlaczego - czy to jeszcze wtedy tyle wolności mieli autorowie takich książek, a Ardreye tego świata nie byli przez wszechpanującą lewiznę skazani na zapomnienie... I może pan Cepik przemycił w swej książce prawicową, ardreyistyczną treść? Czy też takie wtedy mieli komuchy metody walki z religią? A teraz jednak uznali, że Ardreye to nie jest dobra metoda, albo nawet całkiem odwrotnie to działa, i robią to co dzisiaj. Bez Ardreyów w każdym razie. Któż to może wiedzieć?

Jakby tam z tym nie było, to tego początkowego o różnych małpoludach, ich czaszkach, wielkości mózgu i różnych kontrowersyjnych zachowaniach są całe 24 strony. (Całość książki ma ok. 250 stron.) No to może jeszcze jakiś fragment w podobnym duchu na deser...
Że australopitek z przyjemnością posługiwał się prawą ręką, dowodzi... nie, nie prehistoria pisma, lecz "prehistoria mordu", jak profesor Dart ładnie określił tę raczej ponurą stronę działalności australopiteka. Był to bowiem osobnik niebezpieczny i gwałtowny, zabijający chyba nie tylko wtedy, gdy był głodny. Jego maczuga rozbijała czaszkę pawiana przeważnie z lewej strony i prawie zawsze z przodu. Pierwsze dowodzi, że posługiwał się sprawnie prawą ręką, drugie zaś - że rzadko atakował od tyłu, jakby skrytobójstwo nie odpowiadało temu nagiemu dżentelmenowi.

Trzeba jednak powiedzieć całą prawdę: że tą swoją cudownie już sprawną ręką prawą australopitek zabijał nie tylko zwierzęta, lecz również osobniki swojego gatunku. Był wojowniczy i ta cecha - jaka szkoda! - nie opuści jego mądrego potomstwa. Trzeba również powiedzieć, że z wielkim zapałem zajmował się studiami nad czaszkami zabitych wrogów, niestety, nie można powiedzieć, aby były to studia poznawcze. Australopitek po prostu przepadał za smaczną zawartością czaszki - mózgiem. W celu otwarcia czaszki osobnik ten wcale zręcznie posługiwał się zasadą prostej, ale bardzo skutecznej dźwigni.

Trudno. Udowodniono mu, że zanim zaczął zastanawiać się nad samym sobą i nauczył zapisywać swoje czyny, zachwycony własną działalnością - kucał nad rozbitą czaszką pobratymca i pałaszował jego mózg.

Jednakże, zadając swoją maczugą niezwykle precyzyjne ciosy, udowodnił, że jest istotą ludzką, gdyż żadna małpa nie potrafi walczyć za pomocą pałki. Jemu znowu udowodniono w Taungs, Sterkfontein, Makapansgat, że swe straszne maczugi "wyrabiał" przede wszystkim z kości ramieniowej antylop, nie gardząc również kośćmi udowymi dla uzupełnienia swego uzbrojenia. Ostrych rogów antylopy używał jak sztyletu, jako narzędzi służących do kopania i dziurawienia.
I to by było na tyle.

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.