Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zasada szwagra. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zasada szwagra. Pokaż wszystkie posty

sobota, lipca 23, 2016

Szalone harce mojego mentalnego Photoshopa

Messerschmitt ME-109
Zrobiłem sobie krótką przerwę w ćwiczeniach, rozwaliłem się w fotelu i przymknąłem oczy. Natychmiast na ekranie wyobraźni pojawił mi się taki oto obraz... (A może zresztą to był mem?) W każdym razie coś, jak takie klasyczne zdjęcie asa lotniczego z ostatniej oficjalnej światowej wojny: widzimy otwartą kabinę myśliwca i kawałek burty, na tej burcie spora ilość niewielkich swastyk, jakimi alianccy piloci mieli zwyczaj oznaczać własne zestrzelenia.

Dziwne były w tym dwie rzeczy: Po pierwsze, że ten myśliwiec to musiał być Messerschmitt ME-109 - kanciasty kształt z widocznymi nitami, kabinka wyraźnie ciasna... Po drugie, że za sterami siedziała tam, niesamowicie uradowana i wznosząca do góry dwa palce w geście (alianckiego zresztą) zwycięstwa... Nasza, jakże dobra znajoma, Merkela. W rozpiętej pilotce na ślicznej główce, w skórzanej kurtce, z szaliczkiem, i w ogóle jak Bóg przykazał.

Było to z całą pewnością zrobione Photoshopem i od razu wiedziałem, że moja wyobraźnia płata mi dzikiego figla - nie wiem, czy zjadłem coś ze sporyszem, czy do wody w kranie ktoś dodał jakichś halucynogenów (kto to mógł być i po co to zrobił!?), bo przecież wiem, iż kabina ME-109 była niesamowicie ciasna i ktoś tak przysadkowaty, jak Matka Europy Merkela, nigdy by się tam nie wcisnął. Naprawdę dziwna sprawa! (Cóż zresztą dziwnego w tym, że matka stu milionów dzieci może mieć od tego nieco przysadzistą figurę?)

A potem otworzyłem oczy, znowu pozwoliłem telewizorowi gadać, co mu wcześniej zamknąłem gębę... Na tych wszystkich zachodnich kanałach, co je mam, niezliczeni eksperci znowu rozgdakali się na temat dzisiejszego zamachu w Monachium. Ci eksperci bez cienia wątpliwości funkcjonują zgodnie z "zasadą szwagra", którą kiedyś sformułował mój ojciec, a o której tu kiedyś wspomniałem. Zasada jest trywialnie prosta, naprawdę żadne błyskotliwe odkrycie, obaj potrafiliśmy dokonywać większych odkryć, ale ładnie się nazywa i z całą pewnością jest prawdziwa.

Idzie to tak, że "ktoś ma szwagra i ten szwagier potrzebuje być dyrektorem muzeum, no to się zakłada Muzeum Lenina w Poroninie". Pstryk i wszystko jasne! Dokładnie tak samo musi być z tymi wszystkimi ekspertami od terroryzmu. Opowiadają rzeczy niesłychane na zmianę z tak trywialnymi, że baby w maglu by się tego powstydziły. Tym razem na przykład zachodzili w głowę, dlaczego dotąd nie było islamistycznych zamachów w niemczarni, a teraz nagle są.

Coś tam próbowali wymyślać, ale szło im fatalnie. Ja tam żaden ekspert, jednak moja własna hipoteza, która mi się momentalnie zalęgła w głowie, kiedym tylko usłyszał o tym poprzednim zamachu, tym z poniedziałku, jest taka, że Państwo Islamskie ("tak zwane" oczywiście, bo poza posiadaniem szwagra trzeba jeszcze pilnie tego "tak zwane" przestrzegać, w każdym możliwym zresztą języku) po prostu nie chciało robić w niemczarni zamachów, zanim nie wprowadzi tam paru milionów "uchodźców".

A dlaczego teraz już uznali, że mogą? No bo po pierwsze milion już mają, więc mogli uznać, że od biedy wystarczy, a poza tym szeroko pojęte Merkele i ich przeróżne przydupasy już się tak ostro w miłość do tych "uchodźców" zaangażowały... I w niezliczone korzyści, jakie to niemczarni wraz z całą Europą przynosi, że nagle się z tego - zamachy czy nie - wycofać nie mogą, i prędzej będzie tam wojna domowa, co Państwu Islamskiemu ("tak zwanemu" oczywiście) jak najbardziej pasuje, niż coś się pokojowo zmieni.

No bo jak by się miało zmienić? Merkela, szeroko zresztą pojęta, przeprosi, odda władzę... (KOMU NIBY?) I spakuje szczoteczkę do zębów, czekając grzecznie na sprawiedliwy wyrok... Tak? Potraficie sobie to wyobrazić? Fakt, że gdyby jakiś rzymski cesarz wyciął, tak całkiem od niechcenia, z czystej fantazji, Rzymianom takiego figla, jakiego Merkela ostatnio wycięła niemczarni... No bo do Polski na razie się tych "uchodźców" wyeksportować nie udało, więc cała sprytna intryga sprytnym intrygantom wybuchła w samą mordę.

Ale co ja gadam? Gdzie "wybuchła"? Naprawdę dodali coś do tej wody. Merkela sobie wesoło żyje, a lud roboczy miast i wsi prosi o więcej i wielbi. Tym niemniej pozostaje faktem, że jakiegoś starodawnego cesarza to by już dawno psy w postaci ścierwa nad Tybrem... Tylko co to ma wspólnego z dzisiejszym lemingiem, choćby i niemieckim?

Nie wiem, może mi te izometryczne ćwiczenia, com je od niedawna zaczął robić, naprawdę intensywne jak cholera, jakoś tak robią, że krew nie dopływa, albo właśnie dopływa, i zbiera mi się na fantazje, wizje i dziwne, historią napędzane myśli. Jednak machanie hantlami jest bezpieczniejsze!

triarius

sobota, czerwca 02, 2012

O świeckiej świętości (i innych lewackich zboczeniach)

Zacznijmy od cytatu:
Spinoza urodził się 24 listopada 1632 roku w Amsterdamie, gdzie osiedliła się jego żydowska rodzina po ucieczce przed hiszpańską i portugalską inkwizycją. Uczęszczał do szkoły mieszczącej się w synagodze Hiszpanów i Portugalczyków, którzy uczyli zarówno religii żydowskiej, jak i wiedzy ogólnej, zdobytej w Hiszpanii. [_ _ _] W końcu przeciwstawił się religijnym naukom swojej gminy i został przez nią wyklęty w lecie 1656 roku.
To nam może wystarczy, choć zaraz potem jest tekst owej żydowskiej gminnej ekskomuniki, także dość interesujący. A w każdym razie jednoznaczny i nie owijający w bawełnę. Ale powiedzmy sobie jeszcze skąd ten cytat. No to mówię, że z książki Richarda H. Popkina i Avruma Strolla "Filozofia - najpopularniejszy na świecie podręcznik filozofii dla niefilozofów". Oryginał z 1986, polskie wydanie by Zysk i S-ka 1994.

Otwieramy ponownie na Spinozie, przeskakujemy kawałek dalej i czytamy to:
W życiu osobistym Spinoza bodaj najbardziej spośród wszystkich filozofów zbliżył się do świętości; w dniu śmierci był radosny i nie obawiał się niczego; pomimo częstych zjadliwych ataków bardzo rzadko się złościł i rzadko tracił rozsądek.
Czy ktoś tu zauważył dziwnego? W powyższym cytacie znaczy? Coś co mu ("jej" też, a jakże!) nie pasuje? Zresztą dla co mniej bystrych P.T. Czytelników ten najistotniejszy fragment wytłuściłem. No więc? Zgoda - chodzi o tę "świętość". Ewidentnie świecką - jak u Jacka Kuronia.

No bo przecież jaką inną? Spinoza, jak wynika choćby z powyższych cytatów, religijnym żydem z pewnością nie był. Zresztą czy religijni żydzi mają świętych? Katolikiem też  ewidentnie nie był, bo ktoś by nam chyba o tym - niewykluczone że p.p. Popkin i Stroll - powiedział. W katolicyźmie święci jak najbardziej istnieją, ale to chyba nie ten przypadek.

Tym bardziej, że Amsterdam w XVII w. raczej z katolicyzmem miał niewiele wspólnego. Protestantem, jak otoczenie, też chyba trudno Spinozę nazwać, a w każdym razie znowu o tym nic nie słyszymy. Zresztą protestanci, z tego co wiem (a wśród przodków mam najwyższego duchownego szwedzkiego luterańskiego kościoła, hłe hłe!), świętych też nie uznają.

A więc czysty Jacek Kuroń i ktoś mógłby nawet zapytać, jakim to prawem panowie Popkin i Avrum szastają pojęciem świętości, do którego nie mają absolutnie żadnego prawa? Nie kłócę się, że Spinoza był złym czy niesympatycznym człowiekiem, chętnie wierzę, że był słodki i łagodny - tylko co to ma, do jasnej i niespodziewanej, wspólnego akurat ze "świętością"?!

"Bodaj najbardziej spośród wszystkich filozofów zbliżył się do filozoficznego ideału" - tak mogłoby być. Nie wiem, czy to na pewno prawda, ale nie ma tu niczego, co by autorzy popularnego wprowadzenia do filozofii nie mieli prawa napisać. Wiele też innych rzeczy, o podobnej wymowie, mogliby napisać, ale "świętość"? To pojęcie należy do religii - i to bynajmniej nie do wszystkich - i to jest ewidentne zawłaszczanie (paskudne słowo skądinąd!) z ewidentnym pchaniem się na nieswój teren!

Można by tu jeszcze sporo się pooburzać, a także można by z tego różne ciekawe wnioski powysnuwać, na różne tematy. Jak to na przykład, że obecna lewizna, coraz bardziej totalitarna, coraz bardziej usadowiona w roli nowej klasy wyzyskiwaczy, na gwałt przejmuje dawne konserwatywne hasła, paradygmaty, rozwiązania...

Oczywiście pozostając nadal obrzydliwą totalitarną lewizną, tylko że już teraz do brudnej roboty używa harcowników, pali*tów i ofiary stworzonego przez siebie systemu edukacji, sama zaś coraz bardziej przybiera namaszczone miny w stylu... Jak się ten dęty "konserwatywny" platformiany pajac wabi? Chyba wiecie o kogo chodzi, nie? Plus świecka świętość różnych Jacków K. Plus "zgoda buduje". Plus "pacta sunt servanda". Ale my dzisiaj nie o tym.

Człek się zastanawia, i słusznie, czy tego typu "najpopularniejsze podręczniki filozofii" nie służą w sumie właśnie temu, żeby co parę stron, niepostrzeżenie, przemycić podobny kawałek, jak żeśmy sobie zacytowali. No bo czemu innemu mogłyby służyć? Albo inaczej, ostrożniej - zostawiając chwilowo na boku kwestię tego, po co to w ogóle napisano - zastanówmy się po co to wydano w Polsce.

No bo nie z prawdziwego umiłowania nauki, filozofii, czy czego tam. Skąd to wiem? Mógłbym o min. Hall i innych takich sprawach, ale to faktycznie zbyt abstrakcyjne. A stąd wiem, że zaraz po cytowanym fragmencie mamy takie coś:
Kiedy Jan de Witt, przywódca Republiki Duńskiej został zamordowany, Spinoza, podobno po raz pierwszy, oburzył się na pospólstwo, które do tego doprowadziło.
Fajne? No, nie mówcie mi, że nic was tutaj nie razi! I nie chodzi mi akurat o brak przecinka po "Duńskiej". Ani nawet pokrętne określenie, że "doprowadziło", skoro (nie chce mi się tego sprawdzać) wygląda, że raczej utrupiło. Ani nawet o to niezrozumiałe "po raz pierwszy". To "po raz drugi" już nie? Zapewne chodzi o to, że się oburzył "jako pierwszy". (Kto to zresztą sprawdził, czy na pewno nie trzeci?) Czy może jednak "pierwszy raz w życiu"? Mało tu precyzji!

Komuś, co bystrzejszemu z moich P.T., może się jednak wydać dziwne to nazwisko w połączeniu z Danią. Tam się ludzie nazywają raczej w stylu Sandstrupp, Anderssen i temu podobnież. A jeśli ktoś w ogóle cokolwiek z historii kojarzy, to przede wszystkim powinien się zdziwić tą duńską republiką. Bo takiej nigdy nie było! Pan de Witt ewidentnie był Holendrem, co potwierdza zresztą (zgadłem!) Wikipedia. Oto proszę: http://pl.wikipedia.org/wiki/Johan_de_Witt

Tak więc cel naukowy nie przyświecał wydaniu tej książki - to możemy uznać za udowodnione. Bo by wzięto kompetentnego tłumacza, zrobiono by korektę i jakiś fachowiec by się temu przyjrzał. (Bo to chyba jednak nie w oryginale takie głupoty napisali. A zresztą i tak należało sprawdzić!) Jaki więc był ten powód? Ano taki jak mówiłem. Zawłaszczanie, babranie brudnymi paluchami w sprawach religii, i to akurat szczególnie katolickiej...

Poza oczywiście niepodważalną w tym naszym nieszczęsnym kraju Zasadą Szwagra, która kazała dać robotę jakiemuś pociotkowi, zamiast komuś kompetentnemu. Teraz zapewne ten kompetentny, korzystając ze swej znajomości angielskiego, ma łatwiej, kiedy pracuje sobie, wesoło pogwizdując, na zmywaku. Więc żadna krzywda mu się nie stała. A pociotek jest co najmniej wiceministrem, albo kimś w Brukseli.

Że tego typu brudne cele przyświecają tego typu popularnym naukowym - czy w wielu przypadkach raczej "naukawym" - przedsięwzięciom, że to nie był jeden drobny przypadek, akurat na tych paru stronach książki, com ją sobie za pięć złotych parę dni temu kupił, wnoszę choćby z tego, że parę dni wcześniej znajoma pożyczyła mi, na podróż, popularno-naukowe pisemko Focus. Z czerwca 2008, archiwalne.

Siadam ci ja w tej kolejce, otwieram Focusa, czytam sobie artykuł o sportowcach, których wykończył alkohol... Całkiem interesujące, dla mnie przynajmniej, choć z nauką wiele to związku chyba nie ma, raczej dość wulgarne plotki... Otwieram w innym miejscu, i widzę: dział "Zaułek Darwina", autor Magdalena Tilszer, Biolog, doktorantka w Instytucie Nauk i Środowiska UJ", tytuł "Bliźniak prawdę obnaży".

No i zajawka, cytuję w całości i z zachowaną wielkością liter: "CHOĆ TRUDNO W TO UWIERZYĆ, PATRZĄC NA NASZYCH POLITYKÓW, BLIŹNIĘTA SĄ BEZCENNE, PRZYNAJMNIEJ DLA NAUK BIOMEDYCZNYCH".

Ładne? Czysto naukowe, całkiem apolityczne, więc oczywiście na miejscu i prześliczne. Dalej mi się nie chciało Focusa studiować, ale pewien jestem, że jakbym tam pogrzebał, to jeszcze parę takich apolitycznych smakołyków bym znalazł. I mówię wam: ta doktorantka Tilszer Magdalena daleko zajdzie!

Tak więc powinniśmy chyba, co najmniej, skoro o smole i pierzu nie ma nawet co marzyć, zacząć rozróżniać i wyrażać różnicę pomiędzy uczciwą naukowością i załganą NAUKAWOŚCIĄ. Bo bez tego ten informacyjny szum, który, coraz gorzej wykształconym, i coraz gorzej ogłupionym przez media, serwuje totalitarna lewizna, całkiem nas zniszczy. Albo wypniemy się bez sensu na prawdziwą naukę, która się przydaje, albo też będziemy łykać te wszystkie kłamstwa i pierdoły, które nam dzisiaj naukawe autorytety, przy skutecznym wsparciu całej reszty tego syfa, wduszają.

A co do świętości, od której rozpoczęliśmy, i w ogóle religii, to, nie mnie się tutaj wymądrzać, ale chyba warto by było, kiedy już zaczniecie się nieco bronić, pobronić się także przed tym kurewskim lewiźnianym ZAWŁASZCZANIEM (co za ohydne słowo, swoją drogą!) i gmeraniem brudnymi paluchami w waszych, ludzie, religijnych sprawach! Przez takich, którzy nie mają do tego żadnego prawa, bo to po prostu nie są ich sprawy. Dixi!

* * * * *

Uzupełnienie po pół godzinie:

Przyznawanie Spinozie tytułu "świętego" przez panów Popkina i Strolla to dokładnie coś takiego, jakby ci panowie, nigdy nie mając żadne styczności z BJJ, napisali o Spinozie, który także nie miał, że "był jednym z najwspanialszych czarnych pasów w Brazylijskim Jiu-Jitsu wśród filozofów". Kiedy w końcu, warto o tym pamiętać, wśród wysokiej klasy filozofów było parę takich wysokiej klasy "czarnych pasów", czyli świętych.

Dokładnie tyle samo sensu, choć oczywiście sprawa o wiele poważniejsza. A z drugiej strony, w sprawie BJJ by się ktoś pewnie wkurzył i zareagował, ale katolicy się nie wkurzają, więc lewiźnie hulaj dusza... Itd. Każdy zainteresowany chyba widzi, w jakim stanie jest dziś Kościół.

Nie mówię od razu dżihad, choć co ja tam wiem, ale przynajmniej podkreślać między sobą w takich razach, że lewizna próbuje przechwycić i wykorzystać do własnych (brudnych oczywiście jak cholera, jak to u niej) celów CZYSTO CHRZEŚCIJAŃSKIE pojęcie! Co z jednej strony świadczy o sile tych pojęć, a z drugiej o obrzydliwości lewackich naukawców. Da się to zrozumieć? No to do boju!

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

sobota, lutego 18, 2012

Zasada szwagra

PROLOG

W tej epoce, kiedy liberalizm, przynajmniej intelektualnie, już ledwo zipie i każdy człek mający przynajmniej dwucyfrową ilość czynnych szarych komórek wie, co to za syf... Sorry europejscy mędrcy (ci z certyfikatem i ci chwilowo bez) - mówimy o układzie dziesiętnym, więc platformiani wyborcy nie załapują się z definicji!

W tych czasach przykopywanie, chwiejącemu się niczym trzcina na wietrze, liberalizmowi może się wydawać zajęciem jałowym i błahym. Fakt, coś w tym jest i chyba jedyną moją obroną może być stwierdzenie, że ja sobie po prostu chcę czasem napisać coś błahego i wesolutkiego, choćby i było jałowe. No bo żeby to tylko ledwo zipał, ale przecież my mamy teraz tak, że niedawny Szaweł liberalizmu nawrócił się nam ze szczętem i teraz robi za bardzo skutecznego Św. Pawła antyliberlizmu!

(Swoją drogą ubawiłem się parę dni temu co niemiara, bo sprawdzałem co tam na mój temat w sieci, no i znalazłem całkiem niedawne moje boje z owym Szawłem/Pawłem, na razie jeszcze szczęśliwie żywym i niekanonizowanym), no i tam mówimy sobie z nim słodkie komplementa, czułe słówka, ocieka to wprost szczerością... Ale kiedy rozmowa zbacza na teren liberalizmu, totalna wojna buldogów - nad, pod i na poziomie dywanu!

I wcale nie było to tak dawno. I każdy może sobie to znaleźć, jeśli np. wklepie w Googla "Pan Tygrys + triarius", jak ja to właśnie zrobiłem. Albo o te linki po prostu poprosi. Tak że liberalizm nie ma już cienia szansy - no, chyba że uciecze się do innych środków. Czyli położy niejako akcent na słowo "realny" w terminie "realny liberalizm".

Ten termin, z którego jestem dziko dumny - bo to i hiper-naukowe, i celne, i potencjalnie skuteczne, jeśli nie w likwidowaniu, to przynajmniej w intelektualnym dawaniu odporu - przez parę lat wegetował nie dając absolutnie żadnego znaku życia... Aż tu nagle - patrz pan! - zaczyna powoli przenikać do krwioobiegu rodzimej debaty.

Na razie rodzimej, ale nie ma tego złego, bo niewykluczone, iż właśnie skutkiem tego, że najpierw rodzima, a potem nie wiadomo, może wyjść w końcu tak, że to wreszcie MY staniemy na samym czele i my właśnie dokonamy jakiejś, da Bóg, kopernikańskiej rewolucji. Czy raczej, ładniej to wyrażając - kopernikańskiej KONTRREWOLUCJI. I tutaj także zasługa naszego Szawła/Pawła. A więc jednak mój brak wiary w ludzkie możliwości i ludzki intelekt nie jest może do końca obiektywnie uzasadniony.

Swoją drogą przydało by się także wylansowanie bliźniaka "realnego liberalizmu" - czyli "liberalnego rewizjonizmu". Co, jak każdy zgadnie, odnosi się do różnych świrów spod trzepaka (i oczywiście agentury, jak zawsze) stręczących nam liberalizm w różnych smakach - od standardowej wanilii, po "libertarianizm" i inne pokraczne hybrydowe twory korwiniego (czy aby tylko?) mózgu.

To był Prolog, bowiem, biorąc na warsztat temat w sumie błahy, postanowiliśmy przynajmniej zadbać o Formę i napisać tekst pod tym względem bez zarzutu: z początkiem, środkiem, końcem, a nawet Prologiem, Wprowadzeniem, Tekstem w Sobie, i Podsumowaniem. (Streszczenie po angielsku zostawiamy sobie na kiedyś, to w końcu nie doktorat.)

WPROWADZENIE

Mój ojciec tłumaczył mi kiedyś, gdzieś chyba w mrocznej epoce późnego Gomułki, istnienie muzeum Lenina w Poroninie "zasadą szwagra". "Widzisz Piotr", mówił, "to jest tak... Ktoś ma szwagra i ten szwagier potrzebuje zostać dyrektorem muzeum. No to zakłada się muzeum Lenina."

Oczywiście całkiem serio, ani on sam tego nie traktował, ani ja tego całkiem serio nie traktuję. No bo po pierwsze, sam podnosiłem krzyk, że "kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze", to zabawna regułka, która się może nieźle sprawdzała na przedwojennych Nalewkach, ale w globalnej polityce sprawdza się już tylko tak sobie.

Po drugie zaś sam "szwagier", jak taki mnie specjalnie nie razi. Nie miałbym nic przeciw temu, co dzisiaj się tak chętnie i gorliwie określa mianem "nepotyzmu" - gdyby tylko inne, i o wiele ważniejsze, reguły, były przestrzegane. Gdyby taki dyrektor, minister, nie mówiąc już o "prywatnym" (rzekomo) przedsiębiorcy, był za swoje działania naprawdę odpowiedzialny.

Oczywiście nie wszyscy w ten sam sposób, bo minister robi swoje za NASZĄ forsę, a prywatny przedsiębiorca za (miejmy nadzieję) swoją, choć w III RP to chyba częściej forsa WSI, która też, ściśle biorąc, skądś się wzięła i tego WSI tak całkiem to nie jest.

Gdyby taki ktoś był odpowiedzialny za to co robi, to co mi przeszkadza, że pozatrudnia w swojej instytucji samych pociotków, same, powiedzmy, beżowe lesbijki, samych raperów, czy tenorów lirycznych? Jeśli to bractwo będzie kradło, powinno za to beknąć - całe! A jeśli będzie niekompetentne, to też na pewno w zdrowym społeczeństwie nie głaskałoby się ich po łebkach, a zatrudniający, czyli ów szef, płakałby potem rzewnymi łzami i tyle.

Trochę to może zalatuje korwinizmem (czego mi nawrócony Szaweł, którego tu gorąco pozdrawiam, nie omieszka wytknąć), w tym sensie, że nie pilnujemy, jak ktoś coś robi, tylko potem ew. go wieszamy albo wsadzamy do pierdla.

Nie sądzę, by taka metoda sprawdzała się w każdej sytuacji, zapewne w większości by się nie sprawdzała, ale dobór sobie współpracowników wedle własnego smaku i przekonania, to, moim skromnym, sama podstawa autentycznego kierowania i autentycznej odpowiedzialności.

Nie mówiąc już o tym, że wszystkie te rzekomo "prywatne" firmy są w coraz mniejszym stopniu prywatne, i to nie tylko z powodu tego, że chodzą na kredytach, są więc w istocie własnością kredytujących je banków, zaś ich wolni i niezależni, niemal jak "S" (z Bolkiem na czele) "właściciele" są takimi samymi robolami, jak ogromna większość.

Tutaj jednak chodzi mi o to, że co to za właściciel, który nie może sobie np. zadecydować, że z pedałami nie będzie mu się dobrze pracowało? Albo po prostu z kobietami, choćby je w niektórych sytuacjach pasjami lubił i konsumował łyżkami. Sprawa jest dość podobna do sprawy płciowych parytetów w partiach politycznych, co lud, moim zdaniem, przełknął tylko dlatego, że jest już doszczętnie spedalony i wpływu na cokolwiek dawno się wyrzekł.

W innym przypadku, jak jakiś Bul, czy inna pokraczna marionetka nie wiadomo kogo, miałby decydować o naszych, obecnych czy przyszłych, partiach? Czy te partie są dla Bula i jemu podobnych? Zawsze? Z definicji? To takie samo Prawo Przez Duże P, jak to o "kłamstwie oświęcimskim"? Rzymianie gdzieś to spisali, że spytam? Bo podobno rządzimy się prawem rzymskim?


TEKST SAM W SOBIE

Napisać to co widzicie przyszło mi do głowy pod wpływem jednego, naprawdę błahego, wydarzonka. Mianowicie mam ci ja telewizję kablową, choć po prawdzie nie bardzo wiem po co i będę musiał z niej zrezygnować, bo za darmo to jeszcze - ale płacić za takie coś?! (Oczywiście rodzimej "polityki" i innych tefauenów od dawna nie oglądam, ale nawet dzisiejsze Mezzo, MMA i sitcomy nie są warte takich pieniędzy, jakie ja za to muszę płacić.)

No i w każdym razie mam tam m.in. dwie francuskie państwowe telewizje. Fracuskojęzyczne w każdym razie, bo tam sporo Quebecu, Belgii i Szwajcarii Romańskiej. I całkiem ostatnio w tych zajawkach przyszłych programów, co w takich "bardziej wyrafinowanych" kablówkowych pakietach się na ekranie pokazują (jak się guzik w pilocie naciśnie), te zajawki zaczęły być... Słuchajcie, słuchajcie! - PO POLSKU.

Jeśli to nie jest ewidentny przykład działania "zasady szwagra", to ja już nie wiem! Jeśli ktoś nie zna francuskiego, to przecież nie będzie oglądał francuskojęzycznego dziennika TV, albo filmu, prawda? A jeśli zna i ma ochotę jakiś film obejrzeć - choćby dlatego, żeby się przekonać jaką chałą była większość tych dawnych francuskich filmów, do których prlowscy inteligenci wzdychali, o których "Przekrój" pisał itd. - to chciałby raczej wiedzieć, jak ten film się NAPRAWDĘ nazywa, tak?

A nie - w najlepszym przypadku - jaki tytuł nadał mu czterdzieści lat temu pociotek jakiegoś sekretarza czy ubeka, cenzor czy inna menda odesłana na filmowy odcinek. Tym bardziej, że najprawdopodobniej te tytuły są po prostu wymyślane na poczekaniu przez właśnie tego szwagra, dla którego ta wspaniała usługa została - w prywatnej i kierującej się prawami rynku (a jakże!) firmie uruchomiona.

Dla mojej - bo jakże by inaczej? - czyli klienta, radości. I dla zwiększenia sumy szczęścia na całym ziemskim globie, bo tak przecież działa wolny rynek i liberalizm, niezależnie od ew. egoistycznych i pekuniarnych (jest takie słowo?) motywów samych uczestników. A ja wam mówię, że to kłamstwo, bo tak naprawdę chodzi o wulgarny interes czyjegoś szwagra, który nawet się porządnie tego francuskiego nie raczył nauczyć, a ze szczęściem moim czy ludzkości, nie ma to absolutnie nic wspólnego!


ZAKOŃCZENIE

I tak się powoli zbliżamy do końca naszego Nienagannego Pod Względem Formalnym I Mającego Wstęp, Środek, oraz Zakończenie Tekstu. Jeśli nawet treść jest do przysłowiowej dupy (i nie mówimy tu o czarującym posteriorze panny Maryni, którą przy okazji serdecznie pozdrawiam!), to struktury i strony formalnej powinni się od nas uczyć współcześni i przyszłe pokolenia.

Nie ukrywam, że jeśli ten temat chwyci, to mam jeszcze w zapasie parę rzeczy, którymi mógłbym przykopać liberalizmowi. Jak to kwestia maszynek do golenia, tzw. "jednorazowych", o dwóch i więcej ostrzach. Przeznaczonych chyba do tego, żeby metroseksualnych eunuchoidów bez zarostu zmuszać do golenia się trzy, lub więcej, razy dziennie. Jeśli BARDZO chcecie na ten temat moję diatrybę przeczytać, to krzyczcie magna voce, a może dosłyszę i dopieszczę!



KONIEC

* * * * *

Ale jeszcze mamy dzisiaj...

* Ogłoszenia Parafialne *

"Amazonia w weekend", zbiór humoresek Jacka Jareckiego, który wydano już jakiś czas temu w postaci ebooka, jest od paru dni dostępny w postacie audiobooka. Ja sam bardzo lubię audiobooki, nie mówiąc już o tekstach Jareckiego i jego, dla mnie całkiem unikalnym (za użycie słowa "unikatowy" w mojej obecności będę strzelał z biodra!) humorze. Ten gość naprawdę umie pisać i naprawdę potrafi rozśmieszyć!

Polecam tego audiobooka (ebooka zresztą też, ale audio szczególnie, a drukowanej wersji jeszcze nie ma) wszystkim, ale szczególnie Wam - Latarnicy Out There! Tacy z tej nowelki, co się ją czytało w szkole, pamiętacie?

Czyli ludzie korzystający z... "dobrodziejstw", określmy to tak, choć z pewną dozą ironii... globalizacji i unijnej integracji, ze wszystkimi tego mniej miłymi skutkami. Takimi jak brak wokół ojczystego języka, a także płaczących wierzb, pastuszka z fujarką, kosodrzewiny, łowickich pasiaków, i czego tam komu konkretnie brakuje...

Oraz dzieci, które nam się powoli (albo i nie powoli) wynaradawiają, coraz marniej im wychodzi rodzimy język, coraz mniej go cenią, coraz mniej używają, czego skutkiem jest m.in. to, że my, starzy i w tym języku wychowani, którzy raczej nigdy nie osiągniemy już mistrzostwa w tym "nowym", miejscowym, zaczynamy w oczach naszych dzieci spadać w społecznej i intelektualnej hierarchii, ze wszystkim, co to ze sobą niesie.

Szczególnie Wam polecam dziełko Jacka Jareckiego. Nie tylko Wam, oczywiście, ale, jako gość znający z doświadczenia uroki emigracji, wiem, że dla Was to jest szczególnie cenne. (Nie tylko dziełko Jareckiego oczywiście, bo jest jeszcze trochę niezłych rzeczy po polsku dostępnych, ale na razie mówimy o tym. Które jest DOBRE!)

Oto linek: http://audioteka.pl/amazonia-w-weekend,produkt.html

Naprawdę polecam!

triarius

P.S. I pamiętaj, że ZAWSZE będzie jakiś Korwin. Mniejszy lub większy, grubszy lub chudszy. Ale na pewno będzie! Do samego końca.