Pokazywanie postów oznaczonych etykietą schyłek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą schyłek. Pokaż wszystkie posty

sobota, maja 23, 2015

Dzięki bogu za gejowskie małżeństwa!

- Słuchajcie Wiadernik! Dostaniecie nie jedną, ale dwie... Albo trzy, niech będzie! Łyżki drzemu - jeśli mi szybko znajdziecie i przyślecie do mnie Klumppa. Ale w try miga!
- Tak jest, towarzyszu pierw... Chciałem powiedzieć towarzyszu komisarzu. Ciągle mi się myli.
- Zamknijcie pysk i jazda, Wiadernik!

 "Co ja mam z tym kretynem", pomyślał. Ale już tylko tacy zostali, poza Klumppem oczywiście. Oficjalnie to baron Alfons von Klumppendumpf und Dumpfenklumpp. He he! Od jakiegoś czasu, czyli od ostatniej masowej nobilitacji dokonanej przez Unię. (Może były jakieś nowe, ale on o tym nic nie wiedział, bo nie miał jak.) Tutaj od lat żelazną ręką pełniący funkcję Yurfriendlipolisfirera. Przedtem podobno jego zawodem było jego imię, ale chyba nie chodziło o kobiety, bo Klumpp kobiet nie znosi.

Tylko Klumpp mógł sobie poradzić z tym zadaniem, jeśli w ogóle ktoś. Reszta... Jaka reszta? Jest Wiadernik, idiota ciągle napity, nawet w tych czasach, kiedy już nawet o w miarę normalny bimber trudno. Kiedyś pędziło się z cukru, to pamiętał, ale cukru od dawna już nikt tu nie oglądał. Trudno uwierzyć, że tego człek doczekał! Żeby tylko prole, to można zrozumieć - ale Europejska Elita!? Ciekawe z czego oni to dzisiaj pędzą, że Wiadernik i jemu podobni wciąż spici? Ze wszy? Może raczej z pluskiew. To by nawet miało tradycję, he he!

Spróbował się uśmiechnąć, bo żart mu się spodobał, ale nie wyszło. Westchnął więc, podrapał się po brodzie i spojrzał przez niesamowicie brudne okno na szary mur tuż za nim. Spojrzał dlatego, że z tamtej strony rozległy się strzały z broni maszynowej. Całkiem chyba niedaleko. Nic aż tak niezwykłego w tych czasach, oczywiście, ale wciąż miał taki odruch, że jak strzelali to spoglądał. Szczególnie oczywiście, jak jakaś porządna bomba i w pokoju dzwonią te nieludzko zapaćkane szyby. Bomb dzisiaj jeszcze nie było, więc to chyba islamiści kłócą się między sobą, na małą skalę znaczy. Chyba że... Wolał nie myśleć o innych możliwościach.

W ogóle to czuł się fatalnie. Niewyspany, to raz. Było paskudnie gorąco i jeszcze bardziej duszno, a wentylator oczywiście nie działa. Bo jak miał działać, skoro od czwartku prądu nie było nawet przez chwilę. Twarz, ogolona trzy dni temu cudem gdzieś znalezioną tępą żyletką, swędziała potwornie.  Nie mógł się zdecydować na brodę. Drapała (dzisiaj brzmi to cholernie ironicznie), a w dodatku ta plaga wszy. Choć niewykluczone, że za parę dni, za parę tygodni, wszyscy będą mieli brody. Z takiego czy innego powodu.

Znowu zaczynał go boleć łeb, jak zawsze nad lewym okiem. Tak się to zawsze zaczynało. W dodatku od wielu dni dręczyła go nadkwasota. Nadgniła cebula, którą próbował ostatnio zapełnić nieszczęsny żołądek, też w tym nie pomagała. Czuł to wyraźnie.

Z pomocników został tylko Klumpp, który i tak na pewno ćwiczy już pięć razy dziennie bicie czołem w kierunku Mekki... Oczywiście za bardzo mu nie ufa. Nikomu zresztą. Ale ten chociaż potrafiłby na przykład określić, w którą stronę jest ta Mekka. Reszta, Wiadernik i ci dwaj pozostali degeneraci... "Pozostali" w sensie jak najbardziej dosłownym, bo reszta gdzieś poznikała, od kiedy Góra przestała przysyłać żarcie, bimber i co tam jeszcze... Mało i marne jak cholera, ale zawsze. Od kiedy po żarcie trzeba było wychodzić za mur, zrobiło się naprawdę ciężko. Klumpp czasem jednak wychodził i nawet potrafił z czymś wrócić.

Świetnie w sumie (choć oczywiście tak myśleć nie wolno, i aż się zaśmiał), że prole spaliły mu ten posterunek. Musiał się tutaj wprowadzić. Teraz jest jakby moim podwładnym i w sumie tylko on. No i ja oczywiście. Jakoś to trzymamy. Jak długo jeszcze? Wolał nie myśleć - nigdy, a co dopiero teraz, kiedy łeb go bolał, morda swędziała, a w dłoni trzymał ten kurewski, kurewski, kurewski świstek.

Miesiąc, dwa temu, nie byłoby problemu. Zresztą nie było go i trzy tygodnie temu, kiedy taka sama rzecz się przecież udała. Ale są rzeczy, które mogą się udawać za każdym razem, kiedy sie chce, i są też takie... (O kurwa, mój łeb!) Są też takie, które mogą się udać tylko raz. Albo raz na jakiś czas. Lata czy coś. A tutaj... Jasna cholera - żądają tych cholernych pedałów, wysyłasz patrol żeby ich nałapać, odstawiasz gdzie trzeba, na jakiś czas odsuwasz widmo szturmu islamistów na osiedle... Potem niemal cała podległa ci policja...

Nie używał w swych prywatnych soliloquiach politpoprawnego określenia "Yurfriendlipolis", ani skrótu YFP. Kiedyś może by się tym niepokoił, ale teraz już nie. Unijna policja myśli nie zdążyła się rozwinąć zanim wszystko zdechło. Myśli były wciąż w sumie prywatne. A tak się przecież starali! Klumpp w sumie miał to i tak gdzieś, zajęty swymi dziwnymi interesami.

A reszta była daleko. Reszta ludzi z jakimś mózgiem, znaczy, bo Wiadernik i jego koledzy to co innego. Za to islamiści byli blisko, i, jak się okazywało, szybko mogli się znaleźć jeszcze bliżej. I prole. Taki wściekły głodny prol w amoku, szczególnie w większej ilości, to też... W końcu ten tam patrol to chyba nawet nie islamiści unicestwili, tylko, sądząc z przesłanek, właśnie prole. Jakąś by ekspedycję karną... E tam, nie ma się nawet co nakręcać!

Ten tytuł Klumppa to ciekawa sprawa. Lubił czasem o tym myśleć, bo go to bawiło, a mało miał teraz powodów do radości. Od kiedy euro-pieniądze straciły wszelką wartość, a cebuli, buraków i nafty, którymi przez czas jakiś opłacano, nagradzano i kupowano ludzi, zabrakło, Unia zaczęła masowo nadawać tytuły. Sam miał zostać hrabią, ale dokumenty gdzieś ponoć zaginęły. I nawet fajny sobie wymyślił herb. Wysłał oficjalną prośbę z opisem. Tak to miało wyglądać: "Stworzenie podobne do Angeli Merkel, Matki Nas Wszystkich, przebija Św. Jerzego kopią. (Aureola, na koszulce z przodu napis JERZY.) W naturalnych kolorach, w polu azur". Dookoła oczywiście gwiazdy w or, ale to wiadomo.

Posmarował też łapę komu trzeba, a właściwie to załatwił pewien kontakt. Śliska i niebezpieczna sprawa, więc sza! Jednak nic z tego nie wyszło. Szkoda! Ten herb to była genialna rzecz! No bo nawet jeśli, jakimś cudem, modły różnych tam Amalryków i to ich masowanie cnotki (własnej, bo i czyjej niby?)... Jakby to była zaczarowana lampa z Tysiąca i Jednej Nocy... He he! O tego tam Godfryda skądśtam na białym koniu...  Te naiwne brednie!  Gdyby więc to jakimś cudem, zadziałało, to dość łatwo byłoby odwrócić sytuację. Św. Jerzy przebija kopią smoka! Komuś tam się pokręciło, co za idioci w tej Brukseli! I git! Na cztery łapy, jak zawsze dotąd. Tylko, kurwa mać, ta dzisiejsza sprawa!

Klumpp (swoją drogą jemu dali herb z przydziału: cebula, w polu sable, pod nią napis GMO, argent. I oczywiście gwiazdy or, bo to ma każdy nowy arystokrata.) No więc Klumpp... He he, arystokrata, pęknę ze śmiechu! Za dwadzieścia pokoleń, jak się ucukruje! Ale nie zdąży! No to co robimy z tymi... Niech im będzie - "gejami"? Za pierwszym razem, kiedy ta ichnia organizacja przysłała brodacza i zażądała ich wydania - "wszystkich obrażających Allacha swoją chucią" i te rzeczy - nie było to aż tak trudne. Archiwa, choć komputery od dawna nie działały, zostały szczęśliwie zachowane w wydrukach. Ktoś miał przeczucie.

Poszli chłopcy, trochę popytali... Klumpp... Baron von Klumpp, z imienia i zawodu Alfons... Więc on, to mu trzeba przyznać, wie komu dać pół słoika dżemu, żeby śpiewał gdzie ukrywa się jakieś "gejowskie małżeństwo". Albo po prostu pedał. Za łyżkę dżemu z buraków prol więcej zrobi, niż tylko wyda sąsiada! Tym bardziej, że tych pedałów nienawidzą teraz oni wszyscy gorzej chyba niż w najgorszym średniowieczu. Bo to niby pupilki znienawidzonej Unii. Klumpp wiedział też oczywiście kogo warto po prostu ścisnąć za jaja. Po co bez sensu karmić prole łakociami? Tańsze, równie skuteczne. Dżem z buraków też przecież na drzewach nie rośnie!

Czy co tam ma taki prol, jeśli nie akurat jaja. Śpiewali jak w operze i większość pedałów udało się szybko wyłapać. Paru się nie udało, fakt. I ci się teraz mogą przydać. Jeśli się dadzą złowić, co nie jest proste. Oczywiście nikt nie sprawdzał, czy wszyscy ci wydani islamistom to naprawdę peda... geje. Klumpp z pewnością ułatwił sobie robotę, dobierając z porządnych. Ale co tam, gdzie drwa rąbią! Nie czas żałować... Proli, no bo czego innego? Snu mi to na pewno nie odbierze. To bydło i tyle!

Ale teraz? Pojawiła się ta nowa grupa islamistów, jakieś walki między nimi, jak słyszał... I też zażądali "grzeszników", żeby ich "przykładnie ukarać". Nie byłoby problemu, w końcu to tylko prole, ale skąd ich wziąć? Nabiorą się ci nowi na samych porządnych, normalnych, heteroseksualnych? Nie ma gwarancji! Zasięgną języka, tu ścisną, tu pół słoika dżemu... Pokażą zdjęcie gołej baby, albo jakiegoś szpetnego pedalstwa, i... Zresztą, jeśli ktoś w tych podłych czasach ma dżem, to właśnie tacy. Więc z tym nie będą mieli problemu. I jak się wyda? Zemszczą się. Koszmar!

A tu dookoła sami idioci i nikomu zaufać. Klumpp na pewno już myśli o przejściu na ich stronę, ale ta reszta też by chciała, tylko, po pierwsze nie wie, gdzie ta Mekka... Więc albo szukają, albo zwyczajowo biją czołem w kierunku Moskwy... A jeśli spróbują spełnić inne wymagania Proroka, to będzie rzeźnia! Aż się uśmiechnął na tę myśl. Z Klumppem byłoby co innego, ale on, na swoje szczęście, już nie musi.

O kurwa, co za cholerny problem! Co za chujowe życie! Mógłby się na to wypiąć i czekać co będzie, ale skąd by wtedy brał margarynę i cebulę? Które teraz robiły mu wprawdzie katastrofę w trzewiach, ale przecież bez żarcia się nie da! A poza mur nikt już dobrowolnie nie wyjdzie, góra Klumpp z kilkoma swoimi i bronią, i to kiedy akurat z islamistami zawarliśmy swego rodzaju chwilowy rozejm. Tylko, że teraz wygląda, że mamy tu w dzielnicy dwie grupy, więc jak się mam tą cholerną dupą do tego cholernego, cholernego wiatru ustawić?

Znowu spojrzał w okno. Tam za murem już nic się chyba nie działo. Tylko w oddali, z innej strony, słychać było pojedyncze strzały, ale jedynie z pistoletu. Podrapał się po swędzącym jak diabli policzku, westchnął i postanowił jednak tę sprawę jeszcze dzisiaj jakoś rozwiązać. Potem niech się dzieje co chce! I tak nie ma na to wpływu. Jest jakiś pozytyw w tej całej koszmarnej sytuacji. "A co by było", na głos sam zobie zadał to pytanie: "Gdyby nie było tych gejowskich małżeństw?! I, he he, ci islamiści, jeśli nadal by chcieli karać rozpustę, musieli by mieć ich łapanych pojedynczo - bez żadnej oficjalnej, urzędowej rejestracji?!

"Zgroza! Tak mamy za jednym połowem od razu dwóch pe... gejów. I od razu wiemy gdzie powinni siedzieć. Choć w tych czasach nikt się meldunkiem nie przejmuje, ale jednak. Mogli by być niezarejestrowani, mogli by żyć pojedynczo... I, o zgrozo, islamiści mogliby mieć jakąś inną obsesję - na przykład cebulę, albo powiedzmy słoninę. Nie, słoninę to nie! Ale niech będzie... Nafta! Albo coś. Ale niby skąd wziąć? Może "grzesznych unijnych urzędników"? Wzdrygnął się na tę myśl i zaczął z całej siły trzeć szyję i policzki.

Na razie musimy jednak tylko nałapać im tych tam gejów, skoro oni ich tak pragną do tych swoich... Jest z tym robota, tym razem to nawet cholerny problem, ale dotąd jakoś się kręciło. Dzięki bogu za te całe gejowskie małżeństwa!"

Całkiem blisko tym razem rozległ się potężny huk. Wszystko się zatrzęsło i z sufitu posypał się tynk.

triarius

wtorek, lutego 17, 2015

O istocie Cywilizacji (w sensie szpęglerycznym)

Sam Spengler stwierdza w swym Magnum Opus explicite, że rozwój Kultury daje sie w sumie sprowadzić do rozwoju miast. (Oczywiście, jeśli na takim stwierdzeniu poprzestaniemy, będzie to bardzo gruba kreska,) Mnie się wydaje, że analogicznie jest z Cywilizacją. Zaraz powiem, jak to widzę, ale na razie jeszcze trochę doprecyzujmy...

Rozwój Cywilizacji, to jednocześnie i rozwój i zamieranie tego, co sobie tutaj nazywamy K/C (od "Kultura/Cywilizacja"), czyli tej "całości", którą w potocznym języku określa się mianem "cywilizacji" (i co sobie my piszemy z małej litery). Gdy mówię o "całości", chodzi mi o to, że pomiędzy Kulturą i Cywilizacją jest jednak ciągłość, ponieważ obie dotyczą przecież tego samego "czegoś", tego samego "społeczeństwa", a bardziej precyzyjnie tej samej (z małej litery i w potocznym sensie) "cywilizacji".

No więc najpierw, kiedy mamy już C., wciąż więcej rzeczy się rozwija i pojawiają się nowe rzeczy, często niepozbawione wartości - różne tam saksofony, aparaty słuchowe, materiały wybuchowe, loty na Marsa, różowe golarki, itd. - choć niektóre właśnie zamierają. Potem, w miarę "postępu" C., coraz mniej się rozwija, a coraz więcej albo zamiera, albo gorzej, bo pojawia się jako coś chorego, trującego i/lub rakowatego. Jak "muzyka dysko", "sztuka awangardowa", "równouprawnienie", czy "wyższe studia dla idiotów".

W końcu te rzeczy zaczynają dominować. Jest to oczywiście całkiem tak samo jak z żywym organizmem, choćby ludzkim - można być bardzo starym i w ostatnim dniu życia, tuż przed zejściem na uwiąd, nauczyć się wycinać kogutki  z papieru, ale schyłku jest więcej i on zwycięży. Śmieszą mnie okrutnie (choć nie żeby nie wkurwiali, ponieważ oni są głośni, a Spengler cichy) ci wszyscy mędrcy, ględzący o głupocie i "idealiźmie" Spenglera, który widzi cywilizacje jako organizmy.

To jest jednak absolutna prawda i b. cenne odkrycie - tym bardziej, jeśli sobie uświadomimy, że to nie żadna naciągana biologia, tylko systemy samosterujące, czyli cybernetyka. (Jakby to słowo dziś paskudnie w wielu uszach, i nie bez powodu, nie brzmiało.)

No dobra - do ad remu! Co jest nutą przewodną w "rozwoju" (będącego jednocześnie zamieraniem, albo i gorzej) Cywilizacji? Jest nią BIUROKRACJA! Biurokracja w najszerszym sensie - także jako organizacja, być może nawet jako aparat prawny... Biurokracja to ogromna potęga, wcale nie żartuję, która umożliwa wiele rzeczy, bez niej nie do pomyślenia, ale jednocześnie niszczy i wyjaławia dosłownie wszystko co naprawdę żywe. I z czasem to wyjaławianie nieuchronnie bierze górę... Zawsze! Chyba że ktoś wcześniej daną C. uśmierci, of course.

Powtarzam: rozwój każdej C., będący jednocześnie usychaniem i wstępem do zejścia na uwiąd starczy każdej K/C, to rozwój BIUROKRACJI. (W najszerszym sensie tego słowa.) To zaś, co obserwujemy wokół siebie, to rozwój biurokracji na skalę, która się nikomu nigdy w historii nawet w najdzikszych pijackich majakach nie śniła...

Dzięki bazom danym, internetowi itd., między innymi... Co z kolei doprowadziło do zarówno do niesamowitych osiągnięć (jaka by nie była ich wartość w najgłębszym sensie), jak i do tego koszmaru, z każdym dniem przybierającego na sile, oraz do tego przyspieszonego upadku, który możemy sobie luźno w telewizjach oglądać.

Mętne to było okrutnie, jak na takiego subtelnego stylistę i hipnotycznego pisarza jak ja, ale cóż... Spengleryzm i tak jest tylko dla elity, a elita, jeśli zechce, przedrze się przez to i zrozumie. Amen!


* * *

W nawiązaniu do powyższego, a także do wszelkich naszych Ardreyów i Spenglerów, serdecznie polecam to: http://tinyurl.com/oog6y4b

a dla co bardziej naukowo nastawionych także to:

http://www.physicsoflife.pl/dict/eksperyment_calhouna.html

Dzięki Piotr34 i Anonimowy za te linki!

triarius

sobota, października 02, 2010

Buce i fellachy (teraz i zawsze)

Śmieszą mnie, a jednocześnie wnerwiają, słyszane tu i ówdzie (gdzie? na blogach oczywiście! gdzie się niby toczy realne życie intelektualne tego nieszczęsnego kraju?!), że "tragedią Polski jest, iż rządzą nami historycy, a powinni być inżynierowie". O inżynierstwie akurat to i owo wiem - jak by nie było, moje najpełniejsze, zakończone dyplomem i latami praktyki, wykształcenie jest właśnie inżynierskie.

(Nie, żeby w tym nie było kolejnej zbrodni komunizmu, bo w porządnym kraju nigdy by mi nawet nie przyszło zostawać inżynierem, co jednak nie znaczy, bym nic nie kapował. Oczywiście przed naprawianiem czegokolwiek, czy grzebaniem w jakimś szmelcu stawiam szlaban. Człek musi w końcu znać granice!)

No i naprawdę nie uważam, by inżynier nadawał się na polityka. Czy cokolwiek zresztą, poza samym ew. inżynierstwem. Chyba że, jak i ja, jest to ktoś, kogo sam określam jako "fałszywy inżynier". O czym zresztą wspomniałem wyżej. Co do historyków natomiast - to od kiedy buc w rodzaju Tuska czy Komorowskiego (z Michnikiem i paroma innymi na dokładkę) miałby reprezentować PRAWDZIWYCH historyków? Ci ludzie stanowią raczej kolejny dowód kpiny, jaką sobie obecny establiszmęt zrobił z humanistycznych studiów i humanistyki w ogóle.

Przed wojną, święcie w to wierzę, ci ludzie nawet na maturę nie mieliby większej szansy, co dopiero prawo do nazywania się "historykiem"! Prawdziwi natomiast historycy, tacy jak Jérôme Carcopino (po polsku, jak kojarzę, wydano jedną jego książkę, jest zresztą dość znana), czy Guigliermo Ferrero, to naprawdę niegłupi ludzie. Na podstawie książki tego pierwszego o Sulli, oraz cyklu drugiego na temat schyłku rzymskiej republiki i początków cesarstwa (który zresztą obecnie czytam) oceniam, że - choć zapewne nie byli to ludzie czynu, i w tym sensie nie nadawaliby się na polityków - to każdy porządny think tank byłby z nich dumny. Ich polityczne analizy są bowiem i głębokie, i przenikliwe.

Obaj ci panowie pisali w początkach (szeroko pojętych) zeszłego wieku i, na podstawie tego, co nakupiłem swego czasu w uppsalskich antykwariatach, zaryzykuję tezę, iż poziom historii był wtedy o wiele wyższy niż obecnie. Oczywiście nie oznacza to, że dzisiaj to Tusk z Komorowskim wyznaczają ów poziom - przyzwoitych historyków jest jednak trochę, którym ci panowie nie są warci czyścić butów. Jednak naprawdę nie dostrzegam nikogo, kto by mógł się z wymienionymi tu przed chwilą autorami mierzyć w ocenianiu starożytnej polityki. 

Na podstawie - nie zapominajmy o tym! - ułamkowych w końcu i nie zawsze wiarygodnych informacji, zawartych w źródłach sprzed dwóch tysięcy lat. No a o Spenglerze - który jest może nie całkiem akademickim historykiem, ale jednocześnie jest czymś o wiele więcej - nawet nie trzeba chyba tutaj wspominać. To zresztą ta sama, w szerokim znaczeniu, epoka.

Nie jestem tu w stanie wklepać żadnego fragmentu, w którym by było ewidentnie widać tę, tak przeze mnie wychwalaną, przenikliwość owych uczonych, jednak znalazłem akurat u Ferrero długi fragment, który warto być może tu, w tłumaczeniu, umieścić. Po pierwsze dlatego, że pobrzmiewa w nim spenglerowski paralelizm historyczny, niepozbawiony rzeczy, które niepokojąco mogą się skojarzyć z tym, co mamy wokoło. Po drugie dlatego, że fragment ten dotyczy Egiptu, a akurat o Egipcie brakowało nam nieco konkretnych informacji, kiedyśmy sobie z hrPonimirski'm szpęgleryzowali.

Nie należy zapominać, że, spenglerycznie rzecz biorąc, fragment opisuje już całkiem późną Cywilizację Egiptu, w dodatku w formie swego rodzaju Pseudomorfozy, bo przecież od trzech stuleci Egipt był rządzony przez hellenistycznych (w sensie, że już nie klasycznych) Greków. Jednak, znając odporność na wszelkie zmiany egipskiego fellacha (w obu znaczeniach i niejako fellacha do kwadratu!), można chyba na roboczo przypuszczać, że późnej egipskiej Cywilizacji było tam jednak więcej, niż o wiele młodszej Cywilizacji apollińskiej (czyli w tym wypadku greckiej).

Dobra, tyle wstępu, a teraz sam ten fragment, w moim własnym tłumaczeniu z francuskiego (oryginał książki jest po włosku). Rozbijam to na krótkie akapity, bo w oryginale są one ogromne, a to jest jednak ekran.

* * * * *

Bez wątpienia Kleopatra posługiwała się, w celu przekonania Antoniusza, wszelkimi środkami, jakimi mogła dysponować, ale nie należy z tego powodu widzieć w tym projekcie małżeństwa zwykłej próby kobiecego uwiedzenia. Był w tym projekcie bardzo przemyślny polityczny plan, który przynosi zaszczyt inteligencji Kleopatry: chciała ona uratować dzięki temu małżeństwu Egipt przed wspólnym losem wszystkich śródziemnomorskich ludów, czyli zniewoleniem przez Rzym.

Przez bardzo sprytną politykę, wkupując się za pomocą masy złota złota w łaski każdego kolejnego rzymskiego rządu, Egipt zachował dotychczas niezależność, ale nie można było, nawet w Aleksandrii, robić sobie wielkich złudzeń w tej sprawie na przyszłość. Bogactwo Egiptu było zbyt wielkie, by nie wzbudzić chciwości zrujnowanej Italii, a jego rząd zbyt słaby i zbyt zdezorganizowany, by móc się długo opierać.

Z ekonomicznego i intelektualnego punktu widzenia, Egipt był jedynym kompletnym państwem świata antycznego. Miał kwitnące rolnictwo, prosperujący przemysł, rozległy handel, sławne szkoły, intensywne życie artystyczne. Bardzo żyzny, wspaniale uprawiany, dostarczał niemal całego lnu, z którego tkano żagle, pozwalające żeglować po Morzu Śródziemnym. Produkował więcej ziarna, niż potrzeba było do wyżywienia jego, bardzo gęstej, ludności, mógł więc je eksportować.

Jego przemysł przodował w świecie śródziemnomorskim, dzięki licznym zręcznym rzemieślnikom Aleksandrii, którzy produkowali najdelikatniejsze tkaniny, perfumy, artykuły szklane, papirus, i tysiąc innych przedmiotów, które bogaci handlowcy zaraz eksportowali do innych krajów. Egipt był krajem luksusu i elegancji, wysyłał niemal wszędzie, nawet do Italii, swoich malarzy, dekoratorów, sztukatorów, modele luksusowych przedmiotów. Sławne centrum edukacji, przyciągał studentów z najodleglejszych krajów, a nawet Grecy uczęszczali tam do szkół medycyny, astronomii czy literatury, które królewski rząd utrzymywał w Aleksandrii.

Jego, na koniec, handel był bardzo rozległy i bardzo lukratywny, ponieważ nie tylko eksportował wszędzie produkty przemysłowe za cenne metale, które akumulował, ale zatrzymywał też większą część handlu z Dalekim Wschodem, z Indiami, i z bajecznymi Chinami. Jednak, choć tak kwitnący, gdy oceniać go z punktu widzenia bogactwa i kultury, obraz staje się ciemny, kiedy studiujemy stan polityczny i społeczny Egiptu.

Stara, chwałą okryta monarchia Ptolemeuszy dogorywała. Podział pracy, będący prawdziwym skutkiem cywilizacji, doszedł w Egipcie do tego stopnia, że zdusił wszelkiego ducha solidarności społecznej i narodowej. Poszczególne zawody, profesje, rodziny, jednostki, myślały tylko o własnych interesach i własnych przyjemnościach. Przerażający egoizm, nieprzezwyciężona obojętność na wszytko, co ich bezpośrednio nie dotyczyło, izolował grupy społeczne we wszystkich klasach.

Od rolników we wielkich majątkach ziemskich, majątkach martwej ręki, królewskich domenach, którzy żyli w podległości bliskiej pańszczyźnie; przez przedstawicieli wolnych zawodów - pracowitych, jednak zajętych wyłącznie powiększaniem swego majątku; od ciężko pracującego, kosmopolitycznego plebsu, pracującego z inteligencją, ale niespokojnego i krwiożerczego; po klasy zamożnych handlowców, którzy zainstalowali się w Egipcie, jako w najlepszym skrzyżowaniu wielkich światowych dróg; i po bogatych właścicieli, afiszujących się niebywałym luksusem, którzy uważali dwór za najwyższy model elegancji i szyku, ale nie stanowili politycznej czy militarnej arystokracji, i którzy - przez gnuśność czy pychę - pozwalali odsuwać się od wysokich stanowisk przez eunuchów, wyzwoleńców, awanturników, obcokrajowców; aż po kastę duchowieństwa, która nie pragnęła niczego innego, niż zwiększanie własnego bogactwa i potęgi; po biurokrację, liczną, zdyscyplinowaną w teorii, ale skorumpowaną, chciwą pieniądza i pozbawioną sumienia; oraz, na koniec, po dwór, nienasyconą ośmiornicę, pożerającą pieniądze i cenne kruszce, pławiącą się w intrygach, zbrodniach, drobnych dynastycznych rewolucjach, której niewielkie koterie trwały w totalnej obojętności, z nieskończoną przemyślnością i podłością zarazem.  

To królestwo w stanie dekadencji było jednocześnie bezwładne i niespokojne. Z ogromną administracją, pozostawiało wszystko na łaskę losu - nawet kanały Nilu. Monarchia, gdzie królów ubóstwiano jeszcze za życia, była bez przerwy rozdzierana pałacowymi rewolucjami, a królowie, którzy dzięki nim dochodzili do władzy, nie trwali dłużej, niż kilka lat. Monarchia ta, choć tak bogata, uniemożliwiała znalezienie lekarstwa dla najmniejszej choćby politycznej bolączki.

Nie było armii i, aby dysponować kilkoma oddziałami, trzeba było rekrutować niewolników, którzy uciekli z innych krajów. Kraj był pełen ludzi o wysokiej kulturze i ogromnej inteligencji, ale nie potrafił walczyć przeciw Rzymowi inaczej, niż za pomocą dziwacznych i skomplikowanych intryg. W końcu jego dyplomacja doszła do tego, że zaofiarowano własną królową rzymskiemu prokonsulowi jako prostytutkę.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?