Pokazywanie postów oznaczonych etykietą męskość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą męskość. Pokaż wszystkie posty

wtorek, października 26, 2021

O dobrych mężczyznach i dzielnych kobietach

Mam dzisiaj prośbę. Spróbuj na chwilę odrzucić liberalne uprzedzenia który to czytasz i wsłuchaj się, a potem oceń, czy przyznajesz mi rację. Zgoda? To zaczynamy,

1. "Dzielna kobieta"... Czy to, jeśli się naprawdę wsłuchać, nie oznacza "kobieta nieszczęśliwa"? Lub co najmniej "kobieta po ciężkich przejściach"? A teraz słuchaj: "dzielny mężczyzna" - to jednak brzmi całkiem inaczej, prawda? Żołnierz albo ktoś, kto wskoczył i uratował, albo zatkał ręką dziurę w tamie. Niby to samo mogłaby zrobić i kobieta, nie przeczę, ale konotacja jest tu nieco różna, zgodzisz się? (Napieska, do ciebie też mówię!) Oczywiście nie twierdzę, że kobiety nie popełniają bohaterskich czynów i nie mogą być autentycznie "dzielne" - weźmy Florę MacDonald czy tę dwórkę, co wsadziła rękę w drzwi, kiedy przyszli mordować Jakuba I (szkockiego). Mówię o pierwszym skojarzeniu!

2. "Dobra kobieta" to coś jednoznacznie fajnego, a teraz, ale naprawdę się wsłuchaj: "Dobry mężczyzna"... Jednak pamiętaj, że mówimy o moralności, a nie o tym, czy się do czegoś konkretnego nadaje. Wtedy - czy to nie jest także, automatycznie, ktoś, trochę przynajmniej (jak to mówią) "pozbawiony nabiału"? Albo jakiś, z całym szacunkiem, Św. Franciszek. Który może nawet swoją osobowością imponować, ale jednak to święty, zakonnik, a gdyby był kobietą, to jeszcze o co najmniej 15% byłoby słodziej, prawda? 

(Nawiasem, podobnie sprawa się miała ze staropolskim "poczciwy". Początkowo oznaczało to "dobry" w sensie "fajny", "w porządku", "super", "taki jak trzeba" itd., ale z czasem zaczęło oznaczaś kogoś o niewielkim rozumku, popychadło bez woli, i to mamy przecież do dziś. Zaś słowa "poczciwa kobieta" wywoluje od razu obraz czułej babci głaskającej po główce, bez żadnych negatywnych skojarzeń.)

3. "Ładna kobieta" to radość dla oka w ogóle cudo, zaś "ładny mężczyzna" to raczej obelga lub lekceważenie, zgoda?

4. "Przystojna kobieta" to od razu nasuwa na myśl kobietę proporcjonalną, ale wyraźnie męską i na pewno nie "ładną". (Osobiście absolutnie nic przeciw takim nie mam - kobiety fizycznie "męskie" całkiem mi się podobają, o ile tylko czują się naprawdę kobietami i odpowiednio zachowują, w odróżnieniu od niemęskich facetów, którzy mnie odstręczają.)

5. To samo można, choć to już, zgoda, trochę prostackie (daruj!) sprawdzić z "seksowna kobieta" i "seksowny mężczyzna". Jeśli się bardzo nie mylę, to to pierwsze ewokuje wizję kobiety, która może być lub nie być ładna, ale wywołuje u faceta pewne odruchy, pragnienia, a co najmniej ich przeczucie. To drugie widzi mi się albo czymś, co lekko podpite baby w knajpie mówią o facetach, albo po prostu mały gigolo, śliczny gigolo. Zgoda?

I teraz się zapytowywujemy - co z powyższego wynika? Standardowa odpowiedź będzie, że to największe głupoty, jakie się w tym miejscu pojawiły od długiego czasu, a przecież tyle już... Itd. Krótko mówiąc "prymitywne seksistowskie uprzedzenia" i całkiem nieuprawnione wnioski.

Jednak z przekonaniem twierdzę, iż to będzie odpowiedź nie z głębi serca i na podstawie nieuprzedzonych odczuć, tylko właśnie ukształtowana i wymuszona przez te ostatnie 200 lat Liberalizmu, Oświecenia, LGBT, "Równouprawnienia" i czego tam jeszcze. Edmund Burke mówi coś o uprzedzeniach - całkiem innego od tego, co się na ten temat bez przerwy słyszy - i to wcale nie jest głupie (a stosuje się także ładnie np. do 5G i "rasizmu" piłkarskich kibiców!)

Jeśli więc, który to czytasz (doceniam!) chcesz mi zrobić przyjemność, to wykonaj powyższe ćwiczenie, potem spróbuj na chwilę zaakceptować myśl, że te "uprzedzenia" to mogą być właśnie normalne, zdrowe reakcje sprzed LGBT i "równouprawnienia", natomiast walka z nimi to robienie za durnego leminga i mięso armatnie... Wiemy już kogo, tak? Moja teza jest tut taka, że te "uprzedzenia" mają w sobie o wiele więcej prawdy i sensu, niż te "światłe", czy jak je określić, przekonania, które daliśmy już sobie za pomocą wszechobecnej propagandy wszczepić i uważamy je za absolutnie normalne, a nawet jedyne sensowne.

Dla Tygrysizmu Stosowanego istnieją dwie postawy i wynikające z tego dwa rodzaje ludzi. Jedni mówią: "Kobieta i mężczyzna różnią się tylko jedną malutką rzeczą". Tych nazywamy Lewizną. Drudzy mówią: "Kobieta i mężczyzna różnią się o wiele bardziej, niż się w nam dzisiaj w tym leberalnym świecie wydaje." (Różnią się nawet w znacznej mierze swoją optymalną etyką, że tak to określę, o czym już nikt wam dzsisiaj, ludzie, nie powie! Nam dzisiaj może się wydawać szokującą tezą, ale jeszcze 50 lat temu byłoby trywialnością. Ci co się nie różnią, to Metroseksuale i/lub Bezpitule - nie mężczyźni i kobiety.)

No to jeszcze pozdrowię mojego Jedynego Czytelnika i znikam.

triarius
 
P.S. Pan T. zna szwedzki - a ty? Ale nie płacz - po prostu KLIKNIJ!

środa, września 15, 2021

DEFINICJE: Demokracja

Ja już naprawdę się nie poczuwam do pisania, kto nie wierzy, niech sprawdzi kiedy się tu coś ostatnio pojawiło, ale przyszło mi do głowy coś, co powinno być powiedziane wieki temu, bo słuszne i ważne. Oto i...

Demokracja - idea, że mężczyźni przydatni do obrony kraju (i ogólnie w jego wojnach), powinni mieć istotny wpływ na losy tego kraju. Tylko tyle i aż tyle!

Oczywiście nie jest to dokładnie to, co się nam tu na Zachodzie w ostatnich dekadach jako "demokrację" w propagandzie, "nauce" i "edukacji" stręczyło, ale to jest coś takiego, że jak się chce coś zniszczyć, to często świetnym pomysłem jest rozdęcie tego do monstrualnych rozmiarów, przyczepienie wszystkiego co się tylko da, tak żeby dana idea całkiem pod tym utonęła. (Nawiasem nie aż tak wiele się ostatnio o :demokracji" słyszy, ta idea odpływa w przeszłość nawet w propagandzie.)

triarius

czwartek, lipca 24, 2014

Zdechlactwo w świetle Tygrysizmu Stosowanego

Tygrysiczna nauka niemal od początku swego istnienia zmaga się problemem, który możnaby lapidarnie ująć jako: "Schizoidy się nie przeziębiają". Nieuświadomionym wyjaśniam, że "schizoid" to nie całkiem to, co "schizofrenik", choć w tę stronę.

Konkretnie jest to swego rodzaju ocięcie ciała od "ducha" (w sensie  całkowicie świeckim, w każdym razie przede wszystkim), owocujący "wolnym duchem przywiązanym do trupa", przy czym ten duch nie tyle jest "wolny", co właśnie z niczym konkretnym i biologicznym niezwiązany. Poza trupem.

To wyjaśnienie, kwestii w końcu pobocznej, jest o tyle cenne, że schizoidia jest dziś powszechna, coraz częstsza, ma to różne bardzo ciekawe aspekty i skutki - jak to, na przykład, że w obozach koncentracyjnych dobrze się pono psychicznie czuli jedynie schizofrenicy, a schizoidy nienajgorzej...

Jak to że schizoidy są potrzebne na różnych tam astronautów... I do wypełniana druczków też... Że tego jest coraz więcej w "cywilizowanym świecie"... I że ma to, wedle tego co nam mówi tygrysiczna nauka, ogromny związek z lewicowością. Jak by ktoś był tym głębiej zainteresowany, polecam książkę Alexandra Lowena "Betrayal of the Body" (chyba nawet jest po polsku).

Książka ta jest poniekąd czystym zaprzeczeniem wszelkiej "prawicowości", przesiąknięta psychoanalizą i New Agem, ale uczyć się nawet od diabła, a tam jest w sumie bardzo dużo z sensem o tej schizoidii.

Spora czczypta soli oczywiście niezbędna, ale ile jest w końcu dziś książek, które by można czytać bez tego? (Choćby samo takie "on lub ona", pakowane bez żadnej potrzeby, tygrysiście stawia włosy na plecach na sztorc.)

Wracając po tej długiej dygresji do naszego głównego tematu, przeformułujemy sobie ten na poczatku wymieniony problem. Niech będzie: "Dlaczego różne ewidentne zdechlaki tak rzadko chorują, a tan czy ów atletyczny, męski i w ógole tryskający zdrowiem człek jednak co pewien czas się przeziębi?"

Ew. Czytelnik proszony jest, by sam przejrzał szybko w myślach listę swych znajomych, posegregował ich wedle poziomu zdechlactwa, a potem sprawdził, czy na tej populacji ta teza też jest słuszna. W tej chwili, dla uproszczenia, interesują nas wyłącznie mężczyźni, a w każdym razie nie-kobiety. OK?

Ostatnio tygrysiczna nauka chyba w końcu wpadła na trop rozwiązania tej intrygującej sprawy. Wspominałem tu jakiś czas temu, tę książkę o płci i hormonach, która nas tak swym nowoczesnym i liberalnym nastawieniem zafascynowała. "Mózg i płeć" to się nazywało. (Nie mylić z książką "Płeć mózgu".)

Jej Autorka, w przezabawny sposób, podając całą masę całkiem interesujących faktów, unikała jednak jakichkolwiek bardziej stanowczych konkluzji... No i słusznie, bo przecież nie ma żadnej gwarancji, że taka konkluzja nie stanie się nagle - z tygodnia na tydzień - czymś hiper-niepoprawnym politycznie i nie przekreśli Autorki kariery.

Zabawne jest przy czytaniu tej książki, zamiast jedynie przyglądać się drzewom - poobserwować las, czyli owe fascynujące akrobacje, które dziś są niezbędne, by jednocześnie stworzyć sobie szansę na kolejną nagrodę Pulitzera - pisząc coś w miarę interesujacego; i nie ryzykować kariery, albo i gorzej - poprzez postawienie jakiejś konkretnej i zdecydowanej tezy w tak naładowanych emocjami i ideologiczną poprawnością kwestiach!

Było tam jeszcze więcej zabawnego, o czym sobie już pisaliśmy, ale dzisiaj interesuje nas ten tutaj aspekt. No i w tej książce Autorka pisze, że testosteron, wpbrew pozorom, to nie jest samo wyłącznie dobro, ponieważ on, przy wszystkich swoich licznych zaletach, jednak obniża odporność immunologiczną organizmu.

Z początku byłem niemal pewien, że to kolejny, i tym razem naprawdę bardzo brzydki, przykład ustawiania się Autorki tej książki rufą do wiatru. Jednak to nie tak! W końcu się sprawa wyjaśniła, czy raczej wyjaśniła ją sama Autorka...

Okazuje się że (excusez le mot) sperma jest przez organizm mężczyzny traktowana poniekąd jako ciało obce, w związku z czym zapora immunologiczna nieszczęśnika nie może być zbyt wysoka, bo by ją to zniszczył.

Nie zaporę oczywiście, tylko spermę. I to ma sens, choć smutne. (Kobietom w ciąży też się odporność obniża, z analogicznego powodu. Co akurat brzmi bardzo logicznie i samemu możnaby na to niemal wpaść.)

Zdechlaki i schizoidy (gdyby już ktoś zdążył zapomnieć o czym my tutaj) mają tego testosteronu niewiele w swych wątlutkich ciałkach - a więc ich bariera immunologiczna jest potężna i nie musi się dla przyszłych pokoleń (cholerny samolubny gen, ale nie mówcie tego Dawkinsowi!) poświecać.

Wydaje się więc, że kolejne z wielkich pytań padło pod naporem Tygrysizmu Stosowanego. Że przy pomocy  jakiejś książki, a nie własnych badań? Nic nam to nie przeszkadza! Słyszeliście o łańcuchu pokarmowym?

Jak to na dole są rośliny, wyżej różne tam roślinożerne stworzenia, a na samej górze drapieżniki, żywiące się gotowym, przez roslinożerców z tej tam trawy, liści i innych glonów wytworzonym źwierzęcym białkiem. I my mamy tak samo z intelektem, choć - niczym szczere niedźwiedzie z naszych lasów - potrafimy się też żywić jagódkami i korzonkami.

No dobra - a jakie z tego mągą wynikać wnioski i skutki dla spraw OGROMNYCH i ważkich? Na razie tego jeszcze nie ustaliliśmy, zresztą byłoby to coś na osobne wpisy, lub nawet książkę, ale tak ad hoc przychodzi mi do głowy, że opisane zjawisko mogłoby być częściowo wytłumaczeniem tego dziwnego (dla niektórych) zjawiska, że poziom testosteronu (z wiążącymi się z tym sprawami, jak, excusez le mot, ilość plemników itp.) u dzisiejszych mężczyzn (?) w niesamowitym tempie wprost spada.

Byłoby to reakcją na obecne zagęszczenie, wymieszanie różnych grup etnicznych, a także przemieszczanie się ludzi na ogromnych przestrzeniach. Skutkiem czego nowe, nieznane organizmom choroby, mikroby, wirusy - te zaś bardziej by dawały w kość prawdziwym facetom, oszczędzając kobiety, stwory płci nieokreślonej, zdechlaków i schizoidy.

Mogłoby to też w jakimś stopniu tłumaczyć schyłek wielkich cywilizacji ogólnie, choć oczywiście tygrysiczna nauka na ten temat nie ma jeszcze nic konkretnego do powiedzenia. W kategoriach zaś czysto biologiczno-zdrowotnych, ta sprawa mogłaby mieć jakiś związek z kwestią alergii.

Które wydają sie być swego rodzaju "doraźną", "punktową", "selektywną", czy jak to określić, immunologiczną obroną organizmu - w tym przypadku akurat często raczej oszałałą, choć być może czasem jednak w sumie pożyteczną. Oczywiście to tylko zupełnie luźno rzucone przypuszczenie, a nie jakaś "naukowa" hipoteza.

 No i na koniec, w kwestii już całkiem hiper-ogólnej... Spyta ktoś: "A po co w ogóle tygrysiczna nauka?" Pan Tygrys sam nauką, jako taką, się już od dawna nie podnieca, choć na przykład różne, mniej lub bardziej naukowe, eseje, w rodzaju książek Ardreya, bardzo sobie ceni. Jednak skoro sam Dávila każe nam stworzyć sobie nasze własne Oświecenie - no to sorry, ale nauka też musi być! Ja tego nie zrobię, ale ktoś będzie musiał.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!

poniedziałek, czerwca 21, 2010

Testosteron

W poświęconym najnowszym naukowym informacjom dotyczącym treningu sportowego biuletynie, który mi co pewien czas poczta z Anglii przynosi, znalazłem interesującą informację. Otóż w Turcji niedawno przeprowadzono studium, z którego jednoznacznie wynika, że 10 mg dodatkowego magnezu na 1 kg ciała, wyraźnie zwiększa ilość testosteronu we krwi. W większym stopniu zwiększa go u ludzi trenujących, ale i u nietrenujących się ilość testosteronu we krwi zwiększa.

O tym, że magnez wpływa na poziom testosteronu we krwi, a jego niedobór ten poziom obniża, wiedziano mniej lub bardziej na pewno od dość dawna, ale to niedawne badanie zdaje się sprawę przesądzać. (Od dawna także wiadomo, że sam trening zwiększa poziom testosteronu we krwi.)

No dobra, spyta ktoś, "a co to właściwie jest ten testosteron?" Będzie to pytanie zasadne, bo, o ile kiedyś testosteron (razem z włosami na klatce) to było coś, z czym na co dzień miał do czynienia każdy facet (a pośrednio i każda niewiasta), to dziś, jak alarmują uczeni (i inni tacy), testosteronu ani na lekarstwo. No, chyba, że mówimy o syntetycznym, ruskiej produkcji, której jest całkiem sporo - w sportowcach i temuż podobnież maniakach.

Całkiem poważnie (bo czasami sobie żartujemy) - w dzisiejszych tzw. "mężczyznach" jest pono 50% tego testosteronu, który był w mężczyznach mojego pokolenia. A w niektórych z owych starców zapewne i dzisiaj jest go więcej - mimo starczego uwiądu i związanego z tym stopniowego, ponoć nieuchronnego, eunuszenia.

Może to z niedoboru magnezu? Choć raczej sądzę, że z względów bardziej, że to tak określę, "spenglerycznych". Tak jak z pewnością przyczyną upadku rzymskiego cesarstwa nie były jednak ołowiane, więc toksyczne, rury wodociągowe. (Ani też inflacja.) Podejrzewam, że przyczyną tego postępującego zeunuszenia jest samo zenuszenie... Że to się tak samo nakręca... Zjadając własny ogon. I wszystko dookoła. Aż niczego nie będzie. Tyko barbarzyńcy i nowe Wieki Ciemne.

O tym testosteronie (jeśli komuś nie wystarczy tego info, które tu ode mnie otrzyma) można sobie potem pójść i przeczytać na jakiejś wikipedii. Na razie ja tu podam jeszcze nieco informacji na jego temat.

Testosteron ma mieszaną, że tak powiem, opinię, bo powoduje agresję i różne typowo męskie zachowania, to zaś w dzisiejszych czasach jest coraz mniej popularne i coraz mniej dobrze widziane. (No, chyba że na ringu czy w oktagonie, gdzie metroseksualny leming może się per procura poczuć super-samcem. Czy raczej obok niego, albo i przed telewizorkiem. Ci w środku to jednak z reguły nie są metro.)

Ostatnio jednak czytałem o takim brytyjskim badaniu, z którego jednoznacznie wynikło, że kiedy podali facetom dodatkowy testosteron, to zwiększyła im się nie agresja, tylko właśnie zdolność negocjacji, odpowiedzialność i różne takie inne słodkie cechy. Także więc typowo męskie cechy, ale jednak nie tyle dziki watażka, co zacny ojciec rodziny.

Co może być prawdą, ale jednak jest o tyle zabawne, że inne badania jednoznacznie wykazują, że kiedy się facetowi urodzi dziecko, to poziom testosteronu momentalnie, z dnia na dzień, spada mu b. wyraźnie. I w ogóle, jak się zdaje, życie cnotliwego żonkosia niezbyt dobrze na poziom testosteronu wpływa.

Swoją drogą, kiedyś, dawno temu, słyszałem na BBC dyskusję panelową kilku sławnych feministek (była tam m.in. Germaine Greer), i te babiany stwierdziły explicite, że "skoro testosteron podwyższa agresywność, to należy chłopców zaraz po urodzeniu kastrować". Było to, dobrze pamiętam, powiedziane z uroczym, figlarnym uśmiechem. Tak, że gdyby ktoś kiedyś miał pod butem szyję jakiejś feministki i zacząłby odczuwać irracjonalną litość, to niech sobie przypomni o czym tu mówię i przestanie odczuwać.

Co jeszcze o tym testosteronie...? Acha, no więc może to, com już tu kiedyś napisał. Otóż z obserwacji miniaturowych szympansów Bonobo - które są najbliżej z nami genetycznie ze wszystkich istot i mają tyle wspólnych z nami genów, że gdyby to był wynik głosowania na PZPR, to by się średni Gomułka nie zawstydził - wynika, że jak taki szympans dokopie innemu, to mu się momentalnie poziom testosteronu podwyższa, coś ze 1300 razy.

Kiedy inny mu dokopie, to mu się momentalnie obniża. Za to podwyższa się momentalnie, choć nie aż tak bardzo, jak przy osobistym dokopywaniu, kiedy taki szympans widzi, jak inne się naparzają. Konkretnie 1100 razy. Stąd zapewne mamy kibicowanie - dość w sumie żałosne, jednak niepozbawione pewnej skuteczności, działanie na rzecz podwyższenia naszego poziomu testosteronu.

OK, co z seksem w takim razie? Jak on się ma do testosteronu? Testosteron ogólnie dobrze wpływa na te sprawy, choć to też nie jest tak jednoznacznie, bo często facet miotany agresywnością i szarpany ambicją pędzi od siebie zalecające się doń osobniki płci przeciwnej. Można by o tym długo, ale na tym tu poprzestaniemy.

W drugą stronę jak to działa? Do niedawna panowała naiwna teoria, wedle której seks obniża poziom testosteronu... No bo jakby miał nie obniżać, skoro jest on do tego potrzebny?! Przecież się zużywa? I podobne prymitywno-mechanicystyczne, oświeceniowe brednie. Jednak tutaj jest, zdaje się, dokładnie tak, jak z mlekiem. Ludzie myślą, że taka pierś (ach!), czy inne wymię, to jest ZBIORNIK mleka. Podczas gdy w istocie mleko jest produkowane NA POCZEKANIU! I nigdzie nie jest tak po prostu przechowywane.

Podobnie zdaje się, choć na to nie mam żadnego naukowego certyfikatu, jest z testosteronem. Tak więc podniecanie się jak się faceci na ringu czy boisku naparzają, podwyższa ten poziom (nie na tyle jednak, zapewne, by to miało uratować naszą nieszczęsną cywilizację przed totalnym zeunuszeniem). Nie mówiąc już o udziale w udanej orgii, czy oglądaniu xxx.

Trening. Czyli zatoczyliśmy niejako pełne koło i powróciliśmy do punktu wyjścia. (Jednak znacznie mądrzejsi niż na początku, a o to przecież chodzi!) Otóż wiadomo, że trening siłowy z naprawdę wysokim obciążeniem zwiększa znacznie poziom testosteronu, podczas gdy trening siłowy z obciążeniem średnim, głównie zwiększa poziom hormonu wzrostu. Nie, żeby to ostatnie było nic nie warte - przeciwnie!

Hormon wzrostu też b. dobrze wpływa na rozwój fizyczny i jest nam istotnie potrzebny. Z powyższego jednoznacznie wynika, że powinno się ćwiczyć zarówno z dużym obciążeniem, jak i z mniejszym. (O bijatykach, orgiach i xxx, już nawet nie wspominam, bo to oczywiste.)

Na zakończenie fajna informacja na temat testosteronu, która do mnie dotarła całkiem niedawno, z b. fajnej książce o kulturystyce. Otóż okazje się, że w czasie intensywnego treningu, poziom testosteronu najpierw się podnosi - mniej więcej przez 27 minut - a potem opada, by około 45 minuty osiągnąć poziom wyjściowy.

Z czego jednoznacznie wynika, że treningi powinny być krótkie i intensywne, bo tak jak większość ludzi trenuje, to zanim skończą rozgrzewkę, ponownie osiągają swój normalny (?) poziom zeunuszenia.

A trening, warto to tutaj podkreślić, wbrew naiwnym wyobrażeniom, polega właśnie m.in. na odpowiednim regulowaniu poziomu naszych hormonów, nie zaś tylko po prostu zwiększaniu przekroju mięśni. Z tym, że także i zwiększanie przekroju mięśni, razem z ich siłą (dla jednych ważniejsze jest jedno, dla innych drugie, ale to raczej chodzi w parze, choć nie do końca) także w znacznej mierze zależy od hormonów. Więc i trening siłowy to w pewnym sensie gra z naszym hormonami własnie - z gospodarką hormonalną naszego organizmu.

I to by chyba było na tyle. Z pewnością coś ciekawego lub istotnego na temat testosteronu zapomniałem... No jasne! Więc dodam, że istnieje kontrowersja na temat tego, czy testosteron (także podawany z zewnątrz, syntetyczny, w postaci popularnych "anaboli") naprawdę wpływa bezpośrednio na przyrost mięśni. Jedni mówią, że nie, bo kobietom mięśnie od treningu rosną tak samo szybko jak mężczyznom, i że testosteron (oraz anabole) jedynie zwiększają maksymalną masę mięśni, jaką jesteśmy w stanie osiągnąć. (Taki pogląd wyczytałem niedawno w tym biuletynie, o którym było na początku.)

Inni, i tych jest znaczna większość, podają wyniki badań, z których jednoznacznie zdaje się wynikać, że anabole ZNACZNIE przyspieszają przyrost masy mięśniowej i siły. O wiele bardziej nawet niż takie skądinąd cudo, jak kreatyna. (Jednak o ile kreatynę bym, przy porządnym treningu, mógł polecić, to anaboli na pewno nie polecam.)

Powinna tu być pewnie jakaś błyskotliwa pointa... Ale nie - "pointy nie będzie i czekać jej na próżno!" (żeby zacytować Waligórskiego). Tym razem to był tekst informacyjny, z którego zawartości należy korzystać i tyle. Żadnych więc końcowych figlasów, które by nam ten nabrzmiały informacją referat obróciły w żartobliwy felietonik! (Nie, nawet nie proście! Nie ustąpię! Nie będzie pointy!)

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.