Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tenkraj. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tenkraj. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, listopada 13, 2017

Mandingo, Bundeswera i paski do spodni

Parę dni temu usłyszałem ci ja w jakiejś ("naszej" oczywiście) telewizji, czy może ujrzałem tam na tasiemce, żeśmy się oto stali trzecią armią w Europie - przed Niemcami, a jedynie za Francją i Włochami. Wieść ta natchnęła mnie oczywiście zrozumiałą rozkoszą i dumą, choć z pewną domieszką wątpliwości. Przypomniał mi się Gierek i nasza siódma, na ile pamiętam, światowa pozycja jako ekonomicznej potęgi, a także nasza, całkiem niedawna, piąta pozycja w światowej piłce kopanej (i to męskiej)...

O czym, kiedy Duńczycy gdzieś usłyszeli, zaraz nam dokopali cztery to zera, a i tak niespecjalnie się wysilając. Może z tą piłką zresztą jest gorzej, niż z niezapomnianym tow. Edwardem, bo tę klasyfikację prowadzi tak szemrana instytucja, jak FIFA, która w całkiem ewidentnie korupcyjny sposób (a niech mnie oskarżą i skażą za obrazę majestatu, jeśli chcą mieć Piłkarską-Arabską Wiosnę!) przyznała te najbliższe kopane mistrzostwa globu Rosji, słusznie na wszystkie strony podpadniętej...

A teraz dosłownie każdy pajac w "naszej" telewizji, bez żadnego powodu, musi do każdej dosłownie wzmianki i tych mistrzostwach dodać "w Rosji", i aż mu się japa od tego rozjaśnia. Nie wiem - aż tyle mamy w tenkraju patentowanych ruskich agentów wpływu, czy po prostu głupota. Ta druga opcja jest, mimo wszystko, chyba jednak bardziej optymistyczna, a uprawdopodabniają ją liczne podobne językowe wyczyny, w rodzaju "Generał" o Jaruzelu, "koktalje Mołotowa" o butelkach z benzyną na Tygrysy, "Antifa" o lewackich bojówkach (kiedy nikt o ich konkretną nazwę nie pytał)... I wiele, wiele innych.

Z tą armią, trzecią rzekomo w Europie, żeby to tej sprawy wrócić, jest jednak sporo ciekawych aspektów. Po pierwsze, Turcja, nie mówiąc o Rosji, ma jednak armię z całą pewnością silniejszą. (Może to się w przyszłości, oby, i oby niedalekiej, zmieniło, ale na razie wątpliwości nie mam.) No i leżą sobie one częściowo, chcemy tego czy nie, w Europie. Wielka natomiast Brytania, armię ma niewielką, zgoda, ale nieźle wyszkoloną (do tego jest wyspą, co sporo zmienia, jak uczy tysiąc lat ostatniej historii), no i ma jakieś tam jednak siły jądrowe.

Siły jądrowe to tak jak hetman w szachach - a faktycznie trudno by było samym hetmanem, bez pionkowego mięsa armatniego, zwyciężać w wielu wojnach... Nawet jeśli za dodatkowe gońce uznamy Combatives (które jednak poszło w świat) i szkockie... Powiedziałbym "dudy", bo taka jest właściwa nazwa tego instrumentu, a "kobza" to całkiem co innego, ale jakoś mi to słowo przez gardło przejść nie chce, zaś "dudki" to też nie to samo... W każdym razie dmucha się i się pod pachą tym miechem pompuje...

Ale jednak trudno porównać jabłka z pomarańczami (a niby dlaczego? z parówkami to rozumiem, ale owoce między sobą?) i zdecydowanie orzec, żeśmy od sił zbrojnych J.K. Elżbietańskiej Mości silniejsi. Francja, co to wciąż przed nami - zgoda! Mają swoje jądrowe utensylia, Legię i pełno wojska na ulicach, na razie faktycznie lepiej wojny z nimi nie zaczynajmy. Włochy? Mam dla nich sporo sympatii i szacunku - Monteverdi, z którego powodu nawet się luźno uczę włoskiego - ale jako nowożytna armia jakoś mało kogo przekonują.

Naprawdę nie sądzę, by im coś brakowało (w końcu mafię zrobić potrafili, wcale nie żartuję z tą analogią!), ale tu działa z pewnością to, o czym genialnie (bo inaczej nie potrafił) pisał Spengler w tej książce, co jest po polsku i łatwo ją dostać. "Człowiek i technika" to się zowie, a konkretnie chodzi o tekst "Duch pruski i socjalizm". Gdzie gość pisze, jakże słusznie, że każdy Niemiec, także np. robotnik, czuje się i w sumie jest funkcjonariuszem państwa. ("Urzędnikiem" napisano chyba w polskim przekładzie, mniej mi to pasuje, ale w sumie np. "wyższy urzędnik" to nie jest jakiś skryba, więc i to jakoś tam się zgadza.)

Z czego wynika, choć Spengler tego bezpośrednio nie wiąże, że niemieckie siły zbrojne (jak długo ten stan rzeczy będzie istniał, na szczęście to się właśnie chyba kończy) muszą być cholernie dobre. No i zawsze były. Polacy, a także wspomniani Włosi, mają skrajnie inne podejście do siebie i państwa - dość zresztą łatwe do zrozumienia, jeśli się cokolwiek wie o historii tych narodów (a co dopiero mówić np. o Irlandczykach!) - co wpływa na ich siły zbrojne i w ogóle politykę. Polacy, jak wiadomo, potrafią wspaniale walczyć, ale raczej dopiero w sytuacji mocno podbramkowej. Co ma zalety, ale głównie wady. Podobnie zapewne jest i z Włochami, ale widać podboje w Afryce Północnej za Mussoliniego nie wykrzesały z nich dostatecznej bojowości, by ich rozsławić jako wojowników, a nie przeciwnie.

No dobra, Francję możemy sobie zostawić "na zaś" (jak ponoć mówią w Wielkopolsce, a ojca miałem z Wrześni), zajmijmy się Niemcami. Jeśli naprawdę wyprzedziliśmy już Bundeswerę (czy jak to się pisze, nieważne!), albo wkrótce ją wyprzedzimy, to miód w moje serce i w ogóle. Tym bardziej, że to mi się wydaje sporo bardziej prawdopodobne i łatwiejsze, niż z Turcją, Rosją, czy choćby Francją. Jak nimi obecnie rządzą, to wiadomo. Jeśli ich odwieczny kult własnej władzy trwa, to można nad nimi tylko zapłakać, a jeśli się skończył, to słusznie, ale też a największa siła i najmocniejszy atut Niemiec - poszanowanie hierarchii i władzy, ta "forma" o której Spengler pisze w Magnum Opus - należy już do przeszłości. Alleluja! Czym niby mają to zastąpić, żeby dalej, i w zamierzeniu mocniej, trzymać za pysk Europę, z Polską na czele?

Swoją drogą, patrząc na to wszystko w standardowy sposób, to nasze trzecie miejsce w Europie powinienem był zrozumieć jako trzecie miejsce W UNII. Nie znoszę tego utożsamiania Europy z Unią - sam Unią gardzę, a uważam się za o wiele lepszego Europejczyka od tych wszystkich Tusków, Junckerów i Merkeli. Więcej mam nawet różnistej europejskiej krwi w żyłach, gdyby o to miało chodzić, ale chodzi mi głównie o kulturę (Monteverdy!), języki obce i cudze... Takie sprawy. I to łykanie owej unijnej propagandy, stręczonej nam i sączonej każdego dnia przez ogłupiałych od bezmyślnej pracy, internetu i telewizji proli - tego że "Europa to to samo co Unia Ojro" - jest sprawą z tego samego cyklu, co "koktaile" i "Generał" o ruskiej matrioszce. Wstyd! Poprawcie się! Zacznijcie trochę myśleć! Lewizna może nieco przesadza z tą twórczą rolą języka...

Choć i co do tego można mieć spore wątpliwości, bo politpoprawność jest już w w was, i to ile! Ale my tu, po tej naszej stronie, z pewnością roli języka nie doceniamy i dajemy się robić jak ciapki. Gorzej - sami siebie, o naszych kobietach, dzieciach i zwierzętach domowych nie wspominając, urabiamy się na lewiźnianych niewolników. Słowami właśnie - właśnie tymi "Generałami", "koktailami" i "Europą"!

Komuś, kto sporo zajmował się historią i mocniej siedzi w historii, niż w obecnej biężączce, trudno jest, mimo wszystko, uwierzyć (o happy day!), żeśmy militarnie silniejsi od naszego Przyjaciela i Sponsora Od Zachodu. Jednak pomyślcie! Kogo oni tam mają ministrem Obrony (a co z Atakiem, że spytam? jakiś gabinet cieni się tym zajmuje? chcę go poznać!)? Taką głupiutką, choć faktycznie niezbyt brzydką, blondynkę, zgoda? To już jest pewien znak. No to teraz dobiję tego gwoździa w samą łepetynkę, wykonam zabójczego smecza, i co tam sobie chcecie....

W tej oto formie, że wam powiem, iż czas temu jakiś kupiłem sobie na Allegro pasek do spodni, reklamowany jako "skopiowany z pasków stosowanych przez Bundeswerę" (jak by się to nie pisało). Bundeswera specjalnie mnie nie cieszy, ale pomyślałem sobie, że chyba jednak potrafi sobie zafundować paski, przy których portki im bez przerwy nie opadają, tradycja Moldtkiego i... sami wiecie... zobowiązuje... O - Hugo Bossa też, byłym zapomniał... Więc kupiłem. No i zapięcie jest rzeczywiście pomysłowe, proste, autentyczny patent i w ogóle - tylko że NIE DZIAŁA. Pasek się bez przerwy luzuje i w końcu spodnie zsuwają się z moich szczupłych, jak u brazylijskiego utrzymanka, biódr.

Nie wiem, jak oni mogli coś takiego sobie zafundować - pewnie wielomiliardowa korupcja... Albo też tej niezbyt brzydkiej ministerce coś się pokręciło i zamiast bladych metroseksualnych pacyfistów, oczyma duszy ujrzała dorodnych Mandingo, którym, jak się słyszy, na widok niemieckich turystek (Gambia to ich ulubiony cel wojaży, i nie bez powodu) spodnie, nawet bez patentowanego paska... Rozumiemy się, prawda? (Oczywiście nie ma tu żadnego rasizmu, gdyby jakiś głupek chciał się czepiać. Lubię Murzynów, znałem zresztą jednego Mandingo, z którym pracowałem w Libii, fajny był, nie oceniam ludzi hurtem na podstawie rasy, co innego lewactwo. Jak dorodny był ten Mandingo, co go trochę znałem, nie mam pojęcia, ale wrzućcie sobie "Mandingo" w Gugla i zrozumiecie o co tu chodzi. I co to słowo, słusznie lub nie, oznacza w języku np. LGBT.)

Jaka była przyczyna - Mandingo, zwykłe zaćmienie umysłu, czy też bilionowa korupcja - nie wiem, ale wiem, że Bundeswera musi co chwilę podciągać portki, więc słusznie pozostawiliśmy ją w tyle w tym militarnym rankingu. Wprawdzie portki z jeleniej skóry na szelkach patentowanych pasków "Mandingo" nie potrzebują, ale przemundurowanie Bundeswery (jakby się to nie pisało) na takie coś, to by był faszyzm, i to jeszcze jaki, a w każdym razie, gdyby próbowali, to musimy podnieść tego typu wrzask. My i nasi sojusznicy od morza do morza. Niemiec bez opadających spodni jest ewidentnym zagrożeniem dla Europy i w ogóle świata!

Nie bez powodu Salon Niezależnych śpiewał "jak gonili gestapowca, to mu opadały spodnie"! To właśnie zgubiło Niemca wtedy i, da Bóg, to samo zgubi go teraz! To była nasza Tajna Broń! W ogóle to Merkelę powinno się szybko ubrać w portki, ale nie te z jeleniej skóry na szelkach, nie mówiąc już o jakichś bryczesach od Hugo Bossa, tylko właśnie te od Bundeswery (jakby się to nie pisało)! Od tego należy przyszłość świata i Zbawienie Wieczne!

triarius

P.S. Naprawdę nie musieliście tego czytać. Napisałem to sam dla siebie, dla tzw. jaj. W końcu po tylu latach pisania człek ma pewne dziwne odruchy i musi je co czas pewien odreagować.

sobota, października 01, 2016

Seriale niszczą Polskę!

Odaliska

Niejedno można w telewizji znieść, jeśli człowiek umie brzdąkać na gitarze. Albo czymś. Lub, powiedzmy, jeśli lubi położyć bosą stopę na nagiej piersi niewolnicy i akurat ma takie pod ręką. (Niejednego zapewne zmartwię, ale sama stopa nie wystarczy.) W tym akurat przypadku chodziło o gitarę. Przez "niejedno", nie mam oczywiście na myśli nudnego bicia piany w wykonaniu "naszych", żeby już nie wspomnieć "nienaszych", martyrologii, "filmów dla prawdziwych mężczyzn" (pościgi samochodowe, strzelaniny, chude agresywne laski), babskiego porno, czy babskiego MMA...

Te rzeczy oczywiście nie, ale zwykła, powiedzmy, komedia, czy coś takiego da się wytrzymać. Szczególnie jeśli poprosi kobieta. Żebyśmy wytrzymali. Obejrzeli znaczy. (Nie wiem jak tam dzisiaj jest z młodymi, podobno z tym ich testosteronem istna tragedia, ale jeśli by ktoś np. chciał mieć szczęśliwy i zgodny wirtualny harem, z którym by zdalnie rozstrzygał różne nabrzmiałe problemy i wymierzał sprawiedliwość widzialnemu światu, to taki ktoś powinien starać się spełnić sporą część pragnień tych swoich ulubionych, a tak mu oddanych, kobiet. Szczególnie tych, o których one same nie mają pojęcia. I takie rzeczy. Szczegóły może kiedyś, szczególnie, jeśli zaczniecie chóralnie prosić.)

No więc znajoma poprosiła mnie, żebym obejrzał polską komedię pod tytułem "Wkręceni", a ja się zgodziłem. Przygotowałem gitarę... Nie, wygłupiam się, ona zawsze czeka przy telewizyjnym fotelu, takoż i banjo, tylko elektroniczny stroiciel gdzieś mi zniknął. Odpowiedniej niewolnicy akurat pod ręką nie miałem, więc rytm musiałem wybijać o podłogę, ale za to nie było konieczne zdejmowanie skarpetki, a to też plus.

No i obejrzałem ci ja ten film. Jakie wnioski, jakie refleksje? Po pierwsze, w części dzięki gitarze i Siboneyowi, pięknemu jak tropikalne karaibskie marzenie, nie tylko dotrwałem do końca, ale nawet było to dość przyjemne przeżycie. (Poza dręczeniem gitary udało mi się jeszcze podczas tego seansu wykonać nieco ćwiczeń izometrycznych, które ostatnio stały się jedną z mych tkliwych pasji, i nie bez powodu, ach!)

Niezłe, albo nawet całkiem dobre, aktorstwo, choć miejscami mocno przeszarżowane ("komedia panie, komedia!"). Trzy główne postacie. Jeden aktor znany mi z reklam, nie żebym dobrowolnie chciał je oglądać, bo poza Małym Głodem i paroma arcydziełami, głównie z podpaskowej niszy, reklamy mnie nie kręcą. Ten miał rólkę dość nijaką, ale na koniec się zakochał i to zapewne dla normalnych kinomanów było super.

Drugi, drobny blondynek, był za kretyna. Jak to w komedii. Trzeci i najbardziej cwany, pyskaty i chyba także najbardziej nasz, to był młody, jak się potem dowiedziałem, Opania. To nazwisko mi się już obiło o uszy. Przystojny, z imponującą fryzurą (coś nie tak z testosteronem?), choć lekko nalany. Na twarzy znaczy.

Dla mnie byłby idealny do roli Dyzmy, bo Wilhelmi mi się z tą postacią wcale nie kojarzy. Nie żebym oglądał ten film - czytałem dwa razy książkę i to mi wystarczy. Wilhelmi to zdaje się był super aktor, ale z tą jego twarzą lumpa, to nie jest to, co ja widzę w Dyzmie. Jakby nie było mandoliniście. Nie mógł więc wyglądać jak Wilhemi, z całym doń szacunkiem. (A swoją drogą, jak oni sobie radzili bez elektronicznych stroicieli z tymi ośmioma strunami?!)

Kobiety też były, jakoż i różne drugoplanowe postacie. Kobiety przeszarżowane na maksa, schematyczne i w ogóle, choć pani domu pragnąca się od pierwszego wejrzenia puścić z przybyłym bezrobotnym, branym za niemieckiego mega-inwestora, była zabawna. Konwencjonalna jak cholera, ale zabawna i w jakiś tam demokratyczny sposób drapieżna. (W sensie drapieżnego zarysowania postaci, ale zresztą w innych znaczeniach też.)

Bardzo ładne widoki Zamościa. (Dziwnie pusty jednak ten ich rynek.) "Życiowe", z założenia w każdym razie, dialogi, i parę całkiem niezłych dowcipów na temat Unii, Naszych Przyjaciół Zza Zachodniej Granicy. (Nie mówimy tu o serbo-łużyczanach, choć ja bym akurat chciał.) Drugoplanowe postacie bardzo już schematyczne, nie tylko kobiety. Cała historia wzięta żywcem z setek, jeśli nie tysięcy, różnych filmów czego tam, czyli "Kapitan z Köpenick", czy jeszcze chyba wcześniej, "Martwe dusze". Z pewnością jednak Plautus z Terncjuszem też ten motyw wykorzystywali.

Czyli przyjeżdża jakiś byle kto gdzieś, a tam biorą go za bógwico i odpowiednio do tego traktują. No więc doszliśmy do scenariusza, stwierdzając, że sam pomysł nie był oryginalny, mówiąc bardzo już łagodnie, i choć został dość radykalnie, w założeniu przynajmniej, zaktualizowany, to jednak cały czas miało się to subtelne wrażenie mocno odgrzewanego kotleta.

Dalej, jeśli chodzi o scenariusz, który był absolutnie najsłabszym elementem tego filmu - w istocie niezwykle wprost słabym - było już tylko gorzej. Odgrzewany motyw główny da się przeżyć, a w mistrzowskim wykonaniu potrafi nawet stanowić zaletę, vide różne dowcipne parafrazy, choćby te Mela Brooksa (rodem z Warszawy, by the way), żeby daleko nie szukać, bo i żaden ze mnie znawca kina. Jadnak, poza niezłymi dowcipami i (zapewne) znośnymi, w dolnej granicy chyba jednak, dialogami, było fatalnie.

Nie dość że sytuacje niezwykle wprost banalne i tylko dlatego nieprzewidywalne, że nikt takiego przewidywalnego banału nie mógł przewidzieć... Może przesadziłem - ja w każdym razie bym nie mógł, choć za wychowanego na serialach konesera sztuki filmowej nie mogę ręczyć. Szczególnie, jak to bywa, rozwiązanie okazało się słabe i naciągane, bo, jak każdy wie, pierwszy akt sztuki potrafi napisać każdy, a dopiero potem zaczyna się prawdziwe pisarstwo. To faktycznie dość prawdziwe stwierdzenie, bo wystarczy wymyślić jakichś ludzi, jakąś sytuację, i pozwolić tym ludziom gadać, albo czasem nawet i działać... Tylko co potem!? Co potem!?

I tu, niestety, prawda ta okazała się dla twórców zgubna. Co do nieprawdopodobnych wprost idiotyzmów scenariusza, to najpierw uderzyła mnie taka rzecz (faktycznie nie dla każdego konesera kina i balonów chyba oczywista), że oto do ratusza w Zamościu nasz dzielny zakochany przywiązał balon, w którym się zaraz miało skończyć paliwo, bo to był balon w stylu pana Montgolfier, więc panika i w ogóle. Tylko jak on ten balon, duży, lecący sobie w łatwy do zauważenia sposób i z założenia niesterowny, zdołał on tam niepostrzeżenie podprowadzić i przywiązać?

No dobra, akurat do mnie doszło, dlaczego ten rynek widziany z lotu ptaka był taki dziwnie pusty. Jeśli był taki pusty w dzień, to co dopiero w nocy! Więc faktycznie, w tym specyficznym świecie to się dało jakoś zrobić. Jednak najniesamowitszym idiotyzmem filmu było to, że szwarcharakter, który podmienił naszym bohaterom milionową łapówkę na wydrukowane własnoręcznie pieniądze...

Ucieka i najpierw cieszy się tą swoją pełną gotówki teczuszką, co jest dość zrozumiałe, tym bardziej, że jedzie super bryką, co niektórych podnieca bardziej niż gitara czy niewolnicza pierś, a potem gdzieś tam na chwilę wstępuje, do banku chyba - jakże logicznie! - pozostawiając tę teczkę z milionem w niezamkniętym najnowszym BMW (poznałem po napisie, że to było BMW, bo inaczej bym nie miał jak), no i oczywiście w pięć sekund jakiś złodziejaszek mu to kradnie. Zbrodnia nie popłaca, kochane prole, idźcie pracować - taki musi z tego być morał. (A na deser serial.)

Nie tak to wyglądało w genialnej, choć przecie prlowskiej, komedii "Gangsterzy i filantropi"! Czyli jeszcze jednej wariacji na odwieczny temat kapitana z K., tylko że naprawdę znakomitej. Tam zarówno samo zawiązanie tematu, jak i jego rozwiązanie, były błyskotliwe. Nie to co tutaj.

A tak przy okazji, skorośmy przy scenariuszu, to już nie będziemy nawet omawiać nie-do-wyobrażenia zawiązania tej cudownej, jak się pod koniec szczęśliwie okazało, miłości nie wspomnę, bo to by się nie dało wyjaśnić krótko i bez liźnięcia co najmniej Propedeutyki Psychologii Podlotka. Może współczesny młodzian wierzy w taką wersję kobiecej psychologii, ale stary wróbel jak ja nie. (Fakt, że wróble nie oglądają seriali i niewiele rodzimych komedii.)

W sumie, jeśli robi się w tenkraju filmy na podstawie tak beznadziejnych scenariuszy, to musi działa tu - świecka, cywilna zapewne, choć i na to nie ma gwarancji - wersja Resortowych Dzieci. Czyli że komuch miał swoich artystów, którzy byli sprzedajne świnie, ale jednak część z nich to były niebylejakie remiechy. Ich natomiast potomstwo to już przeważnie dno (oczywiście są wyjątki, a mówię tu tylko o SCENARIUSZU tego filmu).

Co drugi "prawicowy bloger" w tenkraju (bez cudzysłowu się nie da, ale chyba się rozumiemy), po parodniowym kursie, napisałby znacznie lepszy scenariusz. Po prostu! Więc to, że nie pisze, a pisze ktoś, kto potrafi wyprodukować tak nieprawdopodobną chałę, świadczy o tenkraju więcej, niż całe masy tego, co nam w "naszych" mediach stręczą. Scenariusz zaś wydaje mi się najważniejszą w istocie częścią filmu, i to nie tylko ja tak sądzę, bo słyszałem ostatnio wielkiego zagranicznego znawcę, który tak właśnie twierdził.

I mimo to, mimo że to kosztuje i przynosi miliony, zajmują się tym w tenkraju ludzie, którzy pewnie na codzienny chleb zarabiają pisaniem scenariuszy do tasiemcowych seriali, którymi się pono lud pasjonuje, i które bez cienia wątpliwości zarówno mają służyć do urabiania tego ludu na lubianą przez niektórych, tzw. "elity", modłę, jak i świetnie się w tym z pewnością sprawdzają. Przerabiając zwykłego prola, w sumie wciąż jakoś tam zdrowego, na leminga.

To, że mamy podobno dobrych aktorów, nie jest zapewne złą rzeczą - lepsze dobre cokolwiek, niż złe - ale też, jak to zauważył jakiś publicysta w mrocznych czasach PRLu (niewykluczone że Urban nawet, ale w czasach prze-rzecznikowskich, kiedy dawał się strawić, poza oczywiście wyglądem, który wiele tłumaczy) -  ale też powtarzanie cudzych kwestii i udawanie różnych emocji to nie jest ani męska sprawa, ani bardzo mądra, więc to raczej świadczy o naszej, jak twierdził ten ktoś, i moim zdaniem nie bez racji, niedojrzałości. Intelektualnej i emocjonalnej, jako... Jako no - Polaków, żeby nie komplikować z "narodem" czy "społeczeństwem".

A film to w tenkraju (w mrocznym PRLu było jednak z tym znacznie lepiej), to po prostu zbieranina różnych przecudnych rzeczy, bez większego ze sobą związku: dowcipasy, choćby nienajgorsze i w sumie słuszne; widoczki zabytkowego miasta; dialogi "prosto z życia" (nie do końca mnie jednak przekonujące); trochę ślunskiego akcentu (lubię dialekty, nie tylko zresztą polskie); niezłe, albo i lepiej, aktorstwo... Natomiast cała historia i połączenie tego wszystkiego w jedną całość - totalna klapa!

Ludzie, chcemy uratować tenkraj, to wymieńcie kadry, nie tylko w sądach, ale także np. wśród scenarzystów! Wsadźcie tam choćby blogerów. Blogerzy na plan! A jeśli ktoś, nawet i bliski mojemu wirtualnemu i intelektualnemu sercu, zechce następnym razem przekonać mnie do obejrzenia w całości zrobionego w III RP filmu - to niech mi dostarczy słodką i uległą cycatkę pod stopę! Albo chociaż niech nastroi mi tę cholerną mandolinę!

triarius

P.S. A jako bonus wymyśliłem właśnie dla was zagadkę: Jak się nazywa scenariusz filmu o bokserach? "Szczenariusz"!

środa, października 21, 2015

Piosenka o jarzębinie w unowocześnionej (i udramatyzowanej) szacie

Zainspirowany moim poprzednim wpisem i pod nim dyskusją, a także po to, by mnie nikt nie posądzał o jakieś "dziennikarstwo obywatelskie", zaserwuję wam teraz, kochane ludzie, cuś nie-do-wyobrażenia-artystycznego na motywie ślicznej karelskiej piosenki o jarzębinie, bardziej w tymkraju (sic!) znanej w swej stachanowskiej szacie z epoki na razie poniekąd minionej.

* * *


Występują: Dziewczę, Jarzębina, Dzielny Tokarz, Ślusarz* Zuch, Konferansjer, Chór Starców, Tło Muzyczne z Taśmy, Publiczność, Kurtyna

Akcja!

Tło Muzyczne z Taśmy: (fanfary, werble)

Chór Starców: (zawodzi)

Kurtyna: (podnosi się)

Konferansjer: (wychodzi, kłania się, po czym mówi) Teatrzyk Objazdowy "Moherek" ma zaszczyt przedstawić komedię romantyczną w jednym akcie pt. "Jarzębina".

Publiczność: (razdaliś burnyje apładismienty)

Dziewczę: (śpiewa tęsknie na adekwatną melodię) Jarzębino czerwona, któremu serce dać? Jeden Dzielny Tokarz, a drugi Ślusarz Zuch...

Jarzębina: (milczy)

Dziewczę: (w zamyśleniu, coraz smutniejsze, drapie się po głowie)

Dzielny Tokarz: Czekamy!

Ślusarz Zuch: Czekamy!

Dziewczę: (śpiewa na adekwatną melodię, ale jeszcze bardziej tęsknie) Jarzębino czerwona, któremu serce dać? Jeden Dzielny Tokarz, a drugi Ślusarz Zuch...

Jarzębina: (milczy)

Dziewczę: (w zamyśleniu, coraz smutniejsze, drapie się po głowie)

Dzielny Tokarz: (wyraźnie zniecierpliwiony) No, czekamy!

Ślusarz Zuch: My też.

Dziewczę: (wciąż na adekwatną melodię, ale już niemal z rozpaczą w głosie) Jarzębino czerwona, któremu...? (przerywa, drapie się po głowie, znowu chwila zastanowienia, nagle jej twarz rozjaśnia się, Publiczność przez kilka sekund ma okazję podziwiać kawał naprawdę wielkiego aktorstwa, potem z nadzieją w głosie) Wiecie co chłopaki? Mam dwie nerki - może TO załatwi sprawę?

Tło Muzyczne z Taśmy: (fanfary, werble)

Chór Starców: (zawodzi**)

Publiczność: (burnyje apładismienty, okrzyki)  Bis! Bis!

Konferansjer: (kłania się b. nisko, po czym wychodzi na widownię i zbiera dobrowolne datki)

Kurtyna: (opada)

Publiczność: (z ociąganiem opuszcza salkę, z nadzieją na następną ucztę duchową z Teatrzykiem "Moherek" za czas jakiś)

-------------------------------------------

* Po prawdzie to nie pamiętam, czy on był ślusarz, być może był to jednak kowal. (Choć to nieco przecież zalatuje kułactwem, n'est-ce pas?) W każdym razie na pewno ubek.

** Bo i co miałby innego robić?

triarius

P.S. Napisałem tutaj raz "tenkraj", żeby się włączyć trend, ale po prawdzie, to ja chyba gorszy jestem od tych platfąsów, bo ja, choć czasem i oczywiście bez wstrętu piszę "Polska", to jednak przeważnie jest to "ten ponury bantustan", albo "ten z jakichś niewiadomych powodów od Boga przeklęty kraj". Tak że nie wiem...