poniedziałek, stycznia 06, 2014

O tak zwanym równouprawnieniu

Oczywiście, że jestem wrogiem "równouprawnienia kobiet". Szok, nie? Czy uważam, że kobiety nie powinny mieć tych samych praw, co mężczyźni? Sorry, ale nijak nie mogę zrozumieć, jak "te same prawa" miałyby wyglądać. Nie rozumiem, całkiem na serio, jak kobiety w ogóle mogłyby mieć "te same" prawa co mężczyźni, ani jak mężczyźni mieliby mieć "te same prawa" co kobiety. Przecież to absurd! (O ile oczywiście nie mówimy o przypadkach, dzisiaj jeszcze, Deo gratias, dość rzadkich, choć niestety wrzaskliwych, jak to Grockie coś, albo Szczuka.)

Całkowicie odrzucam cały, ten obłędny w moich oczach, postulat. Tu nie chodzi tylko o górników, ewentualne traktorzystki i pilotów myśliwców. (Nawiasem mówiąc, Pakistan ma teraz kobietę pilota myśliwca. A potem niektórzy wątpią, że świat to dziś niemal wyłącznie amerykańskie imperium i Al Kaida!) Nie - ja w ogóle odrzucam ten sposób myślenia o tych sprawach, z którego tego typu hasła i postulaty się biorą! Chop coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i baba musi. Baba coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i chop przecież musi, bo jakby inaczej, jerum jerum!

Postulat "równości płci" uważam za intelektualny idiotyzm. Po prostu. Za lewiznę, liberalizm... Przez co rozumiem gnijące, od dwóch stuleci niemal, resztki Oświecenia. Które miało swoją wartość, nie przeczę, ale nieprzesadnie wielką, a poza tym powinno było się już dawno temu skończyć. Jasne - wiem że "równość kobiet i mężczyzn" postulowali i Pitagoras, i Platon... A potem sporo innych dętych mędrków.

Tylko co z tego? Pitagoras był przecież religijnym przywódcą, w typie, z tego co wiemy, nieco zbliżonym do Mahometa. Nawet Sybaris zrównał z ziemią, więc analogie nie są wcale bardzo odległe. A co do idealnego państwa Platona - to chyba nikt z autorytetów moralnych (Bratkowską z tego grona chwilowo wyłączam) nie chce nam rzec, że oni właśnie TO nam przygotowują? I że to była sympatyczna wizja, którą dałoby się zrealizować bez...? Wszystkiego czego nasze kochane moralne autorytety tak podobno nie lubią?

Darujcie, nie jestem liberałem (komuchy, socjaldemokraci i inne korwinięta wliczone), jakoś po mnie spłynęła, nie robiąc mi większych szkód, cała ta liberalna obróbka mentalna ("edukacja", media, "rozrywki", korporacje, granty, samorządy, co tam jeszcze) - więc dostrzeganie, przeważnie zresztą dziwnie szemranych, "praw" w jednych miejscach, przy załkowitej ślepocie na ich ewidentny brak w miejscach leżących tuż obok, jest mi obce.

Uważam zatem, że kobiety są gorsze? - spyta niewątpliwie prędzej czy później ktoś, po kim owa obróbka tak gładko jak po mnie nie spłynęła. Na co ja się ostro zaperzam. Niby dlaczego miałbym w ogóle ludzi w taki sposób, i na podstawie tak ogólnych cech jak płeć, wartościować?!

Do głowy mi to nawet nie przychodzi. Nie kreuję się na Boga, jestem takim samym człowiekiem jak każdy, więc niby dlaczego miałbym się stawiać w pozycji sędziego i ludzi hurtem oceniać? Pomysł, że połowa ludzkości miałaby być w jakiś sposób "gorsza"... Pewnie komuś  takie pomysły do głowy przychodzą, nawet, paradoksalnie, spotkałem się z nimi akurat najczęściej w kręgach głoszących wszech-tolerancję... O czym warto by było może kiedyś nawet napisać... Ale to jednak nie ja.

Czy zdaję sobie sprawę z tego, że jestem dzisiaj - nawet "na prawicy" i wśród "konserwatystów" - w ogromnej mniejszości? Zdaję sobie. To co Dávila mówi o dzisiejszej prawicy (że to tylko lewica pragnąca w spokoju trawić), bardzo do mnie trafia, w związku z tym niezbyt się tą swoją samotnością w tym przypadku przejmuję. Tym bardziej, że nie wygłaszam, jak Korwin, bezsensownych w sumie, kawałków o mniejszym mózgu kobiet, i że z tego miałoby aż tak wiele wynikać.

Mózgu to my, ludzie znaczy, mamy aż w nadmiarze, więc te parę gramów w tę lub w tamtą stronę naprawdę trudno na cokolwiek istotnego przekładać. Z tego co pamiętam, to Turgieniew miał dwa chyba razy większy mózg od Anatola France... Któren, zgoda, był komuch, ale inteligencji i zdolności pochłaniania wiedzy naprawdę trudno mu odmówić. (Wiem coś o tym, bo w młodości namiętnie gościa czytać lubiłem. I wcale się w dodatku tego nie wstydzę, ani nie uważam tego akurat czasu za stracony.)

Są bez porównania większe różnice pomiędzy płciami, niż wielkość mózgu, i te różnice determinują bez porównania więcej. O wiele większą, na przykład, wagę przywiązywałbym do ewidentnie większego konformizmu kobiet - który jest odwrotną stroną ich większej prospołeczności (żeby to tak sobie, brzydko ale krótko, nazwać) - co jest zresztą bez przerwy wykorzystywane przez lewiznę...

Jak jest wykorzystywane? A tak, że kobiety na przykład, z racji swej natury i swoich innych od męskich zainteresowań (generalnie i statystycznie, wiem że bywają różne wyjątki) nie zajmują się tak namiętnie polityką i ideologiami jak ta druga, aktywniejsza połowa ludzkiego gatunku. No i w wyniku tego zostawiają nasze drogie panie pole dla Szczuk, Śród, Bratkowskich. (O Górskich nawet nie wspominając.) I wszelkiej innej tego typu swołoczy. Która "w ich imieniu" wydaje z siebie te swoje smrodliwe wrzaski. I nie tylko, drogie ludzie, i nie tylko!

Ale cóż, skoro się akceptuje INTELEKTUALNIE OBŁĘDNĄ ideologię "równouprawnienia"... (To do "prawicy" i "konserwatystów". Tych dzisiejszych.) Skoro się przymyka oczy na ewidentny fakt, że kiedy oczywiste różnice przestają mieć znaczenie, a ludzie przestają się w praktyce w znaczącym stopniu różnić choćby czymś takim w oczy bijącym jak płeć... Płeć zdeterminowana - nie wyłącznie, zgoda, ale jednak w bez porównania najistotniejszej swej części biologicznie...

No to definiowanie różnic między ludźmi, w tym także, jeśli komuś to akurat będzie pasować, płci... I prawa różnym kategoriom ludzi przysługujące - z obowiązkami i przykrościami niejako w pakiecie... Będą określane całkiem arbitralnie... Przez kogoś... Kogo? Nie bardzo faktycznie wiadomo kto to jest, ale tyle się da powiedzieć, że to są bez wątpienia ci sami macherzy...

Ci sami, którzy już tyle nowych i wspaniałych "praw człowieka" dla nas wymyślili - praw człowieka, o których całkiem nie śniło się choćby naszym dziadkom... Którzy zatem, dziadkowie nasi znaczy (wliczając w to oczywiście babcie), walczyli i ginęli za coś całkiem z tymi prawami człowieka niezgodnego, niewykluczone że sprzecznego... Co za potworna myśl, prawda? (A w ogóle co za czarnosecinny koszmar, żem ja tu nie napisał "walczyli lub walczyły". Jerum, jerum!)

Albo tak właśnie jest, jak potworne by to nie było do zaakceptowania, albo też trzeba sobie uczciwie rzec, iż kiedy rzekomy konserwatysta łyka i akceptuje coś tak obłędnego, tak lewackiego i liberalnego, jak "równouprawnienie płci"... Kiedy tym następnie przesiąka i przyjmuje to za swoje...

To on nie może być specjalnie bystry, jeśli potem się dziwi, że częstują go sporą ilością całkiem nowych, i przez tych samych ukrytych dobroczyńców ludzkości arbitralnie sobie wymyślonych, płci. I całą masą rzeczy, które z tego wynikają. Prawda?

To całkiem tak, jak zaakceptować Sobór Watykański Drugi, a potem się dziwić... Sapienti sat.

triarius

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz