Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Platon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Platon. Pokaż wszystkie posty

czwartek, lipca 27, 2023

Napoleon, transy i złote kible

(Że coś napiszę, bo Gugiel, o dziwo, twierdzi, że wciąż mam masę gości z różnych przedziwnie egzotycznych krajów. Którzy z zapałem studiują moje dawne, faktycznie o wiele ambitniejsze, kawałki. Całkiem tego nie pojmuję, ale niech Guglowi będzie. To poniższe to dla Was Moje Kochane Egzotyczne Ludzie!)

Zawsze mnie dziwi (i lekko wkurwia, bom choleryk), jak jakiś szeroko pojęty "nasz" zwalcza transową propagandę (pyskiem oczywiście, że się smutno zaśmieję) różnymi pokrętnymi argumenty, a nigdy im nie powie: "Tak? Liczy się czym się czujesz, a nie jakie masze geny i miednicę? No to ja się czuję Napoleonem Bonaparte i dawać mi tu złoty kibel!"

No to dwa wyjaśnienia dla mniej na bieżąco będących... 1. Miednica, w sensie pelvis, jest, z tego co kojarzę, jedyną kością u człeka, różną ze wzgl. na płeć. 2. W Wesołej Anglii faktycznie ostatnio w szkole urządzili w szkolnym kiblu kuwetę dla ucznia, co się nagle poczuł kotem. (Czego, mimo chęci, nie potrafię całkiem i bez reszty potępić, bo koty uwielbiam. Ten świr miał przynajmniej niezły gust to źwierząt. Ale że to świr, to nie ulega cienia wątpliwości, a to tam w tej szkole to nawet do potęgi. Jeden z tysięcy bolszewickich cyrków w których mniej lub bardziej chętnie uczestniczymy. Cóż, definicję Totalitaryzmu podaną przez Joachima Festa można dzisiaj, i należy, udoskonalić. Wiecie jak Młodzi Tygrysiści? Chyba, że uznamy, iż to już nie Totalitaryzm, tylko coś o wiele gorszego.)

No to złoty kibel mamy odhaczony, Napka też, a co do transów, to ja się nawet mogę zgodzić, że facio uważający się za kobietę, to nie jest prawdziwy mężczyzna, takoż baba uważająca się za chłopa. Tyle takiemu np. faciowi do bycia nastojaszczą babą jeszcze bardzo, ale to bardzo daleko. W istocie nie zbliżył się nawet do tego wzniosłego celu o włos. (Mówimy o grubości włosa, nie o długości! I o włosach blond, bo te są najcieńsze. Wiedziałeś Mądrasiński?)

Teraz, specjalnie dla tych, co dotąd doczytali i jeszcze pełni ciekawości, zdradzę wielką tajemnicę... Otóż (tytułem drobnego wstępu) powiem ci ja, że przez te lata co pewien czas ktoś mnie nagabywał o mój idealny ustój i jakbym ja urządził własne państwo. Broniłem się przed tym rękami i nogami, bo przecież głoszę, że "Utopizm to główna cecha i znak rozpoznawczy Lewizny" (co jest absolutną prawdą, wężykiem!), więc gdybym tak na szybko zaczął o tych rzeczach mówić, wyszłoby, że sam siebie gwałcę i sobie przeczę (a przecież nie jestem Politykiem, prawda?).

Jednak miłość do Utopii to jedno, a poglądy na temat lepszych od obecnych praw i urządzenia różnych instytucji to nie całkiem to samo. (Zgoda panno Napieska?) Platonem ci ja być nie chcę, ale ew. mogę być Solonem. No więc dziś trochę, excusez le mot, posolonizuję, czym tuszę, uraduję połowę Globu - tę mądrą, co mnie, wedle Gugla, czyta.

Uwaga, zaczynam! Płci są w zasadzie dwie (plus cała masa zaburzeń psychicznych) - zgoda - ale w życiu społecznym jakoś jednak trzeba zakwalifikować tych, co się do własnej płci nie przyznają i z nią nie utożsamiają. Kiedyś można to było ignorować, bo to były bardzo rzadkie przypadki, może jakaś część nawet tak i czuła, ale się z tym nie ujawniała, jednak to było pomijalne. Dzisiaj, nie wnikając w przyczyny und mechanizmy, bo to nie na krótki odręczny blogaskowy tekst, jest tego tyle, że owe zjawisko pcha się przed oczy, domagając się magna voce, rozwiązania. 

 (Swoją drogą tak mi ostatnio chodzi po głowie myśl, że może każda późna czy kończąca się Cywilizacja musi mieć eunuchów, no to właśnie mamy. Zresztą eunuchy były i u dość prymitywnych ludów także - np. jazda na koniu na oklep jako specyficzna terapia i te rzeczy, tylko że my teraz nie o tym. Teraz zaś mamy nawet i babskie eunuchy, co chyba nie jest bardzo typowe, ale w końcu Faust to nie pierwsza z brzegu Cywilizacja i gwałcenie Matki Natury ma w genach!)

No więc w moim idealnym państwie byłyby - SPOŁECZNIE I PRAWNIE - (aż) trzy płci: chłop, baba i ni-to-ni-owo. Każda miałaby swoje obowiązki i prawa - myśl, że chłop i baba muszą mieć wszystko tak samo, jest mi do szpiku kości wstrętna i widzę w niej to ziarno, z którego mamy to, co mamy. I (co sprowadza się do tego samego, jak pomyśleć) ogromny triumf rozpasanej Biurokracji nad Życiem, Biologią i Wolnością nieszczęsnego Prola.

Tak jak w mrocznych latach PRL mówiło się: "wywalili go z Partii, ale my go nie przyjmujemy do Bezpartyjnych", tak samo być Kobietą czy być Mężczyzną, to zaszczyt i nie naprawdę każdy na niego zasługuje! Na pewno nie ktoś, kto się nie poczuwa! To coś, jak wpychanie orderów przez Dudusia takim, co je z łaski przyjmą, ale potem plują jadem, śmiechem po Tefałenach... Sami wiecie!

Miliarderów i inne ciężkie przypadki zostawimy sobie na inny czas, bo to także w moim idealnym ustroju nie byłoby tak urządzone, jak obecnie. Ale na razie macie kible, Napka i transów. Wgryźcie się, przetrawcie, a będziecie zdrowy kawał bliżej do Tygrysicznego Nieba i sporo dalej od tego tutaj... (Na to nie ma nawet adekwatnych określeń, już nie mówiąc cenzuralnych! Co za czasy!)

triarius

P.S. Wychodzimy pojedynczo. Uważać na ogony i podejrzane mordy!

poniedziałek, stycznia 06, 2014

O tak zwanym równouprawnieniu

Oczywiście, że jestem wrogiem "równouprawnienia kobiet". Szok, nie? Czy uważam, że kobiety nie powinny mieć tych samych praw, co mężczyźni? Sorry, ale nijak nie mogę zrozumieć, jak "te same prawa" miałyby wyglądać. Nie rozumiem, całkiem na serio, jak kobiety w ogóle mogłyby mieć "te same" prawa co mężczyźni, ani jak mężczyźni mieliby mieć "te same prawa" co kobiety. Przecież to absurd! (O ile oczywiście nie mówimy o przypadkach, dzisiaj jeszcze, Deo gratias, dość rzadkich, choć niestety wrzaskliwych, jak to Grockie coś, albo Szczuka.)

Całkowicie odrzucam cały, ten obłędny w moich oczach, postulat. Tu nie chodzi tylko o górników, ewentualne traktorzystki i pilotów myśliwców. (Nawiasem mówiąc, Pakistan ma teraz kobietę pilota myśliwca. A potem niektórzy wątpią, że świat to dziś niemal wyłącznie amerykańskie imperium i Al Kaida!) Nie - ja w ogóle odrzucam ten sposób myślenia o tych sprawach, z którego tego typu hasła i postulaty się biorą! Chop coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i baba musi. Baba coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i chop przecież musi, bo jakby inaczej, jerum jerum!

Postulat "równości płci" uważam za intelektualny idiotyzm. Po prostu. Za lewiznę, liberalizm... Przez co rozumiem gnijące, od dwóch stuleci niemal, resztki Oświecenia. Które miało swoją wartość, nie przeczę, ale nieprzesadnie wielką, a poza tym powinno było się już dawno temu skończyć. Jasne - wiem że "równość kobiet i mężczyzn" postulowali i Pitagoras, i Platon... A potem sporo innych dętych mędrków.

Tylko co z tego? Pitagoras był przecież religijnym przywódcą, w typie, z tego co wiemy, nieco zbliżonym do Mahometa. Nawet Sybaris zrównał z ziemią, więc analogie nie są wcale bardzo odległe. A co do idealnego państwa Platona - to chyba nikt z autorytetów moralnych (Bratkowską z tego grona chwilowo wyłączam) nie chce nam rzec, że oni właśnie TO nam przygotowują? I że to była sympatyczna wizja, którą dałoby się zrealizować bez...? Wszystkiego czego nasze kochane moralne autorytety tak podobno nie lubią?

Darujcie, nie jestem liberałem (komuchy, socjaldemokraci i inne korwinięta wliczone), jakoś po mnie spłynęła, nie robiąc mi większych szkód, cała ta liberalna obróbka mentalna ("edukacja", media, "rozrywki", korporacje, granty, samorządy, co tam jeszcze) - więc dostrzeganie, przeważnie zresztą dziwnie szemranych, "praw" w jednych miejscach, przy załkowitej ślepocie na ich ewidentny brak w miejscach leżących tuż obok, jest mi obce.

Uważam zatem, że kobiety są gorsze? - spyta niewątpliwie prędzej czy później ktoś, po kim owa obróbka tak gładko jak po mnie nie spłynęła. Na co ja się ostro zaperzam. Niby dlaczego miałbym w ogóle ludzi w taki sposób, i na podstawie tak ogólnych cech jak płeć, wartościować?!

Do głowy mi to nawet nie przychodzi. Nie kreuję się na Boga, jestem takim samym człowiekiem jak każdy, więc niby dlaczego miałbym się stawiać w pozycji sędziego i ludzi hurtem oceniać? Pomysł, że połowa ludzkości miałaby być w jakiś sposób "gorsza"... Pewnie komuś  takie pomysły do głowy przychodzą, nawet, paradoksalnie, spotkałem się z nimi akurat najczęściej w kręgach głoszących wszech-tolerancję... O czym warto by było może kiedyś nawet napisać... Ale to jednak nie ja.

Czy zdaję sobie sprawę z tego, że jestem dzisiaj - nawet "na prawicy" i wśród "konserwatystów" - w ogromnej mniejszości? Zdaję sobie. To co Dávila mówi o dzisiejszej prawicy (że to tylko lewica pragnąca w spokoju trawić), bardzo do mnie trafia, w związku z tym niezbyt się tą swoją samotnością w tym przypadku przejmuję. Tym bardziej, że nie wygłaszam, jak Korwin, bezsensownych w sumie, kawałków o mniejszym mózgu kobiet, i że z tego miałoby aż tak wiele wynikać.

Mózgu to my, ludzie znaczy, mamy aż w nadmiarze, więc te parę gramów w tę lub w tamtą stronę naprawdę trudno na cokolwiek istotnego przekładać. Z tego co pamiętam, to Turgieniew miał dwa chyba razy większy mózg od Anatola France... Któren, zgoda, był komuch, ale inteligencji i zdolności pochłaniania wiedzy naprawdę trudno mu odmówić. (Wiem coś o tym, bo w młodości namiętnie gościa czytać lubiłem. I wcale się w dodatku tego nie wstydzę, ani nie uważam tego akurat czasu za stracony.)

Są bez porównania większe różnice pomiędzy płciami, niż wielkość mózgu, i te różnice determinują bez porównania więcej. O wiele większą, na przykład, wagę przywiązywałbym do ewidentnie większego konformizmu kobiet - który jest odwrotną stroną ich większej prospołeczności (żeby to tak sobie, brzydko ale krótko, nazwać) - co jest zresztą bez przerwy wykorzystywane przez lewiznę...

Jak jest wykorzystywane? A tak, że kobiety na przykład, z racji swej natury i swoich innych od męskich zainteresowań (generalnie i statystycznie, wiem że bywają różne wyjątki) nie zajmują się tak namiętnie polityką i ideologiami jak ta druga, aktywniejsza połowa ludzkiego gatunku. No i w wyniku tego zostawiają nasze drogie panie pole dla Szczuk, Śród, Bratkowskich. (O Górskich nawet nie wspominając.) I wszelkiej innej tego typu swołoczy. Która "w ich imieniu" wydaje z siebie te swoje smrodliwe wrzaski. I nie tylko, drogie ludzie, i nie tylko!

Ale cóż, skoro się akceptuje INTELEKTUALNIE OBŁĘDNĄ ideologię "równouprawnienia"... (To do "prawicy" i "konserwatystów". Tych dzisiejszych.) Skoro się przymyka oczy na ewidentny fakt, że kiedy oczywiste różnice przestają mieć znaczenie, a ludzie przestają się w praktyce w znaczącym stopniu różnić choćby czymś takim w oczy bijącym jak płeć... Płeć zdeterminowana - nie wyłącznie, zgoda, ale jednak w bez porównania najistotniejszej swej części biologicznie...

No to definiowanie różnic między ludźmi, w tym także, jeśli komuś to akurat będzie pasować, płci... I prawa różnym kategoriom ludzi przysługujące - z obowiązkami i przykrościami niejako w pakiecie... Będą określane całkiem arbitralnie... Przez kogoś... Kogo? Nie bardzo faktycznie wiadomo kto to jest, ale tyle się da powiedzieć, że to są bez wątpienia ci sami macherzy...

Ci sami, którzy już tyle nowych i wspaniałych "praw człowieka" dla nas wymyślili - praw człowieka, o których całkiem nie śniło się choćby naszym dziadkom... Którzy zatem, dziadkowie nasi znaczy (wliczając w to oczywiście babcie), walczyli i ginęli za coś całkiem z tymi prawami człowieka niezgodnego, niewykluczone że sprzecznego... Co za potworna myśl, prawda? (A w ogóle co za czarnosecinny koszmar, żem ja tu nie napisał "walczyli lub walczyły". Jerum, jerum!)

Albo tak właśnie jest, jak potworne by to nie było do zaakceptowania, albo też trzeba sobie uczciwie rzec, iż kiedy rzekomy konserwatysta łyka i akceptuje coś tak obłędnego, tak lewackiego i liberalnego, jak "równouprawnienie płci"... Kiedy tym następnie przesiąka i przyjmuje to za swoje...

To on nie może być specjalnie bystry, jeśli potem się dziwi, że częstują go sporą ilością całkiem nowych, i przez tych samych ukrytych dobroczyńców ludzkości arbitralnie sobie wymyślonych, płci. I całą masą rzeczy, które z tego wynikają. Prawda?

To całkiem tak, jak zaakceptować Sobór Watykański Drugi, a potem się dziwić... Sapienti sat.

triarius

sobota, listopada 23, 2013

O szczęściu - część 1

Amalrykowi, który mnie swoim komętem podpuścil, żebym coś po dłuższej przerwie napisał.
Autor

* * *

- Rozmawiamy z panem Przywałko z Przaśnej, zasłużonym drużynnikiem Bolesława Chrobrego. Panie Przywałko, mógłby pan słuchaczom radia Flamingo-Lemingo powiedzieć, czy jest pan szczęśliwy?

- Dyć... Wciurności! Niech tylko złapię za topór, to cię @#$%...

Nie jesteśmy niestety w stanie z całą pewnością stwierdzić, że tak właśnie wyglądałaby rozmowa pomiędzy wojem Chrobrego a współczesnym reporterem radia dla lemingów (a są jeszcze jakieś inne?), i możliwe, że nigdy tego nie będziemy na pewno wiedzieli. W dodatku nie jest wykluczone, że ten czy ów TW wytknąłby nam językowe anachronizmy, bo np. słowo "dyć" nie występowało w dokumentach pisanych sprzed XIV w., a "wciurności", wprawdzie występuje już w Rękopisie Jakimśtam, ale w znaczeniu "erotyczna pieszczota o nieco gejowskim charakterze", więc nie za bardzo pasuje. (Słowo "gejowski" jest tu swego rodzaju cytatem, więc nie zniżyłem się do jego użycia wprost!)

Uniknęliśmy jednak dzięki takiemu początkowi długiego i pokrętnego zdania na wstępie, które wprawdzie idealnie by poniekąd pasowało do powagi naszej zamierzonej rozprawy, ale uśpiłoby ewentualnego czytelnika, dzięki czemu moglibyśmy mu potem wmówić cokolwiek, ale co z tego za radość, skoro i tak nic by mu w duszy nie zostało i o jakichś skutkach naszego zasiewu można by tylko naiwnie pomarzyć.

Prawdopodobne jest w każdym razie (żeby do naszego błyskotliwego wstępu jeszcze na chwilę wrócić), że woj Chrobrego odpowiedziałby naszemu reporterowi w całkiem podobnym duchu, a to tutaj jest dla nas najważniejsze. Gdybyśmy chcieli dokonać bliższej analizy reakcji naszego dzielnego wojaka na zadane mu pytanie, stwierdzilibyśmy, jak sądzę, że po pierwsze - nie zrozumie on go po prostu; po drugie - jeśli już jakoś zrozumie, to opacznie; po trzecie zaś, że jeśli nawet jakimś cudem zrozumie, i niezbyt opacznie, to z pewnością uzna pytającego za infantylnego głupka, a może nawet... No tego tam, co wiadomo.

Jeśli się w to wmyśleć i wczuć, to wydaje się to, jak sądzę, dość oczywiste, choć przecież z drugiej strony jest to szokujące, bo nam teraz nigdy by do głowy nie przyszło, że w pytaniu o czyjąś szczęśliwość, w poszukiwaniu szczęścia i o szczęściu wte i wewte rozmawianiu, może być coś niewłaściwego. Prawda?

Jest to - bez żadnego powoływania się na święte księgi! - bardzo szpęglerystyczna myśl, że oto na pewnym wczesnym etapie rozwoju cywilizacji (w potocznym sensie, dlatego z małej) żaden poważny człowiek o szczęściu by nie zachciał publicznie rozprawiać, jeszcze kawałek wcześniej w ogóle nie chciałby, i by zresztą nie potrafił, na ten temat w ogóle rozmyślać, no i gdzieś tam na podobnie wczesnym etapie w ogóle by tego pojęcia nie potrafił zrozumieć.

Ani woj Chrobrego, ani bijący się co dzień z leśnymi niedźwiedziami bartnik, ani chodzący na rękach po jarmarkach jongleur, ani ciągnąca za wojskiem niewiasta o komercyjnym podejściu do swej niewieściej cnoty, ani ksiądz biskup, ani... Ani w ogóle nikt. Powie ktoś, że taki Duns Scotus albo Św. Tomasz z pewnością o szczęściu coś tam sobie myśleli, wiedzieli co to takiego, i zapewne co najmniej jeden z nich coś nawet o nim napisał. OK, odpowiem, ale jednak oni byli, mniej lub bardziej, zanurzeni w literaturze i myśli antycznej, więc wiedzieli, co te różne Platony, Sokratesy, Cycerony i Marki Aureliusze o szczęściu sądziły.

Spytalibyśmy jednak o to samo - o szczęście znaczy - Scypiona Afrykańskiego czy innego Temistoklesa... Choć oni faktycznie dość późni, więc może nie pasują... (Późni szpęglerycznie, ma się rozumieć.) Niech zatem będzie (ze sporym zapasem sobie ich weźmy) król Priam czy inny Achilles... No i taki to zapewne by nie zrozumiał o czym mówimy, a niewykluczone, że bez słowa by nas przebił mieczem, albo klasnął w dłonie i wymownym zmarszczeniem brwi zlecił ukaranie nas za taką bezczelność (alternatywnie za bełkot, również bezczelny wobec dostojnej i poważnej osoby) swoim niewolnikom.

Jak się tak zastanowić, to całkiem sensowną wydaje się myśl, że - o ile najpierw w każdej cywilizacji o szczęściu nikt nie rozmawia i się nad nim nie zastanawia, to potem nagle o niczym innym się nie mówi, o niczym innym się nie myśli... Nawet jeśli samo to słowo niby nie pada, a mowa jest o "wolnym rynku", "sprawiedliwości społecznej", "likwidacji głodu czy nędzy", "legalizacji marihuany", "wolności", "równości płci", i tysiącu innych dźwięcznych haseł.

O "Postępie Ludzkości" oczywiście nie zapominając, bo on ci jest wisienką na tym torcie i pojęciem niejako nadrzędnym. Pod tym wszystkim kryje się jednak jakaś tam wizja "szczęścia" i nieznające żadnych wątpliwości przekonanie, iż szczęście właśnie jest tym, o co chodzi. Tym, co stanowi cel. Cel jak najbardziej, choć w realu o wiele częściej alibi. Alibi absolutnie niezbędne, ale też usprawiedliwiające wszelkie absolutnie działania - z najobrzydliwszymi akurat na samym czele.

Jak to celnie ujął Szpotański, stwierdzając, że naziści byli durniami, skoro nie wpadli na pomysł, by głosić, iż "tortury to gumanisticzieskije manikiury", a "w piecach krematoryjnych wytapia się nowe". Jakoś tak to brzmiało, sens w każdym razie był ten. "Nowe" to oczywiście inne określenie na "przyszłe szczęście Ludzkości", a "gumanisticzieskije" to "prowadzące do przyszłego Ludzkości szczęścia". Ex definitione.

No dobra, powie ktoś, Pan Tygrys jedzie po humaniźmie niczym jakiś, nie przymierzając, Korwin... Choć Korwin przecie Postęp kocha jak cholera, i niech mi nikt nie mówi, że nie podoba mu się "Ludzkość", skoro marzy o globalnym świecie rządzonym przez "wolny rynek". (I ukrytych za kulisami cynicznych macherów z służb. No bo przecież AŻ takim idiotą nie jest, żeby ich nie przewidzieć. A poza tym, ktoś przecież go podpuszcza i, jakoś tam także, wspiera. N'est-ce pas?)

No dobra, powie jakiś lingwista z dawniejszą, prlowską jeszcze, albo i wcześniejszą, maturą. A co z makarios? Co z felix?

A ja na to odpowiem: "tych to my sobie, Deo volente, weźmiemy na warsztat następnym razem". Na razie tyle. Dzięki za uwagę.

triarius

poniedziałek, sierpnia 18, 2008

Jaś-Kuba Ruso - pisarz znaczący (cześć 1)

Jednym z pisarzy, którzy NAPRAWDĘ odegrali rolę w historii - prawdopodobnie dość nielicznych - jest Jean-Jacques Rousseau. Dzisiaj niemal nikt go naprawdę nie czyta, choć niektóre fragmenty jego "Wyznań" są całkiem na swój pokrętny sposób interesujące - ja np. je przeczytałem, zachęcony do tego "Szkicami o literaturze francuskiej" Boya (wiem że skurwiel i sowiecki kolaborant) i nie narzekam. Był to niewątpliwie gość pokręcony - mówiąc łagodnie świr - co w jego autobiografii wyraźnie widać, ale w młodości chciałem być psychologiem, więc mi to pasowało.

Mało kto faceta naprawdę dziś zna, a jednak żyjemy w dużej mierze w jego świecie. Nie chcę się tu wdawać w uczone rozważania nad wyższością "internalizmu" czy "eksternalizmu" w historii idei, ale na pewno można stwierdzić, że jeśli jakiś pisarz naprawdę wpłynął na namacalną rzeczywistość, to właśnie ten. Może Platon jeszcze bardziej, ale też mam wątpliwości, czy "platonizm" nie jest dość naturalną tendencją w ludzkim umyśle. Nie żeby zawsze przeważającą, oczywiście, ale zawsze czyhającą na swą ofiarę. Zresztą Platon miał dwa tysiąclecia więcej czasu na swe oddziaływanie. No a wszelka lewizna, szczególnie ta co bardziej intelektualna, ma w mózgach w ogóle niewiele więcej niż Jasia-Kubusia.

Teraz zmieniamy pisarza... Jeśli ktoś czyta po angielsku i jest zainteresowany historią rewolucji francuskiej, to szczerze polecam amerykańskiego historyka o nazwisku Stanley Loomis. Świetnie się go czyta, gość ma rozsądne, konserwatywne poglądy, ale bez jakichś przegięć w wiadomym stylu, rzetelna informacja... W ogóle czyste przeciwieństwo osławionych prac prof. Geremka na temat żebractwa i prostytucji w średniowiecznej Francji, które mu musiał napisać odkomenderowany do tego doktorant, bo czytać się tego nie dało - wiem bo próbowałem i nie to, by mnie prostytutki w średniowiecznej Francji nie kręciły. Czytałem na ten i zbliżone tematy inne książki i było fajnie.

Stanley Loomis zatem... Stanley Loomis w swej książce "Paris in the Terror: June 1793 - July 1794" w bardzo fajny literacko sposób główną protagonistką czyni Charlotte Corday, która ukatrupiła Marata. Młoda ta i pełna zalet kobieta miała jedną mniej w moich oczach ujmującą cechę, którą zresztą dzieliła z całą praktycznie swoją epoką... Było nią uwielbienie... Kogo? No właśnie - naszego ulubieńca Jasia-Kubusia. No i Loomis przeplata historię Wielkiego Terroru, wraz z osobistym dramatem ostatnich tygodni życia Charlotty Corday, z analizami życia, twórczości i wpływu na ową epokę tego właśnie pisarza.

Jest tych analiz sporo, więc na jeden odcinek zbyt wiele, tym bardziej że opatrzyłem to tak długim wstępem. Ale chyba dla niektórych P.T. Czytelników będzie to ciekawe i może do czegoś przydatne. A więc, oto pierwszy odcinek tego, co Loomis mówi o J.-J. Rousseau. Aha - jeszcze może jedna sprawa: tutaj będzie głównie o jego życiu, bo to jest na początku, a więcej się nie zmieści.

Nie chodzi o to, że Loomis, czy może Wasz oddany sługa, sprowadza twórczość pisarza do jego biografii, albo że ocenia ją na podstawie tego, jaka ona była pokręcona. To nie o to chodzi! Jednak przedstawianie pisarza CAŁKIEM bez wspomnienia o jego życiu również wydaje się mocno sztucznym zabiegiem. Tym bardziej zaś pisarza o życiu i charakterze tak pokręconym, jak życie i charakter naszego bohatera. A więc, niech głos zabierze mój ulubiony (obok G. Lenotre'a) historyk rewolucji, Stanley Loomis (rozbiłem to na krótsze akapity, dla czytelności):

* * *

Rousseau przemawiał do mieszanej publiczności, a sekret jego sukcesu, jeśli tak prozaiczne określenie można zastosować do wpływu i sławy, przekraczających prawdopodobnie wszystko, co osiągnięte zostało przez jakiegokolwiek pisarza od tamtej epoki, można odkryć w zwyczajnym i znajomym temacie: seksie. Jednak, dziwny to i znaczący wkład do pornograficznej literatury - gwałcił on nie ciało, lecz duszę swego czytelnika.

Cierpiąc na szczególną fizyczną dolegliwość, dla Rousseau "spełnienie" było dodatkowo udaremniane przez nienasycone żądze, które obudziła w nim rózga córki kierownika jego szkoły, pewnej panny Lambercier, i całkiem otwarcie zdiagnozowane przez niego w słynnych "Wyznaniach". Wyznaniach, w których, w swym niezwykłym pokazie psychicznego masochizmu, ujawnia bez oporów całą serię dziwacznych drobnych wad, ale bez przerwy maskuje bardziej zwyczajne i mniej interesujące większe wady.

Idealizując kobiety, był zmuszany siłami jeszcze potężniejszymi, niż wspomnienie panny Lambercier do umieszczania ich [na piedestale?]*, chodziło jednak [nie?] o to, by wynieść kobietę, lecz raczej sam chciał zostać umartwiony. W każdej międzyludzkiej relacji bardzo starannie, zawsze własnoręcznie, zastawiał pułapkę, w którą zamierzał wpaść - kiedy skomplikowane warunki, w których jego własna ruina mogłaby zostać z maksymalną rozkoszą skonsumowana, zostały spełnione.

-------
* Coś mi tu uciekło, sorry! (I nikt oczywiście nie zauważył. Nie ma to jak blogaskowa publicystyka!)


c.d.n. (Deo volente)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.