Pokazywanie postów oznaczonych etykietą biskup. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą biskup. Pokaż wszystkie posty

niedziela, października 22, 2006

POstępowy biskup (215 lat temu)

G. Lenotre, wspaniały francuski historyk, członek Akademii Francuskiej, który z paryskich archiwów wydobywał niesamowite osobiste historie ludzi żyjących w epoce rewolucji francuskiej, w swej książce zatytułowanej "Sous le bonnet rouge" (“Pod czerwoną czapką”) umieścił kilka relacji o niezwykłych losach księży w tamtych trudnych czasach. Niektóre są budujące, inne wprost przeciwnie (a ta ocena zależy oczywiście od ideowych przekonań i sympatii czytającego). Postanowiłem kilka z nich w wolnych chwilach przetłumaczyć. Oto pierwsza. (Czemu akurat tę wybrałem jako pierwszą? Z jakiegoś niewiadomego powodu wydała mi się być jakby nieco na czasie.)


G. Lenotre (a tłumaczenie z francuskiego moje własne)

Obywatel biskup

Często i szeroko były opowiadane nieszczęścia księży, którzy w epoce cywilnej konstytucji kleru, posłuszni rozkazom Rzymu, odmówili złożenia przysięgi, narażając się w ten sposób na wszelkie rygory rewolucyjnych praw, ale o wiele mniej rozczulano się nad losem pozostałych, tych którzy przysięgę złożyli, czyli tak zwanych “intruzów” (intrus). A przecież większość przeżyć spotykających to nowe duchowieństwo świadczy o tym, że byli oni brutalnie molestowani, a ich życie także nie było specjalnie radosne.

Ksiądz Fauchet, sławny od samego początku rewolucji ze swego oratorskiego talentu, ze swego entuzjazmu dla nowych idei, ze swej odwagi w czasie szturmowania Bastylii, kiedy to pod kulami zaniósł oblężonym wezwanie do poddania się, ksiądz Fauchet zatem, jak wszyscy wiedzą, został 17 kwietnia 1791 roku wybrany biskupem departamentu Calvados. Sakrę biskupią otrzymał w katedrze Notre-Dame, z rąk Gobela, metropolity Paryża, a w kilka dni potem wstąpił do Klubu Jakobinów. Wyposażony w ten sposób zarówno w władzę duchową, jak i świecką, po następnych kilku dniach przybył do swej biskupiej siedziby w Bayeux, zadbawszy przedtem, by zastać ją opróżnioną ze swego poprzednika, księdza de Cheylus, i rozkazawszy, by w biskupim pałacu trzymano dlań pięć apartamentów pańskich, oraz trzy dla służby.

Przyjęcie w Bayeux było zarówno hałaśliwe, jak i solenne, był to bowiem jeszcze czas wielkich iluzji i niepohamowanej dobrej woli. Cała municypalność powitała nowego prałata, a ludność – z nielicznymi wyjątkami – także okazała mu swój szacunek. Udano, że nikt nie zauważa krótkiego postoju szacownego pochodu u wejścia do katedry, gdzie notariusz apostolski dyskretnie przekazał intruzowi wydane przez księdza de Cheylus rozporządzenie, zakazujące mu pod groźbą ekskomuniki pełnienia obowiązków biskupa. Fauchet, wyraźnie poruszony, przyjął ten akt z rąk notariusza, po czym bez słowa odważnie wkroczył do kościoła. Potem modlitwa przy ołtarzu, kwieciste przemówienie, nowe kazanie, potem zaś bankiet wydany przez municypalność, ognisko, w którym radośnie spalono pięćset egzemplarzy ekskomuniki, wizyta biskupa w Klubie i defilada Gwardii Narodowej – Fauchet poczuł się tak serdecznie powitany, że swą radość wymownie porównał do “tej, która panuje w niebiesiech, kiedy pojawia się tam upragniony brat”.

Ten miesiąc miodowy lśnił przez kilka dni. Biskup organizował swój personel, zaś lokalne władze wychodziły ze skóry, by zaspokoić wszelkie jego zachcianki, choć były one, prawdę mówiąc, dość dotkliwe dla kiesy tych, którzy mieli za to płacić. Tym pompa otaczająca kult religijny bardzo się podobała, do czasu jednak, gdy ich to nic osobiście nie kosztowało, teraz, gdy sami za to mieli płacić, zapragnęli czegoś prostszego. Nowy biskup jednak cechował się sporym rozmachem: poza szesnastoma wikariuszami biskupimi, stanowiącymi jego radę, zażądał ośmiu księży do odprawiania mszy śpiewanych, dwóch ludzi grających na “serpencie”, ośmiorga dzieci do chóru, dwóch zakrystianów, organisty, dwóch gasicieli świec, szwajcara, trzech pisarzy, dzwonnika, zegarmistrza, dwóch kościelnych, suflera i chorążego. Brakowało mu jeszcze 900 liwrów na oświetlenie, 100 liwrów na oliwę i kadzidło, zapasu wina za cenę 500 liwrów, oraz 600 liwrów przeznaczonych na utrzymanie szat i bielizny. Dystrykt próbował się targować, ale jak można odmówić czegoś prałatowi, “który zdobył Bastylię” i lubił o tym przypominać? Ustąpiono więc w niemal wszystkich punktach.

Na razie wszystko szło dobrze. Przepełniony zapałem i wiarą w siebie, Fauchet postanowił odwiedzić wszystkie dziewięćset parafii na swoim terytorium i udał się odważnie w drogę. Najpierw dotarł do Honfleur. Miał tam przybyć 25 maja o szóstej wieczorem, jednak zły stan dróg spowodował, iż przybył dopiero o północy. Następnego dnia, o samym świcie, był już na nogach, perorując, odwiedzając kościoły, błogosławiąc sztandary, pędząc do towarzystwa filantropijnego, do przytułku dla biednych, do Klubu, odbierając orację dam przyrzekających ze wszelkich sił utrzymać Konstytucję. Lokalne władze, przerażone całą tą aktywnością, nie potrafiły dotrzymać prałatowi kroku, co zresztą wynika także z ich własnych późniejszych zeznań. O szóstej wieczorem, biskup nadal perorował i mobilizował rewolucyjny zapał, podczas gdy ludność wyraźnie miała dość.

W Lisieux biskup został powitany owacyjnie. Tam też, być może zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że jego pasterska podróż przybiera całkiem świeckie formy. W Klubie bywał znacznie częstszym gościem, niż w kościele, śpiewano mu pieśni nie mające nic wspólnego z religią, ofiarowano mu nawet “koronę obywatelską” (couronne civique) i bukiet. W Falaise było to jeszcze wyraźniejsze. Municypalność postanowiła ofiarować biskupowi bankiet opłacony ze składek obywateli, ale chętnych do złożenia składki było tak niewielu, że konieczna była zmiana planu – bankiet został opłacony z kasy municypalnej, przy czym postanowiono, iż będzie “jak najskromniejszy”. Biskup nie okazał niezadowolenia.

Gorzej było, gdy odwiedził klasztor Urszulanek, a jego przełożona zamknęła mu przed nosem wrota. W końcu musiała ulec i Fauchet wszedł do świętego przybytku, gotując się do wygłoszenia kazania. Jednak wszystkie, co do jednej, mieszkanki uciekły, by schronić się na najwyższym piętrze gmachu i prałat, w towarzystwie członków Klubu, wściekły przemierzał klasztorne sale korytarze, nie napotykając ani jednej zakonnicy. Na pociechę, jeden z grenadierów zaśpiewał mu kilka zwrotek “filozoficznej” piosenki opartej na znanej melodii Je le tiens, ce nid de fauvettes! (“Mam je, to gniazdo piegż”, piegża to mały ptaszek, a tytuł brzmi oczywiście piekielnie nieprzyzwoicie).

W Vire, zamiast Te Deum, powitano prałata pieśnią na takim motywie:
Nasz biskup jest żonaty,
Trzeba wypić za jego zdrowie!
Jeśli obywatel biskup odczuwał podczas tych żywiołowych powitań jakiś dyskomfort z powodu ich niezbyt religijnego charakteru, to nic w każdym razie po sobie nie dał poznać. Nie miał też prawie wcale czasu na wchodzenie do kościoła – cały czas bankietowano, wznoszono toasty za jego zdrowie, jakaś panienka zaprezentowała osiem zwrotek własnej kompozycji, gromadka dzieci uwieńczyła go gałązkami dębu i trójkolorowymi wstążkami... Nikomu w każdym razie nie przyszło do głowy prosić o błogosławieństwo.

W Colleville-sur-Mer, biskup wszedł jednak na ambonę. Wygłoszenie kazania okazało się mimo to niemożliwe, nie pozwoliły na to krzyki zgromadzonej kongregacji. Miejscowe chłopaki nie chciały słuchać kazania biskupa Fauchet. Ten przypomniał im, że zdobywał Bastylię i nie da się przestraszyć. Jednak w końcu musiał sobie pójść.

W Dėlivrande, sławnym celu pielgrzymek, patrioci poczuli się oburzeni widząc, jak biskup wchodzi do kościoła. Zostało to uznane za wsteczne, a znający się na rzeczy dowodzili, iż zachodzi tu cofnięcie historii o dokładnie trzysta lat.

W Bennières-sur-Mere prałata nie powitał nikt, poza jednym kościelnym, który ofiarował mu sztuczną gałązkę z liśćmi, wraz z komplementem: “Fałszywemu biskupowi, fałszywe wawrzyny”. Potem zaś, kiedy Fauchet mimo wszystko wkroczył do świątyni, dowcipny kościelny go tam zamknął. Aby powrócić do swego wozu, biskup był podobno zmuszony do ucieczki przez okno.

Na tym zakończył się cały pasterski objazd podległych parafii. Spośród dziewięciuset, nad którymi sprawował władzę, zdołał odwiedzić tuzin, i to doświadczenie wyraźnie mu wystarczyło. W Bayeux był przynajmniej spokój. Powrócił nieco zniechęcony wprawdzie, ale nadal pełen wiary w swą przekonującą elokwencję. Biedak! Czyż nie był biskupem jedynie “z woli ludu”, zamiast “z Bożej łaski”? Wyborcy nie pozwolili mu w każdym razie o tym zapomnieć.

Ledwo się ponownie zainstalował w swym biskupim pałacu, a już rozpoczęła się wojna z municypalnością. Jeden z jego pasterskich nakazów został bez ceremonii unieważniony przez trybunał. Z wyżyn swego biskupiego tronu Fauchet ogłosił, że “zdobył Bastylię i nie przestraszy się malutkiej municypalności, w dodatku źle zorganizowanej”. Ta “mała municypalność” dolała oliwy do ognia. Władze przysłały doń woźnego sądowego z nakazem, Fauchet wywalił go za drzwi. Odmówiono wywieszania wszelkich jego nakazów, kazał je zatem wywieszać swoim służącym.

Któregoś dnia wszedł na ambonę i kilku obecnym w kościele wiernym oświadczył, ku wielkiej ich konsternacji, że “jeśli ta mała municypalność, którą gardzę, potrzebuje mnie, wie, gdzie mnie znaleźć”. Władze lokalne dyskutowały już sprawę jego aresztowania, skandal rósł, z ewidentną szkodą dla ceremonii religijnych, na których co bardziej strachliwi przestali się pojawiać. W sprawę wmieszały się kobiety żyjące z wynajmowania krzeseł w kościele, po prostu nie miały z czego żyć, bowiem na niektórych uroczystych mszach nie było nawet dwunastu osób! Zażądały zwrotu pieniędzy za swoje koncesje, albo rekompensaty finansowej.

Na szczęście zbliżała się pora wyborów do Legislatywy. Fauchet, zdegustowany swymi przygodami w roli biskupa, zamarzył o zostaniu deputowanym. 15 czerwca pogodził się z “małą municypalnością”, której głosów teraz bardzo potrzebował. Głosy te uzyskał i wyjechał do Paryża. Biskupem był wszystkiego pięć miesięcy.

Wybiegając w przeszłość, powiem, że polityka szykowała mu jeszcze brutalniejsze od dotychczasowych rozczarowania