niedziela, grudnia 12, 2021

O braku istotnej różnicy

Ledwo napisałem tamto o hipotezach przyszła mi do głowy myśl, warta moim skromnym ujęcia w formę bonmotu. (Raczej z tych mało zgrabnych, ale za to merytorycznie bez zarzutu.) Oto i on...

Nie dostrzegam żadnej istotnej różnicy pomiędzy szczęśliwie minionym obowiązkiem umieszczania cytatu z Lenina na każdej stronie wszystkiego, co się pisało, i obecnie narzucanym wszystkim obowiązkiem zastępowania formułką w rodzaju "on lub ona" prostego męskoosobowego słowa "on", do niedawna całkowicie wystarczającego... Czy stosowania talmudycznych formułek w rodzaju "Polacy i Polki" tam, gdzie całkowicie wystarcza męskoosobowe "Polacy". Mówię poważnie - to dokładnie to samo podejście, ta sama mentalność, taki sam gwałt na języku, na wolności słowa i elementarnej inteligencji odbiorcy!

triarius

P.S. Chcesz mieć wirtualne konta bankowe w różnych prestiżowych krajach i na różne prestiżowe waluty? Z kartą debetową itd.? No to klikaj! ===> Payoneer <===

Dwie banalniutkie hipotezy

Dzisiaj w zamierzeniu krótke i - z pozoru przynajmniej - żenująco banalne, na tyle  jednak znam życie, że wątpię, by ktoś sobie to tak explicite sformułował, a zatem jednak ma sens to powiedzieć.

Dlaczego oni tak okrutnie chcą wszystkich wyszczepić? W różnych tam krajach dali do nadzoru nad wyszczepianiem Proli generałów, zaklinają się, że absolutnie nikt tego szczęścia nie uniknie... Dlaczego właściwie? Najprostsza i najelegantsza hipoteza, najbardziej w zgodzie z Brzytwą Pana O., widzi mi się taka, że wiedzą już (wiedzieli od początku, czy może dopiero do nich doszło, nie wiem), iż te cudowne wyszczepki bardziej szkodzą, niż pomagają na cokolwiek, a ich długofalowe skutki mogą być naprawdę bardzo nieprzyjemne... Jednak jeśli wyszczepią wszystkie Prole, to wszelkie skutki będzie można zgrabnie zwalić na "kolejną falę", dla której się znajdzie fajną grecką literę i nikt nie będzie się mógł przyczepić. 

Jeśli jednak pozostanie jakaś statystycznie znacząca ilość niewyszczepionych Proli (bo pojedyncze Prole tutaj się nie będą liczyć, zostaną zamilczane, zresztą statystycznie właśnie nic nie znaczą), która - o zgrozo! - będzie się zdrowotnie miała lepiej od wyszczepionej większości, no to dupa zimna! Prol jest głupi i potulny, ale jak mu dzieci np. wymrą i skojarzy to (płaskoziemiec jeden!) w ich wyszczepieniem, a do tego zacznie się obawiać, że jego własne długie i owocne życie niekoniecznie się zrealizuje, to może naprawdę w desperacji stać mało sterowny, mało podatny na karotkę i kij, a nawet zrobić coś, przed czym waadza nie bardzo potrafi się zabezpieczyć! Bo? Bo czyny "irracjonalne" i ignorujące własny "dobrze pojęty interes", w tym własne bezpieczeństwo i zachowanie życia, to coś, z czym sobie takie waadze ze swej samej natury nie radzą. Przykładem zamachowcy-samobójcy i im podobni islamscy bojownicy, którzy na razie gładko wygrywają przecież z broniami A...Z, różowymi golarkami, i lotami na Jowisza.

Nie wyrokuję w tej chwili, czy te wyszczepki naprawdę z założenia miały zmniejszyć pogłowie Prola, czy też są to "tylko" niesprawdzone eksperymentalne pseudo-terapie, a obecna faza budowy mrówczego globalnego społęczeństwa jest w sumie tylko napędzana ordynarną chciwością, łapówkami itd. (Jak chce np. Kurak.) Tak czy tak, to bardzo nieładna zabawa zdrowiem i życiem Prola, a jak się wyda, to jakaś granica zostanie być może z jego, Prola znaczy, punktu widzenia przekroczona i wejdziemy w coś, co się w nowoczesnej matematyce nazywa "katastrofą". Która to nazwa jak najbardziej pasuje, choć i przed tym ostatnim czymś w normalnym ludzkim języku "katastrofę" mamy że hej od lat. (Np. wali się finansowa piramida zwana "kapitalizmem". I tutaj nawet Morawiecki ma rację, nie mówiąc już o tym, że Pan T. mówił o tym wieki temu.)

Druga sprawa jest taka... Nasza krajowa waadza odgraża się ponoć (nie mam telewizora, ale Kurak tak twierdzi i chyba nie kłamie), że wyszczepi wszystkich nauczycieli, pracowników medycyny i mundurowych. Kurak analizuje to w kategoriach trywialnego partyjnego interesu PiS i zdaje mu się, że wszystko się zgadza und domyka, ale dla mnie właśnie nie. Jednak jak na to spojrzeć mniej "małosygnałowo" i mniej "zdroworozumowo", to rzuca się w oczy, że owe trzy grupy mają całkiem specjalne znaczenie w obecnej fazie generowania Nowego Człowieka i Nowego Świata Globalnych Dwunożnych Mrówek. Tych wyrabiających, niczym Stachanow, 1700% procent normy z "Odą do radości na ustach", trzymając się za ręce z "gejami" wszystkich ras i płci.

Szeroko pojęci medycy to przecież sam grot obecnej fazy tej, jakże chwalebnej, działalności! Zgoda? No przecież, że zgoda! Jak się do tych spraw ma policja i inne służby mundurowe to chyba oczywiste dla najtępszego nawet "prawicowca" (pospolita odmiana ogrodowa). Nauczyciele zaś to samo ostrze indoktrynacji młodzieży, a więc materiału na tego Nowego Człowieka, kiedy już starsze Prole, z takich czy innych powodów, wymrą. Jeśli więc W OBECNEJ FAZIE głównym celem wyszczepiania i reszty tej całej hecy rzeczywiście zdaje się być posegregowanie Proli na potulne i te drugie do jak najszybszej utylizacji.
 
No to właśnie trzy wspomniane grupy powinny, z punktu widzenia zarówno "naszej" waadzy, jak i globalnych Demiurgów, okazać się najpewniejsze i wobec nich najlojalniejsze. A że masa wymrze? Kto niby o tym oficjalnie takiego Eichmanna średniego szczebla, służbową drogą miałby poinformować? Eichmann średniego szczenla nie wątpi, w sumieniu swoim nie rozważa, wszelka niesubordynacja mu wstrętna - on realizuje odgórne polecenia, a Billa Gatesa zna co najwyżej mgliście ze słyszenia.

Oczywiście są jeszcze służby "niemundurowe", czyli "tajne i dwupłciowe" (choć to anachroniczne określenie ze wzgl. na dzisiejszą ilość płci), które zresztą mają o wiele większy od mundurowych wpływ, zarówno na waadzę, jak i na życie Prola, ale ich raczej waadza nie będzie zaczepiać. No a poza tym nawet gdyby ich przymusowo wyszczepiano, to i tak oni są tajni i Prol nie będzie o tym słyszał. 

Tak więc odsiewa się niepewnych, wątpiących, samodzielnie myślących, być może nawet (o zgrozo!) niezbyt chętnych do chóralnego odśpiewywania "Ody do radości" podczas przekraczania kolejnych norm. Nie jest to logiczne? Nie jest to nawet logiczniejsze od każdego innego wytłumaczenia tej sprawy, jakie dotychczas spotkaliście? Tak więc znowu niezbicie wykazaliśmy, ze Tygrysizm Stosowany to Niezłomny Oręż... Itd. Już chyba znacie na pamięć, i powinniście.

triarius

P.S. 1 Teraz wychodzimy pojedynczo, góra po dwóch. I uważać mi na ORMOwców, szpicli, drony i kamery!

P.S. 2 Ale jakiegoś języka byście się mogli cholera pouczyć, a mnie dać trochę zarobić. Tu mi zaraz klikać! ==> Języki w 17 minut <===

czwartek, grudnia 09, 2021

Kantata przed obiadkiem

Niektórzy ponoć najbardziej lubią moją (jakże) piękną, literaturę. Cóż, można i tak, lepsze to niż wymaganie, bym udawał Ziemkiewicza, nadrabiając merytoryczną płytkość lekką i faktycznie dość zgrabną, choć bez przesady, formą. A zresztą, czy ja sam najbardziej tej właśnie gałęzi mego dorobku nie cenię? Na pewno bardziej, niż to co ostatnio to piszę prozą, a czego nikt nie raczy skomętać. W każdym razie, porządkując dziś, w sobie tylko wiadomym celu, mój imponujący dobytek, trafiłem (ci ja) na własnego chowu mini-kantatę z datą 04 października 1996. A więc sprzed 25 lat, dwóch miesięcy i pięciu dni...

Czyli sprzed 302 miesięcy i 5 dni... Albo, jeśli ktoś woli - sprzed 9197 dni. ((220728 godzin, 13243680 minut, 794620800 sekund. I, mind you - z każdym dniem, każdą sekundą nawet, tego będzie coraz więcej! Więc gdyby ktoś miał wątpliwości, czy czas naprawdę pędzi po osi t, czy też może sobie luźno stoi i... Nieważne, istotne że stoi - to niech sobie ten ktoś powyższe liczby łaskawie przemyśli! "Kowid", zgoda - to zwykła grypa, ale czasu lekceważyć się nie da!)

Oto ten genialny utwór, pierwszy raz przed Szan. Publicznością, czyli w ogóle chyba przed kimkolwiek:

Kantata przed obiadkiem

Głos I:

Rozdziobią nas wrony, kruki,
Wydając radosne pomruki.

Głos II:

Pogryzą nas szczury, myszy
(Chyba że je kot usłyszy).

Głos III:

Wreszcie węże i jaszczurki,
Nie zostawią z nas ni skórki!

Chórem:

Jeśli stać cię - w świątek, piątek,
Żyw się tłusto dla źwierzątek!

(Brawa, bisy, kurtyna...)

triarius

środa, grudnia 08, 2021

Ci durnie naprawdę nic sami nie potrafią wymyślić

Mało co mnie tak wkurwia, jak "Polacy i Polki" w różnych wariantach... Bywa nawet "Polki i Polacy", ale to już drobiazg, który niczego właściwie nie zmienia. W polszczyźnie z reguły samiec jest wymieniany jako pierwszy, ale odwrócenie tego akurat porządku nie gwałci ani języka, ani niczego innego. Że lewizna tak sobie gada, to nie byłby żaden problem, ani żadne zaskoczenie, tyle że, zamiast ignorować tę zgraję i jej bolszewicki język, razem z "celebrytami", "artystami" i resztą, jakże często nasza "prawica", bojąc się z pewnością zarzutu dyskryminacji połowy ludności - czyli tych "Polek", które dotychczas gramatyczny rodzaj męskoosobowy całkiem nieźle obsługiwał i zadowalał - także ten zbolszewizowany język przejmują.

Słyszałem te potworki zarówno w oficjalnej telewizji, co z jednej strony mało mnie zaskakuje, bo do tej telewizji, wraz większości innych zresztą, jak i do oficjałów, mam stosunek sceptyczno-negatywny, żeby to eufemistycznie określić, ale także np. u Kuraka. W którym od zawsze widzę lewicowca, uczciwego, fakt, co jest tutaj najważniejsze, ale jednak spodziewałem się po nim czegoś mniej lewackiego. U niego zresztą ostatnio byli jacyś "nauczyciele i nauczycielki", czy może coś o pielęgniarkach... Nie "Polki" chyba w każdym razie, ale to dla mnie dokładnie ten sam lewacki gwałt na języku naszych przodków.

Dlaczego, spyta ktoś, miałoby to być czymś strasznym? A dlatego, po pierwsze - będzie to kolejne zwycięstwo politpoprawności nad zdrowym językiem, zmuszające do durnych rozszerzeń, jakie mamy już na Zachodzie: "he or she", i gorzej, czyli kompletne pomieszanie liczb gramatycznych przy obowiązkowym stosowaniu "they", czyli liczby mnogiej, do nieokreślonej płci, tyle że pojedynczo. 

Po drugie, jeśli się to przyjmie i zacznie być normą, na co się zanosi, każdy, kto tego nie stosował, czyli każdy od stworzenia świata do paru lat wstecz, będzie wyglądał jak oszalały nienawiścią myzogin, ślepy na los połowy ludzkości. To dopiero będzie sukces naszej kochanej lewizny! Wszystko trzeba będzie rozpocząć od nowa, od gołej skały! Oczywiście swoich wielkich oni przerobią na politpoprawną wersję i git, dla nich to nie problem, co jednak z prawdziwymi myślicielami czy pisarzami, którzy z pewnością wcale by takiego "ulepszania" swoich dzieł nie chcieli, a zresztą i tak nie będą mieli na to szansy.

Mimo wszystko należałoby pogratulować rodzimej lewiźnie, że wpadła na tak perfidny i tak skuteczny atak na wszystko, co nią nie jest (lewzizną znaczy), tym bardziej, że tutaj trudniej było o światłe wskazówki z Moskwy, Pekinu (co się obecnie oficjalnie nazywa jakoś inaczej, ale ja mam to tam, gdzie należy całować Pana Majstra), Berlina, czy innej Brukseli. (Dlaczego? Zmienię ci nazwisko Mądrasiński, bo ostatnio popisujesz się zadziwiającą tępotą! Chyba za dużo tych bab! Bo oni marnie znają nasz język, oto dlaczego!)

Tak więc w sobie przeżuwałem ową zawiść o genialność naszej lewizny, nie mogąc się zdecydować, czy podejść z gratulacjami, niczym Duduś do Bolka na pogrzebie Inki, bo geniusz jednak jest geniuszem i zasługuje na czołobitność... Jednak ciężko mi się było przełamać... Aż tu... Ale trochę tła wydaje się tu niezbędne... Otóż, czytam sobie ja właśnie broszurę pt. "Śmierć Stalina", wydaną chyba jeszcze "w podziemiu", bo litery prawie niewidoczne. Istny koszmar dla moich steranych wiekiem oczu... Autor nazywa się (albo może chce być znany jako) Georges Bortoli. Bardzo interesujące, sam Stalin na razie nie umiera, ale jego postać i cały Stalinizm ciekawie opisany...

No i w tej narracji nadchodzi pora żniw roku 1952, a my w związku z tym czytamy list do Ojczulka Narodów od pracowników rolnych. Cytuję:
My, pracownicy rolni - kołchoźnicy i kołchoźnice, pracownicy stacji maszyn i traktorów, sowchozów, kooperacji leśnych, specjalistów rolnych okręgu Riazań, wysyłamy do Was, mądry przewodniku, panie i przyjacielu, genialny inspektorze i organizatorze zwycięstwa komunizmu w naszym kraju, nasze gorące pozdrowienia i nasze życzenia długich, bardzo długich lat życia i zdrowia, dla dobra i szczęścia narodów sowieckiego i całej postępowej ludności, która walczy o pokój na świecie. /"Prawda", 14 lipca 1952 r./
Nasuwają się dwa wnioski:

1. To jednak nie nasza lewizna wymyśliła ten językowy myk, tylko "kołchoźnicy i kołchoźnice" z okręgu Riazań, wraz z pracownikami stacji maszyn i traktorów, oraz resztą ekipy.

2. To musiało być naprawdę napisane z głębi serca i żaden uczony w piśmie im tego nie wymyślił, a do tego zaraz zaraz musieli pędzić do poważnej roboty przy tych żniwach, bo inaczej na pewno nie zaniedbano by rażących oko (dzisiejszego Polaka) niedoróbek jak np... Wiesz o jakie mi chodzi, Napieska? Tak, właśnie: "prawcownicy" zamiast "pracownicy i pracownice". Taka zmarnowana okazja!

Toż to woła o pomstę do nieba! I nawet dwa razy, jedno w dodatku na samym początku. Potem zaś mamy "specjalistów rolnych", zamiast... Jak ma być, Mądrasiński? Obudź się chłopie! No dobra, tym razem skojarzyłeś - ma być "specjalistów i specjalistek". Ale na przyszłość uważaj, bo spanie na podziemnych wykładach może się skończyć tragicznie. (Mamroczesz coś o "groźbach karalnych", chłopcze? Oj...! Nie? Przesłyszałem się? To dobrze!)

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo i uważać na ogony!

poniedziałek, listopada 29, 2021

Że znowu trochę o broni... (1)

Mydlana Opera wyraźnie zwiększyła nam ilość odwiedzających - o dziwo z najróżniejszych krajów i ten tutaj kraj wcale nie zawsze jest na czele, mam nadzieję, że oni chociaż rozumieją nasz język, choć niewykluczone, że za czas jakiś będę się modlił, by było odwrotnie. Jednak, znowu o dziwo, najpopularniejszym naszym (pluralis maiestatis) tekstem by far jest to o powszechnym dostępie do broni. a to chyba z powodu, jakże słusznego, dyskusji, jaka się pod nim wywiązała ("ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi?") z udziałem paru takich, którzy na temat broni, wojska i szeroko pojętej przemocy mieli o wiele większe pojęcie od typowego k*winiątka, pod trzepakiem domagającego się piskliwym głosem "dostępu".

Uznałem (ci ja) wobec tego, że nie od rzeczy będzie się znowu na ten temat wypowiedzieć. Pewnie nie powiem nic autentycznie nowego - w sensie, że wszystkie te myśli bywały już przeze mnie wyrażane, ale to nie jest tak, że powiedzenie czegoś jeden raz, czy nawet dwa razy, ludziom wystarcza - trzeba powtarzać, raczej innymi słowy i w innej formie - nie ma w tym nic zdrożnego czy dziwnego!

No więc mówię... Osobiście nie mam żadnego wstrętu do broni, a każdy znawca Ardreya łatwo się zgodzi, że oswojenie się i zdolność spokojnego, bezpiecznego, odpowiedzialnego z czymś mogącym łatwo w mgnieniu oka, spowodować katastrofę obchodzenia - ale także dostarczyć pożywienia czy obronić przed Maleszkami tego świata - to coś dla męskiej psychiki cennego. Polujemy bowiem, co by ST na ten temat nie mówił, już dwa miliony lat i mamy to w genach, a wojny, zbrojne konflikty i ludożerstwo (raczej niestety, zgoda) też.

Mówiłem ostatnio masę o sobie, a w sieci można sobie bajać do woli, ale niektórzy wiedzą, że mam dość spore doświadczenie w fizycznych konfrontacjach, sportach walki itd., a wiedzę jeszcze sporo większą. Co do strzelania, to jestem w tym naprawdę niezły, kilka lat temu całodzienne szkolenie z pistoletu taktycznego, takie jak mają ponoć policyjni antyterroryści (choć moje było tylko podstawowe, zgoda), ukończyłem jako najlepszy w grupie, zostawiając w pokonanym polu m.in. późniejszego instruktora od broni palnej w amerykańskich Marines.

(Wbrew temu co pod wspomnianym moim tekstem mówi Amalryk, strzelanie taktyczne to całkiem co innego, niż spokojne pukanie sobie do tarczy na strzelnicy, choć tego też trochę, całkiem amatorsko robiłem, czy nawet strzelanie do rzutków lub kaczek, choć to już trochę podobne.) Strzelałem też z Kałacha, choć nie ogniem ciągłym, bo o to trudno, oraz z takiej dawnej wersji komandoaskiego  peemu. Gdyby mnie było stać, na pewno co parę tygodni bym sobie chętnie postrzelał...

Jednak to nie to samo co hasła w rodzaju "Kościół, Szkoła, Strzelnica". (Które nie budzi mojego dzikiego sprzeciwu, tylko wydaje mi się obok tematu i żadnym w sumie rozwiązaniem. "Kościół" to zresztą dziś Franciszek i reszta, pukanie na strzelnicy nie widzi mi się w niczym lepsze od Aerobicu czy Pilatesa, a jaka jest dzisiejsza "Szkoła", wiadomo, i nie widzę, jak dałoby się coś tu zmienić. Bez Kontrrewolucji znaczy i wywalenia wszystkiego do góry nogami.)

Religia pukania na strzelnicy z pistoletu ufryzowana na religię przesłaniającą o wiele ważniejsze sprawy i stręczona jako jakieś panaceum na wszelkie społeczne zło, to marna religia - równie dobrze można tworzyć religię na fundamencie placków ziemniaczanych albo mycia zębów. (Zresztą czy komuna nie wymyślała i nie kazała stosować panaceów w rodzaju mordowania wróbli, łapania dżdżownic na eksport, czy hodowli królików w każdym dosłownie zakamarku? Że o kowidowych "maseczkach" nie wspomnę.) 

Trochę oczywiście z plackami i zębami przesadzam, zgoda, ale nie aż tak wiele. Do czego KONKRETNIE miałby się zdaniem Szan. Gimbazy przydać ten "powszechny dostęp". Nikt nigdy nie był łaskaw mi tego klarownie powiedzieć, więc próbuję zgadnąć, ale że zgaduję już od lat, tuszę, że raczej trafiam w tarczę.

A. Indywidualna męskość posiadacza broni (niezależnie od płci, ale też czym dzisiaj płeć?)

B. Obrona kraju

C. Obrona przed przestępcami

D. Obrona przed samowolą waadzy

Tak? Ma to sens?To znaczy - można sensownie przypuszczać, że ludzie mający kika neuronów mogą rozważać tego typu społeczne i indywidualne korzyści z "powszechnego dostępu"? Chyba tak.

No więc teraz mam zamiar kolejno przyjrzeć się tym wszystkim rzekomym korzyściom, zważyć je i porównać z ich prawdopodobnymi wadami i negatywnymi skutkami... Mamy więc temat jak się patrzy! Tyle że, to już ew. Deo volente, następny razem, bo tu jest materiału na co najmniej broszurę, a jak na moje upodobanie do pisania to dzienną normę już wykonałem. A więc, drogie ludzie - do następnego razu! Liczę, że nie zawiedziecie.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy. Pojedynczo. Uważać na szpicli, ormowców i kamery!

czwartek, listopada 25, 2021

Szablon

Dla ułatwienia pracy prawym dziennikarzom i dziennikarkom, publikujemy oto uniwersalny szablon nekrologu dla wszystkich znakomitości, które niestety przeniosą się kiedykolwiek na łono Abrahama:

... wybitny [tu wpisać kto] ... były Minister w Rządzie III RP, Zasłużony Opozycjonista (certyfikowany przez samego Kiszczaka), Fabrykant Guzików, Wydawca Dzienników [niepotrzebne skreślić] ... Odznaczony przez Prezydenta RP [tu wpisać czym i kiedy] za wybitne zasługi na polu [można wpisać jakim, ale tak też jest fajnie, bo sielsko] ... został z honorami pochowany w Alei Wyszczepionych na Powązkach.

triarius

P.S. A teraz naucz się, dobry człowieku, z łaski swojej jakiegoś obcego języka, co? Tobie się to przyda i Tygrysizmowi Stosowanemu też. Duński? (Obłędna fonetyka, polecam!) Hindi? A może od drugiej strony? Hebrajski? Rosyjski? No bo chyba nie niemiecki? W każdym razie tu masz linek i sam sobie coś fajnego wybierz:  

Języki w 17 minut

 

środa, listopada 24, 2021

Ależ wy ludzie naiwne!

Czy te tzw. "szczepionki" naprawdę mają wybić swoje ofiary i/lub uczynić je bezpłodnymi - i CZY TO MAJĄ UCZYNIĆ JUŻ TERAZ, bo może to się dopiero zacznie od 23. "dawki przypominającej" (która przyjdzie, nie łudźcie się, chyba że wcześniej planetoida rozwali ten cały syf!) - to pozostaje jeszcze do ustalenia... To może być też tak, że te wszystkie smętne skutki wyszczepków, to naprawdę skutki uboczne, tyle że nikt się tym za badzo nie martwi, bo cel tej całej imprezy jest przecież całkiem inny od medycznego.

Nie wstyd wam, ludzie, żeście jeszcze tej oczywistości nie pojęli?! Zbrodnią ludzi, co się nie dali potraktować szemranym zajzajerem, stręczonym przez takich, którym nikt przytomny dwóch złotych by nie dał do potrzymania, nie jest to, że "rozsiewają", "zarażają", "zajmują bezcenne respiratory (tak przecież potrzebne Łowcom Skór wszelkich rodzajów)", tylko...

Tylko co, Napieska? Tylko co, Mądrasiński? No właśnie, moje dziatki - to i tylko to, że NIE UFAJĄ LIBERALNEJ WAADZY! Waadzy, która przecież zawsze chce dobrze i zawsze wie najlepiej, a ci, ci, ci... Znacie już te wszystkie hiper-elokwentne "zaplute karły" i "roznoszących wszawicę semitów" współczesności, prawda?

Ludzie genialni potrafią (niczym mityczna Kassandra) różne rzeczy przewidywać (i wychodzą na tym przeważnie tak samo, jak ona), a czy Aleksander Zinowiew w "Przepastnych wyżynach" nie ironizował gorzko, że: "Celem eksperymentu jest zidentyfikowanie jego przeciwników i wyciągnięcie wobec nich odpowiednich konsekwencji"? Czy to nie dokładnie to, co teraz mamy?

A czy Pan T. - tak, ten wasz ukochany sensei i guru! - nie mówił już wam tutaj raz czy dwa razy, że tuż przed początkiem "pandemii", przypadkiem włączył się na jakimś CNN na rozpaczliwe płacze, iż oto: "we wszystkich praktycznie krajach Zachodu około 40 procent ludności za ch... chińskiego boga nie ufa waadzy i oficjalnym mediom"?

No to macie główną, a w każdym razie jedną z najgłówniejszych przyczyn tego, co teraz mamy! Myśleć ludzie, myśleć! A co najmniej pilnie czytać tych nielicznych, co kojarzą, a potem pamiętać co się przeczytało! Tak moje dzieci?

Swoją drogą Kurak, z tym swoim kowidowym optymizmem zarówno ma rację, jak i wali kulą w płot aż huczy! Zgoda - PiS się trochę boi naszych ludowych nastrojów, ale czymże na globalnej warcabnicy jest PiS, czymże jest Polska, i czymże, w Nowej Rzeczywistości są jacyś, anachroniczni w naszych cudownych nowych czasach, "wyborcy"?! Kurak, przy wszystkich swych wdziękach i zaletach, myśli że wygrywa wojnę, bo może i wygrał przepychankę w bramie z pijanym menelem, ale prawdziwy wróg to nie ten menel, i nie to chce wygrać, tylko całą wojnę, to zaś jak dotąd nie napotyka żadnych praktycznie przeszkód. 

Jasne - w Austrii i gdzieś "wprowadzają zamordyzm, bo już skończyły im się argumenty". A po co argumenty, że spytam? Co one realne znaczą ? Czy Stalin, Hitler czy Pol Pot zaczynali od argumentów, żeby przejść do przemocy, kiedy te im się skończyły? Czy też argumenty od początku mieli gdzieś, bo mieli siłę i swój wszawy cel? Ludzie nie potrafią zrozumieć, że kowidowa "pandemia" to nie cel sam w sobie, a tyko drobna część ogromnego planu. Zamordyzmu wprowadzoneggo w ostatnich dwóch latach nikt już nie zamierza odkręcać, zresztą naprawdę trzeba by niezwykłych okoliczności, żeby to się w ogóle dało zrobić.

Tak jak wojny światowe i wynikające z nich masowe zatrudnienie kobiet przenicowały rodzinę, rynek pracy... Stworzyły Feminizm, Sowiety z ich niezliczonymi sługusami, stworzyły i LGBTXYZ... Praktycznie wszystko zmieniły w tym świecie, który jeszcze nie tak dawno dawał się nazwać "naszym". Także przecież i "obronność", czy jak tę dzisiejszą kpinę z naiwnych podatników nazwać. Tylko skala, moi ludkowie, była bez porównania mniejsza, niż tego teraz! Ale i tak wystarczyło, prawda? No więc macie! Optymizm naprawdę bywa tchórzostwem, a już na pewno ten wasz dzisiejszy

Pisaliśmy też wielokrotnie, my tu, i w różnych komętach, że ta nowa waadza o globalno-totalitarnych ambicjach nie jest aż tak inna od wszystkich poprzednich totalitarnych waadz, by Proli, z jakichś subiektywno-humanitarnych względów nie mordować. Nie - jeśli ich coś powstrzymywało, to raz: fakt, że Prol był tak niesamowicie uległy, dawał się mamić słodkimi słówki, tyrał, pozwalał sobie buntować i indoktrynować dzieci, kastrować się psychicznie itd. itd. I dwa: że waadza bała się na swoje własne indywidualne łby losu Robespierre'a, Jeżowa z Jagodą  i Berią, wraz tyloma innymi zamordystami, którym powinęła się noga i koleżkowie ich wykończyli. 

"Rewolucja zjada swoje dzieci", słyszymy przecież bez przerwy, jak sami siebie w swym rewolucyjnym zapale hamują, nasi umiłowani... Wiadomo jednak było od zawsze, przynajmniej niektórym, że kiedy wadza opracuje w końcu system, pozwalający masowo likwidować Prole w taki sposób, który jej nie będzie po prostu dotyczył, a do tego jeszcze Prol zacznie w końcu stawiać opór - np. z głodu - to i ta waadza mordować zacznie jak tamci, tylko na nieco większą skalę, godną trzeciego tysiąclecia. Totalitaryzm ma swoje prawa, tego się nie zmieni, a to dokoła to jest przecież Totalitaryzm jak w pysk strzelił!

triarius

P.S. A tym, którzy wierzą, że deklarowane człowiekolubstwo i inne tam "prawa człowieka" naprawdę coś znaczą w realnym zachowaniu totalitarystów, zwracam uwagę, że wspomniany tu Robespierre w młodości namiętnie i aktywnie zajmował się zwalczaniem kary śmierci - wręczył np. królowi memoriał w tej sprawie, kiedy ten przejeżdżał przez jego miasto itd. Historia naprawdę Nauczycielką - szkoda tylko, że dla tak nielicznych!

wtorek, listopada 23, 2021

Mądrości z kalendarza

Wczoraj nadstawiłem łapę do podkucia, określajac się mianem "niezłego bonmocisty" i stawiając obok takich biuściastych tuzów, jak Marilyn Monroe i Nícolas Gómez Dávila. No więc dzisiaj wypada poprzeć to pokazaniem światu większej porcji moich przesławnych bonmotów sprzed lat. Oto linek:

Bonmoty i złote myśli Pana Tygrysa

Czy to naprawdę tytułowe "mądrości z kalendarza"? Mam nadzieję, że nie - po prostu coś sprzed wielu, wielu lat. Nie wiem zresztą, czy to określenie jest szerzej znane, moja babcia tak mawiała o różnych banalnych a przemądrzałych stwierdzeniach. Tu jest jednak chyba nieco lepiej, a to przecież tylko niewielka część skarbów, jakie po sobie Ludzkości zostawia Pan T.! (Wygłupiam się oczywiście z tą Ludzkością.)

triarius

P.S. A po nauczeniu się co celniejszych bonmotów, nauczcie się może jakiegoś języka, co? Np. awangardowo-nowoczesną i skuteczną metodą. Amharski? Szwedzki? Może po prostu Angielski Biznesowy? Oto linek, specjalnie dla was:

17-minute Languages

(Kursu spuszczania wody niestety tu nie ma, ale angielski to dziś praktycznie to samo. Wszyscy dzisiaj mają "studia", a wy co? Nawet Tusk ma być lepszy?!)

poniedziałek, listopada 22, 2021

Siostry w bonmotach

Skromnie  powiem, że uważam się za niezłego bonmocistę, łatwo mi to przychodzi, fakt że do Karla Kraussa czy Oscara Wilde jeszcze mi trochę brakuje, bo to arcydzieła, tylko że te moje to coś bardziej w stylu escolios Nícoasa Gómeza Dávili - bardziej próba wyrażenia gorzkiej prawdy o życiu i o tych paskudnych czasach, niż poszukiwanie zwalającego z nóg paradoksu, jakoś tam w miarę możności przystającego do realnego świata.

W każdym razie parę dni temu, szukając czegoś o Spenglerze, trafiłem na stronkę z cytatami z różnych ludzi i zafascynował mnie poziom cytatów z trzech osób, po których wielkiej mądrości mało kto by się podziewał - mianowicie dwóch cycatych hollywoodzkich symboli seksu i jednej hollywoodzkiej gwiazdy nieco mniej cyta... cycatej.

Cytaty są po angielsku, i te są tymi właściwymi, część jeś też po polsku, ale te przeważnie koszmarnie przetłumaczone - chyba automatycznie, albo może ktoś, kogo nie lubimy. Na przykład "institution" często znacza "mental institution", czyli "dom wariatów", i o to właśnie chodzi w powiedzonku Mae West na temat małżeństwa. I wcale nie "stać się instytucją:, ino "trafić do takiego przybytku"! Sam nie wiem, jak bym to przetłumaczył, ale takich niedoróbek jest tam więcej. Podobnie np. Zsa Zsa Gabor: żonaty mężczyzna is "finished", czyli "ukończony/gotowy" i/lub "skończony/kaputt", i to jest tutaj błyskotliem sednem!

Gdyby ktoś tutaj miał wątpliwości, czy nie ironizuję, nie wygłupiam się, bo niektóre cytaty, szczególnie te od Mae West, są dość cyniczne i padcziorkiwują (co by to nie znaczyło) słuszne lekceważenie tego, co dziś chodzi za mężczyznę. Ale serio - nic mnie tam nie razi, wiele mi się bardzo podoba, a np. te z Marilyn Monroe są tak pełne mądrej goryczy i gorzkiej mądrości, że aż...!

Linki? Ależ proszę, moje dzieci! Oto i one:

Zsa Zsa Gabor

Marilyn Monroe

Mae West

Są tam też oczywiście cytaty z różnych facetów - mniej lub bardziej szemranych - ale na przykład z takiego Pana T. nie ma nic, więc to nie jest jakaś solidna encyklopedia epigramatycznej genialności, tylko prosta robota na kolanie, a tego sobie musicie poszukać tutaj. Tough cookies!
 

 triarius

P.S. Oczywiście wiem, że większość tych bonmotów pochodzi z filmów i nie one je wymyśliły, choć Marilyn chyba jednak tych kilka melancholijnych tak.

niedziela, listopada 21, 2021

Bonmot terytorialny

Trwające cały czas zabiegi globalistycznych sił, zmierzające do amputowania wszystkim ludziom instynktu terrytorialnego (występującego u większości kręgowców i u absolutnie wszystkich zbadanych dotąd ssaków) to zbrodnia w stylu i na miarę doświadczeń dr. Mengele, tylko skala jeszcze o wiele większa.

triarius

sobota, listopada 20, 2021

Na całkiem inną nutę i absolutnie bezinteresownie

Nie wiem jak jeszcze naprawdę długo, może się xaraz skończyć, bo to "Czarny Piątek", ale - skoro wciąż naiwnie próbuję ludzi przekonać, że powinniśmy sobie realnie pomagać, a nie tylko ględzić, machać flagą, gratulować drug drugu, żeśmy 400 lat zdobyli Moskwę... Te rzeczy!

Więc tutaj absolutnie nic poza moralną satysfakcją nie mam, ale fantastyczne kursy informatyczne z ceryfikatem ukończenia (choć to nie dyplom uczelni!) można dostać za śmieszne pieniądze - jeden poniżej dwóch dolarów, a 22 chyba za jakieś 14.

Oto, la naprzykładu, linek do jednego kursu Pythona - najpopularniejszego teraz języka programowania, stosunkowo łatwego i oferującego sporo możliwości pracy: 

Datamining with Python

 choć to faktycznie zaawansowany kurs, więc oto...

Wszystkie do wyboru

A jeśli nie zdążycie, albo będziecie to czytać za jakiś czas, to zapiszcie sobie i na pewno kiedyś jeszcze, może za rok, będzie znow podobna oferta. Naprawdę polecam!

No dobra, wrzucę jeszcze to, co już zresztą mamy w linkach na stronie z linkami. Jest ty masa świetnych kursów za darmo - od kompów po języki, ale ja, skoro już jesteśmy przy kodowaniu, chcę tu szczególnie polecić takie łagodne wprowadzenie do programowania za pomocą języka Python. Ten kurs jest od Microsoftu, za którym nie przepadamy, ale to poważna firma i kurs jest dość uroczy. Oto linek do całego portalu:  

Alison

a potem sobie poszukać "Python". (A na tym kursie nawet rozumienie angielskiego można sobie ładnie potrenować.)

triarius

piątek, listopada 19, 2021

Obóz świętych na granicy (tylko świętych brak)

Kiedy poszedłem do szkoły w wieku 7 lat i w końcu nauczyłem się czytać drukowane (później, niż większość zdolnych dzieci z inteligenckich rodzin), kazałem sobie kupić podręcznik do historii. Historia zaczynała się w czwartej klasie i do tej klasy podręcznik dostałem. Pierwsza czytanka w tej książce była, o ile dobrze pamiętam, o zwycięstwie na Psim Polu, a zaraz potem druga (może zresztą to była ta sama, choć chyba dla małych dzieci to by było zbyt długie) o obronie Cedynii i tych wieżach oblężniczych z poprzyczepianymi do nich dziećmi polskich obrońców, co nie przeszkodziło im mimo wszystko grodu obronić. Jak nie ma innego wyjścia, to nie ma - po prostu! A wróg raczej nie powinien wiedzieć, że istnieją jednak sposoby skłonienia nas, byśmy się gładko poddali, jaką paskudną rzecz by nam nie zrobili.

Oczywiście szkolne czytanki w tym dawnym stylu to jedno, a poważna historiografia coś całkiem innego, ale też trudno, by dzieciom serwować Szkołę Annales, a zastępowanie hurrapatriotycznych historyjek dokumentami, co się w wielu miejscach obecnie robi, widzi mi się głupotą na granicy poważnego nadużycia. Jaka niby jest prosta i dostępna dla dziatwy zależność między czymś, co napisano w jakimś oficjalnym dokumencie - szczególnie zaś takim, o jakie w tych szkolnych naukach zawsze chodzi, czyli podniosło-mętno-propagandowym, czym się zawsze przykrywa najbrudniejsze interesy i/lub nieprzemożne pragnienie uczynienia piekła z życia jak największej ilości porządnych ludzi - i realnym życiem, z realną historią?

W każdym razie możemy chyba przyjąć, że z tą Cedynią coś było na rzeczy - że Niemce to naprawdę uczyniły, co zresztą w historii nie byłoby aż takim ewenementem (vide obrona Alkazaru w Toledo w Hiszpańskiej Wojnie Domowej, albo ta hrabina, co z pogardą oblegającym odpowiedziała, że ma jeszcze czym sobie nowe dzieci wyprodukować), szczególnie w tych czasach i u nich, a obrońcy - nie mając zresztą żadnej dobrej alternatywy, z konieczności tę nową trudność zignorowali, co im się (żeby użyć słowa w przykry sposób zalatującego Nalewkami) opłaciło.

W każdym razie od owej Cedynii zaczęło się tysiąc lat historii tego kraju, często nieszczęśliwego, często pozbawionego niepodległości, ćwiartowanego i skurwianego, ale jednak były w tym i jaśniejsze punkty, były i momenty autentycznej chwiały. No to teraz mamy zamknięcie tej klamry, rodem z proroczej książki, o której już sobie mówiliśmy, czyli z "Obozu świętych" Jeana Raspaille. Kto nie czytał, niech sobie poszuka!

Teraz z oficjalnych mediów, które nie szczędzą nam przerażających obrazów, bo wywoływanie paniki w sprawie Białorusi, to dla obecnej waadzy jedna z ostatnich szans na podlizanie się jakoś swemu (nie)dawnemu elektoratowi i sympatykom. "Jak można być przeciw waadzy, kiedy jest przeciw niej taki Tusk, a na granicach czychają miliony...?!" Jednak jednocześnie mówią nam wprost, że najgorsza rzecz, jaka się może wydarzyć, to że ktoś zostanie przez tych naszych żołnierzy albo jakieś inne służby mundurowe zastrzelony.

Najgorsze, co się może wydarzyć! Nie to, że ktoś nam tu się przemocą wpierdala, a my gadamy o tym, że najgorsze by było, gdyby stała mu się realna krzywda! Nie to, że - tu odpowiadam na nabrzmiałe zajęczym niepokojem pytania naszych (?) telewizyjnych auterytetów na etacie, o to "co właściwie Putin i Łukaszenko chcą osiągnąć?!"...

Co chcą? Już przecież osiągnęli, a osiągną o wiele więcej. Nawet, jeżeli do końca tych granic większą ilością "uchodźców" finalnie nie sforsują, i nie będziemy tu jeszcze czas jakiś mieli scen z Paryża, Londynu czy innej Tuluzy. Na razie wykazali, że polskie granice to fikcja, że polskie wojsko nie tylko nie obroni nas przed bronią jądrową czy tysiącem czołgów, ale nawet przed wkurwionym gościem z Bliskiego Wschodu uzbrojonym w kamień. Co zresztą dotyczy całego Zachodu, tylko że to my jesteśmy akurat na froncie, więc to my musimy bronić rodaków Merkeli i Hansa Franka przed nowym zalewem ich ulubionych gości.

No a gdyby okazało się, że wyraźnie więcej, niż połowa ludności tenkraju jednak chciałaby tej granicy bronić i "uchodźców" nie wpuszczać - co wcale nie jest pewne, a połowa to po prostu nieprawdopodobnie niska liczba jak na kraj, który jeszcze zamierzałby jakiś czas istnieć - inaczej, niż jako rezerwat wzgl. dziwiczej przyrody (z żubrami i/lub kornikami) i tanich kobiet na godziny... 

Gdyby się, mówię, jakimś cudem jednak okazało, że słowicze tryle Tusków i innej lewizny nie sprawą, by tzw. Polacy podzielili się po równo, nie mówiąc już o rozwarciu ramion, nóg i pośladków na przywitanie gości ze wschodu, to zawsze mamy jeszcze w odwodzie dzieci - czemu nie chore, śłepe i... Garbate. Czyli całkiem jak w "Obozie świętych" przecież! Mówimy o takim dziecku, które w innej sytuacji byłoby uznane za niezdolne do życia i "humanitarnie" uśmiercone - takie będzie się najlepiej nadawać, choć na dzisiejszych Polaków, z których "humanitarność" aż się przecież przelewa, każde dosłownie dziecko wystarczy! (Nawet gdyby miało metr dziewięćdziesiąt i bodę na pół łokcia zresztą. Polacy to słodki naród, miłujący wolność, ale nie za bardzo i oczywiście nie własną.) 

W każdym razie po raz tysięczny sami stwierdziliśmy, że w razie czego, jeśli się komuś obcemu (bo nasi to nie całkiem ta kategoria, oni mają psi obowiązek się dla nas poświęcać!) stanie się cokolwiek, to będzie nasza wina, więc nasza też jest odpowiedzialność za to, by nikomu nic się nie stało. Niezależnie od tego, jak gwałci on te rzekomo "nasze", rzekomo "granice", których tak "dzielnie broni"... Kto? No przecież, że "nasza niezłomna armia"! Ach - Żołnierze Wyklęci patrzcie na nas z góry, jak bronimy Ojczyzny! Ach! Odsiecz Wiednia się przecież przypomina! Ach, zdobycie Moskwy! Co tam Żółkiewski - też byśmy mogli! Ale są uwarunkowania, wicie, rozumiecie. Cóż, pomachamy flagą, wygłosimy do kamery kilka dęto-patriotycznych pierdołów, dusząc się ze śmiechu i tłumacząc to sobie w myślach na "miskę ryżu" z "zakopywaniem dołów"... I "prawicowy" leming nadal jest nasz i tylko nasz, smętny głupek!

Polska zaczęła się od tego, że ludziom nawet nie przyszło do głowy, by się nie bronić, kiedy wróg zastosował chytrą broń "humanitarną". Polska dogorywa (i to raczej optymistyczna wizja jej stanu), kiedy cały - na odmianę - "naród" łączy się w niezłomnym przekonaniu, że wystarczy wziąć chore, ślepe, garbate dziecko i wtedy można z naszymi granicami, z naszym terytorium, z naszymi obyczajami i z wolą naszego "suwerennego ludu" uczynić dosłownie co się zechce. Wreszcie mamy JEDNOŚĆ NARODOWĄ! Niech żyje Prześwięta Rzeczpospolita i Jej Najwierniejszy Sługa - Obecna Waadza!

Bo jeśli temu garbatemu dziecku, wniesionemu tutaj przez kogoś, kto inaczej mógłby mieć trudności z tutaj się dostaniem, coś by się stało, to oczywiście będzie nasza wina, a nie wyłącznie tego, czy tych, którzy nas w ten sposób sprowokowali. (Sarkazm!) Ale jednak to nie tamte czasy! Teraz to nie będzie jednoznacznie ich wina. Dlaczego? Dlatego po prostu, że oni mają święte prawo wątpić w to, że my tak tę sprawę widzimy. Wiedzą, że ew. propagandowe nieprzyjemności, wrzaski sił zewnętrznych i zewnętrznie-wewnętrznych, muszą sprawić, że wszystko inne - a już na pewno ingegralność naszych granic i nasze prawo do w tych granicach samostanowienia, samemu się rządzenia i ew. przemocą, jeśli trzeba, wepieprzenia każdego, kto tu wbrew naszej woli przebywa.

To właśnie chcą wykazał Putin z Łukaszenką, i jakże pięknie im się to udało! Fakt, że gdyby się trochę zastanowić, to już od wielu lat było oczywiste, jak się tego typu sytuacja musi skończyć, co w realu znaczy nasza niezwyciężona armia, nasze granice, nasz "patriotyzm". Tyle, że wcześniej nikt się chyba nad tym nie zastanawiał, bo po co się do końca dołować, teraz zaś zastanawiać się już nie trzeba, bo każdy, kto potrafi sam zawiązać buty i/lub spuścić wodę, widzi to gołym okiem. Zaiste, przepiękna klamra, spinająca tysiąc lat historii Polski, jak i zresztą jeszcze więcej lat historii Zachodu!

triarius

P.S. Powie ktoś: "Jak to 'granice nie mają dla dzisiejszych mieszkańców tenkraju znaczenia? Przecież budujemy tam taki kosztowny płot!'" Koszt płotu to osobna sprawa i o wiele mniej istotna. Co jest istotne, to fakt, że każdy może nam się wpieprzyć przemocą, musi tylko zamarkować jakiś fajny pretekst, który trafia do lewaków, liberałów i wiadomo czego jeszcze. I jeśli mu się coś stanie, to nie będzie, jak do niedawna było oczywiste, wynik jego własnej decyzji, tylko nasza zbrodnia. Sorry, ale to nie są granice państwa, to nie jest żadna "obrona granic", i to nie jest żadna "armia, gotowa do obrony kraju". Zawsze będzie albo: "jeszcze zbyt małe zagrożenie, żeby można było kogoś z czystym sumieniem ubić", albo: "tych ruskich jest już za wielu! Już po sprawie. I tak nic nie poradzimy - idziemy chłopaki do domu, przygotować się do nowej rzeczywistości!"

czwartek, listopada 18, 2021

Och det Literära Nobelpriset går till...

Cholera, nie mogę spać (chyba za dużo roboty teraz nade mną wisi), więc wśród tysiąca innych spraw i problemów Ludzkości, które skutecznie i ostatecznie rozwiązałem, wpadłem (ci ja) na pomysł, że powinienem jeszcze w tym roku wystąpić o Literacką Nagrodę Nobla, tylko trzeba by jakąś literaturę. Rzeczy które mam już napisane, np. na tym blogasku, chyba się Svenskiej Kungligiej Akademii nie spodobają, ale cóż to dla nas za trudność - napiszemy coś nowego!

Zajęło mi to coś z 35 sekund i mam gotową historię, za którą Nobel należy mi się jak psu zupa. Oto ona:
Pan Adam i Pan Szczepan są działkarzami i mają działki obok siebie. Rywalizują też w ze sobą na urodę i rozmiar swoich płodów. (Przez "płody" rozumiemy tu florę wyrosłą na działce, nie zaś... Nic innego.) Pewnej środy Pan Adam pokazuje Panu Szczepanowi przez siatkę ogromną rzodkiewkę, która wyhodował. Pan Szczepan, nie mogąc ukryć podziwu, woła: "Naprawdę RZODKIE są w tym klimacie takie piękne WKI, gratulacje!" I obaj panowie wybuchają serdecznym śmiechem.
To by było tyle, nic politycznie niepoprawnego tutaj nie mamy, więc spokój... Nada się dla współczesnego inteligenta, co jest sprawą życiowej wagi. Zdąży prześlabizować w przerwie na reklamy w ulubionym serialu. Optymistyczne, ekologiczne. Ale może ekumeniczne mogłoby być trochę bardziej. No dobrze, więc zrobimy: "Pan Mahomet i Pan Szczepan są działkarzami"... O, mam! Na sam koniec dodamy: "Ale zaraz poważnieją, bo znowu przypomniał im się okropny problem zmian klimatycznych, z którymi przecież Ludzkość musi się szybko uporać, bo jak nie..."

"Bo jak nie, to co?", pytacie? Nie ludzie, to jest Literatura - zostawimy tak właśnie! "W zawieszeniu" się to fachowo nazywa. Inaczej suspense. Zaraz nasze dzieło tam im do tego Sztokholmu poślemy, a w liście mimochodem zapewniamy, że nagrodę jak najbardziej odbieramy, żadnych tam dąsów, pąsów czy demonstracji jak Dylan. Ja od razu podaję numer konta! A jakby mieli problem z jakimś stosownie poetycznym nowego Noblisty w Dziedzinie Literatury nazwaniem, to podpowiadam, że mogą mnie nazwać na przykład: "Maniakalno-Kompulsywny Szopen Prozy". Pasuje do mojej polskości i stanowi ładny pendant do "Szalonego Mozarta Poezji", któremu już kiedyś tę nagrodę przydzielili. Wtedy sami go tak ładnie nazwali, teraz my, jako wierny uczeń, idziemy w ślady.

Co mi tam - na wszelki wypadek dam im także rezerwową opcję: "Analno-Retentywny...", jakiego tu kompozytora damy? Niech będzie... "Offenbach"! Ten ma wiele istotnych zalet i podoba się inteligentom. "Offenbach Literatury Ekologicznej". Konkretne i absolutnie prawdziwe. Konkurencji żadnej się nie spodziewam, bo z tego co wiem, Greta Jakjejtam jeszcze swojej autobiografii nie wydała. No nie, konkurencja jest... Greta oczywiście. Jeśli oni na ten pomysł wpadną, jeśli nie wyda im się to trochę za krótkie, to owo genialne: "How dare you?!" do Trumpa, to wygra nawet z moją błyskotliwą działkową prozą...

Nawet nie będą musieli używać Gugla, żeby to przetłumaczyć na angielski, bo już mają gotowe. Choć z kolei potrzebują przecież także tego po szwedzku, dla Króla Jegomości i Jego Świty.... Istnieje chociaż jakaś Literacka Nagroda Pocieszenia?! Może jak ja bym moją nowelkę od razu dał w kilku językach... Od czego Gugiel! Mogłoby to jeszcze przeważyć na moją korzyść... Ale nie, mam lepszy pomysł! 

Dodam coś w stylu: "Na koniec Pan Mahomet i Pan Szczepan, przypominając sobie nagle sprośne wybryki bezczelnego Trumpa, podnieśli gniewnie zaciśnięte prawice i zgodnie zawołali 'How dare you, you horrible old white male Trump?!' I ewentualnie rzucą przez zęby coś o tym, że "przecież Greta ci, dziadu, wyraźnie powiedziała, jak czuje Ludzkość (ach!), a ty, okropny biały samcze, ty, ty... Worku CO2 z dziurą ozonową w... ty, ty!" A potem jeszcze niech spojrzą sobie głęboko w oczy, "chyba nie do końca binarnie". To powinno przeważyć szalę. No i mamy tu piękną niepewność (czyli jak fachowo?) na zakończenie: "tak czy jednak nie?" Czytelnik decyduje!

Może to wybije Grecie broń z ręki. Albo uzna, że taka reklama jej osoby warta jest poczekania na następną okazję. W końcu teraz mogą jej dać Pokojowego, a na Literackiego niech sobie poczeka kolejny rok. Młoda jest, wytrzyma! Zresztą... Tak mi przyszło do głowy - genialne! Przecież jej nie mogą nazwać "Zwariowanym"... Kimśtam. Albo "Niespełna Rozumu...", powiedzmy "Paganini". Nie idzie, prawda? To by było zbyt... Fopa, hejt i RODO. Plus złamanie tajemnicy państwowej. Nawet gorzej niż państwowej przecież!

No to ja już lecę kupić środki nasenne i zatyczki do uszu, bo nie lubię jak mnie rano budzą. Choćby to było to ich tradycyjne: "Natten går tunga fjät rund gård och stuga" w wykonaniu biało ubranych dziewczynek wszystkich dostępnych na rynku płci i nacji, ze świeczkami na głowach. Ja lubię sobie, do cholery, pospać!

triarius

środa, listopada 17, 2021

No, jeśli ktoś śledzi...

... akcję w tej tej tu naszej smętnej mydlanej operze (patologiczna brytyjska rodzina królewska wysiada, jeśli mnie spytać!), a ostatnio było całkiem sporo wejść z najróżniejszych zakątków świata, to czuję się w obowiązku poinformować, że zrezygnowałem z planów przeniesienia się na łono (chyba jakiegoś odpowiedniego dla mojego przypadku, bardziej aryjskiego, choć co ja tam wiem) Abrahama, a nawet nieoczekiwanie dostałem kilka nie-za-malutkich robót, które już dziś pilnie przez parę godzin wykonywałem. Tak więc, jeśli nic się (nie)oczekiwanego nie wydarzy i znowu mnie nie oszwabią, to może uda mi się jeszcze czas jakiś w tym łez padole pożyć. (Wydaje mi się z roku na rok, w miarę Postępów Postępu i Szczęścia Ludziości, coraz mniejszą rozkoszą, ale jednak - ach, życie! Krew buzująca w żyłach, śpiew ptaków i deptanie prężnymi stopy chmur!*)

Tak że modlitwy o skrócenie męk czyścowych mojej biednej duszy można przełożyć na nieco późniejszy termin, a jeśli ktoś się nadal całkiem nie poczuwa do finansowania mojej na niwie działalności, to niech aż tak ogromnych wyrzutów sumienia, żeby nic nie jadł i tylko patrzył w ścianę, nie czuje! (Zdania na temat zachowania moich najdroższych córeczek oczywiście nie zmieniam, bo tu nie ma nawet cienia ich zasługi.) Tyle! Pozdrawiam czule wszystkich, którym się chciało to tutaj przeczytać.

---------------------------------------------------
* Swoją drogą - wiecie, kto napisał ten tekst? Tam jeszcze było np. o "ranieniu palców ostrzem Tatr" i "szumie w uszach". Nikt nie zgadnie!

triarius

wtorek, listopada 16, 2021

Bonmot rozwojowy

Za komuny wcale nie było lepiej - po prostu teraz jest gorzej.

 

Bonmot o tyle ciekawy, że z roku na rok zdaje się zwiększać w nim zawartość prawdziwości, kosztem zgrabnie wyrażonego, ale błahego paradoksu. Na oko oceniam, że pod koniec roku 2021 ich proporcja to jakieś 80/20. (Może to "lepiej" mogłoby być w cudzysłowie, ale dość nie lubię tego taniego efektu, wię niech będzie bez.)


triarius

sobota, listopada 13, 2021

Spowiedź dziecięcia wieku

No dobra, to jest całe to, co mi się dotychczas napisało. Potraktujcie to sobie jako ekshibicjionizm, ale możecie wierzyć lub nie, że i tak wszystkiego wam nie opowiem, a ludzie nie takie rzeczy o sobie opowiadają. Sądzę mimo wszystko, że, choć niezbyt typowe, nie jest to całkiem indywidualna sprawa, a przez to nieinteresująca. Jeśli napiszę jeszcze coś więcej, na co są widoki, bo to mi się nawet dość przyjemnie pisze, patrząc z z perspektywy wieczności na swoje przeszłe życie, to już tutaj nie będę wklejał, tylko porobię z tego jakieś ebooki, kindle itd., a potem jeszcze ew. dam do przetłumaczenia na inne języki. Może coś się zarobi, zanim będzie za późno. W każdym razie kilku krewnych i znajomych (Królika) może sobie parę rzeczy na mój temat wyjaśnić i uporządkować. Tak więc, z pewną ironią to mówię: Przyjemnej lektury!

O Autyźmie, Dysleksji i innych wspaniałych zaletach

W młodości chciałem być psychologiem, ale było to w PRLu, więc zamiast kariery w tajnej policji czy może propagandzie, która by mnie po takich studiach niewątpliwie czekała, zostałem tym, co prywatnie nazywam “fałszywym inżynierem”. (Czyli takim gościem, który szedł na inżyniera głównie po to, żeby uniknąć na ile to możliwe na studiach komuszej indoktrynacji, a po studiach nie indoktrynować komuszo innych. Większość takich ludzi kończyła potem w kabaretach, ja nie miałem tego szczęścia.) Z tego mojego zainteresowania wynikło naprawdę sporo, m.in. to, że masę o psychologii czytałem, a do tego zastanawiałem się, sondowałem własną duszę, obserwowałem innych…

Tak więc, choć wam ludzie będą mówić, że gościa z Aspergerem rozpoznaje się po braku mimiki, monotonnym głosie, braku zrozumienia innych, oraz pasji do astrofizyki, to walnijcie go zwiniętą gazetą w nos, bo to wcale nie jest tak! Oczywiście - są wtedy takie tendencje, bo jeśli dziecko o tych skłonnościach nie łapie kontaktu z ludźmi, nie widząc w tym nic wystarczająco atrakcyjnego, całkiem po prostu, no to jak ma sobie wyrobić wyczucie psychologii tych ludzi, bogatą mimikę i modulowany głos? Skoro on sobie bez porównania woli obserwować szczeliny między płytkami podłogi, albo plamę na tapecie. Jest takie dziecię wyjątkowo (na waszym ludzie tle) inteligentne i jego psychika działa w takich pasjach, czyli że co pewien czas strasznie się czymś podnieca, wtedy ta sprawa staje się dlań niemal wszystkim, a cała reszta niczym.

Dochodzi w tym wtedy często to bardzo dobrych wyników - no bo z czego w końcu biorą się niemal wszyscy prawdziwi geniusze i prawie-geniusze (prawdziwi, a nie ci od “geniusz to zdolność do wytrwałej pracy”, choć taki gość z autyzmem naprawdę nad tą swoją pasją pracuje, że hej!), jeśli nie z (mniej lub bardziej “funkcjonalnego”) autyzmu? Potem taki geniusz albo młodo umiera - Boże ilu było takich, którzy dożyli góra wieku Chrystusowego, a dokonali wielkich rzeczy, albo nawet nie takiego wieku, jak np. Charlie Christian! - i ta pasja nie zdąża mu się zmienić na jakąś całkiem nową, albo mu się za czas jakiś zmienia, potem znowu… I gość zostaje na całe życie “genialnym dyletantem”, “zmarnowanym talentem”, czy “takim, co nie może dla siebie znaleźć miejsca”. Każdy przecież, kto to czyta, zna co najmniej jednego takiego, prawda?

W rzadkich przypadkach - do czego jest chyba jednak niezbędna pewna uroda, powodzenie u płci przeciwnej, trochę siły mięśniowej i wynikająca z tego niejaka zdolności do samoobrony, plus pewne istotne choć nieuchwytne imponderabilia w otoczeniu... Amicus Plato, skromność faktycznie, jak to celnie ujął Oscar Wilde, “przystoi ludziom nie mogącym w żaden inny sposób zwrócić na siebie uwagi”, ale ja nie mówię tego, żeby się głupio puszyć, tylko tak właśnie było i bez tego byłoby inaczej. W końcu ja żadnej Nagrody Nobla nie zdobyłem, miałbym wtedy coś do pokazania, ale szczerze mówiąc, choć pewnie trudno w to uwierzyć, wolę jednak nie. Wolę mieć mimikę i modulowany głos, a to właśnie dzięki temu, że wibrowało wokół wabiąc mnie masę różnych spraw normalnemu nerdowi z Aspergerem niestety niedostępnych, więc biedakowi pozostaje tylko Astrofizyka i komory kondensacyjne, z Nagrodą Nobla na końcu drogi.

Przydają się też pewne sportowe talenta. Mnie w każdym razie to właśnie, choć sportem podniecam się w sumie dość niewiele, ostatecznie skierowało na drogę ku “funkcjonalności”, pogodzeniu się z własnym ciałem, z obiektywną i nierzadko przecież przykrą namacalną rzeczywistością… Zamiast żebym miał się nadal podniecać radioodbiornikami z żyletki i ołówka, planami zbudowania sobie komory kondensacyjnej do obserwacji cząstek elementarnych, czy nawet programowaniem komputerów (choć to ostatnie było moją wielką pasją przez dobrych kilka lat). 

Zmierzam do tego, że o psychologii czytałem ci ja w życiu sporo, także rzeczy uchodzące za poważnie - od Freudów tego świata po amerykańskie uniwersyteckie podręczniki - jednak nie będę ukrywał, że to, co uważam za najcenniejsze dla mnie, jako dla “domorosłego psychologa” i mistrza samowiedzy, bierze się głównie z Introspekcji, wczuwania się i obserwacji, a także ze studiowania Historii i pokrewnych spraw. Dowodem na to, że nie łudziłem się przy tym, nie goniłem w piętkę, może być to, że moje przewidywania dotyczące ludzkich zachowań, zarówno indywidualnych, jak i zbiorowych, także dotyczących mnie samego, bardzo ładnie się sprawdzają, a poza tym udało mi się naprawdę dużo dobrego zrobić z moją własną psychiką, bo w młodości byłem potwornie poharatany i nieszczęśliwy, a teraz jestem już tylko niewiarygodnie biedny. Finansowo (i nie zawsze tak wcale było, choć gromadzenia bogactw i ciułanie na emeryturę nigdy do mnie nie przemawiało).

Skoro mówimy o Introspekcji, to powiedzmy sobie najpierw kilka słów na jej temat, bo to rzecz mocno dzisiaj kontrowersyjna i jej wartość jest intensywnie podważana. Moim zdaniem całkiem niesłusznie, o czym poniżej.

O Introspekcji i innych gwałtach na Nauce

Oczywiście wiem, że introspekcja jest obecnie, i od dawna, uważana za błędną metodę poznawania tajemnic psychiki, wiem też dlaczego, a nawet częściowo, choć tylko częściowo, się z tą opinią zgadzam. Introspekcja jest par excellence “nienaukowa”, bo indywidualna i nieweryfikowalna, czyli gwałci, czy raczej ignoruje, podstawowe zasady, na których oparta jest nowoczesna zachodnia Nauka. Nauka to bowiem system dochodzenia - nie do Prawd, bo właśnie odrzucenie ambicji ich znalezienia to nowoczesnej (od Galileusza) Nauki fundament - tylko do użytecznych hipotez.

“Prawda” to będzie sens życia, sens Historii, Bóg, cel naszego istnienia, natura Dobra i Piękna, czyli rzeczy naprawdę dla człowieka istotne, tyle że niemożliwe do ścisłego i obiektywnego określenia. No i nie przekładające się wystarczająco bezpośrednio na nowe modele golarek do sfer intymnych, czy skazanych na sukces seriali. Tak, oczywiście - ludzie, którzy zdobyli pewną renomę (słusznie lub nie) w autentycznej Nauce wypowiadają się raz po raz na te tematy w mediach, ale właśnie dlatego, że próbują tu chytrze wykorzystać swoje ew. osiągnięcia w całkiem innej sferze, jest to tym wulgarniejsza i bardziej zakłamana propaganda.

Prosty człowiek ma prawo ględzić publicznie na takie tematy - tyle że raczej nikt nie będzie go słuchał. Artysta, ten prawdziwy, wypowiada się na ich temat cały czas, bo taka jest natura tego, co robi, jednak ma to pewne znaczenie, gdy wypowiada się w swojej sztuce, czyli nie gazetowym językiem w telewizji. Choć niby mu wolno, bo on w odróżnieniu od “uczonych”, nie udaje “eksperta”, tylko co najwyżej: “to jeden z nas, ale ach! jaki on wrażliwy!”

Można by ten temat jeszcze rozwijać, ale to powinno już być jasne - nie istnieją żadne obiektywne, “naukowe” autorytety od tak rozumianych “Prawd”, i być ich nie może. Zgoda - dla kogoś takim autorytetem będzie Papież, dla kogoś innego Dalaj Lama, dla jeszcze kogoś Lech Wałęsa (tu, nie będę ukrywał, się zaśmiałem). Tyle że właśnie z tego, iż autorytety dla różnych ludzi są różne, a nierzadko mówią całkiem sprzeczne rzeczy, wynika, że nie ma to nic wspólnego z “naukowością”.

Czy brak “naukowości” te, albo i inne, twierdzenia i same problemy przekreśla? Absolutnie nie! To właśnie chcę tutaj powiedzieć. “Naukowość” ma liczne zalety i znaczenie, bo pozwala wielu ludziom, na ogół o całkiem przeciętnych zdolnościach, żadnym w każdym razie geniuszom, zbiorowo tworzyć bank użytecznych hipotez, weryfikować je, falsyfikować, popperyzować, dyskutować… Itd. I jednym genialnym zaiste posunięciem dawnych geniuszy w rodzaju Galileusza, które ten naprawdę ogromny dzisiejszy naukowy dorobek umożliwiło, było właśnie całkowite wyeliminowanie “Prawd” w tym znaczeniu, o których tutaj mówimy, czyli najszerzej pojętej Religii, sensu… A także wszystkiego, co subiektywne, co nie daje się zmierzyć, zważyć, ponownie przetestować, poza sferę Nauki.

Czego skutki są rozliczne. Na przykład taki, że w uczciwej i rzetelnej nauce (inaczej niż w kowidowej propagandzie udającej Naukę) nic nigdy nie będzie do końca, na zawsze i absolutnie pewne. Albo to, że ideałem dla każdej poszczególnej gałęzi Nauki będzie Matematyka, a w przypadku dziedzin z założenia akceptujących obserwację i doświadczenia, a nie tylko ścisłe rozumowanie oparte o kilka aksjomatów - Fizyka. Co do tego nie może być wątpliwości i praktycznie każdy, kto się za naukowca (słusznie lub nie) uważa, to nie tylko przyzna, ale będzie też do swojej dziedziny pakował tyle obliczeń i takich spraw, które za Matematykę uważa i we własnej opinii jest w stanie pojąć, ile zdoła. Wystarczy sobie uświadomić, z jakim świętym zapałem i często wysiłkiem, umieszcza się w naukowych tekstach te wszystkie tabelki i statystyki, bez czego te teksty byłyby przecież o wiele mniej “naukowe”, z ryzykiem, że w ogóle by “naukowe: być przestały.

Czy to źle, że są statystyki i tabelki? Nie, całkiem często to po prostu bardzo dobrze, jeśli wnoszą one coś do zrozumienia danej kwestii. Bywają jednak sytuacje, gdy wnoszą bardzo niewiele, ale są, bo być muszą, a na jakąś sensowną i w miarę oryginalną syntezę zagadnienia, jakieś podsumowanie wyników własnych bada”, danego mędrca nie stać. Tyle jednak on przecież wie, że statystyki, tabelki i to, co taki ktoś jak on, a także recenzent i dawca grantów, za Matematykę uważa, gwarantują “naukowość”. Nawet w takich dziedzinach, gdzie w istocie nic interesującego nie wnoszą i wymagają niesamowitych intelektualnych akrobacji, żeby je w ogóle tworzyć. (Przypomina się znana gradacja: “kłamstwo, bezczelne kłamstwo, statystyka”.)

Tabelki i statystyki, te sensowne i rzetelne, przydają się także w Historii czy Psychologii, jednak żądanie, by cała Historia i Psychologia w nich się zawierała, to głupota, bezczelność, nadużycie i coś w istocie sowieckiego, bo dostrzegam w tym próbę urządzenia działalności badawczej, czyli Nauki, tak, by partyjny aparatczyk, ubek czy inny biurokrata bez porządnego naukowego przygotowania, był w stanie ocenić, który z badaczy jest po linii i na bazie, więc zasługuje na granty i ordery, którego należy łagodnym napomnieniem naprostować, którego rozstrzelać, a któremu dać 10 lat łagru. 

Podobnie jak z tabelkami i statystyką mają się sprawy ze studiowaniem dokumentów, jako rzekomo ostatecznej instancji. Przepraszam, a skąd niby wiemy, jaki jest stosunek dokumentu do realnej rzeczywistości? Ogólnie i w każdym konkretnym przypadku? Najpierw trzeba by chyba dokonać sporej metodologicznej pracy, czyli w sumie Filozofia Historii, żeby móc cokolwiek na ten temat wyrokować, prawda? A tutaj nikt takiej pracy nie wykonuje, tylko każdy sobie radośnie zakłada - w poważnej historiografii pewnie nie aż tak każdy, ale w szkolnych podręcznikach to na pewno - że jak coś jest w dokumencie z pieczęcią i podpisami widoczne, to na pewno tak właśnie rzeczy się miały. Czy to nie paranoja? “Naukowość”, my foot!

W każdym razie, choć zgadzam się, że ta zdolność dość przeciętnych w sumie na ogół ludzi, to tworzenia solidnego i w sumie (pomijając wpływy bezpieki i biurokratów), przez swą weryfikowalność rzetelnego gmachu wiedzy, w sensie “użytecznych hipotez”, a nie “Prawd Absolutnych”, to rzecz bardzo cenna, jestem także przekonany, że jeśli ta udająca Matematykę z Fizyką “naukowość” całkiem nie potrafi sobie poradzić z Historią czy Psychologią, to nie Historię z Psychologią należy zmienić, tylko raczej nasze kryteria. Co do podstawowych kryteriów “naukowości”, tych uczciwych, bez szemranych wpływów aparatu itp., nie mam w sumie zastrzeżeń, a jeśli się bez pęknięcia nie dają na tyle rozciągnąć, by uwzględnić autentyczną Historię czy autentyczną ludzką psychikę, to cóż - takie jest życie, a życie, wraz z Historią i ludzką psychiką, powinno chyba jednak mieć wyższy priorytet od czegoś, co pozwala skutecznie sprzedawać golarki i co pół roku szczepić ludzi czymś przez Naukę zagwarantowanym, jako panaceum na wszelkie dolegliwości, z bezobjawowymi na czele.

Faktem jest, ale to bardzo ponura sprawa, z której mało kto zdaje sobie sprawę, że wspomniane tu partyjne aparaty, biurokracje i co tam jeszcze (jak służby, korporacje, media) ogromnie się starają, by “naukowość”, jak to oni sami rozumieją i są w stanie zrozumieć, nie tylko w pełni dała się stosować do absolutnie wszystkiego - z naszą psychiką na czele - ale ich celem jest po prostu zmienienie tej psychiki w taki sposób, by to się naprawdę idealnie, skutecznie i bez problemów dało stosować! Lojalny Czytelnik powinien to ostatnie zdanie przeczytać co najmniej trzykrotnie, bo w tym jest przysłowiowy dynamit, lub raczej broń termojądrowa, a do tego opis tego, co się teraz naprawdę wokół nas - i z nami! - dzieje. “Jeśli ludzka psychika nie daje się skutecznie opisać tabelkami i statystykami - tym gorzej dla ludzkiej psychiki!”, mówią te aparaty, łamane przez biurokracje, a to jest coś, przy czym każdy Polpot z Idi Aminem to małe miki!

Jak być powinno, pytacie? Jeśli nie ta “ścisła matematyczna naukowość” w Psychologii czy Historii, to właściwie jak ma być? Czy Psychologia i Historia muszą przestać być Naukami, żeby się Szan. Autorowi spodobać? A róbcie sobie tę swoją “naukową Psychologię” z “naukową Historią”, jeśli to was bawi, a nawet od czasu do czasu wychodzi stamtąd coś względnie interesującego… Tylko odczepcie się od tego, co może “naukowe” w pełni nie jest i być nie może, się nie stara, bo to ma bez porównania większą szansę powiedzieć coś sensownego o Historii czy Psychologii, niż wasze tabelki! Dilthey jednoznacznie wykazał, iż próby robienia z Historii jakiejś kulawej Matematyki czy fizyki są idiotyczne, bo tam, w naukach ścisłych, wszystko jest powtarzalne, a w tych nie-ścisłych absolutnie nic. W miarę inteligentnemu człowiekowi wystarczy raz się nad tym zastanowić i już nigdy wątpliwości mieć nie będzie, tyle że w tych naszych cudownych czasach wzięły się za to potężne siły, mające ewidentny zamiar zrobić tak, by, przez okulawienie ludzkiej psychiki, jeśli trzeba, do jej poznania całkowicie wystarczyła właśnie ta kulawa Matematyka.

Naprawdę trzeba coś mieć nie tak z elementarnym filozoficznym przygotowaniem, by twierdzić, że introspekcja to fatalne narzędzie do poznania ludzkiej psychiki, a super metodą są te wszystkie testy, gdzie za prawidłową decyzję obiekt otrzyma 5 centów, a za błędną nic. Żaden ze mnie fizyk (choć Fizykę na niezłym poziomie miałem na PG, a z liceum przemocą wysyłano mnie na fizyczne olimpiady), ale Zasadę Heisenberga na tyle liznąłem, by wiedzieć, jak takie laboratoryjne sytuacje mają się do prawdziwych życiowych decyzji, od których naprawdę coś zależy. O takich eksperymentach czyta się nierzadko z pewnym zainteresowaniem, a zaraz potem zapomina, bo mało pamiętam takich, które by się nadawały na coś więcej, niż na ostatnią stronę popularnego tygodnika, podczas gdy one, z tego co wiem, stanowią całą treść podręcznika dla pierwszorocznych studentów Psychologii w tenkraju, która to książka (całkiem przyjemna lektura na długi zimowy wieczór zresztą) o tyle jest ewenementem, że w tenkraju została pono wydana w dwóch różnych tłumaczeniach.

czwartek, listopada 11, 2021

O blogaskowych komętach i karach doczesnych - odcinek 1

Jak zacząć, jak zacząć...?! Może tak... 

Rozmawiałem do was ostatnio, moi P.T. Niezliczeni Czytelnicy-łamane-przez-Komenatorzy o baronach. Tych prawdziwych, feudalnych. Że mi cholernie imponują tym, co w %^&* Liberaliźmie byłoby anatemą, a właściwie czymś całkiem nie do pomyślenia - tym mianowicie, że mogli nie odczuwać najmniejszej potrzeby, by się komukolwiek podobać, a już na pewno nie wszystkim, jak my dziś, ku memu obrzydzeniu, mamy.

 *

DYGRESJA: 

W kontekście baronów można by tu mimochodem wspomnieć Coryllusa, który, nawiasem, w końcu znowu mnie zablokował za krytyczne uwagi... I fajnie! Nie mam pretensji, rozumiem. Jak się blogaskuje, żeby sprzedawać własne książki, to pewnie tak trzeba. A że w ten sposób, z obiektywnych przyczyn, powstaje sekta - czyj to w końcu problem? Na pewno nie mój!
 
(Tak samo, jak dla naprzykładu to, że kapitalizm, z całkiem obiektywnych przyczyn i nawet bez niczyjej złej woli, zawsze, prędzej czy później, będzie piramidą finansową na galaktyczną skalę.) U Kuraka też w końcu od lat jestem zabanowany za kpiny z jego krucjaty przeciw Kurwizji, w czym akurat Kurak okazał się w końcu mieć rację... A i tak Kurak to jedyne medium. które codziennie odwiedzam.

Pozdrowiłbym tu Coryllusa za tych baronów i tego bana, ale i tak nie przeczyta. W każdym razie stwierdził on kiedyś na samym początku swego spotkania autorskiego we Wrzeszczu, że najbardziej mu imponują tacy, o których mędrcy od historii z lekceważeniem mówią "niepiśmienni francuscy baronowie". Nie dowiedziałem się nigdy dokładnie co w nich jego zdaniem było takiego super, ale dla mnie właśnie (poza odwagą) to, o czym wspomniałem.
 
KONIEC DYGRESJI

*

Zresztą przecież nie tylko baronowie posiadali tę bezcenną cechę! Każdy gospodarz, w sensie chłop z gospodarstwem, jakimś tam koniem, krową i babą, miał w sumie, przynajmniej na codzień, czyli pewnie 98,7% swojego dorosłego, gospodarskiego życia, tak samo. I to nie skończyło sie w dodatku w jakimś XIII wieku, jak u barona, tyko trwało jeszcze setki lat dłużej, choć w różnych miejscach różnie z tym było.

Każdy taki gospodarz, to był automatycznie (na codzień) przywódca jakiegoś stad(k)a, czyli samiec alfa - jak by go nie widzieli panowie ślachta czy chcący się elitom przypodobać pisarczykowie... (I znowu ta PanaTygrysiczna kwestia się podobania! To wraca jak wyjątkowo nachalny bumerang!)

Już samo mieszkanie w mieście stwarza tę potrzebę się podobania, choć oczywiście patrycjat czy arystokracja, w swoich hôtels particuliers i poruszajaca się karetami, mogła mieć to w nosie, choć raczej rzadko chciała, bo podobanie się zaczęło nieść z sobą wiele nowych, atrakcyjnych korzyści. Do kariery Medyceuszy włącznie, no a w przypadku takiej np. późnej arystokracji skoszarowanej w jakimś Wersalu, to podstawienie Królowi żony czy córki było stało się o wiele łatwiejsze i częstsze, zaś zaszczyt podania Monarsze nocnika mógł spotkać niemal każdego dworaka, który tylko zdołał za bardzo nie podpaść.

Po co ja to wszystko mówię? A nie mam bladego pojęcia! Ideą und genezą tego tekstu było to, że zerwała mi się struna, więc, nie mając ochoty szukać nowej, zacząłem w myślach przeżuwać nasze ostatnie polemiki z p. Bąkowskim. Który to pan mi zarzuca, że nie znoszę Rosji, bo jestem, jak rozumiem, z natury pełen uprzedzeń. 

No i w odpowiedzi na stwierdzenie, iż "w carskiej Rosji było mniej egzekucji, niż na zachodzie Europy", przyszła mi do głowy zgrabna... O - "riposta" to się wabi! No więc, że "nie musieli kary śmierci, bo już samo życie w Rosji było wystarczającą karą za grzech pierworodny i wszystkie inne ew. prywatne grzechy". 

A potem naszła mnie myśl, że to wcale nie taki sobie byle - zgrabny choć mało słuszny - paradoks, bo że tak naprawdę było, sugeruje fakt, iż dokładnie to samo mamy w naszym obecnym Ziemskim Raju, czyli Liberaliźmie, Zjednoczonej Europie... 

Czy jak ten %^&*( nazwać! Ci też nie muszą (oficjalnie) stosować kary śmierci, bo piekło skutecznie i z niezmożonym zapałem urządzają nam już za życia. Oczywiście powszechna "eutanazja" (liznąłem grekę, stąd cudzysłów) jest w planach - najpierw pewnie od osiemdziesiątki, potem stopniowo w dół... Czterdziestka? Trzydzieści pięć? Ale to nie to samo, bo jak niby? Za jakieś straszne zbrodnie, a nawet (o zgrozo!) bez nich, waadza ma wyzwalać winowajcę z koszmaru? Ma to cień sensu?!

To tyle tego, a że napisaliśmy w tytule "odcinek 1", to sobie jeszcze kiedyś, Deo volente, porozmawiamy o uprzedzeniach, zoologicznych awersjach, i innych takich brzydkich, zdaniem niektórych, cechach. W końcu jeśli Edmund Burke i Pan T... Zgoda?

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo i uważać na %^&*( ogony!

środa, listopada 10, 2021

Jak łatwo rozpoznać Państwo Niepoważne? (Przykład Tygrysizmu w działaniu) 5

2.5 Żeby podsumować

No więc pracowicie wykonaliśmy wstępną grę, kładąc fundamenta, a teraz wypadałoby w paru zdaniach powiedzieć, na czym konkretnie polega ta nasza nowa teoryjka. W końcu stwierdzenie faktu, że tak się właśnie dzieje w PRL bis, które kupuje czołgi tam, gdzie je kupuje, a jest bantustanem, może fajnie działać w telewizyjnej propagandzie, ale z jednego przypadku nie wynika jeszcze cała zasada. No więc, któtko przypomnę te nasze podwaliny i oczywiste w mojej skromnej opinii wnioski z nich, bo dotychczas było to w formie gawędy ślacheckiej i mogło nie wryć się w pamięć.

No więc, okazuje się, iż ilość państw, które nas ew. mogą napaść, jest dość ograniczona. To znaczy wszystko niby jest możliwe, ale rozkład prawdopodobieństw jest taki, że jakieś średnie państwo z innego kontynentu (całkiem kontynentu, nie mówię takich dwukontynentalnych, pokój miłujących) napadnie nas rzadko. Oczywiście są takie, co lubią to robić i potem stosownie brać wciry, ale ich nie jest aż tak wiele i trochę jednak trzeba, by im na tyle podpaść.

A że nikt nie graniczy z jakąś ogromną ilością innych państw - wątpię, by cokolwiek powyżej 10 występowało w praktyce, a państwa od nas wyraźnie słabsze raczej tego nie zrobią, przynajmniej zanim się zdecydowanie nie wzmocnią, na nas nie wkurzą... Albo ktoś ich z drugiej strony nie podbije i nie uczyni częścią swego agresywnego imperium (co jednak trochę czasu powinno nam na przygotowanie dać). No więc ilość potencjalnych agresorów nam się całkiem ładnie zredukowała. (Zakładamy tutaj, dla ułatwienia rozważań, że my nikogo nie chcemy napadać, a bratnia pomoc także widzi mi się dość obcą w sumie tradycją, ale w takim brzydkim przypadku kompinować należałoby w sumie podobnie.)

No więc teraz... Wyobraża sobie ktoś, że nasz minister od czegośtam - obrony czy innej gospodarki, nie znam się na biurokratycznych procedurach i dobrze mi z tym! - dzwoni do swojego odpowiednika w sąsiednim kraju i mówi mu: 
Słuchaj Klaus (czy inny tam Wołodia)! Jest interes do zrobienia i może ci to pomóc na karierę. Chcemy mianowicie szybko kupić od was masę tych waszych czołgów najnowszej generacji, co to podobno lepsze od wszystkiego, co kto kiedykolwiek na wroga wypuścił. Plus części zamienne do tych, co już mamy. Naprawdę chodzi o hurtowe ilości! I amunicja też oczywiście, żeby nam wystarczyło do prowadzenia porządnej wojny na lata... No bo wiesz, po tych ostatnich waszych prowokacjach zaczynamy się obawiać agresji ze strony twojego, kochany, kraju. Bez urazy, to tylko interesy! To jak będzie? Zadzwonisz jeszcze dziś i dasz mi odpowiedź? Oczywiście, słodki jesteś. Ucałuj ode mnie Fatimę i dzieciaki! Aziza też was pozdrawia.
Mógłbym jeszcze naukowo, niczym jakiś doktorat tutaj wam ludzie ten temat rozwijać, ale zrobię tak... Was zostawię z powyższym monologiem, wy się zastanowicie, a potem, gdybyście mieli jakieś refleksje, własne zdanie, ew. zastrzeżenia - to mi w komętach skomętujecie. Powyższy urzędowy monolożek powinien wam i tak dać pożywienia dla życia intelektualnego na kilka dni co najmnniej. Dobra chłopaki? 

(Dobrze, dziewczyny też! Jak już wyhaftujecie swoje ornaty i tak dalej, możecie się zastanowić nad sprawami militarnymi. Mózg w końcu macie dość podobny, co by K*win o tym nie gadał. Tylko czy wy przypadkiem nie macie za dużo wolnego czasu? Wszystko co dobre i co złe, bierze się ponoć z bezczynności, miejmy nadzieję, że to ten pierwszy przypadek.)

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!

wtorek, listopada 09, 2021

Jak łatwo rozpoznać Państwo Niepoważne? (Przykład Tygrysizmu w działaniu) 4

2.4 Państwa niepoważne do kwadratu

Powie ktoś: "Co to za obsesje, że każdy sąsiad to potencjalny wróg i napastnik? Przecież to kompletna brednia!" Co my mu na to odpowiemy? Może coś w tym duchu, że skoro żaden sąsiad nas nie ma możliwości napaść, to po co w ogóle ta armia, a w szczególności te czołgi? Że ktoś z drugiego końca świata nas napadnie, to już, mam nadzieję, sobie uświadomiliśmy, że to bardzo mało prawdopodobne. Nie w ten sposób, żeby czołgi tutaj potrafiły dużo nam pomóc. Czyli co? Ew. jakieś naloty, wojna hybrydowa, zielone ludziki, imigranci na granicach... Ale po co wtedy nam te czołgi?

Na to on, że: "Dzisiejsza armia to nie po to, żeby się bronić przed sasiadem, tylko żeby, w ramach powinności sojuszniczych (ach!) wykonywać różne tam misje." No to się pytam, co w takim razie z sąsiadami, no i znowu - po co nam jakaś armia, skoro jakieś policjantki o wiele lepiej tych tam Afganów spacyfikują, cukierkami, głaskaniem po główkach itd.? Po pierwsze, zdecydowanie wciąż nam bajają, że armia przed kimś nas broni, więc przed kim właściwie? A po drugie, skoro już jakaś obrona jednak jest konieczna, to jak to ma konkretnie teraz wyglądać?

My robimy te tam "misje", czyli pacyfikujemy różnych takich od nas odległych, którzy nam nigdy żadnej krzywdy nie zdołali zrobić (może by i chcieli, tego nie ustalimy, ale zrobić nie zrobili), a z wdzięczności jakieś obce bohaterskie oddziały nas przed tym Putinem... (Powiedzmy to wreszcie, że to akurat nasze najkonkretniejsze CZYSTO MILITARNE zagrożenie, Bratnia Pomoc to jednak sprawa bardziej zawikłana, i niestety właśnie dlatego się to w ten sposób robi). Tak?

No i w naszym konkretnym przypadku w tej epoce będzie to NATO, czyli naprawdę US of A. No dobra, a gdyby tak spytać... (Fakt, całkiem niekonwencjonalnie, bo nikt do tego w taki sposób nigdy nie podszedł i w ogóle to niesamowita fopa, ale mówimy o polskiej niepodległości, więc co nam tam ew. fopa.) A ilu to wedle Szan. Oponenta to US of A tych swoich żołnierzy byłoby gotowe stracić w obronie jakiejś Polski, zanim tam się zrobi takie coś, jak w czasach Wietnamu i bractwo się stąd w krótkich obcugach w domowe pielesze ewakuuje? 

No? Postawi ktoś na tysiąc? Nie? Ja też w taką liczbę nigdy nie uwierzę. Stu choćby? Ja im naprawdę źle nie życzę, amerykańscy żołnierze wciąż, mimo że sam kraj już raczej przestał, budzą moją sympatkę, ale mówimy o sprawach życia i śmierci. (No a wariant "hiper-optymistyczny", hłe! hłe!, to by bylo coś z Kuklińskiego. Czyli oni naprawdę, z takich czy innych przyczyn - stawiam na "obrona serca Zachodu" - walczą, a to przez zarzuceniem Polski taką ilością taktycznej broni A...Z, że nawet bez pomocy tych z prawa (jak się stoi twarzą do mapy) by okazało się dość, by Polska wyparowała, a przecież tamci też nie będą próżnować! Miła perspektywa? Współpracownikowi Jaruzela wystarczyło to kiedyś, by się zbuntować, wam nie?)

Powie ktoś z ręką na sercu, że z przekonaniem wierzy, iż po zabiciu przez kogoś (i raczej wiemy, kto to może być w pierwszej kolejności) dziesięciu ichnich żołnierzy, USA dalej będzie nas broniło? Czy raczej znajdzie fajny pretekst do zawarcia pokoju, jakby się to oficjalnie nie nazywało - w końcu chodzi tylko o jakąś Polskę, a nie o prawdziwe dolary! Zdradzali już sojuszników nie raz, nas także, a czym była Jałta, że spytam? Oddali niedawnemu sojusznikowi Hitlera pół Europy z całą ludnością, a mieli wtedy nad kacapią miażdżącą przewagę, z monopolem broni jądrowej, gotową mobilizacją i odpowiednimi nastrojami wśród tej podarowanej ludności. No i co? Wstydzą się tego choćby teraz? Nie! Rozmawiam czasem z takimi na Fejzbukach i wspomnienie o Jałcie, z nazwaniem tego "zdradą sojuszników", uważają za cholerny nietakt i wrogą propagandę.

No więc - zakładając, że jakieś armie, a nie tylko policjantki z lizakami i takie tam, są jeszcze w tej szczęśliwej epoce potrzebne, nawet (?) krajom takim jak Polska, w sensie tak mało dziś bojowym... To nas właściwie w podzięce za te nasze użeranie się z różnymi egzotycznymi, co wcale się do gumy do żucia i Coca-Coli wyraźnie nie palą, do "Tańca z gwiazdami" chyba wciąż też nie - naprawdę obroni? Skoro nie my sami? A jak możemy liczyć na tzw. "sojuszników" to wystarczy, w naszej skromnej opinii, chwilę się zastanowić. (Wyłaczając na chwilę telewizje i odkładając "patriotyczną" prasę.)

Tak że, w mojej skromnej opinii, w tym odcinku zmiażdżyliśmy argument, że nie obrona kraju osobiście, tylko "misje pokojowe" i liczenie na wdzięczność tych, którzy z tych misji mają, lub mieć się spodziewają, WYMIERNE I KONKRETNE KORZYŚCI (w odróżnieniu od nas, poza takim drobiazgiem, że nasze niezwyciężone wiarusy jednak czują pewne zagrożenie i niedogodności, a tak to by było cholernie kosztowne harcerstwo i tyle). Więc, jeśli całkiem nie gonię w piętkę, należy dobitnie stwierdzić, że taka postawa, to nie żadne "państwo niepoważne", tylko "państwo niepoważne co najmniej do kwadratu". Śzan. Publiczność się zgodzi?

OK, jeszcze, Deo volente, mamy do wykonania jedno zadanie - nie będę ukrywał, że to najbardziej kruche ogniwo naszego wywodu... Chodzi mi o kwestię tego, czy kupowanie uzbrojenia od potencjalnego (żadnego sąsiada o złe zamiary nie podejrzewam, ale życie to jednak nie piękna bajka!) to rzecz mądra, czy nie do końca. Tu mogę się nawet i mylić, choć nie sądzę, mogę też znaczenie tej sprawy znacznie przeceniać... Zgoda, jednak chyba parę istotnych spraw sobie tutaj wyjaśniliśmy, albo przynajmniej postawiliśmy w roli problemów und zagwostek. Dobre i to, jak na parę szybkich wpisów na niszowym blogasku!

triarius

P.S. Wspomniał ktoś o obronie granic? Że do tego niby wojsko jest nam potrzebne? Jak dzisiaj z tą Białorusią? Fakt, sprawdza się tam nasza armia i jest cudownie skuteczna, skoro wszyscy oficjele oficjalnie mówią, że najgorszą rzeczą byłoby zastrzelenie kogoś! Jeśli zastrzelenie jest wykluczone, to nie powinno tam być nawet śladu armii - proste! Ci ludzie, @#$% mać, forsują nasze państwowe, narodowe, krajowe granice! "Co Putin chce w ten sposób wykazać?", zachodzą nasi mędrcy w głowę. A czy nie to aby, że nasze granice i nasza "suwerenność" to sprawy absolutnie bez najmniejszego znaczenia? I masa rzeczy, które z tego bezpośrednio wynikają? A znaczenia to faktycznie nie ma poza propagandą dla "prawicowych" lemingów oczywiście. Tych co i "pandemię" łykają. A teraz wychodzimy pojedynczo, znacie już chyba procedury!

poniedziałek, listopada 08, 2021

Jak łatwo rozpoznać Państwo Niepoważne? (Przykład Tygrysizmu w działaniu) 3

2.2 Sąsiedzi i granice - poziom zaawansowany

(Oczywiście z tym zaawansowaniem żartuję, podobnie jak z tą całą numeracją rozdziałów, ale w końcu dlaczego ja mam pisać pracę doktorską, skoro ani doktoratu, ani forsy za to nie dostanę? Mam nadzieję, że ew. P.T. Czytelnik wybaczy i znajdzie tu coś poza dowcipasami.)

Co jeszcze, co jeszcze można powiedzieć o sąsiadach - w sensie krajów sąsiednich - i adekwatnych granicach? Ustaliliśm już z grubsza, że (poza kilkoma specjalnymi nacjami, których jakoś nigdy nikt nie lubił, nawet gdyby nie był ich sąsiadem) lud każdego praktycznie kraju przeważnie - jeśli już ma kogoś nie lubić, to sąsiada, czyli ludu kraju sąsiedniego. Co ma sens i jest w tym sporo logiki, zgoda? (Zaś istotna część tych nacji, co ich nigdy nikt nie lubił, to jednak też dla wielu innych "sąsiedzi", tylko tacy bardziej, żeby tak to określić, "fraktalni". Czyli są wszędzie i nigdzie jednocześnie. Niebylejaka sztuka, szapoba! Przemyślcie to, drogie dziatki!)

Więc mamy już nielubienie, z którego może aż tak wiele, aż tak często nie wynika... W sensie, że od złośliwych dowcipów od razu do wojny, ale nie idealizujmy tego padołu łez. Polityk, choćby trochę powyżej poziomu tego tam, i tego drugiego, co to kręci teraz od wieków nieszczęsną Polską, choćby instynktownie i nieczytając Ardreya wie, że: "Wewnętrzna spójność danej grupy jest (niemal zawsze) plus minus wprost proporcjonalna do wrogości tej grupy do zewnętrznego świata". To było moimi słowy, ale sens jest taki, to jedna z bardziej praktycznych tez Ardreya, zresztą widać to, jak się już wie, na każdym kroku.

Ten "zewnętrzny świat" może być wrogi, bo to sam śnieg i mróz, albo jesteśmy, co ostatnio zdarza się jakby częściej, otoczeni przez obcych. No i taki polityk (ale prawdziwy, nie to co ten z tamtym!), jak mu brakuje spójności wewnętrznej grupy, którą przewodzi, to będzie podkręcał odruchową niechęć do obcych, a z pewnością działa to lepiej, jeśli tego obcego znamy nieźle i nie lubimy. Czyli sąsiad, no bo niby kto inny?

Fakt, Amerykanie już od dawna lubią wyzwalać czy, wedle innej interpretacji, napadać kraje leżące na drugim końcu globu, nie obcyndalając się takim drobiazgiem, że wtedy jednak o wiele trudniej dać wrogowi w pupę. Czy to będzie z powodu rozporka Clintona, czy z jakiegoś innego, przeważnie zresztą z powodu cwanej ruskiej prowokacji... I tu doszliśmy do drugiego ważnego zagadnienia, które powinno być oczywiste, ale jakoś nigdy to, co powinno, takim się nikomu dzisiaj nie wydaje. Więc mówię wprost: Wojnę o wiele łatwiej, przyjemniej i z większą nadzieją na zwycięstwo toczy się z sąsiadem, a nie z kimś, do kogo trzeba pływać lotniskowcami i latać z masą tankowań w powietrzu!

No bo popatrzmy na sukcesy wspomnianych przed chwilą Amerykanów w tych ich wojnach na drugim końcu świata! Nie dalej, niż parę tygodni temu, przerżnęli wojnę ze zgrają kozich pastuchów, tak? Wcześniej Wietnam i przegrana, jeszcze wcześniej dość wątpliwy remis w Korei. Wszystko większe od Grenady czy Serbii nie daje się z drugiego końca świata pokonać nawet tej największej potędze militarnej w historii. (Na temat Drugiej Światowej, czy to był taki jednoznaczny sukces Zachodu, czy może zostało to podle i durnie spaprane przez te ich "elity", nie chcę się tutaj wypowiadać, bo to temat na parę książek,  a nie na dygresyjkę w tekście o czymś całkiem innym. Jednak faktem jest, że napadać, jeśli już, warto raczej bliskich sąsiadów, co chyba historią jasno pokazuje.)

Zwróćcie uwagę, drogie dziatki, że Iranu wciąż nikt nie ma odwagi wprost zaatakować, choć paru miałoby na to ogromną ochotę, i to od wielu już lat. Gdyby tych paru miało z Iranem bezpośrednią granicę, z pewnością byłoby inaczej! No więc od kogo spodziewać się ew. napaści. w dodatku wzgl. co najmniej skutecznej (nie żeby pokonanie wroga tak, jak to uczynił kiedyś Wietnam, czy teraz Afganistan, było tańcem po różach i nie oznaczało ogromnych kosztów!) - od sąsiada, czy od kogoś, kto by do nas musiał się jakoś najpierw przemknąć, przelecieć przez obce terytorium, zgwałcić międzynarodowe umowy i jakiś sąsiadujący z nami neutralny kraj, jak Belgię swego czasu Niemcy?

Raczej jednak potencjalne militarne zagrożenie, na ile w tych słodkich czasach jeszcze w ogóle wypada o takich rzeczach mówić, to raczej ze strony sąsiada (czy innego Fraktala), niż kogoś z innego kontynentu. Zgoda? Więc jeśli w ogóle jakaś armia jest nam potrzebna, to przed kim ma nas właściwie w razie konieczności bronić - przed sąsiadem, czy przed jakimś krajem, który musiałby nas bombardować z satelitów, bo nie ma do nas żadnego dojścia? (W nieprawdopodobnym przypadku - apage Satanas! - gdybyśmy to my chcieli kogoś najechać... Zupełnie, o dziwo, podobna sytuacja!)

2.3 Oczywiście sąsiedzi Polski są przesłodcy i pokojowo nastawieni!

Czytamy tutuł tego rozdziału, a potem dodajemy następujące słowa: Zgoda, ale jednak coś się może brzydkiego wydarzyć, prawda? Miłujący pokój naród niemiecki dał się przecież kiedyś przez sen zgwałcić und zniewolić zboczeńcowi z jednym jądrem. Podobnie (przynajmniej wedle p. Bąkowskiego, którego tu serdecznie pozdrawiam, a chyba i Józefa Mackiewicza) miłujący pokój i brzydzacy się podbojami naród rosyjski. Gdzie z krzaków nagle wyskoczyło paru zboczeńców i opanowało - najpierw całą Matuszkę, a potem pół świata. Zresztą możliwości są i inne - na przykład sąsiad naszego sąsiada z drugiej strony, podbija nam naszego sąsiada, dotąd przesłodkiego i pokojowo do nas z gałązką oliwną w dłoni, nastawionego, po czym wykorzystuje jego potencjał militarny do swoich niecnych celów, a z jego terytorium, z nami sąsiadującego, czyni sobie trampolinę do, jakże podłego, ataku na nasz pokój miłujący i niczego się nie spodziewający kraj.

Da się to sobie wyobrazić, Mądrasiński? Napieska? Cała reszta? No więc, Deo et Triario volentibus, w następnym ew. odcinku uderzymy tego gwoździa w sam łeb, bo już praktycznie doszliśmy do przyczyn, dla których nie powinno się uzależniać własnego uzbrojenia od sąsiada, z którym jednak nigdy do końca nic nie wiadomo. Każdy w miarę bystry człek sam to już powinien zrozumieć, jednak nie od rzeczy będzie, tuszę, jeszcze parę słów na ten wzniosły temat powiedzieć. Na razie dziękuję za uwagę!

triarius

P.S. Ale jeszcze raz przypominam - nie wychodzimy tłumnie i uważać na szpicli!  Zaś nasza nowa strona z linkami do różnych rzeczy, niejednokrotnie interesujących tutaj:

niedziela, listopada 07, 2021

Jak łatwo rozpoznać Państwo Niepoważne? (Przykład Tygrysizmu w działaniu) 2

2 RZECZ SAMA W SOBIE

2.1 Sąsiedzi - skąd się oni biorą?

Zadajmy sobie teraz z pozoru trywialne pytanie - dlaczego państwa w ogóle mają sąsiadów? Nie od rzeczy będzie kilka wstępnych wyjaśnień:

a. Tak, istnieją państwa bez sąsiadów, a w każdym razie bez bliskich takowych. Muszą tylko w tym celu leżeć na wyspie i zajmować ją całą (a w jednym powszechnie znanym przypadku taka wyspa jest oficjalnie całym kontynentem, kwestia terminologii). No i ta wyspa od jakiegoś większego lądu powinna być oddzielona czymś szerszym, niż stumetrowa cieśnina, ale, jak uczy historia już taki kanał La Manche (34 km) potrafi całkiem wystarczyć.

b. Są też państwa, których sąsiedzi istnieją, ale są aktualnie o wiele słabsi, albo nawet mają minimalną szansę na uzyskanie siły, a to ze wzgędów demograficznych czy geograficznych. (Ten punkt umieściliśmy tutaj, bo blisko wiąże się z poprzednim, ale z kwestią "skąd" nie ma wiele wspólnego.)

No więc, pytanie pomocnicze: co by było, moje drogie tygrysiątka, gdyby istniały dwa kraje obok siebie, gotowe państwa czy nie, których cała ludność każdego z nich - od dziada proszalnego, po Łaskawego Monarchę - była w tym drugim kraju: w jego ludności, obyczajach, krajobrazie, tradycjach i temuż podobnież, dziko zakochana?

Żadna ziemska siła - tu masz znowu rację Mądrasiński (jeszcze do końca nie zgłupiałeś, choć ci narzeczona wyzdrowiała i znowu się ślinisz) - by nie zapobiegła temu, by oba te zakochane kraje wpadły sobie w ramiona, wspólnie odśpiewały (mruczando, bo to chyba nie ma słów) "Marsz Weselny" Mendelsohna i stały się jednym. Prawda? Może nie w ciągu tygodnia, może i istnieją jakieś siły, które mogłyby to przyhamować, ale tendencje zjednoczeniowe byłyby bardzo wyraźne.

Wszyscy cieszymy się, że już jesteś z nami, panno Napieska, i dla uczczenia tego doniosłego faktu zadamy ci na rozgrzewkę dość proste, w sam raz dla rekonwalescenta, pytanie: dlaczego zatem kraje czy państwa nie tworzą (bez szturchańców ze strony tych z lewa czy z prawa) jednego wielkiego (ach jakże szczęśliwego!) galaktycznego (na początek) społeczeństwa, tylko każde sobie, osobno, dlubie te swoje małe, nędzne und przyziemne sprawy? Słuchamy, choć jeśli jeszcze twoja kora, drogie dziewczę, nie wróciła do dawnej formy, to się tym nie męcz i do końca nam lepiej wyzdrowiej!

Tak, masz zupełną rację - nie zlewają się w jedno, nie łączą w galaktycznnie-amorficzną galaretę, nie rezygnują ze swych małych partykularnych partykularyzmów, bo... Nie dość za sobą przepadają! Oczywiście kraj, naród, państwo to nie jest człowiek i ktoś tam za sąsiadem może akurat przepadać - bywało nawet, że naprawdę bezinteresownie, z czystej głupoty i (excusez le mot!) spedalenia... Albo jacyś przodkowie, jakaś żona, kochanka Esterka, studia na jakimś Heidelbergu czy Oxfordzie. Bywały takie przypadki, ale regułą jest, że o sąsiadach zza miedzy opowiada się niepochlebne dowcipy, a czesto i o wiele gorzej.

I wcale nie tylko Polacy mają swoicj "pepików", "szkopów" i "kacapów"! (A z "pepikami" tak niewinnie, bo już od dawna większej krzywdy nam nie zrobili, my za Jaruzela też nie z własnej woli przecież, a kojarzą się z piwem i zabawnym językiem, choć dla nich polski też zdaje się zabawny.) Szwedzi i Duńczycy mają podobnie, choć mordowali się ostatnio w XVII w., i jak na dzisiejszą skalę niespecjalnie intensywnie. 

I każdy tak ma - nawet i przez kanał to ładnie działa. Żarty Anglików o Francuzach są dość znane, o Niemcach też, mają pojęcie "holenderska odwaga", w drugą stronę z pewnością to samo, a pomiędzy nacjami na samych Wyspach Brytyjskich, mimo stuleci już wspólnej historii, także trudno się doszukać wiele miłości.

Francja i Niemcy dzisiaj? To się dopiero ewentualnie okaże, czy tam naprawdę już wszystko zapomniane, a poza tym tam jest dość specjalna sytuacja z ogromną strefą buforową (Alzacja, Lotaryngia), no i te społeczeństwa są już tak zmęczone, wykastrowane i obrobione propagandą, że mają po prostu polityki dość (poza niemieckimi elitami, czy jak to coś nazwać) i do kwiczenia z narodowej dumy wystarcza im "umpa umpa" przy piwie z jednej, i żabie udka w sosie ślimakowym z drugiej strony. Zresztą w całej Europie i na całym Zachodzie sytuacja jest dość podobna, co nie znaczy, że na dowcipach zawsze się na wieki wieków bedzie kończyć.

To by był nasz przekaz na dziś, do domu nic konkretnie nie zadaję, ale przeczytajcie to znowu ze dwa razy, a potem przemyślcie, bo jeszcze klilka wykładów na te tematy, a potem Najdziksza Intelektualna Debata w Historii, w której musicie błyszczeć, bo z Tygrysistów zdegraduję was na Królikowców lub Morskich Świntuszków, ostrzegam!

Zapamiętać mi w każdym razie na wieki wieków: kraj ma sąsiadów, bo gdzieś w końcu zaczynają się siedziby i tereny łowieckie takich, co z nim razem śpiewać trzymając się za ręce nie pragną, i wzajemnie. Podlejemy to jeszcze potem jedną genialną, i chyba wszystkim już tu znaną, tezą z Ardreya, bo trzeba. (Co by nam na ten temat pan Bąkowski - którego zresztą wszyscy melodyjnym chórem serdecznie pozdrawiamy! - nie głosił.)

No i jeszcze przyszedł mi do głowy nowy wyjątek od naszej niezłomnej zasady - fakt, że czysto formalny i rzadszy niż plaga szarańczy na Przymorzu: jeśli te państwa mają zamiar zaraz stworzyć unię, to jasne że będą od siebie kupować na potęgę, także broń! To już będzie jedno państwo in spe, a my mówimy o takich, które co najmniej mogą kiedyś poczuć drug do druga pewną niechęć i nawet mieć wrogie zamiary. 

Jeśli ich najogólniej pojęta militarna siła jest, co najmniej potencjalnie, porównywalna, lub właśnie nie, ale w niekorzystną stronę, to mamy materiał do tej naszej analizy. No a w przypadku np. takiej III RP - ile znajdziemy takich krajów? Silniejszych od nas militarnie, choćby na razie byli tęczowymi pacyfistami, sąsiadów? Bardzo już ostrożnie (lub raczej wprost przeciwnie!) licząc - co najmniej trzy, prawda?

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo i uważać na ogony!