piątek, lipca 22, 2011

Dyskretny zapach kłapoucha

W książce, którą kilka razy ostatnio tu wspominałem - tej szwedzkiej o narkomanach bezpieczeństwa i syndromie narodowej paniki - znalazłem wczoraj taki o to fragment (podaję we własnym tłumaczeniu):
Choć niemal co tydzień człowiek czyta o samolotach, które spadły, ilość samolotów w ruchu lotniczym jest tak wielka, że statystyczne prawdopodobieństwo tego, że ktoś stanie się ofiarą wypadku lotniczego, jeśli lata codziennie, wynosi mniej więcej 1 przypadek na 20 tysięcy lat. Istnieje znacznie większe ryzyko, że się zginie od kopnięcia osła.
"O ile", chciałoby się natychmiast wykrzyknąć, "ktoś akurat nie jest polskim Prezydentem odwiedzającym Rosję Putina!" Fakt, coś w tym jest, jednak z czysto naukowego punktu widzenia powinno się do tej sprawy podejść od drugiej strony.

I zapytać: Jakie jest prawdopodobieństwo, że polski Prezydent (z całą masą innych ludzi, ale to chyba każdy tu wie), wyjątkowo nielubiany zarówno przez Putina, jego aktualnych europejskich wspólników, jak i sprawujących w III RP rządy prominentów - zginie od kopnięcia osła?

Sorry! Od samolotowego wypadku oczywiście, nie osła! W każdym razie zginie, i to akurat wtedy, kiedy będzie, co mu się przesadnie często nie zdarzało, z krótką wizytą w kraju owego Putina? (Swoją drogą ci "prominenci" to tutaj w takim sensie, jak to lud rozumiał w początkach "wiosny Solidarności": "Uważaj na dobytek, bo tu się różni prominenci ostatnio kręcą.")

Niewielkie, jak sądzę. I tym mniejsze być powinno z tego powodu, że to w końcu nie były jakieś byle jakie osoby, nie był, a w każdym razie nie powinien być, jakiś byle samolot, a lot także, można przypuścić, był jakoś specjalnie strzeżony i specjalnie o niego dbano. A jednak stało się! A przynajmniej tak nam mówią. Powtórzmy: gdyby latał codziennie, taki śmiertelny wypadek statystycznie miał mu się "prawo" przydarzyć raz na 20 tysięcy lat.

No bo też bardzo wątpię, by to w ogóle był wypadek. Więcej powiem - użycie tutaj słowa "katastrofa" jest już ogromnym sukcesem Putina, jego kumpli i jego... Jak ich tam można nazwać, wewnątrz Polski! Nawet samo słowo "katastrofa" - które w końcu dopuszcza możliwość, że to było wynikiem zaniedbań, albo i sprowokowane celowo - nawet to jest sukcesem tych, którzy to zrobili. Tak przynajmniej ja to widzę.

Jestem bowiem do głębi przekonany, że FYM i jego współpracownicy mają rację - żadnej katastrofy nie było, a ci ludzie zostali zwabieni w pułapkę i zamordowani już na ziemi. Zaś wszystko to na lotnisku - fotografowane, opisywane, filmowane do upojenia, ale kupy się nijak nie trzymające i wewnętrznie sprzeczne, to była jedynie, by użyć ruskiego słowa, "maskirowka".

Nie przestudiowałem każdego słowa napisanego w tej sprawie przez FYM'a i innych, ale z tego co widziałem, trzyma się to przysłowiowej kupy bez porównania lepiej, niż to, co się nam sprzedaje. To zaś co się nam sprzedaje, kupy się absolutnie nie trzyma!

Nie tylko sama "maskirowka", ale po prostu wszystko. Z "informacją", której nam się udziela, z "dochodzeniem do prawdy" przez takie czy inne, mniej czy bardziej oficjalnie sowieckie, służby... Po prostu nic tam się nie zgadza, natomiast teoria "maskirowki" ma ręce i nogi.

W ogóle zadziwiające jest, że na podstawie tak zafałszowanych danych i tak marnego dostępu do jakichkolwiek danych nie pochodzących od samych ruskich (tamtejszych i tych tutaj) - aż tyle dało się metodą dedukcji odkryć. To naprawdę historyczne wydarzenie, że kilku blogerów w takich warunkach zdołało aż tak blisko dogrzebać się do prawdy!

No dobra, teraz słuchamy zastrzeżeń ze strony ludzi, którzy mają inne zdanie. Prywatnie, albo i służbowo. Kto pierwszy? Że nawet sam Macierewicz mówi o "katastrofie", a teorii maskirowki nie traktuje poważnie? Niezłe pytanie i jest tu niejaki problem.

Dla mnie jednak sprawy się mają tak, że ruscy cudnie nas tutaj urządzili - mamy w tym naszym dochodzeniu do przyczyn iście diabelską alternatywę: albo "kompletne oszołomstwo i teorie spiskowe całkiem już nie z tego świata", albo też teorie, wciąż spiskowe i oszołomskie, ale jednak znacznie mniej...

Tyle, że (jeśli FYM ma rację, a jestem przekonany, że ma) po prostu fałszywe, a więc zawsze stosunkowo bardzo łatwe do rozbicia - tym bardziej przez kogoś, kto w końcu ma totalny monopol na informacje, dostęp do tych wszystkich miejsc, i co tam jeszcze.

Kiedy tylko ktoś wierzący w "spowodowanie katastrofy lotniczej", Macierewicz, czy ktoś inny, dojdzie do miejsca, w którym z przekonaniem powie "to był zamach!", ruscy zawsze mogą wrzucić jakąś nową informację, popartą na przykład materialnymi dowodami, która całą tę wypracowaną teorię katastrofy obali. I tak apiat'! Tak nas cwanie ruscy urządzili! Ale w końcu do zawodowcy w tych sprawach, żadni idioci, a chłopaczki Tuska bardzo im to jeszcze - całkiem z własnego popędu, czy też nie całkiem - ułatwili.

Kolejny zarzut, proszę! Że ruscy przecież nie są tacy głupi, żeby robić jakieś maskirowki, bo to się przecież wyda, dużo prościej już spowodować katastrofę samolotu, a najlepiej nic w ogóle, czyli że to był góra zamach na samolot, a w istocie to to był wypadek, dobrze jeśli nie wina samego Prezydenta?

Jest to moim zdaniem bzdura, choć niestety z tych, które nienajgorzej udają sensowne myślenie. Po pierwsze ruscy wcale się specjalnie nie boją, że ktoś ich podejrzewa - albo nawet, że jakiś polski oszołom jest pewien, iż oni tych wszystkich ludzi zamordowali. Im to całkiem pasuje.

Co najwyżej chodzi tylko o to, żeby nie było tak miażdżących dowodów, żeby niektórym realnym światowym siłom politycznym (przecież nie chodzi o tych paru polskich oszołómów!) trudno było nadal traktować Rosję Putina jako coś innego, niż kraj par excellence bandycki.

Że my się będziemy domyślać - i wielu ludzi, z tych, których to w ogóle jakoś interesuje - to im nie przeszkadza, a raczej wprost przeciwnie. Tysiące razy przywoływano tutaj sprawę zamordowania Litwinienki polonem - zamiast ew. w jakiś dyskretniejszy sposób - ale ten precedens, razem z wieloma innymi (zamordowanie Politkowskiej na przykład) przesądza wartość tego zarzutu do naszych wniosków.

W ogóle to z tym, że "ruskim się przecież zamach nie opłacał, bo by się zbyt łatwo wydało", to jest tak, że, jak w wielu innych kontekstach, mamy tu jakąś krzywą rozkładu normalnego. Jak przy strzelaniu, gdzie najwięcej dziur w tarczy jest, mimo wszystko, w środku, a dalej od środka ilość ich spada, aż stopniowo, kilometr od środka nie ma już nic. Taki rozkład, jako się rzekło, występuje na każdym kroku w najszerzej rozumianej przyrodzie.

No i z tym ruskim podejściem do takich spraw jest jakoś tak... Każdy ma jakiś poziom bezczelności, przypisywanej sowietom (w tym przypadku Putina) i ich przydupasom, i ten poziom bezczelności jest tym środkiem tarczy. A także szczytem tej krzywej rozkładu normalnego, która ma taki dzwonowaty kształt. I z jednej strony tego szczytu, czyli środka tej krzywej, mamy mniejszą bezczelność, z drugiej zaś większą.

Lud, czy raczej może różni mędrkowie, spodziewa się, że ruska bezczelność w takich sprawach, jak ew. mordowanie obcych prezydentów będzie leżeć gdzieś tam po środku. Mówimy teraz o osi X. Na osi Y mamy ilość ludzi, którzy tego właśnie po kacapach oczekują. Tego stopnia bezczelności przy mordowaniu tych, którzy im wadzą.

No i jak widać z naszego wykresu (który można sobie zobaczyć w każdej książce do statystyki i wielu innych), na tej osi Y mamy mniej i mniej, w miarę, jak się oddalamy od tego centrum, czyli szczytu. Czyli, z matematycznego ujęcia na zwykły polski: Zarówno mniejsza, JAK I WIĘKSZA bezczelność ruskich w mordowaniu ludzi jest mniej oczekiwana - a przez to i MNIEJ PRAWDOPODOBNA! - w oczach ludu, lemingów i najemnych mędrków! Quod erat demonstrandum.

OK, wyjaśnijmy to jeszcze przystępniej, bo nawet w końcu obrazka tu nie mamy... Jeśli coś jest naprawdę mało bezczelne, oznacza to po prostu, że ruscy naprawdę się postarali, żeby to wyglądało na WYPADEK. Tylko tyle i aż tyle! Więc, skoro to wygląda na wypadek, ludzie nie sądzą, czy może nie wierzą, że to zrobili ruscy, celowo. To się daje zrozumieć?

Kiedy są ruscy naprawdę hiper-bezczelni, to lemingi i płatni kłamcy mówią... Co mówią? No właśnie - mówią: "To nie mogą być ruscy, bo od razu każdy by zobaczył, że to oni, a oni tacy głupi to nie są! Gdyby to mieli być oni, to by to zrobili o wiele dyskretniej!" Jasne, nie są tacy głupi i świetnie wiedzą, jak biegnie tak krzywa i jak lemingi zareagują na coś, w co aby wierzyć, trzeba być totalnym moherowym oszołomem.

Tym bardziej, że, jak już sobie ustaliliśmy, ruscy nie boją się jakichś tam luźnych podejrzeń jakichś nieważnych ludzi, bo tutaj nie chodzi o jakąś mityczną "prawdę", której rasowy leninista zresztą przecież nie uznaje, tylko o to, jak się zachowają różne światowe potęgi.

Te zaś, przynajmniej w tej chwili, a zapewne i na długo w przyszłość, mają sprawę zamordowania polskiego Prezydenta w dupie, z ruskimi chcą robić mniej lub bardziej brudne interesa, do tego boją się ich... Co więc do rzeczy mają jakieś dowody jakichś oszołomów, i jakaś prawda? No bo i ile ta prawda ma dywizji?

No to tak oto wyraziłem swoje zdanie na temat "katastrofy", jej przyczyn i teorii maskirowki - czysto syntetyczne myślenie, oparte na wyczuciu i pewnej, jak sobie pochlebiam, znajomości świata. Żadnym FYM'em nigdy nie będę, choćbym się wściekł, ale być może moje potwierdzenie, że właśnie to podejście wydaje mi się słuszne i tylko o no do mnie trafia, kogoś zainteresuje, albo i może przekona.

W sumie co ja tu widzę w miarę istotnego, to raz: o tej krzywej dzwonowej - rozkładu normalnego znaczy; i dwa: o tym, jak nas ruscy cwanie złapali w kleszcze, pomiędzy zarzut kompletnego oszołomstwa z paranoją na miarę galaktyki z jednej (szeroko pojęta "teoria maskirowki"), i konieczność tworzenia może mniej nieco "paranoicznych", ale za to z definicji fałszywych, teorii (katastrofa lotnicza na samym lotnisku Siewiernyj).

Od jakiegoś czasu nosiłem się z myślą dania głosu w tych sprawach, ale dopiero przeczytanie tego cytowanego na początku fragmentu - tego o prawdopodobieństwie zginięcia w wypadku lotniczym i od kopnięcia osła - dało mi ostateczny impuls.

Miałem z tym jednak nadal drobny, choć niebłahy, problem - otóż nie mogłem wymyślić fajnego tytułu. A to nie jest sprawa bez znaczenia, wierzcie! Przynajmniej dla mnie. Już się zastanawiałem, czy nie wziąć mojej (wydanej w Londynie w czasie wojny i kupionej w Uppsali w epoce okrągłego stołu) biblii ks. Wujkiem, nie otworzyć jej na przypadkowej stronie i nie dziabnąć w tę stronę palcem... Aby mnie Duch Święty, znaczy, zapłodnił i bym znalazł tytuł.

Jednak ta moja ulubiona biblia ma jedną poważną wadę - tę mianowicie, że tam są bardzo małe literki. Kiedyś to mogłem czytać, ale ostatni jakoś mi trudno. Musi starość. No więc, zrezygnowany, by się pocieszyć, otworzyłem sobie kolejną nowokupioną książkę. Książkę o feromonach, zapachach, smakach i afrodyzjakach. Zacząłem ci ja ją przeglądać, żeby czymś zająć rozbiegane myśli. No i pierwsze co widzę, to:
Lady Dorothy Neville, podczas oblężenia Paryża w roku 1871, kiedy bogaci Paryżanie jedli zwierzęta z ZOO, napisała: "Cóż, osioł dość mi smakował, choć był nieco suchy, ale już nigdy potem go nie jadłam, bo sprawił, że śmierdziałam".
(Mój własny przekład z angielskiego.) No i patrz - też osioł! Teraz mam nie tylko tytuł, ale nawet suspense na zakończenie. To naprawdę wygląda na nabrzmiałe tajemną treścią! Tylko jaką? Czy to jakieś prorocze słowa? Wróżba na przyszłość? Nakaz?

Po kolei... Na początku mieliśmy osła... Kopie ludzi na śmierć... Teraz też mamy osła... Jedzą go i potem śmierdzą. A może (co za myśl!) nie tylko od jedzenia osłów się śmierdzi, tylko, na przykład, od wszelkich z nimi kontaktów? Hej, czy ktokolwiek coś z tego rozumie?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?