Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jacek Jarecki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jacek Jarecki. Pokaż wszystkie posty

sobota, lutego 18, 2012

Zasada szwagra

PROLOG

W tej epoce, kiedy liberalizm, przynajmniej intelektualnie, już ledwo zipie i każdy człek mający przynajmniej dwucyfrową ilość czynnych szarych komórek wie, co to za syf... Sorry europejscy mędrcy (ci z certyfikatem i ci chwilowo bez) - mówimy o układzie dziesiętnym, więc platformiani wyborcy nie załapują się z definicji!

W tych czasach przykopywanie, chwiejącemu się niczym trzcina na wietrze, liberalizmowi może się wydawać zajęciem jałowym i błahym. Fakt, coś w tym jest i chyba jedyną moją obroną może być stwierdzenie, że ja sobie po prostu chcę czasem napisać coś błahego i wesolutkiego, choćby i było jałowe. No bo żeby to tylko ledwo zipał, ale przecież my mamy teraz tak, że niedawny Szaweł liberalizmu nawrócił się nam ze szczętem i teraz robi za bardzo skutecznego Św. Pawła antyliberlizmu!

(Swoją drogą ubawiłem się parę dni temu co niemiara, bo sprawdzałem co tam na mój temat w sieci, no i znalazłem całkiem niedawne moje boje z owym Szawłem/Pawłem, na razie jeszcze szczęśliwie żywym i niekanonizowanym), no i tam mówimy sobie z nim słodkie komplementa, czułe słówka, ocieka to wprost szczerością... Ale kiedy rozmowa zbacza na teren liberalizmu, totalna wojna buldogów - nad, pod i na poziomie dywanu!

I wcale nie było to tak dawno. I każdy może sobie to znaleźć, jeśli np. wklepie w Googla "Pan Tygrys + triarius", jak ja to właśnie zrobiłem. Albo o te linki po prostu poprosi. Tak że liberalizm nie ma już cienia szansy - no, chyba że uciecze się do innych środków. Czyli położy niejako akcent na słowo "realny" w terminie "realny liberalizm".

Ten termin, z którego jestem dziko dumny - bo to i hiper-naukowe, i celne, i potencjalnie skuteczne, jeśli nie w likwidowaniu, to przynajmniej w intelektualnym dawaniu odporu - przez parę lat wegetował nie dając absolutnie żadnego znaku życia... Aż tu nagle - patrz pan! - zaczyna powoli przenikać do krwioobiegu rodzimej debaty.

Na razie rodzimej, ale nie ma tego złego, bo niewykluczone, iż właśnie skutkiem tego, że najpierw rodzima, a potem nie wiadomo, może wyjść w końcu tak, że to wreszcie MY staniemy na samym czele i my właśnie dokonamy jakiejś, da Bóg, kopernikańskiej rewolucji. Czy raczej, ładniej to wyrażając - kopernikańskiej KONTRREWOLUCJI. I tutaj także zasługa naszego Szawła/Pawła. A więc jednak mój brak wiary w ludzkie możliwości i ludzki intelekt nie jest może do końca obiektywnie uzasadniony.

Swoją drogą przydało by się także wylansowanie bliźniaka "realnego liberalizmu" - czyli "liberalnego rewizjonizmu". Co, jak każdy zgadnie, odnosi się do różnych świrów spod trzepaka (i oczywiście agentury, jak zawsze) stręczących nam liberalizm w różnych smakach - od standardowej wanilii, po "libertarianizm" i inne pokraczne hybrydowe twory korwiniego (czy aby tylko?) mózgu.

To był Prolog, bowiem, biorąc na warsztat temat w sumie błahy, postanowiliśmy przynajmniej zadbać o Formę i napisać tekst pod tym względem bez zarzutu: z początkiem, środkiem, końcem, a nawet Prologiem, Wprowadzeniem, Tekstem w Sobie, i Podsumowaniem. (Streszczenie po angielsku zostawiamy sobie na kiedyś, to w końcu nie doktorat.)

WPROWADZENIE

Mój ojciec tłumaczył mi kiedyś, gdzieś chyba w mrocznej epoce późnego Gomułki, istnienie muzeum Lenina w Poroninie "zasadą szwagra". "Widzisz Piotr", mówił, "to jest tak... Ktoś ma szwagra i ten szwagier potrzebuje zostać dyrektorem muzeum. No to zakłada się muzeum Lenina."

Oczywiście całkiem serio, ani on sam tego nie traktował, ani ja tego całkiem serio nie traktuję. No bo po pierwsze, sam podnosiłem krzyk, że "kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze", to zabawna regułka, która się może nieźle sprawdzała na przedwojennych Nalewkach, ale w globalnej polityce sprawdza się już tylko tak sobie.

Po drugie zaś sam "szwagier", jak taki mnie specjalnie nie razi. Nie miałbym nic przeciw temu, co dzisiaj się tak chętnie i gorliwie określa mianem "nepotyzmu" - gdyby tylko inne, i o wiele ważniejsze, reguły, były przestrzegane. Gdyby taki dyrektor, minister, nie mówiąc już o "prywatnym" (rzekomo) przedsiębiorcy, był za swoje działania naprawdę odpowiedzialny.

Oczywiście nie wszyscy w ten sam sposób, bo minister robi swoje za NASZĄ forsę, a prywatny przedsiębiorca za (miejmy nadzieję) swoją, choć w III RP to chyba częściej forsa WSI, która też, ściśle biorąc, skądś się wzięła i tego WSI tak całkiem to nie jest.

Gdyby taki ktoś był odpowiedzialny za to co robi, to co mi przeszkadza, że pozatrudnia w swojej instytucji samych pociotków, same, powiedzmy, beżowe lesbijki, samych raperów, czy tenorów lirycznych? Jeśli to bractwo będzie kradło, powinno za to beknąć - całe! A jeśli będzie niekompetentne, to też na pewno w zdrowym społeczeństwie nie głaskałoby się ich po łebkach, a zatrudniający, czyli ów szef, płakałby potem rzewnymi łzami i tyle.

Trochę to może zalatuje korwinizmem (czego mi nawrócony Szaweł, którego tu gorąco pozdrawiam, nie omieszka wytknąć), w tym sensie, że nie pilnujemy, jak ktoś coś robi, tylko potem ew. go wieszamy albo wsadzamy do pierdla.

Nie sądzę, by taka metoda sprawdzała się w każdej sytuacji, zapewne w większości by się nie sprawdzała, ale dobór sobie współpracowników wedle własnego smaku i przekonania, to, moim skromnym, sama podstawa autentycznego kierowania i autentycznej odpowiedzialności.

Nie mówiąc już o tym, że wszystkie te rzekomo "prywatne" firmy są w coraz mniejszym stopniu prywatne, i to nie tylko z powodu tego, że chodzą na kredytach, są więc w istocie własnością kredytujących je banków, zaś ich wolni i niezależni, niemal jak "S" (z Bolkiem na czele) "właściciele" są takimi samymi robolami, jak ogromna większość.

Tutaj jednak chodzi mi o to, że co to za właściciel, który nie może sobie np. zadecydować, że z pedałami nie będzie mu się dobrze pracowało? Albo po prostu z kobietami, choćby je w niektórych sytuacjach pasjami lubił i konsumował łyżkami. Sprawa jest dość podobna do sprawy płciowych parytetów w partiach politycznych, co lud, moim zdaniem, przełknął tylko dlatego, że jest już doszczętnie spedalony i wpływu na cokolwiek dawno się wyrzekł.

W innym przypadku, jak jakiś Bul, czy inna pokraczna marionetka nie wiadomo kogo, miałby decydować o naszych, obecnych czy przyszłych, partiach? Czy te partie są dla Bula i jemu podobnych? Zawsze? Z definicji? To takie samo Prawo Przez Duże P, jak to o "kłamstwie oświęcimskim"? Rzymianie gdzieś to spisali, że spytam? Bo podobno rządzimy się prawem rzymskim?


TEKST SAM W SOBIE

Napisać to co widzicie przyszło mi do głowy pod wpływem jednego, naprawdę błahego, wydarzonka. Mianowicie mam ci ja telewizję kablową, choć po prawdzie nie bardzo wiem po co i będę musiał z niej zrezygnować, bo za darmo to jeszcze - ale płacić za takie coś?! (Oczywiście rodzimej "polityki" i innych tefauenów od dawna nie oglądam, ale nawet dzisiejsze Mezzo, MMA i sitcomy nie są warte takich pieniędzy, jakie ja za to muszę płacić.)

No i w każdym razie mam tam m.in. dwie francuskie państwowe telewizje. Fracuskojęzyczne w każdym razie, bo tam sporo Quebecu, Belgii i Szwajcarii Romańskiej. I całkiem ostatnio w tych zajawkach przyszłych programów, co w takich "bardziej wyrafinowanych" kablówkowych pakietach się na ekranie pokazują (jak się guzik w pilocie naciśnie), te zajawki zaczęły być... Słuchajcie, słuchajcie! - PO POLSKU.

Jeśli to nie jest ewidentny przykład działania "zasady szwagra", to ja już nie wiem! Jeśli ktoś nie zna francuskiego, to przecież nie będzie oglądał francuskojęzycznego dziennika TV, albo filmu, prawda? A jeśli zna i ma ochotę jakiś film obejrzeć - choćby dlatego, żeby się przekonać jaką chałą była większość tych dawnych francuskich filmów, do których prlowscy inteligenci wzdychali, o których "Przekrój" pisał itd. - to chciałby raczej wiedzieć, jak ten film się NAPRAWDĘ nazywa, tak?

A nie - w najlepszym przypadku - jaki tytuł nadał mu czterdzieści lat temu pociotek jakiegoś sekretarza czy ubeka, cenzor czy inna menda odesłana na filmowy odcinek. Tym bardziej, że najprawdopodobniej te tytuły są po prostu wymyślane na poczekaniu przez właśnie tego szwagra, dla którego ta wspaniała usługa została - w prywatnej i kierującej się prawami rynku (a jakże!) firmie uruchomiona.

Dla mojej - bo jakże by inaczej? - czyli klienta, radości. I dla zwiększenia sumy szczęścia na całym ziemskim globie, bo tak przecież działa wolny rynek i liberalizm, niezależnie od ew. egoistycznych i pekuniarnych (jest takie słowo?) motywów samych uczestników. A ja wam mówię, że to kłamstwo, bo tak naprawdę chodzi o wulgarny interes czyjegoś szwagra, który nawet się porządnie tego francuskiego nie raczył nauczyć, a ze szczęściem moim czy ludzkości, nie ma to absolutnie nic wspólnego!


ZAKOŃCZENIE

I tak się powoli zbliżamy do końca naszego Nienagannego Pod Względem Formalnym I Mającego Wstęp, Środek, oraz Zakończenie Tekstu. Jeśli nawet treść jest do przysłowiowej dupy (i nie mówimy tu o czarującym posteriorze panny Maryni, którą przy okazji serdecznie pozdrawiam!), to struktury i strony formalnej powinni się od nas uczyć współcześni i przyszłe pokolenia.

Nie ukrywam, że jeśli ten temat chwyci, to mam jeszcze w zapasie parę rzeczy, którymi mógłbym przykopać liberalizmowi. Jak to kwestia maszynek do golenia, tzw. "jednorazowych", o dwóch i więcej ostrzach. Przeznaczonych chyba do tego, żeby metroseksualnych eunuchoidów bez zarostu zmuszać do golenia się trzy, lub więcej, razy dziennie. Jeśli BARDZO chcecie na ten temat moję diatrybę przeczytać, to krzyczcie magna voce, a może dosłyszę i dopieszczę!



KONIEC

* * * * *

Ale jeszcze mamy dzisiaj...

* Ogłoszenia Parafialne *

"Amazonia w weekend", zbiór humoresek Jacka Jareckiego, który wydano już jakiś czas temu w postaci ebooka, jest od paru dni dostępny w postacie audiobooka. Ja sam bardzo lubię audiobooki, nie mówiąc już o tekstach Jareckiego i jego, dla mnie całkiem unikalnym (za użycie słowa "unikatowy" w mojej obecności będę strzelał z biodra!) humorze. Ten gość naprawdę umie pisać i naprawdę potrafi rozśmieszyć!

Polecam tego audiobooka (ebooka zresztą też, ale audio szczególnie, a drukowanej wersji jeszcze nie ma) wszystkim, ale szczególnie Wam - Latarnicy Out There! Tacy z tej nowelki, co się ją czytało w szkole, pamiętacie?

Czyli ludzie korzystający z... "dobrodziejstw", określmy to tak, choć z pewną dozą ironii... globalizacji i unijnej integracji, ze wszystkimi tego mniej miłymi skutkami. Takimi jak brak wokół ojczystego języka, a także płaczących wierzb, pastuszka z fujarką, kosodrzewiny, łowickich pasiaków, i czego tam komu konkretnie brakuje...

Oraz dzieci, które nam się powoli (albo i nie powoli) wynaradawiają, coraz marniej im wychodzi rodzimy język, coraz mniej go cenią, coraz mniej używają, czego skutkiem jest m.in. to, że my, starzy i w tym języku wychowani, którzy raczej nigdy nie osiągniemy już mistrzostwa w tym "nowym", miejscowym, zaczynamy w oczach naszych dzieci spadać w społecznej i intelektualnej hierarchii, ze wszystkim, co to ze sobą niesie.

Szczególnie Wam polecam dziełko Jacka Jareckiego. Nie tylko Wam, oczywiście, ale, jako gość znający z doświadczenia uroki emigracji, wiem, że dla Was to jest szczególnie cenne. (Nie tylko dziełko Jareckiego oczywiście, bo jest jeszcze trochę niezłych rzeczy po polsku dostępnych, ale na razie mówimy o tym. Które jest DOBRE!)

Oto linek: http://audioteka.pl/amazonia-w-weekend,produkt.html

Naprawdę polecam!

triarius

P.S. I pamiętaj, że ZAWSZE będzie jakiś Korwin. Mniejszy lub większy, grubszy lub chudszy. Ale na pewno będzie! Do samego końca.

poniedziałek, marca 15, 2010

Strawa duchowa dla was (cholerne niedouki, rozmemłane lenie i wojująca prawico sprzed telewizora)

 Mało nas, mało nas do pieczenia chleba, ale może jednak Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów (http://tygrys.niepoprawni.pl) oderwie się z czasem do ziemi i poszybuje ponad stratosferę. Nie będę miał co do tego wątpliwości, jeśli co pewien czas będą się tam pojawiać tak celne inicjatywy, jak ta ostatnia inicjatywa uczestnika Forum o ksywie Strus (od "Struś Pędziwiatr", słodkie!), który pracowicie i, co jeszcze ważniejsze, inteligentnie, streścił rozdział po rozdziale moją ulubioną książkę Roberta Ardreya "The Social Contract". (PO POLSKU, jakby ktoś miał wątpliwości!) Oto linek: http://niepoprawni.pl/forum/viewtopic.php?f=41&t=373#p4284.

Nie posiadam się z zachwytu i kolejny raz gorąco dziękuję Strus'iowi! A Wy, niedouki, lenie... i wszystko inne, na co, sami wiecie, że z nawiązką zasłużyliście - przeczytajcie chociaż tyle z tego biednego Ardreya! O którym Wam od lat opowiadam, a Wy, cholera, nic!

* * * * *

Korzystając z okazji, chciałbym polecić tekst Mustrum'a na jego blogu - o  militaryźmie, suwerenności i takich sprawach. Oto linek http://the-real-mustrum.blogspot.com/2010/03/ubudubu-czyli-do-wyszczerzonego-pan-bog.html.

Tamże znalazłem linek do naprawdę szokujących informacji: http://marucha.wordpress.com/2010/03/14/izrael-moze-byc-zmuszony-do-wymazania-europy-z-powierzchni-ziemi/.
* * * * *

No i na nieco (?) lżejszą nutę (niedouki, lenie i prawico sprzed telewizora!) chciałem Wam polecić oficjalnie wydanego przez komercyjne wydawnictwo ebooka jednego z popularniejszych rodzimych blogerów, a przy okazji jednego z moich ulubionych autorów, światowej klasy specjalisty od surrealistycznych humoresek (i nie tylko) - Jacka Jareckiego. Którą se można nawet na własność kupić klikajęcy na ten oto linek: http://www.goneta.net/sklep/product_info.php?products_id=98.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, października 24, 2009

Pyskówka - anybody?

Jacek Jarecki w swej nieskończonej dobroci od dawna próbuje mnie przywabić spowrotem na szalom24. Ostatnio osiągnął tyle, że wkleił u siebie na szalomie mojego ostatniego (błahego, ale od dawna innych przecież nie piszę) teksta, a ja zgodziłem się odpowiadać na komęty. W którym to celu musiałem założyć se od nowa całe konto.

Teoretycznie mogę więc naprawdę tam zacząć blogizować, ale w praktyce ograniczy się to chyba do tego, że ustawiam tam sobie wywrotowe hasełka, które się wyświetlają pod moimi komęty. No a teraz sobie czekam na ew. donosy do prokuratury w sprawie godzenia w sojusze i opluwania najświętszych (świeckich) wartości.

Jak śmy z Jareckim postanowili, tak też się stało, tyle że oczekiwana dyskusja szybko zeszła na wyimaginowane byty w rodzaju "wolnego rynku", plus szczeniackie obelgi ze strony moich pryszczatych oponentów. No nie - nie tylko to, bo dodatkowo Spengler został ujawniony jako nazista. W sumie żałosne to było i żałuję straconego wieczora, który miałem przeznaczony na całkiem inne sprawy.

Nie żebym miał jakąkolwiek pretensję do Jareckiego - wręcz przeciwnie! Tyle, że natura ludzka ułomną jest, a jeśli trąci się czułą strunę fanatyków "wolnego rynku", to można z całkowitą pewnością oczekiwać zachowań typowych dla okolic osiedlowego trzepaka i takiegoż poziomu argumentacji. Najzabawniejsze zaś to (dobrze, że coś w tym w ogóle można uznać za zabawne!), że oni niesmak rozmówcy i jego niechęć do kontynuacji automatycznie odczytują jako swój polemiczny sukces i potwierdzenie boskiej prawdy we własnej doktrynie...

Sprawa byłaby niewarta pięciu minut klepania w klawiaturę, ale nastąpił jeszcze pewien... Wątlutki, to prawda... Dalszy ciąg. Mianowicie mój czołowy oponent na tym szalomie - sławny rynkowy liberał wyrus, tym razem kryjący się pod pseudonimem mersey sound - zaczął mnie skrycie obrabiać na własnym blogu. O czym ja dowiedział się ino całkiem przypadkiem od Jareckiego, któren mi rzekł, że nasz wspólny dobry znajomy Artur M. Nicpoń nieźle tam wymiata, choć nieco w paru sprawach błądzi. (Czy jakoś tak to brzmiało).

Więc, choć z bloga wyrusa/mersey sound'a zostałem jakiś czas temu oficjalnie wyproszony - o co zresztą nie mogę mieć specjalnej pretensji, bo wpadłem tam swego czasu jak nastojaszczij troll i zacząłem jeździć po ich ukochanym von Misesie niczym po burej suce... Poszedłem tam zatem, na ten wyrusi blog, by zobaczyć wymiatanie Artura.

No i zobaczyłem. Artura gadki całkiem mi się w istocie spodobały - facet czuje Indian ja mało kto. (Widać że dokładnie w młodości przeczytał "Małego bizona".) Choć Spenglera jeszcze nie do końca kojarzy, ale rokuje nadzieje. Natomiast poczułem się moralnie uprawniony do zwrócenia wyrusowi uwagi, że jeśli próbuje mi u siebie obrabiać dupę, to mógłby mnie o tym łaskawie zawiadomić, a do tego zawiesić oficjalnie zwój ban na jakiś przynajmniej czas, bym miał możliwość odpowiedzi.

O co mi w ogóle chodzi? Na pewno nie o to, że potrzebuję jakiejś obrony, albo że potrzebuję pomocy w tępieniu maniackich ideologii różnych podwórzowych sekt! Po prostu jakiś tam rodzaj dyskusji się pod tym moim tekścikiem rozpętał - I TO AŻ W TRZECH RÓŻNYCH MIEJSCACH!

Dlatego też, gdyby ktoś z moich czytelników był spragniony ostrej pyskówki... gdyby pragnął utrzeć nosa różnym podwórzowym mędrkom... gdyby chciał się wypowiedzieć na temat "wolnego rynku"... albo sposobu na cywilizowaną i sensowną dyskusję... to niech sobie zobaczy wszystkie miejsca, gdzie ta dyskusja się toczyła... toczy... i, miejmy nadzieję, będzie toczyć... I niech sobie tam ew. zabierze głos.

Oto linki do wszystkich tych miejsc:

1. na tym tutaj blogu: http://bez-owijania.blogspot.com/2009/10/o-piciu-piwa-i-zaletach-wenus-w-futrze.html - (gdyby ktoś to musiał osobiście klepać, to zwracam uwagę, że w futrze to "Wenus", a nie "wyrus"!);

2. na szalomie: http://jacek.jarecki.salon24.pl/133157,powrot-tygrysa-na-salon24-partie-partie-partie;

3. u wyrusa: http://tekstowisko.blogspot.com/2009/10/tajemnicza-tajemnica-tajemniczych.html.

A teraz, parafrazując Głowackiego, wskazuję buławą na zachód i do wszystkich urodzonych pogromców leberalizmu wołam: "Chłopaki! Pokażcie tym... liberałom!" (W oryginale było tam oczywiście słowo o zbliżonym znaczeniu, tyle, że dziś uchodzące za nieeuropejskie, więc śmy se zamienili.)

Kto nie chce się z liberałami opluwać... Kogo nie bawią ich pokraczne argumenta... Niech oczywiście nie czuje się do niczego przymuszany. Błagam! W końcu prawdziwa wolność to właśnie MY! Wbrew temu co sobie i światu wmawiają leberały.

* * * * *

No to może jeszcze obrazek... Trochę tam wprawdzie brakuje gościa, który mógłby uchodzić za rynkowego liberała spod osiedlowego trzepaka, ale za to MY jesteśmy przedstawieni jak należy. No i naparzana pierwsza klasa! (Jakby ktoś pytał, to to jest gołe duszenie, czyli mata leo, tyle, że nie jak zazwyczaj od tyłu, ino z boku.)


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, marca 30, 2009

Dajcie im kopa czyli Ojropa

Jacek Jarecki nawiązał wczoraj do mojej niedawnej notki na temat bojkotu nadciągających nieuchronnie ojrowyborów. Oto link. W sumie mnie gorąco poparł, więc mógłbym niby się już tą sprawą nie zajmować, ale jednak uznałem, że muszę coś wyjaśnić. A jak już to coś wyjaśnię, to zapewne posypią się dygresje, aluzje i pogłębianie tematu. Pisać bowiem w sumie nie lubię, ale jak już zacznę, to jakoś samo idzie, bo tyle w człeku rzeczy do powiedzenia... (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą.)

Otóż z wypowiedzi Jareckiego (mówię po nazwisku, choć jesteśmy na ty, ponieważ to nazwisko stanowi już pewnego rodzaju firmowy branding) na temat mojego bojkotu - a było ich w istocie więcej niż ta jedna, choć nie każdy o tym wie, ponieważ tę poprzednią zaraz po publikacji autor usunął ze złości, kiedy zgłosiłem do niej swe drobne zastrzeżenia - wynika, że dla niego bojkot ojrowyborów to przede wszystkim demonstracja protestu przeciw polskiej klasie politycznej. I tu właśnie nie ma zgody! Dla mnie bowiem, po pierwsze - nie jest to żadna demonstracja. Po drugie zaś - nie przeciw polskiej, tylko właśnie przeciw ponadnarodowej, a konkretnie brukselsko-berlińskiej. No to wyjaśnijmy to sobie po kolei, o co chodzi i dlaczego.

Demonstracja to nie jest, ponieważ od małego miałem wstręt do wszelkich petycji, listów otwartych i demonstracji rozumianych w podobny sposób - czyli jako forma dialogu z "władzą", w dodatku z pozycji podległej, uniżonej, niemal z klęczek. Nie ma się co oszukiwać, dokładnie tym właśnie są wszelkie listy otwarte, petycje (co wskazuje poniekąd sama ich nazwa) i tak właśnie rozumiane demonstracje - zarówno te "manify" na ulicach, jak i różne inne formy, do których mógłby także należeć i bojkot ojrowyborów.

Miałem ten wstręt do wszelkich tego typu form "prostestu" od małego, cholernie mnie to raziło w okresie "S"... Ktoś by mógł rzec, iż to taka moja prywatna idiosynkrazja, a ja bym się musiał zgodzić, gdyby nie to, że dokładnie tak samo zdaje się uważać np. Dmowski. Z tego co wiem, Narodowa Demokracja odrzucała demonstracje jako próby nawiązania dialogu z władzą, natomiast organizowała demonstracje - także te uliczne - mające być demonstracją własnej siły wobec siebie samych (działaczy i sympatyków), mas, oraz dopiero na końcu i niejako mimochodem, władz zaborczych.

Jeśli się w tym mylę, proszę wybaczyć, nie jestem żadnym specjalistą od tych spraw, ale nieźle pamiętam, że w którymś ze znanych pism Dmowskiego, znalazłem wsparcie dla moich własnych odczuć w tych kwestiach. Sławny epizod z zastrzeleniem oficera kozaków podczas jednej z takich ulicznych demonstracji dalej potwierdza, że mam chyba tu, mimo b. ograniczonej w tych sprawach wiedzy, rację.

Cała ta sprawa wydaje mi się naprawdę istotna i interesująca, a do rodaków, nawet tych najbardziej prawicowych i najbardziej nieprzejednanych, całkiem, jak się zdaje, nie trafia. Dla mnie, przyznam, szkoda. Nie mając już specjalnie teraz czasu tej kwestii drążyć, podsumuję ją tylko... I to w taki sposób, jak to u mnie, że nikt nic nie zrozumie. Ale ja będę miał satysfakcję, że powiedziałem coś głębokiego i z sensem, a kto nie rozumie, sam sobie jest winien. Otóż, z tymi demonstracjami to jest tak, ja z agresją społeczną, antyspołeczną i aspołeczną u Tima Larkina. (Wiem, że nikt nie wie, kto to jest, ale można sobie poszukać.)

Tośmy sobie z grubsza wyjaśnili kwestię dlaczego mój prywatny bojkot nie jest żadną demonstracją, teraz wyjaśnijmy sobie, dlaczego nie jest przeciw polskiej klasie politycznej. Otóż, nie przeczę bynajmniej, że ta klasa jest w ogromnej części niewarta splunięcia, a targowica to przy niej niemal wzór patriotyzmu i politycznej mądrości. Jednak z pewnymi ale. Po pierwsze (choć to nie jest najistotniejszy aspekt), ja całkiem cenię PiS i braci K. Nie żebym całkowicie się z nimi zgadzał we wszystkich sprawach, ale absolutnie nie odmawiam im ani patriotyzmu, ani politycznej mądrości.

Jasne, sam byłbym za tym, by PiS naciskać z prawa i jednocześnie w prawo pchać (choć to, widziane okiem wyobraźni, sprzeczność). Postawa PiS wobec Ojropy mnie oczywiście nie zachwyca, ale... No właśnie, ale... Ja, w odróżnieniu od wielu innych, zdaję sobie sprawę z tego, że polityk działa w zastanych warunkach, a warunki w jakich działa PiS - po prostu warunki istniejące w Polsce i wokół niej - są, by nie nadużywać mocnych słów, koszmarne. Żeby wymienić kilka najważniejszych czynników: dominująca gospodarkę, media i sądownictwo postkomuna, lemingi ("młodzi, dobrze wykształceni"), "prawica" w dużej części otumaniona przez K*wina, trockiści i wszelkie lewactwo w roli autorytetów, genetycznie lokajskie usposobienie wszelkich praktycznie elit, wpływy obcych tajnych służb, tendencje imperialne w Brukseli i Berlinie, mniejszości narodowe, quasi-narodowe i obyczajowe...

Ja sobie mogę - i chyba powinienem - mowić, np. że Unia Europejska jest po prostu złem, nowym totalitaryzmem i wkrótce może się okazać nowym ZSRR. Jarosław Kaczyński, zakładając nawet, że ma na ten tamat podobne opinie, mówić tak nie może. Zresztą samo założenie, że ma podobne opinie, opiera się na nieco naiwnych przesłankach. Otóż, prawidziwy polityk (jakich jest dzisiaj b. niewielu, ale jakim jest dla mnie JK) po prostu nie dostrzega wielkiej różnicy miedzy "chcieć", a "móc". W tym sensie, że jeśli czegoś "chce", ale wie, że to całkiem jak z motyką na słońce, to tego chcieć przestaje.

(Czysty Epiktet, jeśli ktoś kojarzy. A dla cybernetyków to taki fajny przerzutnik, co to jak się ustawi w stanie A, to zaraz i tak wróci do stanu B.) No i w takich warunkach JK, a z nim PiS, po prostu nie zastanawiają się nawet, czy są "za Unią", czy też "przeciw Unii". Unia bowiem jest po prostu faktem, z którym muszą się liczyć. Faktem na kilkanaście lat, oby nie więcej. No i oby nie było potem jeszcze gorzej.

No to może - skoro ja jednak nie jestem żadnym politykiem i u mnie rozziew między "chcieć" i "móc" jest, jak u większości normalnych ludzi, znacznie większy - powiedzmy sobie, jak ja widzę Ojrounię. Więc sprawa jest taka, że ja się w sumie zgadzam, iż jakaś forma integracji Europy byłaby sprawą naturalną i pożądaną. Tyle że nie ta. Naprawdę z tego zgniłego pomidora nic się dobrego wystrugać nie da, po prostu. Unia ma grzech pierworodny, który nie pozwoli jej ani się zmienić w coś lepszego, ani też skutecznie i sensownie działać. Grzech, którego nie miało żadne dotąd imperium w historii.

Otóż Unia powstała nie kiedy Europa kwitła i była silniejsza od otoczenia, tylko wprost przeciwnie - kiedy była zniszczona, wystraszona i egzystowała jedynie dzięki amerykańskiemu parasolowi, a wcześniej amerykańskiej misji ratunkowej. Wielu rodzimych "prawicowców" zachwyca się ową Wspólnotą Węgla i Stali, z której koszmarny brukselski moloch powstał. Miało to być cudo i do tego stanu powinniśmy dziś pragnąć wrócić. Ja mowię bzdura! Bzdura i kłamstwo!

Unia powstała, kiedy skurwiona i niemal już zeszła na starczy uwiąd liberalna Europa, pod wspomnianym amerykańskim parasolem, merdając przymilnie do Sowietów w nadziei, że... Po prostu dadzą jeszcze pożyć w tergalowej rzeczywistości z "Dimanche à Orly"... Kiedy ta żałosna Europa, dała się zorganizować Francji i Niemcom w rodzaj pokracznego i niewiarygodnie żałosnego "imperium nowego typu". Imperium, w którym lewizna z '68 po prostu MUSIAŁA dojść do najwyższej władzy - więcej powiem! Ona, ta lewizna, po prostu o tym wiedziała już wtedy, mniej czy bardziej świadomie, a rozruchy w '68 były właśnie tego wyrazem i pierwszym istotnym krokiem do tej dzisiejszej władzy.

Unia powstała, gdy Francja, skompromitowana, co by tu nie mówić, w wojnie światowej, wpadła na genialny pomysł, by na plecach "ohydnego Kalibana", czyli Niemiec, który został akurat szczęśliwie upokorzony, spętany i przenicowany, odbudować imperium Napoleona i - czemu nie? - Karola Wielkiego. Pod amerykańskim parasolem, dopóki będzie trzeba i będzie to korzystne, a potem w tak bliskiej współpracy z Rosją/ZSRR (zależnie od aktualnego stanu spraw), jak to okaże się opłacalne i/lub konieczne.

Niemcy to oczywiście samo jądro zachodniej cywilizacji, temu nie przeczę - wszelkie mądrości Konecznego na temat ich "bizantynizmu" i "łacińskości" Polaków" traktując jako dobry żart. Jednak ten kraj od stuleci był politycznym potworkiem (jak i Polska zresztą, choć w diametralnie inny sposób), a po swym zjednoczeniu przez Bismarcka, stał się, co by nie mówić, właśnie swego rodzaju Kalibanem. I tak to co najmniej musieli widzieć światli dziedzice Woltera, te przecudne, w swoim rozumieniu przynajmniej, Ariele. Na których kraju temat ich własny rodak G. Lenotre stwiedził, że: "to cudowny kraj, gdzie żadna zasługa nigdy nie ma szans w konfrontacji z bezczelnością". (Akurat wczoraj na to trafiłem. Cytat z pamięci.)

Ludzie zachwycają się Unią, że żadnej przemocy, żadnego imperializmu i podbojów, jednak to idiotyzm. Unia jest taka "łagodna" po pierwsze dlatego, że europejskie lemingi są aż tak potulne, a po drugie właśnie dlatego, że powstała tak, jak powstała i nosi w sobie swój grzech pierworodny. Fakt, przywódcy Ojropy są tchórzliwi i sami by się bali czegokolwiek, co by mogło doprowadzić do najbledszej choćby namiastki stalinowskich czystek... Ale spokojnie! Historia ma swoją dynamikę i bynajmniej się nie zatrzymała!

Mógłbym tak jeszcze godzinami, mógłbym na te tematy napisać książkę albo dwie, ale już kończę, podsumowując, że dla mnie Unia Europejska jest to twór co najmniej proto-totalitarny, w którym pozorna demokracja służy tylko do usypiania lemingów zanim nie sporządzi się dla nich odpowiednio mocnych okratowanych cel i odpowiednio skutecznych kajdan... Z czego wynika, że branie udziału w tego typu "wyborach" jest takim samym co najmniej uwiarygodnianiem cynicznej przemocy i brutalnego kłamstwa, jak udział w wyborach w PRL. Wtedy tego nie robiłem, to i dzisiaj nie widzę powodu.

Pójść do urny i poskreślać, czy inne tego typu genialne pomysły, to dla mnie już "dialog z władzą", to właśnie to "demonstrowanie", którego tak od dziecka nie lubię. Tych typków należy po prostu ignorować, na ile to możliwe, i tak długo, aż nie będzie im można - wylewnie, a jakże! - podziękować.

Mój prywatny bojkot nie odnosi się jednak wcale do wyborów na szczeblu krajowym. (Co by można wnosić z entuzjastycznego, ale nie całkiem kompatybilnego z moimi poglądami, podchwycenia go przez np. Jareckiego.) Jasne, rachunek prawdopodobieństwa itd., obiektywnie udział w wyborach, z matematycznego pkt. widzenia, to bezsens, ale... CREDO QUIAM ABSURDUM EST! I właśnie to stanowi pewnego rodzaju pascalowskie wyznanie wiary. Wiary politycznej w tym przypadku.

Mój wyborczy "protest" - powtórzę to raz jeszcze na koniec - nie dotyczy polityki krajowej, nie tym razem! On dotyczy polityki jak najbardziej PONADNARODOWEJ. A co do klasy politycznej, to, oczywiście do orgazmu daleko, ale PiS, Jacku Jarecki, dość mi się w sumie podoba. Co oczywiście nie oznacza, by każdy musiał być aż tak mu przychylny, albo by nie należało PiS'u ganiać, pouczać i karcić. Jednak PiS to nie to co postkomuna czy wesoła trzódka Tuska, albo totalitarne ojrobiurwy. Nie dla mnie!

Mam nadzieję, że wszyscy którzy to czytają, zauważyli, że zaraz potem radykalnie ZMIENIŁEM ZDANIE na temat udziału w ojrowyborach. (Oczywiście nie na temat samej Unii.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.