sobota, maja 22, 2010

O niewywrotnych teoriach i niezatapialnych ideologiach (część 1)

Popper, wraz z brzytwą Ockhama, należy do standardowego wyposażenia każdego liberalnego czy lewackiego internetowego trolla, nie mówiąc już o liberalnym czy lewackim intelektualiście. Życie, i tak zwany "real", mają jednak swoje prawa, więc liberalni i lewaccy intelektualiści (trolle na razie zostawiamy sobie na boku), waląc Popperem na lewo i prawo jak maczugą...

Rżnąc wszystko co się nawinie brzytwą Ockhama... Sami w swych, kunsztownych teoriach (nie mówiąc już, że kiedy nasuwa się konieczność ich obrony), od brzytwy zdecydowanie stronią, czyniąc przy tym wszystko, by te teorie były maksymalnie NIEWYWROTNE - a zatem, zgodnie z popperowskim kryterium, NIENAUKOWE.

Dzisiaj zajmiemy się jedną z tych spraw - mianowicie niewywrotnością owych teorii - i ją sobie tu, pokrótce, poanalizujemy.

Na początek na miejscu będzie jednak stwierdzenie, że ja wcale nie domagam się od wszelkich teorii czy hipotez, by były wywrotne, a mówiąc bardziej oficjalnym językiem "falsyfikowalne", bo cała masa bardzo sensownych teorii i hipotez, albo nie jest, albo też byłoby to w ich przypadku skomplikowane i niepewne. W końcu samo popperowskie kryterium naukowości nie jest przecież falsyfikowalne, zatem zgodnie z samym sobą, jest nienaukowe... I tak właśnie się te sprawy mają.

Tutaj jednak zamierzam wykazać, że wspomniani już lewaccy i liberalni intelektualiści, nie tylko lekce sobie to kryterium ważą (co by nie było żadną intelektualną zbrodnią, choć zabawne to jest, gdy się na nie z takim zapałem raz po raz powołuje), ale po prostu tak konstruują swoje teorie, by były one maksymalnie NIEFALSYFIKOWALNE, niewywrotne. I by polemika z nimi, z tego właśnie powodu, z założenia nie miała sensu. TO już jest grube intelektualne nadużycie, które warto by było wreszcie ujawnić, bo na razie nie udało mi się nigdzie znaleźć tego zjawiska ogólniejszej analizy.

Przejdźmy więc do sedna rzeczy i spróbujmy opisać sposoby, na jakie te brzydkie rzeczy oni robią. A jest tych sposobów co najmniej kilka. Opiszę te, które udało mi się dotychczas, w wyniku niezbyt długiego analizowania tej sprawy, określić.

Sposób pierwszy na swój prywatny użytek określam sobie za pomocą przypisywanej Napoleonowi formuły "Maszerujemy osobno, atakujemy razem". Mnie się to w każdym razie tak kojarzy, choć zgadzam się, że potrzeba do tego pewnej elastyczności umysłu. Inną dobrą, bo od razu oddającą istotę sprawy, nazwą jest "Ideologia rozpisana na głosy". (Tu też zresztą, jeśli ktoś pragnie, możemy posłużyć się hasłem: "Śpiewamy razem, mówimy osobno".)

Rozpracujmy to na konkretnym przykładzie. Weźmy taki feminizm. Niby jest jeden, prawda? Walczy o prawa kobiet i to jest jego istota. A jednak, weźmy dowolną sprawę, która wiąże się w jakikolwiek sposób z "dolą kobiet"... I w ogóle zresztą z czymkolwiek, o czym feminizm raczy się wypowiadać... I nie znajdziemy tam chyba żadnej (nie-trywialnie oczywistej) tezy, dla której nie proponowano by nam dwóch co najmniej, całkiem różnych, i często sprzecznych odpowiedzi czy rozwiązań.

Jakaś zmęczona pani domu, jakaś zabiegana matka dzieciom, jakaś nudząca się w bezczynności żona zamożnego biznesmena, wzniesie w momencie zwątpienia oczy ku niebu i zawoła: "Ależ życie kobiety jest ciężkie!" Momentalnie pojawia się obłoczek dymu, z którego, jak diabełek z pudełka, wyłania się feminizm ze swoją, skrojoną na miarę, ofertą i odpowiedzią na wszelkie duszne bole. "Tak, kobiety są całkiem takie same, a faszystowskie, paternalistyczne społeczeństwo na siłę wtłacza je..."

Diabełek cały czas patrzy swej ofierze w oczy i reaguje. Jeśli ta nie zareagowała pozytywnie na wstępną ofertę, oferta zostaje natychmiast zmieniona. W optymalnym przypadku tak, by ofiara nawet się nie zorientowała. Feministyczny diabełek ciągnie więc w tym duchu: "Chcą żebyśmy były jak oni! A przecież oni to tylko niedonoszone my, kobiety! Mamy być takie same?! Jesteśmy od nich o niebo lepsze, złoty wiek to był przecież wiek matriarchatu, a potem te podstępne, sadystyczne samce... itd."

Feministyczny diabełek nadal uważnie patrzy tej pani w oczy i reaguje na język jej ciała, nadstawiając przy tym ucha - bo może ona coś powie wprost. Ofiara dostała już dwie oferty - obiektywnie sprzeczne ze sobą, ale kto by się tam takimi formalnościami przejmował! Liczy się współczucie, liczy się siostrzana solidarność, liczy się wspólnota. Zaiste aż trudno zrozumieć, jak możliwe jest, by wciąż tyle kobiet odrzucało tę hiper-atrakcyjną ofertę, ten syreni śpiew... Może diabełek na razie jeszcze nie dotarł do wszystkich kobiet? A może większość z nich, jakimś atawistycznym instynktem wiedziona, otrząsa się po chwili z owego stanu hipnozy i wraca do normalności?

Nie wiem, w każdym razie muszę przyznać, że podziwiam te kobiety, które tak chytrze przedstawioną ofertę po prostu odrzuciły i nie poświęcają słowiczym trelom feminizmu uwagi. W końcu kiedyś, mimo że ich "dola" była zapewne cięższa, mogło to być w miarę łatwe - ale dziś? Kiedy nawet mężczyźni - swą eunuchowatością - sprzysięgli się niejako, by pchać kobiety w szeroko otwarte ramiona feminizmu?

W naszym, błyskotliwym, choć z konieczności uproszczonym, literackim przykładzie, uwzględniliśmy jedynie jednego diabełka-akwizytora. Jednak w rzeczywistości działa to przeważnie w sposób mniej elegancki, wymagający o wiele większych nakładów i zasobów, ale też o wiele pewniejszy. Działa to po prostu bardziej zgodnie z cytowaną tu przeze mnie napoleońską zasadą. Po prostu ktoś mówi jedno, kto inny drugie, a jeszcze ktoś inny trzecie. A jeśli którykolwiek z nich odniesie sukces, sukces ten idzie oczywiście na konto CAŁOŚCI - w tym wypadku całego feminizmu. No i mamy kolejną udaną sprzedaż ideologii. Mamy też kolejną ideową feministkę.

Działa to oczywiście całkiem tak samo jak np. platformiana propaganda z "konserwatywnym", robiącym jezuickie miny i sączącym nabrzmiałe mądrością słowa Gowinem, i "wesołym", "działającym wyłącznie na własny rachunek" Palikotem. (Plus Niesiołowskim, nieaktualnym już na szczęście Karpiniukiem, i masą innych platformianych mend do zadań specjalnych.) Zresztą na lewiźnie, także tej realno-liberalnej, "europejskiej", jest tego rodzaju osobników skolko ugodno i nie ma chyba wielkiej potrzeby ich tu wymieniać. Nie o tym zresztą teraz mówimy.

Ci faceci to po prostu (pomijając już epitety, na które zasługują, a które wyrażają aspekty etyczne tego co robią) HARCOWNICY. Tacy jak ci w Trylogii, i w ogóle w historii wojskowości przez tysiąclecia. Jeśli odniosą sukces, całe wojsko się cieszy i morale mu się zwiększa. (Nie mylić z moralnością! To całkiem co innego.) Jeśli dostaną w dupę - cóż, zdarza się, nikt przecież za nich odpowiedzialności nie brał, wszystko co robią, robią na własny rachunek.

Podobnie zresztą używa się czasem komandosów czy służby specjalne - ludzie dostają misję, ale wiedzą, że nikt się o nich w razie, gdyby wpadli w ręce wroga, nie upomni, i o żadnych tam Konwencjach Genewskich mowy nie będzie. Oczywiście tym wszystkim lewackim, leberalnym czy feministycznym (nie, żeby to były całkiem różne rzeczy!) na ogół nic takiego nie grozi, ale zasada ich użycia jest ta sama.

Mam nadzieję, że udało mi się pokazać, jak opisanym tu sposobem czyni się pewne ideologie niezatapialnymi. Byłby to pewien mój sukces, ale nie należy go wyolbrzymiać, bowiem ta akurat metoda jest stosunkowo prymitywna i stosunkowo dobrze wszystkim znana. Następne, które (Deo volente) opiszę w następnych odcinkach, są o wiele bardziej wyrafinowane i o wiele mniej, z tego co wiem, rozpoznane.

c.d.n.

triarius
--------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Ludzie to, czy jakieś dzikie źwierzęta? (czyli edukacja und szkolnictwo wczoraj i dziś)

Chciałem sobie znowu nieco poczytać Spenglera - a konkretnie drugi tom Magnum Opus, ten traktujący wprost o historii i (niech ją szlag!) teraźniejszości - ale nie mogę go w całym tym moim, książkowym i nie tylko, bałaganie znaleźć. By ukoić jakoś mój ból, wyciągnąłem z półki inną książkę, taką co ją mam od dobrych dwudziestu lat, alem nigdy dotąd nie czytał... I czytać ją, after all these years, zacząłem.

Książka nazywa się "Medieval Panorama: The Horizons of Thought" (na nasze "Średniowieczna panorama: Horyzonty myśli"), autorem zaś jest G.G. Coulton. (Który jednak nie ma chyba nic wspólnego ani z programem gadu-gadu, ani z Generalną Gubernią.) Wydane to zostało po raz pierwszy (żeby już te nasze didaskalia uczynić kompletnymi) w 1938 w Cambridge.

Jest to rzecz interesująca, a miejscami nawet i zabawna. Na przykład taki fragment, com go sobie właśnie przed chwilą do poduszki był przeczytał. (Wszystkie dłuższe cytaty rozbiłem na mniejsze akapity, przekład miejscami językowo dość luźny, ale merytorycznie wierny.) Cytuję:
[...] studenci mieszkający na stancji, na których skarży się statut uniwersytetu w Oxfordzie, że: "śpią cały dzień, a w nocy włóczą się po knajpach i domach złej sławy, szukając okazji do rabunku i zabójstwa" - ludzie z którymi możemy zestawić tych irlandzkich, szkockich i walijskich studentów, na których Izba Gmin dwukrotnie skarżyła się królowi (1422 i 1429), że: "nie mając gdzie by mogli mieszkać, popełnili liczne zabójstwa, morderstwa, gwałty i rabunki po całej okolicy", w końcu zaś zorganizowali system szantażu, utrzymując okoliczne dystrykty w stanie oblężenia.

Znaczącym komentarzem do tego jest, że jak już widzieliśmy, notoryczne włóczenie się po nocy, czyli wychodzenie na zewnątrz po oficjalnej godzinie gaszenia wszystkich ogni, karane było dwukrotnie wyższą grzywną, niż wystrzelenie strzały w stronę proctora [gościa nadzorującego studentów z ramienia uniwersytetów, przyp. mój] próbując go zranić. [_ _ _] w Bolonii "atak z użyciem kordelasa w sali wykładowej obciążał (winnego) opłatą za stratę czasu i pieniędzy zebranych tam studentów".
Druga strona, też jednak - i tutaj mamy wreszcie drobną różnicę z czasami miłościwie nam panującego realnego liberalizmu - nie pozostawała całkiem bierna. Oto stosowny cytat:
Podczas inauguracji Doktora Gramatyki, uniwersytecki bedel musiał mu dostarczyć witkę, "palmer" (czyli płaski kawałek drewna do bicia po dłoni), oraz "cwanego chłopca"* (czyli niezbyt łagodnego czy dobrze ułożonego). Po dokonaniu na tym chłopcu czego należało**, kandydat musiał mu zapłacić 4 denary za jego "pracę"***, i tę samą sumę bedelowi, za wypożyczenie instrumentów.
Hłe, hłe, hłe! Fajne było? Istne "Wspomnienia niebieskiego mundurka" (jedna z ulubionych książek mojego dzieciństwa, by the way). Bo my sobie tutaj uogólniamy, filozofujemy na temat historii, a tutaj takie drobne konkretne coś, co może nawet niektórych pasjami lubiących płakać nad upadkiem obyczajów i zepsuciem młodzieży "w demokracji" nieco zdziwić, żeby nie powiedzieć zaskoczyć. (Choć ich chyba nic nie zdziwi, oni po prostu takich rzeczy nie czytają, woląc - i to o ile! - Misesa. A gdyby nawet, to i tak jak woda po kaczce.)

-------------------------------------------
* "Shrewd boy".
** W oryginale:"after performing on the boy". Co, jako żywo, brzmiałoby smakowicie... Gdyby chodziło o dziewczynę: "after performing on the girl". Ach! A tak, to raczej tylko dla jakiegoś Biedronia.
*** W oryginale: "labour".Wszelkie odniesienia do położnictwa to czysty bonus.

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.