Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aleksander Zinowiew. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aleksander Zinowiew. Pokaż wszystkie posty

środa, listopada 24, 2021

Ależ wy ludzie naiwne!

Czy te tzw. "szczepionki" naprawdę mają wybić swoje ofiary i/lub uczynić je bezpłodnymi - i CZY TO MAJĄ UCZYNIĆ JUŻ TERAZ, bo może to się dopiero zacznie od 23. "dawki przypominającej" (która przyjdzie, nie łudźcie się, chyba że wcześniej planetoida rozwali ten cały syf!) - to pozostaje jeszcze do ustalenia... To może być też tak, że te wszystkie smętne skutki wyszczepków, to naprawdę skutki uboczne, tyle że nikt się tym za badzo nie martwi, bo cel tej całej imprezy jest przecież całkiem inny od medycznego.

Nie wstyd wam, ludzie, żeście jeszcze tej oczywistości nie pojęli?! Zbrodnią ludzi, co się nie dali potraktować szemranym zajzajerem, stręczonym przez takich, którym nikt przytomny dwóch złotych by nie dał do potrzymania, nie jest to, że "rozsiewają", "zarażają", "zajmują bezcenne respiratory (tak przecież potrzebne Łowcom Skór wszelkich rodzajów)", tylko...

Tylko co, Napieska? Tylko co, Mądrasiński? No właśnie, moje dziatki - to i tylko to, że NIE UFAJĄ LIBERALNEJ WAADZY! Waadzy, która przecież zawsze chce dobrze i zawsze wie najlepiej, a ci, ci, ci... Znacie już te wszystkie hiper-elokwentne "zaplute karły" i "roznoszących wszawicę semitów" współczesności, prawda?

Ludzie genialni potrafią (niczym mityczna Kassandra) różne rzeczy przewidywać (i wychodzą na tym przeważnie tak samo, jak ona), a czy Aleksander Zinowiew w "Przepastnych wyżynach" nie ironizował gorzko, że: "Celem eksperymentu jest zidentyfikowanie jego przeciwników i wyciągnięcie wobec nich odpowiednich konsekwencji"? Czy to nie dokładnie to, co teraz mamy?

A czy Pan T. - tak, ten wasz ukochany sensei i guru! - nie mówił już wam tutaj raz czy dwa razy, że tuż przed początkiem "pandemii", przypadkiem włączył się na jakimś CNN na rozpaczliwe płacze, iż oto: "we wszystkich praktycznie krajach Zachodu około 40 procent ludności za ch... chińskiego boga nie ufa waadzy i oficjalnym mediom"?

No to macie główną, a w każdym razie jedną z najgłówniejszych przyczyn tego, co teraz mamy! Myśleć ludzie, myśleć! A co najmniej pilnie czytać tych nielicznych, co kojarzą, a potem pamiętać co się przeczytało! Tak moje dzieci?

Swoją drogą Kurak, z tym swoim kowidowym optymizmem zarówno ma rację, jak i wali kulą w płot aż huczy! Zgoda - PiS się trochę boi naszych ludowych nastrojów, ale czymże na globalnej warcabnicy jest PiS, czymże jest Polska, i czymże, w Nowej Rzeczywistości są jacyś, anachroniczni w naszych cudownych nowych czasach, "wyborcy"?! Kurak, przy wszystkich swych wdziękach i zaletach, myśli że wygrywa wojnę, bo może i wygrał przepychankę w bramie z pijanym menelem, ale prawdziwy wróg to nie ten menel, i nie to chce wygrać, tylko całą wojnę, to zaś jak dotąd nie napotyka żadnych praktycznie przeszkód. 

Jasne - w Austrii i gdzieś "wprowadzają zamordyzm, bo już skończyły im się argumenty". A po co argumenty, że spytam? Co one realne znaczą ? Czy Stalin, Hitler czy Pol Pot zaczynali od argumentów, żeby przejść do przemocy, kiedy te im się skończyły? Czy też argumenty od początku mieli gdzieś, bo mieli siłę i swój wszawy cel? Ludzie nie potrafią zrozumieć, że kowidowa "pandemia" to nie cel sam w sobie, a tyko drobna część ogromnego planu. Zamordyzmu wprowadzoneggo w ostatnich dwóch latach nikt już nie zamierza odkręcać, zresztą naprawdę trzeba by niezwykłych okoliczności, żeby to się w ogóle dało zrobić.

Tak jak wojny światowe i wynikające z nich masowe zatrudnienie kobiet przenicowały rodzinę, rynek pracy... Stworzyły Feminizm, Sowiety z ich niezliczonymi sługusami, stworzyły i LGBTXYZ... Praktycznie wszystko zmieniły w tym świecie, który jeszcze nie tak dawno dawał się nazwać "naszym". Także przecież i "obronność", czy jak tę dzisiejszą kpinę z naiwnych podatników nazwać. Tylko skala, moi ludkowie, była bez porównania mniejsza, niż tego teraz! Ale i tak wystarczyło, prawda? No więc macie! Optymizm naprawdę bywa tchórzostwem, a już na pewno ten wasz dzisiejszy

Pisaliśmy też wielokrotnie, my tu, i w różnych komętach, że ta nowa waadza o globalno-totalitarnych ambicjach nie jest aż tak inna od wszystkich poprzednich totalitarnych waadz, by Proli, z jakichś subiektywno-humanitarnych względów nie mordować. Nie - jeśli ich coś powstrzymywało, to raz: fakt, że Prol był tak niesamowicie uległy, dawał się mamić słodkimi słówki, tyrał, pozwalał sobie buntować i indoktrynować dzieci, kastrować się psychicznie itd. itd. I dwa: że waadza bała się na swoje własne indywidualne łby losu Robespierre'a, Jeżowa z Jagodą  i Berią, wraz tyloma innymi zamordystami, którym powinęła się noga i koleżkowie ich wykończyli. 

"Rewolucja zjada swoje dzieci", słyszymy przecież bez przerwy, jak sami siebie w swym rewolucyjnym zapale hamują, nasi umiłowani... Wiadomo jednak było od zawsze, przynajmniej niektórym, że kiedy wadza opracuje w końcu system, pozwalający masowo likwidować Prole w taki sposób, który jej nie będzie po prostu dotyczył, a do tego jeszcze Prol zacznie w końcu stawiać opór - np. z głodu - to i ta waadza mordować zacznie jak tamci, tylko na nieco większą skalę, godną trzeciego tysiąclecia. Totalitaryzm ma swoje prawa, tego się nie zmieni, a to dokoła to jest przecież Totalitaryzm jak w pysk strzelił!

triarius

P.S. A tym, którzy wierzą, że deklarowane człowiekolubstwo i inne tam "prawa człowieka" naprawdę coś znaczą w realnym zachowaniu totalitarystów, zwracam uwagę, że wspomniany tu Robespierre w młodości namiętnie i aktywnie zajmował się zwalczaniem kary śmierci - wręczył np. królowi memoriał w tej sprawie, kiedy ten przejeżdżał przez jego miasto itd. Historia naprawdę Nauczycielką - szkoda tylko, że dla tak nielicznych!

niedziela, maja 22, 2011

Szczury - ujawniam odpowiedź

Kto nie ma krzty cierpliwości niech sobie skacze na koniec wpisu i poznaje odpowiedź na wczorajszy konkurs - dla wszystkich innych ja tu jeszcze pobuduję nieco napięcia. Poza tym, choć nie jest mi zbyt miło, mam do też to i owo do zakomunikowania.

Otóż wygląda na to, że nikt z Moich P.T. Czytelników nie rozpoczyna dnia od serii skłonów z twarzą zwróconą na wschód. Dlaczego? Nikt też zdaje się nie wzruszać miłością Marusi i Szarika. Dlaczego? Nabrzmiałe humanizmem słowa zasłużonych bojowników z kułakiem, stonką, o Drugą Japonię, Drugą Irlandię i Siedemnastą Republikę też, jak widzę, padły w jałową glebę. Przykre to, naprawdę przykre!

Czy naprawdę żadna polska niewiasta nie wilgotnieje na samą myśl o Samcu Alfa? (Mówię oczywiście o oczach.) CZY NIKT JUŻ NIE PRAGNIE, BY PUŚĆ WSIEGDA BYŁO SOŁNCE?!?

Niestety, na to wygląda i nie mogę się łudzić, że jest inaczej. Gdybyż ktokolwiek z Was, Szanowni P.T., mógł na jedno choćby z tych pytań odpowiedzieć: "Ależ tak! Oczywiście, że rozpoczynam! Jasne, że wzrusza! Moja gleba jest żyzna i wydajna, niemal jak wymię krowy rekordzistki! Humanistyczne słowa zakiełkowały i wnet wydadzą obfite plony! Tak, choć spuszczam oczy, kiedy to mowię, muszę to powiedzieć - wilgotnieję, ach, jak bardzo wigotnieję... No a "puść wsiegda budziet sołnce" to zawsze był mój życiowy drogowskaz. I zawsze nim będzie!"

Nie miejcie pretensji o tych parę gorzkich słów, ale chyba rozumiecie, że czuję się nieco zawiedzony. Mam nadzieję, że po złożeniu stosownej samokrytyki i odbyciu świeckiej pokuty, znowu wejdziecie na właściwy kurs i przyczynicie się do ruszania z posad bryły świata. Wraz ze wszystkim, co się z tym wiąże. Tak nam dopomóż Mumia Lenina i przykład dany nam przez Tego Co Usta Miał Słodsze Od Malin!

Teraz już nawet najgłupszy z Moich P.T. Czytelników powinien był się domyślić o co chodzi. Jednak, na ile znam życie, to się jeszcze nikt nie domyślił. A więc przechodzę do konkretów. Obrazek z uroczymi szczurkami znalazłem w tej, a raczej na tej, oto książce, której okładkę tu reprodukuję:


Jest to, jak widać, francuskie wydanie książki Aleksandra Zinowiewa (w oryginale po rosyjsku), której tytuł na nasze to "Komunizm jako rzeczywistość". (Nie żeby każdy powyżej poziomu Bulbula nie był się w stanie sam tego domyślić, ale cholera wie, jakich mamy dziś gości.) Kupiłem sobie tę książkę parę dni temu na allegro i już b. mi się ona podoba, choć zostało mi jeszcze sporo do końca, a nawet do środka.

Sam obrazek też jest autorstwa Zinowiewa, który, jak się okazuje, także malował. Zdolny był gość, choć przyznam, że, o ile ten akurat obrazek mnie zachwyca, a te inne to taka "sztuka dla sztuki" i zachwycają mnie mniej. To była odpowiedź na pytanie B. Nikt w sumie nie podał właściwej odpowiedzi, a nawet chyba nikt nie próbował. Wcale się temu nie dziwę, bo niby skąd ktoś miał wiedzieć?

Teraz pytanie A, czyli jaki to ma w sumie sens... Tutaj znowu sądzę, że każdy, choćby najgłupszy... Itd. I także, znając życie, mam poważne wątpliwości. Więc podaję odpowiedź. W postaci linku jednak. Nie chcę stawiać niepotrzebnych kropek nad i, bo wiecie... Zgodnie z zasadą, że: "Dowcip, który jest w stanie pojąć kancelaria prezydenta Komorowskiego... Gazeta Wyborcza... Komisja Europejska... Angela Merkel... itd., jest całkiem słusznie zakazany". (To zresztą nie moje, a tylko drobna przeróbka stwierdzenia Karla Kraussa o cenzorze.)

Tak więc link, oto i on: http://pl.wikipedia.org/wiki/Herb_Rosji. Książka Zinowiewa wprawdzie dotyczyła jeszcze ZSRR i była napisana napisana na przełomie lat '70 i '80, ale - choć ten herb nie był wtedy chyba niczym oficjalnym - o to tu musiało chodzić. Ciągłość, transformacje i te rzeczy. Jeśli ktoś cokolwiek z tego zrozumiał - a uważam, że powinien - no to mamy i odpowiedź na pytanie A. Zgoda?

I to by był ona tyle. Do odpowiedzi na pytanie A najbardziej zbliżył się... Tak - Selka na http://blogmedia24http://blogmedia24, a konkretnie tutaj: http://blogmedia24.pl/node/48618#comment-180052. Gratulacje i masz tu wirtualną grabę Prezesa. Znaczy mnie. Taką trochę śniętą rybę, fakt, bo nie ma co przesadzać z jakością graby, skoro... Sam wiesz.

Co do najśmieszniejszej odpowiedzi... W sumie nie wiem, sporo było niezłych, ale wszystkie raczej w typie dość sensownych i oczywistych. Więc pozwólcie - WSZYSCY P.T. Uczestnicy Konkursu - że poklepię Was przyjaźnie po pleckach i to wam musi wystarczyć. OK?

To by chyba było na tyle. Może jeszcze, korzystając z okazji, wkleję dwa linki do tekstów, a malunków też zresztą, Aleksandra Zinowiewa. Tam są rzeczy w różnych językach, a sam gość jest naprawdę mądry i ma masę interesujących rzeczy do powiedzenia. Niestety od paru lat już nie żyje. Te linki to: http://www.zinoviev.ru/fassio/penseurs_zinoviev.html i http://www.zinoviev.ru/index.html.

Jeszcze raz wszystkim serdecznie dziękuję, mam nadzieję, że nie uważacie tych paru chwil tutaj za zmarnowane. (Oczywiście z powodu Szarika i Marusi nadal mi przykro... Nadal powinniście się wstydzić... Ale już o tym nie mówmy. Spróbujcie się po prostu podciągnąć i będzie OK.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

czwartek, lipca 16, 2009

Takie tam w sam raz na sezon ogórkowy (albo i nie to)

Rzuciłem okiem na krajową telewizję i stwierdziłem, że gdybym miał w salonie wielki telewizor obity mahoniowym fornirem na wysoki połysk, na nim koronkową serwetkę, na której z kolei królowałby przywieziony przed laty ze wczasów na Gran Canaria osiołek, któremu z tyłka wychodzą papierosy, to do kompletnego szczęścia brakowałoby mi tylko codziennego widoku gamoniowatej twarzyczki byłego premiera Buzka (może nie wielbłąd, ale za to TW Karol oraz TW Docent, i niech nikt nie gada, że nieprawda, bo na własne uszy słyszałem jak się przyznał w lokalnej telewizji) i dobrodusznego, sarmackiego oblicza marszałka Komorowskiego (równie dobrodusznego i sarmackiego, jak dobroduszną i sarmacką była Targowica).

Jako tło dźwiękowe niezbędne oczywiście byłoby duszoszczipatielnoje gruchanie w wykonaniu obecnego premiera.

* * * * *

To nie jest tak, że ja bym pragnął odesłać liberalizm i wszelkie jego avatary na śmietnik. Ja raczej widzę widzę ich miejsce w intelektualnej przestrzeni wokół trzepaka, a dokładniej pomiędzy trzepakiem i piaskownicą.

* * * * *

Tak jak żaden człowiek i żadna grupa ludzi nie są naprawdę wolni, jeśli nie potrafią swojej wolności bronić, tak samo "rynek" nie może być "wolny", skoro nie potrafi sam się przed zakusami na swoją wolność obronić.

* * * * *

Jednym z absolutnych fundamentów wynikającej z Oświecenia ideologii i światopoglądu (które dla mnie w istocie tożsame są z liberalizmem) jest dualistyczne, manichejskie widzenie społeczeństwa, w którym niemal wszystko jest (faktycznie lub potencjalnie) czystym dobrem, ale zagrożonym i w ciągłej walce z esencją zła - władzą ucieleśnioną przede wszystkim (by nie powiedzieć praktycznie wyłącznie) w państwie. Państwo i w ogóle wszelka władza to dla szczerego liberała po prostu demon, którego trzeba zniszczyć, by osiągnąć raj na ziemi.

Dotyczy to WSZELKICH wynikających z Oświecenia światopoglądów i ideologii! Każda z nich władzę demonizuje i stara się ją unieszkodliwić, choć metody są oczywiście różne: od ignorowania problemu metodą strusia w "czystym" liberaliźmie, po paradoksalną (lub obłudną) wiarę komunizmu, że orgia nieokiełznanej władzy, spoczywającej na odmianę we "właściwych rękach", cały brzydki problem w krótkich abcugach na wieki wieków rozwiąże i zakończy.

Ponieważ wszelkie avatary liberalizmu (do których zaliczam i komunizm, a jakże!) opierają się na stosunkowo b. prostym, mechanicystycznym modelu świata i ludzkiego społeczeństwa, tak złożone zjawiska jak np. rodzina nie dają się umysłom liberałów nijak zrozumieć czy w miarę gładko dopasować do schematów. A przecież właśnie w rodzinie każdy normalny i nie do końca przeżarty liberalnym zidioceniem człowiek widzi, że władza to nie jest, a przynajmniej nie zawsze, to, co sądzą o niej liberały.

W oświeceniowym, liberalnym schemacie władza, jak rzekomo wszyscy ludzie, kieruje się jedynie "zasadą przyjemności", czyli dba o własny interes, nie bacząc na interes innych. Czyli wykorzystuje, gnębi, a w miarę, jak jej na to np. międzynarodowe trybunały pozwolą, masowo morduje i popełnia zbrodnie przeciw ludzkości. Niby jak mogłoby tak nie być, skoro zaakceptujemy liberalny model ludzkiej psychiki i życia społecznego? A tym bardziej, jeśli i tę ideologię potraktujemy tak, jak być traktowana każda ideologia powinna, czyli jako namiastkę czy równoważnik (żeby nie wartościować) religii. Dla Oświecenia i jego dziecięcia liberalizmu władza jest z gruntu i samej swej natury złem, musi więc też zło czynić.

W rodzinie jednak jest tak, że na przykład niemowlę nie ma żadnej władzy i b. niewiele "wolności", Rodzice mają nad nim praktycznie pełną władzę, ale trudno uznać, że dzieje się to jego kosztem i z jego szkodą. Szkoda jednak, wbrew pozorom, jest - szkoda dla "eleganckiego", wszechogarniającego oświeceniowo-liberalnego modelu świata!

To poważna rysa - o wiele poważniejsza od wielu innych, jakie pojawiają się na liberalnym modelu... Rysa która trwa od stuleci, w istocie o wiele dłużej, niż sam liberalizm i post-oświeceniowe prądy. Rysa która sama z siebie szybko nie zniknie!

Wiele innych rys pojawia się na oświeceniowym modelu każdego dnia i z nimi model sobie jakoś radzi. Zamilczając, tworząc wokół nich intelektualne tabu, albo po prostu, coraz częściej, zakaz, poparty groźbą sankcji. Albo też, w poważniejszych, przynajmniej dla panujących nam autorytetów (nie władzy, bo władza jest przecież be!) przypadkach - przez dodanie kolejnego epicyklu.

Prosty i elegancki przez to w swej prostocie oświeceniowy model, podobny dziś już się stał do późnego modelu wszechświata Ptolemeusza - epicykle w epicyklach, w nich epicykle... I tak niemal w nieskończoność, ponieważ wciąż pojawiają się wyjątki, z których niektóre trzeba jednak w modelu jakoś uwzględnić. Więc dostajemy kolejny epicykl. Moim ulubionym jest świecka świętość Jacka Kuronia, ale każdy znajdzie tu coś dla siebie!

Rodzina to jednak zbyt poważny problem, i epicykl, który by ją jakoś odwzorował w ramach miłościwie nam panującego modelu świata, byłby tak wielki, że groziłoby to rozsadzeniem całego modelu. Dlatego też rodzina stanowi dla wszelkich wynikających z Oświecenia światopoglądów z samej swej natury coś diabolicznego, skażonego immanentnym złem...

Coś co nie pasuje do reszty. A ponieważ ten liberalny model nie pełni wcale dla wielu ludzi mniejszej, czy zasadniczo innej roli, niż katolicyzm dla Torquemady, czy powiedzmy wiara w pierzastego węża dla masowo wycinającego ludzkie serca obsydianowym nożem kapłana Azteków, więc rodzina ma u wyznawców Oświecenia - dla mnie tożsamych z liberałami różnych maści i ich mniej lub bardziej zdegenerowanymi kuzynami - łagodnie mówiąc ciężko.

W istocie wygląda to już na niemal frontalne zderzenie, z którego z życiem może wyjść tylko jeden współzawodnik. Słodkie słówka, pokazywanie się przez autorytety oraz ludzi obdarzonych przez nas mandatem na uszczęśliwiania nas i budowanie raju na ziemi w telewizjach w otoczeniu dziatwy - przeważnie sztuk jedna, góra dwie - niczego tu nie zmieniają. To jest walka na śmierć i życie. Żadne środki nie są zbyt radykalne, przynajmniej z jednej strony - tej aktywnej. Jakby ktoś, nawiasem mówiąc, chciał wiedzieć, dlaczego nasze autorytety i ludzie obdarzeni przez nas mandatem tak pokochali homoseksualistów, to niech chwilę pomyśli, teraz może potrafi odkryć prawdę.

To nie ja zresztą pierwszy czy jedyny to odkryłem - bo choćby Aleksander Zinowiew to samo pisał o roli pedałów w menażerii dzisiejszych naprawiaczy świata. Także tych, mniej czy bardziej jawnie, sterowanych z Moskwy, mniej czy bardziej wiernej duchowi Lenina, mniej czy bardziej otwarcie głoszącej światową rewolucję. Także, ale wcale nie wyłącznie!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, czerwca 24, 2007

Jestem jak Szekspir - zaczynam o jednym, kończę o czym innym!

Sporo się ostatnio słyszy o tzw. "efekcie motyla", polegającym na tym, że (cytuję z pamięci): "ruch skrzydełek motyla w Brazylii potrafi, poprzez łańcuch kolejnych przyczyn i skutków, doprowadzić do tornada na drugim końcu globu". Brzmi to naprawdę efektownie, choć na mój (dość ścisły, jakby nie było, inżynierski poniekąd) umysł wydaje się ogromna przesadą, jeśli mielibyśmy to brać dosłownie. Dlaczego? Po prostu dlatego, że obok ruchów skrzydełek naszego brazylijskiego motyla w naszym łańcuchu przyczyn i skutków znajdą się miliardy i miliardy innych przyczyn, zapoczątkowujących następne łańcuchy... I te przyczyny często będą znacznie silniejsze, sprowadzając wysiłki naszego motyla do rangi wydarzenia bez znaczenia.

Dlatego też zresztą, choć to nie jest nasz główny temat w tej chwili, przyczynowość nie jest wcale aż tak skutecznym narzędziem w analizie wydarzeń tak skomplikowanych i na taką skalę, jak globalny klimat... Nie mówiąc już o globalnej historii. (Poza tym, że po prostu nie nadaje się do analizy samego siebie, jako żywej i działającej, a nie tylko jałowo mędrkującej, istoty.) Znacznie lepiej, a także znacznie obszerniej, wyjaśnia to Oswald Spengler, którego tu całkiem niedawno zachwalalem i którego uważną lekturę nadal gorąco polecam.

W sumie, wracając do "efektu motyla", chodzi o to, że czasem nikłe przyczyny mogą wywołać ogromne skutki. Zgoda, czasem mogą, tyle, że my nie jesteśmy specjalnie zdolni przewidywać, które przyczyny i jakie skutki. Nie mówiąc już o działaniu w ten sposób.

Jednak jeśli w jakiejkolwiek dziedzinie "efekt motyla" daje się celowo skutecznie zastosować, to będzie to oddziaływanie na poglądy elit. Jeśli gdzieś to może działać, to tutaj. Czego ponurym przykładem jest mały, spędzający w dodatku większość życia w więzieniu, garbusek Gramsci i niewątpliwie przez niego w ogromnej mierze spowodowany późniejszy "marsz przez instytucje" lewaków z '68 i wszelkiego tałatajstwa podobnej maści.

W odwrotną stronę działało to niestety znacznie słabiej, choć chyba były i takie przykłady. Co było największą siłą prloskiego realnego socjalizmu? Moim zdaniem przekonanie praktycznie wszystkich nim dotkniętych, że będzie on trwał - może nie przez wieki, ale na pewno dłużej, niż życie nasze i naszych dzieci. I że jeśli się jakimś cudem szybciej skończy, to będzie to skutkiem tragedii na taką skalę, że największy ekstremista tylko w momentach wyjątkowej frustracji mógłby sobie tego w duszy życzyć. Mimo całej swej nienawiści do tego syfa i koszmaru swej w nim egzystencji. (Wiem coś o tym, bo sam byłem właśnie takim sfrustrowanym ekstremistą i najklasyczniejszym wewnętrznym emigrantem.)

Kiedy zacząłem dostrzegać cień nadziei na to, że "najlepszy z ustrojów" może jednak mnie nie przeżyć? Trochę to chyba śmieszne, ale było to po przeczytaniu niewielkiej, wydanej oczywiście w podziemiu, książeczki Andrieja Amalrika "Czy Związek Sowiecki dotrwa do roku 1984?". Autor dowodził, że niekoniecznie, głównie argumentując na podstawie potwornego cywilizacynego i ekonomicznego zapóźnienia Sowietów, koszmarnego stanu zdrowotności, braku przyrostu naturalnego... Takie rzeczy. I b. dobrze współgrało to z zapoczątkowaną właśnie przez wielkiego Ronalda Reagana twardą polityką wobec Sowietów.

Jeśli ktoś chce sobie przeczytać ten tekst Amalrika, to po angielsku jest on tutaj: http://www.stetson.edu/~psteeves/classes/amalrik1.html i tutaj: http://www.stetson.edu/~psteeves/classes/amalrik2.html. Po polsku też powinien dzisiaj gdzieś być dostępny, po prostu trzeba poszukać.

Z Amalrikiem jest o tyle zabawna sprawa, że najpierw nikt nie mógł uwierzyć, by jakiś żyjący w Sowietach młody pracownik naukowy mógłby coś takiego napisać, potem wydać to na Zachodzie... I jeszcze przeżyć! Wkrótce te wątpliwość zostały jeszcze wzmocnione, gdy Amalrika wypuszczono na Zachód. Kiedy jednak niedługo potem zginął w Hiszpanii w wypadku samochodowym, żadne wątpliwości na jego temat nie zostały rozwiane, to w ogóle nie było komentowane. No i oczywiście nikt nie miał cienia wątpliwości na temat samego wypadku, skoro wypadek, to wypadek i wiadomo, że nikt w tym rąk nie maczał.

W moim przypadku być może pojawienie się tej nadziei, że komuna może się skończy szybciej, niż przez całe dotychczasowe życie myślałem, nie miała pewnie ogromnego praktycznego znaczenia, ponieważ i tak nie mogłem dla siebie w prlu znaleźć miejsca, więc żyłbym w sumie tak samo i robił to, co i tak robiłem. Wiedząc też, choćby z historii, że zdychająca, mające jednak wciąż w sobie sporo sił i determinacji, bestia wcale nie staje się z tego powodu łagodna, miałem też w sumie związane ręce i z konieczności sławę "pogromcy komunizmu" musiał człek od samego początku pozostawić innym. Po prostu nie dało się wieść ludzi na barykady, czy do Okrągłego Stołu (tfu!), nie wierząc za grosz ani w dobrą wolę komuszego reżimu, ani w "nowy, lepszy socjalizm", nie pragnąc zostać męczennikiem, nie mając lewicowych i wpływowych kumpli za granicą, ani poparcia kierowanej wtedy przez ujawnionego potem prloskiego agenta "Wolnej Europy".

Jest to sprawa, nad którą naprawdę warto się dobrze zastanowić, bo dokładnie taki był mechanizm działania polskiej opozycji - nawet jeśli obraz anytkomunistycznej opozycji przedstawiany przez Aleksandra Zinowiewa, gdzie każdy opozycjonista to jednocześnie agent, uznamy za intelektualną przesadę.

Z motyla, przez Amalrika, zeszło na moje własne, niezbyt w końcu same w sobie znaczące, doświadczenia z prlu i antyprlowskiej opozycji. Szczerze mówiąc, miałem zamiar napisać o czymś całkiem innym, i z Amalrika przejść do domysłów na temat tego, co też może być "biblią" dla naszych wrogów - europejsów i wszelkiego tego typu liberalnego lewactwa. Bo jestem całkiem pewien, że Marks nie odgrywa wśród ich inspiracji większej realnej roli. Jednak zeszło na wspominki, więc niech już tak zostanie.

Nie chodzi oczywiście o mnie, tylko o fakty z pierwszej ręki, nawet jeśli ta ręka nie należała do wielkiego działacza, jakiegoś prawdziwego bohatera, czy martyrologicznego masochisty (tym ostatnim akurat zawsze się brzydziłem i jak ognia unikałem).

Jednak, skoro jesteśmy przy doświadczeniach z pierwszej ręki i mówimy o specyficznych, istniejących wtedy, choć dla ogółu do dziś niewidocznych, ograniczeniach, pozwolę sobie wspomnieć, że gdzieś na początku chyba tzw. stanu wojennego (zresztą może było to wcześnie, za "Solidarności", albo i jeszcze wcześniej?) chciałem w podziemnej gazetce napisać coś o tym, że prawdziwym i legalnym rządem Polski jest Rząd w Londynie. I kolega zwrócił mi uwagę, całkiem zresztą słusznie, że powinienem "pomyśleć o drukarzach". Czyli wybić sobie takie fanaberie z głowy.

Miał niestety rację - nawoływanie do naprawy socjalizmu, jeśli się jeszcze miało możnych protektorów w KC i w lewicowym Paryżu, było stosunkowo bezpieczne, choć niekoniecznie wygodne. Mówienie o niepodłegłości ani wygodne, ani bezpieczne nie było. Co wiecej, nie było takim nie przede wszystkim dla tych ludzi (podwójna negacja!), którzy te poglądy formuowali, bo co do nich władza ludowa nie miała już większych złudzeń, tylko dla tych, którzy najbardziej się narażali pracując nad ich powielaniem i dystrybucją. Tak to działało i ludowa władza świetnie wiedziała co robi.

No dobra, inne doświadczenia podobnego typu zostawię sobie, Deo volente, na inną okazję. Tekst mi się rozjechał, ale mam nadzieję, że coś z niego nadal wynika. A razie czego może te linki do Amarlika będą stanowić jakąś skromną rekompensatę. (No i wszyscy wielbiciele Szekspira out there też powinni docenić tę moją bezforemność. Albo nazwijmy to tutaj "gawędą szlachecką", wtedy też będzie fajnie.)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 26, 2006

Prawdziwy sens lewicowego eksperymentu?

(wersja 0.2 - 27-06-2006)

Mówi się dość powszechnie, że "wprawdzie realne skutki komunizmu i nazizmu były takie same, ale ten pierwszy był realizacją odwiecznych marzeń ludzkości, podczas gdy drugi - tylko czymś zbrodniczym i bezsensownym".

Na pierwszy rzut oka faktycznie może się tak wydawać, ale nie jest to jedyny sposób możliwego spojrzenia na tę sprawę. W książce Aleksandra Zinowiewa "Przepastne wyżyny" (po polsku chyba nigdy nie wydanej, ja ją czytałem po angielsku) znalazłem takie dowcipne stwierdzenie:

"Celem eksperymentu jest zidentyfikowanie jego przeciwników i wyciągnięcie stosownych konsekwencji".

Oczywiście, jest to błyskotliwy i nieprawdopodobnie śmieszny żart na temat wyimaginowanego "naukowego" eksperymentu w sławnym "naukowym" instytucie w wyimaginowanym mieście Ibańsk. Ale nie tylko... Jeśli się chwilę nad tym nieco głębiej zastanowić, to czy nie jest to aby PRAWDZIWA ZASADA I PRAWDZIWY SENS wszelkich działań nawiedzonej lewicy?

("Nawiedzonej", ponieważ nie chodzi mi o lewicę względnie normalną, walczącą w realnym świecie walkę o realne poprawienie doli swojej i podobnych do siebie, ani nawet walczącą o władzę, jeśli jest ta walka jest pozbawiona silnych utopistycznych i gnostycznych aspektów określających lewackość.)

Dla mnie ten żarcik Zinowiewa mówi o agresywnym współczesnym lewactwie praktycznie wszystko co istotne - i to wcale nie jest żaden żart.

Mówi praktycznie wszystko o podstarzałych "bojownikach" z paryskich barykad roku '68 rządzących dziś w Brukseli, o szwedzkich socjaldemokratach, o organizacjach homoseksualnych, feministkach, rodzimych postkomunistach, amerykańskich "liberałach", latynoskich Che... Jest tego naprawdę sporo, coś ich chyba łączy, ale co właściwie?

Daliśmy sobie wmówić, że w każdym z tych eksperymentów chodzi o to, co eksperymentator podaje nam do wierzenia. Czy musi to być prawda? Wcale nie musi, bardzo możliwe, że celem ich wszystkich jest właśnie ZIDENTYFIKOWANIE PRZECIWNIKÓW I WYCIĄGNIĘCIE STOSOWNYCH KONSEKWENCJI. Albo w pełni świadomie, i tak jest zapewne najczęściej, albo mniej świadome... I co miałoby to zmieniać? Czyli SPROWOKOWANIE OPORU W CELU JEGO PÓŹNIEJSZEGO ZWALCZANIA.

Powiedzmy sobie wreszcie, że to właśnie jest celem tych wszystkich "wzniosłych humanistów", tych wszystkich "współczujących", tych wszystkich "światłych", "postępowych", "otwartych na ludzi", "tolerancyjnych". I zacznijmy stosownie reagować. Nie ma bowiem żadnego przekonującego dowodu, że jest odwrotnie - czyli, że to nie o zwalczanie naszego oporu im chodzi, a o to, co sami mówią!

A zresztą, jeśli np. zbrodnarz naprawdę wierzy, iż jest dobroczyńcą ludzkości, czy zmienia to w czymś istotę jego działań? Czy reakcja ofiar miałaby z tego powodu być inna? (Zgoda, po unieszkodliwieniu można go nie wieszać, tylko zamknąć np. w pokoju bez klamek, ale przecież nie przed!)

Naprawdę NIE MUSIMY przyjmować za dobrą monetę wszystkiego, co nam mówią nasi wrogowie! Zacznijmy ich działania interpretować po naszemu - nie wyłącznie zgodnie z ich własnymi deklaracjami. Z pewnością będzie to nie tylko skuteczniejsze, ale i znacznie sprawiedliwsze!

Jeśli rządza mordu ujawniła się w naziźmie, a poza tym ujawnia się (choć w mniejszym, choćby z praktycznych względów, nasileniu) w całej historii i prehistorii ludzkości, to i wcale nie jest nie do pomyślenia, iż lewica także kieruje się żądzą mordu, nie tylko na wartościach i strukturach społecznych, ale i na ludziach. Zaś wszelkie "gumanisticzieskije" deklaracje to tylko dymna zasłona.

Proponuję to wstępnie przyjąć jako roboczą hipotezę, a po drugie zastanowić się nad tym i podyskutować.