Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kontrrewolucja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kontrrewolucja. Pokaż wszystkie posty

środa, stycznia 06, 2021

Arabska Wiosna...

Petersburg marzec 1917

... doszła w końcu do US of A. (A co oni myśleli? Że tylko oni u innych?) Albo raczej coś dużo większego. Oglądam to na CNN, bo nie mam lepszego kanału w TV. Im się dosłownie głosy łamią, chyba już po prostu ze strachu. "Policja dziwnie bierna", jak słyszę. (Dziwne, nie?) Historyczna data!

Na zdjęciu scenka z Petersburga marcu 2017.

triarius

niedziela, lipca 28, 2019

Mimo wszystko poblogaskujmyż...

Mam nadzieję, że nikt z obecny mnie nie podejrzewa o to, iż ten poprzedni wpis miał jakieś marketingowe cele. Czyli po prostu zwiększenie ilości odwiedzających tego, niszowego z samego założenia, blogasa. Nie, pisanie mnie nie cieszy, na żadną karierę już od dawna nie liczę - nawet na karierę niszowego blogera - po prostu sporo myślę, a przez tych kilkanaście lat pisania tutaj (plus nieco pisania gdzie indziej, także wcześniej) wyrobiłem sobie takie odruchy, że co pewien czas coś z siebie ętelektualnie wypluję.

Poza tym bywają tu ludzie tacy jak Tow. Mąka, bywał (co się z nim, cholera, stało?!) Amalryk, bywa Mustrum... I trochę innych, z którymi także cieszy mnie wymiana myśli, im bardziej interaktywna, tym lepiej. Anonim na przykład, mój najulubieśszy chyba ulubieniec. Co do poprzedniego wpisu, to z ręką na sercu powtarzam: mam b. poważne podejrzenia, że moja matka została po prostu ZAMORDOWANA pod pozorem "pomocy medycznej"! Wiem, że tego się nie da teraz udowodnić - taki np. Pavulon nie jest wykrywalny w organiźmie już w kilka godzin po wstrzyknięciu, ona miała 89 lat i zasłabła na upale, ale sprawa mi śmierdzi pod niebiosa i nie da się tego po prostu ignorować.

Jednak miałbym akurat parę drobiazgów do napisania, więc je napiszę.

* * *

Damski boks Patrzyłem gdzie będzie znakomity moim skromnym, ardreyiczny reportaż o orkach hodowanych w liberalnych oceanariach, od czasu do czasu atakujących ludzi, i nawet trudno im się dziwić, a potem prawnicy i cała reszta... Nazywa się to po naszemu "Czarna ryba", a w oryginale to samo po angielsku. Naprawdę warto!

No i patrzę ci ja, a tam na tym samym programie leci film z ach, jakże prawicowym und konserwatywnym Clintem Eastwoodem. Jakaś baba okłada worek treningowy, więc się zainteresowałem, a nawet nieco zaniepokoiłem... No i oczywiście, jak to ja, miałem rację! Wcisnąłem odpowiedni klawisz, przeczytałem zajawkę i co widzę? Film jest o dziewczynie pragnącej zostać... bokserką... Bosze! Clint zaś, ten "nasz prawicowy", gra jej oćca, który w tym - oczywiście! - jej pomaga.

Ludzie, nie wiem, czy komukolwiek jeszcze naprawdę zależy na odkręcaniu tego bolszewickiego syfa, który nam leberalizm funduje, ale jeśli ktoś taki istnieje, to powinien w końcu zrozumieć, że na amerykańską "prawicę" możemy położyć przysłowiową lagę - z tego nigdy nic dobrego nie będzie! Oczywiście mieliśmy Ardreya i paru takich, czegoś tam "konserwatywnego" można się doszukać w Country czy innym Bluegrassie... Ale Ardrey przecież wyszedł nie z żadnej (amerykańskiej) "prawicy", tylko z lewicy właśnie, i b. wątpię, czy kiedykolwiek o sobie zdążył, jako o "prawicy" pomyśleć.

US of A to od początku do końca OŚWIECENIE - tam nawet nie ma tych feudalnych tradycji, które są gdzieś tam jeszcze śladowo dostrzegalne w Europie. Oświecenie, czyli sam kręgosłup i sedno lewicowości. Nie żeby wszystko tam było beznadziejne, ale tego jest już o dwieście lat zbyt wiele i masa rzeczy koszmarnych. Koszmarnych złudzeń, koszmarnych kłamstw, koszmarnego samo-się-oszukiwania...

Bokserka, my foot! A film zapewne chodzi jako "hiper-prawicowy", no bo ten Eastwood przecież! Nie ludzie, tutaj nie da się tak leciutko po powierzchni, puder i trochę szminki, tutaj golarką do... wiadomo czego... I git! Jeśli kobiety, czy inne tam... Żeby już nie wchodzić w fachowe terminologie... Będą boksować, a my będziemy o tym oglądać filmy i się tym podniecać, to sorry, ale tej obecnej homo-liberalnej rewolucji z nieuchronnym upadkiem i waszymi ew. wnukami biegającymi bez jaj po haremach nie da się po prostu zatrzymać!

Żadne tam, oślizgłe do bólu, geszefciarskie Trumpy nic tu nie zmienią, bo oni są z tego samego w sumie korzenia. Tak - mogą to i owo zrobić lepiej, a nawet całkiem dobrze, bo po prostu nie do końca należą do tamtego paskudnego establiszmętu, tej oligarchii, która Ameryką (w sensie US of A) od zawsze przecież rządzi. Ale żaden zbawca to nie jest, a tyle, ile on ma w sobie z niezbyt uczciwego wioskowego głupka, to daj Boże zdrowie! Że jego konkurencja jest równie paskudna, albo i gorsza? Zgoda, ale co z tego wynika? Że mamy się podniecać filmami o dziewczynach marzących o karierze "bokserki"?! Lepiej od razu załóżcie tęczowy kwef i idźcie się przypodobać Biedroniom tego świata!

Obawiam się, Dobrzy Ludzie, że fałszywa "prawica" jest gorsza, niż żadna. No a niestety babski boks jest tak "prawicowy", jak Biedroń w łóżku z tym tam Grodzkiem, więc kogo tu chcecie...? Gdyby miała być naprawdę prawica, to "równouprawnienie" trzeba by całkiem po prostu co najmniej od samego gruntu PRZEDYSKUTOWAĆ, bez żadnych zahamowań czy kompleksów, a nie żeby traktować to osiągnięcie LGBT sprzed... Niech będzie - stu lat... Jako coś oczywistego! Bo dokładnie tak samo będzie kiedyś, i to nie za żadne sto lat, Moje Słodkie Ludki, z tym dzisiejszym "prawdziwym" LGBT. I nie tylko z tym. Dixi!

* * *

Gdybym miał komuś b. pojętnemu jak najkrócej wytłumaczyć o co toczy się walka... (Jaka znowu "walka"?! Leją nas jak chcą, a my błagamy o więcej!)... No dobra, co się dzieje... I na czym w sumie polega akcja tej totalitarnej lewizny, która tak nas skutecznie uszczęśliwia... I nie mówię o wulgarnych hunwejbinach, czy naćpanych (sojowym latté) lemingach... To bym rzekł, że (wśród intelektualnej warstwy przywódczej tego wszystkiego) chodzi o totalną wrogość wobec wszelkiej biologii. Serio! Nawet ewolucja była cacy, kiedy rozwalała religię, ale to się skończyło, przeciwnik martwy jak dodo, więc teraz sprawa prosta i czysta.

Płeć, instynkty (np. terytorialny)... Wszystko to po prostu dla rasowego lewaka anatema - człowiek musi być pustą tabliczką, wpływy nań wyłącznie kulturowe i z właściwych źródeł... Jest tego o wiele więcej, bo za Szkołą Frankfurcką... Której wyznawcy to w moich oczach więksi ZBRODNIARZE PRZECIW LUDZKOŚCI, od wszelkich Polpotów i Hitlerów, bo oni niszczą nasz ludzki GATUNEK jako całość, na jego miejsce obiecując sobie stworzyć coś nowego, lepszego.... W co ja ani nie muszę wierzyć, to raz, a dwa, całkiem mi to nie musi odpowiadać, a już szczególnie pod takim kierownictwem.

No dobra, na razie sobie popisałem że aż, miało jeszcze być o Murzynach, muzyce Country i Kulturach/Cywilizacjach (w sensie szpęglerycznym, dla profanów po prostu "cywilizacjach"), jak najbardziej na temat tej właśnie lewackiej nienawiści do ludzkiej natury i wszelkiej w ogóle biologii... Ale to już ew. innym razem. Tylko muszę dożyć (trochę żartuję, ale ze stalowym błyskiem w oku), a wy Ludkowie musielibyście tu jakąś interaktywność... Jak tam sami sobie chcecie!

triarius

P.S. 1 "Interaktywność", a nie po naszemu "ęteraktywność", bo zaraz po tamtej super-poważnej sprawie nie chcę wprowadzać tu naszych typowych figlasów, żeby nie stwarzać fałszywego wrażenia, że to wszystko nie na serio.

P.S. 2 Może ktoś się dziwi, że piszę "matka", a nie "mama", i to z małej litery. Z mamą w ostatnich dwudziestu latach byłem w fantastycznych stosunkach, wcześniej bywało różnie, ale i tak sporo jej zawdzięczam, i to była b. przyzwoita w sumie kobieta... Po prostu nie lubię łatwych efektów, samograjów, szmiry...

Polegających np. właśnie na pisaniu różnych rzeczy, żeby im dodać wzniosłości i wagi, z dużej litery. I to ma niby załatwić sprawę. U mnie "Bóg" i pochodne (choć w sumie nie wierzę) i "Ojczyzna" - starczy! Fakt, używam dużo wielkich litera, ale w całkiem innych celach, nie dla ckliwych efektów typu: "napisał Mama - ach, jak on ją musiał kochać!" Jeśli to kogoś razi, a może, zgoda, to przepraszam, ale tak to widzę.

P.S. 3 Ktoś sobie wyobraża, co by się działo, gdyby ktokolwiek próbował wyewolułować z tej obecnej "nową, lepszą np. pandę", a ta obecna miałaby oczywiście wymrzeć bezpotomnie? No a co innego czyni dzisiejsze lewactwo z akolitami Szkoły Frankfurckiej na czele, tyle że z ludźmi?

środa, sierpnia 02, 2017

Teraz jest parę możliwości... Poczekamy i uwidimy...

Merkela
To co nam dzisiaj ujawniono - na temat tych kremlowskich powiązań niewinnych i człowiekolubnych organizacji walczących w tenkraju o demokrację i powszechną słodycz -  jest po prostu niesamowite. Że wciąż jesteśmy (mimo naprawdę b. ładnych ostatnio zmian) żałosnym i ponurym bantustanem, to dla mnie nie ulegało nigdy wątpliwości. Kiedy Pani Premier mówiła, że "Polska jest wolnym, dumnym krajem", dało się to zrozumieć jedynie jako, b. miłe memu uchu i sensowne, oświadczenie, że "oto Polska będzie się teraz zachowywać jak kraj wolny i dumny, a przynajmniej do tej wolności usilnie dążyć".

Tyle jest chyba oczywiste dla każdego, kto to tutaj w ogóle czyta. Jednak te wszystkie rewelacje... Czy aż rewelacje? W sensie, "czy ktoś mający parę szarych komórek mógł sobie wyobrażać coś całkiem innego?" No, faktycznie aż takiej ostentacji to ja się ze strony kacapskich służb nie spodziewałem, ale poza tym nic mnie tu specjalnie nie zaskakuje... To była dygresja - główna myśl jest taka, że tak to właśnie działa - nie tylko w tenkraju, gdzie to idzie wyjątkowo łatwo, ze znanych i nieznanych względów, ale po prostu wszędzie. WSZĘDZIE powtarzam!

No i teraz, kiedy się to ujawniło, ciekawe będzie ujrzenie dalszego ciągu. Widzę kilka możliwości. Oto jakie:

1. Robi się dzika awantura, różni tam moskiewscy agenci, Timmermansy i może nawet Merkele lecą na pysk, a wkrótce psy żywią się ich padliną... No bo w końcu cudnie się różne przeurocze i dotąd tylko od nielicznych, opętanych ideologiczną wścieklizną und nietolerancją, blogerów podejrzewane, powiązania ujawniły. I to nie jest sprawa czysto polska! Po prawdzie, to mało w takie optymalne rozwiązanie wierzę, ale gdyby akurat to się miało zdarzyć, świadczyło by to jeszcze o pewnej zdolności Zachodu do samoobrony. A z czasem nawet (o święta naiwności!) do jakiegoś może Tygrysicznego Odrodzenia.

2. Nic się nie stanie. Ta opcja wydaje mi się najprawdopodobniejsza.

3. Nastąpi jeszcze dzikszy atak na Polskę i PiS, który "W sposób oczywisty zmanipulował w celu... Zagrażając w ten sposób samym fundamentom... itd. itd.". No i na wszystkie siły sypiące piasek w tryby Postępu i przeszkadzające Ruszaniu Z Posad Bryły Świata. Jerum jerum - kontrrewolucja towarzyszu Szmaciak! Ten zapluty karzeł znów podnosi swój paskudny łeb. (Co to, jak wiadomo, nasila w miarę postępów Postępu. Prawo dialektyki takie.)

Poczekamy, uwidimy... A jakby ktoś chciał zaproponować jakiś zakład, czy coś, tom otwarty.

triarius

wtorek, marca 20, 2012

Polecanki (z trochą komentarza)

Moja mała, robaczywa szpęgleryczna duszyczka cieszy się tym oto tekstem: http://ubootenland.blogspot.com/2012/01/trzy-powszechne-prawa-spenglera.html. Ew. komentarze Naczelnego Spenglerysty RP w ew. komętach, ale tutaj, całkiem na marginesie, nie daruję sobie uwagi, że autor omawianej książki ma prawdziwie leberalne podejście do społeczeństw, i do tych cywilizacji, które, przeczuwając swą nieuchronną śmierć, popełniają rozszerzone samobójstwo i ostatkiem sił dają w kość swoim prześladowcom.

Taka jedna drobna, i  sumie subiektywna, rzecz w b. sensownie wyglądającej książce, ale mnie to jednak razi. W dodatku moja mała robaczywa duszyczka dziwuje się, że jednak niektórym wolno, bo kiedy kilkuset... Nie bójmy się tego słowa, tutaj chyba można... Żydów... nie pogodziło się z własną likwidacją i zrobiło tzw. Powstanie w Getcie, to wszyscy się zachwycają, a jeśli to jakaś (inna oczywiście od... wiadomo) grupa, to jest fuj, aj waj! I w ogóle się chórem słusznie oburzamy.

* * *

To było jedno, teraz jeszcze chciałbym polecić najnowszy (w tej chwili) tekst Coryllusa, któren oto: http://nicek.info/2012/03/20/czym-sufrazystka-rozni-sie-od-pisowca/. Po pierwsze, jest to dobry tekst, jak wiele tekstów tego autora, którego cenię i popieram (choć z jego kumplem Toyahem śmy się kiedyś poprztykali, tylko co to ma do rzeczy?), i np. także sądzę, że takie wysiłki, jak te jego, by stać się "prawdziwym", czyli sprzedawanym i czytanym, pisarzem są dokładnie tym, czego nam "na prawicy" potrzeba.

Jednak nie dlatego go tu polecam, że jest dobry, bo dobrych tekstów trochę jednak daje się znaleźć, tylko dlatego, że w cudowny sposób ukazuje on (jeśli oczywiście podane tam informacje są prawdziwe, w co przecież nie wątpię), jak paskudne rzeczy mogą wyniknąć z najszlachetniejszych zamiarów. Cóż bowiem, dla tygrysisty, może być paskudniejszego od ruchu SUFRAŻYSTEK? I cóż może być szlachetniejszego od chęci ratowania niewinnych i bezbronnych sierot - wykorzystywanych, a potem mordowanych, przez cynicznych, żądnych grosza cwaniaków?

A jednak... To pierwsze, jeśli wierzyć Coryllusowi, wzięło się bezpośrednio z tego drugiego! I w dodatku, wcale nie przez jakieś  (jak by się to dzisiaj z pewnością stało) ubeckie przejęcie całego ruchu na wczesnym etapie - tylko, jak by się należało chyba domyślić, bo Coryllus tego dokładnie nie wyjaśnia, w wyniku tego, że opór tych wszystkich żerujących na sierotach skurwieli, wspartych przez możnych protektorów, wpływowych pociotków i całą zgraję "konserwatystów", początkowo szlachetny i sensowny ruch zradykalizował i wprowadził w wiodące do obecnego koszmaru, do obecnych Śród i Szczuk (o Biedroniach, P*kotach i Sutowskich nie zapominając), koleiny.

Tak że to wcale nie to jest najbardziej przerażające - dla tygrysisty przynajmniej - iż "rewolucja pożera swoich ojców, matki..." Czy jak to tam było... Tylko że ze szlachetnych i, wydawałoby się sensownych, zamiarów mogą, jeśli się nie dość uważa, wyjść takie rzeczy, jak "równouprawnienie", feminizm, Środa, i to "Górskie" co się produkuje teraz w tym tam cyrku, zwanym Sejmem RP.

Tak że, ludkowie rostomili, trza uważać, bo z KONTRrewolucją może być podobnie! Nikt tego nie sprawdził, ale gdzie ktoś widział na tyle zaawansowaną kontrrewolucję, żeby tego typu zjawiska mogły się tam pojawić? Albo żeby się pojawić MUSIAŁY, gdyby się pojawić miały. Mam nadzieję, że się rozumiemy.

* * *

No to jeszcze to wam polecę: http://lowcawyksztalciuchow.blog.onet.pl/.

Facet tym się trudni, że śledzi wszystkie wypowiedzi Wielkiego Guru (tego Z Muszką - od Chłopiąt Spod Trzepaka i Bezmózgich a Zadufanych w Sobie "Biznesmenów"). I jego karierę toże. Wyłapując w nich brednie, sprzeczności, gwałty na logice i sprawy ewidentnie agenturalne. A jest tego, jak się okazuje, co niemiara. Cenna i potrzebna robota!

(Daruję mu nawet użycie słowa "wykształciuch" w samym tytule bloga. Skoro Nicek nadal żyje, choć użył w swoim ostatnim tekście określenia "koktail Mołotowa", to cóż... Wypada poczekać na młyny Boże, które, jak mówią, mielą wolno, ale gruntownie, i żaden grzesznik kary nie ujdzie. Tak mnie kiedyś uczono.)

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

piątek, stycznia 20, 2012

O przegranej wojnie i innych mniej lub bardziej przykrych rzeczach

Bez wskazywania kogokolwiek palcem, powiem, że się z nim zgadzam w kwestii rozlicznych zalet i pożytków postrzelania sobie z działka i pojeżdżenia sobie różnego rodzaju opancerzonym blaszanym szmelcem, na jakich te działka często bywają. Tyle, że ja te zalety i pożytki widzę jednak inaczej, niż owa osoba. Dla mnie chodzi przede wszystkim o pożytki, że tak to określę, ardreyiczne. Czyli psychologia, prawdziwa prasamcza męskość, radzenie sobie w sytuacjach, umiejętność dania popalić jakby coś, i te rzeczy.

Perspektywę, że przy pomocy takich blaszanych pudełek, choćby i na kółkach, albo nawet na gąsienicach, choćby i z szybkostrzelnym działkiem, uda się zrobić jakąś sensowną kontrrewolucję, albo pomóc cokolwiek temu nieszczęśliwemu krajowi, oceniam jako niewielką. Niewiele większą, niż powiedzmy szansa na to, że człek zginie w wypadku lotniczym, która jest taka, że jakby latać codziennie, to trzeba by poczekać średnio z 12 tysięcy lat na swój śmiertelny wypadek. (Co oczywiście jest w wielu istotnych kontekstach wysoce pozytywne.)

A zatem (jak zwykle) - ardreyizm i te sprawy TAK, ale kontrrewolucje jednak nie tak się robi, jak sobie niektórzy wyobrażają. (Jeśli się oczywiście grubo nie mylę, co teoretycznie też nie jest całkiem wykluczone.) Dlaczego tak jest? A raczej - dlaczego tak uważam?

Otóż dlatego, że dla mnie ta wojna... Nie macie ludzie pojęcia, jak przykro mi to mówić, jak bardzo chciałbym ochronić wasze słodkie malutkie serduszka przed tak niemiłą prawdą - a i mnie samemu wcale ona z przyjemnością przez gardło nie przejdzie... Ale ta wojna, drogie ludzie, już jest od dawna definitywnie przegrana.

Na terenie w wąskim i ścisłym sensie polskim - ponieważ Polska... I co właściwie to słowo miałoby dzisiaj znaczyć? Bandy lemingów? "Elity" na których tle Szczęsny Potocki jawi się jako polityczny geniusz i bohaterski patriota? Już chyba raczej punkt przecięcia linii sił różnych - jak najbardziej nie-polskich - agentur i zagranicznych wpływów.

No więc ta Polska (jeśli przyjmiemy, że to słowo jeszcze w ogóle, tak bez dodatkowych komentarzy czy kwalifikatorów, daje się sensownie używać) jest teraz zbyt słaba, zbyt zależna, zbyt przeżarta wszelkiego rodzaju syfem, by w ogóle mogła - w przewidywalnej perspektywie i w warunkach nie różniących się całkiem radykalnie od obecnych - o sobie stanowić.

Tym bardziej, że, jak i w reszcie zachodniego świata, ale raczej w większym stopniu, znaczna większość naszych rzekomych "rodaków" to ludzie o niczym innym nie marzący, niż o życiu sytego i bezpiecznego niewolnika, a istniejący system, mimo wszystkich swoich braków, słabości, i całego dawania prostemu człekowi w dupę, wciąż taką możliwość tym ludziom, i to ze sporym marginesem, zostawia.

I zostawiać ją będzie jeszcze zapewne bardzo długo - mimo "kryzysu" (czy raczej, jak sądzę, końca "kapitalizmu" wraz z "demokracją"), mimo zapewne rychłego upadku waluty ojro i niewątpliwej porażki rządzącej Europą lewacko-urzędniczej "elity". Która jednak, z pomocą i na plecach owych (nie bójmy się tego słowa!) lemingów sobie w końcu poradzi i tak dociśnie ludowi (w tym lemingom) śrubę, że ten będzie żałośnie jęczał - zamiast, jak teraz, wznosić entuzjastyczne okrzyki i głosować jak trzeba.

Na czym to się zresztą skończy - mówię teraz o reakcji ludu na dociśnięcie śruby, wzięcie za mordę i na ścisłą dietę - a biurokratyczno-lewacka elita wyjdzie z tego wzmocniona, z o wiele większą władzą... I syf będzie o wiele gorszy niż obecnie. No, chyba, że to wszystko naprawdę szybko i skutecznie się zawali. I wtedy trudno cokolwiek w ogóle teraz przewidywać.

A Smith & Wesson zakupiony za poniżej stówy na Allegro (swoją drogą serdecznie polecam!) i tak zapewne będzie miał o wiele większe zastosowanie - w rękach zwykłych ludzi, o tym teraz mówię, w tym i ew. kontrewolucjonistów, a nie pacyfikujących głodny i sterroryzowany lud sił zbrojnych - niż jakiekolwiek blaszane Skoty z działkiem, czy jak to się teraz wabi.

Z ową osobą, cośmy sobie o niej na początku (i którą w sumie b. cenię, choć przydałoby się jej więcej mózgowej dyscypliny) nie zgadzamy się także w kwestii szeroko pojętej propagandy. Owa osoba uważa, jak ja to rozumiem, że propaganda załatwia nam praktycznie wszystkie problemy - trzeba tylko nieco rozbudzić tych wszystkich zwykłych ludzi, którzy RZEKOMO już są i tylko czekają... Nie mając, of course, absolutnie nic wspólnego z żadnymi lemingami... Itd., itd.

Podczas gdy ja kompletnie tych ludzi nie widzę. 50%, co najmniej, rzekomych "rodaków" to zadowoleni, w sumie, ze swego statusu syci niewolnicy. Może ze 30% z reszty to niewolnicy niespecjalnie syci i niespecjalnie zadowoleni, ale jednak i tak o niczym innym naprawdę nie marzący, niż żeby sytymi i zadowolonymi się stać. Plus ew. JP2, plus ew. nieco "śpiewów narodowych" z martyrologią na czele. Takie same lemingi jak tamte, tylko gorzej im się powiodło.

No i reszta... Ile nam zostało? 20%, tak? No więc ci coś by tam chcieli zmienić, piszą zatem sobie na blogach, gaworzą na forach, puszczają baloniki i głosują na opozycję. Tyle! Dużo więcej z tego NIGDY nie będzie, bo ci ludzie po prostu lubią robić to co robią i nigdy nic zdecydowanie innego robić nie będą. Chyba że się ich zmusi, ale kto niby miałby ich zmusić? I jak? Raczej nie my, już znacznie prędzej tow. Mąka, Barroso, Putin, Cohn-Bendit. I kto tam jeszcze.

Skrajny defetyzm to co ja tu mówię, tak? Plus plucie porządnym ludziom do zupy? Cóż, przykro mi, ale prawda jednak - choć sama z pewnością nie wyzwoli - lepsza jest od idiotycznych ckliwych bajd na własny temat i na temat własnych możliwości. Tym bardziej, że ten mój obraz nie jest tak co końca, ze szczętem, jednoznacznie mroczny.

Jest pewien procent ludzi - jak zawsze chyba i wszędzie - którzy się ze statusem sytego i bezpiecznego (do czasu, do czasu!) niewolnika tak czy tak nie pogodzą. Po prostu to jest sprzeczne z ich naturą. Nie mogą, choćby chcieli, a chcieć też nie mają jak. No i ci ludzie jakoś tam walczyć (w mniejszym lub większym cudzysłowie) nadal będą.

Mądrze i skutecznie, albo głupio i bez skutku. I sporo tu zależy od tego, czy będą sobie wmawiać, że ta wojna jeszcze wciąż jest do wygrania - "tylko jeszcze jeden zryw, tylko powiem sąsiadowi, że Tusk jest be, że Komorowski to idiota"... Czy też uświadomią sobie, że tutaj już się niewiele da zrobić i zaczną się przygotowywać do NOWEGO EWENTUALNEGO (da Bóg!) STARCIA.

No bo to jest tak, że w irracjonalnym oporze przed dopuszczeniem do siebie myśli, że TA wojna już jest przegrana, jest chyba wcale nie więcej zdrowej bojowości i chwalebnego bohaterstwa, niż umysłowego wygodnictwa i rozmemłania? Czemu tak? Przecież to wydaje się być bez sensu!

A jednak - jeśli się z tego typu faktem nie pogodzimy (oczywiście ze stosownym bólem, bo w klęsce nie ma i nie może być nic przyjemnego!), to po prostu będziemy cały czas walczyć (to wariant hiper-optymistyczny, bo u nas nikt w żadnym sensie raczej teraz nie walczy, co najwyżej gada) wojnę z przeszłości, zamiast TĘ PRZYSZŁĄ! Bo do przyszłej, choć niepewnej i nie wiadomo kiedy, trzeba się przygotowywać - nie do tej, która była i którą już ze szczętem przegraliśmy.

W dzisiejszej "Polsce" (żeby to tak prowizorycznie nazwać) nie ma już żadnej prawdziwej wojny, żadnej prawdziwej walki - jest okupacja i są zabory. A patrioci, i w ogóle ludzie etycznie i psychicznie zdrowi - ludzie przyzwoici wedle kryteriów które 70 lat temu były dla każdego normalnego człowieka oczywiste - są uciskaną mniejszością. Z poważnym ryzykiem, że niedługo mogą się stać mniejszością po prostu prześladowaną i tępioną. No i trzeba się do tej sytuacji przystosować, jeśli marzy się o przyszłym zwycięstwie! Nie ma niestety na to innej rady.

Tyle, że tutaj żadna propaganda, żadne filmy czy seriale, nie pomogą. Na pewno nie tyle, ile nam potrzeba. Choćby dlatego, że ci, którzy jeszcze - mimo całego naporu mediów, ekonomii, "edukacji" i gołej przemocy (np. sądowej) jeszcze do szczętu lemingami nie zostali, TO SĄ WŁAŚNIE LUDZIE NA PROPAGANDĘ Z NATURY ODPORNI. Gdyby odporni nie byli, to dawno byliby lemingami. (Wystarczy liznąć nieco Spengleryzmu Stosowanego, żeby to było oczywiste. Fajny przykład przewagi książki nad serialem, by the way!)

No więc dobra, sporo tego już napisałem, choć temat daleki od wyczerpania. Resztę zostawimy sobie na ew. "zaś" i dokonamy błyskawicznego przeskoku. Słowa kluczowe to: "pozytywny snobizm", "nie ma sukcesu bez poświęceń, trzeba z czegoś zrezygnować, żeby coś osiągnąć", "tężyzna fizyczna", "czuj duch, pręż się!", "rozwój osobisty", "wychowanie", "wpływ na otoczenie", "budo" (tak Mustrum - właśnie chuju muju!).


* * *

No więc... Kiedyś gadaliśmy o łacinie i pytano mnie o fajny podręcznik lub kurs. Wydaje mi się, że ta książka (plus płyta CD), co ją sprzedają tutaj ==>; http://www.jezykiobce.pl/lacina-dla-poczatkujacych,551.html <== , jest fajna. I na pewno niedroga. Mówię to na podst. dostępnych tam fragmentów, plus ich kursu japońskiego, co go posiadam. Nie będę tu rapsodyzował na temat znaczenia łaciny, ale można by sporo. Zachęcam do się zainteresowania, poduczenia się, zarażenia rodziny...

I co tam jeszcze. Sama BEZINTERESOWNOŚĆ takiego hobby oddala nas psychicznie od lemingów, a od czegoś trzeba przecież zacząć, bowiem lemingoza, w mniejszym lub większym stopniu, wisi nad każdym z nas jak przysłowiowy miecz Damoklesa.

* * *

Wrzućcie se w jakiegoś gugla "Skazany na trening" i kupcie se tę książkę! (Autor Paul Wade, jeśli mnie pamięć nie myli.) My to już z niektórymi kolegami znamy od dość dawna - w amerykańskim oryginale i w postaci ebooka pod tytułem "Convict Conditioning". Naprawdę warto się tym zainteresować!

* * *

Nigdy się nie ogłaszałem specem od rodzimej historii - z różnych względów w tej właśnie specjalnie obryty nie jestem - ale coś tam się w mym długim życiu przeczytało, i jakoś wszystko dotąd pozostawiało pewien, czasem spory, niedosyt. A to zbyt ckliwe, istne "śpiewy narodowe" i "czytanki ku zbudowaniu dziatwy" (w skrajnych przypadkach ze słowianofilią, JP2 i Wałęsą na dokładkę), a to nadmiar martyrologii (każda jej ilość do dla mnie nadmiar!), a to propaganda sprzed stu lat robiąca u nas za poważną historię... W najlepszych przypadkach raczej publicystyka, niż prawdziwa historia. A jeśli historia, to wycinkowa i przeważnie dość nudna.

Ale akurat kupiłem sobie całkiem niedawno "Dzieje Polski w zarysie" Michała Bobrzyńskiego no i pierwszy raz jestem usatysfakcjonowany. Ma ona niemal ze sto lat (autor zmarł w 1935), ale i tak to jest coś - w jednym, niezbyt wielkim tomie - co można z przyjemnością i pożytkiem przeczytać, nie wzdrygając się bez przerwy z obrzydzenia, nie zastanawiając cały czas gdzie nas autor (z głębi swego patriotyzmu) zwodzi und oszukuje.

Jasne, że to TEŻ nie jest żadne słowo Boże, tylko krótka historia Polski, zrobiona przez autentycznego historyka, pracującego na autentycznych źródłach, który to historyk do tego potrafi syntetycznie i głęboko rozważać historyczne trendy, politykę przez duże P, itd. Serdecznie polecam - dla was ludzie, dla waszych dziatek, a nawet kobiet, jeśli która aż tak mózgowo rozwinięta!

Co najmniej jako odtrutkę na pseudo-nacjonalistyczne przekłamania, prymitywne ideologizowanie historii, martyrologię, "śpiewy narodowe" i inne takie, których, jak chyba wszyscy wiemy, w naszej historiografii (o "historiozofii" już litościwie nie wspominając) nieprzeliczona masa.

I to by było na razie na tyle.

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca. (Przyzwoitego lewicowca - nie lewaka albo leminga!)

wtorek, listopada 22, 2011

Dzień jaguara (wstępny szkic ew. opowiadania)

Przyszło mi do głowy napisanie opowiadanka. Temat, który mi się nasunął b. mi się spodobał. I zacząłem je pisać. Ale jak to ja, jakoś nie mam ochoty siedzieć parę dni i dziełka cyzelować nie widząc reakcji Szan. Publiczności, a także mając problemy z formatowaniem... Wie ktoś, tak przy okazji, jak się robi krótkie wstawki czyjejś wypowiedzi w toku narracji i, z drugiej strony, krótkie wstawki narracyjne w toku wypowiedzi? Bez tego nijak mi się nie uda tego zrobić porządnie, wiec jeśli ktoś wie, to proszę o radę i ew. przykład! Mówię serio. Chodzi o te miejsca, które są tu oznaczone na żółto.

Na razie zamieszczam to, co mi się w godzinę napisało. Tuszę, że na swój postmodernistyczny sposób, to nie jest całkiem nieinteresujące i w sam raz nadaje się na bloga. Jeśli się mylę - proszę mi to bez ogródek powiedzieć! Zniosę to jak samiec. I w ogóle ciekaw jestem głosów i reakcji P.T. A teraz... DZIEŁO! A raczej pierwszy szkic, w postaci paru fragmentów. Które ew., jeśli się oceni że warto, trzeba by oszlifować, uzupełnić, i połączyć.  "Tragedia w Harlemie" to to pewnie nie jest, ale za to jakie na czasie!

Te "bullety" w dialogach powinny oczywiście być kreskami, a nie kulkami, ale cóż, tak mi się z Open Office przekopiowało i tak na razie musi być. Akapity są, jak na internet i na mnie, długie, ale to miało być w zamierzeniu drukowane w książce! A każdym razie: Przyjemnej Lektury!

* * * * *


Triarius the Tiger


Dzień jaguara

Matka trollowała praktycznie od kiedy pamiętał, przeważnie na dodatkowy etat. Ojciec też przez większość swego zawodowego życia łączył pracę lokalnego działacza Partii z koordynowaniem internetowych trolli i cenzurowaniem internetu. Sam zaczął bardzo młodo i przez długi czas bardzo mu się ta służba podobała. Oczywiście nie robił tego za darmo, ale dla niego, inaczej niż dla większości, to była raczej służba. Wierzył w to, co robił. Nie chodziło tylko o forsę na nową komórkę, czy na wspólne wakacje z ukochanym chłopakiem. Zresztą jego nigdy całe to, jak to wtedy nazywano, "gejostwo" nie pociągało. Musiał się przymuszać do fizycznych kontaktów, a nawet do trzymania innego chłopca za rękę. Nawet wtedy, gdy była to jedyna opcja dla młodego człowieka z ambicjami.

Wzdrygnął się kiedy sobie przypomniał szczegóły tamtego swojego życia. Teraz myślał o tym z odrazą. Jak wiele dałby, by o tym w końcu potrafić zapomnieć! Spowiedź? Oczywiście, ale świadomość, że Bóg mu wybaczył, nie sprowadzała automatycznie niepamięci. Cóż, za wszystko się widać w życiu płaci, także za młodzieńcze ambicje bycia cool... Tak to się wtedy określało, z angielska. Niedługo potem nastała moda na słowa rosyjskie i północnokoreańskie. I to trwało właściwie aż do końca. Do końca TAMTEGO. Aż do... Wielkiego Przewrotu.

Gorliwość i skuteczność młodego człowieka została wkrótce zauważona. Rodzinne kontakty także z pewnością nie zaszkodziły. Wiedział to zresztą już wtedy, lub może raczej przeczuwał. W każdym razie zaraz po ukończeniu gimnazjum został skierowany do berlińskiej filii słynnej moskiewskiej Akademii NKWD. Ukończył ją jako jeden z najlepszych na swoim roku. Przed nim, wciąż to pamięta, po tylu latach, byli Francuz i Amerykanin. Bardzo ich wtedy nie lubił. - Zaśmiał się cicho. - Ciekawe czy żyją, czy też zginęli, jak tylu innych absolwentów owej akademii. A jeśli im się udało przeżyć, to co robią?

Po studiach wrócił do Priwiśliszczyny i podjął pracę... Lub raczej służbę – w każdym razie sam tak to widział – w Służbach. Konkretnie w Departamencie III Priwiślińskiego NKWD. Który zajmował się kontrolą, regulacją i pacyfikowaniem internetu. Szaleństwo było wtedy z tym internetem, teraz trudno to sobie nawet wyobrazić. Przez kilka miesięcy robił różne rzeczy. Śledzenie niebezpiecznych treści, drobne prowokacje, składanie wniosków o poranną kontrolę, o zakaz dostępu do internetu, o aresztowanie, o przesłuchanie... Przesłuchania były różnego stopnia. Lekkie dla zwykłych katolików... Wtedy jeszcze Kościół Księży Internacjonałów znajdował się w powijakach i wielu było takich, którzy wciąż próbowali zachować wierność dawnemu papieżowi. Od paru lat ukrywającemu się gdzieś na wyspach Pacyfiku. W każdym razie dla tych niepokornych katolików były przesłuchania stosunkowo lekkie, za to zdecydowanych eurosceptyków traktowało się już zgodnie z wszystkimi regułami sztuki.

O tym, co działo się z ludźmi nielubiącymi Ojca Narodów nigdy nie lubił myśleć, a już szczególnie teraz, po tym, jak... Zawsze, w każdym razie, była to śmierć naturalna. Albo prawie zawsze. Albo sprawa była na tyle niewyraźna, że z zatuszowaniem nie było nigdy problemów. Boże, jak nisko może człowiek upaść! Czy kiedykolwiek sam sobie potrafię te wszystkie rzeczy wybaczyć?

Rozległo się pukanie, drzwi się lekko rozwarły i ukazała się w nich głowa Prywatnego Sekretarza, Kowalskiego. Wciąż dość młody człowiek, choć już niemal całkiem łysy. Co jednak nie przeszkadzało mu w znakomitym wypełnianiu swoich funkcji.
  • Panie Prezydencie, przypominam, że za dokładnie godzinę powinien Pan być w śmigłowcu! Na Placu Spenglera są już w zasadzie wszystkie delegacje, a tłum liczy ponoć ponad pół miliona i wypełnia całą dzielnicę.
  • Dziękuję Kowalski, pamiętam i będę gotowy. A swoją drogą, jak tam – nie mieliście problemów z rozsadzeniem delegacji? Bo wiem, że spodziewano się drobnych tarć.
  • Nie, Panie Prezydencie. Jest w porządku. Udało nam się wszystko rozwiązać. Chan Moskiewski wprawdzie boczył się nieco na Sułtana Lubeki, który otrzymał bardziej honorowe miejsce na trybunie, ale obiecaliśmy Moskwie zwiększone dostawy perkalików i szklanych paciorków od nowego roku. Co załagodziło sprawę.
  • To bardzo dobrze! A jak z Amerykanami?
  • Tak... Było też rzeczywiście nieco kłopotu, bo Król Północno-Zachodniej Kaliforni i Emir Chicago z Przyległościami - obaj rościli sobie prawo do tytułu przedstawiciela Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. W sumie nic wielkiego. W bardzo dyplomatyczny sposób zagroziliśmy obu zmniejszeniem dostaw szklanych paciorków i perkalików. Od razu zrezygnowali ze swoich pretensji. Teraz atmosfera jest naprawdę serdeczna. O takiej miłości między narodami ci dawni uszczęśliwiacze świata nie mogliby nawet marzyć, Panie Prezydencie!
  • I bardzo dobrze Kowalski! Chyba nam się jednak w końcu udało osiągnąć coś, jak na ludzkie i ziemskie warunki, znośnego. Też tak uważasz?
  • Oczywiście, Panie Prezydencie!
  • A jak byś nie uważał, to też byś to powiedział, bo jesteś gorliwym i lojalnym urzędnikiem, prawda?
  • Tak jest, Panie Prezydencie!
  • I tak trzymać, Kowalski! Dobrze, że się rozumiemy. Chyba nam się nadal będzie nieźle współpracować. Też tak sądzisz?
  • Oczywiście, Panie Prezydencie!” Odparł tamten ze śmiechem.
  • Świetnie! No to teraz zostaw mnie jeszcze na chwilę samego, bo muszę parę rzeczy przemyśleć. Będę gotowy na czas.
  • Tak jest, Panie Prezydencie!
Drzwi się zamknęły i Prezydent znowu został sam w swym ogromnym, wykładanym orzechem i skórą gabinecie. Krótką chwilę próbował wyłapać cokolwiek z cichego szumu dobiegającego od strony centrum miasta, gdzie, jak wiedział kłębiły się, w tym świątecznym dniu, rozentuzjazmowane tłumy. Chwilami dawało się też jakby uchwycić pojedyncze dźwięki czegoś, co brzmiało jak marszowa muzyka. Potem wrócił do swych wspomnień.

Po upływie tych kilku miesięcy, kiedy to robił mniej więcej to, co wszyscy niżsi pracownicy Departamentu, wezwał go do siebie sam Szef. Z niepokojem – pamięta to tak żywo, jakby to było wczoraj – wszedł do gabinetu, gdzie siedział Szef w towarzystwie samego Sowieckiego Doradcy Przy Departamencie III. Doradca przez cały czas nie odezwał się słowem, ale wyraźnie słuchał z uwagą.

Szef rozpoczął od pytania. Pytania o to, czy podwładny zetknął się w swej dotychczasowej pracy z niejakim Jaguarem? Na co podwładny, zgodnie z prawdą, odparł, że spotkał ów pseudonim w sieci kilkukrotnie, ale dotychczas niewiele ponad to.

Szef naciskał dalej. Przyszły Prezydent (cóż by dał ów Szef, żeby móc to wtedy przewidzieć! Pomyślał i roześmiał się cicho.), wyraźnie zmieszany, pogrzebał w pamięci i dodał, że z jakichś powodów ów Jaguar nazywanych jest często przez swych wielbicieli Panem Jaguarem. Ale w sumie to są jakieś intelektualne, czy raczej pseudo-intelektualne, bzdety. Którymi nie ma raczej powodu się zajmować, bo nie wydaje się to przedstawiać najmniejszego zagrożenia.

To chyba nie zaimponowało Szefowi, który stwierdził, że zagrożenia prawdopodobnie rzeczywiście nie przestawia, choć to nie jest sprawa podlegająca ocenie pracownika na tak niskim stanowisku, „ale w ramach działań pacyfikacyjnych w internecie chcemy się temu jaguarowi i jego dziwnym gadkom bliżej przyjrzeć i do tego zadania wybraliśmy właśnie was, towarzyszu. Partia was oddelegowuje na ten konkretny odcinek.”
  • Zgodnie z rozkazem!
  • Tak więc, towarzyszu, przyjrzycie się dokładnie tym wszystkim rzeczom, co on tam pisze, i co piszą ci inni, co się z nim kontaktują... A potem sporządzicie dokładny, szczegółowy raport. Powiedzmy, że ma być na moim biurku... 10 września, tydzień przed Świętem Pokoju i Miłości. Zrozumiano?
  • Tak jest, Panie Pułkowniku!
  • No to odmaszerować!
Do dziś nie wie, czy skierowanie na ten specjalny, i w oczywisty sposób dziwny odcinek, to był wyraz zaufania, wstęp do awansu, czy też szykana ze strony Szefostwa. W każdym razie jego kariera nie zatrzymała się, a nawet wyraźnie przyspieszyła. Już podczas najbliższego Święta Pokoju i Miłości, czyli wkrótce po złożeniu raportu, otrzymał Złotą Budionnówkę z Sierpem i Młotem Oraz Diamentami III Klasy. Było to podczas uroczystego rozdawania tzw. Feliksów, transmitowanej przez wszystkie media i długo, długo potem we wszystkich mediach Priwiśliczyny omawianego. Ach, jakiż był wtedy dumny! - zaśmiał się gorzko. A jak dumna była jego rodzina! Szczególnie matka, która zawsze chyba wierzyła, że robota internetowego trolla może być znakomitą trampoliną do sukcesu. Dobrze, że nie dożyła!

***

Wraz ze śmiercią internetu Jaguar znikł z pola zainteresowania Służb. Przestał cokolwiek znaczyć. Długo potem prywatne poszukiwania w bazach danych wykazały, że żył jeszcze parę lat, po czym zmarł. Jak tylu innych w owym czasie, właściwie z głodu. Choć młody już nie był, fakt. Zresztą może to i dobrze, bo ten wielki umysł wyraźnie zaczął tracić już swoją ostrość. Jeszcze trochę i... „Cóż, takie jest życie!”, pomyślał filozoficznie, choć oczywiście wiedział, że nie jest to filozofia najwyższej próby.

***

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca.

wtorek, października 18, 2011

Wszystko co chcieliście kiedykolwiek wiedzieć o Lewicy (i o Prawicy to czego nigdy byście nie chcieli)

Zostawmy sobie na chwilę na boku lewackich hunwejbinów; nienawidzących wszystkiego wokół i samych siebie nihilistycznych totalitarystów; nawiedzonych zbawiaczy świata; skurwione,  setki razy wte i wewte kupione i sprzedane moralne autorytety; takich, dla których wszystkie problemy ludzkości dadzą się łatwiutko rozwiązać jednym genialnym posunięciem, w rodzaju wprowadzenia "wolnego rynku"...

Czyli całą lewacką florę i faunę, która nam tak umila codzienne życie i tak świetlaną gwarantuje swym piskliwym jazgotem przyszłość.Odłóżmy całe to robactwo na bok i zajmijmy się ludźmi w sumie normalnymi, zdrowymi. Takimi którzy świat widzą z grubsza takim, jakim on jest (na tyle, na ile jest to możliwe dla ułomnej z natury istoty ludzkiej) - nie zaś, że jakieś kopnięte figmenty ich mózgowia przesłaniają takiemu absolutnie wszystko.

Którzy mają ambicje i pragnienia w sumie normalne i na ludzką miarę - nie zaś zostanie Demiurgiem, jako program absolutnego minimum, choćby miliony miały z tego powodu sczeznąć w bólu i upodleniu. (Wygląda, że nie mogę się nijak od tego kurestwa, z przeproszeniem kurw, uwolnić! Ale ja naprawdę dzisiaj nie o nich chciałem.)

Jeśli mówimy o porządnych, normalnych i w sumie zdrowych ludziach, to, pod względem politycznych przekonań, dzielą się oni na lewicę i prawicę. Chodzi mi tu o normalną, zdrową lewicę, nie zaś o wspomnianą wyżej lewiznę. Zdrową lewicę, która, co się może niektórym wydać nieprawdopodobne, istnieje. A w każdym razie może istnieć. Nie jest niemożliwa.

Różnica między prawicą i TAKĄ lewicą (czyli tą porządną, cały czas to podkreślam) polega w istocie na różnicy temperamentu (co najmniej temperamentu politycznego) i priorytetów. Lewica, jak ja to widzę, jest WSPÓŁCZUJĄCA i OPTYMISTYCZNA. Podczas gdy Prawica, nie to żeby z założenia nie mogła współczuć, ale wielką wagę przywiązuje do SIŁY i jest w sumie PESYMISTYCZNA. I to by, moim zdaniem, w zasadzie wystarczyło do ich rozróżnienia. (Jeśli się oczywiście zostawi za drzwiami to kurestwo, z przeproszeniem kurw, o którym śmy wcześniej mówili.)

Optymizm i Pesymizm, o których tu mówimy, dotyczy przyszłości ludzkich spraw, bo prywatnie i w jakichś tam drobniejszych konkretach może być oczywiście całkiem różnie. Siła, w której wagę tak wierzy Prawica, i którą w sumie tak ceni, to nie musi być koniecznie jakaś brutalna przemoc. Nie - chodzi o siłę, która daje szlachetność, która zapewnia możliwość wywalczenia sobie...

I SWOIM - to jest ogromnie ważne dla Prawicy, ale przecież dla Lewicy też, choć przeważnie inaczej tych Swoich ona widzi... Wywalczenia sobie i swoim, zatem, wolności. Dla szczerego prawicowca wolności bez siły po prostu nie ma, a gdyby jakimś cudem się pojawiła, to i tak będzie podejrzana i cholernie niepewna.

Wcale nie twierdzę - i co więcej, mam wielką nadzieję, że tak wcale nie jest - iż wszystkie wartości Lewicy i Prawicy są różne i ze sobą nie do pogodzenia. Nie, po prostu priorytety są inne! Znam ludzi, których skrycie uważam za szczerych lewicowców, w najlepszym i najbardziej chwalebnym sensie, i którzy zapewne zgodziliby się z moją tezą, iż "raczej dać w dupę, niż wziąć". Po prostu dla nich to nie byłaby polityczna zasada numero uno. A dla prawicowca byłaby, albo w każdym razie b. blisko głównego podium.

Lewica, jako się rzekło, jest w sumie optymistyczna i stale by chciała coś poprawić, marząc o jakiejś lepszej przyszłości dla wszystkich, a już na pewno dla biednych, wykorzystywanych, ciężko za grosze tyrających... ("Bo bogaci i tak mają niezłe życie, przynajmniej w porównaniu." Co może być i prawdą.) Lepszą, ale nie od razu Świetlaną (ach! fanfary, werble, chóry starców zawodzą!). Nie utożsamiajmy zdrowej lewicy z @#$% lewizną!

Prawicowy pesymizm polega zaś na tym, że prawicowiec raczej cały czas obawia się, iż może być (jeszcze) gorzej. Że gorsi ludzie zdobędą władzę. Że ci skurwiele, co ją w tej chwili mają, pozwolą sobie na jeszcze więcej skurwysyństw. Że stracimy suwerenność (co już oczywiście nie dotyczy nieszczęsnej Polski, bo to się dawno stało) i inni będą decydować o naszym losie - co jest zarówno przykre w całkiem konkretnym wymiarze, jak i paskudne z punktu widzenia etyki i różnych wzniosłych spraw.

Można by o tych różnicach jeszcze długo, ale załóżmy, żeśmy sobie to prowizorycznie wyjaśnili i na razie starczy. Mamy bowiem jeszcze parę innych spraw do wyjaśnienia. Jak na przykład taki drobiażdżek, iż Prawica, z samej swojej natury, fatalnie czuje się w roli klasy uciskanej... Czy jak to tam nazwać, bowiem klasowej terminologii w prawicowym języku niet', co wydaje mi się w dzisiejszych czasach zarówno smutne, jak i przezabawne, bo ona jest nam absolutnie i pilnie potrzebna.

I nie tylko terminologia oczywiście, ale także na tematy klasowe po prostu przemyślenia. Nie jakieś Marksy i Engelsy ma się rozumieć, a w każdym razie nie wprost, ale jednak. Jasne, że rasowy prawicowiec takich rzeczy bardzo nie lubi, bo jemu się wciąż wydaje, iż wczoraj stracił majątki, fabryki, tiary, mitry, generalskie szlify, szansonistki, prywatnych kapelanów, baletniczki, pałace, portrety przodków, srebrne zastawy zdobne hrabiowskimi koronami, haftowane w herby aksamitne obrusy, tabuny służby, stada pańszczyźnianych fornali, w sam raz ile trzeba cwanych żydowskich zarządców... (O Ius Primae Noctis oczywiście też nie zapominając.) I że jutro, najdalej pojutrze, te wszystkie piękne rzeczy do niego wrócą.

Wróci - to wszystko, no bo musi po prostu! Przecież TAK BYĆ NIE MOŻE, że taki autentyczny, przekonany prawicowiec jest jakimś zwykłym ludziem, w porywach nawet zwykłym podludziem, a ci co robią za overclass to (z czym się akurat zgadzam) hołota. Oraz że szansonistki, srebrne widelce i cała reszta należą w realu nie do tych, do których z Prawa przynależą. W sensie "powinny należeć".

Więc tak być nie może, żeby hołota zabrała Panom wszystkie te majątki, służebne dziewki, francuskich kucharzy, piersiste mamki dla licznego potomstwa, haremy, psiarnie, stajnie, gorzelnie... I żeby to samo z siebie do PRAWYCH WŁAŚCICIELI wkrótce nie wróciło.

Inna zaś znacząca część Prawicy wierzy w siłę codziennego paciorka i Dziesięciorga Przykazań. I to nie w kwestii zbawienia duszy, tylko w kwestiach czysto, jak by tego nie widzieć, politycznych. Czyli np. w kwestii wolności Polski. Nic to, że sam Kościół ich już dawno zdradził... A co najmniej spora część episkopatu, która sobie z ubecją grała, niczym Bolek, i z podobnym skutkiem. Nic to, że katolik to dzisiaj w Europie najczystszej wody parias, a jutro zapewne będzie się na niego polować z nagonką i za jego skalp będzie nagroda Po prostu trza się więcej modlić i tyle!

Lewica natomiast całkiem dobrze czuje się w roli klas uciskanych, za to marnie sprawdza się w roli klas wyższych i przywódców. Mamy tu więc fajną symetrię i widzimy, że Lewica powinna, jeśli sytuacja tego wymaga, dążyć do tej sytuacji odmiany, obalenia skurwielskich rządów, wyzwolenia zwykłych ludzi z niewoli (na ile to w ogóle możliwe, bo prawicowiec oczywiście wielkich oczekiwań tu mieć nie będzie, i słusznie)... Takie tam. W sumie najlepiej to wygląda jako hasło, oczywiście lewicowe, ale nie wszystko tutaj jest bez sensu, a CZASEM NAWET TO JEST PO PROSTU DO ZROBIENIA. Byle się dało, w tym problem.

Lewica więc, jako się rzekło, sprawdza się w chwilach rewolucyjnych, albo kiedy sytuacja zbliża się nieuchronnie do rewolucyjnej. Prawica zaś w takich okresach - przykro mi, sam bowiem jestem Prawica, ale to trza sobie wreszcie powiedzieć - gania w piętkę, najchętniej za własnym ogonem, powtarza stare i całkiem nieprzystające do rzeczywistości formułki, zamawia duchy, klepie różańce (nie żeby to było coś złego, ale to nie jest na takie sprawy lekarstwo, po prostu).

Gorzej - ona w ogóle sobie nie raczy uświadomić, że jest uciskanymi masami, że to się samo z siebie nie zmieni, więc coś by trzeba zmienić w całej koncepcji. Ślicznej, zgoda, ale nieprzystającej do rzeczywistości i w sumie całkiem do dupy.

Oczywiście nie mówimy tu o Wielkiej Trójcy, czyli o Spengleryźmie-Ardreyiźmie-Tygrysiźmie (a wszystko w dodatku Stosowane, łał!), ale to powolne wykuwanie autentycznej Elity - co z samego założenia jest prawicowe, jak i sama Elita - to robota na bardzo długi czas. Prawdziwy Długi Marsz. Tym bardziej, że trza to robić w sytuacji, kiedy naprawdę nie jest się żadną Elitą, w sensie faktycznej roli społecznej, tylko właśnie, i z każdym dniem coraz bardziej, klasą pracującą i/lub uciskaną.

A faktyczna, choć oczywiście nie do opisania marna, dzisiejsza Elita czuwa nad tym wszystkim jastrzębim wzrokiem swoich wiernych piesków (z przeproszeniem!), milionów kamer i czego tam jeszcze, więc trzeba zachować low profile... Przynajmniej, kiedy by się coś w końcu (da Bóg!) coś zaczęło udawać. Nam, Prawicy znaczy, w sensie tworzenia tej prawdziwej Elity, choć tylko na razie (i obawiam się, że na długo) czysto potencjalnej i wirtualnej.

Coś się w świecie zaczyna ruszać, co zresztą widzi mi się o tyle logicznym, że przecież dłużej się tego obskurnego REALNEGO LIBERALIZMU ciągnąć nie da. Tak to zresztą zawsze działa i śmieszą mnie ludzie wybrzydzający się np. na Francuską Rewolucję, jakby to było takie sobie coś, co można sobie zrobić, albo nie zrobić, wedle woli. Jasne - Marat był obrzydliwy, Saint-Just był fanatycznym świrem, a Robespierre to typ co najmniej kontrowersyjny - jak to drobny z natury urzędnik, który przypadkiem (no, co najmniej częściowo przypadkiem) znacznie przerósł swoje kompetencje. (Komęt po latach: Nie przesadziłem aby w tej ocenie? Mówię o tym ostatnim gościu.)

Choć faktycznie nie wszystkie swoje kompetencje on przerósł, bo pod niektórymi względami był ostry jak brzytwa. (No i o to mnie chodziło!)  No i przecież dzisiaj nam takich też nie brakuje, prawda? A poza tym to i tak miało swoją dynamikę i, jeśli np. Saint-Justa mogło nie być, a Marat mógł nieco mniej śmierdzieć Urbanem/Palikotem, to bez Robespierre'a by się po prostu nie dało. Zresztą, jak już sobie ustaliliśmy, Lewica u władzy to po prostu nie jest ładny widok, a tam u władzy przecież żadnej Prawicy nie było, tylko smętne leberały (Żyronda) i zajadła lewizna.

Coś się jednak teraz, dzisiaj, zaczyna dziać. Oczywiście już jest, a w przyszłości będzie jeszcze bardziej manipulowane, fastrygowane przez media, nasączane agenturą itd., itd. - ale to nie przesądza o całej sprawie. Niezadowolenie staje się coraz powszechniejsze (pomijając rodzime lemingi). Cały ten (z przeproszeniem kurw) REALNY LIBERALIZM tak czy tak się zawali. Problem tylko CO przyjdzie w jego miejsce, a na razie nie są to perspektywy wesołe. Leberalizm był denny, przynajmniej w swej końcowej fazie i w takich peryferyjnych krajach, jak Polska, ale jeszcze może być O WIELE gorzej.

No i jeśli ktoś w ogóle może się temu opierać, to ja tu jakoś roli dla Prawicy, w krótkiej perspektywie czasowej, nie widzę. Prawica do swych (kontr-)rewolucji potrzebuje jednak armii, plus czasem różnych innych instytucji, a tutaj nic takiego nie mamy, co i tak jest b. eufemistycznie powiedziane. Lewica zaś to z natury MASY, to zaś jest w tej chwili JEDYNA RZECZ, jaka jeszcze, choćby w teorii, pozostaje w jakimś tam sensie w rękach uciskanych (na ile uciskani należą do samych siebie, mimo mediów i wszelakiej obróbki), choćby potencjalnie.

W końcu to te masy, ci uciskani... (Wiem,  że to się musi przykro czyta prawicowcom, ale najwyższy czas spojrzeć prawdzie w oczy, kochane Prawicowe Prole!) W końcu to oni się buntują, a nie żadne armie. Których już zresztą niemal nie ma, bo są jedynie hiper-rozbudowane i hiper-wyposażone policje tajne widne i dwupłciowe.

Plus dość nieliczne gromadki najemnych zbirów (sorry, sam jestem militarysta, sort of, ale amicus Plato), które na razie próbują podbijać obcych nam kulturowo wrogów przyszłego globalnego Raju, ale prędzej czy później zostaną użyte do tępienia lokalnych niepokornych, gdyby tacy jakoś zdołali przeżyć wstępną grę. Ci, zbiry znaczy, na pewno się IM nie zbuntują, a co dopiero mówić o tym, by mieli - w sensie musieli, z konieczności, żeby się udało - stanowić grot kontrrewolucji. Mżonki! Drony, które coraz częściej ostatnio owych zbirów zastępują (w końcu są kosztowni) też raczej nie.

A jakie z tego wszystkiego konkretne wnioski? Na razie się z konkretnymi wnioskami powstrzymam, pozostawiając dochodzenie do nich moim ew. P. T. Czytelnikom. Tutaj i tak jest sporo materiału do przemyśleń, a w dodatku rzeczy chyba dla wielu szokujące i trudne do strawienia. Tak że raczej w tej chwili trzeba by to przemyśliwać i dyskutować, a na konkretne wnioski czas, Deo volente, jeszcze przyjdzie.

Bo REWOLUCJA TAK CZY TAK NASTĄPI. Pytanie tylko o to - czyja i jak się skończy.

triarius

niedziela, lutego 21, 2010

Myśli złote... no, może srebrne... a może zresztą ino tombakowe...

Ze wszystkich szkodników najpaskudniejszym jest być może małpa z brzytwą. Szczególnie, jeśli to brzytwa Ockhama.

* * * * *

Zastanawiam się nad historią i dochodzę do wniosku, że ruchy, które wywołały spore zamieszanie, dysponowały ideologią, ale te, które osiągnęły coś trwałego i znacznego (niezależnie od tego, czy oceniam to jako dobre, czy wręcz przeciwne) dysponowały FILOZOFIĄ.

Jest to spora różnica: ideologia to coś na granicy propagandy. W najlepszym przypadku jest to zbiór odpowiedzi na hipotetyczne pytanie "do czego właściwie zmierzamy?" Fakt, w ideologii może się znajdować garść sensownych i szczerych czyichś poglądów - to będzie coś jak kilka pereł w treści żołądkowej wieprza, który połknął był naszyjnik pani dziedziczki (co zresztą przypłacił przedwczesnym zgonem).

Filozofia to wizja świata, z którą można żyć, której nie podważają poglądy innych filozofów, i która nie boi się zetknięcia z realnym światem. To coś pod pewnymi względami bardzo pokrewnego religii. (W każdym razie nie chodzi tu o intelektualne wygibasy bez związku z rzeczywistością i bez cienia znaczenia dla kogokolwiek, kto akurat nie ma interesu się w to bawić, co dzisiaj, jak wszyscy wiemy, nazywa się filozofią, ba - uważa za jedyną filozofię godną tego miana.)

Weźmy parę przykładów: liberalizm jak najbardziej miał swoją filozofię - stanowiło ją praktycznie całe Oświecenie. (To samo może dotyczyć poszczególnych elementów liberalizmu, jak kapitalizm, masoneria itd.) Komunizm, cokolwiek byśmy nie sądzili o marksiźmie i o tym, jak dokładnie realne komuchy się go trzymały czy trzymają, także miał swoją filozofię, i to obiektywnie (jak na te czasy) nie byle jaką. To naprawdę była niemal, albo i całkiem, religia! Na odmianę nazizm miał jedynie ideologię, no i trwałego sukcesu nie odniósł.

* * *  * *

Gdyby obecnie nam miłościwie panujący mieli nieco rozumu, to już zaczęliby się przymierzać do zamykania ludzi, którym całkowicie obojętne są wyczyny wszelkich Małyszy i miejsca jakie oni mogą gdzieś zająć. Jak również tych, którzy uparcie odmawiają zachwycania się Beethovenem (i to nie tylko z powodu "Ody do Radości", hymnu Unii), Chopinem, czy Verdim, a nawet - o zgrozo! - próbują szukać dostępu do Machaultów, Palestrin i Monteverdich. Tylko z takich ludzi mogą kiedykolwiek być autentyczni kontrrewolucjoniści.

TtT stwierdził kiedyś, wedle mojej opinii absolutnie słusznie, że "Verdi wpakował nas w to szambo i tylko Monteverdi może nas z niego wyciągnąć". Jeśli to zbyt aforystyczne i za bardzo ezoteryczne, to wyjaśnię prostym językiem i bez odwoływania się do dorobku dawnych, a w niektórych przypadkach i zapomnianych, kompozytorów: Mieszczańska sztuka (z muzyką na czele, jak sądzę, ale to może być tylko moja specjalna wrażliwość na muzykę) to dno, a upadek naszej wielkiej niegdyś cywilizacji postępował ręka w rękę i krok w krok wraz z jej sukcesem.

Co tu było przyczyną, a co skutkiem, pewnie nie da się w ogóle rozstrzygnąć, w każdym razie nie odrzucając tego, oraz Małyszy, naprawdę śmieszni będziemy gadając o kontrrewolucjach. Kolejna postoświeceniowa sekta - jakich było już setki i ciągle powstają nowe: od Svedenborgianów po K*winianów, przez komunistów, liberałów realnych, feministów i zwolenników chodzenia w trepach (patent Orwell) - to żadna kontrrewolucja, a tym mniej kontrrewolucja przeciw temu, co nas teraz dręczy i co szykuje nam knebel, bat, kajdany i chomąto na mordę, czyli postoświeceniowemu REALNEMU LIBERALIZMOWI.

Zaś co do Monteverdiego i Palestriny, to być może nie doceniam czujności naszych kochanych władców i ich wiernych służb, ale dziwi mnie nieco, że na kanale Mezzo nie udaje mi się ostatnio złapać nic sprzed romantyzmu - żadnych Dufayów, Palestrin czy Monteverdich w ostatnich tygodniach. I to nawet nie ma takich ich utworów, gdzie co drugą frazę powtarza się "O Israel!"... Co mnie ostatnio poniekąd ratowało w dziedzinie muzycznych uciech. Czyżby plany ataku na Iran zostały odłożone na nieokreśloną przyszłość i barokowa propaganda nie była już konieczną?!

* * * * *

W nawiązaniu do powyższego powiem coś, o czym jestem z każdym praktycznie dniem bardziej przekonany, otóż...

Ewentualna kontrrewolucja będzie albo w szerokim sensie spengleryczna, albo w ogóle jej nie będzie. (To drugie wydaje mi się zresztą o wiele prawdopodobniejsze.)

Spengleryzm bowiem (szeroko pojęty i twórczo rozwijany) jest jedyną filozofią w sensowny sposób podejmującą krytykę dorobku Oświecenia, nie uciekając przy tym w mętne irracjonalizmy, w lęk przed prawdziwymi osiągnięciami współczesnej nauki, infantylne chciejstwo i inne tego typu narowy, które poza tym widzę praktycznie wszędzie na tzw. prawicy.

Jeśli więc ktoś zamierza stać się jakimś Prometeuszem przyszłej kontrrewolucji, to dobrze by jednak zrobił, dowiadując się DOKŁADNIE o co w spengleryźmie i u samego Spenglera chodzi... A potem ew. z czymś się nie zgodził, skoro musi. Ktoś, kto TERAZ rozmyśla o kontrrewolucji i planuje ją, jest w tak ogromnej mniejszości, że jego ew. działanie w kółku łowieckim czy samorządzie gminnym naprawdę sprawy nie załatwia. Bez autentycznego intelektualnego dorobku, bez (w nawiązaniu do tego, co rzekłem powyżej) własnej, autentycznej i przystającej do realnego świata FILOZOFII, nic i tak się tu nie zrobi.

Ktoś kto zaczyna od kółka łowieckiego - co swoją drogą doceniam i uważam za cenny, ale jednak drobiazg -  ignorując nie tylko filozofię, ale nawet i IDEOLOGIĘ, po prostu pozostawia te sprawy innym. Komu, chciałbym spytać? Może też być tak, że taki ktoś w istocie nie widzi potrzeby oderwania się od postoświeceniowej ideologii, miłościwie nam panującej. I znalezienia lepszych, prawdziwszych podstaw do analiz i syntez...

No, ale wtedy z konieczności dzieli wizję człowieka i społeczeństwa z michnikami, borrellami, polańskimi i k*winami tego świata - cóż więc ten ktoś chciałby właściwie osiągnąć? Stworzyć kolejną postoświeceniową, leberalną w istocie sektę, i mieć nadzieję, że ona właśnie podbije kiedyś świat, jak uczyniła to poniekąd masoneria? Dla mnie to naiwne mrzonki, sorry! Zakładając już nawet, że ja bym w ogóle czegoś takiego chciał, a niby po co mi to - postoświeceniowych sekt jest pełno, gdzie tylko człek spojrzy.

Jeśli więc tę drugą możliwości odrzucimy, to wypada chyba się zgodzić, że dowiedzenie się co i jak z tym spengleryzmem od "zdefrokowanego" (czyli takiego co zrzucił sukienkę, dla mnie fuj!) księdza Gadacza to raczej dla takiego prawicowego Prometeusza kompromitacja. Przeczytaj sam, bona fide i zadając sobie trud, a potem ew. krytykuj, jeśli coś znajdziesz naprawdę wartego krytyki!

Nie jest to oczywiście atak na nikogo osobiście, choć o kimś konkretnym w tej chwili z konieczności myślę - to jest konstruktywna rozmowa o KONTRREWOLUCJI. Nikt tu naprawdę nie ma powodu się obrażać, a na wszelkie autentycznie przemyślane i mające na celu to, co my tu za dobro uważamy, uwagi, będę szczerze wdzięczny.

Każdy bowiem chyba się zgodzi... No, może poza takimi, dla których bieganie po polach i lasach jest fajne, ale nie dość fajne bez ogłaszania tego światu za KONTRREWOLUCJĘ, bo wtedy to dopiero jest to cymes! (przy okazji - Jamajka się kłania)... że jeśli nie wykona się naprawdę sporej roboty - poczynając od sporej roboty INTELEKTUALNEJ - to jakakolwiek kontrrewolucja, w jakiejkolwiek, dowolnie odległej perspektywie, wygląda mało realistycznie.

No a jeśli tak, to zwracam uwagę, że biedronie, cenzura, chomąta, łagry, kwoty mleczno-wyborcze, przymuszanie do każdej kolejnej politycznej poprawności, jaką sobie akurat jakaś kolejna szpetna jak noc październikowa frustratka płci nieokreślonej, siedząc wczoraj w bólach na sedesie wymyśliła... Wszystko to wygląda BEZ PORÓWNANIA REALNIEJ! Prawda? Co nie jest chyba wesołe? No więc?

* * * * *

Ludzie, obudźcie się! Oni nas chcą tu wszystkich ZRUMPUJOWAĆ!


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 04, 2008

Może nie całkiem apophtegmy... ale w każdym razie głębokie mądrości w dość zwięzłej formie

Znana komusza teza, że "kontrrewolucja nasila się w miarę postępów rewolucji" ma sporą szansę być zasadniczo prawdziwa, choć nie do końca. Zapewne chodzi o to, że z początku rewolucja ma do czynienia z rzeczami dość mało w sumie istotnymi, swego rodzaju pianą na powierzchni bytu: z szarfami orderowymi, dworską etykietą, musztrą paradną, architekturą pałacową...

Z gospodarką też, fakt, ale przede wszystkim luksusowym biznesem: koronki, gemmy, egzotyczne przyprawy, szkoleni eunuchowie i różowe golarki do sfer intymnych... Plus oczywiście przywileje, elity (przeważnie niezbyt energiczne czy żywotne), przyzwyczajenia... Dotyczące jednak przede wszystkim ludzi, którzy mają wiele do stracenia, nic do zyskania, a do tego żadnej już praktycznie woli, odwagi czy dyscypliny.

W miarę zaś "postępów rewolucji" rewolucjoniści - przemienieni już zresztą w dużej mierze z barbarzyńskich wojowników, przed którymi stary porządek właściwie całkiem nie umie się bronić, w coraz zwyczajniejszych biurokratów - muszą się mierzyć w coraz większym stopniu z twardym jądrem realnej rzeczywistości.

Wtedy dla "dalszych postępów rewolucji" - a często po prostu dla utrzymania się tej nowej elity przy żłobie i przy życiu nawet - konieczne jest zabieranie ludziom resztek pożywienia, ich ostatniej pociechy duchowej w postaci religii, zmienianie kobiety w mężczyzn a mężczyzn w kobiety, tych ostatnich zaś wsadzanie na traktory...

Wszystko to zaś przy dźwiękach "Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak swabodno atdycha cziełowiek", czy innej "Ody do radości". A co głupsi z tych niedawnych rewolucjonistów WTEDY WŁAŚNIE zaczynają wierzyć, że naprawdę uszczęśliwiają swoje ofiary i wzruszają się do łez słysząc te chóralne pieśni - wykonywane pod przymusem przez zastraszone ofiary, albo dla ochłapów czy większych korzyści przez cwanych koniunkturalistów, ale dla władzy będące niezbitym spontanicznym wyrazem wdzięczności ludu za ziemski raj, pierwszy raz w historii ziszczony...

I to jest chyba cała przyczyna tego ciekawego zjawiska, o którym mówimy. Tyle, że to jednak nie "kontrrewolucja" się nasila, bo na to już przeważnie ofiary rewolucji nie mają dość sił, tylko po prostu rewolucja od walki z różnymi dość drugorzędnymi i często chylącymi się do upadku sprawami przechodzi stopniowo do walki ze sprawami jak najbardziej obiektywnymi i silniejszymi od ludzkiej woli.


* * * * *

To poniższe mi się powiedziało w odpowiedzi dla Mustrum pod moim poprzednim tekstem, ale tak mi się podoba, że zrobię z tego oficjalnie bonmota (czy może na odmianę apophtegmę).

Zo znaczy gun control? Dla lewactwa znaczy to oczywiście "kontrola (dostępu do) broni palnej" i jest ich namiętnym marzeniem. Co to jednak znaczy dla ludzi normalnych? Oto co:

Trudna sztuka synchronizacji muszki ze szczerbinką kiedy dłonie się nam trzęsą z żądzy dorwania skurwysyna i rozerwania go na strzępy.


* * * * *

Kiedy Ludwik XIV stwierdził, że "po nas choćby potop", musiał mieć na myśli przyszły zalew, czyli plagę, "młodych wykształconych z wielkich miast" - czyli lemingów. Jeśli tak, to nie był to głupi facet, bo to naprawdę katastrofa.


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, sierpnia 26, 2008

Bloger marnotrawny i inne budujące przypowieści - część 1

Nie ma i być nie może czegoś takiego jak "prawicowe media". Media z samej natury są lewicowe. Prawicowa może być ewentualnie książka.

Triarius the Tiger


Dlaczego media nigdy nie są i nie mogą być prawicowe? Nie tylko, ale w sporej części po prostu dlatego, że ich przekaz jest w sumie bezwartościowy, a lewicowość, szczególnie zaś w tak zdominowanych przez lewactwo i lewackie idee czasach jak te obecne, to właśnie akceptowanie tego wszystkiego, zgoda na to, metafizyczny lęk przed wszelką próbą wyjścia poza zaklęty krąg owych uświęconych przez autorytety, media i szkolną edukację "prawd".

Media nie są prawicowe, bo nie mówią nic naprawdę nowego, nic co by wykraczało poza utarte banały w których jesteśmy od urodzenia, i od Oświecenia, skąpani... W których jesteśmy tak zmacerowani, że wydają nam się one bez porównania realniejsze od naszego własnego realnego życia, od tego co widzimy, co dotykamy, co nam mówią nasze instynkty i z każdym dniem naszego "dojrzewania" słabszy głos wewnętrznego protestu "przeciw temu wszystkiemu"...

Czemu tak jednak jest? Czemu nie mogą istnieć media które by to wszystko realnie podważały, które by z tym w skuteczny sposób walczyły - media, krótko mówiąc prawicowe? Czemu wszelki medialny przekaz jest z konieczności bezwartościowy, lub niemal bezwartościowy? W każdym razie na tyle, że nie jest w stanie niczego realnie zmienić - ani w duszy swego odbiorcy, ani tym bardziej w realnym świecie?

Choćby dlatego, że przekaz medialny, jak wszelki przekaz w naszej, zdominowanej przez realny liberalizm i komercję, epoce, musi być prosty i łatwo zrozumiały. Zaś taki przekaz po prostu nie jest w stanie nieść naprawdę istotnych treści. Przykro mi, wiem że ta teza idzie pod włos wszystkiego, czego nas uczą, ale taka jest prawda.

Osławiona francuska lekkość to niemal zawsze intelektualna tandeta, po prostu. Mówi wam to człowiek, który we francuskiej historii i literaturze grzebał się naprawdę intensywnie, a samo narzecze było poniekąd jego pierwszym. We francuskiej cywilizacji jest masa świetnych rzeczy, ale mało to ma wspólnego z łatwością i lekkostrawnością. Kto dziś w końcu czyta np. Woltera? Po co miałby to robić, skoro to samo ma u każdego następnego Sierakowskiego i Sadurskiego? No a czy "Niebezpieczne związki" są aż tak lekkie i łatwe w konsumpcji?

O anglosaskiej mądrości już nie wspominając - od czasów Johna Locke, czyli końca XVII w. anglosaska filozofia to płaskie i płytkie dno. Inaczej liberalizm. Zaś z tej filozofii wynika oczywiście wszystko inne, ponieważ na filozofii - która może nie być explicite w myśleniu zawarta, ale zawsze jest zawarta - opiera się całe pozostałe myślenie. Oczywiście po angielsku pisze się wspaniałe rzeczy - rzeczy w swej kategorii najwyższe w całej ludzkiej historii. Ale co innego poradniki jak sobie pomóc w życiu w rodzaju "Stand Up and Live!" Dorothei Brande (wkrótce i po polsku!), co innego podręczniki gry na harmonijce, czy łamania stawów, a co innego analizowanie stanu w którym świat się teraz znajduje i kierunku w którym podążą.

Istnieją oczywiście i na te tematy znakomite dzieła pisane przez Brytyjczyków i Amerykanów - choćby przez Roberta Ardreya, od którego rozpoczął się ten blog, albo cytowanego tu ostatnio Stanleya Loomisa - ale nie stanowią one głównego nurtu, są znane jedynie niszowym kręgom, zaś przez mainstreamowe media i autorytety pracowicie przemilczane. I o to właśnie mi tutaj chodzi.

Spyta ktoś: "Dlaczego miałbym zadawać sobie trud czytania rzeczy niejasnych, trudnoprzyswajalnych? Że spytam." Odpowiem niejako metaforycznie, odwołując się zresztą do jednego z tych , całkiem przecież licznych, przykładów anglosaskich dzieł na poziomie któremu nikt inny nigdy nie dorównał i z pewnością nigdy nie dorówna. Wielki Jack Dempsey (poszukać sobie w sieci, jeśli ktoś nie wie o kogo chodzi, ja nie jestem wikipedia) w swym podręczniku "Championship Boxing" dyskutując kwestię "silnych i wystawiających uderzającego na ryzyko kontry" z jednej, z drugiej zaś "lekkich ale bezpiecznych" lewych prostych, mówi że (cytuję z pamięci): "przeciwnik wart tego by go uderzyć, jest wart tego by go uderzyć porządnie".

Oczywiście Tygrys Ringu nie uwzględnił rosnącego wpływu, jaki na wyniki bokserskich meczów będą miały media, niewyrobiona publika i idący jej na rękę sędziowie. Trudno się nawet dziwić, mnie w każdym razie, po tym com tu o mediach napisał, że media i publika wolą pyskatego błazna o postępowych poglądach (choć oczywiście Ali był znakomitym bokserem, tyle że nie AŻ tak znakomitym jak się to ludowi wmawia), od autentycznego ringowego fightera i w sumie normalnego faceta poza ringiem, jak choćby wspomniany Dempsey. I to oczywiście także jest pewnym, niewielkim, wsparciem dla mojej tezy.

No i jeśli ktoś się zgodzi na temat tego lewego prostego, to to samo da się stwierdzić o mediach... O artykułach prasowych, o tekstach na blogach, o czymkolwiek... "Jeśli kogoś warto czytać, to warto także zadać sobie trud, by go zrozumieć!" Miło by może było, gdyby genialne myśli przenikały do naszej mózgoczaszki bez wysiłku, przez osmozę, przez telepatię... Tyle, że tak się po prostu nie dzieje! Może lewizna o tym marzy, może brukselskie gremia nad tym pracują, ale dla prawicowca taka opcja po prostu nie istnieje i tyle.

A więc, odrzućcie wszelkie złudzenia ci, którzy chcecie nurzać się w prawicowych myślach! Odrzućcie wszelkie złudzenia ci, którzy szukacie metody, by jakoś zacząć zwalczać ten lewacki i z każdym dniem coraz bardziej totalitarny (excusez le mot) syf! Łatwej drogi nie ma! Łatwej drogi nie będzie co więcej! Blogi nie są żadnym cudownym rozwiązaniem. (O czym jeszcze powiem w przyszłości, Deo volente ma się rozumieć.) Nie ma i nie będzie łatwo, bo kontrrewolucja łatwą być nie może!

* * * * *

Każda wysoce rozwinięta, dynamiczna i samosterowna struktura, wraz z osiągnięciem wyższego stopnia rozwoju, zaczyna się w coraz większym stopniu żywić własnym ogonem. Wydaje się to być niezmiennym i wiecznym Prawem Przyrody. Tak jest w przypadku literatury, sztuk tzw. pięknych, filozofii... Co ja zresztą będę wymieniał, skoro nie dostrzegam żadnego przypadku, gdzie by to Prawo zdecydowanie nie działało.

Działa ono także w przypadku dziennikarstwa. Jakże by miało być inaczej, skoro liczy ono już co najmniej trzysta lat, a od stu jest czwartą - czy może, jak twierdzi wielu, pierwszą władzą? Co wiąże się m.in. z tym, że idzie w nie masa wszelakich zasobów i wielu stara się, by jego głos należycie donośnie rozbrzmiewał. Osiągnęło więc dziennikarstwo taką fazę rozwoju, że zaczyna żywić się własnym ogonem. Dyskutując samo siebie i tym zabawiając swych czytelników.

Co jednak rozumiemy przez "fazę rozwoju"? Co w ogóle rozumiemy przez "rozwój"? Od razu kojarzy mi się mój ulubiony intelektualny chłopiec do bicia, Arnold Toybee. (Widzę, że napisałem "Toybee". Freud jakiś?) Do którego mam - obok tysiąca innych, równie miażdżących - także i tę pretensję, że cały czas gada o "rozwoju", nigdy nie dając niczego co można by uznać za definicję tego pojęcia.

Czym jest zatem ta "faza rozwoju" dziennikarstwa, na której, gnany jakimś kosmicznym przymusem, zaczyna ono zjadać własny ogon i zajmować się coraz bardziej wyłącznie samym sobą? Czy chodzi o pełnię formalnego rozwoju? Jakąś dojrzałość, z którą można by porównać dojrzałość, rozwój, dorodnego tygrysa w najlepszych latach, wspaniale odżywionego i wytrenowanego.

I zaspokojonego erotycznie dokładnie na tyle, na ile sprzyja to jego doskonałości? Nasuwa się jednak - nie każdemu, bo temu właśnie media nie sprzyjają, ale niektórym, bardziej na uroki mediów odpornym - pytanie... No dobra, ale skoro ten tygrys jest na samym szczycie, to co będzie... POTEM? Przecież już nie dalszy rozwój.

Może tak samo jest i z dziennikarstwem? Albo... To naprawdę myśl przerażająca, ale teoretycznie możliwe jest coś jeszcze gorszego... Że to, co dziennikarstwo ma przed sobą, jest tym samym co czeka naszego króla dżungli... A jednocześnie, wcale nie musi być tak, by w tej chwili dziennikarstwo - w odróżnieniu do króla dżungli - było w jakimś fantastycznym stanie, w jakimś punkcie, gdzie doskonałość po prostu bije w oczy i przejawia się w każdym, najmniejszym nawet działaniu.

Być może... Daje się to w każdym razie pomyśleć... powiem to wreszcie, choć to trudne... że dziennikarstwo wyczuwa po prostu swój schyłek i TO właśnie jest tym bodźcem, który skłania je do autoanalizy, do zjadania własnego ogona i zabawiania tym spektaklem publiczności! A więc jednak szczyt rozwoju, zgoda, ale szczyt w tym sensie, że teraz będzie już w dół, być może szybko i radykalnie... Podczas gdy dotychczas faktycznie nakłady, wpływy, zasięg - wszystko to rosło i rosło.

No dobra, a jak mają się do tego wszystkiego blogi?

I tutaj będzie supspense godny Hitchcocka... Innymi słowy c.d.n. (Deo et triario volente)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 22, 2007

Kotlety, pulpety i ogonówki

W czasach takich jak obecne, gdy rewolucyjni ekstremiści zdobyli już praktycznie całą władzę i wszystkie środki oddziaływania na opinię, rewolucja może być ewolucyjna i prowadzona środkami łagodnymi, natomiast wszelka ewentualna kontrrewolucja z konieczności musiałaby być bezkompromisowa i rewolucyjna.

Tego nie raczą zrozumieć dzisiejsi żałośni "kontrrewolucjoniści", dla których istotą kontrrewolucji jest wzrost ich własnej wygody, prestiżu i bezpieczeństwa (oraz żeby było za co przekupić żonę futrem ze skunksa i różową golarką do części intymnych, skutkiem czego przestanie być taką jędzą i człowieka stale poniżać). Czyli typowi burżuje, z tych co to (parafrazując Dávilę) "najpierw oddali władzę, aby zachować pieniądze, teraz zaś z płaczem oddają pieniądze, by zachować życie".

Sprzedając jednocześnie - ach co to za cudowny geszeft, a nic tak nie cieszy serca dzisiejszego kontrrewolucjonisty, jak właśnie udany geszeft! - swe żałosne kwilenia za tym utraconym grosiwem zgrai naiwniaków... Właśnie jako "kontrrewolucję"! (A jak dobrze pójdzie to jeszcze jako sztukę i działalność intelektualną.) Czy to nie mistrzostwo? Dać im zaraz w nagrodę władzę!

W skrócie, dlaczego dzisiejsza rewolucja może chodzić w przybraniu ewolucji, zaś kontrrewolucja - gdyby w ogóle istniała - musiałaby być rewolucyjna? Ponieważ dzisiejszy rewolucjonista ma czas, jemu się nigdzie nie spieszy. I wie, że musiałyby zajść jakieś naprawdę nieprawdopodobne zdarzenia, by jego ambitne plany nie spełniły się - nieco wcześniej czy nieco później. Potencjalny kontrrewolucjonista natomiast jest z każdym dniem zapędzany tymi "łagodnymi" i "ewolucyjnymi" działaniami do coraz ciaśniejszego kąta zagrody.

Podczas gdy towarzysz Rzeźnik już ostrzy nóż, wprawnym okiem dzieląc stado na kotlety, pulpety i ogonówki. W takiej sytuacji i szczur by zaatakował, i to niebezpiecznie, jako że znawcy twierdzą, że "nie ma nic bardziej niebezpiecznego, niż szczur zagoniony do narożnika". Jednak dzisiejszy kontrrewolucjonista to ewidentnie całkiem co innego niż prozaiczny gryzoń. Dlaczego niby miałby chcieć naśladować szczura, skoro bez wysiłku może zostać czymś tak szlachetnym jak ogonówka?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.