sobota, listopada 13, 2021

Spowiedź dziecięcia wieku

No dobra, to jest całe to, co mi się dotychczas napisało. Potraktujcie to sobie jako ekshibicjionizm, ale możecie wierzyć lub nie, że i tak wszystkiego wam nie opowiem, a ludzie nie takie rzeczy o sobie opowiadają. Sądzę mimo wszystko, że, choć niezbyt typowe, nie jest to całkiem indywidualna sprawa, a przez to nieinteresująca. Jeśli napiszę jeszcze coś więcej, na co są widoki, bo to mi się nawet dość przyjemnie pisze, patrząc z z perspektywy wieczności na swoje przeszłe życie, to już tutaj nie będę wklejał, tylko porobię z tego jakieś ebooki, kindle itd., a potem jeszcze ew. dam do przetłumaczenia na inne języki. Może coś się zarobi, zanim będzie za późno. W każdym razie kilku krewnych i znajomych (Królika) może sobie parę rzeczy na mój temat wyjaśnić i uporządkować. Tak więc, z pewną ironią to mówię: Przyjemnej lektury!

O Autyźmie, Dysleksji i innych wspaniałych zaletach

W młodości chciałem być psychologiem, ale było to w PRLu, więc zamiast kariery w tajnej policji czy może propagandzie, która by mnie po takich studiach niewątpliwie czekała, zostałem tym, co prywatnie nazywam “fałszywym inżynierem”. (Czyli takim gościem, który szedł na inżyniera głównie po to, żeby uniknąć na ile to możliwe na studiach komuszej indoktrynacji, a po studiach nie indoktrynować komuszo innych. Większość takich ludzi kończyła potem w kabaretach, ja nie miałem tego szczęścia.) Z tego mojego zainteresowania wynikło naprawdę sporo, m.in. to, że masę o psychologii czytałem, a do tego zastanawiałem się, sondowałem własną duszę, obserwowałem innych…

Tak więc, choć wam ludzie będą mówić, że gościa z Aspergerem rozpoznaje się po braku mimiki, monotonnym głosie, braku zrozumienia innych, oraz pasji do astrofizyki, to walnijcie go zwiniętą gazetą w nos, bo to wcale nie jest tak! Oczywiście - są wtedy takie tendencje, bo jeśli dziecko o tych skłonnościach nie łapie kontaktu z ludźmi, nie widząc w tym nic wystarczająco atrakcyjnego, całkiem po prostu, no to jak ma sobie wyrobić wyczucie psychologii tych ludzi, bogatą mimikę i modulowany głos? Skoro on sobie bez porównania woli obserwować szczeliny między płytkami podłogi, albo plamę na tapecie. Jest takie dziecię wyjątkowo (na waszym ludzie tle) inteligentne i jego psychika działa w takich pasjach, czyli że co pewien czas strasznie się czymś podnieca, wtedy ta sprawa staje się dlań niemal wszystkim, a cała reszta niczym.

Dochodzi w tym wtedy często to bardzo dobrych wyników - no bo z czego w końcu biorą się niemal wszyscy prawdziwi geniusze i prawie-geniusze (prawdziwi, a nie ci od “geniusz to zdolność do wytrwałej pracy”, choć taki gość z autyzmem naprawdę nad tą swoją pasją pracuje, że hej!), jeśli nie z (mniej lub bardziej “funkcjonalnego”) autyzmu? Potem taki geniusz albo młodo umiera - Boże ilu było takich, którzy dożyli góra wieku Chrystusowego, a dokonali wielkich rzeczy, albo nawet nie takiego wieku, jak np. Charlie Christian! - i ta pasja nie zdąża mu się zmienić na jakąś całkiem nową, albo mu się za czas jakiś zmienia, potem znowu… I gość zostaje na całe życie “genialnym dyletantem”, “zmarnowanym talentem”, czy “takim, co nie może dla siebie znaleźć miejsca”. Każdy przecież, kto to czyta, zna co najmniej jednego takiego, prawda?

W rzadkich przypadkach - do czego jest chyba jednak niezbędna pewna uroda, powodzenie u płci przeciwnej, trochę siły mięśniowej i wynikająca z tego niejaka zdolności do samoobrony, plus pewne istotne choć nieuchwytne imponderabilia w otoczeniu... Amicus Plato, skromność faktycznie, jak to celnie ujął Oscar Wilde, “przystoi ludziom nie mogącym w żaden inny sposób zwrócić na siebie uwagi”, ale ja nie mówię tego, żeby się głupio puszyć, tylko tak właśnie było i bez tego byłoby inaczej. W końcu ja żadnej Nagrody Nobla nie zdobyłem, miałbym wtedy coś do pokazania, ale szczerze mówiąc, choć pewnie trudno w to uwierzyć, wolę jednak nie. Wolę mieć mimikę i modulowany głos, a to właśnie dzięki temu, że wibrowało wokół wabiąc mnie masę różnych spraw normalnemu nerdowi z Aspergerem niestety niedostępnych, więc biedakowi pozostaje tylko Astrofizyka i komory kondensacyjne, z Nagrodą Nobla na końcu drogi.

Przydają się też pewne sportowe talenta. Mnie w każdym razie to właśnie, choć sportem podniecam się w sumie dość niewiele, ostatecznie skierowało na drogę ku “funkcjonalności”, pogodzeniu się z własnym ciałem, z obiektywną i nierzadko przecież przykrą namacalną rzeczywistością… Zamiast żebym miał się nadal podniecać radioodbiornikami z żyletki i ołówka, planami zbudowania sobie komory kondensacyjnej do obserwacji cząstek elementarnych, czy nawet programowaniem komputerów (choć to ostatnie było moją wielką pasją przez dobrych kilka lat). 

Zmierzam do tego, że o psychologii czytałem ci ja w życiu sporo, także rzeczy uchodzące za poważnie - od Freudów tego świata po amerykańskie uniwersyteckie podręczniki - jednak nie będę ukrywał, że to, co uważam za najcenniejsze dla mnie, jako dla “domorosłego psychologa” i mistrza samowiedzy, bierze się głównie z Introspekcji, wczuwania się i obserwacji, a także ze studiowania Historii i pokrewnych spraw. Dowodem na to, że nie łudziłem się przy tym, nie goniłem w piętkę, może być to, że moje przewidywania dotyczące ludzkich zachowań, zarówno indywidualnych, jak i zbiorowych, także dotyczących mnie samego, bardzo ładnie się sprawdzają, a poza tym udało mi się naprawdę dużo dobrego zrobić z moją własną psychiką, bo w młodości byłem potwornie poharatany i nieszczęśliwy, a teraz jestem już tylko niewiarygodnie biedny. Finansowo (i nie zawsze tak wcale było, choć gromadzenia bogactw i ciułanie na emeryturę nigdy do mnie nie przemawiało).

Skoro mówimy o Introspekcji, to powiedzmy sobie najpierw kilka słów na jej temat, bo to rzecz mocno dzisiaj kontrowersyjna i jej wartość jest intensywnie podważana. Moim zdaniem całkiem niesłusznie, o czym poniżej.

O Introspekcji i innych gwałtach na Nauce

Oczywiście wiem, że introspekcja jest obecnie, i od dawna, uważana za błędną metodę poznawania tajemnic psychiki, wiem też dlaczego, a nawet częściowo, choć tylko częściowo, się z tą opinią zgadzam. Introspekcja jest par excellence “nienaukowa”, bo indywidualna i nieweryfikowalna, czyli gwałci, czy raczej ignoruje, podstawowe zasady, na których oparta jest nowoczesna zachodnia Nauka. Nauka to bowiem system dochodzenia - nie do Prawd, bo właśnie odrzucenie ambicji ich znalezienia to nowoczesnej (od Galileusza) Nauki fundament - tylko do użytecznych hipotez.

“Prawda” to będzie sens życia, sens Historii, Bóg, cel naszego istnienia, natura Dobra i Piękna, czyli rzeczy naprawdę dla człowieka istotne, tyle że niemożliwe do ścisłego i obiektywnego określenia. No i nie przekładające się wystarczająco bezpośrednio na nowe modele golarek do sfer intymnych, czy skazanych na sukces seriali. Tak, oczywiście - ludzie, którzy zdobyli pewną renomę (słusznie lub nie) w autentycznej Nauce wypowiadają się raz po raz na te tematy w mediach, ale właśnie dlatego, że próbują tu chytrze wykorzystać swoje ew. osiągnięcia w całkiem innej sferze, jest to tym wulgarniejsza i bardziej zakłamana propaganda.

Prosty człowiek ma prawo ględzić publicznie na takie tematy - tyle że raczej nikt nie będzie go słuchał. Artysta, ten prawdziwy, wypowiada się na ich temat cały czas, bo taka jest natura tego, co robi, jednak ma to pewne znaczenie, gdy wypowiada się w swojej sztuce, czyli nie gazetowym językiem w telewizji. Choć niby mu wolno, bo on w odróżnieniu od “uczonych”, nie udaje “eksperta”, tylko co najwyżej: “to jeden z nas, ale ach! jaki on wrażliwy!”

Można by ten temat jeszcze rozwijać, ale to powinno już być jasne - nie istnieją żadne obiektywne, “naukowe” autorytety od tak rozumianych “Prawd”, i być ich nie może. Zgoda - dla kogoś takim autorytetem będzie Papież, dla kogoś innego Dalaj Lama, dla jeszcze kogoś Lech Wałęsa (tu, nie będę ukrywał, się zaśmiałem). Tyle że właśnie z tego, iż autorytety dla różnych ludzi są różne, a nierzadko mówią całkiem sprzeczne rzeczy, wynika, że nie ma to nic wspólnego z “naukowością”.

Czy brak “naukowości” te, albo i inne, twierdzenia i same problemy przekreśla? Absolutnie nie! To właśnie chcę tutaj powiedzieć. “Naukowość” ma liczne zalety i znaczenie, bo pozwala wielu ludziom, na ogół o całkiem przeciętnych zdolnościach, żadnym w każdym razie geniuszom, zbiorowo tworzyć bank użytecznych hipotez, weryfikować je, falsyfikować, popperyzować, dyskutować… Itd. I jednym genialnym zaiste posunięciem dawnych geniuszy w rodzaju Galileusza, które ten naprawdę ogromny dzisiejszy naukowy dorobek umożliwiło, było właśnie całkowite wyeliminowanie “Prawd” w tym znaczeniu, o których tutaj mówimy, czyli najszerzej pojętej Religii, sensu… A także wszystkiego, co subiektywne, co nie daje się zmierzyć, zważyć, ponownie przetestować, poza sferę Nauki.

Czego skutki są rozliczne. Na przykład taki, że w uczciwej i rzetelnej nauce (inaczej niż w kowidowej propagandzie udającej Naukę) nic nigdy nie będzie do końca, na zawsze i absolutnie pewne. Albo to, że ideałem dla każdej poszczególnej gałęzi Nauki będzie Matematyka, a w przypadku dziedzin z założenia akceptujących obserwację i doświadczenia, a nie tylko ścisłe rozumowanie oparte o kilka aksjomatów - Fizyka. Co do tego nie może być wątpliwości i praktycznie każdy, kto się za naukowca (słusznie lub nie) uważa, to nie tylko przyzna, ale będzie też do swojej dziedziny pakował tyle obliczeń i takich spraw, które za Matematykę uważa i we własnej opinii jest w stanie pojąć, ile zdoła. Wystarczy sobie uświadomić, z jakim świętym zapałem i często wysiłkiem, umieszcza się w naukowych tekstach te wszystkie tabelki i statystyki, bez czego te teksty byłyby przecież o wiele mniej “naukowe”, z ryzykiem, że w ogóle by “naukowe: być przestały.

Czy to źle, że są statystyki i tabelki? Nie, całkiem często to po prostu bardzo dobrze, jeśli wnoszą one coś do zrozumienia danej kwestii. Bywają jednak sytuacje, gdy wnoszą bardzo niewiele, ale są, bo być muszą, a na jakąś sensowną i w miarę oryginalną syntezę zagadnienia, jakieś podsumowanie wyników własnych bada”, danego mędrca nie stać. Tyle jednak on przecież wie, że statystyki, tabelki i to, co taki ktoś jak on, a także recenzent i dawca grantów, za Matematykę uważa, gwarantują “naukowość”. Nawet w takich dziedzinach, gdzie w istocie nic interesującego nie wnoszą i wymagają niesamowitych intelektualnych akrobacji, żeby je w ogóle tworzyć. (Przypomina się znana gradacja: “kłamstwo, bezczelne kłamstwo, statystyka”.)

Tabelki i statystyki, te sensowne i rzetelne, przydają się także w Historii czy Psychologii, jednak żądanie, by cała Historia i Psychologia w nich się zawierała, to głupota, bezczelność, nadużycie i coś w istocie sowieckiego, bo dostrzegam w tym próbę urządzenia działalności badawczej, czyli Nauki, tak, by partyjny aparatczyk, ubek czy inny biurokrata bez porządnego naukowego przygotowania, był w stanie ocenić, który z badaczy jest po linii i na bazie, więc zasługuje na granty i ordery, którego należy łagodnym napomnieniem naprostować, którego rozstrzelać, a któremu dać 10 lat łagru. 

Podobnie jak z tabelkami i statystyką mają się sprawy ze studiowaniem dokumentów, jako rzekomo ostatecznej instancji. Przepraszam, a skąd niby wiemy, jaki jest stosunek dokumentu do realnej rzeczywistości? Ogólnie i w każdym konkretnym przypadku? Najpierw trzeba by chyba dokonać sporej metodologicznej pracy, czyli w sumie Filozofia Historii, żeby móc cokolwiek na ten temat wyrokować, prawda? A tutaj nikt takiej pracy nie wykonuje, tylko każdy sobie radośnie zakłada - w poważnej historiografii pewnie nie aż tak każdy, ale w szkolnych podręcznikach to na pewno - że jak coś jest w dokumencie z pieczęcią i podpisami widoczne, to na pewno tak właśnie rzeczy się miały. Czy to nie paranoja? “Naukowość”, my foot!

W każdym razie, choć zgadzam się, że ta zdolność dość przeciętnych w sumie na ogół ludzi, to tworzenia solidnego i w sumie (pomijając wpływy bezpieki i biurokratów), przez swą weryfikowalność rzetelnego gmachu wiedzy, w sensie “użytecznych hipotez”, a nie “Prawd Absolutnych”, to rzecz bardzo cenna, jestem także przekonany, że jeśli ta udająca Matematykę z Fizyką “naukowość” całkiem nie potrafi sobie poradzić z Historią czy Psychologią, to nie Historię z Psychologią należy zmienić, tylko raczej nasze kryteria. Co do podstawowych kryteriów “naukowości”, tych uczciwych, bez szemranych wpływów aparatu itp., nie mam w sumie zastrzeżeń, a jeśli się bez pęknięcia nie dają na tyle rozciągnąć, by uwzględnić autentyczną Historię czy autentyczną ludzką psychikę, to cóż - takie jest życie, a życie, wraz z Historią i ludzką psychiką, powinno chyba jednak mieć wyższy priorytet od czegoś, co pozwala skutecznie sprzedawać golarki i co pół roku szczepić ludzi czymś przez Naukę zagwarantowanym, jako panaceum na wszelkie dolegliwości, z bezobjawowymi na czele.

Faktem jest, ale to bardzo ponura sprawa, z której mało kto zdaje sobie sprawę, że wspomniane tu partyjne aparaty, biurokracje i co tam jeszcze (jak służby, korporacje, media) ogromnie się starają, by “naukowość”, jak to oni sami rozumieją i są w stanie zrozumieć, nie tylko w pełni dała się stosować do absolutnie wszystkiego - z naszą psychiką na czele - ale ich celem jest po prostu zmienienie tej psychiki w taki sposób, by to się naprawdę idealnie, skutecznie i bez problemów dało stosować! Lojalny Czytelnik powinien to ostatnie zdanie przeczytać co najmniej trzykrotnie, bo w tym jest przysłowiowy dynamit, lub raczej broń termojądrowa, a do tego opis tego, co się teraz naprawdę wokół nas - i z nami! - dzieje. “Jeśli ludzka psychika nie daje się skutecznie opisać tabelkami i statystykami - tym gorzej dla ludzkiej psychiki!”, mówią te aparaty, łamane przez biurokracje, a to jest coś, przy czym każdy Polpot z Idi Aminem to małe miki!

Jak być powinno, pytacie? Jeśli nie ta “ścisła matematyczna naukowość” w Psychologii czy Historii, to właściwie jak ma być? Czy Psychologia i Historia muszą przestać być Naukami, żeby się Szan. Autorowi spodobać? A róbcie sobie tę swoją “naukową Psychologię” z “naukową Historią”, jeśli to was bawi, a nawet od czasu do czasu wychodzi stamtąd coś względnie interesującego… Tylko odczepcie się od tego, co może “naukowe” w pełni nie jest i być nie może, się nie stara, bo to ma bez porównania większą szansę powiedzieć coś sensownego o Historii czy Psychologii, niż wasze tabelki! Dilthey jednoznacznie wykazał, iż próby robienia z Historii jakiejś kulawej Matematyki czy fizyki są idiotyczne, bo tam, w naukach ścisłych, wszystko jest powtarzalne, a w tych nie-ścisłych absolutnie nic. W miarę inteligentnemu człowiekowi wystarczy raz się nad tym zastanowić i już nigdy wątpliwości mieć nie będzie, tyle że w tych naszych cudownych czasach wzięły się za to potężne siły, mające ewidentny zamiar zrobić tak, by, przez okulawienie ludzkiej psychiki, jeśli trzeba, do jej poznania całkowicie wystarczyła właśnie ta kulawa Matematyka.

Naprawdę trzeba coś mieć nie tak z elementarnym filozoficznym przygotowaniem, by twierdzić, że introspekcja to fatalne narzędzie do poznania ludzkiej psychiki, a super metodą są te wszystkie testy, gdzie za prawidłową decyzję obiekt otrzyma 5 centów, a za błędną nic. Żaden ze mnie fizyk (choć Fizykę na niezłym poziomie miałem na PG, a z liceum przemocą wysyłano mnie na fizyczne olimpiady), ale Zasadę Heisenberga na tyle liznąłem, by wiedzieć, jak takie laboratoryjne sytuacje mają się do prawdziwych życiowych decyzji, od których naprawdę coś zależy. O takich eksperymentach czyta się nierzadko z pewnym zainteresowaniem, a zaraz potem zapomina, bo mało pamiętam takich, które by się nadawały na coś więcej, niż na ostatnią stronę popularnego tygodnika, podczas gdy one, z tego co wiem, stanowią całą treść podręcznika dla pierwszorocznych studentów Psychologii w tenkraju, która to książka (całkiem przyjemna lektura na długi zimowy wieczór zresztą) o tyle jest ewenementem, że w tenkraju została pono wydana w dwóch różnych tłumaczeniach.

  1. Co to właściwie ten Autyzm?


    Kto potrafi narysować na tęczy linię,

    Gdzie kończy się fiolet, a zaczyna oranż?

    Rzecz jasna, widzimy różnicę pomiędzy kolorami,

    Ale gdzie dokładnie pierwszy przechodzi w drugi?

    Tak samo ze zdrowymi umysłami i szaleństwem.


    Herman Melville



    KIedyś każda przyzwoita powieść miała na początku każdego rozdziału motto. Nasze dzieło to wprawdzie ani powieść, ani przyzwoite, ale też możemy sobie na wstępie jednego na motto pozwolić. (Są protesty? Nie słyszę!) Daleki wprawdzie jestem od uznawania Autyzmu, Aspergera, a także Dysleksji, za “szaleństwo”, ale poza tym wszystko tutaj mi się zgadza.


    Nasz świat, a już szczególnie ten “naukowy”, jest zdominowany przez mechanicystyczne myślenie. “Depresja? Czyli poziom litu zbyt niski. Tak napisali i pamiętam! Dać mu litu!” Potem taki podtruty litem pacjent faktycznie ma nieco inne objawy, choć ani wesoły, ani szczęśliwy, więc depresję ma “wyleczoną”, a to co go dręczy, to albo “skutki uboczne, które jeszcze wciąż niestety…”, albo po prostu tego nie zauważamy, bo życie to nie piękna bajka.


    I tak ze wszystkim, czyli że coś gdzieś tam w mózgu, czy układzie nerwowym, pękło, zepsuło się, i to przyczyna wszystkich dziwnych stanów czy zachowań. Ja to widzę inaczej. Psychika to nieprawdopodobnie skomplikowany komputer, zgoda? A jak coś nam w ogromnym i nowo napisanym, beta-testing itd. programie nie działa tak, jak powinno, to klniemy na komputer, a potem oddajemy go do magika, czy też raczej spodziewamy się błędów w programie, choć te programy przecież o wiele rzędów mniej skomplikowane od ludzkiej psychiki?


    Ale tu jest jeszcze jedna, że tak to określę, warstwa, i moim zdaniem z tym właśnie mamy do czynienia w przypadku takich spraw, jak te, o których teraz mówimy. Chodzi o to, że program właśnie może wcale nie zawierać po prostu błędów, tylko być napisany w sposób, który nietypowo reaguje na wprowadzane dane, co w niektórych przypadkach razi osoby postronne i/lub sprawia temu, na którego oprzyrządowaniu ten program chodzi, cierpienie. Jest zresztą na Smashwords.com taki ebook o tym, że “Autyzm to nie choroba, tylko…” Chyba nie “orientacja”, choć to, mimo dzisiejszych konotacji, by też pasowało, ale jakoś tak. Może “wybór”? Może “postawa”? W każdym razie sens był ten. Książka ta mnie rozczarowała, ale to w tytule miało sens.


    W ogóle sporo przeczytałem rzeczy o Autyźmie i Aspergerze, choć mało tam przeważnie głębokich treści, często to rodzice opisujący trudności z dziećmi, ale parę fascynujących rzeczy udało mi się znaleźć. Np. całkiem niesamowite statystyki z Kanady, z których by wynikało, że tam ilość dzieci z Autyzmem (“funkcjonalnym” czy nie) zwiększa się z roku na rok po prostu geometrycznie, więc już chyba wszyscy tam być tacy powinni, a przynajmniej poniżej pewnego wieku. W każdym razie jest to dzisiaj “choroba społeczna”. Czy na pewno jednak “choroba”?


    Skoro taki człek nie potrafi samodzielnie funkcjonować, to nie będę się upierał, że owa “postawa” nie jest także “chorobą”. Fakt, ma to także sporo zalet dla sprawą tą dotkniętego, i pewna ilość takich ludzi z pewnością w większości społeczeństw się przydaje, choć z drugiej strony bez natchnionych artystów i Spenglera można jakoś żyć, a bez kopaczy rowów, siewców, żniwiarzy, ćwiartowaczy półtusz czy innych pomywaczy o wiele gorzej. Czy nawet, choć serce mnie boli, gdy to mówię, urzędników. Więc, choć całym sercem jestem za tym, psia mać, “cudownym darem od bogów”, dzięki któremu świat uzyskuje wiele dodatkowych kolorów, lub nawet kilka dodatkowych wymiarów, czego nikt “normalny” nawet sobie nie zdoła wyobrazić (choć to wcale nie jakiś wypaczony obraz świat, tylko wręcz przeciwnie!), to jednak koszty tej rozkoszy są dla jednostki niemałe, a społeczeństwa, choćby takie jak to nasze (naprawdę jeszcze “nasze”?), może by na inteligentnym wykorzystaniu większej ilości tych ludzi skorzystały, ale bez nich sobie poradzą, a z za wielką ich ilością z pewnością wpadłyby w kłopoty.


    Tak mi przed chwilą przyszło do głowy, że to może właśnie powszechność takich psychicznych tendencji była przyczyną tego, iż utalentowani, bojowi i pełni życia Celtowie, zostali dość łatwo podbici przez nudnych, konformistycznych, przesądnych i mało kreatywnych Rzymian, a potem przeważnie dominowani przez różnych innych, niewiele bardziej fascynujących. Skłonność do anarchii i związane z tym sprawy, to niestety, jak uczy Historia, nie jest coś, co by danej społeczności pomagało kwitnąć, czy choćby dłużej przetrwać. Może to zresztą kiedyś i Polaków dotyczyło.


    Wracając do naszej informatycznej analogii… To nie jest tak, że jakiś koder przegapił w programie kilka trywialnych błędów! To facet, który ten program zaprojektował, wymyślił go tak, że on działa w inny, niż  w typowych programach sposób. Inny, niż byśmy może oczekiwali. Te rzeczy! I w dodatku to nie jest jakaś byle aplikacja, tylko cały system operacyjny przecież. Przykład? Proszę bardzo!


    Mamy, powiedzmy, poletko rzodkiewki i musimy je strzec przed nosorożcami, Przychodzą i bezczelnie nam nasze rzodkiewki wyżerają, bestie! Zamawiamy więc w stosownej firmie program, który by nam łase na rzodkiewki, zbliżające się w ich akurat kierunku, nosorożce wykrywał, żeby nam się automatycznie uruchomiła mina Claymore. Problem w tym, że poza nosorożcami, przychodzą też tu sobie, jednak te bez żadnych wrogich zamiarów: antylopy gnu, tygrysy, kajmany, niedźwiedzie polarne i przylatują papugi kakadu. Program ma rozpoznać głodnego nosorożca, a wszystką pozostałą faunę ignorować.


    I pan informatyk musi najpierw ten program zaprojektować, żeby było wiadomo, po czym rozpoznać nosorożca, jak rozpoznać, czy on głodny i akurat ma apetyt na nasze rzodkiewki, bo może niektóre wolą np. kremówki i te powinniśmy jakoś osobno traktować. Każdy widzi, nawet jeśli w życiu jednej linijki kodu nie widział na oczy, że tutaj trzeba ostro kombinować i nietrudno popełnić jakieś zgubne w skutkach błędy. Zgadza się? Nasz program może np. reagować na antylopy gnu jeszcze silniej, niż na nosorożce, a to z powodu, powiedzmy, koloru, który sobie nasz projektant założył, jako ten, charakteryzujący większość nosorożców. Nasz program może nawet mieć jakieś cudowne, nieoczekiwane cechy - powiedzmy sam z siebie komponować przecudną muzykę i ją bez proszenia odtwarzać, ale jako program wykrywający żarłoczne nosorożce się po prostu nie sprawdzi!


    I tak, moim zdaniem, mają się sprawy z takimi przypadłościami, jak Autyzm z Aspergerem, a także, o czym, Deo volente, sobie też porozmawiamy, Dysleksja, Czy nawet Psychopatia. A czemu nie Depresja także? Po prostu system operacyjny jest u takiego człowieka ustawiony w ten sposób, że może się słabo nadawać do rzeczy, które dla innych są łatwe, natomiast potrafić rzeczy, o których tamci nie mają pojęcia, Tyle że te rzeczy mogą albo być od społeczeństwo doceniane, oklaskiwane i nagradzane orderami, albo wprost przeciwnie.


    Moim zdaniem, w takich sprawach wcale nie aż tak często jest tak, że coś, jakiś mały element, np. regulujący poziom litu, się zepsuł i wszystko od tego źle chodzi. Tu jest, jak sądzę, pewne kontinuum, np. od Autyzmu, przez Aspergera (Autyzm “funkcjonalny”), potem mamy Introwertyka, potem Ekstrawertyka, a na końcu (o czym więcej potem, bo to dość skomplikowana i wyjątkowo kontrowersyjna sprawa) i tzw. “Psychopatę”, który jednak w naszym rozumieniu może być super żołnierzem czy bohaterskim strażakiem, a jego poziom sadyzmu, wcale nie musi być specjalnie wysoki. 


    (Oczywiście z “Psychopatą” to przede wszystkim kwestia terminologii, która jest różna i w dodatku mocno skażona prawniczym bełkotem udającym akurat medycynę. Jest tu ona wyjątkowo zawiła i chyba specjalnie pokręcona.) Bo o ile “Ekstrawertyk” to wedle oficjalnej wersji zawsze musi być mało poważny pykniczny sangwinik, to “Psychopata” może być po prostu Ekstrawertykiem, b. poważnie siebie i świat traktującym. To całkiem wystarczy, żeby nie mieć do świata pretensji o życiowe niepowodzenia, by niemal nie odczuwać lęku, by za wiele nie planować, natomiast po prostu działać!


    Może ten wtręt o Psychopatach nie był potrzebny akurat w tym miejscu, ale owe motto na początku wziąłem właśnie z książki “Mądrość psychopatów” Kevina Duttona, gdzie jest sporo całkiem ciekawych rzeczy, a nawet psychologiczne doświadczenia, których wyniki okazują się interesujące (wbrew temu poniekąd, cośmy sobie wcześniej mówili). Poza tym to też część tego kontinuum, gdzie bym umieścił Autyzm, zamiast tworzyć dla niego, i wszystkich innych trudnych do wyjaśnienia “odchyleń”, całkiem osobną kategorię. Dzisiejsza nauka zdaje się popadać w błędy Arystotelizmu, tak przekonująco wyśmiane choćby przez Moliera. “Psychopatia powstaje przez to, że czynnik psychopatyczny zaczyna dominować, a Autyzm tak samo, tyle że z czynnikiem autystycznym”. A co z Brzytwą Ockhama, moim państwo? Jasne, że Ockham to nie święta księga i np. małpa z takim czymś jest bardzo niebezpieczna, ale jednak tworzenie bytów tylko dlatego, że ma się na oczach klapki nakierowujące wzrok na granty… Ładne to?


    Tak więc mielibyśmy różne kontinua, a na nich różne rodzaje systemów operacyjnych funkcjonujących w ludziach. Schizofrenia to także mogłaby być część takiego kontinuum, bo wtedy, jak to ładnie wykazał prof. Kępiński, zainteresowanie realnym światem spada niemal do zera, i na tym to w sumie polega, bo z tego są pozostałe skutki i objawy. Tutaj cały realny świat, a w przypadku Autyzmu świat społeczny. Dla kogoś z Autyzmem, wedle mego przekonania, życie społeczne PIERWOTNIE jest nieinteresujące, choć może się takim stać WTÓRNIE, jak np. w moim przypadku się stało.


    By pokazać jak to działa, zacytuję zdanie na mój temat mojej św.p. teściowej. (Bardzo inteligentna osoba, uchodząca za oschłą i niezbyt przyjemną, dla mnie jednak przesłodka i bardzo ją lubiłem.) Zaznaczam jednak, że nie jestem żadnym dzikim egoistą, sobkiem, nie sądzę, by świat kręcił się wokół mnie, czy choćby powinien! Niektórzy mogą mnie nawet uznawać za idealistę, po sporo poświęciłem dla ideałów. Ci, co nazywają mnie “cynikiem” mają kłopoty ze słownictwem, bo istnieje ogromna etyczna różnica między cynikiem i sceptykiem!


    Co powiedziawszy, przytoczę słowa teściowej: “Piotra nie można nazwać ‘egocentrykiem’, bo egocentryk widzi świat i siebie pośrodku, Piotr natomiast widzi tylko siebie.” Nie brzmi to na pierwszy rzut oka (wiem że to kulawa metafora i niech sobie będzie!) zbyt pochlebnie, ale tu nie chodziło tak bardzo o to, że nic dla nikogo i wszystko dla siebie, tylko o optykę. Ja rzeczywiście nie kieruję się w życiu (a w czym niby innym?) chęcią posiadania wypasionej bryki, kafelkami w łazience… Itd. itd., trudno nawet byłoby mi wymyślać wiele takich przykładów… Tylko widzę świat (wbrew pozorom!) w nim siebie, ale motywuje mnie nie sama w sobie kwestia kafelków, tylko ew. to, czy ja plus kafelki będzie mi się bardziej na tle tego świata podobało, niż ja bez. Czy inaczej i mniej “egotycznie” - czy świat ze mną plus kafelki, będzie mi się wydawał lepszy, niż świat ze mną bez. Tyle! Na tym to dokładnie polega, przynajmniej w moim przypadku. Interesuje mnie naprawdę sporo różnych rzeczy, ale wszystko co mnie interesuje, wiąże mi się jakoś bardzo bezpośrednio ze mną, a co się nie wiąże, pozostawia mnie obojętnym.


    Mało co dla mnie - poza zmysłowymi przyjemnościami czy przykrościami, jak np. muzyka z jednej, wypełnianie druczków z drugiej strony - ma dla mnie znaczenie bezpośrednio, samo w sobie, znaczenia nabiera na podstawie mojej oceny, czy świat, jak go widzę (ze mną jako istotną częścią, tu zgoda), wyda mi się lepszy, czy gorszy. Tak że skutki mogą być dla zewnętrznego obserwatora podobne lub takie same jak w egotyźmie, jednak motywacja jest inna. Ja np. nie mam niemal żadnych stadnych instynktów, co nie znaczy, bym był całkiem aspołeczny, a jeszcze mniej, bym w jakieś takie anarchistyczne brednie wierzył. Mogę nawet mieć anarchistyczne skłonności, ale na pewno żadnym takim z przekonanie nie zostanę.


    Z tym systemem operacyjnym to nasuwa się tutaj teza Edgara Morin z książki pod polskim tytułem “Zapomniany paradygmat: natura ludzka”, gdzie on sugeruje, iż nasza psychika ma trzy niezależne układy homeostazy, z których jeden jest nastawiony na nasze społeczne otoczenie, no i właśnie ten układ byłby przy Autyźmie wyraźnie mniej aktywny od pozostałych, ponieważ ich rola i siła wzajemnego oddziaływania jest różna u różnych jednostek.  Autystyczne dziecko krzyczy bez wyraźnego powodu i kiwa się, niczym żyd przy modlitwie i chyba z w tym samym celu - żeby odciąć się od społecznych wpływów, zagłuszyć je lub wejść w trans, ponieważ kontakty ze społecznym otoczeniem są dla takiego dziecka bardzo przykre.


    Ja też, gdybym miał naprędce podać własną wizję szczęśliwego życia, byłoby tam na poczesnym miejscu: “I żeby się ode mnie wszyscy łaskawie odczepili, przede wszystkim z druczkami itp. ale jednak w sumie z większością spraw, przynajmniej ci obcy, których nie zdecydowałem się dopuścić do zażyłości”. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że oni są w sumie mi niezbędni do życia, przynajmniej niektórzy, jak mało by mnie ich towarzystwo nie cieszyło, a nawet i bez tych druczków trzeba by dopiero wymyślić jakiś nowy, lepszy świat.


    We wspomnianej zaś książce o Psychopatii jest np. opisane ciekawe doświadczenie, z którego by wynikało, że nawet coś tak nieprzyjemnego, jak Depresja, też ma swoje zalety. I to nie tylko takie coś, jak długo myślałem, że eliminuje daną jednostkę, przynajmniej na czas jakiś, z rywalizacji o samice i inne zasoby, czyli psychiczna kastracja albo coś podobnego. Nie, puszczali w supermarketach ponurą albo wesołą muzyczkę, zależnie od ładnej czy brzydkiej pogody, co na pewno jakoś tam na nastroje wpływało, i okazało się, że zdołowani klienci byli o wiele czujniejsi przy kasie na drobne oszustwa.

     

    Więc wydaje się, że Depresja to może być jednak coś innego, i nie chodzi o wyeliminowanie 

    genów przegranej jednostki z puli. Taka jednostka robi się ostrożniejsza, bardziej przezorna, 

    oczywiście mniej aktywna też, przeleży więc sobie w wysokiej trawie, kombinując jak tu wyjść 

    z ponurej sytuacji, a kiedy nabuzowane testosteronem samce pozabijają się wzajemnie, 

    jednostka wyjdzie z trawy z- zacznie rządzić.

     

    Co zaś do Dysleksji, to mam taką książkę “Dar dysleksji”, popularną ale niegłupią i facet 

    podobno ma duże sukcesy w leczeniu tej niewątpliwego utrudnienia, tylko że z tych wszystkich 

    faktów nie przebija żaden prosty zdecydowany wniosek. Tak, dysleksja ma sporo zalet, jak 

    myślenie obrazami, co np. jest o wiele szybsze, zresztą Einstein, zdolność syntetycznego 

    myślenia, tylko to znowu są jakieś niepowiązane objawy, pozytywne czy wręcz przeciwnie. 

     

    A ja, choć dziś mało kto by mnie o to posądził, miewałem dzikie problemy z ortografią, na 

    maturze z polskiego popełniłem 6 błędów ortograficznych, z czego pierwszy w tytule, a jestem 

    bystry i byłem świadom problemu, więc starałem się w wypracowaniu nie używać słów, których 

    nie byłem pewien. No a byłem wtedy ogromnie oczytany, bo dużą część dzieciństwa i młodości 

    spędziłem właśnie na czytaniu książek. (Na szczęście, moje, bo nie wiem czy świata, ustną 

    maturę z polskiego zdałem najlepiej z całej szkoły.)


    W obcych językach nie miałem jednak z tym większych problemów, choć obcych systemów pisma nie potrafię się za nic nauczyć, no a po 20 latach pracy tłumacza nawet i z polskim nie mam już większych trudności, zresztą szczęśliwie istnieją spell-checkery. No i dla mnie Dysleksja polega po prostu na tym, że człek ma tak syntetyczny umysł, iż nic co nie stanowi istotnej części globalnej mentalnej układanki, nie może mieć znaczenia. Człek widzi jakieś dziwne znaczki i próbuje od razu wyciągnąć z nich jakiś sensowny wniosek, więc albo sobie coś na poczekaniu wymyśli, i z pewnością bez sensu, albo porzuca dany znaczek idzie do następnego, gdzie znowu ma to samo.

     

    Podobnie z muzyką. Jestem naprawdę bardzo muzykalny i muzyką zajmuję się od dziecka, ale rozpoznawanie indywidualnych interwałów, czy nawet strojenie gitary, to nie jest moja mistrzowska specjalność. Interwały nabierają dla mnie znaczenia dopiero w jakimś sensownym kontekście, jak np. melodia. To dokładnie tak samo, jak u innych z literami, tyle że oni się w czytaniu gubią i nie mają jak znaleźć sensu, a muzyka jednak biegnie dalej i sens się w końcu pojawia.


    Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: jesteśmy “normalnym”, czyli bez cienia Autyzmu, człekiem i mamy w rodzinie kogoś, kto, pomijając różne inne dziwne zachowania, ma tak, że co pewien czas ulega jakiejś pasji, intelektualnej, artystycznej, politycznej, czy z dziedziny szeroko pojętej fizkultury… I myśli tylko o niej, niemal niczym innym nie chce się zajmować, często właściwie nie słyszy co się do niego mówi, odpowiada monosylabami… Po roku jednak osiąga w tym swoim hobby niezły poziom, wie o tych sprawach masę, więc rodzina zaczyna gościa trochę doceniać, a nawet zacierać rączki, że oto teraz zacznie się ojczulka długo wyczekiwana kariera… Aż tu nagle facet znajduje sobie nową pasję, wszystko czego się nauczył z tamtej poprzedniej, powoli zapomina, bo tak właśnie działa jego pamięć - pamięta tylko to, co go pasjonuje… I tak co pewien czas. Z kariery, z miłego grosza, z szacunku sąsiadów nici. Który to już raz?!


    Ew. Czytelnika uprasza się, by tego nie interpretował tak, że nasz bohater tylko się bawi i nie chce nic robić dla tzw. bliskich. W powszechnie spotykanej liberalnej mitologii niemal na wszystkim można osiągnąć życiowy sukces - byle  czynić to z pasją i talentem. No i właśnie z czymś takim mamy tu do czynienia, tylko, jak większość tego typu mitów, to się słabo sprawdza. Poza tym faktem jest, iż taki ktoś, o jakim tu sobie rozmawiamy, do rzeczy, które go nie interesują nie ma przekonania, a jak go nie ma, to nie potrafi tego robić pilnie i naprawde dobrze. Coś za coś, jak zawsze niestety, a społeczeństwo raczej ludzi nietypowych, bezkompromisowych i “nieprzewidywalnych” marnie docenia. Rodzina też.


    Zresztą zdarza się, że pasja trwa wystarczająco długo i/lub pozostaje na tyle silna, że można by na tym - teoretycznie - zrobić karierę, tylko że wtedy działają inne czynniki. Albo “mannen” dręczył wszystkie inne płcie od samego Neolitu co najmniej, więc teraz nie może robić doktoratu, bo to musi się wyrównać. Albo żydowski tłumacz, Rapaport mu było (wybrany w przez samą ofiarę tego oszustwa z trzech zaproponowanych, w ramach “porozumienia między narodami od wieków wspólnie...” Jaki człowiek potrafił być durny!) przetłumaczy dyplom tak, że z magistrów inżynierów stajemy się (ja i żona) “technikami”, o czym się dowiadujemy o dziesięć lat za późno, no a technik-majsterklepka to ze mnie absolutnie żaden, inżynierem jeszcze mógłbym być, jeśli bez Układu Warszawskiego i tych spraw. Albo też producent Amigi, komputera bez porównania lepszego od PeCeta (czego rodacy mogą nie wiedzieć, bo widzieli tylko gry i dema) bankrutuje i z planów zostania panem deweloperem (nie od szemranych apartamentowców, tylko od Amigi) pozostaje ew. możliwość programowania w Basicu pod DOSem, na co każdy przyznwoity człowiek powie “dzięki, ale nie!”


    A te inne zachowania, które wspomniałem? Na przykład spore trudności z pamiętaniem ludzi, w sensie twarze, imiona, nazwiska. Czy może raczej brak naprawdę szczerej chęci, by ich zapamiętać. Albo rozmawianie z ludźmi bez patrzenia im w oczy, ale nie jakieś lękliwe unikanie ich wzroku bynajmniej, tylko luźne omiatanie połowy horyzontu wzrokiem podczas rozmowy, jakby rozmówca był tylko częścią krajobrazu. A co powiecie na luźny, pewny siebie język ciała godny szczerego samca alfy, choćby gość nie miał grosza przy duszy, tylko same długi? To naprawdę musi wnerwiać takich, co całe życie tyrają, a kto niby, poza ofiarą Aspergera, będzie inny? No a to, że w kontaktach z ludźmi ktoś taki albo wyniośle obojętny i milczący, albo, kiedy w końcu jakaś tama pęknie, pełen wigoru, rozmowny ale też zdecydowanie dominujący. To z tego ostatniego powodu tylu ludzi uważa mnie - największego introwertyka i samotnika na planecie Ziemia - za zdecydowanego ekstrawertyka.


    Najzabawniejsze w tym jest, że po takim brawurowym występie zawsze dziwny “mentalny kac”. Widać wszelkie bliższe stosunki z ludźmi, gdzie nie chodzi o nic konkretnego, widzą mi się jakoś… “Obrzydliwe” to może za mocne słowo, ale na pewno “szemrane”. Dostrzegam to nawet w mojej “karierze” blogera, a już na pewno w niechęci do dostarczania obcym ludziom rozrywki na ringu, macie czy estradzie. Kiedy ktoś raz widział autystyczne dziecko próbujące krzykiem zagłuszyć odgłosy społecznego życia wokół siebie i paniką reagujące na dotyk kochającej matki, może mieć pojęcie, o czym mówię, choć aż tak źle ze mną oczywiście nie jest i nigdy nie było. Ale jechałem raz ekspresem z Gdańska do Warszawy i miałem w przedziale taką śliczną, ładnie ubraną dziewczyneczkę i jej nieszczęśliwych, choć sympatycznych rodziców. Bardzo się ucieszyli, kiedy im powiedziałem (pierwszy raz chyba to do mnie doszło), że sam w dzieciństwie miałem sporo autystycznych cech, a potem o tej Norweżce, o której Deo volente, jeszcze tu wspomnę.


    Do tego często brak większego zainteresowania tematem rozmowy i rozmówcą, bo człek pochłonięty, jak zwykle, swoją kolejną pasją i w transie (całkiem obiektywnie, bo koncentracja na jednej rzeczy to właśnie w psychologicznym żargonie “trans”). Wiele lat mi zajęło pojęcie, jak ludzie te wszystkie narowy odbierają, a tym trudniejsze to było, że od kobiet, mimo patologicznej niegdyś nieśmiałości, musiałem się opędzać kijem. Jednak faceci prawie nigdy mnie w realu nie lubili. No, chyba że byli wybitnymi zawodnikami czy trenerami sportów walki, wtedy to faktycznie zdarzało się, że darzyli mnie wyraźną sympatią.


    Karierę i społeczny sukces utrudniają takiemu jeszcze inne narowy. Ja na przykład, choć muzyką podniecam się i zajmuję od dziecka, nigdy nie miałem wielkiej chęci zostania zawodowcem. No, może trochę koło dwudziestki, ale wtedy nie było elektrycznych instrumentów, a sąsiedzi bardzo niechętnie reagowali na trąbki, saksofony, czy nawet zwykłe skale grane na pianie, a o perkusji nie mogłem nawet marzyć, choć właśnie marzyłem. Jednak ta moja chęć była naprawdę słaba, bo po prostu mam jakąś awersję do wszelkich starań o to, żeby się podobać. Nawet w sporcie to występowało, bo chęć na występowanie w zawodach straciłem bardzo młodo, mimo że się dość intensywnie różnymi sztukami walki przez lata zajmowałem.


    Przy tym, powtarzam, widzenie świata wcale nie jest zaburzone - raczej przeciwnie, widzi się więcej, precyzyjniej, dostrzega związki między rzeczami, gdzie nikt inny związków by się nie domyślił. Co ma oczywiście zalety i wady, bo priorytety, przyjemności i przykrości potrafią być całkowicie różne od tych ogólnie akceptowanych. Wszystko, w czym nie dostrzega się sensu, co nie obiecuje jakiegoś cennego skutku, staje się upiorną męczarnią. Gdybym chciał użyć górnolotnej metafory, rzekłbym, że to jak albatros z jakiegoś wiersza - w powietrzu fantastyczny, bez wysiłku unoszący nad falami, pokonując tysiące mil, ale na ziemi ze swymi trzymetrowymi skrzydłami wlokącymi się po ziemi, najbardziej pokraczne stworzenie, jakie można sobie wyobrazić.


    Szczerze sądzę, że państwa mogłoby mieć masę pożytku z właściwego wykorzystania ludzi z Aspergerem w różnych tam think-tankach, tylko że nikt oczywiście tego nie zrobi, a w dzisiejszych czasach to już nawet raczej należałoby się z tego cieszyć, bo z pewnością wykorzystywano by ich to paskudnych celów.


    =====================


    Tematy, które jeszcze można by tu poruszyć:


    1. Norweżka, co się wyciągnęła z autyzmu i została cenionym inżynierem

    2. Królowie, co może wcale nie byli pedałami

    3. Matematyka i ja

    4. Sex (really? ;-)

    5. Zrzucanie grubasa na tory, czyli test na Psychopatię


triarius


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz