Pokazywanie postów oznaczonych etykietą idealny obserwator. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą idealny obserwator. Pokaż wszystkie posty

środa, września 19, 2012

O niedźwiedziu, historii i mózgowych złogach (odcinek 1 i może jedyny)

Co to jest historia?


Śmy sobie jakiś czas temu cytowali tutaj jednego francuskiego profesora (a prywatnie obrzydliwie postępowego jezuitę), który dowodził, że historia to jest "to, co się wydarzyło i o czym możemy wiedzieć". No i ten profesor potwornie się pieklił  na Spenglera, a głównie z tego powodu się pieklił, że Spengler ze wstrętem odrzucał tego typu właśnie definicje historii.

Jak więc by historię zdefiniował sam Spengler? Powiem to z głowy, jako poniekąd laik (czymże takim wielkim jest bowiem honorowy tytuł Pierwszego Spenglerysty RP?), ale jak najbardziej lojalnie i nie bez pewnej znajomości tematu. Dla Spenglera historia to jest to, co się wydarzyło i ma znaczenie. W tym sensie ma znaczenie, że "coś z tego wynika". Ale to nie jest chyba jasne, trzeba nam jakichś przypowiastek, przykładów, i nieco więcej wyjaśnień.

No więc, jeśli jeden afrykański królik zarżnął drugiego afrykańskiego królika, przejmując jego żony, niewolników i kozy, to przeważnie nie jest coś, co by miało wielkie historyczne znaczenie. I to nie dlatego, że Afryka oczywiście, że oni tam mają czarną skórę, czy nawet dlatego, że, powiedzmy, chodzą sobie niemal na golasa.

Dlatego to dla takiego Spenglera (jak zresztą i wielu innych) nie ma znaczenia, historycznego w każdym razie (bo dla samych królików, a może i dla ich żon, pewnie ma), bo to jest takie coś, jak fale na względnie spokojnym morzu. W jakiejś większej skali czasowej to jest cały czas to samo - wte i wewte, wte i wewte.

Nie ma w tym żadnego rozwoju, czy postępu. Nie chodzi o postęp, do jakiego modlą się lewacy (z liberałami na czele), że wszystko jest lepiej i lepiej, aż osiągamy raj, ziemski oczywiście, a potem dalej jest lepiej i lepiej, choć cały czas przecież już jest najlepiej jak być może... No bo na czym niby innym polega ta lewicowo/liberalna wizja postępu ludzkości?

Tu nie o to chodzi, tylko o takie rzeczy, że np. jak w czternastym wieku bractwo waliło się jeszcze przeważnie po głowach toporami i mieczami, to w sto lat później strzelało już do siebie radośnie z armat... Jak w jakimś jedenastym chyba wieku Leoninus i Perotinus zaczęli śpiewać (z chłopakami oczywiście, nie sami, to nie było w Mongolii!) chorały w oktawach i kwintach, to w dwa stulecia później polifonia była już dziko rozbudowana i dziko wyrafinowana...

Nie mówiąc już o tym, że jak się z bliska przyjrzeć różnym zjawiskom, to okazuje się, że już w późniejszym średniowieczu każde prawie dziesięciolecie było trochę inne od poprzedniego, i to właśnie na ogół, z grubsza, bardziej w tę stronę, w którą to wszystko (Kultura, żeby użyć spenglerycznego określenia) szło.

No a jak już zaczął się druk, to naprawdę, bez żadnej taryfy ulgowej, możemy stwierdzić, że każde dziesięciolecie na Zachodzie było inne od poprzedniego i te rzeczy były "bardziej rozwinięte".

Oczywiście nie w tym sensie "bardziej rozwinięte", żeby koniecznie było "lepiej", bliżej jakiegoś utopijnego ziemskiego raju - bo często akurat było dość odwrotnie - tylko że szło to jakby nieubłaganie w z góry wytyczonym kierunku.

OK, powie ktoś, ale jak to się ma do tego, czy historia to "to co możemy wiedzieć", czy też "to co było i jest ważne"? W obu tych przypadkach, jak widać, ważne jest nie tylko to, co się obiektywnie wydarzyło, ale także nasza percepcja. W innym przypadku "historia" - rzetelnie, od początku do końca opowiedziana - to by było z konieczności kompletne i bez żadnych skrótów odtworzenie tego, co się już kiedyś wydarzyło.

Żadnych interpretacji, żadnych filtrów, ew. obserwator kompletnie bierny - po prostu powtórzenie wszystkiego od nowa! To jest oczywiście głupota i coś takiego, jak przemądry postulat Russella, żeby każdej konkretnej rzeczy nadać osobne miano. Że wtedy dopiero byłaby jasność i nie byłoby nieporozumień. Nawet on nie mógł jednak traktować tego całkiem poważnie, mimo że poważnie np. chyba traktował swoją "rolę intelektualisty" - wzywając Zachód do jednostronnego atomowego rozbrojenia.

Jeśli. mówiąc o historii, nie można pozbyć się aktywnego obserwatora, no to być może sensowne jest stwierdzenie, jak tego francuskiego profesora, że "historia to to, co możemy wiedzieć, o tym, co się wydarzyło"? No bo jeśli "nie możemy wiedzieć", no to obserwator jest całkiem bezsilny, nie mogąc wiedzieć... No i ta jego funkcja selekcji, filtrowania - bez której "historia" to by, z konieczności, było KOMPLETNE odtworzenie przeszłości, ze wszystkimi kontekstami...

A więc rzecz niemożliwa nawet teoretycznie - po prostu w świetle "uogólnionej zasady Heisenberga", że tak to określę, czyli "prawa przyrody" (oczywiście dla spenglerysty też hipotetycznego, ale o dużym prawdopodobieństwie, że zadziała), mówiącego, iż nie sposób całkowicie uniknąć wpływu obserwatora na obserwowane zjawisko.

OK, więc dlaczego zdaniem Pana Tygrysa coś jest nie tak z tezą pana profesora, iż "historia to to, co możemy wiedzieć", i dlaczego Panu Tygrysowi bardziej podoba się podejście Spenglera? To jest tak, odpowiem okrężną metodą, jak na przykład z "zasadą przyjemności". Czyli że, dla idealnego obserwatora, czyli np. dla takiego wszechwiedzącego i mającego nieskończoną moc obliczeniową swego mózgowego komputera Boga, jakiego mamy choćby w newtonowskim modelu wszechświata, nie ma problemu.

Zarówno od "zasady przyjemności"... (Nie wie ktoś, co to jest? A jest to taka przemądra zasada, że człowiek, i nie tylko zresztą on, robi zawsze to, po czym spodziewa się większej przyjemności. Co poniekąd od razu wprowadza nas w korkociąg, błędne koło i gonienie za własnym ogonem, ale cóż to dla liberałów!)

Więc zarówno z "zasady przyjemności", jak i z zasady, że "historia to to, co możemy wiedzieć", dla takiego idealnego obserwatora, z idealnym, absolutnie obiektywnym umysłem (tylko po kiego grzyba takiemu idealnie obiektywnemu w ogóle historia?!), są OK i żadnych przekłamań z tego być nie może. (Idealny obserwator, zresztą, i przekłamania?) Ten nasz świat jednak nie jest rajem, życie to nie piękna bajka, a człowiek nie jest idealnym obserwatorem.

Gdyby tak było - jasne! Przykrywamy 17 mopedów dużą plandeką i przyjmujemy wstępnie, że to słoń. A potem analizujemy, analizujemy, aż dochodzimy, że ten słoń składa się z 34 (jeśli umiem liczyć) kół ze szprychami, siodełek, silniczków... Wstępne założenie było całkiem bez znaczenia - może to nawet być sobie nadal "słoń", skoro słonie mogą być aż tak różne... W każdym razie mamy całkiem dokładny, obiektywny i w ogóle przecudny opis tego całego czegoś, i to nam sprawia masę satysfakcji.

c. d. n.  (albo i nie - Deo, et triario, volente)