Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Graves. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Graves. Pokaż wszystkie posty

sobota, maja 09, 2015

Dyskretny urok składu materiałów budowlanych

Pożyczyłem sobie od znajomej kindle'a, głównie żeby zobaczyć, czy można z tego mieć na stare lata jakąś radość. Było tam już nieco książek, a między innymi taka niedawno wydana, chyba amerykańska, spora i ambitna historia Morza Śródziemnego. Tego typu rzeczy zawsze mnie dość kręciły, a w dodatku to już jest tam ustawione, nie muszę za każdym razem szukać książki, ani miejsca gdzie skończyłem czytać, więc czytam to stosunkowo pilnie, a inne rzeczy muszą poczekać.

W sumie to jest dość interesujące, choć natchnęło mnie do wielu przewrotnych myśli, całkiem z pewnością nie takich, jakie by sobie autor życzył. Na przykład mówi ten nasz autor rzecz sensowną i w sumie szpęgleryczną, mianowicie, że zmiana zdobienia ceramiki w jakichś grobach nie musi zaraz oznaczać przybycia całkiem nowego ludu, oraz że język wcale się tak dokładnie, jak to sądzili dawni historycy, nie pokrywa z pochodzeniem etnicznym, genami...

Nie mówiąc już o pokrywaniu się nazw ludów z tymi pozostałymi sprawami. (Spengler mówi o tym b. wyraźnie i b. przekonująco.) No i ten nasz autor to wszystko mówi (choć nie tak pięknie jak Spengler, nie jest to dziś też już specjalnie odkrywcze), po czym bierze się dalej do opisywania tych różnych zmian ceramiki i temu podobnych spraw.

To jest właśnie książka skoncentrowana na kontaktach - handlowych, gospodarczych, kulturowych - tych ostatnich, przynajmniej w prehistorii, a dalej na razie nie doczytałem (zresztą prehistoria mnie akurat kręci), na tyle, na ile to widać w tych różnych grobach. Nie całkiem tylko, ale głównie. Niby trudno postępować inaczej i robić historię będącą "wszystkim z przeszłości o czym możemy wiedzieć" (co zdaje się być powszechnie dziś akceptowaną postawą), ale też dla mnie to ograniczenie do tego, "co możemy wiedzieć", zdecydowanie wszystko wypacza.

A do tego paskudnie spłaszcza. (Oczywiście nie ja to odkryłem, bo Spengler na pewno był tu przede mną. I nie wiem czy ktoś był przed nim.) Moim skromnym zdaniem (Spenglera też), jeśli czegoś nie możemy wiedzieć "naukowo", no to pora zmienić tę "naukowość", albo w ogóle sobie "naukowością" dupy nie zawracać. Nie za bardzo, w każdym razie.

No bo kiedy historycy - zgoda, dość naiwnie, jak sądzimy dzisiaj (a Spengler sądził sto lat temu) - byli święcie przekonani, że zmiana wzoru na glinianych garnkach, nie mówiąc już o zmianie sposobu traktowania nieboszczyków (w sensie, przede wszystkim, grzebanie vs. palenie, choć wcale oczywiście nie tylko to) oznaczają całkiem nowy lud... A wiec imigrację, często zatem jakieś zbrojne konflikty... I cała masa takich rzeczy, które łatwo sobie wyobrazić, jak się chwilę pomyśli...

No to te tam malunki na tych tam garnkach, nie mówiąc już o wyglądzie tych tam grobów, były cholernie ciekawe, bo wynikała z nich masa istotnych i fascynujących spraw. Kiedy jednak zaczęto sądzić, że te zwyczaje, malunki i rozplanowanie grobów zmieniają się ot tak sobie - po prostu od czasu do czasu przychodzi inna moda... A co najwyżej mamy jakieś tam kontakty handlowe - jedni obsydian czy krzemień, drudzy muszelki, albo powiedzmy bursztyn - no to po prostu przestaje z tego aż tak wiele wynikać.

Może kogoś drogi, jakich używano do przewożenia krzemienia czy bursztynu, SAME W SOBIE, niesamowicie pasjonują, ale przeważnie jednak, normalnego człowieka, zwyczaje takie, jakie opisuje powiedzmy Robert Graves... Albo jakieś wojenki, choćby i na maczugi, czemu nie? Nie mówiąc już o rzeczach wprost szpęglerycznych... Podniecają o wiele bardziej.

Tak sądzę. (Co mówię, bo nie jestem Coryllus, który wszystko zawsze wie na pewno, nie wiadomo skąd. Choć akurat po napisaniu powyższego tam poszedłem i stwierdzam, że napisał ostatnio parę niezłych tekstów. Nieco wcześniej było z tym gorzej, choć co ja tam wiem.)

Jednak, i do tego zmierzam, tam gdzie się tę historię pisze, gdzie się na jej temat różne rzeczy "odkrywa", itd. itd., nic się z tego błahego powodu nie zmienia. Kiedyś zmiana ceramiki z malowanej na wypalaną (we wzory) oznaczała ogromne migracje i nie-byle-jakie wojny - teraz oznacza praktycznie nic, ale co z tego? "Badanie", "poznawanie", pisanie o historii jest zinstucjonalizowane i przebiega całkiem niezależnie od tego, czy to, co ci panowie (i reszta) "odkrywają", jest dla kogokolwiek naprawdę interesujące, czy tylko służy do zaliczania punktów, dostawania grantów i takich spraw.

"No to po co, człowieku, ty tę książkę czytasz, skoro ona", powie ktoś, "tak ci się nie podoba?" To wcale nie jest tak, że ona mi się całkiem nie podoba - ona po prostu nasuwa mi pewne refleksje, to raz, a dwa, że widzę jej ograniczenia. Będące poniekąd ograniczeniami całej współczesnej humanistyki. Albo sporej jej części.

Dla mnie takie książki są interesujące (w miarę), ponieważ ja się zajmuję (amatorsko głównie) historią od pół wieku, i dla mnie wszelkie informacje - niechby i o kolejności zakładania fenickich kolonii na Sardynii i czym tam oni handlowali - niejednokrotnie wskakują na miejsce jako brakujące fragmenty wielkiej i fascynującej układanki. I sobie pewne konkrety odświeżam.

Ja po prostu mam coś, powiedzmy metaforycznie, że to przecudny kobierzec, który na tym szkielecie, jak na trzepaku, sobie rozwieszam. Po prostu dlatego zresztą, że ja się do "naukowej historii" od prawieków nie raczę ograniczać. "No więc co marudzisz?", upiera się jednak tamten. Co jednak ma do rozwieszania typowy dzisiejszy "wykształcony laik", który Spenglerów i Gravesów przez pół wieku nie czytał? (Nawiasem, z tym Gravesem to może być prawda, albo i nie, ale właśnie TO jest fascynująca kwestia, a nie jakieś trywialne malunki na glinianych garnkach "same w sobie"!)

I co ma z tego dzisiejszy profesjonalny historyk - ach, jakżesz "naukowy"! - który po opisaniu tych tam glinianych skorup i dróg wymiany towarów spokojnie, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zabierze się za coś następnego i równie (mało) istotnego. W ogóle to tej schyłkowej faustycznej cywilizacji naprawdę wydaje się, że należy wszystko w najmniejszych szczegółach opisać, a wtedy... Co właściwie? Jeśli uda się dowiedzieć absolutnie wszystkiego, w najmniejszych szczegółach, bez żadnych filtrów czy syntezy, no to powstanie w ten sposób równoległy świat, całkiem bliźniaczy, tyle że w innym medium... Wirtualny. Alleluja!

Że wyrażę to nieco inaczej... Otóż dzisiejszy pan historyk (i ta reszta też zresztą) trzyma się kurczowo swojej "naukowości" i dla niego nic "ponad" te mądrości, które z Historii (jako łańcucha faktów, nie jako ich opisu) wyciągnąć się "nie da". One są dlań WSZYSTKIM, co on chce z tego wycisnąć. Nic ponad to nie będzie próbowal, żadnych tam "nienaukowych" syntez i wzlotów intuicji on nie pragnie, bo to by go po prostu przekreśliło, jako "poważnego historyka". Takiej fopy on nawet w pijackim śnie nie popełni!

Jeśli ktoś próbuje z tego składowiska materiałów budowlanych - no bo w końcu czym jest takie zbieranie faktów, "które jesteśmy w stanie ustalić", ale bez najmniejszej próby jakiejś potem syntezy, z odrzuceniem po prostu wszelkich takich chęci, z potępieniem ich nawet...? Jeśli ktoś próbuje wykorzystać te pozbierane pracowicie informacje, te fakciki, te opisy takich czy innych pochówków, wykorzystać do dojścia do tego JAK NAPRAWDĘ...

Pomijając to rytualne "co możemy wiedzieć", stanowiące rzekomo istotę "naukowości" (jakby historia mogła być czymś podobnym do fizyki) - JAK żyli wtedy ludzie i CO ICH NAPĘDZAŁO,,, No to po prostu taki ktoś jest "mętnym idealistą", nie mówiąc już o tym że okrutnie gwałci Naukę, która nam przecież tyle szczęścia, widocznego gołym okiem, dostarczyła, ach! (Co się też oczywiście lubi wiązać z reakcyjnością i innymi takimi, brzydkimi rzekomo, sprawami. Że na tym wyliczankę zakończę.)

Ja jednak żadnych doktoratów nie piszę, o granty się nie staram, publikacji zaliczać nie muszę, uznanie "poważnych historyków" mam w nosie, więc jednak wypowiem tutaj niemodną i staroświecką myśl. A nawet, co mi tam, więcej:

1. Że "co możemy wiedzieć" jest do dupy, a jeśli naprawdę nic ponad to "nie możemy wiedzieć", nic się "naukowo" nie da, to trzeba zmienić kryteria, metodologię i ew. typ własnych ambicji - proste! Czemu, spyta ktoś? No bo to "co możemy wiedzieć" jest, z konieczności, cały czas sprzedawane jako "tak było" i "tak to właśnie działa" - a to po prostu kłamstwo! A zresztą, dlaczego niby narzucać sobie arbitralne ograniczenia?

2. Że sto razy wolę oglądać katedrę, albo choćby prowincjonalny budynek dworcowy (jak w Kutnie, dopóki te @#$^ tego skarbu, co cara kiedyś witał itd., nie żebym cara lubił, nie zniszczą!), niż kupę worków z cementem i prefabrykatów. Szczególnie jeśli te worki i prefabrykaty miałyby być celem ostatecznym i gotowym dziełem.

Tak po prostu mam i możecie mnie pocałować. Choć oczywiście wiem, że to okrutnie "nienaukowe". Przekładając to na prosty język: sto razy wolę esej, mówiący mi coś o "mechanice dziejów" i ludzkiej naturze, niż kolekcję statystycznych tabel, z których nawet ich kompilatorowi nic specjalnego nie wynika, bo one mają być wartością w sobie. Na drzewo!

3. Że na każdym kroku serwuje nam się - w bardzo szeroko pojętej humanistyce z przyległościami - całkiem z czapy wzięte twierdzenia, które mają obowiązek funkcjonować jako religijne w praktyce prawdy. Że np. homo jest normalne i super, Biblia nic przeciw niemu nie mówi (a za to pedofil, o ile nie jest ulubieńcem naszych umiłowanych oczywiście, jest be)... Że kobieta to facet, tylko bardziej... Że "wolny rynek"...

Że jak jakiś (prawie w realu nieistniejący) brzydki Żyd, np. komunistyczny oprawca, to automatycznie nie Żyd, ale za to jego pieniądze zawsze i na wieki będą należeć do... (Kogo właściwie?) Że "prawa człowieka" (co parę lat udoskonalane, nie wiadomo przez kogo)... Że Demokracja - nieważne, że to pojęcie jest wciąż twórczo, przez nie-wiadomo-kogo, rozwijane i nikt o to Ludu, "Demosa" jakby nie było, nigdy spytać nie raczy...

 I tysiące innych takich, każdy sam wie. Za to w "poważnej" historii mamy "co MOŻEMY wiedzieć" - taka hiper-naukowa ścisłość und dobrowolne samoograniczanie. Udawanie nauki tak ścisłej, jak co najmniej fizyka. Dlaczego niby AKURAT W HISTORII, że spytam? Nie jestem oczywiście zwolennikiem irracjonalizmów, czy tworzenia na siłę "mitów", ale z ta "naukową" historyczną metodologią naprawdę jest coś nie w porządku. Robienie z prehistorycznych ludzi jakichś ojrolemingów, na przykład, a choćby nawet i lemingów amerykańskich, z pewnością wykracza poza granice przyzwoitości.

Za wiele udawania (np. "naukowej ścisłości"), za wiele jałowego kręcenia się w przerębli, za wiele wyginania na siłę dawnych ludzi, żeby przypominali dzisiejsze lemingi. Niektórzy o tym wiedzieli już dawno i mieli oczywiście absolutną rację, tylko że dziś jeszcze większa niż wtedy część interesujących tematów i hipotez stała się, już nie tylko "nienaukowa", ale nawet wprost niekoszerna. Zaś tzw. "czytająca publiczność", która teoretycznie mogła by tym panom (i reszcie) zawołać "hej, opanujcie się ludzie i nie nudźcie tak okrutnie za podatnika pieniądze!", jest teraz znacznie gorzej do takiej misji przygotowana - także nie bez przyczyny.

triarius

niedziela, stycznia 04, 2015

Marzenia w końcu spełnione i inne hiper-aktualne sprawy

W dniu 11 bieżącego miesiąca, jak nas informują zachodnie telewizje, zostanie wykonana eutanazja na jednym gwałcicielu. Nie żaden tam "wyrok", tylko "eutanazja" właśnie, bo on sam o to był poprosił. Siedząc, jak rozumiem, w więzieniu, a nie żeby popijał margaritę z parasolikiem gdzieś na Karaibach, śmiejąc się z jałowych wysiłków Interpoli tego świata.

Fajnie? Będzie jednego brzydkiego gwałciciela mniej, więc chyba fajnie? Z tym, że, jeśli by się ktoś koniecznie chciał czepiać, to jakoś w taki sposób... Ktoś sobie mógłby postawić następujące pytanie. Czy ja sam, gdyby mi ktoś postawił takie zadanie, coś za to obiecał, - potrafiłbym w krótkim czasie skłonić każdego - mając go w pierdlu czy innym powiedzmy szpitalu - do podpisania całkiem dowolnego dokumentu, a już na pewno prośby o dokonanie na nim eutanazji?

Jeśli nie, w moim konkretnym przypadku, to chyba jedynie dlatego, że jestem niepoprawny moherowy faszysta i skrajna prawica. Nieco więcej humanizmu, nieco więcej wiary w Człowieka - i z całą pewnością po dwóch tygodniach taki więzień, albo inny pacjent, błaga o eutanazję! (A jeśli nawet i nie, to od czego fałszowanie podpisów? Zresztą w przypadku nienarodzonych niemowląt nawet żaden podpis nie jest wymagany, prawda?)

Tak więc, należy tę sprawę, ten precedens, widzieć jako karę śmierci powracającą tylnymi drzwiami - na razie bez wielkich fanfar, bez masowego spędzania dziatwy szkolnej i delagacji zakładów pracy. Nie da się tego chyba inaczej zinterpretować.

Nawet motyw zdrowotny chyba odpada, bo, po pierwsze by nam o tym z pewnością powiedzieli, że gwałciciel ma np. raka, a po drugie, gwałciciele są przeważnie w miarę na chodzie, skoro potrafią zgwałcić. To się zresztą potwierdza: w sieci piszą, że on biedny, bo nie byl leczony na "gwałtowne seksualne impulsy". Nic o żadnym raku. A zresztą - czy pierdel to jest pensjonant, żeby tam spełniać wszelkie życzenia klientów?!

A więc ciesz się "prawico", bo od zawsze marzyłaś, żeby kara śmierci wróciła. Nie potrafiąc w swym kretyńskim zadufaniu pojąć, że to na was, durnie, będzie ona stosowana - no bo przecież nie na Kiszczakach, Jaruzelskich, czy powiedzmy Polańskich tego świata! Nie potrafiąc pojąć, że, jakbyście sobie nie wmawiali pokrewieństwa z absolutystycznymi monarchami - jesteście PROLE i nic was tego statusu nie pozbawi, poza ewentualną, b. mało prawdopodobną zresztą, globalną rewolucją.

I nie potrafiąc pojąć, że kiedy się te obecne - i na długo jeszcze, zapewniam! - elity oswoją z myślą o utrupianiu proli, z czym na razie mają pewne psychiczne problemy, dzięki którym my tu sobie w miarę bezpiecznie różne rzeczy piszemy i w ogóle (choć to trudno nazwać "życiem") żyjemy... To zacznie się to kręcić i nabierać obrotów. Gwarantuję!

Lubicie powtarzać mądrość o tym, że "rewolucja zjada własne dzieci" (i dlatego ma być z założenia be, choć po prawdzie nikt nam słowa "rewolucja" zdefiniować nigdy nie raczył, poza oczywiście Marksami tego świata), ale gdybyście się chwilę zastanowili nad mechanizmem tego zjawiska, odkrylibyście właśnie m.in. to, że ci od których takie sprawy zależały, oswajali się po prostu z myślą o katrupieniu bliźnich, więc szło im to coraz lepiej.

(Nie jest to jedyną przyczyną "zjadania swoich dzieci", ale na pewno jedną z głównych przyczyn takich spraw jak np. "Terror roku II".) Tak że dla mnie wasze idiotyczne, masochistyczne, histeryczne, pedalskie i samobójcze płacze, żeby sobie kochana władza przywróciła prawo do utrupiania proli (w tym w razie potrzeby i was, gdybyście się kiedyś NAPRAWDĘ mieli zbuntować, a nie tylko robić za "konstruktywną opozycję"), zostały wysłuchane. Na razie mamy tylko skromny początek, ale, jeśli się ogromnie nie mylę, będzie i ciąg dalszy. Że aż się zdziwicie!

I tutaj na koniec chciałbym dodać mały historiozoficzny akcencik. Otóż kiedyś b. mnie pasjonowała sprawa walk gladiatorów, a starożytną historią zajmowałem się wtedy dość aktywnie i w miarę fachowo. (Nie powiem, żeby i dziś mnie to nie pasjonowało, po prostu nie robię już w tej kwestii wiele, chyba że mówimy o przerzuceniu sobie od czasu do czasu przypisów do "Mitów greckich" Gravesa. Wbrew pozorom, to ma jak najbardziej związek.)

Czytałem więc ci ja na temat tych gladiatorów różne uczone dziela, a w jednym z nich znalazłem taką tezę, że walki gladiatorów wcale nie zanikły z powodu nacisków Kościoła, ponieważ już wcześniej straciły w dość niewytłumaczalny sposób popularność na rzecz wyścigów rydwanów i PUBLICZNYCH EGZEKUCJI.

I wczoraj właśnie przyszła mi do głowy taka szpęgleryczna myśl (choć te informacje całkiem NIE od Spenglera!), że być może teraz - kiedy modły "prawicy" zostały wysluchane i tama pękła - MMA i temu podobne sprawy, które faktycznie szybko ostatnio próbowały się upodobnić do dawnych walk gladiatorów (na ile to możliwe w tak spedalonej i w sumie pacyfistycznej cywilizacji różowych golarek, jak ta obecna) zaczną szybko tracić popularność, na rzecz jakiejś Formuły 1 i...

Tradycyjnie - PUBLICZNYCH EGZEKUCJI. No bo czego by innego? Transmisje w telewizji, klipy w internecie, ach! Piękna myśl? Nie wiem co na to by rzekła nasza "prawica", ale ta "wolnorynkowa" lewizna udająca hiper-prawicę chyba by się z radości ocieliła.

* * *

Grupa hackerów właśnie precyzyjnie podrobiła odcisk palca niemieckiej ministry obrony, na podstawie wyłącznie ZDJĘCIA, na którym było widać jej kciuk. Tym samym owa grupa udowodniła, że takie coś jest jak najbardziej do zrobienia. Jakie będą tego skutki? Nie wiem jakie konkretnie, ale z pewnością bardzo poważne i dalekosiężne. Sprawa jest jak najbardziej rozwojowa!

A tak zupełnie przy okazji, to gdyby Zachód traktował jeszcze się poważnie i troszczył się nieco o przyszłość swych dzieci i ew. wnuków, to na pewno ministrów obrony z cyckami by nie było. W skrajnych przypadkach może jakiś pojedynczy cycek - jak w przypadku królowej Hippolity - ale dwóch na pewno nikt by nigdy nie przełknął. Jednak Zachód ma ewidetnie inne cele, niż przyszłość swych ew. wnuków, więc cycków na takich stolcach dostatek.

* * *

Ubawiłem się dzisiaj, bo w jednej zachodniej telewizji był wywiad z ekspertem, który na pytanie o "nową taktykę przemytników uchodźców", z cwaną minką, jaką kiedyś określało się mianem "zcichapęk", odparł był, że "nie możemy na razie być pewni, że to nowa taktyka".

Mnie tam nikt za ekspertyzy nie płaci, nie studiuję tych spraw, nikt mnie nie zaprasza do telewizji, ale mogę pana eksperta niniejszym poinformować, że to NA PEWNO jest nowa taktyka! Nie wie ktoś, na czym ona miałaby polegać? A na tym, że wyładowuje się statek do pełna uchodźcami, z odpowiednią proporcją kobiet i dzieci, a potem puszcza go się z samopas, bez załogi, za to całą naprzód, tuż poza włoskimi wodami terytorialnymi, w stronę Italii.

Jak to może nie działać? Przy tych wszystkich ojroprzepisach, przy tych wszystkich organizacjach od "praw człowieka", przy tej całej drugiej religijności (w której się tak ładnie odnalazł, do niedawna wsteczny i nierozumiejący mądrości etapu, "Kościół Katolicki")? Jasne że to działa jak złoto i będzie powtarzane że hej!

Mówią nam, że zysk z jednej takiej operacji to ponad milion ojro dla tych przemytników - może to tylko przychód, bo przecież koszty też jakieś tam są, ale i tak. "Obóz świętych" jak w mordę strzelił, a ja mam satysfakcję, że o tej książce jakieś pół roku temu sam z siebie w podobnym kontekście napisałem.

* * *

W sprawie mojego ostatniego tekstu - tego o "Intelektualnej historii Zachodu" (ludzie, nie wygłupiajcie się z bezsensownymi uwagami, bo ten tytuł jest oczywiście żartobliwy!) i ludziach przerabianych na owady - dostałem od znajomej osoby dość obszernego komęta... (Swoją drogą to paranoja, że znajomi mi komentują prywatnie, a tutaj mało kto raczy. Ten blogas dawno by pewnie zdechł, gdyby nie Amalryk i ostatnio Iwona, a wy przecież udajecie, że wam na nim zależy!)

Dostałem więc komęta, dość mocno krytycznego, w którym bylo m.in., że "te owady może wcale nie są takie głupie jak myślimy", że "to wcale nie musi być taki zły pomysł", i że jestem "strasznie despotyczny w tych poglądach". (O nadmiernym krytycyźmie wobec Putina akurat tym razem nic nie było.) No to ja mojej znajomej powiem, że taka postawa, jak moja, ma nawet swoją fachową nazwę. To się nazywa: NIE BYĆ KOMUNISTĄ.

triarius

sobota, marca 08, 2014

O umieraniu i innych sposobach rozstawania się z życiem

Jako to było w Iliadzie? Całym zdaniem? Tak Prymusiak, całym zdaniem! No to w Iliadzie, panie psorze, to było tak, że tam się młodzi... W sile wieku... Ale młodzi... Wojownicy zabijali w tych tam pojedynkach i autorowi, ksywa Homer, to wyraźnie bardzo pasowało. No dobrze, Prymusiak, o to mniej więcej chodziło. Czyli w sumie, powiedzialbyś, że tam oni żyli względnie krótko, kończyli w sposób gwałtowny, i tak właśnie, ich zdaniem, było w porządku?

Tak panie psorze! OK... A ty Tygrysiński, co tak siedzisz jak jakaś sowa? Raz jesteś aż nadmiernie elokwentny, a czasem... Uzupełnij Tygrysiński! No dobra, uzupełniam... Wiec tam był także ten Nestor, co dożył późnego wieku, miał chyba niezłą sklerozę i stanowił swego rodzaju chodzącą antyreklamę długiego życia i oczekiwania na naturalną śmierć. O to panu profesorowi chodziło? Tak, jak zwykle trafiłeś w samo sedno, Tygrysiński. O to właśnie chodziło.

Są tu pewne analogie do germańskiej Valhalii, choć tam było to w cyklu dobowym, więc bardziej poniekąd wyrafinowane... Dobrze Tygrysiński, Valhalla faktycznie ma z tym związek, ale odłożymy ją sobie na później. Na razie dzięki!

* * *

I mógłbym tak jeszcze długo snuć tę litaraturę, te natchnione dialogi w stylu "Wspomnień niebieskiego mundurka" (jednej, nawiasem, z ulubionych książek mojego dzieciństwa), ale jednak teraz przejdę na prozę - na zwykły suchy wykład. Bo taką mam fantazję. Albo też coś całkiem innego jest przyczyną i nic nikomu do tego.

Tytuł mamy naprawdę klasowy i w sumie wszystko na niebie i ziemi dałoby się pod niego zgrabnie podciągnąć. Czyż w końcu jest na tym świecie wiele innych istotnych tematów? Tematów w dodatku, które by się z tym naszym, wyrażonym w tytule, ściśle nie wiązały? Pytanie było oczywiście retoryczne, bo jasne jest, że takich tematów nie ma. A teraz będzie wtręt aktualny...

Wstyd się przyznać, a przynajmniej powinno mi być wstyd, ale nie udało mi się, w te parę minut, które byłem gotów na to poświęcić, znaleźć w sieci, ani nigdzie (choć tylko w sieci szukałem, bo gdzie miałbym?), jak dokładnie brzmiało to pytanie, na które 49% Polaków (niech będzie, że "Polaków", choć przydałaby się definicja) odpowiedziało, że nie zamierza, co ma nas, wedle oficjalnej "prawicowej" interpretacji niesamowicie martwić.

Otóż (naprawdę powinienem to był znaleźć, ale nie potrafiłem, żaden ze mnie bloger!) jeśli to pytanie naprawdę, tak jak mi się wydaje, brzmiało w stylu: "Czy byłbyś gotów zginąć za dzisiejszą Polskę", to ja niniejszym ogłaszam, że za DZISIEJSZĄ "Polskę", to ja też absolutnie ginąć nie mam najmniejszej ochoty. Za III RP znaczy. Jeśli miałbym ginąć, albo choćby narażać się na jakieś, nie daj Boże, otarcia czy odciski - to za POLSKĘ i z nadzieją, niepłonną, że ta przyszła, za którą narażałem, czy nawet, nie da Bóg, poświęciłem życie, będzie O NIEBO LEPSZA, naprawdę nasza, wolna...

I tak dalej. Skoro mam ginąć, to sorry, ale w dupie mam wszystkie te załgane politpoprawne pierdoly, że to niby Polska tak samo należy się potomstwu Jaruzelskiego, Urbanowi czy Michnikowi, jak mnie i różnym innym porządnym ludziom. Czyli prawdziwym Polakom, bez żadnych cudzysłowów, w odróżnieniu od tamtej komuszej swołoczy. Porządnym Polakom, którzy by tamtym nie tylko ręki nie podali, ale nawet, mam nadzieję, kropli wody na pustyni, gdyby była akurat po temu okazja.

(Swoją drogą, takie kacapskie słowa jak "swołocz" są bezcenne, bo inaczej wciąż człek by obrażał jakieś biedne niewinne źwierzęta. A tak ma ruskie słówko. Dzięki!)

Jeśli zaś w tym pytaniu chodziło o "ginięcie za Polskę" - no to oczywiście, że to by trzeba zrobić i, teoretycznie w każdym razie, nie zgłaszam zastrzeżeń. I jeśli na to drugie hipotetyczne pytanie 49% odpowiedziało że nie, to jasne, że powodu do wielkiej radości nie ma, choć oczywiście o tego typu sondach moje zdanie jest marne. Natomiast powtarzam - jeśli chodziło o "dzisiejszą Polskę", no to dla mnie jest jasne, iż część ludzi zrozumiała "za Polskę", a reszta "za ten cały obecny syf", więc wynik musiał być niespecjalnie wysoki. (I niespecjalnie niski też.)

Swoją drogą za główną przyczynę ogromnych politycznych problemów Bizancjum uznaje się fakt, że tam istniały ogromne konflikty pomiędzy czcicielami obrazów i obrazoburcami, a władza raz należała do jednych i prześladowała tych drugich, a potem na odwrót. Skutkiem czego to społeczeństwo zaczęło traktować całe państwo tak, jak wkrótce ludność Europy (i w mniejszym nieco może stopniu całego Zachodu) będzie będzie traktować Europę (i Zachód).

No bo w końcu wszystkie te cyrki z "rodzicem 1 i rodzicem 2", cała ta propaganda pedalstwa, wszystkie te dżendery, całe to pedalskie "równouprawienie"... Do czego one prowadzą, jak nie do tego przede wszystkim, że zwykły człek zaczyna traktować władzę jako okupanta? I na szczęście dla tych ponadnarodowych sił, które tym kręcą, mają one, te siły, wciąż jeszcze także owe szczątkowe "państwa narodowe" jako bufory, dzięki czemu pięknie daje się rozgrywać hecę pod tytułem: "Car super, tylko bojarzy (albo czynownicy) bydlaki".

W tym przypadku rolę bydlaków, mniej lub bardziej gorliwie, odgrywają te własne państwa, a "super" jest to niby to coś, co w sumie nawet nie wiadomo czym jest, gdzie jest i co właściwie robi... Ale coś w końcu super być musi, więc leming wierzy, że to gdzieś tam, w kulisach Unii Europejskiej, w kuluarach ONZ... Itd., itd. istnieje.

Podobnie, jeśli nie nawet o wiele bardziej, było z podbojem rzymskiej Afryki przez Wandalów. Tam konflikty społeczne i religijne (a czymże jest "dżender", jeśli nie świecką, naprędce wysmażoną, religią?), wynikające przede wszystkim z tego, że ten czy ów dostojnik kościelny brzydko się zachował w czasie prześladowań chrześcijan - więc zdaniem jednych wiernych, stracił łaskę Ducha Św., podczas gdy zdaniem innych nie mógł jej stracić, bo to całkiem nie tak działa - doprowadziły do takiego stanu, że "obywatele" w nosie mieli w sumie kto dorwie się do władzy i do żłobu, bo się z tym "swoim" państwem całkiem już przestali utożsamiać.

* * *

Wracając do naszego zasadniczego wątku (nikt zresztą wciąż jeszcze nie wie, jaki on jest), bo to powyższe to była tylko - długa, fakt - dygresja. Otóż zastanawialem ci się ja długo, skąd się wzięło to specyficzne podejście starożytnych Greków, i w sumie, szpęglerycznie, Apollinów, w ich fazie Kulturowej, do świata. O którym tak przekonująco mówi Spengler.

Chodzi o to (choć idiotyczne wydaje mi się streszczanie tu dziewiećsetstronicowej książki), że dla nich świat, w sensie wszechświat, to był zbiór ciał fizycznych, próżnia nie istniała i nie miała sensu... Takoż liczby niewmierne, o urojonych nawet nie wspominając... A co dopiero całki i inne tam rozkłady Fouriera!

Ale do tego oni faktycznie nie mieli poczucia Historii - nawet i takiego Thukidydesa jest teraźniejszość plus jednolite tło, sięgające historycznie może dwóch pokoleń wstecz, a poza tym to już rzeczywistość czysto mityczna - nie mieli potrzeby trwania, nie mieli tego dążenia do nieskończoności, w każdym sensie, które dla nas, dla naszej K/C, jest czymś tak oczywistym, że przekonani jesteśmy, że to tak musi być zawsze, że każdy tak ma, i że inaczej być nie może. (K/C to "Kultura/Cywilizacja - dwie fazy w rozwoju/schyłku każdej "cywilizacji" wedle Spenglera.)

No i tak myślałem nad tym, myślałem, aż mi się skojarzyło z tą Iliadą, gdzie oni tak radośnie się zabijają i niemal równie radośnie giną... Bo i tak nie chcą dożywać starości. I te dwie sprawy mi się ślicznie zazębiły. Co się zazębiło, spyta jakiś co mniej wyspany P.T. Czytelnik? Ta niechęć do dożywania starości z Iliady z tą niechęcią wobec trwania, z tą miłością (żeby to tak kokieteryjnie nieco określić) do namacalnego i SKOŃCZONEGO konkretu. I niechęć połączona z ignorancją wobec wszystkiego, co choćby lekko zalatywało nieskończonością czy nienamacalnością.

(Swoją drogą do dziś mówi się o czymś doskonałym, że jest "skończoną doskonałością". To oczywiście bzdura, że ktokolwiek w dzisiejszej Europie miałby być "cywilizacją łacińską" - jeśli oczywiście ta "łacińskość" miałaby być czymś więcej, niż tylko pustym dźwiękiem - ale jednak zachodnie elity tą starożytnością i ichnią mitologią żyły prze tysiąc co najmniej lat, więc takie apollińskie relikty mogłyby się w intelektualnym języku uchować.)

No dobra, ale skąd wzięło się to pozytywne nastawienie do umierania młodo, w wyniku przebicia włócznią czy czegoś podobnego, we wspomnianej Iliadzie? Nie jest to oczywiście kwestia, którą by się dało łatwo i na pewno rozstrzygnąć, ale dla mnie to się znowu przecudnie (od drugiej strony) zazębia z tym, co Robert Graves pisze w swej "Białej Boginii", a jeszcze bardziej w PRZYPISACH do swych "Mitów Greckich".

"W przypisach", ponieważ tekst sam w sobie to w sumie niemal takie standardowe "mity greckie", jakie znamy z Parandowskiego czy prof. Zielińskiego. Tylko że Graves robi to o wiele bardziej naukowo, bo podaje różne wersje, nie zamazuje niekonsekwencji, niekompletności i absurdów, no i podaje źródła.

* * *

Co do Parandowskiego, to sam od tego zaczynałem, jednak mity greckie, choćby w tej "klasycznej" wersji, spisane przez ucznia klasy maturalnej, to trochę zbyt ad usum Delphini na mój gust. Choć z drugiej strony, jeśli chcemy delfinów właśnie w mitologii szkolić, to chyba właśnie to jest nam potrzebne, a nie dzikie orgie und zboczenia? Nagość tam przecież i tak jest, plus całkiem sporo innych pikantnych szczególików, bo inaczej by się nie dało. Profesora Zielińskiego cenię za to bardzo i wciąż poszukuję jednej jego książki, której mi brakuje, mianowicie "Po co Homer?"

Ta "klasyczna" mitologia, produkt późnych hellenistycznych mędrków, nie ma wiele wspólnego z tym, co naprawdę w starożytności miało znaczenie, ale to jest to, na czym chowały się i czym żyły zachodnie elity przez tysiąc lat, więc dla ętelektualnie rozbuchanego człeka Zachodu znaczenie to ma, i to spore. Taka jest moja na ten temat opinia

* * *

Same "mity" nawet w książce Gravesa można sobie darować, albo przeczytać je raz i tyle, natomiast te przypisy, obszerne zresztą, to jest, zaprawdę powiadam wam, lektura dziko fascynująca! O co tam chodzi? W nieprzyzwoicie ogromnym skrócie, chodzi tam o to, że przed Indoeuropejską inwazją były tam ludy matriarchalne, różni tacy np. Pelazgowie, i oni nie mieli małżeństw, nie mieli także męskich bóstw...

Mieli za to na przykład liczne kolegia kapłanek, a główna kapłanka stanowiła wcielenie jakiejś tam bogini, wyłaniana zaś zostawała w jakichś zawodach - często w biegu - jakich w mitologii, tej "klasycznej", zdroworozumowej, dla ludzi kulturalnych, spotykamy całkiem przecież sporo. No i parzyła się ta kapłanka, a jej koleżanki też, z (przyszłym) Herosem (na razie zaś Królem), który także zostawał często wybrany w wyniku zawodów (których późnym potomkiem są na przykład dzisiejsze Paraolimpiady, a także dawniejsze nieco igrzyska gladiatorskie), czy jakiejś walki (o jakich sporo itd.)... Albo łapali sobie obcego przybysza... A po jakimś czasie bardzo fajnego und elitarnego życia zostawał taki Król (on to bowiem był, drodzy Monarchiści!) składany na ofiarę...

Przez co "uzyskiwał nieśmiertelność" i stawał się Herosem. Jego głowa, zakopana koło bramy, chroniła miasto, a do tego często miała dar prorokowania. Brzmi to niesamowicie? Zgoda, ale najbardziej fascynujące jest to, że jakoś tak właśnie było i Graves ma rację. Może nie w każdym szczególe, nawet na pewno nie, bo to by było już bardziej chyba nieludzkie od genialności Spenglera, ale jakoś tak to właśnie wyglądało - z tego wzięły się te konwencjonalne "mity greckie" dla kulturalnych ludzi... I sporo innych spraw, jak choćby Paraolimpiady.

Nie powiem, że ten temat od dawna chodzi mi po głowie, ale tylko dlatego nie chodził, że wydaje mi się on o wiele zbyt ambitny jak na moją nikłą blogaskową pracowitość i w ogóle to blogaskowe medium. Ale jest to faktycznie coś, co mnie od dawna dziko fascynuje. Dlaczego w ogóle zatem podjąłem trud napisania o czymś tak, jak na moje blogaskowe możliwości, trudnym, skoro wiem, że za darmo i na blogu to nie wyjdzie tak, jak powinno?

Otóż zapłodnił mnie pewien ebook o sztukach walki, który ostatnio zdobyłem, a rozpoczyna się od stwierdzenia, że w naturze wszystkie źwierzęta giną śmiercią gwałtowną, bo kiedy już nie są w stanie... Sami wiecie. Nawet jeszcze nie wiem co jest dalej, bo tylko tyle przeczytałem i zacząłem rozmyślać o apollińskiej K/C i matriarchacie Gravesa.

I tak się, między innymi, zacząłem zastanawiać, czy przypadkiem nie ma ogromnej jakościowej różnicy pomiędzy ludźmi, którzy chcą żyć nieskończenie długo - nawet za cenę kompletnego zidiocenia, kompletnej bezsilności, kompletnego poniżenia... Aż do samej eutanazji znaczy... I takimi, którzy godzą się, czy nawet radują się na myśl, że zginą młodo i w miarę szybko.

Ma to z pewnością znaczenie militarne i dałoby się na tej problematyce sporo zbudować w historii militarnej świata. Jednak oczywiście my tu nie mamy najmniejszych możliwości porządnego zbadania takich kwestii, natomiast to z tymi Grekami, Herosami i Apollinami mi się z tamtym bardzo wyraźnie wiąże, więc poczułem się zapłodniony i o całej tej fascynującej, dla mnie w każdym razie, sprawie napisałem. Niech mi to Bóg wybaczy!

triarius

czwartek, kwietnia 28, 2011

Robin Hood i pedofile

Skąd się wziął Robin Hood? Wyjątkowo nie chodzi mi o "luby zakątek, gdzie życia bierzem początek" (jak głosi pewien staropolski toast). Nie chodzi mi też o sprawy opisywane przez Frazera czy Gravesa - to o prehistorycznych religiach, kultach płodności i ofiarach z ludzi. Uważam je za fascynujące i, co najmniej w swej istocie, jeśli nawet nie w każdym szczególe, słuszne, ale teraz nie o tym.

Chodzi nam tutaj o tego, w sumie historycznego, choć obrosłego wielowarstwową legendą, bandytę. Żyjącego gdzieś w XII w. w okolicach Nottingham i mającego kryjówkę w lesie Sherwood. Jak na tamte czasy człeka łagodnego, za to dowcipnego, który, będąc m.in. symbolem i narzędziem ludowego buntu Sasów przeciw ich normandzkim ciemiężcom, jednak tych Normanów nie masakrował (co, przynajmniej w późniejszej ludowej fantazji, by się na pewno dało zrobić), tylko się z paskudnym szeryfem Nottingham przekomarzał, grając z nim w kotka i myszkę.

Oczywiście to, że nasz dzielny Robin rabował bogatych, a dopieszczał biednych, nie stanowi jakiegoś wielkiego ewenementu w dziejach światowej przestępczości - to raczej właśnie norma i bardzo naturalna sprawa - ale to jednak był, na podstawie tego, co o nim wiemy, w sumie dość fajny facet. No więc - jak ten fajny facet rozpoczął swoją przestępczą karierę?

Legendy nas informują, i nie mamy większego powodu im w tej sprawie nie wierzyć, że Robin upolował jelenia i przyczepił się doń ówczesny leśniczy, chcąc mu wlepić stosowny mandat... Nie, to był żart - za upolowanie jelenia bez oficjalnego przyzwolenia władzy była wtedy jedna kara, a było nią powieszenie. Za szyję, na szubienicy, aż do skutku. To zresztą obowiązywało w Anglii jeszcze przez długie wieki potem, a w innych europejskich krajach było na ogół dość podobnie.

Nasz Robin tego leśniczego, w obronie własnej poniekąd, zastrzelił z łuku, a potem to już całkiem nic mu nie pozostawało, jak kariera leśnego przestępcy.

Skoro tośmy sobie już z grubsza wyjaśnili, zmienimy teraz scenerię i przypomnijmy sobie, co się działo nie tak dawno temu, kiedy niejaki Polański miał pewne drobne nieprzyjemności, został internowany w Szwajcarii i groziły mu niesłychane rzeczy ze strony Amerykanów, a cały cywilizowany świat zatrząsł się z oburzenia i jednym głosem żądał, by się od Polańskiego odp...ić.

Ten Polański, jakby ktoś w tej chwili nie kojarzył, to światowa sława, gość z szerokiego zaplecza obecnej Światłej Elity, konkretnie w charakterze tzw. "artysty", a w dodatku członek BWR (Bardziej Wartościowej Rasy). Jasne, że taki ktoś może sobie pozwolić na znacznie więcej, niż jakiś byle leming, nie mówiąc już moher, jednak tutaj, jak może pamiętacie, chodziło o sprawę dość specyficzną, mianowicie o PEDOFILIĘ.

Tak przecież jakoś wyszło, że całkiem niedługo przedtem nasz (?) Tusk ogłosił był, że pedofili będzie się u nas (?) kastrować. Chemicznie, czy nie, nieważne, ale słowo "kastracja" przecież padło. Tusk oczywiście gada byle co i nie dotrzymuje, jednak, nie oszukujmy się - to co on gada, nie jest tak całkiem nieskonsultowane z Merkelami/Putinami/Barrossami tego świata, i bez jakichś SMS'ów się to jednak nie odbywa.

Zresztą co parę tygodni co najmniej media, trzęsąc się od oburzenia, informują nas o jakiejś aferze pedofilskiej. Najchętniej w kościele katolickim. Nic to, że, kiedy się fachowo przeanalizuje statystyczne informacje, wychodzi, że w kościele katolickim odsetek wykrytych spraw pedofilskich jest raczej NIŻSZY, niż w reszcie świata, a gdyby tak poskrobać wśród np. rabinów, redaktorów postępowych gazet, eurodostojników - okazałoby się może, że znaczne niższy, niż w tych szacownych gremiach.

Nic to - media wiedzą lepiej! Nieważne też, że "homoseksualizm nie jest chorobą", natomiast pedofilia nie tylko nią jest, ale w dodatku taką, która wcale nie zmniejsza winy zbrodniarza - jak przyzwoita choroba powinna. Nieco dziwne, ale cała ta dziedzina roi się aż od dziwnych zjawisk.

Z jednej strony bowiem to oburzenie, plus przedstawianie nam bez przerwy pedofilii jako czegoś niemal na kształt nieco słabszej wersji "holocaustu", a z drugiej istnieją przecież na postępowym Zachodzie, całkiem nawet blisko Centrali, partie mające w programie legalizację pedofilii. I jakoś nic.

Więcej! - przecież jeden z z absolutnie czołowych autorytetów moralnych Zjednoczonej Europy napisał był już dawno temu swą autobiografię, w której bez ogródek opowiada, jak to wykorzystywał seksualnie powierzone mu przedszkolaki, kiedy jeszcze Europa nie uczyniła go swą ikoną, a musiał wykonywać prosty zawód przedszkolanki. Powie ktoś: "Fantazje z pewnością, kto mu udowodnił, że tak było naprawdę?"

Wątpię, by fantazje, ale przyjmijmy, że tak. Co by się działo, gdyby coś takiego w swojej biografii napisał powiedzmy Jarosław Kaczyński czy Nigel Farrage? Czy też każdy by mówił, że to nieprawda, że to fantazja? OK, skoro twierdzicie, że też by mówił, to niech będzie.

I nikt by, twierdzicie, nie zaczął się zastanawiać DLACZEGO ten ktoś takie rzeczy wypisuje? Co go w tym kręci? Jak śmie tak obrażać poczucie przyzwoitości ew. czytelników? Nie? Naprawdę sądzicie, że komuś mniej szacownemu od pana Cohn-Bendita, moralnego autorytetu i europejskiego prominenta, uszło by to na sucho? Ja osobiście wątpię.

Skąd ta dziwna niespójność oficjalnego przekazu? No bo nie oszukujmy się, że rozgłośne, niesamowicie nagłośnione protesty różnych Wojtków Sadurskich i całej sfory najprzeróżniejszych "artystów" und "intelektualistów", że oto: "hołota opluwa wielkiego człowieka, bo hołota właśnie tak ma, to zawiść panie, zawiść, nic innego!" - to nie jest "oficjalny przekaz", tylko oni tak sami z siebie, spontanicznie i nawet bez jakichś prób wyczucia kierunku wiatru...

Niespójność zatem oficjalnego przekazu - z jednej strony pedofilia jest be, bardzo be, z drugiej jednak co wolno wojewodzie... Nawet w tej dziedzinie, zdawałoby się poza sferą jakichkolwiek moralnych relatywizmów! Oczywiście nie możemy zapominać o tym, co najbardziej cieszy i pasjonuje obecną władzę, a już zapewne szczególnie te jej organy, które troszczą się o szeroko pojęte "bezpieczeństwo".

To przecież dzięki zwalczaniu pedofilii służby, czyli w sumie przecież władza, uzyskały przyzwolenie, wraz z (większą czy mniejszą na razie) praktyczną możliwością grzebania nam wszystkich po komputerach... I w ogóle wszędzie. W końcu TAK ZASADNICZA SPRAWA, jak zwalczanie  CZEGOŚ TAK MORALNIE OBRZYDLIWEGO JAK PEDOFILIA usprawiedliwia WSZELKIE możliwe  środki, czyż nie? No bo czyż może istnieć ktoś, ktoś tak moralnie upadły, tak wredny, o tak zbrodniczym charakterze - by ośmielił się zgłosić tu jakiś prostest?!

To zawsze wiedziałem, pisałem też o tym niejednokrotnie. Chyba to dla każdego przytomnego człowieka w miarę oczywiste. Tak samo jak z "terroryzmem" - zresztą sprowokowanym przez w sumie obecne elity, zarówno te socjaldemokratyczne, jak i te liberalne... Któż w końcu nasprowadzał do nas tych wszystkich muzułmanów, że spytam? A bez nich, jaki to byłby terroryzm? Kto z nas miałby powód w ogóle się nim zajmować? Podobnie z pedofilią.

Skoro teraz nawet posiadanie uznanych za pedofilskie RYSUNKÓW może być przestępstwem - jakie piękne pole do popisu dla niezawisłych sądów! W przypadku moralnego autorytetu Cohn-Bendita będzie to zapewne "jak najbardziej sztuka", zaś w przypadku kogoś mniej przez władzę kochanego... Całkiem jak marsze z pochodniami i setki innych spraw tego rodzaju. W dodatku ZANIM ten niezawisły sąd oceni, czy to pedofilia, czy wręcz przeciwnie, służby będą sobie po tych komputerach, i nie tylko, buszować do woli. Czyż już tego nie robią?

Znana sprawa, jasne że bardzo ważna, ale też dość oczywista. Przyszło mi jednak do głowy coś innego na ten temat, i właśnie to coś stało się inspiracją do napisania tego tekstu. Otóż... Najpierw właściwie zachęcałbym do przeczytania moich poprzednich tekstów - tych dwóch o dronach. A dla tych, którzy nie chcą lub nie mogą, powiem co mi chodzi. Bo poradzimy sobie i bez nich. Jakoś tam.

Chodziło mi w nich o to, że nigdy w historii nie było takich środków i możliwości dla totalnego (to dobre słowo w tym kontekście!) oddzielenia Elity/Władzy/Nowej Arystokracji (czy jak to tam nazwiemy) od "zwykłych ludzi", czyli, z punktu widzenia tej władzy, jakichś PROLETÓW (krócej PROLI), czy po prostu Pospólstwa. Wszystkie te drony, wszystkie ta szpiegujące kamery, środki podsłuchu... Uzależnienie ludu w milionowych miastach od władzy we praktycznie wszystkich istotnych aspektach życia... Plus propaganda, media, ogłupiające szkolnictwo... Chyba każdy rozumie, o czym mówię.

No i sądzę, że ten podział na nowych Nobiliores i Humiliores, czyli na Panów i Hołotę, będzie - o ile im to wszystko się nagle nie zawali, na co się nie bardzo zanosi - postępował bardzo szybko, praktycznie z roku na rok.

Wskazuje na to wiele rzeczy, m.in. gorączkowe wysiłki różnych pomniejszych moralnych autorytetów i celebrytów, żeby jednak się do tej elity załapać - żeby ich tutaj z hołotą nie pozostawiono, kiedy się elita będzie w swoich bunkrach, zamkniętych osiedlach, czy gdzie tam jeszcze, zamykać. W luksusie oczywiście, tyle że bez kontaktu z hołotą, czyli nami.

No i tak, kiedy już o tych dronach parę dni temu napisałem, nagle uderzyła mnie analogia z tym polowaniem na jelenie, które było przecież wyłącznym przywilejem władzy i elity. Polowanie na nieletnich, w celu seksualnego ich wykorzystania zaczyna mi wyglądać zupełnie tak samo - jako pewien przywilej zastrzeżony dla arystokracji, od którego pospólstwu wara. Na razie to trochę jeszcze sprawa nieco w powijakach, ale skoro TO są powijaki, to jak będzie wyglądać w dojrzałej wersji?! I jak będzie wyglądała cała reszta, skoro tego typu rzeczy stają się możliwe?

Wieszane ludzi za upolowanie jelenia faktycznie nie jest przesadnie sympatyczne, tym bardziej, jeśli ci ludzie nie robią tego dla zabawy, tylko np. z głodu. Jednak polowanie na jelenia to nie całkiem to samo, co pedofilia, prawda? A skoro TAKIE właśnie przywileje pragnie sobie zastrzec ta nasza (?) nowa elita (paskudnie fałszywie brzmiące słowo w tym kontekście!), no to mózg staje przy samej próbie wyobrażenia sobie, jak ma wyglądać ten zaplanowany przez nich i wymarzony świat...

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?