piątek, grudnia 07, 2007

"Oda do Radości" po Dioklecjanie

W ten sposób powracamy do nieuniknionego pytania, dlaczego cesarstwo rzymskie na Zachodzie "chyliło się ku upadkowi" bądź "upadło" w wieku V. Moralizujące wyjaśnienia w dawnym stylu są już nie do przyjęcia (choć nadal jest ich niemało), zbytnim uproszczeniem jest też składanie całej winy na najazdy barbarzyńskie (choć odpowiedź na pytanie, co by się stało, gdyby tych inwazji nie było, stanowi ciekawe zagadnienie hipotetyczne.
Nowsza teoria zestawia upadek cesarstwa rzymskiego z upadkiem innych wielkich kultur w historii świata i dostarcza wyjaśnienia w kategoriach rozpadu społeczeństw złożonych. Otóż, z grubsza rzecz biorąc, w miarę jak społeczeństwo się rozwija, staje się coraz bardziej zróżnicowane społecznie i coraz bardziej złożone, aby więc mogło trwać, jego potrzeby również odpowiednio wzrastają.
Dociera jednak do punktu, w którym strategia maksymalizacji zysku, jak podbój czy podniesienie podatków, nie przynosi oczekiwanych efektów - "zyski" maleją pod wpływem "stałych nacisków, nieprzewidzianych wyzwań i wysokich kosztów integracji socjotechnicznej". Potem następuje zwykle okres trudności (zastój gospodarczy, załamanie polityczne, kurczenie się terytorium), a po nim przychodzi ostateczny upadek, jeśli nie pojawią się nowe czynniki.
Spengler? Jakiś inny hiper-prawicowy oszołom, wieszczący Zachodowi rychłą zgubę i z wrodzonych przyczyn nie mający przekonania do wzniosłych projektów w stylu Unii Europejskiej? Może chociaż Toynbee? Otóż nie. Cytat (rozbity na krótsze akapity przeze mnie, dla wygody ew. Czytelników, ja także wytłuściłem najistotniejsze moim zdaniem fragmenty) pochodzi z książki pani Averil Cameron pt. "Późne cesarstwo rzymskie", wydanej oryginalnie w 1993, a w Polsce chyba całkiem niedawno przez Prószyński i S-ka. Kto to jest Averil Cameron?

Cytuję z notki z tyłu okładki:"profesor historii późnej starożytności i Bizancjum Uniwersytetu Oksfordzkiego, wieloletni wykładowca i członek King's College w Londynie, gdzie uzyskała doktorat, członek British Academy oraz wielu towarzystw naukowych". Sama książka jest niewielkim dziełkiem, przedstawiającym syntetycznie obecny stan wiedzy na temat późnego Rzymu. Żadnych ideologicznych wtrętów tam się nie doszukałem, nic nie wskazuje, by pani profesor miała jakieś nieortodoksyjne, nieuznawane w akademickich kręgach, poglądy, a w każdym razie, by starała się je usilnie propagować.

A jednak, pewnie nie jestem obiektywny, ale mi tu wieje daleko posuniętym pesymizmem wobec przyszłości naszego, także przecież, "rozwiniętego" społeczeństwa. Czy tylko ja to dostrzegam? Fakt, że zaraz potem pani profesor stara się te swe, implicite zasugerowane, mroczne wizje jakoś osłabić, czy zniuansować. Może z głębokiego przekonania, może z ostrożności, może nawet na żądanie wydawcy... Kto dzisiaj może taką rzecz wiedzieć?

W końcu w Stanach nie da się dzisiaj praktycznie wydać akademickiego podręcznika, w którym by nie było co najmniej "he or she", choć znacznie lepiej widziane jest "she or he", albo po prostu "she" all the way long. (Widziałem też chyba takie publikacje, gdzie wyraźnie decydowano "he" or "she" za pomocą rzutu kostką.) To była sobie taka dygresja, nie całkiem od rzeczy jednak. Zacytujmyż więc dalej, by nam nie zarzucono wybierania jedynie pasujących nam fragmentów.
W przypadku imperium rzymskiego nieprzewidziane wyzwania obejmowały długotrwałą presję ze strony rzeczywistych i potencjalnych najeźdźców - problem, z którego rozwiązaniem lub zahamowaniem cesarstwo sobie nie poradziło.
Zaraz! To nie było przecież jeszcze wcale aż tak optymistyczne. Skąd bowiem niby wiadomo, co właściwie wskazuje, że nasze "rozwinięte społeczeństwo" lepiej sobie radzi i poradzi z "długotrwałą presją rzeczywistych i potencjalnych najeźdźców", których, jakby nieco się wysilić, też by się dzisiaj dało znaleźć? Ale zobaczmy dalej, może będzie bardziej optymistycznie. I faktycznie, pani profesor warunkuje swoją - brutalną przecież w sumie i zbyt mało optymistyczną, jak na te czasy optymizmu - tezę o przyczynach upadku cywilizacji, mówiąc w te słowa:
W tej analizie jest wiele znajomych elementów, chociaż opiera się ona na budzącym wątpliwości założeniu, że historyczny rozwój społeczeństw jest sam w sobie w pewnym sensie zdeterminowany historycznie. Przynajmniej pozwala ona badaczom dziejów Rzymu spojrzeć bardziej obiektywnie na własną dziedzinę i zobaczyć, że problemy, przed którymi stanął rząd późnego cesarstwa, nie były czymś wyjątkowym, podobnie jak jego często nieskuteczne próby znalezienia rozwiązań.
Powinniśmy dodać jeszcze - w tym konkretnym przypadku - relatywny brak wiedzy ekonomicznej, jak i struktur ekonomicznych oraz niezdolność centrum - w czasach po Dioklecjanie - do zapewnienia dobrobytu gospodarczego cesarstwu jako całości. Imperium rzymskie zawsze znajdowało się w stanie chwiejnej równowagi między centrum i peryferiami, a jego przetrwanie zależało, nie tylko od pokoju wewnętrznego, ale również od dużej dozy wewnętrznej dobrej woli. Pod koniec IV i w V stulecia wszystkie te czynniki były zagrożone.
Tego rodzaju rozważania skłaniają do porównań ze światem współczesnym, co może pomóc zrozumieć świat starożytny pod warunkiem, że będziemy pamiętać o porównywaniu podobnego z podobnym.
Przyznam, że to ostatnie zdanie w moich uszach brzmi już niemal jak zaklęcie: "Oczywiste porównania się narzucają, jeśli się ma oczy i wie nieco o schyłku Rzymu, ale - by Jove! - nie mówmy o tym głośno, bo się wyda!" Czyli kompromis pomiędzy intelektualną uczciwością, a koniecznością... Choćby po prostu wydania tej książki inaczej, niż na powielaczu i paście do butów. W takich czasach żyjemy, moi Państwo! Albo to ja mam już kompletną paranoję.

No dobra, ale poza tym ostatnim, rozpaczliwym dla mego ucha, zdaniem, co my tu mamy? Ano mamy, milczące założenie, że nasze "rozwinięte społeczeństwo" nie jest dotknięte "brakiem wewnętrznego pokoju", że nie ma w nim "relatywnego braku wiedzy ekonomicznej i struktur ekonomicznych", a "centrum" jest "zdolne do zapewnienia dobrobytu gospodarczego", tudzież "spokoju wewnętrznego". No i oczywiście, że "stan równowagi między centrum i peryferiami" nie jest "chwiejny", wszyscy zaś wprost promieniują "dużą dozą wewnętrznej dobrej woli".

Tak oczywiście jest, tylko ślepy oszołom mógłby o tym wątpić, i tak zawsze będzie, bo takie jest... Powiedzmy, że... Prawo Historii! (Odkryte najprawdopodobniej w 1968 w Paryżu, a jakimś liceum podczas uczniowskiego "strajku".) A więc spokój, nie ma się czym denerwować, wszystko będzie cudownie!

Po co ja to Państwu opowiadam? Żeby pokazać, że to my czytamy wartościowe książki? Że to wyłącznie u nas, prawicy, jest w tej chwili intelektualny potencjał? Nie -  w tym celu wystarczyło by mi wkleić tutaj napisany kiedyś przeze mnie dla żartu trzynastozgłoskowiec i/lub rondeau w stylu Villona. Albo choćby limeryk. Konkurencja jest bowiem praktycznie żadna. Żeby zadenuncjować oksfordzkich historyków, którzy czynią skrajnie nieodpowiedzialne analogie i przemycają cichcem jakieś Spenglery? Też nie całkiem.

Skoro już przy Spenglerach jesteśmy, to przypomnę jego sławne stwierdzenie, iż "optymizm jest tchórzostwem". Oczywiście nie zawsze i nie każdy optymizm, ale w tych dziedzinach, o których sobie dzisiaj tak miło rozmawiamy, właśnie jest. A jeśli to komuś jeszcze nie wystarczyło, by zrozumieć, co właściwie z powyższego wynika, no to cóż... Polecam lekturę europejskich profesorów i innych ałtorytetów.

Przemówienia premiera Tuska także mogą dlań stanowić miłą i łatwo przyswajalną duchową strawę. Ja piszę dla ludzi na pewnym poziomie. Dla prawicy, konserwy, reakcjonistów, zwierzęcych antylewicowców i zoologicznych moherów. Cała reszta odmeldować się i cieszyć dużą dozą wewnętrznej dobrej woli obecnej władzy, oraz brakiem chwiejności między centrum a peryferiami. Dopóki jeszcze orkiestra tak przepięknie gra...

(Co to za prześliczna muzyka? Ach, to przecież "Oda do Radości"!)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.